Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6: Robactwo.

Sobrik był bardzo ruchliwym i hałaśliwym miasteczkiem, a także pełnym Imperialnej Armii. Bunt Balmorran nie opierał się już na wściekłych farmerach z widłami w górze, tylko na wysokiej technologii Republiki. Imperium nie mogło sobie pozwolić na takie zachowania, których skutkiem byłaby strata całej planety, dlatego Sobrik stało się swego rodzaju bazą wypadową dla większości żołnierzy. Nemmip próbując się dostać do kwater Majora Bessikera, została prawie przejechana przez przewóz ogromnych pocisków balistycznych. Oczywiście nie obyło się jej przy tym kilku plugawych wyzwisk w stronę kierowcy. Po kwadransie błądzenia wśród zatłoczonych ulic Nemm w końcu zlokalizowała odpowiedni budynek, okazało się, że stoi on dosłownie kilka minut od wyjścia z lotniska.
Cóż za ironia losu.

Wewnątrz pikały przeróżne urządzenia i świeciły małe lampki. Można by powiedzieć, że całe pomieszczenie jest jednym wielkim pokojem, który obsługuje dwoje mężczyzn w szarych, imperialnych mundurach. Tradycyjnie na wprost wisiał proporzec Imperium, a przed nim, przy stole stał jeden z ludzi. Uczennica, a za nią Khem Val weszli pewnie do budynku, przy okazji bacznie obserwując wszystko, co ich otaczało.

— W jednej z niebezpiecznych krypt... tej, która została wysadzona, jest rzecz o bardzo wielkiej dla mnie wartości. Słyszałam, że jesteście w stanie mi pomóc — odparła bezprecedensowo dziewczyna.

Mundurowy przed nią się odwrócił.

— A któż to? Sith? Nie raczycie nas często odwiedzać na Balomrrze. To naprawdę... wielka przyjemność — wyciągnął rękę w stronę Uczennicy w geście przywitania. Ta jednak nie zareagowała, tylko wpatrywała się żółtymi oczyma w człowieka stojącego przed nią.

Był wyższy od niej o głowę i bardzo dobrze zbudowany, widać było, że służba wojskowa przyniosła swoje efekty. Wyprostowana postawa, ściągnięte łopatki, nienagannie czysty mundur, to wszystko były cechy, które wynosił każdy szanujący się żołnierz po szkoleniu wojskowym. Jednakże człowiek ten miał swoje najlepsze lata za sobą, świadczyła o tym krótka, siwa już broda oraz zmarszczki okalające całą twarz. Teraz wzrok Inkwizytorki przeniósł się na drugiego mężczyznę, ten wydawał się dużo młodszy od tego, co stał przed nią, więc z pewnością teraz rozmawia z Majorem Bessikerem.

— Wiesz... mam syna na Korribanie — powiedział zmieszany całą tą sytuacją. — Ale wracając... wkraczasz w bardzo ciężkie środowisko wojny. Imperium tak się o nas troszczy, że naprawiamy blastery taśmą klejącą... ale postaramy się ci pomóc, najlepiej jak potrafimy — zapewnił starzec.

— Hmm... zobaczmy — zamyślił się Major, trzymając w ręku datapad. Chciał znaleźć cokolwiek o leżących na tej planecie kryptach. — Wysadzona krypta... — mamrotał pod nosem. — Kapitanie! — zawołał swojego towarzysza. Ten natychmiast przybiegł typowym, wojskowym truchtem w stronę rozmawiających. — Czy w magazynie zostały jeszcze jakieś pompy?

— Sir — zwrócił się do wyższego rangą przełożonego. — Jeśli to jest ta krypta, o której myślę, to to nie będzie łatwe. Same opary wydobywające się w pobliżu wejścia posłały kilku naszych do centrum medycznego.

— Muszę się dostać na samo dno tej jamy — oznajmiła Uczennica, wlepiając wzrok w kapitana.

— Musimy wymyślić coś, co zrobi tę dziurę mniej śmiercionośną, niż jest teraz. Powiedz mi kapitanie, czy jest cokolwiek, co przeżyje w tym toksycznym odpadzie? — Bessiker zapytał z nadzieją, że może jego prawa ręka, Kapitan Ilun zaprzeczy i jednocześnie rozwiąże problem stojącej przed nimi dziewczyny z jakimś ogromnym potworem przy boku.

— Więc... nic tam nie rośnie, ale są tam Colicoidy.

Cholera, zaklął w myślach Major.

— Colicoidy! — powiedział uniesionych głosem, nie ukrywając zdziwienia. — A co te robale mają wspólnego z toksycznym odpadem?

— To ich pożywienie, sir — odpowiedział spokojnie Kapitan Ilun. — Nasze satelity zarejestrowały, jak pobierają pokarm na toksycznych odpadach. Możemy tylko podejrzewać, że zostały stworzone do zjadania tego.

— Więc jak mogę się stać takim Colicoidem? — zapytała Nemmip.

Oczywiście nie miała na myśli ich chitynowego pancerza, czterech zielonych odnóży oraz przyszłościowej perspektywy żywienia się tylko i wyłącznie toksycznym odpadem. Bardziej interesowała ją jedna prosta zależność: skoro Colicoidy żywią się tym całym odpadem, to dlaczego nie giną od niego? Tę właśnie umiejętność chce nabyć nasza bohaterka.

— Z całym szacunkiem, ale... — zwrócił się do Nemmip Kapitan Ilun, przykładając w tym czasie rękę do serca. Jego wypowiedź została przerwana przez starszego mężczyznę.

— Nie Kapitanie, ona ma rację. Aby dostać się na dół tej jamy, musi się stać taka jak te Colicoidy. Ilun, gdzie zostały stworzone te kreatury?

Kapitan od razu chwycił za datapad i zaczął czegoś w nim szukać. Na jego źrenicach można było zauważyć odbijającą się taflę ekranu urządzenia. Małe, białe paski, co chwilę przesuwały się po gałce ocznej.

— Hmm... nie mogę tu nic znaleźć, ale wiem, że niedaleko jest stacja badawcza opanowana przez robale od momentu, kiedy Balmorranie ją opuścili, ale Colicoidy to nikczemne stworzenia — dodał po chwili. — Wystarczył jeden, aby rozgromić cały oddział.

— I wy macie czelność nazywać siebie armią? — zapytała, a po chwili gęstej jak mleko ciszy obróciła się na pięcie i wyszła z budynku. Jeszcze tu wróci, z każdym możliwym plikiem z tego zapyziałego laboratorium.

Gdy wyszła na zewnątrz i zaczerpnęła świeżego powietrza, sięgnęła lewą ręką w stronę ust, a palcem wskazującym prawej dłoni wcisnęła mały przycisk od komunikatora.

— Toovee, prześlij mi współrzędne najbliższego mojej lokalizacji opuszczonego laboratorium, teraz.

— Tak jest, pani — odpowiedział pokornie droid.

Po chwili Nemmip miała już dokładną lokalizację swojego laboratorium, wystarczyło tylko wynająć taksówkę samonaprowadzającą do najbliższego posterunku Imperium. Jednym z tych posterunków był Gorinth, znajdujący się tuż obok kanionu o tej samej nazwie. Kiedy Inkwizytorka wraz ze swoim Dashadem dotarła na miejsce, była zachwycona krajobrazem, który ją otaczał. Posterunek znajdował się na wzniesieniu, co pozwalało zobaczyć te piękne widoki. Wokół rozpościerał się kanion z jakieś ciemnobrązowej skały. Dziewczyna nie miała pojęcia, jaki to konkretnie minerał, ale doskonale się tutaj wpasował. Gdzieniegdzie skały porastała mała kępka traw  lub innych niskich krzewinek, jednak dalej... dalej, za kanionem rozlegały się już tylko równiny. Jedno ogromne pole bitwy pomiędzy Republiką a Imperium. Zniszczone domostwa, trochę dalej już dawno ostygły wrak jakiegoś statku, pośród wszechobecnej zieleni wystawały odłamki, którym w niedalekiej odległości towarzyszyły kratery powstałe w wyniku uderzenia pocisku balistycznego z ziemią. Całe piękno tego widoku potęgowało tylko zachodzące słońce, które nadawało wszystkiemu magicznych barw.

Uczennica chciałaby napawać się tym widokiem jak najdłużej, ale postanowiła nie zwlekać z misją. Za chwilę może się ściemnić i zrobić niebezpiecznie, a to nie brzmiało dla niej zachęcająco, między innymi dlatego, że nie znała Balmorry za dobrze, zwłaszcza po zmroku.

Po wyjściu z samonaprowadzającej taksówki dwójka podróżników udała się do ich zdaniem, windy. Niestety okazało się to być ślepym zaułkiem, a jedyne co ich tam czekało, to przepaść. Podobnie było z miejscem obok, Khem był zdezorientowany tym, jak można stawiać bramki wyglądające jak te do wind w miejscu, gdzie takiego urządzenia kompletnie nie ma. Po kilku minutach na szczęście znaleźli sposób jak dostać się na dół.

Winda poruszała się dosyć wolno, aby organizm tak słaby, jak ludzki był przygotowany na nagłą zmianę wysokości. Gdy już podest dotknął ziemi Mały Sith ze swoim sługą zeszli na trakt i powiedli ku stacji badawczej. W kanionie było już dosyć ciemno, jednak nie aż tak, aby nie można było zobaczyć drogi przed sobą. Dwójka naszych bohaterów minęła właśnie kilka nowo wybudowanych przez Imperium budynków. To jeszcze nie stacja badawcza, ale byli już bardzo blisko. Od celu dzieliło ich zaledwie kilka minut.

Samo wejście do laboratorium było utrzymane w dobrym stanie zapewne,  gdyby przyszedł tutaj jeden z tutejszych naukowców, pewnie nie zauważyłby różnicy i bez problemu wszedłby do środka, niczym głupia owca w paszczę wilka. Jednak wnętrze prezentowało się dużo gorzej. Wszędzie były porozwalane odłamki skalne, lepiąca się od jakieś brunatnej mazi podłoga, zaatakowane przez rdzę urządzenia. Nemmip oraz Khem starali się bardzo delikatnie stawiać swoje kolejne kroki, żeby przypadkiem nie zwrócić na siebie uwagi jakiegoś robaka. Cały czas trzymali się ściany korytarza, który na szczęście był tylko jeden. Po chwili droga skręcała w lewo, jednak na rogu dziewczyna dała znak do zatrzymania się. Przez kilka, kilkanaście sekund stali w ciszy, nasłuchując, czy nie zbliża się żaden wróg. Moc niby podpowiadała, że Colicoidy mogły gdzieś być, ale ich obecność wydawała się tak odległa, że z pewnością nasza dwójka mogła przejść dalej.

Uczennica zrobiła krok wprzód, lecz od razu się cofnęła. Spod ziemi wyrósł przed nią ogromny robal. Był wysoki na około dwa i pół metra, czyli tym samym przewyższał nawet Khema. Otworzył swą paszczę i wydał przeraźliwy ryk, który zmobilizował jego pobratymców do ataku.

Kolejne stworzenia przebiły się przez ściany, a także zrobiły kilka dziur w podłodze, w jednej chwili Uczennicę i Khema otaczała spora grupka Coloidów.

Nemmip i jej Dashade stali przyklejeni do siebie plecami, cały czas powoli obracając się w miejscu. Dziewczyna uważnie obserwowała otaczających ją wrogów, a ci tylko wyczekiwali na jej najmniejszy ruch, gotowi zaatakować.

— Dwanaście — powiedziała cicho. — Po sześć na głowę Khem.

Potwór odchrząknął tylko coś w sithiańskim. Dziewczyna wyczuwała jego spięcie, wiedziała, że nie jest do końca pewien, czy poradzi sobie z szóstką atakujących naraz robali, które, jeśli wierzyć plotkom zniszczą kilka oddziałów.

Przez rękawiczkę poczuła ciepłą powierzchnię jej miecza świetlnego, to była tylko kwestia sekund, aby go włączyć. Wystarczyło tylko zrobić to w odpowiednim momencie. Jej ręka szybko wyciągnęła broń z zapinania przy pasie.

— Teraz! — krzyknęła Nemmip ile sił w płucach. Przed sobą widziała rękojeść swojej broni, która była ustawiona horyzontalnie, jednak brakowało fioletowego ostrza, które najwidoczniej się nie wysunęło. W tej samej chwili ruszyły na nią Colicoidy, jeden z nich machnął zamaszyście jedną odnogą. Na szczęście Inkwizytorka uchyliła się od ciosu, co robiła potem przez kolejne kilka minut. Była wściekła na to, że jej broń nie działa i cała odpowiedzialność za ich dwójkę spadła na Khema.

Lepszy kawałek metalu, niż żadna broń, pomyślała dziewczyna i postanowiła atakować stworzenia rękojeścią. Co prawda była to walka z wiatrakami, ale pozwalało to na odwrócenie uwagi niektórych robali. Użycie Mocy też tutaj nie za bardzo się sprawdzi, ponieważ odległość między dziewczyną, a Colicoidami jest zbyt mała i dodatkowo Khem mógłby się znaleźć w polu rażenia. Należało radzić sobie wszystkimi możliwymi sposobami.

Dashade ciął swoim wibroostrzem na lewo i prawo, jednak to nie wystarczało, aby pomóc Nemm, która stała pomiędzy dwoma Colicoidami z nieaktywnym mieczem świetlnym. Wydawałoby się, że robale nie potrafią za bardzo myśleć, jednak wprowadziły wszystkich w błąd, bo porozumiewały się doskonale. Dwa z nich właśnie wymieniały spojrzenia przed zaatakowaniem słabej kreatury stojącej przed nimi.

Kiedy będziesz w sytuacji bez wyjścia, będziesz wiedziała, że śmierć czeka na ciebie z otwartymi ramionami, to przypomnij sobie te wszystkie ważne chwile swojego życia. Wtedy będziesz umierać jak bohater.

Głos Scourge'a odbijał się echem po umyśle Nemmip, kiedy przekazał jej te słowa, był piękny wiosenny poranek na Dromund Kaas. Wyjątkowo zaczęło świecić słońce, które doskonale oświetlało salę, w której nauczał Gniew. Liście na drzewach były już dawno rozwinięte, a światło słoneczne przyjemnie rozlewało się po sali. Dziewczyna uspokajała swój oddech, który był strasznie chaotyczny, nierównomierny, urywany. Sith stał naprzeciwko niej z wymierzonym w jej stronę mieczem i z pełnym spokojem wypowiadał każde słowo. Nawet się nie zmęczył tą walką, a nawet jeśli, to nie dał tego po sobie poznać.

— To bez sensu... — stęknęła Uczennica z wyczerpania. — Jak niby mają mi pomóc wspomnienia?

Krwistoczerwone oczy Gniewu wpatrywały się w nią z ciekawością, Mistrz dezaktywował swoją broń i przypiął do pasa.

— Bycie Sithem, Inkwizytorem czy kimkolwiek z naszego Zakonu nie oznacza tylko bezmyślną walkę z Jedi, machanie mieczem świetlnym we wszystkie strony, to emocje sprzężone ze wspomnieniami, które są naszym źródłem Mocy.

Nemmip poczuła krótkie ukłucie w umyśle, ktoś do niego wszedł, bezczelnie się włamał, ominął wszystkie cierpliwie stworzone przez nią bariery... jednak nie, on po prostu wszedł drzwiami, jakby był u siebie.

Wspomnienie takie jak to jeszcze ci uratuje życie Nemm, nigdy o tym nie zapominaj.

To Scourge przemówił do niej w jej własnym umyśle, a kilka chwil później wyszedł zarówna z sali,  jak i jej umysłu. Dziewczyna została sama i zastanawiała się nad tą lekcją.

Wspomnienie się zakończyło i powróciła smutna rzeczywistość i robactwo przed oczami Inkwizytorki, która teraz całą swoją uwagę skupiła na przywołaniu najważniejszych chwil ze swojego życia.
Śmierć matki...

Pierwsze spotkanie z Khemem...

Przeżycie prób u Harkuna...
Zabicie Skotii...
Ta pamiętna lekcja ze Scourgem...

Miecz zawirował pod wpływem Mocy i odpowiedział, rozświetlając laboratorium fioletowym blaskiem. Colicoidy były wielce zdziwione zaistniałą sytuacją, jednak nie na długo — nie upłynęła chwila, gdy cała szóstka leżała na ziemi, z poprzecinanym tułowiem i kończynami, a blask w ich oczach powoli gasnął.

________

W końcu udało mi się napisać ten rozdział. Co prawda jest dwa razy dłuższy i miałam opory przed pisaniem takich długich, ale skoro i tak następny pojawi się za x czasu to chociaż trzymajcie ten na pocieszenie xD

enjoy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro