Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Quick Karton (1)

Hello there!!!!!

Wiem, była dłuższa przerwa  (nie, nie oddałam laptopa do serwisu xD), ale wynagradza ją wam pierwszym shotem z serii Quick Karton! Wiem, że kilka osób n to czekało - mam nadzieję, że wszystkim czytającym się spodoba 😄

Kto już jadł pączka/ pączki? Ja tak! I były pycha 🤤 

(potraktujcie tego shota jako dodatkowy prezent na Tłusty Czwartek 😜)

Oczywiście nie mogłabym zapomnieć o edicie:

Tym razem Stucky i pijany Bucky xD 

(nie czujesz że rymujesz)

ALE!

jedna z czytelniczek wysłała mi swojego edita i również chciałam się nim z wami podzielić:

autorka: _Morydia_  

Edit tematyczny, akurat nie-ojciec i jego nie-syn! 🤣

PS. Obrazek w multimediach również wpasowuje się w dzisiejszego shota 😊


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


  "Nathaniel Pietro Barton"


 - Przycisz ten jazgot.

Clint spojrzał z ukosa na siedzącego obok niego Pietro. Chłopak rzucił w jego stronę złośliwy uśmieszek, po czym podgłośnił piosenkę, którą pozwolił sobie puścić z radia.

Cholerny gówniarz! Przeklął go Barton. Gdyby nie fakt, że Maximoff niedawno wyszedł ze szpitala z zaleceniem odpoczynku, Clint by go walnął. I to tak porządnie.

- To jedna z najpopularniejszych współczesnych piosenek! – Ożywił się Pietro, stukając palcami o kolano do rytmu. – Rany, ale z ciebie stary dziad.

- A trzeba mi było wtedy wystrzelić tę strzałę – mruknął łucznik, marszcząc lekko brwi.

- Przecież uratowałem ciebie i tego chłopca! – Zaprotestował jasnowłosy. – Powinieneś być mi dozgonnie wdzięczny! Postawić na swojej farmie mój pomnik albo nadać dziecku moje imię, czy coś.

- No twoje imię to mogłaby co najwyżej dostać krowa – mruknął.

Maximoff w odpowiedzi prychnął, a po kilku sekundach zaczął kiwać głową do rytmu. Clint jedynie przewrócił oczami, choć sekundę później dyskretnie uśmiechnął się pod nosem. Cieszył się, że ten dzieciak wyzdrowiał. Bardzo szybko dochodzi do siebie i dobrze widzieć go w tak dobrym humorze. W końcu uratował i jego, i tego chłopca. Gdyby umarł...

Clint wolał o tym nie myśleć. Pietro żyje i to jest najważniejsze. Wraz z Wandą zrozumieli swoje błędy i zwrócili się do Avengersów po pomoc. Wraz z nimi stanęli do walki o świat i wygrali. Bliźnięta wygrały nie tylko tę walkę, ale też zdobyły drugą szansę – na lepsze życie, na znalezienie przyjaciół i rodziny. I tym właśnie bohaterowie się dla nich stali. Albo staną. Z czasem. Znają się jeszcze zbyt krótko, by od razu nazywać się rodziną, ale Barton po prostu wiedział, że prędzej czy później to nastąpi. Lubił te dzieciaki (nawet tego wkurzającego wrzoda na dupie w postaci białowłosego Sonica) i w pewnym stopniu czuł się za nie odpowiedzialny. Sam nie do końca wiedział dlaczego – czy dlatego, że spędził z nimi trochę czasu na polu bitwy, czy to może raczej jego ojcowski instynkt dawał o sobie znać? Bliźnięta są młodzi – bardzo młodzi jak na bohaterów – i potrzebują opieki, nawet jeśli jeszcze nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Zdobył już zaufanie Wandy, z Pietro nie powinno być problemu.

Poza tym, że chłopak jest niesamowicie irytujący. Clint poważnie zaczął się zastanawiać nad wysadzeniem go na polnej drodze.

Doszło do kłótni, pomyślał, układając w głowie wymówkę. Gówniarz wyskoczył z samochodu i ruszył hen w pole. Więcej go nie widziałem.

Może przy odrobinie szczęścia zgubiłby się i wszyscy by o nim zapomnieli.

- Stary dziad – burknął pod nosem Maximoff.

- Coś ty powiedział? – Barton obrócił się na chwilę w jego stronę.

Przecież jedno uderzenie nie zaszkodzi, prawda?

- Nie dość, że stary, to jeszcze głuchy – parsknął chłopak, posyłając w stronę starszego mężczyzny złośliwy uśmieszek.

- Uważaj, co mówisz gówniarzu, bo pobyt na farmie może nie być dla ciebie taki przyjemny.

- Oh-oh, czy ty przypadkiem nie jesteś typem, co znęca się nad swoją rodziną i zastrasza ją, by cię słuchali? – Pietro uniósł prawą brew.

- Zaraz się nad tobą zacznę znęcać, słowo daję – warknął Barton. Cholerny gnojek! Za kogo on się uważa?

I na cholerę ja się zgadzałem zabierać go na własną farmę? Stark powinien go oddać do jakiegoś centrum rehabilitacji, najlepiej takiej umysłowej!

Wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić. To tylko na kilka dni. To tylko na kilka dni. Przeżył całą bandę Avengersów w swoim domu, więc jeden dzieciak nie może być przecież takim problemem.

Prawda?

- Jak twoje rany? – spytał, gdy wjechali na bardziej polną drogę. Od czasu do czasu zdarzały się na niej niewielkie dziury, co mogło być dla chłopaka niekomfortowe.

- Przecież są już prawie wyleczone. – Pietro, najwyraźniej zdziwiony nagłym pytaniem Bartona, spojrzał zaskoczony w jego stronę. Po chwili szeroko się uśmiechnął. – Awww, czyżby to troska?

- O ciebie? – prychnął łucznik. – Chcę po prostu uniknąć wiezienia cię do szpitala, to wszystko.

Uśmiech na twarzy Maximoffa nie znikał przez kilka sekund. W końcu młody bohater obrócił twarz w stronę okna i oparł brodę na łokciu, wpatrując się w mijane widoki.

- Ładna okolica – powiedział.

Od razu wyczuł, że było tu spokojnie. Dom z dala od miasta, brak hałasu samochodów stojących w korach – tylko cisza, spokój i natura.

I wkurzający Barton przy okazji. Oby chociaż jego rodzina była fajniejsza od niego. Wanda bardzo ich sobie zachwalała, a Laurę – żonę Clinta – polubiła praktycznie od razu. Skoro jego siostra miała o niej takie zdanie, Pietro wiedział, że również polubi tę kobietę. I dodatkowo był tam maluch! Pietro od zawsze lubił małe dzieci, mimo że nigdy nie miał dużo okazji, by się nimi opiekować. Było w nich coś niesamowitego, coś słodkiego i przyciągającego.

Ciekawe tylko, czy potomek Bartona również taki będzie. Może więcej cech odziedziczył po matce.

- Dlatego lubię tu wracać. – Clint uśmiechnął się lekko. Wiedział, że temu dzieciakowi się tu spodoba! W końcu komu by się nie podobało? Nawe Stark przyznał, że „okolica ma klimacik", a to już o czymś świadczy. – I przycisz ten jazgot – dodał, gdy przypomniał sobie o za głośnej muzyce. Sama piosenka nie była taka zła, ale jej głośność była zdecydowanie za mocno ustawiona.

- A podobno jesteś przygłuchy – burknął chłopak. Przyciszył jednak radio, ten jeden jedyny raz ustępując Bartonowi. Niech się nie przyzwyczaja, dziad jeden!

- A ty zaraz znowu wylądujesz w szpitalu.

Ostatnie kilkanaście minut drogi minęło im w ciszy. Clint w spokoju prowadził, a Pietro podziwiał okolicę. Naprawdę brakowało mu takiego widoku. Do niedawna widział jedynie ściany podziemnej bazy HYDRY, potem to ukrywanie się wraz z Ultronem, a do tego dochodził jeszcze ostatni pobyt w szpitalu. Natura i świeże powietrze to coś, czego zdecydowanie potrzebował. Kilka dni odpoczynku na farmie na pewno dobrze mu zrobi. Może nawet nieco bardziej polubi Bartona? Kto wie. Pewnym za to było to, że zamierza go więcej podenerwować. Sam nie do końca wiedział dlaczego lubi tak dogryzać Clintowi, ale sprzeczanie się z nim sprawiało mu ogromną przyjemność. Mimo że łucznik dość ostro mu się odgryzał, Pietro czuł, że kryje się za tym sympatia. I troska, do czego wciąż starał się przekonać. Czemu mężczyzna miałby się o niego troszczyć? I to po tak krótkim czasie ich znajomości? To było dziwne, ale i jednocześnie na swój sposób miłe. Chłopak oczywiście nie zamierzał tego przyznawać na głos. Jeszcze by wyszedł na dzieciaka, który lubi Clinta! (Lubił go, choć tego też nie zamierzał głośno mówić.)

Avengersi okazali się inni niż bliźnięta przypuszczali. Nawet Stark nie był aż taki zły, choć jego akurat lubili najmniej. Wciąż mieli mu za złe tę bombę, którą terroryści spuścili na ich dom. Steve'a za to bardzo szybko polubili. Miał w sobie coś, co sprawiało, że czuli się przy nim bezpiecznie, a jego obecność była uspokajająca, czasem wręcz pokrzepiająca. I to on jako pierwszy wyciągnął do nich rękę, za co byli mu wdzięczni. Dzięki temu rozpoczęli nowe, lepsze życie. Przynajmniej taką mieli nadzieję. Z Thorem nie zdążyli się jeszcze za bardzo zintegrować. Wydawał się być dziwny, ale sympatyczny. Czasami jednak zdecydowanie za głośno mówił. Jednak nawet kilka razy odwiedził Pietro w szpitalu, a jemu i Wandzie opowiedział kilka rzeczy o Asgardzie. Natasha była miła, aczkolwiek trzymała ich na razie na dystans. Czego innego można było spodziewać się po Czarnej Wdowie? Bruce z kolei był z całej bandy najcichszy. Czasem rzucał im nieufne spojrzenia, zwłaszcza Wandzie, za to, co mu wtedy zrobiła. Mimo że dziewczyna już go za to przeprosiła, Banner wciąż nie do końca jej ufał. To w sumie było zrozumiałe. Rodzeństwo wiedziało, że minie trochę czasu zanim zyskają całkowite zaufanie Avengersów.

- Jesteśmy – odezwał się nagle Barton, wyrywając Pietro z zamyślenia.

Chłopak oderwał brodę od dłoni i spojrzał przez przednią szybę, gdzie widoczny był dość duży, rodzinnie wyglądający dom. Niedaleko niego stała spora szopa (a może stodoła? Maximoff nie był pewien), a na podwórko znajdywało się kilka innych rzeczy. Kiedy tylko samochód się zatrzymał, jasnowłosy jak burza wyskoczył ze środka i zaczął z ciekawością rozglądać się dookoła.

- Wow!

Barton uśmiechnął się pod nosem, widząc zadowolenie dzieciaka. Zgasił silnik, po czym podszedł do bagażnika, by wyjąć z niego ich torby. Pietro w oka mgnieniu znalazł się obok niego.

- Uważaj, by sobie nie połamać pleców, dziadku – wtrącił, a ten złośliwy uśmieszek pojawił się na jego twarzy.

- Gdzie mi z tymi łapami?! – wykrzyknął Clint, gdy zauważył, że Maximoff sięga po obie torby. – Z nas dwojga to ty masz się oszczędzać, gówniarzu. Dawaj mi swoją torbę i marsz do domu.

Pietro zamrugał, ewidentnie zaskoczony. Dlaczego to ostatnie zdanie, ta jego ostatnia część brzmiała tak... tak jakby to był rozkaz od ojca? Nie, wróć. Maximoff musiał to źle zinterpretować. Zapewne brzmiało to bardziej jak rozkaz od wkurzającego starego dziada, który myśli, że wszystko mu wolno.

Tak. Zdecydowanie tak.

- Tylko później nie jęcz jak się zegniesz w pół i już nie wyprostujesz – prychnął, w głębi duszy zadowolony, że nie musiał nic nosić. Czasem jak za bardzo się wygiął lub za szybko schylił, niektóre blizny dawały o sobie znak i nieprzyjemnie piekły. Pietro cieszył się, że może tego tym razem uniknąć.

Choć i tak towarzyszyło mu to dziwne uczucie... W końcu nie wypada zostawiać starszego pana samego z torbami, prawda?

Chciał dziad, to niech się męczy.

Mimowolnie jednak zerknął przez ramię, by zobaczyć, czy Clint aby na pewno nie potrzebuje pomocy. Zobaczył, że mężczyzna ma po jednej torbie na każdym ramieniu i po tym jak zamknął bagażnik, zaczął się kierować w jego stronę. Obaj weszli do domu gdzie niemal od razu przywitały ich głośne krzyki.

- Tata!

Młoda dziewczynka wybiegła zza zakrętu i od razu rzuciła się Bartonowi w ramiona. Łucznik, tuż przed tym jak ją złapał, postawił torby na ziemi. Kilka sekund później do ich przytulasa dołączył nieco starszy od dziewczynki chłopak – zapewne Cooper.

- Ach, stęskniłem się za wami, nicponie wy moje. – Clint uśmiechnął się, po czym pocałował dzieci w czubki głowy.

Pietro mimowolnie przypomniało się, jak jego ojciec robił tak samo jemu i Wandzie. To zawsze się kojarzyło z miłym, pełnym troski gestem, które każde dziecko praktycznie uwielbiało. A przynajmniej do czasu – do momentu, gdy nie nadeszła faza „Tata-przestań-to-upokarzające".

- Poznajcie Pietro. – Barton kiwnął głową w stronę stojącego niedaleko Maximoffa. – To Lila i Cooper. – Wskazał swoje dzieci.

Chłopak wyszczerzył się, machając ręką w stronę Bartoników.

- Hej. – Cooper przez chwilę wpatrywał się w młodego bohatera w milczeniu. – Dzięki – odezwał się nagle. – Za uratowanie taty.

- Ach, nie ma sprawy. – Pietro uśmiechnął się, ale po chwili wyraz jego twarzy zmienił się na bardziej złośliwy. – Barton jest po prostu stary i nie zawsze wystarczająco szybki.

- Ty mały... - zaczął Clint, jednak przerwał mu chichot Lili, do której po sekundzie dołączył Cooper. – Ugh, wy cholernie zdrajcy. – Poczochrał je po włosach.

- Ach, więc to jest ten młody bohater, który uratował mojego męża.

Nowy, ciepły, kobiecy głos dobiegł do ich uszu. Cała czwórka obróciła się i zobaczyła idącą w ich stronę Laurę. Kobieta miała na sobie luźną granatową sukienkę w żółte kwiatki, a włosy związała w luźnego koka. Na rękach natomiast trzymała bobasa.

- Pietro jestem, miło mi. – Maximoff wyciągnął rękę w jej stronę, pamiętając o manierach.

Kobieta odwzajemniła gest, ciepło się do niego uśmiechając.

- Mam nadzieję, że miło spędzisz tu czas – powiedziała.

- Och, na pewno. – Wzrok chłopaka powędrował na malucha, który z ciekawością wpatrywał się w nowego gościa. – Śliczny jest.

Laura spojrzała na swojego męża, posyłając mu znaczące spojrzenie, czego Pietro w ogóle nie zrozumiał. Clint podszedł do swojej żony i objął ją ramieniem.

- Za tobą też się stęskniłem, skarbie – szepnął, tuż przed tym, jak ją pocałował. – I za tobą, mały szkrabie. – Wziął najmłodszego syna na ręce. – Ach, to jest Nathaniel. – Podniósł głowę i spojrzał na wciąż uśmiechającego się Pietro. – Nathaniel Pietro Barton.

Słysząc te słowa, Maximoff zaniemówił.

Nathaniel Pietro Barton? Pietro?

Ten wkurzający dziad nadał swojemu synowi imię po nim? Chłopak był w takim szoku, że nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Milczał, wpatrując się w niedowierzaniu w stojące przed nim małżeństwo.

- A-Ale... - zaczął, nie bardzo wiedząc, co powinien powiedzieć. Nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji! Nigdy nawet nie pomyślał, że kiedykolwiek się w takiej znajdzie!

- Uratowałeś życie mojego męża – odezwała się Laura. – Pomyśleliśmy, że Pietro to będzie idealne drugie imię. Właściwie – spojrzała na swojego ukochanego. – to był pomysł Clinta.

- Ta, ta, ta – burknął Barton.

Teraz Pietro tym bardziej nie wiedział, co powinien zrobić. Poczuł, że jego oczy zaczęły podejrzanie piec, ale naprawdę nie chciał się teraz rozpłakać.

- Jesteś teraz jego wujkiem – dodał po chwili Clint. – Chcesz go potrzymać?

Oczy Pietra rozszerzyły się do wielkości pośladów Steve'a.

- Mogę?

- No chyba po coś wyciągam ręce. – Barton przewrócił oczami.

- Może ci ramiona zdrętwiały czy coś. – Maximoff nie byłby sobą, gdyby nie wtrącił jakiegoś głupiego komentarza. – Starość nie radość.

- Już go lubię – odezwał się Cooper.

- Jeszcze mi dzieciaki na swoją stronę przeciąga, gówniarz jeden – jęknął Clint, na co Laura szturchnęła go łokciem w żebra. – To chcesz go potrzymać? – zwrócił się do białowłosego.

Pietro ostrożnie podszedł do łucznika, a ten powoli umieścił Nathaniela w jego ramionach. Maximoff westchnął cicho, uświadamiając sobie sprawę, jaki ten bobas jest malutki. Oczywiście – wiedział, że małe dzieci są malutkie, ale teraz, kiedy jedno naprawdę spoczywało na jego rękach... Chłopiec był przesłodki!

- Hej, mały – szepnął Pietro, wpatrując się w bobasa jak w obrazek święty.

- Tego się nie spodziewałeś, co? – Clint objął żonę, jednocześnie wpatrując się w Maximoffa, który stanowczo, ale i ostrożnie, trzymał w ramionach Nathaniela. Wiedział, że może zaufać temu dzieciakowi, jeśli chodzi o bezpieczeństwo swojego syna. W oczach białowłosego zobaczył coś, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że ma rację.

No ale w końcu kto by nie zakochał się w Nathanielu od pierwszego wejrzenia?

Pietro parsknął cicho śmiechem i posłał stojącemu przed nim małżeństwu szczery uśmiech.

- Zabiorę go kiedyś na biegi! – zawołał, na co łucznik nieco pobladł.

- No po moim trupie – mruknął, a Laura głośno się zaśmiała.

- Pójdę dokończyć kolację – powiedziała kobieta. – Lila, chodź pomożesz mi nakryć do stołu. Cooper, ty i tata zanieście rzeczy Pietro do pokoju gościnnego.

Podczas gdy każdy z rodziny Bartonów był zajęty zleconymi przez Laurę obowiązkami, Maximoff usiadł na kanapie w salonie, wciąż wpatrując się w Nathaniela z uwielbieniem. Czy to normalne tak uwielbiać małe brzdące od pierwszego wejrzenia? Musiał przyznać, że dzieciak był cudowny. Zresztą jak cała rodzina Clinta. Nie znał ich długo, ale nawet po tych kilku minutach był w stanie to stwierdzić.

Może teraz życie jego i Wandy naprawdę zacznie być w końcu lepsze? Mając takich ludzi wokół to naprawdę może stać się w końcu możliwe.

Pietro pogłaskał Nathaniela po rączce, na co bobas wydał z siebie zadowolony pisk.

- Tego się nie spodziewałeś, co nie, młody? – Uśmiechnął się.

Nie wiedział, że zza rogu obserwują go czujne oczy pewnego łucznika, który, widząc ich interakcje, wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu.

Może jednak ten gówniarz nie jest taki zły, pomyślał Clint.  


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Tak, znowu zrobiłam porównanie do pośladów Steve'a XDDDDD kto mi zabroni?

I jak wam się podobał pierwszy shot z tej serii? 😄


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro