Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tu-Du (cz.1)

No witam serdecznie! 

Jak mnie dawno w tej książce nie było xD

Dziś jednak tu wracam z pierwszą częścią obiecanego two-shota! Tak jak zapowiadałam, to opowiadanie jest emocjonalne. także gdyby ktoś potrzebował, poniżej zostawiam na wszelki wypadek opakowanie chusteczek 

>>>>>>>>>>>>> CHUSTECZKI <<<<<<<<<<<<<<

Ach, ta moja miłość do ironDad & SpiderSona... Serio, ta relacja jest po prostu piękna <3

W ogóle co myślicie o takich bardziej wzruszających (mam nadzieję) shotach?

Wolicie:


 A. shoty na wesoło

B. shoty bardziej emocjonalne

C. obojętne, byleby były dobrze napisane


Okej, zapraszam na dawkę emocjonalnej huśtawki! 


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Tu-du


Tu-du


Tu...-


...du


Peter nie wiedział, co się wokół niego działo. Ledwo zarejestrował fakt, że czyjś ręce odciągnęły go od nieruchomego ciała Tony'ego. Łzy lały się z jego oczu, zostawiając na policzkach mokre ślady. Gdyby nie ramiona osoby stojącej obok i podtrzymującej go, chłopiec by upadł. Był pewien, że nie dałby rady ustać na własnych nogach. Tego było za dużo. I działo się zdecydowanie za szybko.

Spidermana nie obchodziło to, że minęło pięć lat. Nie obchodziło go, że zmienił się w pył, dokładnie tak, jak połowa wszechświata. Liczył się moment tu i teraz. To, że pan Stark wszystkich uratował. To, że jeszcze kilkanaście minut temu przytulał go. To, że...

Że leżał martwy zaledwie kilka metrów dalej.

Parker ponownie załkał, chcąc w jakikolwiek sposób dać upust tłumiącym się w nim emocjom. To się nie mogło tak skończyć. Przecież—Przecież minęło pięć lat! Tony na pół dekady stracił Petera, a teraz... A teraz życie postanowiło zastosować na chłopcu odwrotną kartę – tym razem to on stracił pana Starka.

Nie. To niemożliwe.

Dla Petera nie minęło pięć lat. Minęło zaledwie kilkadziesiąt minut od walki na Tytanie. Niedawno on, Ironman, doktor Strange i reszta walczyli z Thanosem i—i byli razem. Jakim cudem to wszystko się tak gwałtownie zmieniło? Dlaczego Tony leżał martwy, opierając się plecami o duży kamień, który kiedyś był zapewne ścianą bazy Avengersów? Dlaczego Thanos wtedy wygrał? Może gdyby walcząc z nim, Spiderman bardziej się postarał... Przecież już prawie miał tę rękawicę w ręku! Milimetry dzieliły chłopca od osiągnięcia celu!

Kolejne łzy wyleciały z jego oczu. Parker nawet nie rejestrował faktu, że wszyscy Mściciele upadli na kolana. Znaczna część z nich miała łzy w oczach lub szlochała cicho, ubolewając nad stratą przyjaciela.

Tyle tylko, że dla Petera Tony nie był jedynie przyjacielem. Nie był też zwyczajnym mentorem ani korepetytorem. Był ojcem.

Ojcem, którego Peter od zawsze chciał mieć.

Ojcem, którego podziwiał.

Ojcem, który troszczył się o niego.

Ojcem, z którym uwielbiał spędzać czas.

Ojcem, który potrafił mu zawsze doradzić.

Ojcem, który go chronił.

Ojcem, którego potrzebował.

Ojcem, którego kochał.

Ojcem, z którym ledwo się przywitał, a już musiał się z nim żegnać.

Thor wbił swój topór w ziemię, przeklinając po cichu własną bezsilność. Kapitan Ameryka wręcz upadł na kolana, siłą powstrzymując gromadzące się w jego oczach łzy. Doktor Strange opuścił głowę, wyrażając tym samym szacunek do zmarłego. Nawet król T'Challa wraz z siostrą oddali panu Starkowi hołd. Pepper oparła czoło o zbroję Tony'ego, a po chwili dało się słyszeć jej głośny szloch.

A Peter wciąż płakał, opierając się na kimś, kto cały czas wytrwale go podtrzymywał. Łzy ciekły po jego policzkach, kapiąc na brudne podłoże, które kiedyś było domem Avengersów. Chłopiec czuł, że się trzęsie, że jego nogi ledwo dają radę ustać. Nigdy nie czuł się tak bezsilny. Jakby cała energia, cały zapał, który miał do tej pory, zniknęły. Zostały zastąpione wszechogarniającą go pustką, poczuciem żalu i goryczy.

Spiderman miał ochotę podbiec do ciała swojego mentora i zacząć wyć wniebogłosy. Krzyczałby i płakał, dopóki miałby na to siłę. Chciał wrzeszczeć, prosić wszelkie istniejące moce, by oddałby mu ojca. Zapłaciłby każdą cenę, byleby tylko mieć go z powrotem. Tak bardzo chciał go ponownie przytulić, pomajsterkować z nim w laboratorium...

Czy ktoś rzucił na nastolatka jakąś klątwę? Zawsze ginie ktoś mu bliski. Najpierw stracił rodziców, potem wujek Ben zmarł na jego oczach, a teraz to samo stało się z panem Starkiem. Od zawsze go podziwiał, nie tylko za bycie Ironmanem. Szanował go za jego geniusz i pomimo tego, że jeszcze kilka (a właściwie już kilkanaście) lat temu miał opinię playboya, dla Petera zawsze był bohaterem. Ironman to jedynie dodatek – nieważne, że ma super kostium i broń. Bez człowieka znajdującego się w zbroi, Ironman byłby nikim.

Chłopiec ponownie załkał, opierając głowę na czymś twardym. Spojrzał lekko w prawo i ujrzał tors War Machine'a. Ach, więc to Rhodes cały czas go podtrzymywał. To on nie pozwalał mu upaść. Chociaż może gdyby Parker osunął się na ziemię, oszczędziłby mu kłopotu.

Rhodes starał się go jakoś wesprzeć. Jednak nieważne, jak by się nie starał, ile osób by go nie trzymało, ból nie minie. Poza tym obejmujące go ramiona nie należały do osoby, która jeszcze kilkanaście minut temu przytulała go i pocałowała w bok głowy. Peter tak bardzo chciał znów znaleźć się w ramionach pana Starka. Pragnął zostać przez niego przytulonym i zapewnionym, że wszystko będzie dobrze.

Chciał ojca z powrotem.

Odwrócił głowę, nie chcąc wpatrywać się w nieruchome ciało Tony'ego. Ten widok był zbyt bolesny. Puste, ciemne oczy Ironmana wpatrywały się tępo w ziemię, wciąż lekko zaszklone po łzach, które nie zdążyły z nich wylecieć. Krew znajdująca się na jego twarzy, lecąca z rozciętego prawego łuku brwiowego. I te rany po prawej stronie jego ciała... Parker wolał sobie nawet nie wyobrażać, w jakim stanie jest ramię pana Starka. To nawet nie było najważniejsze. Peter wciąż by go podziwiał i kochał, nawet jeśli Tony straciłby rękę, a blizny zostały mu na twarzy do końca życia.

Żeby tylko żył... Żeby tylko do nich wrócił...

Kolejne łzy pociekły po jego policzkach. Nie wiedział, co zrobić. Nie wiedział, co się teraz stanie z poległym bohaterem ani z Kamieniami Nieskończoności. Nie wiedział, czy kiedykolwiek zdoła się z tego wygrzebać, czy towarzyszący mu od kilku minut ból choć trochę zmaleje.

Mocniej zamknął oczy, chcąc choć na chwilę wyrzucić z głowy obraz martwego ciała leżącego zaledwie kilka metrów przed nim. Doktor Strange powiedział, że istnieje zaledwie jedna rzeczywistość, w której Avengersi wygrali. Ale czy rzeczywiście spośród aż ponad 14 milionów opcji, była tylko jedna, w której Thanos ginie? Czy cena za zwycięstwo musiała być taka wysoka?

Poczuł, że Rhodes zaczyna go lekko odciągać. Nie chciał odchodzić, ale nie chciał też zostać. Jedyne, czego chciał, to mieć Tony'ego z powrotem. Nie miał siły się opierać, więc dał się obrócić. Gdziekolwiek Rhodney chciał go zabrać, było mu to obojętne. Nic go już nie obchodziło. Zrobił dwa chwiejne kroki w lewo i gdy już miał przyspieszyć swój chód, nagle to usłyszał.

Tu-du.

Momentalnie się zatrzymał, będąc pewnym, że jego słuch spłatał mu figla. Stał w miejscu przez kilka dłużących się sekund, ale gdy nic się nie zadziało, pokręcił jedynie głową. Był zmęczony i rozbity emocjonalnie, stąd te omamy. Przecież to niemożliwe, by –

Tu-du.

Peter obrócił się i z rozwartą buzią zaczął wpatrywać się w ciało pana Starka. Czy to naprawdę było to? Nie przesłyszał się? Wyrwał się z objęć Rhodneya i podbiegł do Tony'ego, ignorując zapewne zdziwione spojrzenia, które posłali mu znajdujący się wokół Avengersi. Oni go nie obchodzili. Nie liczyli się. Jeśli chłopiec miał rację, jeśli naprawdę usłyszał bicie serca...

Ukląkł przy swoim mentorze i wytężył słuch.

Proszę, bij!

Chwila ciszy, a potem znowu.

Tu-du.

- On żyje – szepnął, a łzy ponownie zaczęły się gromadzić w jego oczach. – On żyje! – krzyknął.

Bicie serca było zdecydowanie zbyt wolne, ale było.

Pepper spojrzała na niego zaczerwienionymi od płaczu oczami.

- Peter – zaczęła.

- On żyje! – Przerwał jej chłopiec, kładąc dłoń na zbroi Ironmana. – Jego serce zabiło, słyszałem!

Słyszał za sobą ruch. Kilkoro Avengersów wstało, z niedowierzaniem i wątpliwością wpatrując się w Tony'ego.

- FRIDAY? – spytała Pepper. Jej głos był cichy, prawie że szepczący. Stuknęła kilka razy palcem w reaktor, znajdujący się na torsie jej męża. Przez chwilę nic się nie działo. Kobieta zacisnęła wargi i spuściła lekko głowę.

Ale nagle urządzenie zaczęło lekko świecić.

- Stan krytyczny – odezwała się FRIDAY. – Wymagana natychmiastowa hospitalizacja.

Peter miał ochotę płakać. Wiec jeszcze nie wszystko było stracone! Pan Stark żył!

- Strange! – wykrzyknęła Pepper, natychmiast nachylając się nad ciałem Tony'ego. – Portal, już!

Wszystko działo się tak szybko, że Peter ledwo zdążył to zarejestrować. T'Challa błyskawicznie zjawił się obok, mówiąc, żeby zabrać poszkodowanego do laboratorium w Wakandzie. Steve i Bucky podnieśli nieruchome ciało i w kilku sprawnych krokach przeszli przez stworzony sekundy wcześniej portal, niosąc Ironmana w stronę szpitalnego łóżka.

Peter oraz pozostali przeszli przez przejście tuż za nimi. Pepper od razu chwyciła chłopca za ramię i lekko je ścisnęła. Prosty dotyk, ale nastolatek poczuł w nim tyle emocji, że sam nie wiedział, która była najbardziej odczuwalna. Czy to ulga, że Tony żyje? Czy wdzięczność? Czy strach, że operacja się nie uda?

Nie. Musi się udać. To, że pan Stark przeżył pstryknięcie, to prawdziwy cud. Nie może teraz umrzeć. Nie, gdy Avengersi wreszcie wygrali i wszyscy razem, ramię w ramię, walczyli na jednym polu bitwy.

Shuri oraz grupa wakandyjskich lekarzy wyprosili z laboratorium niepotrzebnych gapiów. Wszyscy więc rozeszli się po pałacu, ale mimo wszystko nikt nie oddalił się od sali operacyjnej, na której naukowcy walczyli o życie tego, który ocalił świat. Peter był tak zdenerwowany, tak się bał o życie Tony'ego, że przez pierwsze pół godziny stał cały czas w jednym miejscu, wpatrując się w drzwi, za którymi przebiegała operacja. Zapewne stałby dalej w tym miejscu przez kolejne godziny, gdyby Pepper nie poprowadziła go do jednej z pobliskich sal. Usiedli na wygodnych, miękkich fotelach, a ręka kobiety nawet na chwilę nie opuściła jego ramienia.

- Dziękuję – szepnęła.

Peter spojrzał na nią, zaskoczony. Dziękowała mu? Za co? Przecież nie zrobił nic wielkiego. Zanim jednak zdołał odpowiedzieć, usłyszał głos dochodzący z boku.

- Masz niesamowite zdolności.

Nastolatek spojrzał w prawo. Kapitan Ameryka szedł właśnie w ich stronę, z dwoma kubkami jakiegoś ciepłego napoju w rękach. Jeden podał chłopcu, a drugi Pepper, za co oboje podziękowali skinieniami głów.

- Nie wiedziałem, że masz super słuch. – Steve usiadł w fotelu naprzeciwko, wpatrując się w Spidermana z lekkim uśmiechem na twarzy. – To uratowało Tony'emu życie.

- Pan Stark jeszcze-- - zaczął, ale Rogers nie pozwolił mu dokończyć.

- Nie wierzę, że umrze. Zbyt wiele w życiu przeszedł i za bardzo chciał cię odzyskać, żeby teraz tak po prostu się poddać.

- Odzyskać? – szepnął, czując po raz kolejny tego dnia łzy gromadzą się w kącikach jego oczu.

- To, że udało nam się zdobyć Kamienie, to zasługa Tony'ego. Wynalazł maszynę do przenoszenia się w czasie.

- Wehikuł czasu? – Oczy Petera rozszerzyły się ze zdziwienia. Pan Stark wynalazł prawdziwy wehikuł czasu? Parker od zawsze wiedział, że mężczyzna był geniuszem, ale w życiu by nie przypuszczał, że zbudowanie czegoś takiego jest możliwe.

Chociaż patrząc na to, co się działo w ciągu ostatnich lat... Bogowie z Asgardu, gadający roboty-zabójcy, wielki bakłażan z kosmosu, którego celem było zabicie połowy wszechświata, statki kosmiczne, doktor-czarodziej... Wehikuł czasu nie wydaje się aż takim zaskoczeniem. Peter był dumny ze swojego mentora. Tylko Anthony Stark był zdolny do wynalezienia takiego urządzenia.

- Można tak powiedzieć. – Zaśmiał się cicho Steve. Po chwili lekko spoważniał. – Musisz być naprawdę niezwykłym chłopcem. Kim dokładnie jesteś dla Tony'ego?

Kim jest? Cóż...

- Stażystą – odpowiedział po chwili wahania. Oficjalnie byli duetem mentor-uczeń. I mimo że Peter widział Tony'ego jako kogoś bliższego, nie był pewien, czy to uczucie jest odwzajemnione. Nawet jeśli nie, nie przeszkadzało mu to. Byleby tylko pan Stark żył, to było teraz najważniejsze.

- Stażystą. – Powtórzył Kapitan. W jego głosie było jednak coś, co podpowiadało Parkerowi, że Rogers mu nie uwierzył. A przynajmniej nie do końca.

Pepper za to lekko się uśmiechnęła, kładąc nastolatkowi rękę na ramieniu. Jej uśmiech był... Parker nie mógł znaleźć na to odpowiedniego słowa, ale wiedział, że za tym wyrazem twarzy coś się kryje. Jakby kobieta coś wiedziała, ale uznała, że jeszcze nie powinna mu tego mówić. Jakby...

Peter odwrócił wzrok, nie chcąc na razie o tym myśleć. To i tak nie miało sensu. Jego uwaga co chwila była zakłócana świadomością, że pan Stark leży na szpitalnym łóżku, kilka sal dalej i walczy o życie. Chłopiec nie wiedział, jak długo potrwa operacja. Będzie tu siedział do samego końca, niezależnie od wyniku. Miał jednak nadzieję, że Tony do nich wróci. Nastolatek go potrzebował. Nie wyobrażał sobie życie bez mentora (ojca) u boku.

Upił łyka ciepłej herbaty, ale była to jedyna rzecz jaką byłby w stanie przełknąć. Był pewien, że jeśli ktokolwiek dałby mu teraz coś do jedzenia, chłopiec nie dałby rady zjeść nawet gryza. Nie, gdy wciąż miał widok nieruchomego ciała pana Starka przed oczami.

Oparł się wygodniej o fotel, sącząc gorący napój małymi łyczkami. Przez salę co rusz przewijali się Avengersi, rozmawiając między sobą lub zerkając co jakiś czas w stronę sali, w której lekarze operowali pana Starka. Peter wiedział, że Wakanda ma świetną technologię, a T'Challa zachwalał umiejętności swojej siostry, ale nawet to nie spowodowało, że obawy chłopca się zmniejszyły. Wciąż był zestresowany i co chwila patrzył na zegarek, chcąc w jakikolwiek sposób przyspieszyć czas. Niestety minuty płynęły wolno, zdecydowanie zbyt wolno, a Parker wciąż się denerwował, zaniepokojony o los swojego mentora.

Akurat gdy oparł głowę o oparcie fotela, podeszła do niego Pepper. Kobieta miała na twarzy zatroskany uśmiech, a w ręku trzymała telefon.

- Twoja ciocia dzwoni.

Oczy Petera rozszerzyły się. May! Z tego całego zamieszania zapomniał spytać o swoją ciocię! Jaki z niego siostrzeniec, skoro nie pamiętał o tak ważnej rzeczy?

- Halo? – spytał, gdy komórka znalazła się już przy jego uchu.

- Peter! O matko, Peter! – Głos May był przepełniony troską i niesamowitą wręcz ilością ulgi. – Jak się czujesz? Gdzie jesteś?

- W porządku – odparł, czując jak łzy gromadzą się w jego oczach. – Jestem w Wakandzie, pan Stark ma właśnie operację – szepnął, nie chcąc znów się rozpłakać.

- Operację? – Powtórzyła z niedowierzaniem ciocia. – Ale co się właściwie stało? Budzę się, a w naszym mieszkaniu mieszkają zupełnie obcy ludzie. Peter, jakim cudem tak właściwie znalazłeś się w Wakandzie?

Peter nie mógł powstrzymać westchnięcia ulgi, gdy usłyszał, że May również zmieniła się w pył. Może i brzmiało to samolubnie, ale cieszył się, że jego ciocia nic a nic się nie zmieniła. Nie cierpiała przez ostatnie pięć lat, nie popadła w depresję, nie rozpaczała po jego śmierci. Może Ned i MJ tez padli ofiarą pstryknięcia? Może—

Nie miał teraz siły o tym myśleć. Skontaktuje się z nimi jak tylko pan Stark skończy być operowany.

- Peter? – Rozległo się z telefonu.

- Przepraszam, jestem. – Nastolatek wrócił do rzeczywistości, słysząc zatroskany głos swojej cioci. – Wszystko ci opowiem, tylko... Przyjdź tu, proszę – szepnął, czując jak pojedyncza łza spływa po jego policzku.

- Och, słonko... - Kobieta brzmiała na zaniepokojoną. – Oczywiście, że tam przyjdę, jak tylko odkryję, jak to zrobić. Gdzie dokładnie leży Wakanda?

Wtedy Petera olśniło.

- Poczekaj, zaraz poproszę o portal dla ciebie.

- Portal? Peter—!

Nie słyszał dalszego ciągu jej wypowiedzi. Wstał i rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając doktora Strange'a. Ponieważ jednak nie było go w zasięgu jego wzroku, wyszedł z sali i znalazł się w dużym holu. Stephen stał przy dużym oknie, a jego peleryna lewitowała obok niego. Oboje wpatrywali się w wakandyjski krajobraz i wyglądali na zadumanych.

- Panie Strange. – Peter podszedł bliżej, trzymając telefon niedaleko ucha. – Potrzebuję portalu dla cioci.

Mężczyzna jedynie skinął głową. Peter cicho odetchnął. Z ciocią u boku będzie mu zdecydowanie łatwiej.


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Nastolatek od dłuższego czasu walczył z ogarniającą go sennością. Operacja pana Starka trwała już naprawdę długo i nie zapowiadało się na to, by szybko się skończyła.

- Idź spać. – Delikatna dłoń przeczesała jego włosy.

Peter spojrzał w lewo, gdzie siedziała jego ciocia. Wszystko jej wyjaśnił, a pomogły też słowa Kapitana, który przyniósł jej ciepłą herbatę. May była obok niego cały czas, starając się dodać mu otuchy. Parker bardzo doceniał jej obecność. Zwykłe ściśnięcie za dłoń czy pogłaskanie po włosach wiele pomagało. Chłopiec czuł, że nie jest sam. Mimo że pałac pełen był krążących po nim Avengersów, dobrze było mieć przy sobie kogoś z rodziny.

Ciocia była mu najbliższa na świecie. Jego jedyna rodzina. Wprawdzie widział w Tonym kogoś na kształt ojca, ale nie chciał na siłę wpychać się z butami w jego życie. Pan Stark miał Pepper, a on był zwykłym – no może nie do końca zwykłym, ale wciąż – stażystą.

Miał jednak nadzieję, że operacja się powiedzie, a on znów będzie mógł spędzać ze swoim idolem jak najwięcej czasu.

- Mhm – wymamrotał Peter, próbując usadowić się wygodniej w fotelu.

- Masz. – Czyjaś ręka pojawiła się w jego polu widzenia i trzymała miękki, czerwony koc.

Parker spojrzał w górę, a jego oczom ukazał się Zimowy Żołnierz we własnej osobie. Mężczyzna jednak nie wyglądał ani trochę groźnie. Miał nowe, jeszcze lepsze metalowe ramię i gdyby nie powaga sytuacji, jaka się rozgrywała wokół, Peter z chęcią przyjrzałby się bliżej tej protezie.

- Dziękuję – odpowiedział, biorąc w dłoń miękki kawałek materiału.

- Powinieneś coś zjeść. – Bucky wciąż stał blisko, z uwagą mu się przyglądając. – Minęło już kilka godzin od bitwy.

- Nie jestem głodny – szepnął. Wiedział, że nie dałby rady nic przełknąć. Jeszcze było na to za wcześnie.

- Więc chociaż wypij herbatę. – Steve stanął przy Jamesie, wyciągając w stronę Spidermana drugi już kubek z gorącym napojem. – Musisz nabrać sił.

- Posłuchaj ich, mają rację. - May położyła mu dłoń na ramieniu, jednocześnie podciągając mu koc prawie że pod samą brodę.

Nastolatek skinął głową i z lekkim uśmiechem na twarzy przyjął naczynie. Wcześniej jeden wakandyjski lekarz opatrzył mu ranę na czole, a Pepper nie tak dawno sprawdziła, jak się czuje. Wszyscy wokół zdawali się o niego troszczyć – nawet ci, którzy do niedawna byli uznawani za zbiegów. Sam Zimowy Żołnierz (choć z tego, co Peter zdążył zauważyć, Bucky Barnes Zimowym Żołnierzem już nie był) przyniósł mu koc, a Kapitan Ameryka dwa razy własnoręcznie dostarczył mu herbatę. Avengersi co jakiś czas zerkali w stronę sali, na której operowano pana Starka, i Parker nie mógł pozbyć się wrażenia, że są w ogromnym stresie. W końcu kto by nie był – gdy bliska ci osoba walczy o życie, niepokoisz się praktycznie cały czas.

Mężczyźni odeszli w stronę szerokiej kanapy stojącej w przeciwległym końcu holu, a Peter objął dłońmi kubek.

- Boję się – szepnął nagle, wpatrując się w swoje odbicie w herbacie.

- Pan Stark z tego wyjdzie. – Jego ciocia ponownie pogłaskała go po włosach. – Jest silny, zawsze był. Poza tym to ty usłyszałeś bicie jego serca.

- Wiem. – Chłopiec spojrzał na nią zaszklonymi oczami. – Ale to nie zmienia faktu, że się boję. Nie widziałaś go, ciociu. Nie widziałaś tego pustego spojrzenia ani... Ani tych ran na szyi i –

- Peter. – Przerwała mu May. – Tony'emu zależy na tobie. I teraz, gdy znów tu jesteś, nie opuści cię.

Parker spojrzał na nią, próbując się lekko uśmiechnąć. To były prawie te same słowa, jakich użył wcześniej kapitan Rogers. Czy to, że pan Stark się o niego troszczył było aż tak widoczne?

Kąciki ust chłopca mimowolnie powędrowały w górę. Spiderman wiedział, że każdy mentor powinien troszczyć się o swojego stażystę, ale coś w słowach zarówno cioci, jak i Steve'a, poruszyło go.

Upił kolejnego łyka herbaty, patrząc jednocześnie na siedzącą w kącie holu Wandę. Dziewczyna była smutna, miała podkulone nogi i opierała się o oparcie fotela, tęsknym wzrokiem wpatrując się w krajobraz za oknem. Na jej policzkach widniały ślady łez. Peter słyszał o śmierci Visiona i domyślał się, że dla Maximoff było to niesamowicie trudne przeżycie. Szczerze jej współczuł, naprawdę. Ale mimo tego nie mógł znaleźć w sobie siły, żeby teraz przejmować się śmiercią Visiona. Nie, gdy życie pana Starka wciąż wisiało na włosku.

Chłopiec spuścił głowę. Najpierw życie straciła połowa istot żyjących we Wszechświecie, a teraz przywrócenie ich do świata żywych wymagało kolejnych ofiar. Jak wiele osób musiało cierpieć, by Thanos raz na zawsze został pokonany? Jakim prawem ten kosmiczny świr chciał zrobić z siebie boga i „zbawić" świat za pomocą Kamieni Nieskończoności? Peter miał szczerą nadzieję, że ten popapraniec będzie się smażył w piekle do końca życia. Wiedział, że nie można złorzeczyć innym, ale Thanos zdecydowanie przegiął.

- Prześpij się – powiedziała łagodnie May. – To ci dobrze zrobi.

Z jednej strony Peter nie chciał spać. Bał się, że Tony może się w każdej chwili wybudzić, że coś się stanie, a jego nie będzie w pobliżu. Z drugiej jednak... Był tak niesamowicie zmęczony. Marzył o wygodnym łóżku, poduszce i spokojnym, nieprzerwanym żadnymi koszmarami śnie.

Ułożył się wygodniej, odstawiając wcześniej kubek z niedokończoną herbatą na najbliższym stoliku, po czym nakrył się kocem aż po brodę, delektując się ciepłem, jakie dawał miękki materiał. Podłożył sobie poduszkę pod głowę i westchnął cicho, zamykając jednocześnie oczy.

Tylko godzinka.

Albo dwie.

Musi przecież czuwać, by wiedzieć, co się dzieje z Tonym.


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Pepper do tej pory nie mogła uwierzyć w to, że Peter usłyszał bicie serca Tony'ego. Owszem, cieszyła się, że jej mąż żyje – poczuła wtedy nieopisaną ulgę. Miała ochotę płakać ze szczęścia, a gdy tylko jej mąż się obudzi (a czuła, że tak będzie), wyściska wszystkich po kolei, od lekarzy i Parkera począwszy.

Kobieta wiedziała o super słuchu nastolatka, ale nie sądziła, że jest on aż tak wyostrzony. Tego dnia jednak wychwalała niebiosa za tę zdolność chłopca. Gdyby nie ona...

Pepper potrząsnęła głową, nawet nie chcąc o tym myśleć. Tony żył i niedługo znów będzie w domu, narzekając na ilość prac, jakie musi wykonać. Przytuli ją i Morgan, a Petera zaproszą na kilka dni. Rudowłosa wiedziała, że zarówno jej mąż, jak i chłopiec tego potrzebują. Mężczyzna czasem zerkał dyskretnie na zdjęcie w kuchni, które przedstawiało jego i nastolatka. Kobieta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kim oni tak naprawdę dla siebie byli. A właściwie są. Trzeba być ślepym, by tego nie zauważyć. To, jak Tony troszczył się o Petera. To, jak pozwalał mu pracować ze sobą w laboratorium. To, jak wciąż szukał nowych ulepszeń do stroju Spidermana. To, jak mówił o nim „Mój dzieciak". To, jak razem siedzieli na kanapie i oglądali filmy, komentując śmieszne i głupie sceny. To, jak się przytulali. To, jak Tony klepał go po ramieniu. To jak przeczesywał mu ręką włosy. Z czasem zaczął robić te rzeczy odruchowo, z przyzwyczajenia. Czuł się przy nastolatku wyjątkowo swobodnie. Po Peterze też było widać, jak bardzo zależy mu na panu Starku. Jak uwielbiał przychodzić do Wieży. Jak cieszył się z możliwości spędzenia z nim czasu.

Oni się kochali jak ojciec i syn i Pepper nikomu nie pozwoli mówić, że jest inaczej. Bo Peter był dla Tony'ego jak syn – to, że mężczyzna chciał go odzyskać, było głównym powodem jego zaangażowania w budowę maszyny do przenoszenia w czasie. Miłość rodzica do dziecka jest nieskończona i Tony to udowodnił.

Pepper spojrzała na fotel, na którym spał chłopiec. Ułożył się w wygodnej dla siebie pozycji, pod głową miał poduszkę, a koc przykrywał go prawie że pod samą brodę. Uśmiechnęła się, widząc ten widok. Peter był jeszcze młody, a tak wiele już przeszedł. W ciągu zaledwie szesnastu lat życia stracił oboje rodziców, był świadkiem śmierci wujka, został ugryziony przez radioaktywnego pająka, niejednokrotnie walczył z przestępcami, którzy dość mocno go pobili, umarł, a teraz osoba, która była dla niego jak ojciec, walczyła o życie.

Kobieta szczerze podziwiała tego nastolatka. Był jedną z najsilniejszych osób, jakie kiedykolwiek poznała – włączając w to Avengersów. Peter będzie kiedyś jednym z najlepszych bohaterów i to nie tylko dzięki sile fizycznej. Jego największym atutem była siła wewnętrzna; niesamowity zapał i zaangażowanie, dzięki którym nigdy się nie poddawał. Do tego dochodziła jeszcze niebywale wysoka inteligencja, co daje bohatera kompletnego.

Pepper ostrożnie podeszła do May, lekko się do niej uśmiechając.

- Cieszę się, że znów cię widzę – powiedziała, siadając na szerokim podłokietniku.

- A ja ciebie. – Kobieta szeroko się uśmiechnęła. – Wiadomo coś o Tonym?

- Cały czas operują – szepnęła, nie chcąc obudzić chłopca.

Przeszły w inną część holu, gdzie rozmawiały przez kolejne pół godziny. W międzyczasie wymieniły kilka zdań z Clintem, który potem połączył się na wideo-chat ze swoją rodziną. Pepper i May bardzo się polubiły. Nie raz już wymieniały się spostrzeżeniami na temat relacji Tony'ego i Petera i podśmiewywały się, gdy widziały reakcje Starka jak nazywały go „tatą". Obie wiedziały, że te dwa głupki są dla siebie jak ojciec i syn. Nawet Rhodes to zauważył, ba! Nawet Steve, mimo że znał Parkera łącznie ledwie kilkanaście minut.

Jedynymi osobami, które temu zaprzeczały lub najzwyczajniej w świecie bały się głośno do tego przyznać, byli Peter i Tony. Ojcowskie uczucia Ironmana w stronę nastolatka były tak oczywiste, że to aż dziw, że chłopiec jeszcze nie nazwał mężczyzny „tatą". I May, i Pepper przeczuwały, że to się kiedyś stanie. A to „kiedyś" nastąpi prawdopodobnie niedługo. Wystarczy poczekać, aż Tony wybudzi się po operacji.

Pani Stark miała ogromną wiarę w swojego męża. Teraz, gdy odzyskali Petera, Tony musi żyć. Musi do nich wrócić. W końcu zrobił to wszystko dla Parkera, nie może go teraz zostawić.

Po długiej rozmowie z May, Pepper stwierdziła, że musi wracać do domu i wyjaśnić sytuację Morgan. Dziewczynka na pewno się martwi, potrzebuje jej wsparcia. Kobieta więc poprosiła Stephena o portal, a czarodziej od razu wykonał jej prośbę.

Rudowłosa uśmiechnęła się pod nosem, gdy wyobraziła sobie pierwsze spotkanie Petera i Morgan. Dziewczynka go ubóstwiała, mimo że nigdy go nie poznała. Tony opowiadał jej o Spidermanie wiele razy i powtarzał, że chłopiec jest jej starszym bratem. Kolejny dowód na to, że traktował go jak syna. Morgan tak przylgnęła do tej myśli, że czasem zdarzyło się jej spytać „Kiedy mój brat wróci do domu?". Pepper zawsze widziała wtedy cień bólu na twarzy męża, który, usiłując powstrzymywać łamiący się głos, odpowiadał córce, że nie wie, ale zrobi wszystko, by tak się wkrótce stało.

Dotrzymał słowa. Pepper była pewna, że Peter i Morgan pokochają się od pierwszej chwili. Właściwie... Morgan już kochała Petera, kobieta była tego pewna.

Pani Stark przeszła przez portal, ocierając pojedynczą łzę, która spłynęła po jej policzku.

Wszystko będzie dobrze, musi być.

Wszystko będzie dobrze.


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Peter obudził się z cichym jękiem. Mimo że fotel był naprawdę wygodny, łóżka nie dał rady zastąpić.

Rozmasował szyję, po czym ziewnął, zakrywając usta ręką. Rozejrzał się po pomieszczeniu, na początku nie wiedząc, gdzie się znajduje. Kiedy jednak zobaczył Steve'a rozmawiającego z T'Challą oraz Thora jedzącego jakąś zupę, natychmiast wszystko sobie przypomniał. Momentalnie poderwał się do pozycji siedzącej, czym przykuł uwagę znajdujących się w holu osób.

- Gdzie...? Czy pan Stark--? – zaczął.

- Operacja wciąż trwa – odezwał się stojący przy oknie Sam. – Spałeś tylko trzy godziny.

Tylko? Przez trzy godziny wszystko się mogło zdarzyć!

Zanim jednak Peter zdołał zadać więcej pytań, zauważył Bucky'ego idącego w jego kierunku. Mężczyzna miał w ręku miskę z jakimś ciepłym daniem, z którego leciał cienki dymek pary.

- Masz. – Podał mu naczynię wraz z łyżką. – Większość z nas już zjadła.

Parker przyjął zupę, ale nie był pewien, czy w ogóle da radę cokolwiek przełknąć. Pan Stark wciąż walczył o życie! Jak chłopiec miałby zjeść--?

- Musisz odzyskać siły. – Głos Barnesa przerwał jego natłok myśli. – Jesteś osłabiony po bitwie. Musisz zjeść, żeby zaraz nie wylądować w sali medycznej przez omdlenie.

- James ma rację. – May stanęła obok, kładąc nastolatkowi rękę na ramieniu. – Jedz, lepiej się poczujesz.

Nastolatek więc zmusił się do zjedzenia zupy. Mimo że danie było naprawdę pyszne, smak nie miał dla niego większego znaczenia. Świadomość tego, że pan Stark wciąż walczył o życie, sprawiała, że skręcało go w żołądku. Ostatecznie jednak chłopiec zjadł całą porcję, ku wielkiemu zadowoleniu May.

Spiderman wstał i zaczął chodzić po holu, chcąc rozprostować zasiedziałe kończyny. Miał też nadzieję, że trochę ruchu skutecznie odwróci jego uwagę od myśli o Tonym.

Błagam, nie pozwól mu umrzeć. Nie pozwól mu umrzeć! Powtarzał, kierując te prośby do Boga. Skoro Pan istniał, to nie mógł pozwolić na to, by pan Stark umarł! Ironman jest bohaterem i nie zasługuje na śmierć. To, na co zasługuje, to szacunek innych oraz ich wdzięczność. Zresztą nawet jeśli ludzie nie będą mu dziękować... Nieważne. Peter wciąż będzie go kochał, będzie starał się mu pomagać w każdy możliwy sposób, będzie do końca życia spłacał dług, jaki ma u niego za przywrócenie go do życia.

Byleby tylko pan Stark przeżył.

- Hej, Queens! – Usłyszał nagle.

Spojrzał w stronę kanapy, na której siedzieli Steve, Bucky oraz Sam. Zaskoczony, że wciąż zwracają na niego uwagę, podszedł do nich, mając znak zapytania wręcz wypisany na twarzy.

- Chcieliśmy tylko pogadać – mruknął Sam. – Nowy strój, huh?

Parker przytaknął, a po chwili usiadł na wolnym miejscu obok byłego Zimowego Żołnierza. Czuł się... dziwnie. Ostatni raz, kiedy ich spotkał, walczył z nimi na lotnisku w Berlinie. Podziwiał Avengersów odkąd tylko świat po raz pierwszy o nich usłyszał. I mimo że ta trójka była uważana za zbiegów, Peter wciąż się nimi zachwycał.

W końcu oni też brali udział w bitwach przeciwko Thanosowi. Należy im się uniewinnienie.

- Od pana Starka – odpowiedział. Następnie przeniósł wzrok na Jamesa Barnesa. – Nowe ramię? – Spojrzał na protezę wykonaną z wibranium.

- Ta, jest świetne. – Bucky uniósł lekko lewą rękę. – Możesz dotknąć.

Oczy nastolatka mimowolnie rozszerzyły się. Metalowe ramię z najrzadszego metalu na Ziemi, a on mógł go dotknąć! Ned mu nie uwierzy!

- Ale czaaaad! – Zaczął oglądać protezę ze wszystkich możliwych stron.

Mężczyźni kontynuowali rozmowę z nim. Peter domyślił się, że robili to po to, by odciągnąć jego uwagę od operacji Tony'ego i był im za to naprawdę wdzięczny. Nie dość, że mógł porozmawiać z trzema bohaterami – w tym z samym Kapitanem Ameryką! (co było zaszczytem) – to jeszcze skutecznie zajął swój umysł czymś innym niż martwieniem się o pana Starka. A przy okazji dowiedział się wielu interesujących faktów o Stevie Rogersie, Buckym Barnesie i Samie Wilsonie. Wreszcie wysłuchał historii, jak Steve poznał Sama, był świadkiem przekomarzanek Falcona i Zimowego Żołnierza, a także tego, że sam Kapitan Ameryka przeklął! W to też Ned mu nie uwierzy.

Rozmawiało mu się z nimi naprawdę dobrze. Opowiedział im, jak zdobył swoje moce, jak wyglądało jego pierwsze spotkanie z Tonym, jakie przedmioty w szkole najbardziej lubił... Odpowiadał na każde ich pytanie i był wręcz wniebowzięty, gdy do rozmowy dołączył Clint, a z czasem też Wanda, która wyglądała na tak zdołowaną, że przez kilka długich minut Barton obejmował ją ramieniem, starając się dodać jej jak najwięcej otuchy. Peterowi zrobiło się jej szkoda. Wyglądała na naprawdę miłą osobę, a straciła w życiu tyle bliskich jej ludzi. Walka z Thanosem odebrała je Visiona i Parker obawiał się, że Maximoff szybko się z tego nie pozbiera.

Strata rodziny, bliskich, zawsze boli. Peter doskonale pamiętał, jak się czuł po śmierci wujka Bena. Gdyby teraz stracił jeszcze Tony'ego... Pokręcił lekko głową, nawet nie chcąc o tym myśleć.

- Ile masz lat? – spytała nagle dziewczyna, poprawiając swój płaszcz.

- Szesnaście – odpowiedział.

- Czyli miałeś zaledwie czternaście lat gdy pierwszy raz się spotkaliśmy – mruknął Barnes. Brzmiał na zaskoczonego. – Wiedziałem, że byłeś młody, ale nie że aż tak.

- Pewnie ci głupio, że dzieciak złapał twoje ramię. – Zaśmiał się krótko Sam.

- Przypominam, że ciebie też nieźle wtedy załatwił – warknął Bucky, rzucając mu mordercze spojrzenie.

- Masz ogromny potencjał – odezwał się nagle Steve. – Nie dziwię się, że Tony cię wybrał.

- Czasem sam wciąż nie mogę się temu nadziwić. – Nastolatek uśmiechnął się lekko. – A to, że rozmawiam właśnie z Avengersami też jest odjazdowe!

- Z tego co wiem, też jesteś już Avengersem – wtrącił James, a gdy Peter przytaknął, kontynuował. – W takim razie pobiłeś rekord na najmłodszego Avengersa.

- Za to ty i Rogers to w porównaniu do dzieciaka dinozaury. – Wilson oparł się wygodnie o oparcie kanapy, posyłając metalorękiemu złośliwy uśmiech.

- Dinozaury, które zaraz skopią ci tyłek, o ile się nie zamkniesz – warknął Bucky. Widząc karcące spojrzenie Steve'a, szybko się poprawił. – A przynajmniej ja ci skopię tyłek.

- Naprawdę dobrze mieć was z powrotem. – Rogers uśmiechnął się, kręcąc z rozbawieniem głową.

U Petera na twarzy pojawił się szeroki banan. Naprawdę cieszył się z możliwości rozmowy, bo odwróciło to jego uwagę od operacji Tony'ego. Szczególnie pomocne były przekomarzanki Bucky'ego i Sama – Parker czasem nie mógł się powstrzymać i parskał głośno śmiechem. Miał wątpliwości, czy takie chwilowe rozluźnienie jest w porządku. Pan Stark walczy właśnie o życie, a on śmieje się z dogryzek Barnesa i Wilsona. Nie mógł jednak ich ignorować, wnosiły trochę szczęścia w ten ponury dzień. Tony na pewno by zrozumiał, na pewno też potrzebowałby cudzego wsparcia, gdyby Pepper znalazła się w szpitalu.

Więc chyba luźne rozmowy z Avengersami to nic złego?

Po pewnym czasie jednak odwrócenie uwagi zaczęło przestawać działać. Peter miał coraz większe problemy ze skupieniem się na konwersacji – jego myśli powracały do pana Starka. W jego głowie wciąż był obraz nieruchomego ciała Tony'ego i jego puste, zaszklone oczy. Nieważne, jak bardzo chłopiec starał się wyrzucić ten moment z pamięci, on nie chciał zniknąć. Parker miał nawet wrażenie, że powracał ze zdwojoną siłą.

Avengersi musieli zauważyć jego dekoncentrację, ponieważ nagle rozmowa ucichła. Nawet przekomarzanki Bucky'ego i Sama nie były już dłużej słyszalne.

Nastolatek spojrzał na swoich rozmówców, ale gdy zorientował się, że wszyscy na niego patrzą, speszył się. Poczuł, jak jego policzki nabierają lekko czerwonej barwy, a z nerwów aż zaczął bawić się palcami u rąk.

- Peter – odezwał się Kapitan. – Peter, spójrz na mnie.

Spiderman na początku się ociągał. Steve był miły, bardzo miły, ale był wielkim bohaterem. Peter czuł się głupio, że tak nagle się wyłączył i nie słuchał tego, o czym mówili pozostali. Powinien się na tym bardziej skupić, przecież Rogers i reszta z nim tu siedzą, starają się dodać mu otuchy, a on po prostu zaczął ich ignorować.

- Przepraszam – szepnął, na chwilę patrząc w oczy blondynowi. Po chwili jednak ponownie odwrócił wzrok. – Naprawdę, ja—

- Nie masz za co przepraszać. – Przerwał mu Kapitan. – Hej, spójrz na mnie.

Jego głos był delikatny, wręcz kojący. Peter nie dziwił się, czemu inni Avengersi tak go słuchają. Steve nie musiał wydawać rozkazów, by jego polecenie zostało wykonane. „Spójrz na mnie" nie było nakazem. Brzmiało raczej jak prośba, ale Parker nie był w stanie się jej oprzeć.

Podniósł więc głowę, odważając się spojrzeć Rogersowi w oczy.

- Ja też martwię się o Tony'ego – kontynuował mężczyzna. – Ale on ma dla kogo żyć. Nie poddałby się w takiej chwili. Teraz, gdy wie, że jego dzieciak jest bezpieczny, musi wrócić. Po prostu potrzeba czasu. – Lekko się uśmiechnął.

Peter desperacko chciał w to wierzyć. Trzymał się tej myśli od momentu, gdy ponownie usłyszał bicie serca pana Starka na polu bitwy. Jednak usłyszenie tych słów od kogoś innego – zwłaszcza kogoś, jak sam Kapitan Ameryka – było pokrzepiające. Dawało chłopcu dodatkową nadzieję, czego w tej chwili bardzo potrzebował.

- Dzięki. – Wysilił się na delikatny uśmiech. Steve był niesamowity! I na bank zasłużył na miejsce w czołówce jego ulubionych bohaterów.

Czekanie na wynik operacji było znacznie łatwiejsze, wiedząc, że nie był w tym sam.

To nie zmieniało jednak faktu, że okropnie się niepokoił. 

&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Na dziś to tyle! 

Jak wam się podobało? Chusteczki były przydatne?

Tak w ogóle te herbaty, które dostawał Peter, na bank były sugestią Stefana! Z kolei Steve, Bucky i Sam już rozpoczęli praktykę jako nowi super-wujkowie ;P

I każdy troszczy się o pajączka <3 

Mam dla was dwie dobre wiadomości:

1. Widzimy się za kilka dni z drugą częścią (tak, Peter pozna Morgan ^^)

A druga...


Uwaga, uwaga!


Następną rzeczną, która pojawi się w tej książce, będzie...






*napięcie rośnie*







*bębny grają*






Wszyscy: *in Loki's voice* TELL ME



Następną rzeczą, która się tu pojawi będzie... 1 ROZDZIAŁ "AVENGERSÓW W SZKOLE"!!!!!

Ale to za jakiś czas, po "Tu-Du Cz.2" zrobimy krótką przerwę na "Chat" ;P

Podobają wam się dobre wiadomości? ;P 

Tak? Super!

Nie? ...


Do następnego! <3 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro