Rozdział 17: Tchórz
Wilgotne, świeże powietrze znowu obijało się o twarz Khema i Małego Sitha. Jechali na pozostawionych wcześniej ścigaczach na drugi kraniec dżungli do posiadłości niejakiego Lorda Grathana. Sama jego osoba nie brała jakiegoś większego udziału w intrydze Zash. Chodziło tu raczej o jednego z jego naukowców, który posiadał bardzo interesujące urządzenie, zwane potocznie neutralizatorem. Lady Zash podobno zleciła jego wykonanie jednemu człowiekowi, a teraz słuch o nim zaginął. Zadanie, jakie Nemmip niedawno otrzymała, dotyczyło właśnie odszukania wcześniej wspomnianego naukowca i wyciągnięcia z niego informacji o obecnym położeniu neutralizatora.
— Dla pewności ucisz go. Nie możemy zostawiać po sobie świadków. — Tak brzmiały ostatnie słowa Mistrzyni, zanim zakończyła rozmowę.
Dzisiejszy dzień był wystarczająco pokręcony i pełen walk, że jeden trup w jedną czy drugą stronę nie robił dziewczynie kompletnej różnicy.
W dżungli panowały już kompletne ciemności. Nemmip i Khem musieli jechać wolniej niż poprzednio, po to, aby nie zgubić się na dukcie. Drzewa zlewały się w jedną wielką, prawie czarną masę. W pewnym momencie Uczennica nie czuła już lekkich turbulencji, towarzyszących każdemu mniejszemu zagłębieniu. Czuć było dużą różnicę w nawierzchni. Była ona gładsza i bardziej równa, a mogło to oznaczać tylko jedno — zbliżali się do włości Grathana.
Przez ułamek sekundy z lewej śmignął Nemmip kawałek metalu, który był ustawiony dość w górę. Prawdopodobnie było to coś w rodzaju bramy. Wrażliwa zmniejszyła prędkość pojazdu i zjechała na bok. Podobnie uczynił Dashade. Niestety nigdzie nie było możliwości schowania ścigaczy, gdyż po przekroczeniu bramy oboje podróżników znalazło się w wąwozie.
Co będzie, to będzie, musimy wykonać misję, a potem w końcu odpocząć — pomyślała Nemm i po zejściu z pojazdu od razu poprawiła swój płaszcz, naciągając kaptur jeszcze mocniej. Potem ruszyła od razu marszem, nie bacząc na to, czy Khem za nią idzie, czy też nie. Po chwili wędrówki pod górkę oczom Uczennicy ukazały się zabudowania. Kilka mniejszych i jeden stosunkowo duży budynek. Najpewniej była to fabryka części do droidów.
Lord Grathan był postrzegany jako obłąkany naukowiec, fanatyk wszystkiego, co miało związek z droidami i techniką. Jeden z jego ludzi powinien być w którymś z mniejszych budynków — domyślała się dziewczyna, spoglądając na szereg szarych konstrukcji. HoloNet zawibrował. Zash przesłała dane z aktualnym miejscem pobytu naukowca. Współrzędne wskazywały, że cel nie był zbyt daleko.
Gdy Khem już dotarł do ramienia Małego Sitha i zobaczył przez chwilę koordynaty, stwierdził, że muszą skierować się na lewo. Wystarczająco długo towarzyszył przy planowaniu bitew Tulakowi, aby teraz z pomocą jednego spojrzenia na liczby określić, w którą stronę się udać.
Z każdym krokiem naprzód cyfry wyświetlone na urządzeniu wariowały, aż w końcu zniknęły. Oznaczało to tylko jedno — są blisko. Zarówno dziewczyna, jak i potwór byli wręcz przyklejeni do ściany budynku, w którym podobno znajdował się naukowiec. Nie mogli się ujawnić, cała ta misja była tajna, a o planach Zash wszyscy mieli się dowiedzieć wtedy, kiedy zginie Darth.
Nemmip przebiegła do końca ściany i wychyliła się za narożnik. Tuż za nią szedł Khem. Pusto. Całą operację powtórzyli jeszcze raz, aż w końcu znaleźli się przy drzwiach. Były dość wąskie, ale przynajmniej automatycznie się rozsunęły, gdy tylko znaleźli się przed ich obliczem.
***
Dorotsech skończył już swoją pracę na dziś. Bycie naukowcem na usługach Lorda Grathana było spełnieniem jego marzeń. Praca w jego laboratoriach największym sukcesem, jaki osiągnął. Wiedział o technice wszystko, co tylko chciał wiedzieć. Jednak za chwilę wszystko to miało zniknąć. Dwadzieścia lat ciężkiej pracy na stanowisku głównego nadzorcy prac naukowych miło pójść ot tak sobie. Tylko i wyłącznie dlatego, że Dorotsech bał się, był tchórzem.
Z ostatniego spotkania pamiętał tylko tyle, że podczas wykonywania swoich codziennych obowiązków dostał wiadomość od któregoś ze swoich pracowników. Kto to był? Crase? Albo Sathel? Nie mógł tego dokładnie określić. Jednak pamiętał, że w wiadomości było wyraźnie napisane miejsce spotkania.
Za godzinę na Placu Głównym w Kaas.
Nie spóźnij się.
L. Z
Wtedy akurat nie padał deszcz i była dobra pogoda jak na Dromund Kaas. Wtedy spotkał swoją pracodawczynię po raz pierwszy. Zleciła mu dostarczenie jej neutralizatora, nieważne jakim kosztem. Obiecywała bezpieczeństwo, ochronę dla niego i bliskich, pieniądze, dobrą posadę. Wystarczyło tylko zabrać neutralizator Grathanowi. Nie mógł jej odmówić. Jeżeli by to zrobił, to zesłałby całun śmierci na całą swoją rodzinę, sam zginął, albo — co gorsza — został wplątany w jakiś spisek. Tak strasznie się bał odmówić.
Oderwał się od wspomnień z minionego miesiąca. Spakował swoje rzeczy i — zamiast do swojego prywatnego laboratorium — udał się do Centrali, gdzie był umieszczony prototyp cybernetycznego neutralizatora. Spokojnie przechodził przez kolejne pomieszczenia, aż w końcu dotarł do ogromnej sali. Na środku była kolumna z polem ochronnym. Grathan zastosował wszelkie zabezpieczenia, aby jego nowe dziecko nie ujrzało światła dziennego zbyt wcześnie.
Myśli Dorotsecha toczyły ze sobą wojnę. Zabrać urządzenie, czy je zostawić? Naukowiec był już tuż przy kolumnie. Wyciągnął pliki danych, jakby chciał przeprowadzić kontrolę, czy aby na pewno wszystko działa poprawnie. Na jego czole pojawiły się pierwsze kropelki potu. Wyciągnął żylastą dłoń w kierunku konsoli z cyframi. Teraz hasło, bez niego nie wypełni zadania, ani nie zapewni swojej rodzinie bezpieczeństwa. Drżącą ręką wystukał kolejno kilka cyfr. Pole ochronne zgasło. Szybko sięgnął po urządzenie i schował je za kurtkę. Wszystko przycisnął rękoma. Wyszedł blady z budynku, słysząc ryk alarmu. Zorientowali się. Droidy broniące posiadłości i fabryki oszalały. Gdy naukowiec był już wystarczająco blisko swojego azylu, puścił się biegiem. Zamknął za sobą drzwi, a potem zabarykadował się na zapleczu, czekając na swój koniec.
Po kilku godzinach lamentu nad swoją głupotą usłyszał kroki. Oby nie były to droidy Grathana! Dźwięk otwieranych drzwi zewnętrznych. Proszę, niech tylko rozejrzą się po laboratorium — błagał w myślach naukowiec. Schował głowę pomiędzy kolana. Nie chciał spojrzeć śmierci w oczy. Nagle drzwi do jego zaplecza się otworzyły. Usłyszał kroki dwóch, a może trzech osób. Nie chciał się przekonać, kim oni byli. Bał się.
— Proszę, powiedz, że jesteś od Lady Zash — powiedział ochrypłym głosem Dorotsech. — Proszę... nie mogę znieść ani jednej chwili w tym miejscu.
Nemmip zignorowała jego błagania. Nie miała zamiaru rozczulać się nad jakąś nędzną kreaturą, która warzy się nazywać człowiekiem.
— Mam przez to rozumieć, że skonstruowałeś urządzenie, które może uszkodzić cyborgów — oznajmiła.
Naukowiec nagle poczuł na sobie jej wzrok. Przeżerający się przez jego mózg, pragnący tylko śmierci i zniszczenia. Z letargu wyrwały go dopiero słowa, które jakby wdrukowały się w jego umysł:
— Daj mi to.
Mężczyzna podniósł głowę, aby spojrzeć na przybyszy. Bał się skierować swój wzrok na Nemmip, ale w końcu postanowił patrzeć na jej brwi, aby chociaż sprawiać wrażenie, że ma z nią kontakt wzrokowy. Jednak te oczy cały czas go przyciągały.
— Urządzenie? — Zamyślił się. — Masz na myśli neutralizator? Cybernetyczny neutralizator?
Khem dopiero teraz zauważył, że ów człowiek ma przekrwione oczy i straszne wory pod nimi. Ciekawiło go, dlaczego został tutaj uwięziony.
— Pracowałem nad jego produkcją — kontynuował Dorotsech. — Niedawno wziąłem go spod skrzydeł Grathana. Tak, prawdę mówiąc, nie wiem, do czego ci on będzie służył.
— Do tego, aby obalić Dartha. — Uczennica uśmiechnęła się na samą myśl o tym. Nie mogła doczekać się tej pięknej chwili, kiedy znowu osiągnie coś niemożliwego.
Naukowiec dalej nie mógł złączyć wątków. Pewnie dlatego, że nie był świadomy tego, iż Darth Skotia jest bardziej maszyną niż człowiekiem.
— Właśnie o tym mówię, że w tym przypadku nie widzę jakiegoś większego pożytku z tego urządzenia.
Małego Sitha zaczęła już powoli denerwować ta bezsensowna paplanina słów. Przecież przyszła tu po neutralizator, a nie na miłą pogawędkę.
— Lady Zash zamówiła tę broń przeciwko cyborgom. Sęk w tym, że większość cyborgów jest tylko w dziesięciu procentach zmechanizowanych — tłumaczył przybyszom mężczyzna. — Potrzebowałabyś zatem kogoś, kto jest w minimum pięćdziesięciu procentach zmechanizowany, aby neutralizator spowodował JAKIEKOLWIEK obrażenia.
— Doskonale — syknęła Nemmip. — Mój cel spełnia te wymagania.
Nie chcę więcej wiedzieć, nie chcę więcej wiedzieć — lamentował w myślach Dorotsech. Kompletnie nie interesował się przemocą i nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Jednak przez to zlecenie, chyba coś się pozmieniało. Sięgnął ręką za kurtkę i próbował odnaleźć przedmiot pożądania podróżników. Poczuł chłód metalu, który po chwili trzymał w ręce zwróconej w stronę Uczennicy.
— Jeśli chcesz, weź go — mówił — to tylko prototyp, jednak sądzę, że zadziała, jeśli jest tam gdzieś jeden droid, którego chcesz zlikwidować.
Dziewczyna chciwie pochwyciła przedmiot i od razu schowała go do plecaka. Następnie poprawiła swój miecz przy pasie i rzekła:
— Widzisz, nakazano mi ciebie uciszyć i chyba wiesz, co to oznacza. — Uśmiechnęła się złowieszczo w stronę naukowca.
— Nie, proszę! — krzyknął Dorotsech. — Zash obiecywała mi ochronę, bezpieczeństwo! Przecież ja mam żonę, dzieci i astromecha... Ja muszę żyć! — Przy tym poszła kolejna salwa płaczu.
Opierający się o ścianę i ogromnie znudzony Khem wreszcie zwrócił uwagę na osobę znajdującą się przed nim.
— Ha! — zaczął jak zwykle swój wywód Dashade. — Nędzna kreatura niewarta nawet pożarcia.
Jeśli Khem nawet nie zjadłby kogoś takiego, to coś musiało być na rzeczy.
— Słuchaj. — Mężczyzna próbował uciec przed przeznaczeniem. — Jestem naukowcem, cholernie dobrym naukowcem. Pozwolisz mi żyć, a ja skonstruuję, co tylko będziesz chciała.
Oczy Wrażliwej poruszyły się, jakby próbując wyszukać najkorzystniejszą opcję. Dziewczyna rozluźniła ramiona dzięki zrobieniu nimi jednego okrążenia do tyłu. Na opuszkach jej palców pojawiły się malutkie błyskawice. Skierowała je w stronę Dorotsecha. Zabiły go w kilka sekund i po chwili jego parujące truchło padło twarzą na ziemię.
— Nie — zwróciła się do bezwładnego ciała Nemmip, a potem naciągnęła mocniej kaptur i poszła w kierunku wyjścia, prosto do komnat Lady Zash.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro