Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Why didn't you give up on me?

Hello there!

Tak jak wam zapowiadałam, obiecany one-shot o Stucky! 

Ale zanim to... Następna zagadka!

"Na górze Steve

Na dole Bucky

Już stoją na baczność

Ich duże ptaki"


Kto jest autorem tego wspaniałego poematu? Odpowiedź piszcie w komentarzu:

Wrzucam shota na szybko, bo zaraz muszę iść wyjąć babeczki z piekarnika (tak, ostatnio robię za Bucky'ego i co jakiś piekę babeczki :D ale mam taki fajny przepis i wychodzą takie mięciutkie *.*), także miłego czytania! 


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


 W pokoju panowała cisza. Gdzieś w oddali słychać było jedynie pojedyncze samochody. James Barnes skupiał się jednak na innym dźwięku – spokojnym, głębokim oddechu Steve'a. Bucky słyszał też bicie jego serca. Uwielbiał słuchać tego odgłosu, wiedzieć, że to serce bije między innymi dla niego. To pomagało mu się nie tylko uspokoić, ale też i zasnąć.

Niestety, nie dzisiejszej nocy.

Położyli się spać pół godziny temu, jednak Barnes wciąż nie mógł zasnąć. Steve najwyraźniej też nad czymś myślał, skoro wciąż przeczesywał palcami jego włosy. Bucky lubił ten gest – był taki... uspokajający, pełen troski. Po karach cielesnych i wielu uderzeniach ze strony HYDRY, dotyk Rogersa, nawet lekki muśnięcie jego palców, było czymś, czego James niesamowicie pragnął. To była odskocznia od piekła, w jakim był przez tyle lat i za każdym razem, gdy Steve trzymał go przy sobie, przytulał lub głaskał po głowie lub plecach, Barnes naprawdę czuł się bezpiecznie. I wreszcie czuł, że jest przez kogoś prawdziwie chciany.

To jednak nie wystarczyło, by przestał mieć wątpliwości co do tego, czy w ogóle powinien tu być.

Kiedy głośno westchnął, lekko zaciskając palce na koszulce Rogersa, blondyn niemal od razu zapytał:

- Nad czym myślisz, Buck? – Jego głos był łagodny i pełen troski.

Przez pewien czas Bucky milczał. Nie wiedział, jak ująć w słowa to, co nagromadziło mu się w głowie. Nie chciał zranić Steve'a, w końcu mężczyzna był dla niego najważniejszy. Ale Barnes wiedział, że swoją obecnością w pewien sposób go krzywdzi. Przez niego Rogers stał się poszukiwany i nie może wieść normalnego życia. Przynajmniej na tyle normalnego, na jakie mógł sobie pozwolić. James cieszył się, że ma blondyna przy sobie – dzięki niemu wróciło do niego tyle wspomnień! Dowiedział się też więcej o współczesnym świecie, razem obejrzeli trochę filmów z listy Steve'a...

Ale wciąż nie mogli prowadzić normlanego życia, bez ciągłego oglądania się za siebie. Musieli być ostrożni, uważać na każdym kroku. Nie mogli dać się złapać ani HYDRZE, ani żadnej innej organizacji, ani nawet Avengersom. Bucky wiedział, czym by się to skończyło – on poszedłby do najbardziej strzeżonego więzienia na świecie, a Steve – o ile również nie trafiłby za kratki – mógłby zostać wydalony z Avengersów. W końcu kto by zaufał komuś, kto już od prawie trzech miesięcy pomaga najbardziej poszukiwanemu przestępcy świata?

Raz prawie wpadli – Tony Stark był niebezpiecznie blisko znalezienia ich. Zdążyli na szczęście wmieszać się w tłum, ale po tym incydencie ograniczyli wychodzenie z mieszkania do minimum. Zwłaszcza w ciągu dnia. Na spacery wybierali się głównie nocą, kiedy nikt nie mógł już ich rozpoznać.

To nie było życie, jakie Bucky chciał dla Steve'a. Nie jako poszukiwany zbieg. To nie było fair, że Rogers tyle poświęcił, by mu pomóc. Przez to szukają go praktycznie wszystkie służby świata, a sam Kapitan Ameryka jest określany jako „pomocnik zabójcy". Dla mediów to wszystko jest proste, ale tak naprawdę omijają ogromną część historii. Czy naprawdę nikogo nie obchodzi, że to, co przez lata robił Barnes, nie było świadomymi czynami? Bucky wiedział, że jest za to odpowiedzialny, że to jego twarz widzieli ludzie, których zabijał, ale przecież robił to pod kontrolą HYDRY. To nie był jego wybór. Mimo to czuł się fatalnie, że jest odpowiedzialny za tyle zabójstw. Telewizja i Internet podają jednak różne wersje historii, a niestety spora część z nich – mimo że wspomina o praniu mózgu i torturach – jest napisana wyraźnie negatywnie. To nie stawia ani jego, ani Steve'a w dobrym świetle.

Dlatego właśnie Rogers powinien jak najszybciej wrócić do siedziby Avengers.

- Czemu się co do mnie nie poddałeś? – spytał Bucky, wciąż wpatrując się w koszulkę blondyna i wsłuchując się w jego bicie serca. – Każdy inny człowiek już dawno by mnie zostawił.

Barnes mógł niemalże poczuć zdziwienie Steve'a. Mężczyzna przestał przeczesywać palcami jego włosy i James mógł się założyć, że brwi Kapitana zmarszczyły się, tworząc na środku czoła niewielką, poziomą zmarszczkę.

- Nie wierzę, że zadałeś mi to pytanie, Bucky. – Rogers wciąż leżał w tej samej pozycji. – Ja nie jestem każdy inny. Nigdy bym cię nie zostawił.

- Może powinieneś był – szepnął James, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie chciał patrzeć Steve'owi w oczy, nie teraz. Nie był na to gotowy.

- O czym ty mówisz, Buck? – Blondyn również cicho mówił, jakby bojąc się, że krzykiem tylko pogorszy sytuację.

- Przecież miałeś wszystko. Nie musiałeś ukrywać się po jakiś ciasnych, tanich kątach i –

- Nie miałem najważniejszego. – Steve usiadł obok niego, a gdy Bucky wciąż miał odwróconą głowę, położył rękę na jego policzku, zmuszając go tym samym do spojrzenia mu w oczy.

James przygryzł dolną wargę. Wiedział, że jeśli teraz nie wyrzuci z siebie tego, co chciał powiedzieć, potem będzie mu tylko trudniej. Zacisnął palce prawej dłoni na kołdrze i zamknął oczy, próbując wydobyć z siebie głos.

- Myślę, że powinniśmy to zakończyć – wypalił, czując jak ściska go w klatce piersiowej. Nie chciał tego robić, pragnął mieć Steve'a cały czas przy sobie. Czy był samolubny? Pewnie tak. Ale ta samolubność nie mogła wygrać z rozumem. Rogers był najważniejszy, musiał wrócić do normalnego życia. Nie mógł marnować go na pomaganie kryminaliście.

- Co zakończyć? – Głos Kapitana zadrżał. Mężczyzna musiał się najwyraźniej domyślać, o co chodzi. – O czym ty mówisz?

- To. – James wskazał ręką siebie, a następnie cały pokój. – O nas, Steve. To nie ma sensu.

- Co niby nie ma sensu? – Blondyn cały czas miał rękę na jego policzku. Drugą dłonią chwycił go za nadgarstek.

- No popatrz. – Barnes zmusił się do spojrzenia mu w oczy. Niemal od razu tego pożałował, widząc w nich smutek i niedowierzanie. Przełknął jednak gulę w gardle i mówił dalej. – Ukrywamy się w tym ciasnym mieszkaniu, unikasz przyjaciół, którzy poszukują cię przez to, że mi pomogłeś.

- Bucky... Przestań.

- Steve, naprawdę doceniam to, co dla mnie robisz. – Westchnął cicho, łącząc ich dłonie. – Ale już wystarczy. Nie możesz tak żyć. Przez to, że pomogłeś mi, straciłeś wszystko, co miałeś.

Steve przez chwilę milczał. Bucky bał się jego odpowiedzi. Bał się, że Rogers odejdzie. Wprawdzie Barnes sam zaczął ten temat i naprawdę chciał dla blondyna jak najlepiej, ale... Ale tak bardzo nie chciał go stracić. Steve był dla niego wszystkim. Dla Jamesa jednak jego bezpieczeństwo i szczęście było najważniejsze. Kapitan powinien wrócić do dawnego życia, dowodzić Avenegrs, ratować świat. Nie może skupiać całej swojej uwagi na ochranianiu przestępcy i ukrywaniu się.

Steve musi odzyskać dawne życie. Zasługuje na to jak nikt inny.

- Buck, ty jesteś dla mnie najważniejszy. – Steve zbliżył swoje czoło do jego, aż w końcu ich głowy zetknęły się. Mężczyźni cały czas patrzyli sobie w oczy, a ich dłonie były splecione. Jedna ręka Rogersa wciąż znajdowała się na policzku Jamesa. – Sam decyduję o tym, jak chcę żyć. Już postanowiłem, że chcę żyć z tobą. Gdybym wrócił do Avengers, czułbym się fatalnie z myślą, że porzuciłem ciebie. Znowu. – Pogłaskał go po policzku. Barnes poczuł, że jego oczy niebezpiecznie się zaszkliły. – A tamtego życia nie straciłem, przynajmniej nie na zawsze. Kiedyś do niego wrócę, z tobą u boku. Wtedy naprawdę będę miał wszystko. – Kontakt wzrokowy ani na moment nie został przerwany. – Ale teraz mam to, co jest dla mnie najważniejsze.

Bucky przygryzł dolną wargę, starając się zapanować nad ściskiem, jaki poczuł w klatce piersiowej. Co to dokładnie za uczucie? Dlaczego czuje taki ciężar na sercu?

- Nie zasługuję na to – szepnął, spuszczając głowę.

- Nie, Bucky. – Steve pogłaskał go po policzku, a po chwili ich twarze znów znalazły się naprzeciwko siebie. – Zasługujesz na o wiele więcej.

Barnes nie mógł się z tym zgodzić. Po tym wszystkim, co robił jako Zimowy Żołnierz, czy naprawdę zasługiwał na cokolwiek miłego? Mimo że nie robił tych rzeczy świadomie, to wciąż było jego ciało. To z jego rak zginęli ci wszyscy ludzie. I owszem, część z nich na to zasłużyła. Ale byli też niewinni, którzy zostali zlikwidowani jedynie za to, że byli zagrożeniem dla HYDRY. Te osoby nie powinny były zginąć. Bucky wiedział wprawdzie, że tak czy owak HYDRA i tak by się ich pozbyła. Problemem był fakt, że wykorzystali do tego jego. A prze to James Barnes był postrzegany jako kryminalista.

Zresztą dopóki ma w głowie Zimowego Żołnierza, prawdą jest, że nie jest stabilny. Jeśli coś się stanie, jeśli znajdzie ich niewłaściwa organizacja, jeśli ktoś będzie znał słowa aktywujące tego bezwzględnego mordercę...

James nawet nie chciał o tym myśleć. Gdyby przez to znowu skrzywdził niewinne osoby, a co gorsza gdyby skrzywdził Steve'a... Nigdy by sobie tego nie wybaczył. Nie jest przy nim bezpiecznie – doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ale z drugiej strony tak bardzo nie chciał zostać znowu sam...!

Bezpieczeństwo Steve'a było jednak ważniejsze. To i jego życie.

- Wcale nie! – wykrzyknął Bucky, odsuwając się od nieco zaskoczonego blondyna. – Spójrz na mnie! – Wskazał rękami swoje ciało. – No popatrz!

Rogers przez kilka długich sekund wpatrywał się w niego w ciszy. Po tym czasie ponownie złapał go za rękę, splatając ze sobą ich palce.

- Patrzę – odpowiedział. – I widzę pięknego mężczyznę, którego potrzebuję. I którego kocham.

Gdyby nie aktualny dołek, w jakim się znajdował, Bucky najpewniej by się zarumienił.

- Nie jestem piękny, Steve. – Brunet pokręcił głową, nieprzyzwyczajony do bycia nazywanym „pięknym". Nigdy tak o sobie nie myślał, a już na pewno nie od czasów HYDRY. Za każdym razem, kiedy patrzy w lustro na to przeklęte ramię, ma ochotę zedrzeć je ze swojej skóry. Nie chce na nie patrzeć – ani na blizny, które znajdując się wokół miejsca, gdzie metal łączy się z jego ciałem. Poza tym jak może być „piękny"? Pokryty bliznami, z przydługimi włosami, kilkudniowym zarostem, którego nie chciało mu się golić. Bucky nie był piękny, zdecydowanie nie. Przynajmniej nie w swoich własnych oczach. Co takiego widział Steve, czego o n nie potrafił dostrzec? – Jestem zepsuty i brzydki. Nie potrafię w spokoju przespać nawet jednej nocy. Nie zasługuję ani na ciebie, ani na to wszystko, co mi dajesz.

- Zasługujesz na o wiele więcej. – Powtórzył blondyn, nawet na chwilę nie puszczając dłoni Jamesa. Nie straci go – nie, gdy wreszcie ma g znów przy sobie. Bucky jest dla niego zbyt ważny, by Rogers pozwolił mu tułać się po świecie samemu, unikając... właściwie wszystkich. Brunet powinien wieść normalne, legalne życie. Dlaczego tak mało to rozumie? To wszystko, co się stało, to nie była wina Barnesa! Czemu tak trudno to innym wytłumaczyć?

Widząc delikatny, pełen troski, łagodny uśmiech Steve'a, Bucky nie wytrzymał. Po jego policzku spłynęła łza, a palce lewej dłoni, którą do tej pory trzymał Rogers, splótł z jego. Miał problem z odróżnieniem i nazwaniem kłębiących się w nim emocji – tego było za dużo.

James często się zastanawiał, jak Steve z nim wytrzymuje. Wiedział, że nie jest łatwy w obyciu – po tym wszystkim, co mu się przydarzyło, nie był już tym samym mężczyzną. Był ostrożny, unikał ludzi, mało mówił, a do tego praktycznie co noc budził się nękany koszmarami. I zawsze budził przy tym blondyna. Mimo że Barnes już kilkukrotnie proponował spanie osobno (kiedyś nawet potajemnie udał się w nocy na kanapę, chcąc by Steve choć raz się wyspał, ale po kilku minutach poczuł, jak Rogers siada obok niego), Kapitan nie chciał się na to zgodzić. W głębi duszy Bucky się z tego cieszył, bo ze Steve u boku potrafił chociaż na trochę zasnąć, nawet po koszmarze. Gdy spał sam, po nocnym wybudzeniu się nie dawał rady ponownie zmrużyć oczu. Wyglądało na to, że nawzajem potrzebowali się jako poduszek. I wzajemnie się uspokajali.

- Czasem mam wrażenie – zaczął James. – że to tylko sen. Że się obudzę, ciebie nie będzie obok, a koszmar samotności znów wróci.

Steve w odpowiedzi lekko się uśmiechnął, ujmując dłoń Barnesa w swoją i naprowadzając ją na swoją klatkę piersiową, dokładnie tam, gdzie znajduje się serce.

- Czujesz to? – szepnął, zbliżając swoją twarz do jego. Ich usta dzieliły milimetry. – To jest prawdziwe Bucky. I zawsze wtedy, kiedy w to zwątpisz, posłuchaj bicia mojego serca. Bo bije w szczególności dla ciebie.

Druga łza spłynęła po policzku bruneta. Nie czekając na następny ruch Rogersa, James oplótł ramionami jego tors i wtulił się w jego tors. Steve, chcąc by było im wygodniej, odchylił się, ponownie kładąc się na łóżku. Znowu zaczął przeczesywać palcami włosy Bucky'ego, co naprawdę uwielbiał, i lekko się do siebie uśmiechnął.

- Dobranoc, Buck – szepnął, całując go w czubek głowy.

Tej nocy, po raz pierwszy od bardzo dawna, Bucky Barnes nie miał żadnych koszmarów. 


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Shot jest krótki, ale być może udało mi się sprawić, by był choć trochę emocjonalny ^^'

Co myślicie? Podobał wam się? 

Ja, szczerze mówiąc, jestem z niego dumna - dialogi bardzo mi się podobają ^^

Dobra, zmykam, muszę zaraz te babeczki wyjąć ;P

Także miłego weekendu! ;* 

I widzimy się następnym razem z "Chatem", gdzie ślub Stucky jest tuż-tuż ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro