Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Peter sam w Nowym Jorku

Witam was serdecznie w 2023 roku!

Nowy rok, stara ja, ale za to nowy shot xD

Wiem, spóźniłam się xD Nie wyrobiłam się z nim na święta, więc już stwierdziłam, że wstawię na samym początku nowego roku. A jako że wczoraj wypróbowałam zestaw do paznokci hybrydowych, który dostałam pod choinkę, nie zdołałam skończyć shota do północy ;P 

Ale za to jest dziś! jak może pamiętacie, wzmianka tytułu tego shota pojawiła się już na "Chacie", w Photoshop War, na tym oto zdjęciu:

Dziś w tv leci Kevin (którego od lat już nie oglądałam xD), a u mnie pojawił się Peter! Co wybieracie? XD

Pierwsza tegoroczna zagadka!

"[...] jakiegorozmiaru gacie Steve zawsze nosi?" 

Kto to powiedział?

W ogóle ostatnio trochę sobie oglądałam "Avenegrs: Zjednoczeni" i tamtejszy Hulk tu cudo xD Jak również jego relacja zarówno z Thorem, jak i Clintem. No one są po prostu wspaniałe <3

A w ogóle jak spędziliście sylwestra? Ja, jakże ambitnie, w domu robiąc paznokcie xD Ale przynajmniej jestem z nich zadowolona ^^

Teraz życzę wam wszystkiego dobrego w nowym roku, niech się spełnią wasze marzenia! 

By lepiej wejść w New Year, zapraszam na nowego shota!


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


 Plan był prosty.

Ruszyć.

Przejechać w spokoju całą drogę, słuchając w międzyczasie świątecznych piosenek (oraz narzekań Tony'ego).

Dotrzeć na miejsce – do niedużego, drewnianego domku przy lesie, z dala od miejskiego tłoku i hałasu. Idealna lokalizacja, by się zrelaksować.

Rozpakować się.

Przeżyć wspaniałe święta.

Wrócić do domu.

Kilka krótkich, prostych punktów. Co więc mogło pójść nie tak? Jak widać dość dużo...


Zaczęło się tuż przed samym wyjazdem. Tony wraz z Pepper poszli na chwilę do pobliskiego sklepu, kupić trochę słodyczy na drogę – coś, bez czego nie ma żadnej typowej rodzinnej podróży samochodem. Harley siedział w drugim rzędzie foteli, pochłonięty swoją grą, nad którą spędzał ostatnią każdą wolna chwilę. Pepper zaczynała się martwić, że to już początkowe uzależnienie. Dlatego też postanowiła, że w leśnym domku użycie elektroniki zostanie ograniczone do minimum. Ani jej mąż, ani najstarszy syn nie byli zbyt zachwyceni tym pomysłem, ale musieli się dostosować – innego wyjścia nie mieli.

Morgan siedziała w dziecięcym nosidełku, bardzo starannie przypięta do fotela. Miała niecałe dwa lata, a już wiedziała, że w trakcie drogi najlepiej siedzieć obok Harleya, ponieważ on będzie jej ukradkiem dawał jej ulubione paluszki oraz chrupki. Mama nie pozwoliłaby jej ich jeść w aż tak dużych ilościach, ale przecież jest jeszcze starszy brat! A nawet dwaj!

Peter zajmował ostatni rząd foteli i był z tego powodu wniebowzięty. Mógł się na nich wygodnie ułożyć (co już zdążył zrobić) i nie będzie musiał kłócić się z Harleyem o więcej miejsca pod nogami – kiedy siedzieli obok siebie, zawsze bili się o to, który plecak będzie leżał na wolnym siedzeniu między nimi. Nie lubili ustawiać ich obok siebie, bo gdy jeden z nich sięgał do swojego, przeważnie niechcący (lub nie) strącał plecak tego drugiego. Ach, braterska nienawiść od pierwszego wejrzenia. Byliby gotowi oddać za siebie życie, ale miejsca drugiemu nie ustąpią. Są pewne granice.

Peter był pewien, że jest przygotowany do drogi. Miał przy sobie książkę, którą dziś miał zamiar zacząć czytać, na ziemi ładował mu się telefon, a w głowie już słyszał świąteczne hity. Zacznie się tak drzeć podczas jazdy, że Harleyowi aż uszy odpadną! Był też ciekawy, ile wytrzyma tata... O, a może Harley do niego dołączy i razem będą śpiewać ojcu nad uchem? Piękna wizja.

Jego oczy gwałtownie rozszerzyły się, kiedy uświadomił sobie, że zapomniał o bardzo ważnej rzeczy. Słuchawki! Swoje musiał zostawić w pokoju i w pośpiechu zapomniał ich spakować. A przecież to jedno z najistotniejszych akcesoriów pasażera! Przygryzł dolną wargę, starając się nie kopnąć z frustracji któregoś z przednich siedzeń. Znając życie, oberwałby fotel Harleya.

Niech to!

Peter był na siebie wściekły. Był pewien, że spakował wszystko, co będzie mu potrzebne, a zapomniał o tak ważnej rzeczy! Obrócił głowę, powtarzając sobie w myślach, że to przecież nie koniec świata i że może jego przygłupi straszy brat pozwoli mu korzystać ze swoich słuchawek, o ile oczywiście będzie miał dobry humor i będzie litościwy. Szatyn spojrzał na siedzącego z przodu chłopaka i skrzywił się, widząc jak bardzo Harley jest skupiony na grze. W dodatku już ma na uszach słuchawki, co oznacza, że zagłębił się w świecie jakiejś strzelanki. Peter westchnął cicho i przekręcił głowę w prawo, przeklinając w myślach swoje zapominalstwo. Już był gotowy zwyzwać samego siebie, gdy jego uwagę przykuł jasny, neonowy napis „Sklep telefoniczny". Oczy nastolatka rozszerzyły się, a zwycięski uśmiech pojawił się na jego twarzy. Tam na pewno będą mieć słuchawki!

Szybkim ruchem ręki sięgnął po swój plecak, w którym trzymał portfel (wyjęcie stamtąd kilku banknotów zajęłoby za dużo czasu) i otworzył drzwi od samochodu.

- Harley! – krzyknął. – Zaraz wracam, idę do sklepu obok!

- Mhmmm – mruknął w odpowiedzi jego brat, unosząc kciuka w górę.

Peter zamknął drzwi i ruszył biegiem ku wypatrzonemu celowi. Weźmie najprostsze słuchawki, zapłaci i wróci do samochodu. Dwie, trzy minutki i będzie z powrotem. A wtedy podróż autem będzie ze słuchawkami jeszcze lepsza!

- Okej, teraz już wszystko mamy – oznajmił Tony, zapinając pasy.

Już czuł się zmęczony, mimo że jeszcze nie zdążyli nawet wyjechać z Nowego Jorku. Wiedział, że jego nieznośni synowie (oraz prawdopodobnie zdradziecka żona) prędzej czy później zaczną śpiewać na głos świąteczne piosenki. Stark miał ich już czasem dość. Nie miał nic przeciwko słuchaniu od czasu do czasu dwóch czy trzech – w końcu to okres świąteczny, prawda? – ale nie dość, że we wszystkich sklepach tłukli te hity już od początku listopada, to jeszcze jego nieznośna rodzinka musiała, ale to po prostu miała, śpiewać wraz z radiem takie hity jak „Last Christmas" czy „Mistletoe".

Tony'emu się czasem robiło od tego niedobrze.

- Gotowi do drogi? – zapytała Pepper, obracając lekko głowę i patrząc na dzieci kątem oka.

- Brum, brum! – zawołała Morgan, klaszcząc trzy razy.

- Tak, będzie brum, brum, młoda – potwierdził Tony, zapalając silnik. – Harley, pasy zapięte? – spojrzał w lusterku na najstarszego syna.

Harley nawet na sekundę nie poniósł głowy. Był wpatrzony w ekran swojej komórki, na co Tony westchnął głęboko. Ostatnio zacząć dostrzegać problem, o jakim mówiła Pepper. Harley rzeczywiście może być na początku uzależnienia.

Albo po prostu jest jak każdy współczesny nastolatek, który całymi dniami potrafi gapić się w ekran smartfona. Tak czy siak, tego telefonu było mimo wszystko trochę za dużo.

- Harley! – Podniósł lekko głos, jednocześnie tak manewrując swoją dłonią, by klepnąć chłopaka w kolano.

- Co? – Nastolatek łaskawie zdjął z uszu słuchawki i spojrzał na tatę.

- Pasy – przypomniał mu Tony.

Szatyn przekręcił oczami, ale posłusznie wykonał polecenie, po czym wrócił do swojej gry.

- Ta współczesna młodzież – westchnął głęboko Tony.

- Mówisz tak, jakbyś same całe dnie nie pracował przy komputerze – wytknęła mu Pepper, uśmiechając się lekko. – Peter chyba już śpi – powiedziała, patrząc w lusterku na rozłożony, lekko pomarszczony biało-czerwony koc, którym Peter lubił się w okresie świątecznym przykrywać.

- Przynajmniej przez pewien czas będę miał trochę spokoju – burknął Stark.

Mężczyzna włączył się do ruchu i od razu obrał właściwą drogę. Trasę w nawigacji ustawił już wcześniej, dla pewności, by nie zgubić się na wiejsko-leśnych obszarach. Naprawdę nie chciał marnować czasu na niepotrzebne krążenie po leśnych dróżkach. Wolał dojechać za pierwszym razem i mieć więcej czasu dla swojej rodzinki.

A skoro wszyscy byli w komplecie, czas najwyższy zacząć podróż!

**********************************************************************

Peter wybrał najzwyklejsze, białe słuchawki z kablem. Ten sklep nie miał akurat za dużego wyboru, ale zakupiony przez niego przedmiot powinien mu na kilka dni wystarczyć. Nie żeby zapowiadało się na to, by w tym leśnym domku mieli dużo możliwości do korzystania z technologii. Co w sumie może nie być takie złe, zważywszy na fakt, że wzięli ze sobą całą torbę planszówek. A że dość dawno wspólnie nie grali, zapowiada się fajna zabawa.

Wyszedł ze sklepu z uśmiechem na ustach, ale w momencie, gdy zaczął iść w stronę samochodu, ten uśmiech zniknął z jego twarzy. Zastąpiło go zmieszanie. W miejscu, gdzie powinno stać ich rodzinne auto, stała jakaś taksówka, do której w wyraźnym pospiechu wsiadała jakaś kobieta.

Chłopiec uważnie rozejrzał się wokół, szukając wzrokiem znanemu mu samochodu, ale ku jemu rosnącemu przerażeniu, niczego takiego nie zauważył. Gdzie oni pojechali? Co się stało? Czemu go zostawili? Przecież powiedział Harleyowi, że idzie na chwilę do sklepu!

Oczy Petera rozszerzyły się.

A co jeśli Harley tak naprawdę tego nie usłyszał? Może był tak pochłonięty grą, że jego umysł, zbyt zajęty przechodzeniem levelu, nie zarejestrował tego, co mówił Peter? Chłopiec poczuł, że pobladł.

Dobra, spokojnie. Uspokój się. Twoja rodzina na pewno zaraz tu wróci, rodzice się na chwilę wściekną, ale zaraz im przejdzie i całą piątką ruszycie wreszcie w drogę na świąteczny wypoczynek.

Tak. Tak na pewno się stanie. Musi tylko chwilę poczekać. Jednak kiedy minęło pięć pierwszych minut, a nikt się nie pojawił, chłopiec zaczął odczuwać coraz większy strach. Po kolejnych trzech minutach, zaczął niespokojnie chodzić to w jedną, to w drugą stronę. Kiedy czas oczekiwania wzrósł do prawie dwudziestu minut, Peter miał ochotę rozpłakać się na środku chodnika. Jakby tego było mało, jego telefon leżał na tylnym siedzeniu ich samochodu, a chłopiec nie pamiętał numeru ani do mamy, ani do taty. Nauczka na przyszłość, by nauczyć się numerów do rodziców. Że też do tej pory tego nie zrobił! Nie przypuszczał, że będzie mu to potrzebne. Nigdy jeszcze nawet nie zgubił telefonu! Gdyby Tony kilka miesięcy temu nie zmienił numeru (przez wciąż wydzwaniających dziennikarzy, którzy non stop wypytywali go o coś związanego z firmą), Peter mógłby pożyczyć komórkę od jakiegoś przechodnia i wykonać połączenie, ale w tej sytuacji...

Niech to! A to miały być tak udane święta! Mieli miło spędzić razem czas, a tymczasem on został sam w Nowym Jorku, bez telefonu ani nawet kluczy do domu – te zostały w domu, ponieważ zarówno Tony, jak i Pepper mieli swoje komplety, więc on i Harley zostawili swoje zestawy na szafce w holu.

Sfrustrowany, Peter kopnął leżącą na ziemi butelkę, na co przechodząca obok staruszka posłała mu karcące spojrzenie. Gdyby nie zaistniała sytuacja, nastolatek najpewniej by się tym przejął i podniósł śmieć, po czym wrzucił go do kosza. Teraz jednak nie miał na to weny. Był zbyt przytłoczony wszystkim innym, by martwić się przypadkową babcią.

Co zrobić, co zrobić?

Mógłby iść do wujka Rhodneya, ale niestety nie było go obecnie w Nowym Jorku – miał wrócić dopiero na Sylwestra. Ciocia Natasha mówiła, że święta spędza ze swoją młodszą siostrą oraz narzeczonym – wybitnym chirurgiem – który nie był specjalnie zachwycony obecnością Yeleny, ale nie miał w tej kwestii nic do gadania. Wieczorem mieli jeszcze jechać do tajemniczego przyjaciela ciotki Nat, która wciąż nie chciała go im przedstawić. „Jest zbyt głupi i robi zbyt upokarzające rzeczy, by się z nim gdziekolwiek pokazywać", mawiała. Mimo wszystko jednak wciąż był jedną z jej najbliższych osób. A to o czymś świadczyło. Dlatego właśnie Peter tak bardzo chciał go wreszcie poznać!

Wujek Steve z kolei już zaplanował, że Wigilię spędzi ze swoim chłopakiem i najlepszym przyjacielem Samem (których rodzina Starków jeszcze nie poznała), a następnego dnia pojadą do rodziny Wilsona. Peter nie chciał im przeszkadzać. Steve by się raczej nie obraził (a nawet możliwe, że dostałby stanu przedzawałowego na wieść o – nieumyślnym, ale wciąż – pozostawieniu Petera samego), lecz chłopiec czułby się niezręcznie. Co miałby niby powiedzieć? Że poszedł do sklepu, a jego rodzina odjechała bez niego, przekonana, że smacznie śpi na tylnych siedzeniach? To nawet brzmi żałośnie.

Postanowił więc pójść do najbliższej galerii i się tam trochę pokręcić. Może w międzyczasie wymyśli, co powinien zrobić. Do końca życia będzie przeklinał moment, w którym postanowił zostawić telefon w samochodzie, „bo przecież wróci ze sklepu za dwie minutki". Gdyby miał komórkę ze sobą, w ogóle nie byłoby go w tej sytuacji! A gdyby Harley nie był tak zafiksowany na swojej głupiej grze, na pewno by usłyszał jego słowa!

Zamaszystym ruchem zdjął czapkę z głowy i schował ją do małej kieszeni plecaka. Pomimo tego, że była Wigilia, w środku było naprawdę dużo ludzi. Pewnie kupowali prezenty na ostatnią chwilę lub jakieś słodkości na uroczystą kolację. Gdziekolwiek się spojrzało, widać było całą masę świątecznych ozdób. Najwięcej było różnego rodzaju światełek – i tych białych, i tych, które mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Na wystawach sklepowych było dużo Mikołajów-zabawek, które trzymały tabliczki z napisem „WYPRZEDAŻ!". Ogrom łańcuchów i bombek pokrywał balustrady, a sztuczne, plastikowe bałwanki, były porozstawiane na każdym piętrze. Peter uwielbiał klimat świąt – ozdoby, kolędy, zapach pierników – ale czasem nawet on uważał, że ludzie czasem przesadzali. Co za dużo, to niezdrowo, jak to się mówi.

Wokół panował taki gwar, że Peter postanowił usiąść na najbliższej wolnej ławeczce, by chwilę pomyśleć. Musiał ułożyć jakiś plan. Może pójść do jakiejś kafejki internetowej i napisać do Harleya przez Messengera? Pewnie by nawet nie odczytał... Przynajmniej dopóki mama nie kazałaby mu wyłączyć jego głupiej gry. Tata podczas jazdy nie używał telefonu (zwłaszcza gdy Pepper siedziała obok), więc nastolatek był w przysłowiowej dupie. Skoro Internet odpada, zostaje mu...

Spuścił głowę, wzdychając lekko. Nie ma wyjścia. Musi udać się do domu wujka Steve'a i zepsuć mu Wigilię. To było najprostsze rozwiązanie, bez zbędnego kombinowania i niepotrzebnego planowania. Tyle tylko, że on mieszka w zupełnie innej części Nowego Jorku. Z Manhattanu na Brooklyn jest prawie godzina drogi, ale lepsze to niż nic. Przynajmniej ma już wyznaczoną w głowie destynację. Może nawet, kiedy tata już po niego zawróci, zdążą dojechać do leśnego domku przed późnym wieczorem...

Peter nawet nie chciał sobie wyobrażać, co poczują Tony i Pepper, kiedy zorientują się, że go nie ma. Oby zorientowali się wcześniej niż dopiero po osiągnięciu wyznaczonego celu. Przecież musieli zrobić jakiś postój, bez tego podróży nie można nazwać prawdziwą podróżą. Tata pewnie zacznie panikować, mama będzie próbowała ogarnąć całą sytuację, Harley może choć na trochę odłączy się od swojej głupiej gry, a Morgan nie będzie wiedziała o co chodzi.

Och, Peter chciałby ich znowu zobaczyć!

Przechodząc obok sklepu ze słodyczami, pomyślał, że skoro już idzie nieproszony w gości, i to w dodatku z tak zatrważającą informacją, to nie wypada iść z pustymi rękoma. Przynajmniej miał ze sobą portfel, o tyle dobrze. Skręcił więc w prawo i wszedł do cukierni, a zapach ciast i ciasteczek (głównie pierniczków) od razu uderzył w niego ze zdwojona siłą. Już otwierał usta z zamiarem powiedzenia „Dzień dobry", kiedy napotkał wzrokiem dwie kłócące się postacie.

- Mówię ci, weź to z orzechami – powiedział białowłosy chłopak. Jego włosy były farbowane, bo widać było przy głowie ich naturalny, ciemny kolor, ale efekt wyglądał, według Petera, naprawdę super. Właściciel tej fryzury nie wyglądał na dużo starszego od niego – Peter dałby mu 16 lat.

- Zamilcz i nie stój mi na plecach – odparł starszy od niego mężczyzna, z uwagą wpatrujący się w leżące za szybą ciasta. – Nathaniel nie lubi i przede wszystkim nie może jeść dużej ilości orzechów.

- To weź sernik. – Nastolatek przewrócił oczami. – No szybciej, dziadku... - jęknął.

- Jeszcze raz mnie tak nazwij, a przysięgam, że rózga cię nie ominie, gówniarzu. – Mężczyzna zmierzył go surowym spojrzeniem. Peter mógłby jednak przysiąc, że kryło się w nim coś więcej. Jakby... rozbawienie?

- Sorry, to mama ma lepsze kontakty z Mikołajem, a nie ty, dziadku. – Białowłosy pokazał mu szybko język.

- I na pewno powiedziała mu, że Wanda była przez cały rok o niebo grzeczniejsza od ciebie. – Mówiąc to, pociągnął chłopaka za nos i uśmiechnął się złośliwie, słysząc jego krótkie „Ał!".

Peter zdziwił się, słysząc ich wymianę zdań. Była dość... osobliwa. Ten chłopak powiedział „mama", więc mężczyzna, z którym robił zakupy, musiał być zapewne jego ojcem. Z którym miał dziwną, aczkolwiek najwyraźniej bliską, relację. Reakcja sprzedawczyni podpowiedziała Peterowi, że jego dedukcja była prawidłowa – kobieta na początku patrzyła na wspomnianą dwójkę ze zdziwieniem, po czym uśmiechnęła się lekko, przysłuchując się ich rozmowie.

- Bo ty tak jej nie prześladowałeś – burknął nastolatek.

- Pietro – ostrzegawczy ton mężczyzny był pomieszany z nutką rozbawienia.

- No okej, okej – mruknął jasnowłosy, chowając ręce do kieszeni kurtki. – Możemy już iść?

- Przypominam, że w ogóle by nas tu nie było, gdybyś nie zrzucił na podłogę tamtego murzynka – wypomniał mu jego ojciec.

- Ale to ty zacząłeś mnie atakować! – Oburzył się młodzieniec.

- Bo ty zabrałeś mi mój aparat, gówniarzu!

- Nie moja wina, że z ciebie przygłuchy dziad. – Pietro wzruszył ramionami, a jego usta wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku.

Mimo że przyjemnie było na nich patrzeć (choć Peter zaczął tęsknić za Tonym), szatyn chciał już kupić ciasto i udać się do domu wujka Steve'a. Ekspedientka, widząc jego niepewne spojrzenia skierowane raz na ladę, raz na kłócących się ojca z synem, postanowiła wybawić go z opresji.

- Przepraszam – powiedziała, wychylając się nieco w stronę wspomnianej dwójki. – Za panami robi się kolejka.

Pietro wraz z ojcem spojrzeli na Petera, zaskoczeni. Widocznie byli tak zajęci dogryzaniem sobie, że nawet nie zauważyli, kiedy wszedł. Często im się tak zdarzało? Sprzeczać się w sklepie lub na środku ulicy, ignorując wszystko i wszystkich wokół? Rany...

- Ach, przepraszamy! – odezwał się starszy mężczyzna. Obrócił się w stronę lady i wyjął z kieszeni kurtki portfel. – Poproszę ten sernik z prawego dolnego rogu.

Słysząc to, Pietro szeroko się uśmiechnął. Zrobił dwa kroki w bok i stanął obok obserwującego rozwój sytuacji Petera.

- Staruszek bywa irytujący, ale nie jest taki zły – szepnął w jego stronę.

- Słyszałem! – krzyknął jego ojciec, płacąc ekspedientce.

Pieto skrzywił się lekko, wzruszając ramionami, czego mężczyzna nie mógł widzieć.

- Też zniszczyłeś w domu jakieś ciasto, że cię tu przysłali? – spytał jasnowłosy, obrzucając Petera zaciekawionym spojrzeniem.

Szatyn, nie spodziewając się dalszej konwersacji z obcym chłopakiem, spojrzał na niego, próbując na szybko wymyśleć w głowie odpowiednią odpowiedź.

- Umm – zaczął, po czym odruchowo podrapał się po karku – zawsze tak robił, gdy się stresował. – Nie, idę do wujka – powiedział, siląc się na normalny ton głosu. – Tata kazał mi na szybko kupić coś słodkiego.

- Ach, ci ojcowie – westchnął ze zrozumieniem Pietro.

- Ty już nie marudź, tylko jazda mi do samochodu. – Jego ojciec nie wiadomo kiedy stanął przy nich, a następnie jednym sprawnym ruchem pociągnął syna za sobą w stronę drzwi. – Do widzenia i Wesołych Świąt! – krzyknął, gdy wychodzili. – A, młody! Spróbuj stąd tego ciasta z galaretką truskawkową, jest obłędne!

Pietro dyskretnie pomachał mu zza szyby, po czym ruszył za ojcem, zapewne z zamiarem dalszego wkurzania go. Dziwny duet... Ale za to przynajmniej zabawny.

Peter naprawdę chciałby znów poprzekomarzać się z tatą...

- Co podać? – spytała ekspedientka, miło się uśmiechając.

Szatyn spojrzał na stojące za szybą ciasta.

- Poproszę połówkę tego z galaretką truskawkową – powiedział w końcu.


******************************************************


Wychodząc z galerii, Peter kupił sobie jeszcze herbatę. Potrzebował czegoś ciepłego, a uczucie, kiedy ten rozgrzewający napój spływał w dół jego przełykiem, rozprowadzając po jego klatce przyjemne ciepło, było wręcz błogie. Chłopiec czasem miał wrażenie, że pił herbatę zbyt często, ale szybko zbywał go machnięciem ręki. Nabrał tego nawyku, kiedy znajomy taty, doktor Stephen Strange, pokazał mu swoją pokaźną kolekcję tego napoju. Miał przeróżne rodzaje – kilka opakowań czarnej, jakieś zielonej, kilkanaście herbat smakowych... Kilka z nich naprawdę zasmakowało Peterowi i kiedy Tony zobaczył go pijącego herbatę podczas jednego z ich wieczorów filmowych, mało nie dostał zawału. Harley natomiast mógł wypić czasem herbatę, ale wciąż preferował soki (Pepper uważała, że czasem pił ich za dużo). Tata nazywał zbyt często picie herbaty „stephenozą", na cześć Strange'a, który, według Tony'ego, rozprzestrzenił tę chorobę i zaraził nią część jego rodziny. Peter mógł więc mówić, że choruje na coś nieuleczalnego, ale zamiast się tym załamywać, był z tego dumny.

Skręcił w lewo, idąc w stronę metra, kiedy poczuł, że na kogoś wpada. Zachwiał się, a reszta herbaty wylała się na szalik osoby stojącej przed nim. Był to wysoki mężczyzna, z ciemnymi, sięgającymi ramion włosami, ubrany w granatową kurtkę, jasny (teraz poplamiony herbatą) szalik oraz zwykłe ciemno-szare spodnie. Brunet spojrzał szeroko otwartymi oczami najpierw na Petera, potem na swój szalik, a potem znów na nastolatka, który był tak zszokowany zaistniałą sytuacją, że jedynie patrzył bezradnie na dużą, ciemną plamę na ubraniu nieznajomego.

- J-Ja – wydukał, próbując zmusić swoje struny głosowe do pracy.

No dalej! W ten sposób wychodzę na jeszcze większego idiotę!

- Przepraszam – szepnął, a gdy chwila szoku minęła, sięgnął w pośpiechu do swojego plecaka. – Przepraszam, naprawdę! Powinienem mieć gdzieś tu—ah! No gdzie one są?! Chusteczki, momencik!

Stojący obok poszkodowanego czarnoskóry mężczyzna parsknął cicho śmiechem.

- Dzieciaku, spokojnie – powiedział, próbując załagodzić atmosferę. – Każdemu się może zdarzyć.

Brunet za to cicho jęknął.

- Dostałem go niedawno od Steve'a.

O nie, pomyślał Petr. Zniszczyłem mu prezent, który zapewne dostał od swojego ukochanego! Jestem złym człowiekiem... I największym pechowcem na świecie!

- Prze-Przepraszam!

Co powinno się zrobić w takiej sytuacji? Oddać pieniądze za szalik? Albo za pranie? A może uciec i zapomnieć o tym wydarzeniu? Nie, tak nie można. Zwłaszcza że istniało ryzyko, że popsuł temu panu Wigilię. Peter wiedział, że prezenty od bliskich osób są najcenniejsze, a ten cały Steve, o którym brunet wspomniał, mógł być jego chłopakiem.

Peter mimowolnie od razu pomyślał o wujku Stevie. Gdyby to on dał taki szalik swojemu chłopakowi, na pewno zrobiłby to z miłości. I może byłoby mu smutno, widząc, że został zniszczony... A gdyby z kolei dostał taki prezent, nosiłby go codziennie, może i nawet czasem w domu.

Peter poczuł się jeszcze gorzej. A jeszcze niedawno sądził, że to będzie taki piękny i udany dzień! Jak na razie jednak wszystko się psuje. Najpierw się zapodział w Nowym Jorku, jego rodzina być może i do tej pory nie zauważyła, że go nie ma (swoją drogą rodzina roku), a teraz jeszcze zniszczył nieznajomemu szalik. Diabeł musi mieć z niego niezły ubaw w piekle.

- Rany, dzieciaku, spokojnie. – Mężczyzna spojrzał na niego z zawahaniem. – Wyglądasz jakbyś miał zaraz paść tu na zawał.

I Peter tak właśnie się czuł. A może naprawdę ma stan przedzawałowy? Może dostanie zaraz udaru i umrze lub będzie przez długi czas w śpiączce?

- Po prostu o tym zapomnij. – Brunet machnął ręką. – Chodź, Sam, musimy już iść.

Mężczyźni minęli go bez słowa (jedynie czarnoskóry – Sam – pomachał mu lekko na pożegnanie). Peter odetchnął z ulgą, otarł z czoła niewidzialny pot, po czym poszedł z swoją stronę. Stacja metr była już niedaleko. Chłopiec wkrótce wsiądzie w pociąg i dotrze do domu wujka Steve'a. On mu na pewno pomoże.

O, i być może Peter pozna wreszcie jego chłopaka! Tego już naprawdę nie mógł się doczekać.

- Hej, młody! – Usłyszał nagle.

Zatrzymał się w pół kroku, słysząc znajomy głos. O nie, nie, nie, nie! A jeśli ten pan zmienił zdanie, bo zobaczył, że plama jest większa niż mu się na początku wydawało?!

Peter obrócił głowę, a gdy ujrzał tamtych dwóch mężczyzn, stojących kilkaset metrów dalej, którzy dokładnie w tym samym czasie unieśli głowy znad telefonu bruneta, poczuł, że blednie. Widząc, że ci dwaj zaczynają kierować się w jego stronę, zrobił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy – rzucił się do ucieczki.


*******************************************************


- Tata, sisi!

Tony od razu zrozumiał. To nie była ich pierwsza podróż, więc „sisi" było już im doskonale znane. I żeby uniknąć zmiany ubrania, musieli szybko się gdzieś zatrzymać. Na całe szczęście, akurat mijali znak oznajmujący, że za dwa kilometry będzie zjazd na stację benzynową.

- Zaraz będzie postój – powiedział Stark, zjeżdżając na odpowiedni pas. – Harley, stuknij Petera, niech się obudzi. – Widząc brak reakcji ze strony najstarszego dziecka, Tony ponownie wysunął rękę w tył i pacnął chłopca w kolano.

- Co? – Harley zsunął z głowy słuchawki.

- Budź Petera, zjeżdżamy na stację.

- Pete nie ma – powiedziała nagle Morgan, bawiąc się łapkami swojego misia.

- Co? – Pepper spojrzała na córeczkę.

W tym samym czasie Harley machnął ręką i uderzył brata w nogę – a raczej uderzyłby, gdyby ta noga tam była. Zmarszczył brwi i wygiął się, jednak mimo tego nic nie zauważył. Miejsce, w którym powinien spać Peter, było puste.

- Nie ma go – powiedział, samemu nie dowierzając w to, co mówi. Dokładnie w tym samym momencie Tony zatrzymał się na jednym z wielu wolnych miejsc parkingowych, zdecydowanie za mocno wciskając przy tym hamulec.

- Jak to go nie ma?! – wykrzyknął, od razu wyskakując z samochodu. – Harley, jeśli to jakiś durny żart z waszej strony... - Otworzył tylne drzwi i ku swojemu przerażeniu odkrył, że Petera rzeczywiście tam nie było. Poczuł, że blednie. – Boże drogi...

Nie minęło pięć sekund, a Pepper była tuż za nim. Strach malował się na całej jej twarzy, a jej oczy powiększyły się, gdy zorientowała się, że nie ma jego plecaka. A na dodatek telefon Petera cały czas leżał na tylnym siedzeniu – to oznaczało, że nie mieli jak się z nim skontaktować.

- Boże, zgubiliśmy dziecko – szepnęła, czując ogarniającą ją panikę. – Boże, Tony! Zgubiliśmy Petera! – wykrzyknęła, łapiąc się za głowę.

Harley również wyszedł z samochodu, blady jak ściana.

- Sisi! – zawołała znowu Morgan.

To wybudziło Pepper z chwilowego szoku. Szybkim krokiem okrążyła samochód, otworzyła drzwi po stronie córki, odpięła jej pasy i wzięła ją na ręce.

- Zaraz wracamy – powiedziała, po czym popędziła w stronę toalet.

Tony w tym czasie sięgnął po swój telefon i wykręcił numer osoby, która jako pierwsza przyszła mu do głowy.

- Odbierz, no odbierz! – powtarzał, nerwowo przeczesując palcami włosy. – Steve! – wykrzyknął, gdy usłyszał w słuchawce znajomy głos. – Nie ma może z tobą Petera? – Głupie pytanie. Gdyby był, Rogers od razu by do niego zadzwonił.

- Nie. – Tony był pewien, że Steve zmarszczył brwi. – A dlaczego miałby u mnie być? – Zdziwił się. – Przecież wyjechaliście razem do domku w lesie.

- Głupia sytuacja. – Zaśmiał się nerwowo. Miał wrażenie, że zaraz zacznie panikować. Steve miał być kołem ratunkowym! Jeśli Petera u niego nie ma, to gdzie ten dzieciak poszedł?! A może dopiero tam idzie... Tony opowiedział Rogersowi o całej sytuacji, a dopiero kiedy wypowiedział te kilka zdań na głos, uświadomił sobie, jak głupio to wszystko brzmi. Rodzice roku, naprawdę...

- Jak można zostawić dziecko?! – wykrzyknął Steve, kiedy dotarło do niego, co się stało.

- To był wypadek! Przestań się drzeć, tylko zadzwoń do mnie, gdyby Peter się u ciebie pojawił.

- Wyślę jego zdjęcie Bucky'emu i Samowi. Wiem, że szanse na to, że się na niego natką są mikroskopijne, ale dla bezpieczeństwa zawiadomię ich o sytuacji. I Tony – chwila przerwy. – Peter to mądry chłopak, na pewno się wkrótce znajdzie.

- Dzięki – mruknął Stark, wciąż cały nabuzowany emocjami. – Dzwoń, gdybyś coś wiedział.

Tony zakończył rozmowę, a telefon włożył do kieszeni kurtki. Oparł się czołem o drzwi samochodu i westchnął cicho, chcąc się jak najbardziej uspokoić.

Głęboki wdech. Długi wydech. Głęboki wdech. Długi wydech.

Spokojnie, przecież Nowy Jork nie jest aż tak duży. Lista miejsc, do których mógł pójść Peter, nie jest taka długa. Rhodey odpada. Natasha na 98% też. Bruce był u rodziny swojej kuzynki. Steve był więc najbardziej prawdopodobną opcją. Jeśli Peter postanowił pójść do kogoś zaufanego, musiał wybrać Rogersa. Tony'emu pozostaje więc jedynie czekać i modlić się, by Peter dotarł do niego jak najszybciej. Przecież zna drogę. Nic więc nie może mu się stać. Nikt go nie napadnie, bo po co niby ktoś miałby gonić zwykłego czternastolatka?


******************************************************************************


- Stój!

Peter skręcił gwałtownie w lewo, prawie potrącając przy tym jakieś małżeństwo. Ci dwaj mężczyźni zaczęli go gonić! Tylko dlaczego? Przecież wylanie herbaty na szalik nie jest aż tak poważną zbrodnią! A jeśli to jacyś psychopaci? Albo pedofile, którzy chcieli go zaprosić na „oglądanie kotków w piwnicy"? Że też był tak daleko od domu wujka Steve'a! On na pewno wiedziałby, co robić.

- Młody, zaczekaj!

Peter ani myślał czekać. Wprawdzie byli w środku miasta, a ci dwaj nie mieli ze sobą samochodu, więc porwanie było mało prawdopodobne. Mimo wszystko chłopiec nie chciał ryzykować. Porywacze mają różne narzędzie i znają całą masę sztuczek – poza tym w filmach dzieci nie raz były porywane z ogromnego tłumu. A że to Nowy Jork, gdzie mało kto zwraca uwagę na innych, nastolatek nie miał zamiaru podejmować ryzyka.

Zbiegł na stację metra, prawie potrącając przy tym kolejne małżeństwo. Pociąg akurat wjechał na stację – Peter aż nie mógł uwierzyć w swoje szczęście! Praktycznie skoczył do jednego z wagonów i zaczął przepychać się w stronę początku maszyny. Może go nie zauważyli, może pomyśleli, że wtopił się w tłum na stacji. Kiedy jednak kątek oka zobaczył ich sylwetki, w ostatnim momencie wpadające do wagonu, przeklął w duchu swoje szczęście. Oczywiście, że dwaj podejrzani faceci goniący go od dobrej minuty, musieli zdążyć na ten sam pociąg co on!

Peter widział, że zaczęli się rozglądać. Stanął za barczystym, wysokim mężczyzną, który był tak zajęty przeglądaniem czegoś na telefonie, że nawet go nie zauważył. Chłopiec wziął trzy głębokie wdechy, po czym zaczął powoli, starając się nie wzbudzać podejrzeń, kierować naprzód, ku innym drzwiom wyjściowym. Pociąg ruszył, a według rozkładu kolejna stacja była bardzo blisko. Nastolatek musiał jedynie nie dać się złapać. Na jego szczęście w wagonach było sporo ludzi, co dwóm natarczywym podejrzanym utrudniało namierzenie go. Wiedział jednak, że musi jak najszybciej wysiąść – brunet był coraz bliżej niego i cały czas uważnie się rozglądał. Akurat gdy nadszedł czas kolejnego postoju, zauważył go. Widząc, że Peter ruszył biegiem do drzwi, krzyknął:

- Dzieciaku, poczekaj!

Mężczyzna coś jeszcze za nim krzyczał, ale Peter nie próbował się w to wsłuchiwać. Pognał do najbliższych schodów, a kiedy obejrzał się za ramię, z ulgą ujrzał, jak drzwi do pociągu zatrzaskują się jego prześladowcom tuż przed nosem. Wreszcie! Wreszcie się od nich uwolnił!

Mina mu jednak nieco zrzedła, kiedy uświadomił sobie, że teraz nie może pojechać na kolejną stację, bo ta dwójka może tam na niego czekać. Musi więc albo poczekać co najmniej kilkanaście minut, albo zacząć iść w stronę domu wujka Steve'a i wsiąść na jednej z kolejnych stacji.

Wzdychając ciężko, wybrał drugą opcję. Przynajmniej będzie zajęty chodzeniem, a nie nudzeniem się.


*****************************************************************************


Pepper ze stresu prawie zaczęła obgryzać paznokcie, co nigdy wcześniej jej się nie zdarzyło. Nigdy również nie czuła się tak złą matką jak teraz. Żeby zostawić własne dziecko! Żeby nie zorientować się, że nie ma go w samochodzie! Co z nich za rodzice? Zawsze wszystko tak dokładnie sprawdzali, a ten jeden raz, kiedy chcieli szybciej ruszyć... Rodzice roku, naprawdę. Clint będzie się z nich śmiał do końca życia.

Tony co rusz zerkał na telefon, w nadziei, że pojawi się tam wiadomość od Steve'a. Rogers jednak cały czas milczał. Dlaczego Peterowi dotarcie do jego domu zajmuje aż tyle czasu? Coś musiało się stać, na bank. Boże, a jak go napadli? A jak go prześladuje jakiś psychol?

Stark nawet nie chciał o tym myśleć. Robił wszystko, by skupić się na drodze, by wyrzucić z głowy wszelkie niepotrzebne myśli. W ten sposób nikomu nie pomoże. Musi jak najszybciej (i jak najbezpieczniej) dojechać do Nowego Jorku i rozpocząć poszukiwania młodszego syna.

Harley tak się tym wszystkim przejął, że odkąd ruszyli ze stacji, nawet nie wziął do ręki telefonu. Miał dziwne przeczucie, że Peter wcześniej coś do niego mówił. Wydawało mu się, że jego brat stuknął go w ramię i mówił coś o sklepie, ale nie był pewien, czy było to prawdziwe wspomnienie. Może tylko jego mózg spłatał mu figla? Może czuł się winny, a teraz jego sumienie podkładało mu fałszywe (?) obrazy, by wreszcie zrozumiał, że za dużo czasu spędza nad tą grą? Chłopak skrzywił się lekko i spojrzał na leżący obok niego telefon. Zdecydowanie będzie musiał ograniczyć używanie go, przynajmniej w czasie drogi.

- Dzie Pete? – spytała Morgan, który chyba zaczęła odczuwać powagę sytuacji, bo zadała to pytanie już piąty raz w przeciągu pół godziny.

- Właśnie po niego jedziemy, skarbie – odpowiedziała Pepper, odwracając głowę i uśmiechając się lekko do córki. – Pete wkrótce będzie z nami.

- Ja cie Pete! – zawołała, a głos jej niebezpiecznie zadrżał.

- Niedługo tu będzie, obiecuję.

- Hej, laguna, chcesz chrupkę? – spytał Harley, wyciągając ku niej rękę z jej ulubionymi chrupkami kukurydzianymi. Może to choć na trochę odwróci jej uwagę od braku obecności Petera.

Dziewczynka wzięła przysmak i zaczęła go powoli jeść. Pepper odetchnęła cicho, a Tony po raz kolejny zerknął na wyświetlacz telefonu. Nic. Cały czas żadnej wiadomości od Steve'a. Stark zaczął się jeszcze bardziej martwić. Przecież droga do domu Rogersa nie była aż tak skomplikowana – wystarczyło wsiąść w metro – którym Peter umiał się posługiwać – i wysiąść na odpowiedniej stacji. Albo Peter wpadł na inny pomysł (oby nie), albo wciąż jedzenie, albo stało mu się coś poważnego. Tony miał szczerą nadzieję, że pierwsza i trzecia opcja się nie sprawdzą.

Oby wciąż jechał, oby wciąż bezpiecznie siedział w metrze.

- Ja cie Pete! – zawołała znowu Morgan.

Harley wyciągnął ku niej kolejną chrupkę.


**********************************************************************


Peter schował ręce do kieszeni kurtki, wcześniej poprawiając ułożenie szalika. Mijał dekorowane witryny sklepowe, choć spora część z nich albo nie była już oświetlona, albo sklep był zamknięty, mimo że światła wciąż pozostawały zapalone. Choć wszędzie panowała atmosfera świąt – na ulicach, w sklepach, w bukach – nastolatek jakoś tego nie potrafił odczuć. Pewnie dlatego, że błąkał się sam po Nowym Jorku, w Wigilię, zepsuje wujkowi Steve'owi miłą kolację, a na dodatek ścigało go dwóch świrów. Do tego jego rodzice muszą się niesamowicie martwić. A wszystko przez to, że zachciało mu się iść po głupie słuchawki! I przez Harleya i jego głupie uzależnienie od tej durnej gry!

Westchnął ciężko, po raz kolejny tego dnia przeklinając w duchu własne szczęście, kiedy z naprzeciwka ujrzał dwie znajome, idące w jego stronę, postacie.

- Jak jeszcze raz go spotkam, to przysięgam, że zabiję – powiedział ten wysoki szatyn, którego szalik był ofiarą peterowej herbaty.

O nie, o nie, o nie, o nie!

Nastolatek zaczął w duchu panikować. Znowu oni?! Jakiego trzeba mieć pecha, żeby kolejny raz w tak krótkim czasie spotkać prześladujących się świrusów?! I do tego mówili o zabiciu go!

Boże drogi, dlaczego ja?!

Czemu to wszystko przytrafiało się akurat jemu? Przecież starał się być dobrym człowiekiem, często pomagał mamie w domu, zawsze mówił „Dzień dobry" panu Lee, który mieszkał kilka domów dalej, rzadko kiedy przeklinał, miał dobre oceny (z większości przedmiotów) ... Więc dlaczego prześladuje go taki pech?! Co takiego w życiu zrobił, że teraz los tak okrutnie się na nim mści?

Chłopiec chciał się dyskretnie obrócić lub przejść niezauważonym na drugą stronę ulicy, ale w momencie, gdy zrobił krok w bok, ciemnoskóry mężczyzna podniósł głowę i spojrzał centralnie na niego. Jego oczy rozszerzyły się, rozpoznając nastolatka.

- Bucky, patrz!

Osobnik zwany Buckim również spojrzał w jego stronę i praktycznie od razu zorientował się, na kogo patrzy. Zanim jednak zdołał do niego krzyknąć, Peter rzucił się do ucieczki, przeskakując nad stojącą na ziemi torebką z zakupami jakiejś starszej pani. Nie musiał się obracać, by wiedzieć, że ci dwaj zaczęli biec za nim. Nastolatek nie pamiętał, kiedy ostatnio tyle się nabiegał. Jeszcze trochę, a będzie mógł wystartować w jakimś maratonie.

Musiał się ukryć, nie da rady biec w nieskończoność. Zwłaszcza że ci dwaj wyglądali na wysportowanych. Kiedy więc zobaczył jeden z największych sklepów z zabawkami, natychmiast podjął decyzję, by do niego wejść. Od razu wbiegł za jakieś regały. Minął stoisko z ogromnymi misiami i ukrył się za kartonami, w których ułożony przeróżne piłki – do siatkówki, do koszykówki, tenisowe, jak i zwykłe miękkie, którym dzieci grały między innymi w zbijaka. Wziął kilka głębokich wdechów, po czym wyjrzał z kryjówki, chcąc sprawdzić, czy teraz w pobliżu jest bezpieczny. Ten sklep jest ogromny, musi więc wykorzystać jego ułożenie tak, by bezpiecznie go opuścić. Szybko schował się, kiedy czarnoskóry mężczyzna pojawił się w polu jego widzenia. Na szczęście nie patrzył w jego stronę. To nie znaczyło jednak, że tu nie podejdzie. Peter nie może siedzieć cały czas w jednym miejscu, to zbyt ryzykowne. Musi jakoś dojść do drzwi, omijając dwóch prześladujących go wariatów.

Nic trudnego.

- Sam, widziałeś go?

O nie, o nie, o nie! Stoją tuż przy kartonach!

- Znalezienie go tu nie będzie łatwe – mruknął czarnoskóry.

- Rozdzielmy się – zasugerował Bucky. – Idź na piętro, ja zostanę na parterze.

No nie! Czemu akurat ten, który wygląda na groźniejszego, musi zostać tutaj?!

Peter odczekał kilka sekund, po czym ponownie ostrożnie wyjrzał zza swojej kryjówki. Pusto. Żadnego świra w zasięgu wzroku. Dla bezpieczeństwa, rozejrzał się w prawi i lewo, a gdy upewnił się, że bruneta nie było nigdzie widać, ostrożnie ruszył przed siebie. Kilka metrów dalej praktycznie przykleił się do jednego z regałów i, chcąc zachowań jak największą dyskrecję, kucnął, po czym obrzucił spojrzeniem widziany przez siebie fragment sklepu.

Również pusto. Super! Przeszedł w stronę kolejnego regału, ale kiedy zerknął na drzwi, przeklął cicho (ostatnio zdarza mu się to zbyt często) – Bucky kręcił się niedaleko, udając, że zastanawia się nad wyborem zestawu LEGO. Widać, że nie był w tym doświadczony, bo zamiast na super wypasione duże opakowania, patrzył („patrzył") na te mniejsze, które nie były ani trochę ekscytujące.

Problem polegał na tym, że nie ma szans, by Peterowi udało się niepostrzeżenie obok niego przemknąć. Jak wyjdzie ze sklepu? Musi coś wymyślić! Jeśli Bucky lub Sam go zauważą...

- Co robisz?

Chłopak prawie podskoczył, słysząc nowy, dziewczęcy głos. Obejrzał się za siebie i odetchnął, widząc czarnoskórą nastolatkę, mniej więcej w jego wieku. Od razu zauważył jej zdziwione, aczkolwiek również rozbawione spojrzenie, i dotarło do niego, że to, co robił, musiało wyglądać dziwnie. Bardzo dziwnie. Zaśmiał się nerwowo i podrapał po karku.

- A tak sobie chodzę... - odpowiedział. W momencie wypowiadania tych słów wiedział już, jak głupio one brzmią.

- Chodzisz – powtórzyła dziewczyna, a na jej ustach pojawił się niedowierzający uśmieszek. – „Skradasz się", to chciałeś powiedzieć.

Peter poczuł, że jego policzki przybierają czerwoną barwę. Żeby tak się upokorzyć w sklepie z zabawkami...!

- Przed kim się chowasz? – Wyjrzała zza regału, na co Peter odruchowo od razu wciągnął ją z powrotem w alejkę.

- Przed nikim, serio. – Znowu się zaśmiał, samemu nie wierząc w swoje kłamstwo. Bóg kłamstwa byłby z niego żaden. Szpieg zresztą też nie. – Rany... - Schował twarz w dłonie. – Wiesz może, czy jest stąd drugie wyjście?

- Przy łazienkach, takie dla robotników.

- Dzięki! – Już miał ruszyć we wskazanym kierunku, kiedy uświadomił sobie, że coś powinno go zdziwić. – Skąd to wiesz?

- Bo mój brat jest właścicielem tego sklepu. – Uśmiechnęła się.

Usta Petera aż otworzyły się ze zdziwienia. Ośmieszyć się przed siostrą właściciela sklepu... Jego szczęście.

- Widzę, że ci się spieszy – powiedziała. Wyjęła z kieszeni mały breloczek, na którym była mini figurka czarnej pantery. – Wesołych Świąt, dziwaku. – Wręczyła mu prezent, a w jej oczach błyszczały iskierki rozbawienia.

- Wow, dzięki. – Chłopak poczuł, że się znowu rumieni. – Em... - Zaczął gorączkowo myśleć nad czymś, co mógłby jej dać.

- Wpadnij po świętach, może wtedy się odwdzięczysz. – Zaśmiała się, widząc jego zakłopotanie. – A tak w ogóle, czy ta osoba, przed którą się chowasz, to Bucky?

Oczy Petera rozszerzyły się. Ona go zna? Siostra właściciela sklepu zna Bucky'ego?! Cholera, niedobrze!

- Muszę lecieć!

Nie czekając na jej reakcję, szybkim krokiem zaczął się wycofywać. Szedł przy ścianie, jak najdalej od drzwi – jak najdalej od wzroku bruneta.

- Ej, zaczekaj! – Dziewczyna zawołała za nim.

Na jego nieszczęście, właśnie to przykuło uwagę Bucky'ego.

- Shuri? Coś się stało? - spytał.

Peter nie czekał na dalszy rozwój ich konwersacji. Do jego uszu doszło coś o „dziwnym chłopaku, który ewidentnie chciał stąd niepostrzeżenie wyjść i był śmieszny". Cóż, przynajmniej ta dziewczyna, Shuri, uważała go za śmiesznego. Zawsze coś. Nastolatek czuł jednak, że ten cały Bucky od razu zorientuje się, o kogo chodzi.

I nie mylił się – Peter, zatrzymując się na chwilę za rogiem (zaraz obok łazienek), widział jak mężczyzna przykłada do ucha telefon.

- Sam, złaź tu! – krzyknął. – Chłopak jest na dole!

Peter popędził do drzwi wyjściowych, prawie potykając się przy tym o własne nogi. Szybciej, szybciej! Musi ich jak najszybciej zgubić. Dom wujka Steve'a nie był już tak daleko – im szybciej chłopiec tam trafi, tym lepiej. Wreszcie będzie mógł chwilę odpocząć (i przygotować się psychicznie na reprymendę od rodziców – miał nadzieję, że Harley też jakąś dostanie) i zjeść coś dobrego. Czuł, że przez to wszystko zrobił się bardzo głodny. Odruchowo spojrzał na trzymaną w dłoni reklamówkę z ciastem (jakim cudem jeszcze jej nie zgubił?) i zaczął się zastanawiać, w jakim musi być ono stanie. Po takich biegach, jakie dziś odwalał... Być może nawet nie warto było je już otwierać.

Skręcił w prawo i obejrzał się za ramię. Te dwa świry właśnie wybiegały ze sklepu i natychmiast go zauważyły.

- Peter, zaczekaj! – zawołał Sam.

O nie, znają już moje imię!

Stalkerzy. Psychopaci. Zabójcy. A może i pedofile.

Boże, na kogo on trafił?! Jakim cudem tak szybko zdołali ustalić jego tożsamość? A jeśli to jacyś agenci FBI? Albo co gorsza byli agenci, którzy teraz byli sługusami bezdusznego mafiozy? Tylko dlaczego znali właściciela sklepu z zabawkami i jego siostrę? A może w tych zabawkach była przemycana kokaina albo inny narkotyk?!

Za dużo Gwiezdnych Wojen i tego typu filmów, Peter...

Skręcił w lewo, powoli tracąc już siły. Jego nadzieje nieco wzrosły, kiedy okazało się, że ulica pełna jest ludzi, którzy brali udział w świątecznej paradzie lub ją podziwiali. Tu ma większe szanse zgubić swoich prześladowców! Zaczął biec slalomem między ludźmi, jednocześnie zwalniając tempo, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń. W takim tłumie każdy idzie w swoją stronę i zawsze trudno się znaleźć. Jeśli Peter się do kogoś przyczepi, może zdoła w spokoju przejść kilkaset metrów do odpowiedniego skrętu, z którego zostało mu już kilka minut drogi do domu wujka Steve'a. Tam już będzie bezpieczny. Jeśli będzie miał szczęście, już nigdy więcej nie zobaczy ani Sama, ani Bucky'ego. Może po prostu o nim zapomną.

- Ach, wspaniała zabawa, prawda, bracie?

Donośny, wesoły głos wysokiego, barczystego mężczyzny był niemożliwy do przeoczenia. Zresztą jak sam mężczyzna. Peter o mało na niego nie wpadł, gdy zamyślony, co rusz obracał się za siebie.

- Wciąż cię nienawidzę, że mnie tu wyciągnąłeś – mruknął jego towarzysz, wyraźnie niezadowolony z sytuacji.

Blondyn miał na sobie beżowy płaszcz, szalik, który na jednym końcu miał wyszyty brązowy, uśmiechnięty pysk renifera, oraz czarne rękawiczki. Jego brat natomiast był ubrany w ciemne kolory – czarny, długi płaszcz, czarne spodnie, czarne, dość eleganckie buty oraz czarny szalik, na którym wyszyto małe czapki Świętego Mikołaja.

Widać było, że mężczyźni bardzo się od siebie różnią.

- Przepraszam! – wydukał Peter, cudem omijając potężny tors blondyna.

- Nic się nie stało! – Facet radośnie poklepał go po ramionach, a Peter mało nie jęknął czując ile siły nieznajomy włożył w ten gest.

- Thor, zaraz go połamiesz – wtrącił czarnowłosy. Najwyraźniej był przyzwyczajony do takich zachowań brata, bo w jego głosie słychać było znudzenie.

- Przepraszam, ja już muszę iść – powiedział, próbując się odsunąć.

Mężczyźni musieli zauważyć, że coś jest nie tak, bo blondyn zmarszczył lekko brwi i obrócił go w swoją stronę.

- Czy coś się stało, chłopcze?

Gonią mnie dwaj psychopaci, to się stało!

- Nie, skądże – odparł. Sądząc po minie fana czarnego koloru, zrobił to zdecydowanie zbyt szybko. Spojrzał w lewo i w oddali dostrzegł rozglądającego się Bucky'ego, który z każdym kolejnym krokiem zbliżał się w jego kierunku. – Spieszę się do wujka.

Thor i Loki (skąd Peter znał te imiona? Był pewien, ze już je gdzieś słyszał) w tym samym czasie obrócili głowy w stronę, w którą patrzył Peter.

- Thor, czy to nie Barnes? – spytał nagle czarnowłosy, kiwając głową w stronę znajomej Peterowi postaci.

- Ach, Bucky! – zawołał Thor, machając przyjacielowi. Szczęście Petera musiało się całkowicie wyczerpać.

Wykorzystując moment ich nieuwagi, puścił się biegiem w odpowiednim kierunku, wyraźnie zaskakując tym nagłym ruchem barczystego blondyna. Loki, spodziewając się takiego posunięcia, wyciągnął rękę w stronę chłopca, chcąc go zatrzymać i dowiedzieć się więcej o zaistniałej sytuacji. Peter, panikując, zrobił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy – by uniknąć zostania złapanym, wcisnął w dłoń czarnowłosego jedyną rzecz, jaką miał pod ręką – reklamówkę z ciastem. To zdumiało fana czarnych ubrań, który zesztywniał i zaczął wpatrywać się w zawartość torebki.

- Zatrzymajcie go! – krzyknął w ich stronę Bucky, za którym biegł Sam.

Thor obrócił się na pięcie i ruszył w pogoń. Nie zrobił jednak nawet dwóch kroków, gdyż runął na ziemię jak długi, brudząc lekko swój jasny płaszcz.

- Loki, dlaczego to zrobiłeś? – spytał, patrząc z wyrzutem na wystawioną nogę brata, o którą się potknął.

- Po pierwsze, wciąż jestem obrażony na Barnesa za naszą ostatnią partię w Monopoly, którą śmiał wygrać – odparł spokojnie Loki, jakby to był wystarczający powód. – Po drugie, właśnie, choć przypadkowo, dostałem ciasto z galaretką truskawkową, która bardzo lubię. Po trzecie, tamten chłopiec wydawał się być miły, a mnie chyba nawiedził jakiś świąteczny duch.

- No nie wierzę – odrzekł zdumiony Thor, który skończył poprawiać swój szalik. – Grinch cię na chwilę opuścił i poczułeś ducha świąt? Szok.

- Nie ciesz się, już mi mija.

Dokładnie w tym samym czasie dobiegł do nich Bucky. Tuż po nim zatrzymał się przy nich Sam.

- Nie wytrzymam – wziął głęboki wdech. – Nie takie miałem plany na Wigilię.

- Spokojnie, wiem, gdzie Peter idzie – odparł Bucky, bez problemu rozpoznając okolicę. Nie był jednak ani trochę zadowolony z zaistniałej sytuacji. – Na cholerę go taki kawał goniliśmy – jęknął.

- O co chodzi? – spytał Loki.

- Właśnie! – Thor skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, również oczekując wyjaśnień. – Czemu gonicie tego przerażonego chłopca?

Wzdychając cicho, Sam i Bucky opowiedzieli im o wszystkim, nie wdając się w szczegóły o ucieczce nastolatka, ani o tym, jak udawało mu się ich zgubić. Tego bracia Odinson nie musieli wiedzieć.

- W takim razie czas zawitać do domu Rogersa – skwitował wszystko Loki.


****************************************************


Peter zatrzymał się po przebiegnięciu kilkuset metrów. Schował się za jednym z najbliższych samochodów, a po kilku sekundach obserwowania praktycznie pustej ulicy i nasłuchiwaniu ewentualnych kroków, z ulga stwierdził, że nikt go już nie goni. Wziął głęboki wdech i zaczął iść w stronę domu swojego wujka. Dopiero po kilku sekundach doszło do niego, że nie ma już ze sobą ciasta. Świetnie! Nie dość, że zepsuje wujkowi Wigilię, to jeszcze nie przyniesie ze sobą niczego w ramach przeprosin.

Może przynajmniej pozna tego tajemniczego chłopaka, o którym wspominał jakiś czas temu wujek Rogers... Podobno jest bardzo fajny, więc Peter miał nadzieję, że się z nim dogada. I przy okazji wygrałby z tatą o to, kto pozna go pierwszy!

Oby tylko mieli dobre humory.

Szedł tak jeszcze przez kilka minut, aż w końcu zobaczył właściwy dom. Odetchnął z ulgą, choć zaczął odczuwać też zdenerwowanie. Wcześniej aż tak o tym nie myślał, bo był zajęty uciekaniem przed tymi dwoma świrami, ale teraz... Chociaż z drugiej strony, kiedy tata już tu po niego przyjedzie, może dostać od wujka niezłą burę. A to będzie komiczny widok!

Peter poprawił lekko swój plecak, po czym trzy razy dość mocno zapukał w drzwi. Na ich otwarcie nie musiał długo czekać. Steve, gdy tylko go zobaczył, wydał z siebie westchnienie ulgi.

- Peter, jak dobrze cię widzieć! – zawołał, szerzej otwierając drzwi, wpuszczając go tym samym go środka. – Tony dzwonił, szalenie się martwi.

Ach, więc jednak...

- Zostawiłem telefon w samochodzie – przyznał chłopiec, przestępując próg domu. – Dotarłbym tu wcześniej, ale gonili mnie jacyś psychole.

- Jakbyś się zatrzymał i posłuchał, co do ciebie mówimy, wiedziałbyś, że żadni z nas psychole.

Słysząc ten znajomy głos, nastolatek obrócił się, zaskoczony. Zobaczywszy czwórkę mężczyzn, których wydawało mu się że zgubił, krzyknął, odruchowo robiąc krok w tył, wpadając tym samym na Steve'a. Blondyn podtrzymał go, jednocześnie dając znam Bucky'emu i jego bandzie, by weszli do środka.

- Peter, spokojnie – uspokoił go. – Bucky to mój chłopak. Musieli rozpoznać cię na ulicy, po tym jak wysłałem mu twoje zdjęcie.

- Huh?

Peter patrzył w osłupieniu na cztery osoby bacznie mu się przypatrujące. Chłopak? Bucky to chłopak wujka Steve'a? I oni starali się mu pomóc? Boże... Ale wyglądało to dziwnie! Obcy faceci goniący się po mieście! No kto by nie uciekł? Fakt, że chłopak nie słuchał co do niego mówią, ale nie sądził, że to coś istotnego...

- O ranyyyy – jęknął, chowając twarz w dłonie.

- Przynajmniej się znalazłeś – powiedział Bucky, zdejmując z siebie kurtkę.

Sam również zaczął się rozbierać, a na jego ustach pojawił się mały uśmieszek. Dobry humor już mu wrócił.

- Thor? Loki? – Steve cały czas trzymał ręce na ramionach nastolatka. – Wejdziecie?

- Nie przegapię okazji zobaczenia spanikowanego Starka – odparł czarnowłosy.

- I mamy twoje ciasto, młody! – Zawołał blondyn, wyrywając bratu z ręki plastikową reklamówkę.

- Oh... Ciasto, tak... - szepnął wciąż zszokowany chłopiec.

Właśnie ośmieszył się przed przyjaciółmi wujka Steve'a i jego chłopakiem. Cudowna Wigilia! Przypadkowo został porzucony przez własną rodzinę, wydawało mu się, że był ściągany przez świrów-pedofilów, a teraz jeszcze okazało się, że byli to znajomi wujka, przed którymi ośmieszył się na całego!

Niech ta podłoga już go wchłonie... Przynajmniej oszczędzi mu to dodatkowego wstydu.

- Chodźmy do salonu – zaproponował Rogers. – Peter, zdejmij już buty.

Chłopak posłusznie wykonał polecenie, starając się unikać wzroku pozostałych. Jak on ma im teraz spojrzeć w twarz? Przecież oni będę mu ten dzień wypominać do końca życia!

- Bucky, zrobisz herbatę? – Gospodarz skinął na kuchnię. – Ja zadzwonię do Tony'ego.

- Nie ma sprawy. – Brunet podniósł się z fotela i udał we właściwym kierunku. – Młody, zwykła czarna?

- Tak, poproszę – powiedział, siadając na wolnym krześle, jak najdalej od pozostałych.

Świetne pierwsze wrażenie na chłopaku wujka i jego przyjaciołach. Chyba nigdy już go nie polubią... A to miały być takie udane święta!

- Czy ty się mnie boisz? – spytał Bucky, unosząc prawą brew.

- Nie – odpowiedział nastolatek i aż się skrzywił, gdy usłyszał jak fałszywie to brzmi. – To znaczy... Nie chce mnie pan już zabić?

- Bucky – poprawił go brunet. – Żaden pan. Dlaczego miałbym chcieć cię zabić?

- A no... Słyszałem jak mówiłam pan... to znaczy mówiłeś – spojrzał niepewnie na mężczyznę. – że jak jeszcze raz mnie spotkasz, to zabijesz.

Nastał cisza. Loki przysłuchiwał się ich wymianie zdań z zaciekawieniem, a Thor dobrał się już do jakiś ciasteczek.

Po chwili Bucky wybuchł głośnym śmiechem.

- Mówiłem o pająku, którego ostatnio znaleźliśmy ze Stevem w sypialni – powiedział, szeroko się uśmiechając. – Dziad jeden się schował, bo jak wróciliśmy do pokoju z gazetą, to nigdzie nie mogliśmy go znaleźć.

Peter poczuł, że znowu się czerwieni. Głośno jęknął, przecierając twarz dłońmi.

- To co, młody? Zwykła czarna. – Bucky skierował się do kuchni. – A, poczęstuj się ciasteczkami, zanim Thor wszystkie zje!

Zobaczywszy, że na razie wcale nie jest tak źle jak zakładał, że będzie, Peter poczuł się nieco śmielej. Spojrzał na pozostałych trzech mężczyzn i zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy.

- Lubicie „Gwiezdne Wojny"?


****************************************************************


Tony zatrzymał się przed domem Rogersa nieco zbyt gwałtownie, jak na gust Pepper. Kobieta jednak nie miała zamiaru robić mu teraz o to awantury. W pośpiechu wysiadła z samochodu, narzuciła na morgan jej kurtkę (plus kaptur na głowę) i pognała w stronę drzwi wejściowych. Harley i Tony biegli tuż za nią, obaj w swoich okryciach jedynie narzuconych na plecy. Rudowłosa, nie tracąc ani sekundy, od razu zaczęła pukać w drzwi wejściowe, ignorując słowa męża, że „zaraz te drzwi wyważy".

Kiedy tylko drzwi się otworzyły i stanął w nich Steve, Pepper praktycznie wcisnęła mu córkę w ręce i przepchnęła się obok niego.

- Peter! – krzyknęła.

Wbiegła do salonu i od razu jej oczy zatrzymały się na jej młodszym synu. Chłopiec siedział między Thorem i Lokim, jedząc ciasteczko z kawałkami czekolady. Musieli dyskutować o rodzeństwie, bo czarnowłosy właśnie opowiadał mu jak to kiedyś prawie umarł ze śmiechu, gdy jego brata ugryzł Rocket – pies ich sąsiada Quilla.

- Mama! – Nastolatek natychmiast wstał z kanapy i podbiegł w stronę oczekującej go kobiety. Wpadł w jej ramiona i poczuł jak go obejmuje, całując go przy tym w bok głowy.

- Dziecko drogie, tak się przestraszyliśmy!

- Zrób tak jeszcze raz, a słowo daję...! -Dołączył do nich tata. - Och, ty mały gnojku! - Objął ich oboje.

- I mamy szczęśliwe zakończenie – podsumował Steve, który wraz z Harleyem i małą Morgan pojawił się w pokoju. – Skoro już tu jesteście, może zostaniecie na Wigilii? – zaproponował.

- Jedzenia mamy pod dostatkiem – dodał Bucky. – Choć sądząc po żołądku Thora... - Spojrzał na wcinającego mandarynkę blondyna.

- Ja jestem za – odpowiedziało najstarsze z dzieci Starków. – Jestem głodny.

- Nie chcemy jeszcze bardziej przeszkadzać – zaczęła Pepper, choć sama nie miała już ochoty nigdzie jechać. Z tego stresu czuła się naprawdę zmęczona.

- Nie przeszkadzacie. – Steve podszedł do Bucky'ego i przekazał mu Morgan. Barnes zdziwił się, ale nie zaprotestował. – Rozbierzcie się, umyjcie ręce i siadajcie do stołu. Odgrzeję mięso.

Poszedł do kuchni, a Starkowie, z Harleyem na czele, skierowali się do holu, by zdjąć z siebie wszystkie niepotrzebne warstwy. Dwie minuty później, już lekko odświeżeni, wrócili do salonu.

- Rany – westchnął głośno Tony, opadając na wolny fotel.

Pepper usiadła obok Petera i, jak to mamy czasem robią, poprawiła mu włosy. Żaden członek rodziny Starków nie był ubrany specjalnie elegancko, ale nikomu to nie przeszkadzało. Ważne, że w końcu się odnaleźli i byli znowu razem.

- Następnym razem jak będziesz musiał pójść po coś do sklepu – zaczął Tony, uważnie przypatrując się synowi. – masz z tym poczekać aż wrócimy. A ty, Harley – zwrócił się ku najstarszemu dziecku. – masz ograniczyć granie w tę głupią grę.

- Wcale nie jest głupia! – zaprotestował chłopak, ale widząc ostrzegawcze spojrzenie mamy, ucichł. Kłócenie się z rodzicami po tak stresującym wieczorze nie było dobrym pomysłem.

- Nie jesteście bardziej pouczani tylko dlatego, że dziś Wigilia i jesteśmy w gościach – powiedziała Pepper.

- Chwała wujkowi Steve'owi. – Harley i Peter wypowiedzieli to zdanie w tym samym czasie, po czym spojrzeli na siebie i wybuchli śmiechem.

- Pete! Pete! – zawołała mała Morgan, która w końcu postanowiła dać o sobie znać.

Nastolatek podszedł do Bucky'ego (który okazał się naprawdę fajnym gościem) i wziął siostrę na ręce.

- Stęskniłem się, laguna! – Przytulił ją do siebie, uważając, by nie używać do tego za dużo siły.

Dziewczyna zaśmiała się, zarzucając swoje drobne rączki na szyję brata.

Kilkanaście sekund później do pomieszczenia wrócił Steve, niosąc ze sobą naczynie, na którym było soczyście wyglądające mięso. Wszyscy obecni zajęli miejsca przy stole (Loki nawet pomógł kroić danie – jak to powiedział Thor „Grinch jednak go dziś opuścił!"), nalali sobie herbaty lub kawy (Tony) i padło pytanie, którego Peter chciał uniknąć.

- No, synu. – Tata poklepał szatyna po ramieniu. – To jak to było z tą gonitwą przez miasto?

Steve, wraz z przyjaciółmi, wybuchli śmiechem, a Peter jęknął, zażenowany. Czy oni nigdy już o tym nie zapomną?!


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Ta-Da! Noworoczny shot!

Tutejsza wersja Kevina ;P

Jak wam się podobał? Długi dosyć, wiem... Ale mam nadzieję, że wcale tego tak nie odczuliście ^^

Jeszcze raz najlepszego w nowym roku!

A ja mam teraz w styczniu tyle prezentacji i projektów, że masakra... :c

Cóż, byleby to przetrwać!

Do następnego ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro