Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27

Sorry!

Rozdział miał być wczoraj ale robota w mroźni strasznie wykańcza i byłem w stanie napisać dosłownie kilka słów. Mówię wam jak wróciłem do domu czułem się normalnie a po godzinie to miałem wrażenie jakbym był po jakimś maratonie! Przynajmniej dobrze płacą. To już nie przedłużając zapraszam do czytania :3               

Cały dzień unikałem Kageyamy. Na wszystkie możliwe sposoby. Udawałem choroby, chodziłem co chwila do toalety czy po prostu chodziłem po Szpitalu. Gdy go spotykałem natychmiast znikałem na co on reagował bardzo, bardzo gniewnie. 

Obecnie siedziałem na dachu szpitala licząc na chwile spokoju. Jest tu całkiem pusto więc nikt mi nie będzie przeszkadzał. Usiadłem  i odetchnąłem z ulgą.

~ Widzę że masz niemały problem mój drogi - Odezwał się mi dobrze już znany i irytujący głos w głowie 

- Czego chcesz? - Spytałem zmęczony - Nie mam ochoty na nasze... wyjątkowe... pogawętki - Odparłem od niechcenia

~ Uu huhuhu - Zaśmiał się - Ja tu przychodzę by ofiarować ci pomocną dłoń a ty tak stawiasz sprawę? Uł nie ładnie - Wywróciłem oczami

- Już ja wiem jak wygląda twoja "pomocna dłoń" - Syknąłem z kpiącym uśmieszkiem

~Ej! No! Dalej masz mi to za złe? - Lekko kiwnąłem twierdząco głową -To był wypadek! Już cię przepraszałem! - Prychnąłem

- To cię nie usprawiedliwia - Odparłem - Ale możesz powiedzieć jak to chciałeś mi pomóc - Zaproponowałem od niechcenia

~ Dobra - Zgodził się - Ale! - No ależ oczywiście - Zapomnisz o tamtym - Zażądał

- To raczej trudne - Powiedziałem z psotnym a zarazem kpiącym uśmiechem

~ Uważaj - Zagroził mi - Zwarz z kim rozmawiasz- Wyciągnąłem przed siebie ręce w geście obrony i jednocześnie lekko się uśmiechałem

- Zluzuj majty - Zachichotałem

~ Bachor - Prychną Bóg - Tak więc zapewne domyślasz się że ktoś się na ciebie zasadza? - Kiwnąłem głową

- Odkąd się obudziłem czuję narastającą złość i rządze krwi - Spojrzałem na panoramę miasta - Gdzieś tutaj ale  stąd nie znajdę źródła - Bóg wydał dźwięk aprobaty

~Musisz to źródło odnaleźć - Oznajmił - A żeby to zrobić musisz opuścić szpital na jakiś czas - Zachichotałem rozbawiony

- Niby jak? Ciągle ktoś za mną łazi a lekarze mnie nie wypuszczą a nawet jeśli jakoś opuszczę szpital szybko się zorientują o tym i zaczną mnie szukać a to mnie może zdemaskować - Jęknąłem z bezsilności - Żałuje że nie ma tu Feliksa lub Gilberta 

~ Widzę że nawiązaliście nić przyjaźni - Zauważył

- He, można tak to ująć - Przyznałem 

~Cieszy mnie to - Oznajmił pogodnym tonem - Ale wracając do obecnej sytuacji to jest pewien prosty sposób by się stąd wydostać tak by nikt się nie zorientował

- Czyli? 

~ Stworzysz swojego klona - Przez chwila panowała cisza w której analizowałem jego słowa

- Przepraszam ale co stworzę? - Spytałem ze zwężonymi oczami

~ Klona - Kolejne długie sekundy intensywnego myślenia

- Eto... a co to ten cały klon? To jakiś rodzaj ciasta? - Teraz to bóg myślał bardzo długo

~ Pierunie jak ja żem cię mógł wybrać? - Powiedział a ja fochnąłem i skrzyżowałem ręce przy piersi 

- Może żeś miał gorszy dzień NIE WIEM! - Zbulwersowałem się 

~ Eh, klon to kopia czegoś w tym przypadku będzie to klon ciebie - Wyjaśnił krótko 

- Trzeba było tak od razu! - Krzyknąłem skacząc i stając na nogach

~ Uspokój się - Upomniał mnie - Mamy teraz ważniejsze sprawy - Niechętnie przyznałem mu rację 

- To jak stworzę tego klona? - Spytałem

~ Prosto, wystarczy coś organicznego, liść, trawa, chleb, owoc, kawałek mięsa czy coś innego w ten deseń a następnie łączysz to ze swoją krwią po czym zgniatasz wysyłając do tego swoją energię i w kilka chwil powstaje idealny klon ale posłuszny tylko tobie - Wyjaśnił ale to o krwi mnie lekko zniesmaczyło

- A... ile tej krwi? - Spytałem

~ Ile chcesz, ale im więcej tym klon dłużej przetrzymuję - Wyjaśnił

- Aha... To fajnie - Jakoś niedobrze mi się zrobiło bo to oznacza że muszę pociąć sobie żyły niczym masochista

~ To życzę powodzonka - Pożegnał się 

- Pierdol się - Wysyczałem i ruszyłem w poszukiwaniu składniku do mojego klona

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro