Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 14

Obudziłam się o 7:00 z bardzo dużym bólem brzucha oraz nogi. Nie chciałam wstawać z łóżka, ale wiedziałam, że nie mam wyboru. Zrobiłam to z grymasem na twarzy, po czym się przebrałam. Podczas tego moje usta były wykrzywione jeszcze bardziej. Z oczu pociekły mi łzy. Załkałam cicho, ale zaraz się uspokoiłam, bojąc się, że moja matka to usłyszy i wpadnie mi do pokoju. Następnie poszłam do łazienki i zrobiłam mocny makijaż, aby zamaskować te wszystkie siniaki, którymi zostałam poprzedniego dnia obdarzona przez wiadomo kogo. Spojrzałam na zegarek. Do lekcji zostało mi 40 minut. Zeszłam na dół i podeszłam do lodówki, aby zrobić sobie kanapkę do szkoły. Nie przewidziałam jednak tego, że nieszanowna rodzicielka postanowi zamknąć ją na kłódkę! Nie mając jak się dobrać do środka maszyny, wyszłam z domu głodna, bez jedzenia. Ruszyłam w stronę placówki oświaty, ale nie przeszłam nawet 50. metrów, gdy podjechała do mnie niebiesko-biała wyścigówka. Miała zachęcająco otwarte drzwi. Natychmiast do niej wsiadłam i przywitałam się z ,,kierowcą":

- Siema Smoke, co tam w bazie?

- Cześć - odparł lekko ostrym tonem - W bazie wszystko gra. Powiedz mi lepiej, gdzie masz usztywnienie nogi.

- Eee - zmieszałam się - Spadło mi? - odpowiedziałam niepewnie, wiedząc, że i tak mi nie uwierzy.

- A tak na serio? Zrozum wreszcie, martwię się o ciebie!

- Naprawdę? - dziwne uczucie. Jemu chyba na serio na mnie zależy.

- Tak! Błagam, powiedz mi, co się dzieje!

- Ja... - zmieszałam się. Z jednej strony bardzo chciałam się mu wyżalić, ale z drugiej... strasznie się bałam - Przepraszam, nie mogę - spuściłam głowę - Jeszcze nie teraz - liczyłam, że uwierzy, iż w końcu dowie się prawdy. Głupio mi było go oszukiwać, ale nie miałam wyjścia.

- Liczę na to - odpowiedział smutno.

- Dziękuję - odparłam.

- Za co? - zdziwił się.

- Że nie drążysz - uśmiechnęłam się do niego.

Mój strażnik już się nie odezwał, tylko pojechał w stronę miasta.

- Wysadź mnie tu - powiedziałam po chwili.

- Ale do twojej szkoły jeszcze pięć minut drogi.

- Tak, ale głupio by to wyglądało, że kierowca wysiada, a auto jedzie dalej samo.

- No dobra - zgodził się niechętnie - To do zobaczenia po szkole?

- Jasne.

- Zadzwoń, kiedy skończysz.

- Okey - wysiadłam i delikatnie trzasnęłam drzwiami, poklepując przy okazji mojego towarzysza po dachu.

Poszłam raźno przed siebie, choć zranione miejsca dotkliwie mi przeszkadzały nie tylko w marszu, ale i w całej egzystencji. Kiedy dotarłam do szkoły, pokuśtykałam pod klasę. Popatrzyłam na zegarek. Miałam dwadzieścia minut do pierwszej lekcji. Strasznie mi się nudziło, a z telefonu nie chciałam korzystać, bo miałam tylko 10% baterii. Zapomniałam go w domu podładować. Odrobiłam więc zadania domowe na parapecie, ciężar ciała opierając na zdrowej kończynie. Zdążyłam idealnie na dzwonek rozpoczynający lekcję. Wszyscy uczniowie się na mnie dziwnie patrzyli. Olałam ich i z plecakiem na ramieniu pokuśtykałam do otwartej już klasy. Usiadłam ostrożnie na swoim miejscu i wypakowałam się. Była teraz geografia z nauczycielem, którego zawsze wkurzałam. Nie miałam humoru na kawały, więc wyjątkowo postanowiłam być dla wszystkich miła. Albo po prostu ich nie wkurwiać. U mnie to to samo. Minutę później do sali wszedł nienawidzacy mnie belfer.

- Witam moją klasę - popatrzył w moją stronę z dziwnym uśmieszkiem. Mało mnie to jednak w mojej obecnej sytuacji obchodziło. Klasa powiedziała zwyczajowe ,,Dzień dobry", ja tylko odburknęłam to pod nosem.

- A teraz sprawdźmy zadania domowe. Alison, przeczytaj swoją pracę.

Wykonałam jego polecenie. Mina, którą zrobił była bezcenna. Chyba nie tego się spodziewał.

- Pokaż - rozkazał, gdyż myślał, że wszystko mówię z głowy.

Wykonałam jego polecenie bez gadania, odwracając wypełniony zeszyt ćwiczeń w jego stronę. Zamyślil się.

- No dobra. Tym razem ci się upiekło - jakby zwylke wszystko nie uchodziło mi tu płazem - W takim razie pod tablicę i do odpowiedzi!

Westchnęłam. Nie chciało mi się wstawać ani tym bardziej nigdzie iść. Wykonałam jednak jego polecenie, kuśtykając lekko.

- Co ci się stało w nogę? - zapytał, jakby go to obchodziło.

- Nic - odburknęłam.

- W takim razie stań na niej - podpuszczał mnie.

- Niech pan sobie odpuści. Nie mam ochoty na użeranie się z żadnym nachalnym nauczycielem. Proszę już lepiej pytać - spojrzałam na niego z ukosa.

I tak minął mi pierwszy kwadrans lekcji. Na dwóch pozostałych nic ciekawego się nie działo. Popatrzyłam na plan. Następne były dwa wf-y. Ze względu na moje obrażenia, nie przebrałam się. Zazwyczaj ćwiczyłam, więc wiedziałam, że belfer nie będzie robił mi z tego problemów. Gdy zawołał na zbiórkę, stanęłam w szeregu. Po komendzie ,,Kolejno odlicz!" dowiedział się, że jest nas 16 dziewczyn. Do tego dochodziło 11 chłopaków. Czyli cała nasza klasa. Nauczyciel popatrzył na mnie krytycznym okiem, po czym powiedział:

- Zmyj ten makijaż. Do szkoły się nie malujemy.

Lekko się wystraszyłam, że dowie się, iż matka się nade mną znęca, ale nie dałam tego po sobie poznać.

- Nie zmusi mnie pan do tego - odpowiedziałam mu stanowczo, choć trochę wystraszonym głosem.

Lekko się zdziwił, ponieważ zwykle byłam dla niego nawet miła i się z nim zazwyczaj nie kłóciłam, a jak już, to na pewno nie takim tonem.

- Co się z tobą dzieje, Alison? - popatrzył na mnie podejżliwie, nawet lekko gniewnie.

- Nic - odparłam lekko podniesionym ze stresu głosem. Reszta klasy przysłuchiwała się naszej konwersacji ze zdziwieniem.

- Dlaczego nie ćwiczysz? - zapytał, kiedy zobaczył, że nie mam na sobie stroju.

- Bo bardzo boli mnie noga.

- No dobrze. Zawsze aktywnie uczestniczysz w moich zajęciach, więc ci wierzę. Usiądź na ławce - polecił mi - Klasa, dziesięć kółek dookoła sali! - rozkazał innym uczniom.

- A w co dzisiaj gramy? - zapytał któryś z chłopaków.

- W kosza - odparł nauczyciel. Gdy to powiedział, słychać było kilka okrzyków radości.

Jak już wszyscy się rozgrzali, pan kazał zabrać piłki i poćwiczyć nimi rzuty do kosza. Mnie zaś wysłał do sklepiku szkolnego po wodę. Dostałam od niego 5 zł. Wyszłam z sali i poszłam korytarzem w prawo. Otworzyłam drzwi do mniejszej wersji supermarketu, witając się z ekspedientką. Poprosiłam o wybrany przez nauczyciela produkt, po czym zapłaciłam. Odebrałam resztę i wróciłam na salę gimnastyczną. Kiedy szłam do pana z zamówieniem, usłyszałam, że ktoś wykrzyczał: ,,Alison!". Odwróciłam się w tamtą stronę i... oberwałam piłką w brzuch. Prosto tam, gdzie przywaliła mi moja znienawidzona rodzicielka. Skrzywiłam się i syknęłam z bólu, kuląc się lekko. Zrobiło mi się niedobrze. Szybko oddałam panu jego własność, po czym usiadłam na ławce. Było mi słabo. Podszedł do mnie zaniepokojony nauczyciel. Starałam się go zbyć zwyczajowym: ,,Nic mi nie jest", ale mój drgający, podniesiony z bólu głos mi tego nie ułatwiał.

- Pokaż brzuch - rozkazał wf-ista.

- Nie - zasłoniłam rzeczone miejsce rękoma.

- Przecież widzę, że coś ci jest.

- Wszystko jest w porządku!

- Bo stracę do ciebie cierpliwość i zrobię to siłowo - zaczął tracić już do mnie cierpliwość.

- To ucieknę - zagroziłam, stawiając wszystko na jedną kartę.

- Twoja wypowiedź świadczy o tym, że coś rzeczywiście jest na rzeczy.

- No kurwa, po prostu głodna jestem! - przypomniało mi się, że nic wczoraj nie jadłam.

- Uwarzaj, bo ci uwierzę - nie połknął przekrętu.

W tym momencie zaburczało mi w brzuchu. Popatrzyłam zwycięsko na belfra. Kochany bebech. Nauczyciel spojrzał na mnie ostatni raz, po czym wrócił do prowadzenia lekcji. Na reszczie zajęć nic się nie działo: chemia - nuda, angielski - nuda, fizyka - nuda, matma nuda, biologia - wielka nuda. Po wszystkim wyszłam ze szkoły i zadzwoniłam do Smokescreen'a. Jack i Miko jeszcze zostali. On pomagał w tworzeniu gazetki szkolnej, a ona siedziała za karę w kozie. Aż dziw, że jeszcze nie zwiała.

- Siemaneczko! - usłyszałam jej głos za swoimi plecami. No dobra, jednak zwiała - Nadal cię boli? - pokazała na mój brzuch.

- Da się żyć - odpowiedziałam wymijająco.

W tym momencie pojawiła się przede mną pewna wścibska wyścigówka.

- Pa - pożegnałam się z dziewczyną, wsiadając jednocześnie do auta. Oparłam się w fotelu, zamykając oczy. Zrobiłam się bardzo zmęczona. W miarę pokonywanej odległości, rozluźniałam się coraz bardziej, aż w końcu wyczerpana zasnęłam.

*Pov. Smokescreen*

Alison zasnęła w fotelu. Wyglądała na wykończoną, więc gdy dojechałem do bazy, nie obudziłem jej, tylko zaparkowałem pod ścianą, informując o tym innych i poprosiłem ich, aby byli najciszej jak tylko się da. Na szczęście się zgodzili. Delikatnie obniżyłem fotel, na którym spała moja podopieczna, aby było jej wygodniej. Wyłączyłem pracujący nadal silnik, aby żadne drgania nie przerwały jej drzemki. Była urocza. Spała u mnie pół godziny, gdy nagle usłuszałem głośny ryk silnika i zobaczyłam wieżdżającego do bazy Bulkhead'a wraz z Miko. Muzykę z radia grubasa słychać było aż w mojej kabinie. Popatrzyłem na moją podopieczną. Zaczęła się budzić. Niech ja tylko dopadnę tego debila, a nawet Ratchet go do kupy nie poskłada!

*Pov. Alison*

Usłyszałam jakiś chałas. Przetarłam oczy, rozciągnęłam się, po czym wstałam. Albo przynajmniej próbowałam, bo przywaliłam głową o coś twardego. Otwarłam zmęczone powieki i dopiero wtedy zorientowałam się, że spałam w Smokescreen'ie. Wyszłam z auta. Chciałam się z nim przywitać, ale ten szybko się przetransformował i rzucił na Bulkhead'a. Zaczęli się kłócić i wrzeszczeć niemiłosiernie. Nawet ich nie słuchałam.

- Zamknijcie ryje - mruknęłam do siebie, po czym poszłam przed siebie. Byłam tak zaspana, że szłam praktycznie z zamkniętymi oczami i zorientowałam się o tym dopiero wtedy, gdy w coś przywaliłam i upadłam na ziemię. Otworzyłam paczały i popatrzyłam na moją przeszkodę. Napotkałam nad sobą zdziwione spojrzenie Ratchet'a.

- Teraz tu śpię - rozłożyłam się wygodnie na posadzce.

Po chwili poczułam, jak coś mnie łapie i podnosi.

- Nie ruszać, bo ugryzę! - obróciłam się w ręce jakiegoś Bota na brzuch w taki sposób, że ręce spomiędzy jego palców zwisały mi w kierunku ziemi.

- Zęby sobie połamiesz - usłyszałam zrzędliwy głos medyka.

- Ratchet?

- Tak?

- Możesz rzucić swoimi kluczami w tamtych debili co tak się drą?

- Nie.

- Palant - odpowiedziałam niewiele myśląc - Który mamy rok?

- Ty chyba naprawdę się nie wyspałaś.

- No co ty nie powiesz - odłożył mnie na kanapę, gdzie było mi taaak wygodnie. Rozłożyłam się i... usłyszałam dzwonienie mojego telefonu. Jęknęłam. Wyciągnęłam go z tylnej kieszeni moich jeansów, po czym nie patrząc na numer odebrałam.

- Kimkolwiek jesteś, odwal się, bo śpię - powiedziałam niewiele myśląc.

- Tak się do mnie odzywasz?! - natychmiast wstałam słysząc ten znienawidzony przeze mnie głos - Gdzie jesteś gówniaro?!

- Ja, ja zagapiłam się trochę i no... ten tego, eee... zasnęłam! Na pustyni zasnęłam, bo byłam bardzo zmęczona!

- Jak nie pojawisz się w domu za dwie minuty, to oberwiesz! - o kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa! Już nie żyję.

- Dobra! - krzyknęłam przestraszona - Już lecę - dokończyłam, po czym się rozłączyłam.

Zbiegłam z podwyższenia dla ludzi, po czym otwierając sobie telefonem most ziemy (no po prostu musiałam go wcześniej zhakować) wypadłam jak pojebana z bazy. Nie zauważyłam nawet zarówno zdziwoinych, jak i zaniepokojonych spojrzeń moich robotycznych znajomych.

- Już jestem! - krzyknęłam zdyszama, stając przed drzwiami, które szybko otworzyłam.

- Spóźniłaś się - usłyszałam zza pleców głos jedynej osoby, która budziła we mnie przerażenie. Odwróciłam się do szybko i popatrzyłam na nią oczami pełnymi strachu.

- Proszę, wybacz mi! To już się nie powtórzy! - po policzlach poleciały mi łzy.

- Oj, nie. Nawet na to nie licz. Musisz ponieść nauczkę - uśmiechnęła się do mnie psychopatycznie - Wolisz pójść sama do piwnicy czy mam cię tam zaciągnąć siłą?

- Nie, mamo! - cofałam się w przerażenu.

- Skoro tak... - złapała mnie za nadgarstek, po czym ruszyła w znajomym mi kierunku. Wyrywałam się jak mogłam, ale niewiele mi to dało. Tylko dodatkowo ją zdenerwowałam. Łzy leciały mi już strużkami po policzkach. Następnie spotkała mnie dotkliwa kara. Zostałam pożądnie obita. Czułam wszystkie mięśnie. Nawet nie wiedziałam, że tyle ich mam. Po wszystkim po prostu leżałam na podłodze. Nie miałam siły, żeby wstać. Na nic nie miałam już siły...

Ocknęłam się, gdy było ciemno. Widocznie musiałam zemdleć. Skręcało mi się w żołądku. Przypomniałm sobie, że od dawna nic nie miałam w ustach. Wstałam z bólem, po czym ciężkim krokiem skierowałam się do kuchni. Drżącą ręką wzięłam szklankę, po czym nalałam do niej wody. Była taka orzeźwiająca. Potem podeszłam do lodówki. Była zamknięta. Rozglądnęłam się dookoła. Nie widziałam nic do jedzenia. Skuliłam się w sobie, ale poszłam do sypialni potwora. Prosto w paszczę lwa... Przed drzwiami się zawachałam. Spuściłam głowę w dół po czym zapukałam. Przez chwilę było cicho, lecz nagle usłyszałam nienawistne: ,,Czego debilko?"

- Ja chciałam tylko..., no bo głodna jestem i pomyślałam..., mogłabyś mi dać coś do jedzenia? - jąkałam się.

- Po co?

- Bo od bardzo dawna nic nie jadłam i strasznie brzuch mnie przez to boli i jest mi niedobrze, i strasznie słabo.

- Wejdź.

Pociągnęłam klamkę w dół i patrząc pod nogi, ruszyłam przed siebie.

- Masz - coś trafiło w moją ukrytą za włosami twarz i spadło na ziemię. Był to mały, srebrny kluczyk. Podniosłam go, po czym podziękowałam i wyszłam. Usłyszałam jeszcze, że mam go zaraz oddać, po czym zamknęłam drzwi. Zeszłam szybko po schodach na dół, po czym w końcu otworzyłam lodówkę. Było tam wszystko, czego mogłam sobie w tamtej chwili zamarzyć. Widziałam zarówno wędlinę oraz ser, jak i ogórki czy pomidory. Wyciągnęłam kilka składników, po czym z chlebnika otwieranego na ten sam kluczyk wyciągnęłam cztery bułki. Teraz zjem jedną, a pozostałe trzy schowam w pokoju, jakbym znowu nie miała dostępu do jedzenia. Wszystkie zrobiłam z wymienionymi wcześniej produktami spożywczymi, krojąc je uprzednio i smarując masłem. Te na zapas owinęłam w papier śniadaniowy, po czym wszystko wzięłam do swojego pokoju. Jedzenie na czarną godzinę schowałam do dawno nieużywanej śniadaniówki, która tak na prawdę była hermetycznie zamykanym pojemnikiem. Dałam to wszystko pod łóżko, aby przypadkiem matka tego nie wykryła. Zaraz potem oddałam kluczyk rodzicielce, po czym zjadłam swoją z dawna upragnioną kolację. To było niebo w gębie. Od ponad doby nie jadłam nic tak dobrego. Tak w sumie to w ogóle nic w tym czasie nie jadłam. Nie wiem, jakim cholernym cudem jeszcze funkcjonuję. Zmyłam makijaż i popatrzyłam na swoje zmasakrowane oblicze. Zauważyłam ogromne limo pod okiem oraz kilka mniejszych siniaków na twarzy i nie tylko. Przebrałam się w piżamę, a także spakowałam plecak na następny dzień w szkole. Padłam wykończona na łóżko. Zanim zasnęłam, myślałam o swoim życiu i o tym, dlaczego jest tak cholernie ciężkie i nieprzyjemne. Po raz kolejny zastanowiłam się nad cięciem. Samobójstwo z każdym dniem wydawało mi się coraz lepszym pomysłem. Po chwili odpłynęłam.

Popatrzyłam na zegarek. Trzecia w nocy. No pięknie, teraz to już na pewno nie zasnę. Za bardzo mnie dupa boli. I plecy. I głowa. I wszystko ogólnie. Z bólem wstałam i się trochę porozciągałam. Gdybym mogła, wykąpałabym się w jakimś żelu na stłuczenia, ale niestety mam w pokoju tylko bandaż, który służy mi do owijania nogi i brzucha. Wzięłam szybki, zimny prysznic, po czym się ubrałam. Dziś na szczęście nie było wf-u. Zrobiłam bardzo mocny makijaż, ponieważ moje obrażenia na twarzy były bardzo widoczne. Bo przecież chyba nikt by nie przegapił głowy w kolorach czerwieni, fioletu, zieleni i niebieskiego. Plecak miałam spakowany, więc już nic nie pozostało mi do roboty, a na zadania domowe nie miałam ochoty. Wyciągnęłam telefon i przez półtora godziny grałam w przeróżne gierki na internecie. Potem podpięłam go do ładowarki, bo mi się to znudziło. Nie wiedziałam, jak mam się sobą zająć. Czytać mi się nie chciało, a czynności ruchowe nie wchodziły w rachubę. Popatrzyłam na rękę i wyciągnęłam żyletkę z kieszeni spodni. Zawsze ją tam noszę. Podciągnęłam rękaw mojej czerwonej bluzki, po czym zrobiłam kilka szybkich cięć, które natychmiast owinęłam bandażem. Łzy znowu popłynęły mi po policzkach. Wytarłam je i westchnęłam ciężko. To wszystko sprawiło mi nieznaczną ulgę. Wstałam z podłogi, na której przez cały czas siedziałam. Podeszłam do okna i je otworzyłam. Była bezchmurna, gwiaździsta noc. Zaciągnęłam się chłodnym, orzeźwiającym powietrzem, ocierając łzy. Spojrzałam na zegarek znajdujacy się na mojej ręce. Była 5:00. Mam do wyjścia z domu jeszcze dwie, długie godziny. No chyba, że teraz wyjdę. Do plecaka dopakowałam jedną z trzech zrobionych wczorajszego dnia bułek, po czym napisałam kartkę, że wychodzę wcześniej, którą zostawiłam na biórku. Wolałam się zabezpieczyć na wypadek, gdyby moja okropna, idiotyczna, debilna, gówniana, tfu! matka chciała czegoś od swojej ,,kochanej" córeczki. Wzięłam telefon, który odpięłam od ładowarki i wsadziłam go w tylną kieszeń spodni. Wyrzuciłam delikatnie torbę przez okno, po czym sama opuściłam dom tym prowizorycznym wyjściem. Ubrałam tornister na plecy i ruszyłam prosto przed siebie. Po pięciu minutach wolnego marszu się zatrzymałam i wyciągnęłam komórkę. Napisałam do Ratchet'a:

~ Siemka Doktorku, mogę wpaść?

Nie musiałam długo czekać na odpowiedź, bo doszła oma do mnie praktycznie od razu, a brzmiała:

~ Nie.

Mogłam się tego po nim spodziewać.

~ No proooszę. Weź nie bądź taaaki.

~ Ja tu próbuję pracować!

~ Ale nie będę Ci przeszkadzać.

~ Dobra, ale jak tylko coś sknocisz, to własnoręcznie cię wywalę.

Wysłałam mu uśmiechniętą buźkę, po czym otwarłam sobie most ziemny. Przeszłam przez niego i weszłam na podwyższenie dla ludzi. Usiadłam na kanapie, patrząc na wszystko, co dzieje się w pomieszczeniu, czyli na nic. Zamknęłam paczały i oparłam głowę na meblu.

- Co tu robisz tak wcześnie? - usłyszałam medyka.

- Siedzę i ci nie przeszkadzam - odparłam z lekkim uśmiechem na twarzy.

- Zapytam inaczej. Po co tu przyszłaś?

- Bo mi się w domu nudziło.

- A tu nie jest nudno? Przecież nic się teraz nie dzieje.

- No tak, ale po prostu chciałam wpaść.

- Jakoś nie wierzę w twoje słowa.

- No to masz problem. Przypominam tylko, że chciałeś pracować.

Medyk westchnął tylko i odwrócił się do tych wszystkich swoich ekranów. Jestem mistrzem spławiania niechcianych rozmówców.

- O kurwa! - krzyknęłam, po czym przybiłam sobie facepalma. Ała! Zapomniałam, że moja twarz nie nadaje się do takiego użytku.

- Co ci się stało? - zapytał.

- Bo przypomniałam sobie, że zamontowałam u Conów kamerkę! Jak ja mogłam o tym zapomnieć?!

- Rzeczywiście zamontowałaś. Prześlij mi nagrania może dowiem się z nich czegoś ciekawego. Mowiłaś przecież, że dźwięk też się zapisuje.

- Dokładnie - wysłałam rządane pliki na pulpit Autobota - Puszczaj. Też chcę zobaczyć.

I tak oto przez godzinę śmialiśmy się z Conów. No dobra. Ja się śmiałam. On się tylko (a raczej aż) uśmiechnął. Jestem genialna. Knock Out, gdy tylko się pięknie wypolerował, zobaczył, że jego lakier jest cały poszarpany i odpada płatami od karoserii. Jak wrzasnął, gdy się skapnął, to wpadł w panikę, budząc chyba wszystkie Decepticony. Wydaje mi się tak dlatego, że Starscream aż spadł z łóżka, a jak tylko ujrzał swój piękny, oczojebny, różowy kolor, to rzucił się do drzwi, aby pewnie iść gdzieś zmyć ten kolor. A że nadal były one zablokowane, to zaliczył twarde lądowanie na podłodze. To wyglądało przepięknie. Niestety chyba Soundwave zorientował się, co się dzieje, bo po kilku sekundach wrota ustąpiły przed zrospaczonym Krzykaczem. Następnym, co się wydarzyło, był stuk metalu i wściekły krzyk Megatrona. To pewnie któraś z ofiar mojej zemsty na niego wpadła. Raczej Wisienka, bo nie było słychać zemsty przerośniętego nocnika. Potem było nudno. Schowałam więc telefon do kieszeni i usiadłam. Miałam jeszcze dwie godziny do lekcji. Główne pomieszczenie bazy zaczęło się zapełniać. Wszyscy się dziwili, gdy mnie zauważali, ale kiedy tylko patrzyli w optyki Ratcheta, w których nadal skakały wesołe iskierki, to już kompletnie nie wiedzieli, co się dzieje.

- Coś się stało przyjacielu? - Optimus położył rękę na jego ramieniu - Wyglądasz na bardzo zadowolonego.

- Ja się stałam! - krzyknęłam w jego stronę, po czym się zaśmiałam.

- Alison, on jest rozbawiony, a nie wkurzony, więc nie mogłaś ty się stać - odparła Arcee.

- Nie wierzysz we mnie! - teatralnie złapałam się za serce.

- To prawda, nie wierzę.

- Ratchet? - zapytał medyka Prime, chcąc dowiedzieć się prawdy.

- Alison przypomniała sobie o kawałach, które zrobiła Knock Out'owi oraz Starscream'owi, a także o zamieszczonych przez nią na Nemesis kamerkach. Oglądaliśmy skutek jej roboty.

- I to cię rozbawiło?

- Tak. Dacie mi pracować? Bo przypomniało mi się, że dawno nikt nie oberwał kluczem francuskim.

- Dobrze, ale pokaż nam później te nagrania - w połowue odpuścił Optimus.

- Jasne - medyk odwrócił się do swoichch ukochanych ekranów, a ja spojrzałam na zegarek. Była 7:30. Długo mi się tu zeszła.

- Ktoś podwiezie mnie do szkoły? - zapytałam.

Nikt się nie zgłosił.

- Tak w ogóle, to gdzie Smokescreen? - nie dostrzegałam nigdzie mojej kochanej wyścigówki.

- Układa kostki energonu, które powywracał, bijąc się wczoraj z Bulkhead'em.

- Tak właściwie, to o co się pokłócili? Bo pamiętam tylko, że strasznie darli ryje.

- Wyrażaj się - rzucił Optimus - A rzucił się na niego dlatego, że cię obudził, wjeżdżając do bazy z głośną muzyką i rykiem silnika.

- Serio?! - wytrzeszczyłam paczały - To... miłe.

- Co? Bijatyka? To nie jest... - przerwałam mu.

- Nie. To, że mu zależy.

- Oczywiście, że mu zależy. Jest twoim strażnikiem i bardzo cię polubił.

Uśmiechnęłam się do siebie.

- To podrzuci mnie ktoś?

- Ja mogę - zaproponowała Arcee.

- Nie jechałam jeszcze motorem - ucieszyłam się, po czym nałożyłam plecak na ramiona i zeszłam z podwyżesznia. Usiadłam na przetransformowanej już Autobotce, która zaraz po tym wyjechała z bazy.

Byłam na miejscu po dziesięciu minutach. Zostało mi 10 do lekcji. Weszłam na odpowiednie piętro i klapnęłam na ławkę. Nikt się ode mnie nie odsunął. Czyżby zapomnieli, że to ja tu rządzę? Popatrzyłam na nich groźnie. Odrobinę się odsunęli, ale niewiele. Warknęłam pod nosem i popatrzyłam po ich twarzach. Zapamiętałam je dokładnie. Tych kilka osób doświadczy jutro mojej zemsty...

- Co, odwagi zabrakło dziewczynce? - zadrwił ze mnie taki jakby szefu paczki chłopaków, która się mi sprzeciwiła.

- Pogrążasz się - odparłam spokojnie odpychającym tonem.

- Naprawdę? Jakoś nie widzę.

- Bo jesteś ślepy, Brian.

- Jakoś cela mam dobrego - przywalił mi w noc. Zerwałam się na równe nogi i dotknęłam bolącego miejsca. Popatrzyłam na palce. Znajdowała się na nich krew. Po korytarzu rozniosło się takie ,,uuu". Nikt wcześniej mi w szkole nie przywalił.

- Już nie żyjesz! - krzyknęłam i zamachnęłam się, aby uderzyć mu w twarz z plaskacza. On jednak złapał moją rękę i wykręcił do tyłu. Próbowałam go kopnąć, ale po lekcjach, jakich udzielała mi codziennie rodzicielka nie byłam w stanie się ruszyć.

- Co tu się dzieje?! - po korytarzu rozniósł się zdenerwowany głos nauczyciela z geografii. Uczniowie stojący dookoła nas się rozstąpili, robiąc przejście belfrowi.

- Proszę pana, ona mnie zaatakowała! Musiałem się jakoś bronić! - krzyczał ten dupek.

- W odpowiedzi warknęłam i się mu wyrwałam.

- Czy to prawda? - zapytał mnie facet.

- Nie, ale zaraz będzie - spojrzałam groźnie na przeciwnika.

- Idź zmyć ten makijaż i krew z twarzy, a potem do higienistki - zwrócił się do mnie - A ty umyj podłogę - wskazał chłopakowi czerwoną plamę - A potem do dyrektora.

- Fuj! - krzyknął zniesmaczony uczeń - Nie będę po niej czyścić! To ohydne!

- Było jej nie bić.

- To ona zaczęła! - kłamał.

- Mam sprawdzić nagrania?

- Nie - poddał się.

- Jessica, dopilnuj, żeby Alison dotarła do higienistki.

- Dobrze, proszę pana.

- Umiem tam trafić - sprzeciwiłam się.

- Ale jeśli za tobą nikogo nie wyślę, to tam nie pójdziesz.

- I tak nie pójdę. Nic mi nie jest - przepchnęłam się do kibelka i zamknęłam go na klucz. W końcu nikt się u niego od początku roku nie upomniał, więc jest mój. Ktoś zaczął dobijać się do drzwi, ale nic nie osiągnął. Wzięłam garść papieru toaletowego i przycisnęłam pod nosem. Zasyczałam z bólu. Był złamany. No pięknie. Jeszcze tego mi kurna brakowało. Usłyszałam szczęk zamka.

- No błagam, do kibelka też już jest dorobiony? - zapytałam, odwracając się w stronę intruza.

- Oddaj klucz - powiedział wkurwiony woźny, wyciągając do mnie rękę.

- Nie chcąc, aby doszło do rękoczynów, wykonałam polecenie. Potem i tak go zwinę.

- Nadal ci leci krew? - zapytał zaniepokojony geografik.

- Nie pana sprawa - odburknęłam.

- Moja, bo jako nauczyciel jestem za ciebie odpowiedzialny. Boli cię?

- Proszę się odczepić i dziękuję za pomoc na korytarzu.

- Nie odczepię sięb jak ty to nazwałaś i chwila, co? - zdębiał zaskoczony miomi słowami. Na to liczyłam. Wyszłam szybko z toalety, wymijając obu zdębiałych facetów.

- Czekaj! - chwycił mnie za ramię. W tym momencie zadzwonił dzwonek - Idź do higienistki - powiedział, po czym ruszył szybko do pokoju nauczycielskiego po dziennik. Przewróciłam oczami znudzona jego gadką.

Wróciłam do toalety i pochyliłam się nad umywalką. Patrzyłam, jak coraz to nowe krople krwi spadają na białą powierzchnię. Wtedy usłyszałam kroki. Do łazienki weszła najmniej oczekiwana przeze mnie osoba. Widocznie skoro sama nie poszłam do higienistki, belfer musiał po nią posłać.

- Pokaż nos - rozkazała.

- Nic mi nie jest - odwróciłam od niej głowę.

- Słuchaj, bo dwa razy nie będę powtarzać. Jeśli jest złamany, może pojawić ci się krwiak, a on z kolei może spowodować uszkodzenie mózgu. To nie jest błahostka.

Lekko się wystraszyłam, bo brzmiało to naprawdę poważnie. Popatrzyłam na nią przestraszonym wzrokiem.

- Słuchaj, jedzie tu już pogotowie. Musisz jednak zmyć tę tapetę z twarzy. Nie jest ci potrzebna, bo jesteś ładna.

- Każdej pani to mówi? - zapytałam i przywaliłam sobie mentalnego facepalma.

- Tak, każdej, a teraz pokaż twarz. Pomogę ci.

- Nie zmyje tego pani! - przeraziłam się, bo wtedy zobaczyłaby moje siniaki i zaczęła coś podejrzewać, a wtedy matka by mnie udupiła, bo wszystko by się wydało.

- Owszem, zrobię to - w tym momencie usłyszałam syreny.

Pogotowie. Popatrzyłam ukratkiem na kobietę. Spoglądała przez okno na parkujący ambulans. To była moja jedyna szansa. Przycisnęłm mocniej srajtaśmę do nosa, po czym wybiegłam z kibelka. Ruszyłam po plecak i szybko zarzuciłam na ramię. Popatrzyłam za siebie. Ujrzałam zdenerwowaną higienistkę biegnącą z wyciągniętyni w moją stronę rękoma. Bez dwóch zdań chciała mnie złapać. Rzuciłam się w stronę schodów, omal sięnie zabijając w ich połowie. Wypadłam z budynku i rozejrzałam się dookoła. Zwolniłam, kiedy zobaczyłam przejeźdżającą po ulicy niebiesko-białą wyścigówkę. To wystarczyło, aby kobieta mnie dorwała. Próbowałam się jej wyrwać, ale na pomoc przyszli jej sanitariusze. Siłą zaciągnęli mnie do karetki. Wbili mi nawet igłę w ramię. Przez to poczułam się bardzo senna. Po kilku sekundach straciłam kontakt z tym popierdolonym światem.

( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)

Lubię lenny face'y XD. Sam rozdział ma ponad 4000 słów. Chyba nie jest źle :D Mam nadzieję, że jest w miarę dobry. Przepraszam, jeśli znajdują się w nim jakieś błędy. Starałam się wszystkie usunąć, ale mogłam coś przegapić. Proszę o poinformowanie mnie, gdy znajdziecie jakiegoś byka. Mogły się jakieś pojawić dlatego, że dzisiaj mi strasznie szwankuje.

Nareszcie spięłam swoją upośledzoną dupę i mimo braku weny zmusiłam się do pisania. Kto się cieszy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro