68.Jestem pomyłką
Nie mając siły, ani ochoty na cokolwiek położyłem się i zamknąłem oczy. Pomimo widocznej Miiko oraz Villenda przed oczami zasnąłem wiedząc, że moje sumienie będzie mnie zżerać.
______
[Leila]
Obudziłam się równocześnie z Karenn. Wyzbierałyśmy się i pożegnałyśmy. Spokojnie poszłam pod drzwi Nevry i zapukałam. Następnie weszłam do środka od razu zauważając śpiącego chłopaka. Uśmiechnęłam się i podeszłam bliżej. Położyłam się obok niego i wtuliłam w jego plecy.
-Co robisz?-wymruczał zaspany
-Przytulam Cię.-zaśmiałam się, a ten odwrócił się w moją stronę
-Pójdziemy wieczór na plażę?-pocałował mnie w czoło
-Z chęcią.
Głaskał mnie po plecach co chwilę skradając mi drobne pocałunki. Dopiero koło dwudziestu minut później wstał i ubrał się. Gotowy nachylił się nade mną i wbił się w moje ust całując namiętnie. Naturalnie rzecz biorąc, oddałam pieszczotę.
-Lecę do Miiko. Spotkamy się wieczór.
-Do wieczora.
Wyszedł, a ja rozłożyłam się na łóżku. Przeciągnęłam się przy okazji drapiąc za uszami. Wstałam niechcący stając na swoim ogonie. Syknęłam cicho z bólu masując obolałą część ciała. Wyszłam z pokoju, a moim oczom rzucił się Villend siedzący na schodach. Podeszłam bliżej zauważając, że nie wygląda najlepiej. Usiadłam obok uważając na jego ogon.
-Co jest?
-Nic.-mruknął
-Widzę. Stało się coś?
-Nie mam ochoty rozmawiać.-fuknął
-Na pewno? Nie chce, żebyś chodził smutny.
-Jako jedyna. Wszyscy inni mają gdzieś w jakim stanie się znajduje.
-Nie mów tak. Stałeś się członkiem naszej gigantycznej kwaterowej rodziny.
-Tsa. Ah właśnie, możesz spotkać się ze mną jutro wieczorem? Spróbujemy wywołać Twoją ostatnią moc.
-O-Oh, okay. Tutaj?
-Tak.
Posiedziałam z nim jeszcze chwilę po czym pożegnałam idąc do Biblioteki. Zauważając Ykhar podeszłam bliżej. Poklepałam ją po ramieniu, a ta się odwróciła.
-Witaj Leila.-uśmiechnęła się
-Hej. Widzę, że dobry humorek dopisuje.
-Tak, bardzo. Valkyon zaprosił mnie na randkę!-pisnęła ściszając głos
-Gratuluję, będziesz musiała mi zdać relacje.-uśmiechnęłam się
-Pewnie. Zgaduje, że nie masz co robić i chcesz misje.
-Bingo.
-Wszystko w K.G. jest zrobione...-zaczęła przewijać kartki.- Mam. Trzymaj.
-Zbieranie roślin i patrol terenu. Może być. To do zobaczenia.
Zadowolona wyszłam z sali kierując się na zewnątrz. Przynajmniej mam jakieś zajecie do wieczora.
[Ezarel]
Wstałem, a na całym ciele odczuwałem ból. Zdecydowanie złym pomysłem było spanie tutaj. Podniosłem się i poczułem nieprzyjemną woń. Jak można było się spodziewać na mojej ręce dalej znajdowały się rany. Zdemotywowany do czegokolwiek ruszyłem do drzwi. Otwarłem je i skierowałem się w stronę Przychodni. Wszedłem do środka.
-Cześć Ezarel. Saria zaraz do Ciebie przyjdzie. Na razie zajmuje się kimś innym.-mruknęła elfka zbierając papiery ze stołu i wychodząc
Usiadłem na fotelu i zacząłem wgapiać się w ścianę. Kilka minut później usłyszałem kroki. Saria i ktoś. Podniosłem wzrok i ujrzałem Villenda. Moje serce zakuło.
-Pamiętaj, aby się nie przemęczać. Rana wygląda lepiej. Powinieneś też iść się teraz przespać. Jeżeli będziesz zarywać noce będziesz narażony na rozdrażnienie, senność, bóle głowy.
-Po prostu nie mogłem zasnąć. Nadrobię to. Dziękuję, do zobaczenia.
Kątem oka spojrzał na mnie po czym od razu wyszedł. Kiedy usłyszałem trzask moje ciało się spięło. Nawet nie wiem kiedy podeszła do mnie pielęgniarka.
-Co jest?-zerknęła na mnie, a ja wyjąłem w jej stronę dłoń.- Coś Ty zrobił?
-Nic. Po prostu mi to opatrz.
Nie komentując przemyła ranę oraz posmarowała jakąś maścią. Następnie owinęła bandażem tak, abym mógł sprawnie ruszać dłonią i wypuściła mnie. Zauważając Villenda siedzącego na schodach znowu poczułem ukłucie. Wyglądał marnie, chudo. Uszy oklapnięte. Zacisnąłem ust w wąską kreskę i powędrowałem do swojego pokoju. Zakopałem się w kołdrze. Moją głowę przejęły myśli na temat wczorajszych wydarzeń. W głowie szumiały krzyki. Wypowiedziałem zbyt dużo niechcianych słów.
-Szarpały mną emocje.-westchnąłem.- To mnie nie usprawiedliwia.-dodałem po chwili
Czując jak zżera mnie sumienie rzuciłem poduszką na drugi koniec pokoju. Przetarłem twarz rękoma. Zebrałem się w sobie i zacząłem myśleć nad przeprosinami dla Miiko.
-Co ja jej powiem? Przepraszam, ale to przez tą hybrydę? Martwiłem się i chciałem przy nim być, przez co nie mogłem się skupić? Przerwa? Nie. Moja godność i jebana maska obojętności mi na to nie pozwala.
Westchnąłem opierając się czołem o zimną ścianę. Zacząłem oddychać głęboko. Kiedy się opanowałem skierowałem się w stronę Kryształowej Sali. Zapukałem i wszedłem do środka. W środku przebywała Miiko wraz z Jamonem. Oboje podnieśli na mnie wzrok znad jakiś papierów. Dziewczyna mruknęła coś, a mężczyzna wyszedł z pomieszczenia. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na mnie. Podszedłem bliżej.
-Nie. Dalej jesteś zawieszony.-mruknęła przeszywając mnie wzrokiem
-Ja nie po to. Chciałem Cię...-zawahałem się.- Przeprosić.
-Co?-zamrugała kilka razy
-Przepraszam za to co powiedziałem. Nie powinienem. Miałaś rację, zrobiłem błąd. Spróbuję się poprawić.
-Dziękuję, że przyszedłeś. Przyjmuję Twoje przeprosiny.
Uśmiechnąłem się lekko i wycofałem. Chwyciłem za klamkę i pchnąłem drzwi.
-Ezarel?-odwróciłem się.- Ja też przepraszam. Poniosło mnie. A teraz idź.
Wróciła do swoich papierów nie patrząc na mnie. Zaśmiałem się cicho i wyszedłem. Westchnąłem cicho i powędrowałem w stronę pokoju Villenda. Bałem się.
Zapukałem ostrożnie w drzwi. Słysząc ciche zaproszenie, wszedłem niepewnie do pomieszczenia. Chłopak podniósł się z łóżka i spojrzał na mnie przygaszonym wzrokiem. Jego uszy były oklapnięte, twarz blada, znudzone oczy. Mizerna postura ciała oraz widocznie chuda sylwetka. Moje ciało sparaliżowało dziwne uczucie.
-Potrzebujesz czegoś?-zapytał niepewnie
-J-Ja...-zaciąłem się
-Myślałem, że nie zadajesz się z hybrydami, które są sztuczne.
-Nie mów tak.
-Ty tak mówisz.-uśmiechnął się smutno.- Po co Ci ktoś taki jak ja? Nie jestem tak czystej i rzadkiej krwi jak Ty. Po co w ogóle się fatygujesz?
-Villend, to nie tak.
-A jak? Boli Cię prawda? Może okłamujesz sam siebie? Jak to wszystko jest. Co mam myśleć? Raz jesteś kurwa miły i pomagasz mi, a za drugim razem wyzywasz.-w jego oczach zabłysnęły łzy.- Traktujesz mnie jak zabawkę, zauważyłeś?
-Vill...-podszedłem bliżej
-Nie podchodź.-warknął.- Jeszcze się czymś zarazisz. W końcu jestem czymś. Zwykłą głupią nic nie wartą hybrydą, czyż nie?-coraz bardziej widoczne były łzy w jego oczach
-Przestań.-syknąłem.- To wszystko to kłamstwa. Nie jesteś nikim, nie jesteś głupią hybrydą. Jesteś kimś, każdy jest kimś.
-Kłamstwa. Ja już nie wiem kiedy mówisz prawdę. Teraz też kłamiesz? Może jak wyjdziesz znowu gdzieś mnie zwyzywasz na boku, hm?-głoś mu się załamał
-Jestem idiotą. Tylko ranie innych. Wiesz, byłeś dla mnie nikim, ale teraz nie wyobrażam sobie, że mógłbyś się stąd wynieś i nie wrócić.
-Dajesz mi cały czas do zrozumienia, że niepotrzebnie się tutaj znajduje. Pokazujesz, że jestem zerem, które nigdy nikogo, ani nic nie miało.
-Villend.-podszedłem znacznie bliżej
-Powiedz mi to w twarz. Powiedz, że jestem nikim.-po jego policzku spłynęła pierwsza łza.- Powiedz, że powinienem umrzeć, że nie nadaje się do niczego. Potwierdź to wszystko. Nikt nie traktuje poważnie takich pomyłek jak ja.-druga łza
-Nie jesteś pomyłką.
-To czym?-spojrzał mi w oczy.- Spójrz jak ja wyglądam. Wszyscy się mnie boją, wyzywają. To ile razy otarłem się o śmierć nie da się zliczyć. Nie raz przez swoją głupotę, ale większość przypadków to po prostu nienawiść do mojej osoby. Nawet mój ojciec miał swojego własnego syna gdzieś. Całe dzieciństwo byłem wyśmiewaną zabawką.-po jego skórze spłynęło kolejne kilka łez
-Oni nie umieli dostrzec w Tobie kogoś wartościowego.
-Po prostu we mnie nie ma kogoś takiego.-usiadł na ziemi.- Na moim rękach było tyle krwi, w moich uszach dalej odbijają się te krzyki, w mojej głowie dalej snują się koszmary. Ja nie chciałem ich wszystkich zabijać. Stałem się potworem. Byłem za słaby. Wszyscy widzą we mnie bezduszną kreaturę do zabijania. Mógłbym Cię teraz powalić jednym ruchem.-zaczął się trząść
-Ale tego nie zrobisz. Ufam Ci. Wiem, że się zmieniłeś.
-Ja już nie wiem co mam myśleć.-kolejne łzy.- Zawsze byłem maszyną do zabijania...Gdyby moja matka żyła inaczej by się to potoczyło...Ja bym nie chciał zemsty, nie popełniłbym pierwszego morderstwa.-zaczął płakać
-Villend...-kucnąłem przed nim
-Zostaw mnie. Skrzywdzę i Ciebie.-załkał.- Nie nadaje się do relacji. Wszystko niszczę.
-Nie mów tak. Jesteś dla wielu ważny. Leila bardzo Cię lubi. Uratowałeś dziecko. Miiko Cie podziwia. Nevra, Valkyon Cię szanują. Mieszkańcy nie uciekają ze strachu przed Tobą. Zawsze znajdzie się ktoś, to przyjdzie i powie, że jesteś nikim, ale nie przejmuj się tym. Masz ze sobą mnóstwo wartościowych osób.
-Powinienem umrzeć.-schował twarz w dłoniach.- Bylibyście teraz szczęśliwi.
-Nikt nie zasługuje na śmierć, każdy powinien mieć szansę. Nawet Twoi wrogowie. Pamiętasz?-spojrzałem na zapłakanego chłopaka, a moje serce zakuło
-Dostałem za dużo tych szans.
-Najwyraźniej potrzebujesz ich więcej. Nikt nie jest idealny. Jesteś ważny...Dla mnie. Nie możesz się tak łatwo poddawać.
Nie pozwoliłem my odpowiedzieć. Nie mogłem tak na niego patrzeć. Po prostu go przytuliłem. Usiadłem obok i objąłem ramionami. Nie spodziewał się tego, ale nie odsunął się. Po chwili sam mnie objął. Przytulił się do mnie łkając w moją koszulę. Gładziłem jego plecy spokojnym ruchem dłoni. Siedziałem cicho pozwalając mu się wypłakać. Każdy kiedyś pęka. Nie wiedziałem o jego rodzicach i zasadniczo dalej za dużo nie wiem. Ten chłopak to zagadka. Nie zasłużył na takie życie. Nie jego winą jest to jaki się urodził.
Siedziałem tak kilkanaście minut czując jak moje ubranie robi się mokre. Mężczyzna powoli robił się spokojny, jednak dalej nie puszczałem go. Wiedziałem, że potrzebuje teraz drugiej osoby. Tego ciepła. Sam też miałem ochotę się poprzytulać.
Zauważając, że jego klatka piersiowa unosi się równomiernie, a z jego oczu przestały lecieć łzy podniosłem się ostrożnie unosząc go. Jak na jego wzrost i to jaką aktywność fizyczna wykonuje czułem, że jest lekki. Zdecydowanie zbyt szczupły. Ktoś tu nie je. Zdecydowanymi ruchami przeniosłem go do łóżka i położyłem przykrywając kołdrą. Wiedziałem, że jest zmęczony. Nie spał całą noc. Odsunąłem się na krok, aby poprawić koszulkę, a ten przewrócił się na bok mamrocząc coś niespokojnie pod nosem. Przekręciłem głowę na bok i z impulsu złapałem go za dłoń. Splotłem nasze palce, a wyraz twarzy hybrydy znacznie złagodniał. Usiadłem na skraju łóżka nie chcąc go puszczać. Chce z nim zostać. W końcu i tak nigdzie mi się nie spieszy.
_______
Słowa: 1588||taki dłuższy rozdział
Chusteczkę komuś? Czy raczej się obędzie?
Wiecie, że jeszcze trochę i koniec tej książki? Zżyłam się z nią. Ciężko mi ją opuszczać. No cóż, cieszmy się, że jeszcze jest i nigdzie się nie wybieram.
Chcielibyście w przyszłości książkę Ezarel x Villend?
***Zostaw po sobie ślad moja foczko ^-^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro