Rozdział 22
Czarny Pan z niewyrażającą niczego miną, ale nadal groźną, rozglądał się po swoich sługach, zasiadających przy długim stole w jego posiadłości. Milczeli wymownie, bojąc się nawet spojrzeć na swojego Lorda, jakby jego spojrzenia samo w sobie miało ich zabić. Voldemort nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. O sytuacji, która tak doszczętnie zrujnowała mu wręcz doskonały plan.
Możecie mi powiedzieć — odezwał się. Jego głos był cienki, ale bardzo złowrogi. — Jak to się stało, że wszyscy moi szpiedzy ZOSTALI ZDEMASKOWANI?! — Walnął pięścią w stół, na co wszyscy mimowolnie podskoczyli. Śmierciożercy wiedzieli, że spierdzieli robotę i ktoś za to ucierpi. — Wszystko szło wyśmienicie, a tu nagle Rookwood, Roswelt i Macnair zostali wyrzuceni z Zakonu! Po tobie Peter się nie dziwię — dodał, widząc, że Glizdogon chce coś powiedzieć. — Z ciebie taki szpieg i przyjaciel jak ze mnie Gryfon — zakpił.
Milczał chwilę, uważnie obserwując swoich sługusów.
— Ktoś chce to wyjaśnić? Może ty Augustusie?
Augustus Rookwood wzdrygnął się i przez chwilę raczył zerknąć na swojego Pana.
— Mój panie, nie wiem, jak mogło do tego dojść. Wszyscy byliśmy ostrożni...
— Wygląda na to, że nie wystarczająco — przerwał mu.
— Mój panie, myślę, że Dumbledore ma wśród nas szpiega, który doniósł...
— Bzdury! — wykrzyknęła od razu Bellatrix. — Tylko głupiec byłby w stanie zrobić coś takiego! Tylko głupiec sprzeciwiłby się Czarnemu Panu! Głupiec! Powtarzam głupiec!
Severus Snape z niemrawą miną przyglądał się temu wszystkiemu. Do wewnętrznego kręgu został zwerbowany jakiś miesiąc temu, gdy oficjalnie został Mistrzem Eliksirów, co dawało mu wiele kontaktów i poszanowania w czarodziejskim świecie. Voldemort jak najbardziej potrzebował takich ludzi wokół siebie. Czuł się dziwnie, siedząc tutaj. Był najmłodszy z całego grona i zdecydowanie uważał, że to miejsce nie dla niego.
— Ten głupiec jednak, jak zdążyła zauważyć Bellatrix, sprzeciwił mi się i być może siedzi tu teraz razem z nami. Gdybyście mogli przypuszczać, kto to, to na kogo byście stawiali?
Jak na zawołanie wszystkie głowy skierowały się ku Peterowi. Nawet Severus spojrzał w tamtą stronę, zdając sobie sprawę, że tylko Pettigrew mógłby być na tyle głupi.
— Panie, to nie ja — bronił się.
— Wiem Glizdogonie, wiem. Siedzisz cały czas tutaj, nie miałbyś szans powiedzieć czegokolwiek, bo od razu bym się dowiedział.
— Nawet nie śmiałbym, panie.
Voldemort westchnął ciężko, jakby zmęczony już tym wszystkim i pogłaskał swojego węża po głowie. Nagini zasyczała cicho.
— Zejdźcie mi już z oczu — rozkazał. Śmierciożercy się podnieśli. — Oprócz ciebie Bellatrix i ciebie Severusie. — Odczekali, aż wszyscy opuszczą dworek. — Powiedz mi Bella, wiecie coś o nieszczęsnym Regulusie?
— Nie, mój panie. Chłopak przepadł jak kamień w wodę. Walburga strasznie nad tym rozpacza.
Nie mogli wiedzieć, że Regulus właśnie zajda się najpyszniejszą szarlotką, jaką w życiu jadł wraz ze swoim bratem i jego przyjaciółmi.
— Wydaje mi się to nazbyt dziwne — powiedział spokojnie Voldemort. — A co, jeśli to chłopak jest przeciekiem? — Bellatrix przełknęła ciężko ślinę. — Podziel się ze swoją rodziną o moich przypuszczeniach, a teraz idź.
Skinęła głową i przerażona odeszła. Wzrok Voldemorta przeniósł się na Severusa.
— Jak pewnie zdążyłeś zauważyć, trochę pokrzyżowały mi się plany. Potrzebuję nowego szpiega. Z tego, co mi wiadomo, masz paru przyjaciół, o ile mogę ich tak nazwać, w Zakonie.
Snape przełknął ciężko ślinę.
— Nie utrzymujemy kontaktów. Wybraliśmy strony, po których chcemy się opowiedzieć i nasza przyjaźń się zakończyła — wytłumaczył.
— Chcę, żebyś odnowił stare znajomości, Severusie i szpiegował dla mnie. Podołasz takiemu zadaniu?
Zacisnął mocniej pięść pod stołem.
— Oczywiście, mój panie — zgodził się. Czarnemu Panu się nie odmawia. — Postaram się zrobić co w mojej mocy.
— Możesz odejść — pozwolił.
Severus bezzwłocznie wstał i kłaniając się lekko, opuścił dworek, by znaleźć się bezpiecznie w domu.
Tymczasem Czarny Pan powolnym krokiem wspiął się po drewnianych schodach, które skrzypiały pod jego ciężarem. Nagini dumnie pełzła obok jego nogi, posykując cicho.
Znalazł się w swoim gabinecie, pośrodku którego stało piękne mahoniowe biurku. Przy jednej ze ścian stał kredens, na którym znajdowały się dziesiątki książek, jednak swoją uwagę skupił na siedmiu grubych w czarnych oprawach. Przejechał bladą dłonią po ich grzbietach i uśmiechnął się lekko.
Wziął jedną z nich, otwierając na zaznaczonej stronie. To był moment, kiedy musiał zacząć działać bardziej poważnie. Moment, w którym musiał sięgnąć po coś mroczniejszego i niebezpiecznego.
— Glizdogonie! — zawołał. — Glizdogonie!
Peter wpadł do pomieszczenia, prawie się przy tym przewalając.
— Tak, mój panie?
— Przyprowadź do salonu dziewczynę, która siedzi w piwnicy — polecił. — Złożę ją w ofierze. Czas zabrać się do roboty.
Peter skinął głową i pośpiesznie udał się do piwnicy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro