Część 16
Tak, tym razem to jest rozdział. A zmusiłam się do jego napisania, bo dziś Dzień Dziecka jest. Mam nadzieję, że nie jest taki zły i nudny, jak mi się wydaje. Proszę o komentarze (tak, będę chamsko sępić XD).
Dwie osoby rozmawiały przez telefon:
~ Dziś zaczynamy akcję. Obiekt gotowy?
~ Tak jak chciałeś... szefie - powiedział wrogo pewien głos.
~ Dobrze. Bardzo dobrze. Wiesz, co masz robiś?
~ Tak.
~ Wszystko przygotowane?
~ Oczywiście.
~ Masz jakieś pytania.
~ Tak. Dlaczego?
~ On nas zdradził, wiesz o tym tak dobrze, jak ja. Nie masz wyboru, albo wiesz, jak się to dla ciebie skończy. Widziałaś poprzednika?
~ Widziałam. Do widzenia szefie.
~ Do widzenia. Nie zawiedź mnie.
Na tym skończyła się rozmowa.
Piątek, piąteczek, piątunio! Nienawidzę piątków, bo to oznacza, że po szkole zostaję z matką na całe dwa dni w domu. Jak ja nie cierpię mojego życia! Prace nad zemstą idą powoli, lecz mimo iż brak mi odpowiedniego sprzętu, mam gotowy cały plan wydarzeń. Brian gorzko pożałuje, że ze mną zadarł! Ale zostawię sobie przyjemności na poniedziałek. Do tego czasu powinnam mieć już wszystko gotowe.
- Alison, szmato, gdzie ty do cholery jesteś?! - po całym mieszkaniu rozległ się krzyk wkurwionej mamuśki.
- Już idę! - odkrzyknęłam, po czym pędem ruszyłam do salonu, o mało nie zabijając się na schodach.
- Chciałaś coś? - zapytałam.
- Wyjeżdżam na trzy dni. Masz mi tu nic nie rozwalić, albo oberwiesz. Wodę do picia masz w kranie, a bez jedzenia przeżyjesz - powiedziała, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi. Stałam osłupiała. Czyli nici ze śniadania. I kolacji. Nie mówiąc już o obiedzie. Przez ten dzień i weekend. Dobrze, że mam chociaż dwie bułki pod łóżkiem zachomikowane. Choć nie będą już pewnie pierwszej świerzości... Byłam bardzo głodna, więc od razu zjadłam połowę jednej. Resztę planowałam zostawić sobie na wieczór. To było ochydne. Na rozmiękłym pieczywie znajdowały się pleśniejące już ogórki i pomidor, skwaśniałe masło i zzieleniała szynka. No niebo w gębie po prostu. Niestety nie miałam wyboru i musiałam się cieszyć tym, co sobie wcześniej schowałam. Poszłam do łazienki, aby zapić jakoś ten okropny smak. Podłożyłam usta pod kran, odkręcając powoli kurek. Ohyda. Ciekawa jestem czy ta "woda" wypełnia wymogi BHP, bo szczerze w to w ogóle można coś takiego puszczać do rurociągu?! Popatrzyłam w lustro. Chyba czas zrobić sobie makijaż, bo podkrążone oczy na twarzy we wszystkich kolorach tęczy nie wyglądają zbyt dobrze. Wzięłam odpowiednie przybory i już po chwili wyglądałam zupełnie inaczej. Całe szczęście, że przynajmniej to nie zostało mi zabrane, bo byłoby słabo. Wróciłam do pokoju i założyłam granatowe jeansy oraz czarną bluzkę z białym napisem ,,Fuck you fucking world" oraz międzynarodowym znakiem pokoju, którym jest stylowy, środkowy palec. Następnie spakowałam plecak i wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi wejściowe. Owiał mnie ciepły, letni wiatr. Prognoza na dziś? Uduszę się w tych długich spodniach, ale niestety bez nich wydać by było moje pocharatane nogi. Już mam dość tego pieprzonego dnia. Dobrze, że chociaż matki nie będzie do poniedziałku. Tylko to pozwoli mi przetrwać ten weekend. Pomyślałam o jednym - nie chce mi się iść zaś pół godziny przez pustynię. Zaryzykowałam i przemieniłam się w Transformera. Jak bardzo mi tego brakowało! Ciężki plecak nagle nic nie ważył, a ja czułam, jak odbijają się ode mnie promienie słoneczne. Przetransformowałam się, ukrywając mój bagaż w środku kabiny myśliwca, po czym poleciałam przed siebie. Wiatr cudownie owiewał i chłodził moją obolałą karoserię. Warto było złamać zakaz Doktorka.
Chwilę potem ponownie zamieniłam się w człowieka i doszłam do miasta na piechotę. Przed szkołą zebrałam kilka małych kamyczków, po czym wkroczyłam do budynku, od razu ruszając pod odpowiednią salę. Zobaczyłam tam tego kurwia Briana, ale postanowiłam, że na razie nie będę zachowywać się względem niego wrogo. Niech poczeka na moją zemstę, która będzie idealna i mega bolesna. Usiadłam spokojnie na ławce, czekając na pierwszą lekcję - informatykę. Kiedy dzwonek zadzwonił, nie czekając na nauczycielkę, weszłam do sali i usiadłam na swoim miejscu, jak zwykle zresztą. Ona mi na to pozwala, ponieważ ceni moje umiejętności znajomości omawianych tematów. W międzyczasie strzeliłam na tapetę Brianowi soczystego fiutka. Niech ma buc jeden. Oczywiście zrobiłam to ze swojego komputera, bo po co się przesiadać, jak można po prostu zhakować sieć szkolną, co jest o wiele fajniejsze. Zatarłam po sobie wszystkie ślady, po czym na ślepo otworzyłam jakąś gierkę internetową. Zaraz po tym weszła do sali nauczycielka z resztą uczniów. Każdy usiadł przy swoim komputerze, po czym się zalogiwał na odpowiednie konto. Kątem oka zauważyłam, jak czerwony ze wstydu oraz złości debil wygasza szybko ekran i wstaje, zmierzając w moją stronę.
- To ty mi to zrobiłaś! - krzyknął rozwścieczony, chwytając mnie mocno za ramię.
- Czemu od razu na mnie wrzeszczysz? I skąd wiesz, że to ja, a nie jakiś prankster z młodszej klasy? Sprawdź sobie ostatnią godzinę logowania, a zobaczysz, że nawet się nie zbliżałam do twojego komputera. Daj mi spokój, albo pożałujesz - nawet na niego nie spojrzałam - I nie oddychaj moim powietrzem - dodałam.
- Słyszeliście chłopaki? Laska się stawia! Trzeba chyba ją nieco naprostować, nie?! - krzyknął do swojej nierozłącznej ferajny.
- Dosyć! - uniosła głos nauczycielka. - Brian, siadaj na swoje miejsce i nie waż się nikomu grozić. Sprawdziłam i rzeczywiście nikt się do ciebie nie logował.
W tym momencie z głośników komputera tego imbecyla usłyszeć można było: ,,Uważasz, że twoje przyrodzenie jest małe? Zażywaj codziennie suprement diety SexMax! Już nigdy nie wymiękniesz w czasie stosunku!". Cała klasa buchnęła śmiechem, a ja nadal grałam w gry internetowe, oczywiście nie wiedząc, jakim cudem się to stało. Nie jest przecież prawdą, że ostatnio szukałam podobnych rzeczy, aby kogoś skompromitować. Przecież nigdy bym nikomu takiego świństwa nie zrobiła, nie byłabym wstanie tak skompromitować nawet największego idioty na tym świecie. To przecież niezaprzeczalna prawda!
Całkowicie czerwony Brian natychmiast wziął plecak i wybiegł z sali. Uśmiechnęłam się pod nosem. Przynajmniej dziś nie będzie mi już więcej życia zatruwał, bo po tej kompromitacji na pewno nie pokaże się w szkole. Muszę chyba robić więcej takich akcji.
- Brian! - krzyknęła za nim nauczycielka. - Jermin, goń go i przyprowadź spowrotem - rozkazała wiernemu pieskowi imbecyla.
- Alison, mam nadzieję, że to nie twoja sprawka - popatrzyła na mnie podejrzliwie.
- Przepraszam, chciała coś ode mnie pani? - podniosłam głowę znad ekranu. - Bardzo wciągająca ta strzelanka - powiedziałam.
- Ehh, wyłącz tę grę i skup się na lekcji. Dziś zajmiemy się programowaniem w HTML-u. Jeśli ktoś skończy szybciej - popatrzyła na mnie - będzie miał wolne. Każdy z was ma za zadanie stworzyć stronę internetową. To jest już piąta z kolei lekcja w tym temacie, więc wierzę, że sobie poradzicie z tym zadaniem. W razie pytań proszę podnieść rękę, a podejdę do stanowiska.
- A w jakim temacie ma być ta strona? - zapytała jedna z uczennic.
- W dowolnym - odpowiedziała nauczycielka.
Popatrzyłam znowu na monitor, wyłączyłam grę, po czym wzięłam się do pracy. Po dziesięciu minutach podniosłam rękę.
- Tak, Alison? Masz jakiś problem? - zapytała informatyczka.
- Nie, już skończyłam - odpowiedziałam, a uczniowie popatrzyli na mnie niedowierzająco. - Mogę wyciągnąć telefon? - zapytałam.
Nauczycielka podeszła i gdy tylko zobaczyła mój projekt, wpisała mi szóstkę, odpowiadając:
- Tak, oczywiście.
Postanowiłam spróbować włamać się na Nemesis. No, przynajmniej zacząć. Na razie rozpoczęłam jedynie prace nad nowym kodem deszyfrującym obcą technologię. Zadzwonił dzwonek, a ja uśmiechnięta wyszłam z sali. Teraz nadszedł czas na chemię. Usiadłam na ławce przed szkolnym labolatorium, nadal pisząc odpowiedni program. Nawet się nie obejrzałam, aż dosiadła się do mnie Miko z głośnym zapytaniem:
- Co robisz?!
- Nie krzycz tak - odpowiedziałam wkurwiona z powodu bólu brzucha. Widocznie moje dzisiejsze śniadanie nieco mi zaszkodziło.
- No ale co robisz?! - krzyknęła mi do ucha jeszcze głościej.
- Nic takego - wyłączyłam telefon i schowałam go do tylnej kieszeni spodni. Odeszłam usiąść na inną ławkę, gdy nagle usłyszałam.
- Fajny wygaszacz ekranu masz! - szybko skierowałam wzrok na kolorowowłosą nastolatkę, która trzymała mój ulubiony sprzęt.
- Oddaj to, albo oberwiesz! - krzyknęłam oburzona. - To moje! - dodałam.
- Nie - spróbowała odblokować urządzenie, gdy nagle została lekko porażona prądem.
- Zła kombinacja - powiedziałam, wyrwając jej komórkę - I nie próbuj mi już jej zabierać, bo źle się to dla ciebie skończy - zagroziłam.
- Tak jak dla Briana? - zapytała.
- Gorzej - odparłam. Na tym skończyła się nasza z goła nieprzyjazna rozrmowa.
Po kilku minutach zadzwonił dzwonek na lekcję. Wszyscy się ustawili. Ja czekałam na nauczycielkę, siedząc. Już mnie nic nie obchodziło. O, idzie. Wydrze się za 3...2...1...
- ALISON!!! Znowu mnie ignorujesz! Czy ty nie masz ani odrobiny przyzwoitości?! Jesteś najgorszą uczennicą na świecie!!!
- Wiem, że mnie pani uwielbia, ale proszę się z tym tak nie afiszować, bo jeszcze ludzie zaczną tworzyć niestworzone historie. Czy o to pani chodzi? - zapytałam, po czym zabrałam jej klucz, otworzyłam salę i klapnęłam na swoim miejscu. Osłupiała belfrzyna stała na progu, dopuki wszyscy uczniowie nie weszli do klasy. Najpierw sprawdziła obecność, potem znowu się na mnie wydarła, następnie zrobiła mi karną kartkówkę z kwasów karboksylowyvh oraz alkoholi, którą oczywiście napisałam bez problemu. Skoro zobaczyła, że tak mnie nie pokona, znowu się na mnie wydarła, a ja udałam, że idę spać na ławce. Tak minęło słodkie pół godziny lekcji. Potem zapowiedziała prace grupowe. Mieliśmy się podzielić, ja oczywiście w duchu wybrałam opcję samotnego strzelca.
- No to ja robię projekt z Alison i Jackiem! - krzyknęła Miko.
- Że co kurwa?! - wrzasnęłam na nią. - Ja robię sama!
- Niestety nie ma takiej opcji - odparła zadowolona nauczycielka.
- Uhhh! - walnęłam z całej siły w ławkę. Chwilę po tym dyskretnie wyjęłam kamyki z torby i gdy tylko pani się odwróciła, dostała w głowę. Wrzasnęła:
- ALISON!!!
Wszyscy popatrzyli na mnie. Na to liczyłam. Kolejny z kamyków pięknie przyozdobił czoło Miko, jeden dostał się Jack'owi, za to, że nie oponował. Resztę zaczęłam z odległości rzucać do kosza. Jeden tam nie trafił, tylko w stopę nauczycielki. Nie moja wina, że ustawiła się w tak (nie)dogodnej pozycji. Ostatni głazek cichaczem ukryłam.
Zadzwonił dzwonek. Miko coś tam do mnie krzyczała, ale ją zignorowałam. Przez resztę lekcji działo się to co zwykle, czyli wrzaski i nuda. No, jeszcze zwróciłam niestrawne śniadanie, ale o tym akurat nie trzeba pisać poematów. Po tym wszystkim wróciłam zmęczona do domu. Nie wytrzymałam z głodu, więc wbrew woli dojadłam pierwszą z bułek. Zaraz po tym ległam na łóżko w nadziei, że w końcu odpocznę. Niestety po chwili ktoś zakłocił moją ciszę, dzwoniąc do drzwi wejściowych. Wkurwiona zeszłam po schodach i je otworzyłam, rzucając tę osobę pozostałym mi kamieniem. Miko roztarła obolałe czoło. Za nią stał Jack.
- Czego wy tu? - zapytałam odpychającym tonem.
- To nie słyszałaś, jak ci po chemii mówiłam, że po szkole wpadamy do ciebie robić projekt? My - wskazała na siebie i chłopaka - zorganizowaliśmy już potrzebne materiały, żeby zrobić widowiskowe show. Ustatliliśmy, że najlepiej będzie to zrobić w twoim domu, bo jest duży i fajny.
- Twój jest tak samo duży - zaoponowołam.
- Ale mnie się nie chce sprzątać bałaganu - powiedziała.
- Moja wina? - zapytałam.
- Nie, ale Bulk za mnie nie posprząta.
- No i?
- No i nic. Chodź Jack! - przepchnęła się pomiędzy mną, a futryną. Nie wiem, dlaczego jej na tyle pozwalam.
Onieśmielony chłopak posłuchał kolorowowłosej. Przynajmniej jeden odczuwa przede mną respekt. Wystarczy go lekko zastraszyć, a może być nawet przydatny.
- Dobra, to robimy tak!
Miko wyjaśniła mi plan całego projektu. Był nawet ciekawy, więc łaskawie zgodziłam się na jego wykonanie. Kiedy skończyliśmy, zastanawialiśmy się, co robić.
- A może wpadniemy do Autobotów? - zapytał Jack. - Chciałbym przywitać się z Arcee.
- A ja w końcu muszę rozwalić coś z Bulkhead'em! - podchwyciła pomysł Miko.
- Spoko. Dajcie mi chwilę. Tylko uprzedzę Doktorka i otwieram nam most.
- To ty masz z telefonu dostęp do mostu ziemnego?! - zszokował się mister Darby.
- Jasne! Zhakowałam sobie, no to mam - uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana, pisząc do Ratchet'a i wysyłając wiadomość:
~ Ja, Miko i Jack wpadamy Doktorku, a ty nie masz tu nic do gadania. Miło, że nie masz nic przeciwko.
Zaraz potem otworzyłam sobie, a raczej nam, most.
Weszliśmy i mało co nie oberwaliśmy mopem.
- Poważnie Ratch, poważnie? - zapytałam, srzelając facepalma.
- Kluczem bym was zabił, a tym nic wam nie zrobię. Więc tak, poważnie. I dlaczego nie poczekałaś na pozwolenie?
- Przecież pisałam ci ostatnio, że sama się wpuszczę - zaśmiałam się.
- Co ty taka radosna? - zapytał.
- A jakoś tak - chyba za bardzo fascynuję się brakiem matki. - Gdzie Smoke? - zapytałam.
- Za tobą - opdowiedział.
- Smoke! - krzyknęłam, odwracając się momentalnie, ale nikogo nie zobaczyłam.
- Może jednak go tam nie ma - powiedział zadowolony z siebie Rachet. Debil już nie żyje... - Jest na misji - dodał.
- To było wredne! - oburzyłam się.
- I miało być.
- Bardzo śmieszne...
- Tak, bardzo. A tak w ogóle, musisz skasować ze swojego telefonu namiary na nasz most ziemny. Wystarczy, że ktoś ukradnie ci telefon i przejdzie zabezpieczenia, a będziemy mieć naprawdę duży problem.
- No ale weź, Doktorkuuu! - zaczęłam lamentować - Nie chcę tego za każdym razem hakować!
- Nie masz wyboru. To już ustalone. I nie nazywaj mnie Doktorkiem - odparł lekko zdenerwowany.
- Dobrze. Panie Doktorku.
- Musisz.
- Tak.
Westchnęłam przeciągle, ale zrobiłam to, co mi kazał. Z żalem w oczach usunęłam wszystko, przez co możnaby się dostać do kryjowki Autobotów albo ją zlokalizować.
Nagle usłyszałam wspaniały, basowy ryk silnika. Ktoś wjechał do silosu, a ja wiedziałam już, kto. Odwróciłam się i zobaczyłam moją ulubioną wyścigówkę.
- Smokescreen! - zawołałam i wpadłam mu na maskę.
- Siemano Alison! - mech także wydawał się uradowany.
- Co u ciebie? Gdzie byłeś? - zaczęłam zadawać pytania. Nawet nie wiedziałam, że aż tak się za nim stęskniłam.
- A ty co? W Miko się zamieniasz? - zapytał ze śmiechem.
- Może - zachichotałam - A może nie - spoważniałam, ale zaraz potem znowu zaczęłam się śmiać.
- Masz jakiś dziwnie dobry humor. Brałaś coś - spytał, mrugając do mnie okiem.
- Tak panie policjancie, narzędzie Ratchet'a brałam! - krzyknęłam na tyle głośno, aby zrzęda to usłyszał.
- Już się na to nie nabiorę - odparł, a ja się uspokoiłam.
- No to gdzie byłeś? - spytałam mojego strażnika.
- Zwykły patrol. Nic się nie działo. Oprócz walki z calutkim różowym Starscreamem. To było świetne! I żebyś jego minę widziała! Był taki wkurzony, że mało co mu się obwody ze złości nie poprzepalały!
- Oł jeah! Jestem najlepsza! - krzyknęłam i przybiłam z nim piątkę.
- Hej, Ratch, wiesz, że już noga mi wyzdrowiała? Tylko nie wiem jak! Mógłbyś mnie przebadać?
- Ona serio to powiedziała czy się przesłyszałam? - zapytała Arcee.
- Serio, serio, a jak masz problemy ze słuchem, to zwróć się do Doktorka.
- NIE NAZYWAJ MNIE TAK!!! - krzyknął wkurzony.
- Oj no nie fochaj się sztywniaku, tylko sprawdź, jakim cudem już jestem zdrowa. No plisss, no...
- Ehh, dobra.
- Jej! - krzyknęłam. Coś chyba jest serio ze mną nie tak. Nie powinnam być taka radosna.
Po chwili pan pseudo-naukowiec dokończył analizę moich tkanek czy czegoś tam. Nie słuchałam go. Przedstawił my wyniki.
- Faktycznie twój organizm już się zregenerował. Stawiam hipotezę, iż to dzięki twojej możliwości przemiany. Maj jednak do ciebie jedno pytanie. Kiedy ostatnio coś piłaś?
O kurwa, on nie może się dowiedzieć. Udawałam, że jego niefortunna ciekawość nie wzbudziła we mnie żadnych negatywnych emocji.
- Dziś rano, a co? - zapytałam.
- Dziś rano?! Jesteś cały dzień przy takim upale bez przyjmowania żadnych płynów?!
- No jakoś tak wyszło - wzruszyłam ramionami. Nie domyśl się, nie domyśl się, nie domyśl się... Powtarzałam w myślach jak mantrę, nadal szczerząc się w jego wielgachne paczały.
- Duże masz oczy, wiesz? - starałam się odbiec od tematu, co mi się chyba udało, bo mech się zdziwił i na chwilę skamieniał. Wstałam, chcąc pójść do Smokescreena, ale medyk mnie zatrzymał.
- Jeszcze jedno - powiedział.
- Co znowu?! - jęknęłam.
- Przemień się.
Popatrzyłam na niego dziwnie, ale wykonałam polecenie. Oglądnął mnie i prześwietlił skanerem, ale nic nie wykrył.
- Możesz iść - powiedział.
- Dzięki za wytłumaczenie, co się mi tak pochrzaniło w zdrowieniu. Przynajmniej wiem, że jak się na przykład nożem przetnę podczas krojenia pomidora, to mi się szybko rana zasklepi.
A także wiem, że cięcie się nie spowoduje u mnie blizn - dodałam w myślach...
Tymczasem w zupełnie innym miejscu...
- Ciekawe... - powiedział ktoś.
- Jakim cudem mogliśmy tego nie wiedzieć? - zapytał inny głos.
- Nie wiem, ale musimy ten obiekt mieć. To zadanie należy do ciebie - pierwsza osoba zwróciła się do postaci stojącej po jej prawej stronie.
- Tak jest szefie - ta odpowiedziała i wyszła z pomieszczenia.
- A później będę mógł w końcu się ciebie pozbyć - tajemniczy osobnik powiedział do siebie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobra, macie jakieś teorie spiskowe? Piszcie proszę, bo choć nic w odpowiedziach nie zdradzę, jestem ciekawa, co o tym wszystkim myślicie.
Podobał sę rozdział?
Co według Was było w nim najlepsze?
Wszystkim życzę szczęśliwego Dnia Dziecka, nawet tym po osiemnastce. Każdy przecież jest czyimś dzieckiem i w każdym trochę z dziecka na zawsze (prawdopodobnie) pozostanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro