30
Kageyama
Ledwo dałem rade ujść z życiem! Nie mam pojęcia co to do diabła było ale wiem jedno! Moje życie było zagrożone jak nigdy wcześniej. I nawet nie wiem gdzie tu jest logika. W sumie to byli tylko zwyczajni lekarze, co z tego że z Polski. Ale nie wiem dlaczego gdy ich zobaczyłem mój instynkt kazał mi stąd spieprzać jak najdalej się da jakby od tego zależało moje przetrwanie. Tak czy siak ledwo zipie. Jeszcze nigdy nie czułem takiego strachu przed lekarzami.
W sumie to gdzie ja jestem? Rozejrzałem się po otoczeniu. Zdaje się że to... Jak ja do cholery znalazłem się na dachu Budynku!? A chój, tak szybko biegłem że nie patrzyłem gdzie biegnę! I co teraz? Znowu muszę szukać tego debi... A nie jest! Chwila... DALCZEGO ON CHODZI PO KRAWĘDZI BUDYNKU!? I DO JASNEJ CHOLERY CO ROBI TU TEN POLAK Z JAKIMŚ ALBINOSEM!? Już nie pytam dlaczego są związani i przywiązani do siebie. Usta i oczy też mieli związane. Na Bogów, co tu się odwala!?
-Hakuna Mattata! Jak cudownie to brzmi! - Co o n do cholery śpiewa? - Hakuna Mattata! To nie byle dzik! - Czy on śpiewa tą piosenkę z Króla Lwa!? I do tego do tego tańcząc!- Już się nie martw! Aż do końca twych dni! Naucz się tych dwóch! Radosnych słów! - No przyznaje wpada w ucho - Hakuna Mattata! - O Jezusie ale on seksownie wygląda gdy śpiewa i tańczy przy tym - Hakuna Matatta, Hakuna Mattata, Hakuna Mattata, Hakuna Mattata! - Oj, mam problem w spodnich - Już się nie martw! Aż do końca swych dni! - To będzie trudne jeśli dalej tak będzie mnie prowokować! I do tego ten zapach! NIEZIEMSKI! - Naucz się tych dwóch! Radosnych słów! - Zeskoczył na szczęście na dach a już miałem zejść na zawał - Hakuna Mattata! Hakuna Mattata!
Teraz jestem pewien w 100%. KOCHAM GO!
Nagle spojrzał na mnie. Przez chwile czułem w sobie ujmujące wspaniałe ciepło. Ale już po sekundzie przypomniałem sobie co przez niego przeżyłem i ogarnęła mnie złość! Co jak co ale nic mnie nie powstrzyma przed wygarnięciem mu tego!
Zaczął biec w moją stronę. Biegł na paluszkach co wyglądało słodziutko ale nie mogłem się teraz rozczulać. Jak sobie zasłuży to może go poczochram po jego puszystych włoskach.
- HINATA! TY ZARAZO! CO STRZELIŁO DZISIAJ DO TEGO PUSTEGO ŁBA! - Stanął prze de mną ale nie widać było by przejmował się tym co do niego mówię - WIESZ JAK JA SIĘ O CIEBIE TU MARTWIE A TY MI TAKIE NUMERY ODSTAWIASZ! CZY TY W OGÓLE MYŚLISZO TYM CO CZUJE! PRUBUJE CIĘ CHRONIĆ A TY... - I nagle stało się coś czego nigdy bym się nie spodziewał
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Ten mały słodki skurczybyk... MNIE POCAŁOWAŁ!
Nie przerywał pocałunku ani na moment. Po kilku sekundach nie wytrzymałem i zacząłem oddawać pocałunki. Jego usta były miękkie niczym śnieżny puch. Nigdy nie czułem podobnej przyjemności. To jak w jakiejś bajce. Chciałem by tak chwila trwała wiecznie. Objąłem go w pasie przysuwając do siebie wpijając się językiem w jego mienciutkie słodkie usteczka. Nie całowałem zbyt agresywnie by go nie spłoszyć. Ten wydawał się wyśmienicie bawić. Co jakiś czas z jego ust wydobywało się przesłodziutkie mruknięcie. To nie mogło się dziać naprawdę, To było wręcz nie realne. Nagle odkleił się ode mnie i cały czerwony uśmiechną się.
- Piperz mnie - Wyszeptał
Patrzyłem się na niego będąc w całkowitym szoku. Nie spodziewałem się nigdy by mnie o coś takiego poprosił.
I co ja mam teraz zrobić!?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro