Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Avengersi w szkole (1 - CDN)

Nie wiem, co się stało - wstawiałam treść do poprzedniego rozdziału kilka razy, wciąż coś poprawiałam, i raz było widoczne, raz nie... :/

Już sama nie wiem czemu. Postanowiłam więc wstawić tu samą TREŚĆ 1 rozdziału, dla bezpieczeństwa. Może tym razem nic się nie usunie, mam nadzieję.

Głupi Wattpad -.-

Także w poprzednim rozdziale macie przedstawienie postaci (oby chociaż z tym wszystko było dobrze - wyświetla wam się, prawda? ^^')

Byłabym wdzięczna, gdybyście zostawili tu po sobie komentarz, chociaż jeden, czy widzicie CAŁY tekst. Im więcej osób zostawi kom, tym będę spokojniejsza, że tym razem udało się wstawić całość. Z góry dziękuję! ;*

I jeszcze raz życzę miłego czytania, jeśli ktoś nie widział treści w poprzedniej części <3


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


„Heeej" 7:35

„Bucky" 7:38

„Buck" 7:39

„Halo" 7:42

„Gdzie ty jesteś?" 7:44

„Barnes, odezwij się!" 7:45


Steve był naprawdę cierpliwą osobą. Naprawdę. Ale nawet on ma pewne granice wytrzymałości.

Chodzą z Buckym do tej samej klasy od lat i odkąd Barnes zdał egzamin na prawo jazdy, jeżdżą razem do szkoły. Rodzice kupili mu samochód jako nagrodę za praktycznie bezbłędnie zdany test, ale przestrzegli go też, że ma jeździć ostrożnie i James się do tego stosuje. Przeważnie.

Bucky był najlepszym przyjacielem, o jakim Steve mógł marzyć. Zawsze miał dla niego czas, potrafił go pocieszyć, nawzajem się wspierali, znali się jak nikt. I również jak nikt potrafili się doprowadzić do istnej furii. Jak dziś na przykład, kiedy to Rogers miał ochotę go udusić. Jego anielska cierpliwość (jak to mawiał Tony) była praktycznie na wyczerpaniu. James zawsze punktualnie podjeżdża pod jego dom i bez problemu zdążają na lekcje. Nie mają do siebie daleko, co bardzo wpłynęło na ich relację. Od małego u siebie nocowali, spędzali u siebie popołudnia, dostawali szlabany zarówno od pani Rogers, jak i pani Barnes. Niektórzy mówią, że są wręcz nierozłączni.

I tak jak Steve uwielbiał Bucka jak nikogo innego, tak dziś odczuwał potrzebę wrzucenia go pod autobus lub zabrania jego zapasów śliwek. James spóźniał się już nieco ponad kwadrans i nie odpowiadał na jego SMS'y. Nie ma bata, że zdążą na pierwszą lekcję! Gdyby blondyn wiedział, że coś takiego się wydarzy, poszedłby na znajdujący się na końcu ulicy przystanek. A tak stał bezczynnie niedaleko domu (nie chciał, by rodzice wypatrzyli go przez okno), zgrzytając zębami z niezadowolenia. Co Bucky sobie myślał? Rogers wahał się, co powinien zrobić – biec do szkoły, z nadzieją, że nie spóźni się aż tak bardzo, czy wbić do domu Barnesa i porządnie go wytarmosić? Był blisko skłonienia się ku drugiej opcji, gdy zobaczył znajomy samochód, który po chwili z piskiem opon zatrzymał się tuż obok niego. Blondyn natychmiast otworzył drzwi, obrzucając przyjaciela najbardziej srogim spojrzeniem, na jakie było go stać.

- Miałeś być tu ponad piętnaście minut temu – warknął, zapinając pas.

- Zaspałem – burknął James, gwałtownie wciskając pedał gazu.

- Jezu, Buck! – Steve aż zacisnął dłoń na plecaku. – Nie tak ostro! I nastawiaj sobie budziki!

- Nastawiłem, ale nie zadzwoniły.

Steve spojrzał na niego z wyrazem twarzy mówiącym „Akurat, bo uwierzę", po czym westchnął głośno. Dopiero wtedy uważnie mu się przyjrzał – roztrzepane włosy i niedbale założona bluza świadczyły o tym, że brunet musiał poważnie zaspać i w pośpiechu wyszykował się do wyjścia, zapewne nawet nie jedząc śniadania. Rogers wiedział więc, że Barnes będzie musiał coś zjeść od razu po pierwszej lekcji, bo inaczej będzie miał zły humor. Głodny Bucky to zły Bucky – tej zasady nauczył się już dawno i zdawał sobie sprawę, że Bucka w takim stanie nie warto drażnić.

Ale nie mógł mu tak po prostu odpuścić takiego dużego spóźnienia.

- Gdybym wiedział, że się tak spóźnisz, pobiegłbym na autobus.

- Rany boskie, raz mi się zdarzyło, a ty taką aferę robisz! – Bucky przejechał na żółtym świetle, co Rogers łaskawie postanowił zignorować. Atmosfera między nimi i tak była już nieco napięta i chłopak nie chciał dolewać oliwy do ognia. Zresztą jakby zatrzymała ich policja, to Barnes dostałby mandat. – Nie przesadzaj, nikt nas przecież nie zabije.

- Pierwszą mamy matmę z Piercem – mruknął, krzywiąc się lekko. Ten przedmiot zdecydowanie nie należał do jego ulubionych, a nauczyciel był jeszcze gorszy niż sama matematyka, co dawało wyjątkowo złe połączenie. Całe szczęście, że Buck był dobry z matmy i czasem mu w niej pomagał. Steve za to odwdzięczał mu się pomocą w pisaniu wypracowań.

- Co?! – wykrzyknął zaskoczony brunet. – Przecież dziś jest środa!

- Dziś jest wtorek, Buck.

- No to jesteśmy zgubieni – stwierdził. – Że też musiałem zaspać akurat we wtorek – jęknął. – Ja pierdole, jak ten tydzień wolno mija!

Rogers jedynie skinął głową, po cichu zgadzając się ze słowami przyjaciela. Znacznie bardziej wolałby, by była dziś sobota – mógłby nieco dłużej pospać i nie nawiedzałaby go w myślach perspektywa czterdziestu pięciu długich minut spędzonych pod czujnym okiem Pierce'a. Cóż, właściwie to może trzydziestu pięciu, o ile nie mniej. Wszystko zależy od tego, czy uda im się znaleźć wolne miejsce na parkingu przed szkołą.

Pomijając fakt, że Barnes po raz kolejny przejechał na żółtym świetle (które w momencie, gdy pod nim przejeżdżali zmieniło się na czerwone), porządnie opierniczył jadącego środkiem ulicy motocyklistę oraz prawie wjechał w hydrant, wymijając wlokącą się staruszkę prowadzącą jakiegoś gruchota, droga przebiegła im dość sprawnie. Steve w pewnym momencie po prostu zamknął oczy, powstrzymując się od zgryźliwego komentarza, który w obecnej sytuacji jedynie rozzłościłby jego przyjaciela. Normalnie Bucky by się z tego śmiał (choć nie ukrywał, że starsi ludzie za kierownicą przeważnie niesamowicie go wkurzali), ale nie wtedy, gdy był głodny. Kiedy więc dojechali na parking (chwała za wolne miejsce!), Rogers wyciągnął z kieszeni plecaka czekoladowego batona, a następnie podał go Jamesowi.

- Dzięki – westchnął cicho, wgryzając się w przekąskę. Do przerwy musi mu wystarczyć. – Ratujesz mi żołądek.

- Następnym razem nastaw sobie więcej budzików. – Usta Steve'a wykrzywiły się w niewielkim, aczkolwiek złośliwym uśmieszku. – Dokończysz później, teraz ruszamy do klasy.

Bucky przewrócił oczami, ale posłusznie potruchtał za przyjacielem, który przed wejściem do klasy przejechał ręką po włosach – jego słynny gest świadczący o tym, że był nieco zdenerwowany lub nie bardzo wiedział, co powiedzieć.

- Ale z ciebie tchórz – rzucił Barnes, po czym wyminął blondyna i bez wahania otworzył drzwi. – Przepraszamy za spóźnienie – rzucił na wejściu, kierując się na swoje miejsce.

Rogers pospiesznie poszedł za nim, uprzednio zamykając za nimi drzwi. Wymruczał pod nosem ciche „Przepraszamy", a następnie usiadł na swoim krześle, starając się ignorować spojrzenie nauczyciela, wręcz wiercące dziurę w jego czaszce.

- Jak miło, że zaszczyciliście nas swoją obecnością – odezwał się Pierce. - Po prawie – spojrzał na zegarek. – trzynastu minutach.

Ty się ciesz, że w ogóle przyszliśmy, pomyślał Bucky, mentalnie pokazując mu środkowego palca. W tej szkole było wielu nauczycieli, ale Pierce był zdecydowanie jednym z najgorszych. James miał go na swojej czarnej liście i wielokrotnie zastanawiał się nad wycięciem mu jakiegoś numeru. Kiedyś co prawda podkradł mu z torby jego ulubione wafelki waniliowe, ale to zdecydowanie było za mało. Będzie musiał kiedyś wymyślić coś znacznie ciekawszego. Chociaż furia nauczyciela i jego stan bliski paniki były naprawdę zabawne do oglądania.

Steve jedynie wyjął z plecaka książkę i zeszyt, po czym, spoglądając na tablicę, otworzył podręcznik na właściwej stronie i zaczął uważnie wczytywać się w treść zadania. Bucky zaś westchnął cicho, ale czując na sobie ostre spojrzenie nauczyciela, zabrał się za to samo.

Jeszcze tylko pół godziny.


**********************************************************************************************


To, że Tony nie był humanistą, było powszechnie wiadome. Matematyka ani fizyka (nawet chemia) nie sprawiały mu żadnego problemu, ale język angielski... Stark nienawidził ani pisania wypracowań, ani czytania lektur na siłę, a właśnie tak wyglądała znaczna większość lekcji. Wiedział, że umiejętność liczenia, stosowania różnych wzorów, równań i definicji przyda mu się w jego późniejszym życiu. Ale czy naprawdę tak istotne jest to, czy będzie umiał napisać rozprawkę lub pięciostronicowy esej?

Za każdym razem, gdy Maria Hill zadawała im coś do napisania, Tony miał ochotę zapaść się pod ziemię i już stamtąd nie wracać. Nie rozumiał ludzi, którzy potrafią (lub co gorsza chcą) tworzyć takie prace. Co jest fajnego w podawaniu argumentów za i przeciw lub opisywaniu smutnej historii jakiegoś książkowego bohatera? Nic.

Dlatego też Stark czasem wykłócał się o to ze Stevem, któremu pisanie wypracowań nie sprawiało większego problemu. Oczywiście zdarzały się wyjątki i jeśli już nawet Rogers zaczynał na coś narzekać lub nie wiedział, jak się za dany temat zabrać, to znaczyło, że było naprawdę ciężko. Tony często korzystał z Internetu, w poszukiwaniu jakichkolwiek pomocy lub gotowych wypracowań, którymi mógłby się posłużyć w pisaniu własnego eseju. Może i jego oceny z języka angielskiego nie były jakoś specjalnie powalające, ale go to nie obchodziło. Zdawał? Zdawał, więc problemu nie ma.

Kiedy podczas przerwy na lunch dosiadł się do swoich przyjaciół, ci natychmiast zauważyli jego skwaszoną minę.

- Co ci? – spytał Clint, przerywając jedzenie kanapki z masłem orzechowym.

- Ta baba ma wymagania z kosmosu – burknął, wpychając sobie do buzi frytkę. – Boże, jakie słone. – Skrzywił się, po czym wylał na talerz przydzieloną mu porcję keczupu. – Na cholerę mi wiedzieć, jak wyglądał polonez z „Pana Tadeusza"?

- Ach, czyli mowa o pani Hill – zauważyła od razu Natasha.

- Nie zaszkodzi od czasu do czasu przeczytać książki – odezwała się Pepper, która jedną ręką jadła jogurt, a w drugiej trzymała e-booka. Piękny widok. Jej zielone oczy, tak bystre, z uwagą śledzące czytany tekst. Rude włosy, dziś rozpuszczone, które delikatnie opadały na jej ramiona. Tony mógłby się w nią wpatrywać godzinami, gdyby nagle nie podniosła wzroku. – Poza tym nie wszystkie lektury szkolne są aż tak tragiczne.

- Ale żeby Tadek?

Potts przez chwilę milczała.

- No okej, tu się zgodzę.

Pepper była humanistką. Świetnie radziła sobie w papierkowej robocie, w kontaktach międzyludzkich, zarządzanie szło jej wybitnie, a do tego potrafiła pochłonąć daną książkę w jeden dzień, o ile fabuła wyjątkowo mocno ją wciągnęła.

To zwyczajna dziewczyna, która nie lubi mocnego makijażu ani zbyt krótkich sukienek, a mimo to przyciągnęła uwagę Starka, zapewne nawet nie zdając sobie z tego sprawy lub doskonale to ukrywając. Pepper była wyjątkowa i nic nie sprawi, by Tony zmienił w tej kwestii zdanie.

- Gdybyś miał angielski ze swoją ciocią, to ona dopiero by była na ciebie cięta – wtrącił Sam, przerywając tym samym jego natłok myśli.

Boże, uchowaj mnie od tego, pomyślał Tony. Znał Peggy od małego i naprawdę ją lubił, ale gdyby ta kobieta miała zostać jego nauczycielką, to chyba zmieniłby szkołę. Carter by go nieźle cisnęła, a ojciec by mu wtedy tym bardziej nie odpuścił, co skutkowałoby tym, że Stark miałby prze...kichane.

- Mam już matmę z Furym, wystarczy – burknął, biorąc do ust następną frytkę.

- Nas dziś na W-Fie Rumlow katował pompkami. – Do rozmowy włączył się Thor. – Gdyby można było wywalić tego pacana ze szkoły, byłbym pierwszym, który podpisałby petycję.

- Podpisałbym się zaraz pod tobą – mruknął Bucky, krzywiąc się lekko. – Gość mnie ewidentnie nie lubi.

- Bo masz potencjał, a jesteś leniem – odezwał się milczący dotąd Steve, po czym upił łyka soku. – Poza tym kiedyś brałeś udział w zawodach.

- No wiesz co, Steve, ranisz mnie. – Barnes złapał się teatralnie za serce. – Ale to było kiedyś, teraz nie mam już na zawody ochoty, a ten dupek tego ewidentnie nie kuma.

Wymienili między sobą jeszcze kilka zdań, a akurat gdy do ich rozmowy miał zamiar wtrącić się Tony, Thor zobaczył idącego przez stołówkę Lokiego.

- Loki! – wykrzyknął, strasząc tym samym kilkoro uczniów. – Loki, chodź! Jest miejsce!

Czarnowłosy obrzucił go zniesmaczonym spojrzeniem, ewidentnie mając zamiar go zignorować. Gdy przechodził obok ich stolika, mruknął:

- Nie mam zamiaru z wami sia—Aaa!

Nie dokończył, gdy Thor gwałtownie pociągnął go za nadgarstek. Blondyn przesunął się, robiąc obok siebie miejsce dla brata. Steve, siedzący koło niego sapnął cicho, szturchając ramieniem jedzącego kanapkę Bucky'ego, który, podobnie jak Rogers, również poleciał w bok.

- Hej! – krzyknął Scott. Chłopak prawie zleciał z ławki. Siła pchnięcia Thora była tak duża, że odepchnęła wszystkich w prawo. Jako że Lang siedział na samym brzegu, jego tyłek był bliski spotkania z podłogą.

- Och, wybacz. – Odinson uniósł rękę w przepraszającym geście.

- Co za łamaga – burknął Loki. – Dlaczego mnie to zawsze spotyka? – Zrezygnowany, westchnął cicho, po czym zabrał się za jedzenie sałatki.

Ta szkoła go wykończy.


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Okej, mam nadzieję, że się udało doczytać do końca xD

Tak, Avengersi czytają polski lektury xD Problem?

Rozdziały nie będą powalająco długie i nie będą pojawiały się zbyt często. 

W amerykańskich szkołach jest tak, że uczniowie sami sobie wybierają rozszerzenia, więc nie zdziwicie się, jak w późniejszym rozdziałach będzie misz-masz pod względem tego kto z kim jest na zajęciach ;P

Jakie są wasze wrażenia? Zaciekawi? A może wręcz przeciwnie - zawiedzeni?

Jeśli doczytałaś/eś i tekst wyświetla ci się do końca, zostaw po sobie w komie nawet zwykłą kropkę >.< Oby takie usterki więcej się nie zdarzały...

Cóż, żegnam się z wami tym miłym akcentem! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro