Kogoe-Mogel, czyli gdzie wszystko jest na opak
Moi drodzy czytelnicy!
Mamy przerwę od "Chatu", dziś wstawiam one-shota!
A mamy dwie okazje do świętowania!
A. wybiło mi 300 obserwujących, jej! Ostatnio jakoś posypali się w zastraszającym tempie - ale dzięki! Im was więcej, tym lepiej! 🎉🎉
B. byłam w sobotę na weselu i złapałam bukiet XD (no to też świętujmy, okej? XD)
Może nie do końca złapałam, bo to była zabawa, gdzie każda panna trzymała jedną wstążkę, a panna młoda je przecinała z zamkniętymi oczami i pomimo moich usilnych prób podłożenia mojej wstążki pod nożyczki, panna młoda jak na złość w nią nie celowała 🤣 no i skończyło się na tym, że moja wstążka została jako jedyna nie przecięta i dostałam bukiet. Całe szczęście, że nie musiałam tańczyć z chłopakiem, który wygrał muchę, a jedynie mieliśmy pamiątkowe zdjęcie 😂
Co prawda bardzo niedawno poznałam jednego chłopaka, ale może to czysty przypadek xD 🤔 nie zapędzajmy się
Dziś one-shot, gdzie wszystko jest na opak! Tak, dobrze przeczytaliście! To shot nie z tego świata, i to dosłownie 😜
Gotowi? Zapnijcie pasy, bo tego się prawdopodobnie nie spodziewacie...
&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&
Zapewne wszyscy kojarzycie zwariowaną rodzinę Avengersów, prawda?
Wiecie więc, że Tony jest geniuszem o wyjątkowo ogromnym ego. Zdajecie sobie sprawę, że dla Balconu dzień bez kłótni to dzień stracony. Steve z kolei jako jeden z nielicznych nie używa wulgaryzmów. Clint nie byłby sobą, gdyby co jakiś czas nie zagroził Pietro pasem. Powszechnie znane jest też uzależnienie Stephena „Stefana" Strange'a od herbaty. Peter Parker to chodzący promyk słońca, który samą swoją obecnością potrafi poprawić komuś humor. Peter Quill za to ma obsesję na punkcie barnesowych babeczek. T'Challa jest fanem swoich królewskich sandałów, zwanych przez Shuri „laczkami". Natasha jest bystra i zawsze wszystko wie i wszystko widzi. Pepper to jedna z najbardziej zorganizowanych osób w rodzinie. Jednym słowem – jest tak, jak być powinno.
A co jeśli wam powiem, że znam miejsce, gdzie cały ten porządek jest zaburzony? Gdzie wszystko jest na opak?
Gotowi na podróż do zwariowanego świata? Gdzie niby wszystko jest znajome, choć jednocześnie tak bardzo obce?
Zapnijcie pasy, bo to będzie prawdziwy szok.
*****************************************************************************************
Początek dnia zaczął się w Stark Tower normalnie. Cicha krzątania w kuchni, głośne ziewanie co po niektórych oraz wydzierający się Clint – jego wrzaski było słychać średnio trzy razy w tygodniu. Z czasem każdy przestał już zwracać na nie uwagę, choć to nie zmieniało faktu, że za darcie się przed południem (choć czasem i po – zależy, kto był w pobliżu i zdzielił Bartona), przed śniadaniem, łucznik dostawał po głowie.
- Cholerny dzieciak! – warknął, wchodząc do kuchni wyjątkowo zamaszystym krokiem. – A wiedziałem, że nie powinien był brać ich w dwupaku!
Szybkim ruchem ręki zgarnął z blatu sok pomarańczowy i zaczął go pić w gwintu, nie przejmując się oburzonym spojrzeniem stojącego nieopodal Barnesa. Wypił cztery duże łyki, po czym wyrzucił puste już opakowanie do kosza na śmieci, a mokre usta przetarł wierzchem dłoni.
- O co poszło tym razem? – spytał Bucky, ściągając z siebie fartuszek, który dostał od Steve'a. Był to fartuch, który tylko James mógł nosić. W końcu do kogo innego pasowałby znajdujący się na nim napis „Własność Amerykańskich Pośladów #1"?
Zanim Clint zdołał odpowiedzieć, usłyszał ten dobrze mu znany, irytujący głos jednego z jego nie-dzieci.
- Ależ Papo – Kartonie, przecież to był świetny kawał.
Stojąca w progu Wanda uśmiechała się złośliwie, trzymając w ręku resztki brokatu, którym wcześniej obsypała całą pościel Bartona.
- Żebyś się, smarkulo, w ramach żartu z mojej strony, nie znalazła zaraz na moich kolanach. – Mężczyzna zmarszczył brwi.
Bucky dopiero wtedy zauważył niewielkie miejsce na jego bluzce, które pokryte było różowo – czerwonym brokatem. Wolał nawet nie wiedzieć, jak wygląda teraz pokój Clinta. Prawdopodobnie zrobiłoby mu się niedobrze na taką ilość różowego koloru w jednym miejscu.
Barton westchnął głośno, widząc jak Wanda jedynie wzrusza w odpowiedzi ramionami. Wyszła z kuchni, pogwizdując wesoło, i zapewne poszła pochwalić się swojemu chłopakowi – Lokiemu – nowym prankiem.
- Dlaczego ona musi być w pakiecie z Pietro – mruknął, dotykając palcami skroni. Za stary jest na to wszystko. – Przecież Pietro to anioł w porównaniu do niej. Ma do mnie szacunek, doskonale się rozumiemy... A ta diablica nie daje mi spokoju!
- Taki ma sposób na okazywanie ci uczuć. – Barnes wzruszył ramionami, po czym podszedł do drugiego końca kuchni, gdzie włączył czajnik, by ugotować wodę.
Łucznik burknął coś pod nosem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
Na kolejnego domownika nie trzeba było długo czekać.
- Czy ty musisz się tak, kurwa, wydzierać?
Steve wszedł do kuchni, przeczesując poranny nieład na głowie. Jego prawa ręka, która pokryta była tatuażami, przeniosła się z włosów na gęstą brodę, której Bucky (niezbyt) potajemnie był ogromnym fanem. Kapitan nie był zwolennikiem wczesnego wstawania i zawsze spał minimum do ósmej, choć preferował budzić się później, a już zwłaszcza ze swoim chłopakiem u boku. Dziś jednak nie dość, że został obudzony o ósmej dwadzieścia osiem, to jeszcze Bucky'ego nie było obok.
Fatalny sposób na zaczęcie dnia.
- Kurwaaaa – jęknął, przeciągając się. – Żeby własnemu kapitanowi nie dać się wyspać.
- Nie przesadzaj, przecież wczoraj wcześnie poszliśmy spać – wtrącił Barnes.
Rogers posłał mu oburzone spojrzenie.
- Bo nie pozwoliłeś mi cię dotknąć! – Prychnął. – Że też cię posłuchałem... - Jedną dłoń oparł na biodrze, a palcem drugiej wycelował w lekko zaczerwienionego Jamesa. Bucky nie przepadał, gdy Steve publicznie mówił o ich życiu erotycznym; wolał trzymać to dla siebie, ale na jego nieszczęście blondyn miał co do tego inne podejście. Uwielbiał zaznaczać, że Bucky należy do niego i że tylko on ma do niego prawo. Może i dziwne, ale taki właśnie był Steve. Choć James doskonale wiedział, że są sytuacje, w których Rogers potrafi być cholernie słodki. – Jak tylko zjem śniadanie, zabieram cię do sypialni i nie wypuszczam cię z niej do obiadu.
Barnes zaczerwienił się słysząc te słowa. Najwyraźniej to nie był dzień Steve'a na bycie słodkim...
- Zaraz się porzygam. – Skrzywił się słuchający wszystkiego Clint. – Weźcie darujcie mi tej gadki. – Udał, że wymiotuje. – Te całe statki i shippowanie... Fuj! Jak Nat może to uwielbiać? – mruknął.
Skierował się do wyjścia, ale przed opuszczeniem pomieszczenia skręcił do lodówki i wyjął z niej swój ulubiony jogurt truskawkowy.
- Idę do Pietro, może ogarnie swoją zjebaną siostrę.
Kilka sekund później już go nie było.
Rogers nie zamierzał zaprzepaścić takiej szansy. Błyskawicznym krokiem zbliżył się do Bucky'ego, który nie zdążył się odsunąć, i przyparł do swoim ciałem do kuchennego blatu.
- Uwielbiam cię w tym fartuchu – szepnął, kładąc swoje dłonie na jego biodrach.
- Steve... Nie tutaj – szepnął, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej, starając się tym samym go od siebie odsunąć.
- Dlaczego nie? – mruknął, jeżdżąc nosem po jego policzku.
- Bo dziecko patrzy?
Słysząc znajomy głos, Rogers uniósł głowę, a widząc stojącego kilka metrów ze skwaszoną miną Petera, westchnął głośno.
- Zero prywatności – burknął.
- To kuchnia – odparł Parker, rzucając im zniesmaczone spojrzenie. – Jesteście obrzydliwi.
Peter Parker, jak to często u niego bywało, miał zły humor. Chłopiec często bywał zrzędliwy i wiele rzeczy traktował jako negatywy – nawet swoją pajęczą moc. Nienawidził jej. Wprawdzie dzięki niej poznał pana Starka, ale to właściwie jedyny plus. Zdarzało mu się bujać po mieście jako Spiderman, lecz nie robił tego chętnie. Nie widział się w roli superbohatera. Wolał się skupić na wynikach w nauce, by w przyszłości dostać się do dobrego college'u. Poza tym świat miał wystarczająco dużo bohaterów. On wolał prowadzić zwykłe, nastoletnie życie.
- Powiedział pan wiecznie nadąsany. – Rogers wziął się pod boki. – A jak to było z tą twoją bójką z tym jełopem ze szkoły? Jak mu było...? Fresh? Flush?
- Flash – podpowiedział Peter. - Nie ja zacząłem. – Nastolatek wzruszył ramionami i podszedł do lodówki. Otworzył jej drzwiczki, po czym przez kilka sekund wpatrywał się w zawartość. Zanim Bucky zdążył powiedzieć, by nie marnował prądu, Parker wyjął jogurt z dodatkiem białka i zamknął drzwiczki. – Należało mu się. Dokuczał mi od dawna.
- Potraktowałeś go swoim prawym sierpowym?
Chłopak skinął głową.
- A potem dołożyłem kopniak kolanem w żebra – dodał.
Steve szeroko się uśmiechnął.
- Dobrze! – Podszedł do nastolatka i objął go ramieniem. – Widzisz, Buck? Nasza szkoła!
- Następnym razem i tak powinieneś uważać. – James zdjął z siebie fartuszek, ku ogromnemu niezadowoleniu Rogersa. – Prawie zostałeś zawieszony. Nie można tak po prostu bić słabszych.
Peter ponownie wzruszył ramionami.
- Niczego nie żałuję.
Z szuflady ze sztućcami wyjął łyżeczkę i włożył ją do jogurtu. Zanim Rogers zdążył podejść do Bucky'ego z zamiarem pocałowania go, z korytarza dobiegł do nich dość głośny huk.
- Jezuuu drogi, znowu to samo! – To był bez wątpienia głos Pepper.
Kilka sekund później kobieta wraz z Tonym o boku weszła do głównego pomieszczenia, a wszystkie dokumenty, które najwyraźniej znowu spadły jej wcześniej na podłogę, położyła na stoliku kawowym. Pepper znana była ze swojej niezdarności. Bardzo często coś jest spadało, wypadało z rąk, zdarzało jej się poślizgnąć lub stłuc coś szklanego. Wszyscy w Wieży już do tego przywykli, choć Stark nie miał żadnych ograniczeń do ciągłego wzdychania lub przekręcania oczami na niezdarność swojej żony.
- To był trzeci raz w tym tygodniu, gdy upuściłaś papiery – zaczął narzekać.
- Przecież nie zrobiłam tego specjalnie! – oburzyła się kobieta. – O ile dobrze pamiętam, masz dziś spotkanie z jakimś dyrektorem.
- A nie w poniedziałek? – Mężczyzna uniósł prawą brew w geście zdziwienia.
Przez chwilę panowała między nimi cisza. W końcu Pepper wyjęła spomiędzy dokumentów leżących na stoliku swój kalendarz i otworzyła go na właściwej dacie.
Westchnęła głośno.
- Faktycznie, w poniedziałek – przyznała, na co Tony szeroko się uśmiechnął.
To wprawdzie nie był pierwszy raz, kiedy Potts-Stark zapomniała o terminie jakiegoś spotkania, ale Tony za bardzo się tym nie przejmował. Nawet jeśli na jakieś by nie poszedł, to przecież nic by się nie stało. A poza tym zawsze jest jeszcze FRIDAY, która przypomina mu o takich sprawach. Pod warunkiem oczywiście, że jest to naprawdę, naprawdę, istotne spotkanie.
- Czyli możemy się zaszyć w laboratorium? – Peter spojrzał na miliardera z małą iskierką entuzjazmu w oczach. Jeśli coś potrafiło sprawić, że Parker wyjątkowo się czymś zainteresował, był to czas spędzony z Tonym w laboratorium.
- Ej, tata mi obiecał, że popracuje dziś ze mną!
Słysząc ten znajomy głos, Spiderman skrzywił się, obrzucając wchodzącego do pokoju Harleya nienawistnym spojrzeniem. On i Keener za sobą nie przepadali – ba, to była nienawiść od pierwszego wejrzenia. Zawsze walczyli między sobą o atencję Tony'ego i czas, jaki mogli spędzić z nim w jego warsztacie.
Stark czasem żałował, że przygarnął ich obydwu. Oczywiście żadnego z nich by nie oddał! Jednak opieka nad dwoma nastoletnimi chłopakami, w dodatku ledwo tolerującymi się, była czymś, co miał wrażenie, że czasem (często) przekraczała jego kompetencje. Od zawsze chciał być ojcem, uwielbiał to, ale były momenty, kiedy miał po prostu dość.
Jak chociażby teraz, kiedy Peterem a Harleyem prawie doszło do bójki.
- Teraz moja kolej, pierdolony jełopie! – wykrzyknął Keener, popychając Parkera, któremu jogurt prawie wypadł z ręki.
- Wypchaj się, ośle! – Chłopak już był gotowy oddać „bratu" (nikt go nie zmusi, by nazywał tak tego gnoja), gdy powstrzymała go ręka pana Starka chwytająca go za nadgarstek.
- Co ja wam mówiłem o kłótniach i bójkach? – spytał, poważnie rozważając przerzucenie obu przez kolano. Czemu posiadanie dwójki nastolatków, wychowywanie ich i próbowanie ich pogodzić, było takie skomplikowane? Wielokrotnie słyszał, że rodzicielstwo jest trudne, ale nie spodziewał się, że aż tak. – Czekam na odpowiedź.
Keener wymamrotał coś pod nosem.
- Wiesz, że nienawidzę mamrotania. – Posłał mu surowe spojrzenie. – Albo się przeprosicie, albo z warsztatu nici. Dla żadnego z was. – Zaznaczył, patrząc na ciskającymi w siebie piorunami z oczu nastolatków.
- Sorry – burknął Peter, przełamując ciszę jako pierwszy.
- Ta, sorry – powtórzył Harley, odwracając natychmiast głowę.
Stark westchnął głośno. I na cholerę mu to wszystko było?
- Idźcie do warsztatu – powiedział. – W ciszy i spokoju. Przyjdę tam jak tylko zrobię sobie kawę.
Chłopcy przez chwilę wpatrywali się w siebie, a gdy tylko Tony na chwilę się odwrócił, usłyszał krzyk Parkera.
- Ej, ty cholerny idioto!
Mężczyzna bardzo szybko tracił cierpliwość. Miał wolny dzień, który zamierzał spędzić ze swoimi synami – w znośnej ciszy – i naprawdę nie chciał tracić nerwów na ich niekończące się kłótnie. Nie dziś.
Szybki ruchem chwycił Petera za nadgarstek i sprzedał mu ostrzegawczego klapsa. Nie był mocny, to było bardziej klepnięcie. Poza tym Peter ma pajęczą moc, byle uderzenie go nie zaboli.
- Rozumiecie pojęcie „cisza i spokój"? – spytał.
- Ale to Harley rzucił we mnie mandarynką! – oburzył się Peter.
Miliarder spojrzał na uśmiechającego się wrednie Keenera. Westchnął.
- Harley – powiedział, tak surowym tonem, na jaki go było stać. – Podnieś mandarynkę i obaj, bez słowa, udacie się do warsztatu. Jeden dźwięk, jedno przezwisko z waszej strony, jedno nawet najmniejsze uderzenie, a obaj spędzicie dzisiejszy dzień w swoich pokojach. Zrozumiano?
- Tak – burknęli.
Ironman wskazał na leżącą na ziemi mandarynkę. Harley bez słowa schylił się z zamiarem podniesienia jej, gdy poczuł rękę taty lądującą na jego prawym pośladku.
- Hej!
- To za to, że rzuciłeś w brata – powiedział Tony. – Wynocha stąd, już. W ciszy!
Chłopcy bez słowa odeszli, ale Stark mógł być pewien, że w momencie gdy Harley dostał klapsa (to było tylko ostrzegawcze klepnięcie!), na twarzy Petera pojawił się złośliwy uśmieszek.
Tony ponownie westchnął.
- Nie jest łatwo z tymi dzikusami – wtrącił nagle Steve.
Podczas gdy Stark kłócił się ze swoimi synami, Rogers gorączkowo próbował wyjść z kuchni, ciągnąc za sobą Bucky'ego. Chciał wreszcie znaleźć się z nim w sypialni – czy prosił o tak wiele? Tyle tylko, że Barnes mu tego nie ułatwiał, gdy chwycił się blatu i zaparł się ze wszystkich sił oznajmując, że nie wyjdzie stąd, dopóki sprzeczka ojciec-synowie się nie skończy. Była zbyt zabawna, by ją przegapić.
No i jak tu wytrzymać z takim upartym osłem w postaci ponad stuletniego byłego zabójcy Hydry?
- A żebyś wiedział – mruknął Stark. – Nie będę miał trzeciego, nie ma mowy. Ta dwójka to i tak za dużo.
Bucky parsknął śmiechem.
W momencie gdy Tony wlewał sobie kawę, kilka metrów dalej pojawił się znajomy wszystkim portal, przez który przeszedł jeszcze bardziej znajomy Stephen Strange.
- Ach, mój zacny przyjaciel! – wykrzyknął uradowany miliarder. – W sam raz na kawę. Tę co zwykle?
Stephen był wręcz uzależniony od kawy. Pił ją codziennie i gdyby nie je właściwości pobudzające, sączyłby ją cały czas. Według niego to był prawdziwy napój bogów, najlepsze, co mogło spotkać rasę ludzką. Kiedyś spróbował ograniczyć picie kawy, zastępując ją choć kilka razy w tygodniu herbatą, ale nie dał rady wytrzymać bez swojej dziennej porcji kofeiny. Herbata była dla niego... niewystarczająca, delikatnie mówiąc.
- Oczywiście. – Mistrz Sztuk Magicznych skinął głową.
Bardzo się ze Starkiem polubili. Często rozmawiali, a Pepper zapraszała go na popołudniową kawę. Co prawda kilka razy, podczas przygotowywania jej, stłukła filiżanki, ale nikt się tym nie przejął. Niektórzy w Wieży uważali nawet, że jej gapowatość była czasem urocza. Sama rudowłosa tak o tym nie myślała, ale była wdzięczna pozostałym, że akceptują ją taką, jaką jest – wraz ze jej niezręcznością. Cóż, nikt nie jest przecież perfekcyjny.
Korzystając z chwili nieuwagi Barnesa, Steve chwycił go w pasie, po czym, przerzucając go uprzednio przez swoje ramię, pośpiesznie wyszedł z kuchni i skierował się do ich sypialni. Wreszcie! Teraz będą mieli trochę czasu dla siebie! Muszą przecież nadrobić minioną noc.
- Steeeveee – jęknął Bucky, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co go czeka. – Nie możesz z tym poczekać do wieczora?
- Wieczorem możemy mieć czas na drugą rundę. Albo trzecią. – Klepnął swojego chłopaka w tyłek. Barnes był pewien, że blondyn miał na twarzy pewny siebie uśmieszek.
Wiedząc, że tym razem się nie wymsknie, westchnął lekko, drapiąc Kapitana po plecach. Wiedział, że mężczyzna to lubi i że go to nakręca. Uśmiechnął się, gdy ręka Steve'a powędrowała na jego uda.
Tak, zdecydowanie nie wyjdzie za szybko z sypialni.
Natasha Romanoff była otwartą wielbicielką shippowania, o czym wiedział każdy mieszkaniec Wieży. Według niektórych (np. Clinta) aż za bardzo się w to wkręciła. Ale co mogła na to poradzić? To było takie ekscytujące! Widzieć, jak ludzie, którzy ewidentnie do siebie pasują, zaczynają chodzić na randki, a z czasem ich związek się pogłębia. I to często dosłownie.
Dlatego też patrzenie, jak Rogers zanosi Bucky'ego do ich sypialni w wiadomym celu, sprawiło, że jej serce zabiło szybciej z odczuwanego przez nią entuzjazmu. Stucky wypływa na szerokie wody! Jeszcze trochę, a przypieczętują swój związek przysięgą małżeńską – wprawdzie powinni to zrobić znacznie wcześniej, ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale.
Chcąc dać wspomnianej dwójce prywatność – nie, nigdy nie podsłuchiwała pod drzwiami. Ten jeden raz, gdy przypadkiem przechodziła obok ich sypialni podczas gdy oni byli zajęci sobą się nie liczy – udała się do pokoju wypoczynkowego, zwanego również pokojem gier lub biblioteką. Powód? Znajdowały się w nim nie tylko wszystkie gry planszowe i karciane, jakie posiadali, ale również regał z wciąż dokupowanymi przez nich książkami. Moli książkowych było kilku (taki Barnes na przykład), natomiast w planszówki uwielbiali grać wszyscy.
Dlatego też widok Clinta grającego z Pietro w chińczyka wcale jej nie zdziwił. Słysząc jej kroki, mężczyźni na chwilę podnieśli głowy znad planszy i unieśli dłonie w geście powitania.
Nawet przywitanie mają to samo, zauważyła Nat, lekko się pod nosem uśmiechając. Ta dwójka to był jeden z najlepszych duetów ojciec-syn w tej Wieży. Byli jeszcze Tony-Peter oraz Tony-Harley (lub jak kto wolał Tony & Peter & Harley. Jest również wersja Tony vs Peter vs Harley), aczkolwiek ich relacje, mimo że słodkie, nie miały w sobie tego czegoś, co miał Barton wraz z Maximoffem.
Nie można jednak zapominać o jeszcze jednym duecie – wprawdzie nie ojciec-syn, a ojciec-córka – również godnym uwagi. Wanda traktowała Clinta... w specyficzny sposób. Łucznik oczywiście odwdzięczał jej się tym samym, dzięki czemu ta dwójka była wyjątkowa. Tej relacji zdecydowanie nie da się podrobić.
- Tym razem wygram! – oznajmił Pietro. Potrzebował trzech oczek, by dojść do mety. Niestety, kostka pokazała jedynie dwa, na co chłopak głośno jęknął.
- Próbuj dalej. – Barton złośliwie się uśmiechnął. Przesunął swój pionek o 4 pola – jeszcze pięć i wygra.
Walka była zażarta – rzucali kostką po kilka razy, jednak ostatecznie zwycięzca mógł być tylko jeden.
- Oooo taaaak! – wykrzyknął Pietro, stawiając swój pionek na czerwonym polu z napisem „META". – I kto tu jest górą, hę?
- Miałeś farta – burknął Barton.
Natasha siedziała na krześle obok nich, z uśmiechem przyglądając się ich wymianie zdań. Uwielbiała na nich patrzeć. Wiedziała, że jej najlepszy przyjaciel jest świetnym ojcem i bliźniaki Maximoff naprawdę miały szczęście, że trafiły akurat na niego. Oczywiście dobrze, że trafili na całą ich drużynę! W końcu wszyscy tu są dla siebie jak rodzina! Ale ich relacja z Clintem była wyjątkowa. I to do niego właśnie najbardziej się zbliżyli, nawet Wanda, choć prędzej by zjadła paprykarz Visiona niż się do tego przyznała. Wprawdzie dziewczyna zbliżyła się w ostatnim czasie do Lokiego, jednak Bartona i jej relacji z nim nikt jej nie zastąpi – nawet bóg psot i tajemnic. Natasha lubiła ten statek, był jednym z najbardziej interesujących, jakie do tej pory wypłynęły na szerokie wody.
O tyle dobrze, że przynajmniej jeden z braci Odinson był normalny. Loki przynajmniej nie groził wszystkim wokół, że walnie ich młotem lub ześle na cały świat burzę stulecia. Agentka wielokrotnie słyszała opowieści zarówno Thora, jak i Lokiego o tym, jak to młody bóg piorunów wycinał psikusy swojemu bratu i straszył go bądź dźgał różnymi ostrymi przedmiotami.
Dziwna rodzina.
Ogólnie cała rodzina Avengersów była równie dziwna, więc Romanoff nie miała prawa osądzać braci Odinson. W końcu nie oni jedno mieszkali wśród idiotów.
- Przeeeegryyyyyw! – Usłyszeli nagle.
Niedaleko nich stała Wanda, złośliwie się uśmiechając w stronę Clinta. Barton, widząc, ją, westchnął głęboko, od razu łapiąc się za głowę.
- Jeszcze ciebie mi tu, gówniaro, brakowało – burknął.
Dziewczyna, nic sobie nie robiąc z reakcji łucznika na jej pojawienie się, usiadła obok brata i przez chwilę wpatrywała się w planszę. Po kilku sekundach szeroko się uśmiechnęła.
- Następna runda jest moja – powiedziała.
- Chciałabyś, siostra! – wykrzyknął Pietro, biorąc się za układanie pionków i grzybów. – Papo, znowu grasz niebieskim?
Clint jedynie w odpowiedzi głośno jęknął.
Sam wszedł do salonu, gdzie zastał siedzącego na fotelu Bruce'a, popijającego Banner jak mało kto znał się na alkoholach i często można go było zobaczyć z jakimś drinkiem w ręce. Prawdopodobnie więcej czasu spędzał przy znajdującym się w rogu pomieszczenia barku niż w swoim laboratorium. Miał wyjątkowo mocną głowę, choć nikt nie był pewien, czy miał tak od urodzenia, czy zawdzięczał to Hulkowi. Dopóki jednak alkohol działał na mężczyznę kojąco, nikt nie zamierzał zabraniać mu go pić. Lepiej mieć lekko podpitego Bannera niż wściekłego Zielonego.
- Hej. – Machnął ręką na powitanie, a Bruce w odpowiedzi uniósł kieliszek.
- Zrobić ci jeden? – spytał.
- Nie, może wieczorem – odparł Wilson. – Ale dzięki.
Wtedy poczuł jakiś dziwny zapach, jakby coś się paliło.
- Czujesz to? – Pociągnął nosem, chcąc zidentyfikować źródło tego smrodu.
Bruce wstał z fotela i powtórzył gest Wilsona, po czym lekko się skrzywił.
- Jakby coś się przypaliło – stwierdził.
Zanim zdążyli przejść choćby dwa metry, usłyszeli tupot z korytarza i głośny krzyk.
- Moje babeczki!
Bucky wbiegł do kuchni jak oparzony, z koszulką założoną na lewą stronę i w dodatku z krzywo ułożonymi nogawkami od spodni. W sekundę włożył rękawice kuchenne, a następnie otworzył piekarnik, z którego zaczął się wydobywać dym. Położył wypieki – lub raczej to, co z nich zostało – na blacie i spojrzał na nie zawiedziony. Wyłączył urządzenie, rzucił rękawice z powrotem do szafki i złapał się za włosy.
- Nigdy mi się to nie uda – jęknął.
Steve, który dopiero wtedy pojawił się w salonie (w samych spodniach, bez koszulki – nie trzeba wielkiego znawcy, by domyślić się, czym ta dwójka była do niedawna zajęta), podszedł do swojego chłopaka i przytulił go od tyłu, dając mu szybkiego całusa w szyję.
Bucky od już piąty raz starał się upiec babeczki – niestety jak widać nie miał do tego talentu.
- Kiedyś ci się uda – szepnął Rogers, ani na moment nie puszczając bruneta.
- Prędzej Sahara zamarznie – prychnął Bruce.
Widząc skrzywioną minę Barnesa, Sam pospieszył mu na ratunek. Przecież nie zostawi przyjaciela w potrzebie!
- Buck nie musi być dobry we wszystkim – powiedział. – Ważne, że próbuje. Wysiłek zawsze się opłaci.
James posłał mu lekki uśmiech i skinął głową. Och, gdyby nie Sam... Bucky nie odnalazłby się w tej Wieży aż tak dobrze. Wilson był jedną z pierwszych osób (poza Stevem oczywiście), które szczerze chciały się do niego zbliżyć i go nie oceniały. Z czasem wprawdzie inni też się na niego otworzyli, ale to nie było do końca to samo. Z Samem łączyła go wyjątkowa więź. Zawsze się wspierali, rzadko kiedy kłócili, wiedzieli, że mogą poradzić się drugiego – choć to zazwyczaj Bucky szedł do Wilsona po radę. Sam był dla niego jak brat, jakiego naprawdę potrzebował.
- Witajcie, przyjaciele!
Nowy, zdecydowanie zbyt radosny głos, rozległ się w pomieszczeniu. Loki wszedł do kuchni, szeroko unosząc ręce, witając się ze wszystkimi swoim charakterystycznym gestem.
- Hej – odpowiedział Sam.
Bruce za to podał Lokiemu zrobionego przed chwilą drinka.
- Ach, dziękuję! – Bóg kłamstwa natychmiast zabrał się do picia. On i Bruce świetnie się dogadywali, a o alkoholu dyskutowali bardzo często. Jakby ktoś kiedyś powiedział Avengersom, że Loki i Banner się zaprzyjaźnią, ta osoba zostałaby wyśmiana. Dziś natomiast...
Loki miał również to do siebie, że bardzo głośno mówił. To było niezamierzone, ale o czymkolwiek by nie opowiadał, większość mieszkańców Wieży, chcąc nie chcąc, słyszała te opowieści, nawet jeśli Loki rozmawiał tylko z jedną osobą.
On i Thor bardzo się od siebie różnili.
Loki był pełen entuzjazmu i humoru. Thor z kolei był cichy, ale za to sarkastyczny.
Loki z łatwością zdobywał znajomych i był otwarty na świat. Thor często chodził skryty, a jego hobby było grożenie innym.
Loki uwielbiał pić – Thor zawsze dbał o umiar.
Lokiego wszędzie było pełno – Thor trzymał się na uboczu.
Loki wciąż miał problemy z obsługą ziemskich urządzeń – Thor natomiast bardzo szybko załapał ich obsługę.
Loki często powtarzał, że kocha swojego brata, a Thor natomiast nie chciał się do tego przyznać, wciąż powtarzając, że Odinson jest adoptowany.
Typowi bracia. Ich relacja była naprawdę interesująca, a momentami wręcz śmieszna.
- Co tu tak śmierdzi? – Thor wszedł do kuchni, marszcząc nos, próbując zidentyfikować źródło zapachu. Kiedy jego wzrok spoczął na tym, co zostało z wypieków, nie wyglądał na specjalnie zaskoczonego. – Ach. No tak – powiedział tylko, po czym podszedł do jednej z szafek, skąd wyjął torebkę herbaty. Zaczął grzać wodę, a następnie oparł się o blat i, krzyżując ręce na klatce piersiowej, zaczął uważnie przypatrywać się pozostałym.
To kolejna różnica między nim a Lokim – Thor był wielkim fanem herbaty, a Loki natomiast wolał napój z procentami.
Bucky, widząc reakcję Thora, ponownie jęknął, opierając czoło o ramię wciąż stojącego obok niego Steve'a. Ile razy można próbować piec babeczki? Przecież to nie może być aż takie skomplikowane! Może gdyby dziś nie poszedł ze swoim chłopakiem do sypialni, to nie zapomniałby wyłączyć na czas piekarnika...
Będzie musiał spróbować upiec następną porcję.
A może powinien poprosić Quilla o pomoc? W końcu Peter jest mistrzem w ich pieczeniu, na pewno udzieliłby mu kilku wskazówek. Oczywiście nie zrobi tego za darmo, ale Barnes jest gotowy kupić mu płytę jego ulubionego zespołu disco polo w zamian za lekcje gotowania. Byleby tylko Quill później słuchał tego badziewia na swoim walkmanie, a nie tak, by wszyscy mieszkańcy Wieży słyszeli kolejną piosenkę o zielonych oczach blondynki, co nogi miała jak do nieba. Bucky'emu na samą myśl o tym chciało się wymiotować.
- Bruce, poratuj drinkiem! – Tony wszedł do salonu, głośno przy tym jęcząc. – Ci dwaj gówniarze mnie wykończą.
Peter i Harley szli za swoim tatą, co chwila szturchając się nawzajem lub posyłając sobie mordercze spojrzenia. Kiedy Avengersi pierwszy raz usłyszeli o synach Tony'ego, spodziewali się... czegoś innego. Chłopcy byli cudowni – bystrzy, inteligentni, bywali sarkastyczni. Ale to, jak często się kłócili, przechodziło ludzkie pojęcie. Bohaterowie nie spodziewali się, że taka nienawiść między braćmi jest w ogóle możliwa. Nie raz zdarzało się, że trzeba było ich rozdzielać, zanim doszłoby między nimi do poważnej awantury. Stark był tym wykończony. Uwielbiał ich, obu tak samo, ale czasem miał po prostu dość. Wiedział, że starali się tolerować, lecz bywały momenty, kiedy to wystarczyła jakaś pierdoła, by nastolatkowie zaczęli się o coś wykłócać. Tony do tej pory nie znalazł sposobu, by załagodzić ich konflikt.
- Mama kazała ci ograniczać alkohol – wytknął mu Peter, odpychając od siebie dźgającego go palcem w żebra Harleya. Użył nieco zbyt dużo siły, bo Kenner poleciał aż na kuchenny blat.
- Ty pierdolony--! – zaczął poszkodowany.
- Harley! – przerwał mu Tony. – Co ja ci mówiłem o takim słownictwie?
Chłopak burknął coś pod nosem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej, na co Stark ponownie westchnął.
- Niebiosa, ratujcie... - mruknął.
- Mogę trafić jednego lub obu piorunem – zaoferował Thor, zalewając herbatę wrzątkiem. – To powinno ich ustawić do pionu.
Nastolatkowie spojrzeli na boga piorunów z wybałuszonymi oczami. On chyba nie mówił tego na poważnie...?
- Bez przesady, nie zasłużyli aż na taką karę. – Stark błyskawicznie wyprostował się.
- Jak uważasz. – Odinson wzruszył ramionami.
Bucky w międzyczasie wyrzucił spalone babeczki do kosza, próbując jednocześnie odgonić od siebie Steve'a, który cały czas chciał trzymać swoją dłoń na jego pośladku. Na to wszystko patrzyła stojąca w progu Natasha, której do tej pory nikt jeszcze nie zauważył. Kobieta szeroko się uśmiechała, widząc starania Rogersa i zawstydzonego nimi Barnesa. Stucky to był bez wątpienia jeden z jej ulubionych shipów i tylko czeka na ich ślub. Jeśli natomiast postanowią ze sobą nagle zerwać (wątpliwe, co prawda, ale minimalne ryzyko istnieje zawsze), Romanoff będzie pierwsza, która skopie im tyłki.
&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&
Avengersi mieli pewna tradycję, której już od pewnego czasu regularnie przestrzegali – w weekendowe wieczory wspólnie siadali do kolacji, a potem oglądali film. Filmy wybierali na zmianę, by nikt nie czuł się ani odrzucony, ani pokrzywdzony. Tym razem wybierającym był Tony, który postawił na stare dobre kino – pierwsza część „Parku Jurajskiego" była zdecydowanie jedną z jego ulubionych. Praktycznie wszyscy podzielali jego zdanie, więc z uśmiechami na ustach i miskami wypchanymi chipsami oraz popcornem usiedli na kanapach oraz fotelach znajdujących się w salonie i zajęli się oglądaniem filmu.
- T-Rex ma zawsze najlepsze wejścia – odezwał się Harley, gdy nadszedł moment znanej dobrze sceny, w której to tyranozaur wydostał się zza ogrodzenia. – I ryk.
- Zdecydowanie – zgodziła się z nim Wanda. Siedziała obok Clinta i wygodnie się o niego opierała, co można było uznać za prawie niespotykany. Oboje jedli z jednej miski, z której od czasu do czasu podbierał również Pietro. Piękny, rodzinny widok.
- Velociraptory też są super – wtrącił Peter.
- T-Rex jest lepszy.
- Velociraptory są mądrzejsze.
W odpowiedzi na jego wypowiedź, Harley rzucił w niego popcornem. Zanim Parker zdążył sięgnąć po miskę, Tony pacnął Keenera w tył głowy.
- Podczas oglądania filmu obowiązuje spokój – powiedział.
- Przecież ja jestem spokojny – burknął Harley, poprawiając swoją pozycję.
- Chyba głupi – mruknął pod nosem Peter, za co też otrzymał pacnięcie.
- Albo się uciszycie, albo przysięgam, że pójdziecie spać z bolącymi tyłkami. – Stark miał dość ich dzisiejszych kłótni. Chciał w spokoju obejrzeć film, a ich ciągłe przekomarzanki niesamowicie mu w tym przeszkadzają.
- Nie zrobiłbyś tego. – Na twarzy Harleya pojawił się pewny siebie uśmieszek.
- Ach tak? – Mężczyzna spojrzał na swojego syna. – Może więc chcesz się przekonać? Cap weźmie na kolana jednego z was, ja drugiego. Racja, Steve?
Steve był zajęty całowaniem Bucky'ego w szyję, więc nawet nie wiedział za bardzo o czym Tony rozmawia z chłopcami.
- Mhmm – mruknął w odpowiedzi, na co i Tony, i Bucky przekręcili oczami.
- Zostaw moją szyję. – Barnes dźgnął go łokciem w żebra, chcąc go od siebie odpędzić. Niestety, nie za wiele to dało, ale na całe szczęście Rogers przestał go przy wszystkich molestować. Splótł za to ich dłonie i przyciągnął go siebie, przez co głowa Bucky'ego znalazła się na jego ramieniu.
- Już to widzę – mruknął z zadowoleniem Harley, odpowiadając na wcześniejsze słowa Starka. Widząc jak bardzo Kapitan jest zorientowany w sytuacji, zapewnienia miliardera o tym, że we dwójkę ze Stevem przetrzepią im tyłki wydawały się wręcz komiczne. Poza tym Tony nigdy by tego nie zrobił, on i Peter doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Za to wkurzanie go było takie zabawne!
Tony westchnął głośno, po czym, ponownie obejmując swoich synów, skupił się na filmie. Chciał dzieci, to teraz je ma. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Natasha za to miała na twarzy wyszczerz, który zmalał od momentu, gdy Steve przestał obmacywać Bucky'ego. Raz zerkała na Stucky, raz na Iron-Family. Nie mogła zdecydować, czy lepiej obserwować ich, czy film. Ostatecznie patrzyła na film, lecz jej czujne oczy co jakiś spoglądały nie tylko na duet starych żołnierzy, ale i na wszystkie pozostałe shipy. Przecież ktoś musiał nad nimi czuwać!
Stephen pił trzeci w ciągu dnia kubek kawy. Może picie jej wieczorem nie było najmądrzejszym pomysłem, ale już tak się do tego przyzwyczaił, że nie wyobrażał sobie wieczornego seansu bez swojego ulubionego napoju. Poza tym jego organizm przyzwyczaił się do dużych (ogromnych wręcz) ilości kofeiny, a że trzeci kubek to i tak dla niego było mało, stwierdził, że nie będzie miał żadnych problemów z zaśnięciem. A jeśli takowe się pojawią, trudno. Najwyżej przeleci następny dzień na jeszcze większej ilości kawy. Nikt mu nie zabroni – chyba że Natasha, która czasem potrafi być w swoim „przekonywaniu" naprawdę przerażająca. Jako jedyna potrafi „zmotywować" Strange'a do ograniczenia kofeiny. Prawdziwa z niej cudotwórczyni.
Scott siedział na fotelu obok i rozwiązywał zadania z książki fizycznej z poziomu rozszerzonego. Był jednym z największych geniuszy w tej grupie i lubił robić ćwiczenia na rozruszanie mózgu. „To po to, by się nie zatrzymał w miejscu", mawiał. Bardzo często można go było spotkać z jakąś książką, kalkulatorem bądź notesem, w którym praktycznie codziennie robił jakieś obliczenia. Lang to naprawdę miły człowiek, ale często zbyt poważny – nie zna słowa „ironia", nie zna się na żartach, nie cierpi i nie rozumie magii. Ale za to wyjaśni ci w szczegółach jak działa świat kwantowy.
Bruce popijał kolejnego drinka i wyglądał tak, jakby był na wakacjach – zrelaksowany, niczym się nie przejmujący, oglądający film ze swoją zwariowaną rodzinką. Sam siedział tuż obok niego i powoli sączył zrobiony przez Bannera tequilia sunrise – jeden z jego ulubionych napojów alkoholowych.
Nieobecni na seansie byli T'Challa oraz Shuri – mieli jakąś ważną sprawę rodzinną, której niestety nie mogli przełożyć. Gdyby to byli, księżniczka zapewne z zaciekawieniem przysłuchiwałaby się wymianie zdań Harleya i Petera oraz jadłaby swoja ulubioną owsiankę, próbując w między czasie zrozumieć, co takiego obliczał Scott. Shuri nie była geniuszem, o czym wiedział każdy, kto ją znał. Nie rozumiała chemii, fizyki, a z matmy była do niczego. Uwielbiała za to uczyć się historii i poznawać nowe kultury. Ich własne wakandyjskie tradycje były dla niej niesamowicie ważne i zawsze ich przestrzegała.
T'Challa natomiast był kompletnym przeciwieństwem swojej siostry. W odróżnieniu od niej, nie obchodziła do tradycja, a na ważne wydarzenia rodzinne czy państwowe chodził jedynie z przymusu. Uwielbiał za to grać w różne gry i regularnie kupował sobie nowe, by jakoś zabić dłużący się często czas. Jego dodatkowym hobby było naśmiewanie się z sandałów Shuri, które ta uważała na prawdziwie „królewskie i modne". Król nigdy nie rozumiał tej „mody" i nie zamierzał jej rozumieć. To przekraczało granice jego wyobraźni i było zdecydowanie nieosiągalne dla jego mózgu.
- Kiedy widzisz, że woda się rusza i zaczynają pojawiać się na niej koła, wiedz, że zbliża się tyranozaur – odezwał się Harley, wpychając sobie do buzi garść popcornu.
- Uwielbiam te sceny – zgodził się Bucky. Próbował odpędzić od siebie Steve'a, który znowu zaczął się do niego dobierać – tym razem macał go po niższej partii pleców. – Steve! – krzyknął, czując jak druga ręka mężczyzny wędruje na jego udo. – Daj mi choć raz obejrzeć film w spokoju!
- Nie. – Rogers łobuzersko się uśmiechnął, ostentacyjnie jadąc palcami wzdłuż uda swojego chłopaka.
- Ja pierdole – burknął Peter, kręcąc przy tym oczami.
- Wyjątkowo zgadzam się z Peterem. – Tony nawet nie zwrócił synowi uwagi dotyczącej słownictwa.
- Idźcie już do sypialni, będzie prościej – mruknął Clint, próbujący zepchnąć ze swojej klatki piersiowej głowę Wandy. Ta oczywiście nic sobie z tego nie robiła i w najlepsze leżała dalej na ojcu, co jakiś czas podkradając mu z miski chipsy.
- Fakt – stwierdził Steve i nie czekając na reakcję i zgodę Bucky'ego, chwycił go za ramię, podniósł, a następnie oplótł swoją rękę wokół jego brzucha i uniósł go, po czym zaczął kierować się z nim w stronę ich sypialni.
- Steve! Puść mnie, do cholery! – Barnes nie byłby sobą, gdyby nie zaczął się wyrywać.
- Ciszej! – Syknął niemogący się skupić na zadaniu Scott.
Widząc, że nie otrzyma od nikogo pomocy, James poddał się i posłusznie dał się zanieść Rogersowi do łóżka. Jeśli Steve znów zrobi coś takiego, Bucky na siłę wepchnie mu do buzi upieczone (spalone) przez siebie babeczki!
Podczas gdy Natasha szeroko się uśmiechała na widok odbywającej się sceny z udziałem Kapitana i jego chłopaka, reszta wróciła do oglądania filmu. Takie zachowania Stucky (właściwie Steve'a) były normą i nikt już nie zwracał na nie zbytniej uwagi. Woleli skupić się na filmie.
- O, T-Rex zaraz go zeżre! – wykrzyknął Harley.
***********************************************************************************************
Ten świat taki już jest – dziwny i zupełnie inny od tego, jaki znacie. Ale nie można zabrać mu jednego – jest naprawdę interesujący.
&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&
Iiiiii.... Jak wam się podobało? Mam nadzieję, że pomysł na shota był dobry 😅😂
Wszystko jest totalnie na opak!
Co wam się najbardziej podobało/ najbardziej was zszokowało? Przeklinający Steve obmacujący przy wszystkich Bucky'ego? Nienawidzący się Harley i Peter? Fanka królewskich sandałów Shuri? A może potrafiący piec babeczki Quill? Dajcie znać!
Do następnego! 😁
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro