Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Infinity.

Dźwięk budzika wybudził mnie z niespokojnego snu, który towarzyszył mi tamtej nocy. Jęknąłem cicho, po czym chwyciłem telefon i wyciszyłem ten niezwykle irytujący dźwięk. Zegarek wybił równo piątą, a więc siłą woli podniosłem się do pozycji siedzącej i przetarłem twarz dłonią. Ból rozszedł się po mojej głowie, przez co jęknąłem cicho i zamknąłem oczy, tak jakby to miało mi w jakiś sposób pomóc.

Wczorajszy koncert był niesamowity, ale musiałem przyznać, że wyciągnął ze mnie wszystkie siły.

Miejsce, w którym się zatrzymaliśmy zawsze było jednym z moich ulubionych. Znajdowała się tam górka, na której można było podziwiać uśpione miasto i leniwie wstające słońce, które niosło ze sobą poczucie wyciszenia i chwilę, w której można się zatracić i zatrzymać na moment. Często tam chadzałem, kiedy musiałem przemyśleć kilka spraw, rozmawiałem ze wystającym słońcem i nie bałem się, że ktokolwiek nas usłyszy.
Postanowiłem, że w końcu powiem coś, co męczyło i dusiło mnie od dawna.
Byłem siedemnastoletnim chłopakiem, zakochanym po uszy w swoim najlepszym przyjacielu. Zadawałem sobie z tego sprawę już od dawna, ale nigdy nie miałem odwagi się do tego przyznać. No bo czy to było normalne, że podziwiałem każdy, nawet najmniejszy ruch swojego przyjaciela? Czy było normalne to, że nie potrafiłem przestać myśleć o jego malinowych ustach, o jego zapachu i uśmiechu? Tylko jego głos sprawiał, że potrafiłem odnaleźć właściwą drogę, a jego dłoń wyciągała mnie z ciemnych zakamarków moich myśli. I może to samolubne, ale chciałem mieć ten perlisty śmiech na wyłączność.

Potrzebowałem jego spojrzenia wypełnionego miłością i żartów, które rozumiałem tylko ja.

Za każdym razem mój wzrok uciekał na jego usta, nie potrafiłem tego opanować, pragnąłem je poczuć, skosztować.

I tego poranka postanowiłem w końcu mu to wszystko powiedzieć.

Czy się bałem?

Jak diabli. Bałem się odrzucenia, wyśmiania, bałem się, że mnie znienawidzi, będzie się brzydził mojego dotyku i wypowiadanych słów. Chciałem, żeby nasza relacja pozostała czysta, ale po prostu nie potrafiłem już dłużej udawać.

Powolnym ruchem zrzuciłem z siebie kołdrę i udałem się w stronę łazienki, czując rosnące we mnie podekscytowanie. Stanąłem przed lusterkiem z pozłacanymi ramami i zaśmiałem się cicho, było to bardziej paniczne, i mógłbym powiedzieć, że w tym momencie czułem motylki latające w moim brzuchu, ale skłamałbym, bo czułem cały zwierzyniec.

Niesforne loki postanowiły rozbiec się na wszystkie strony, a oczy przyozdabiały dosyć spore wory. Nie obchodziło mnie to wtedy. Chwyciłem lakier i grzebień i zacząłem układać włosy, zważając na każdy najmniejszy kosmyk.

Ten poranek musiał być idealny, nie mogłem tego zepsuć złą fryzurą.

Następnie umyłem zęby i założyłem czarną koszulkę z logiem mojego ukochanego zespołu, którą dostałem od Lou na urodziny, i brązowe rurki. Psiknąłem się wodą kolońską i jeszcze raz spojrzałem w lustro, uśmiechając się delikatnie. Delikatny rumieniec zalewał moje policzki, a lekko za duża koszulka sprawiała, że wyglądałem jak sierota.
Układałem sobie scenariusz przez ostatni miesiąc, planowałem każdy gest i każdy uśmiech. Ale co jeśli mnie odrzuci? Jeśli wyśmieje i powie, że to nienormalne?
Przełknąłem głośno ślinę, spoglądając na moje nagie stopy.
Jednak nie mogłem się wycofać. Za długo odwlekaniem, aby teraz stchórzyć. Wziąłem kilka głębokich wdechów i podniosłem wzrok.
- Dasz radę - wyszeptałem do swojego odbicia, po czym opuściłem toaletę, starając się opanować drżenie dłoni. Nie chciałem się uszkodzić, co bardzo często mi się zdarzało, więc starałem się poruszać jak najostrożniej, ale znając niezdarność musiałem oczywiście wpaść na wszystkie rzeczy po drodze. Uderzyłem się w mały palec o kant stołu, a kiedy próbowałem podtrzymać się na krześle, to upadło, pociągając za sobą małą szufladkę nocną. Syknąłem z bólu, siadając na dywanie i łapiąc się za pulsującego palca.
W pokoju panował półmrok, pojedyncze promienie wdzierały się przez lekko uchylone rolety, przedzierając się przez panujący mrok. Dziękowałem w myślach, że dzieliłem busa tylko z Lou, inaczej zapewne pobudziłbym już wszystkich i nie uniknąłbym niezręcznych pytań. Postanowiłem zignorować ból, który nieco odpuścił i poszedłem do łóżka Louisa. Spojrzałem na jego uśpioną twarz, wstrzymując na chwilę oddech. Wyglądał tak niewinnie i uroczo kiedy spał. Ja zazwyczaj miałem otwarte usta i lekko uchylone oczy, przez co wyglądałem koszmarnie, ale nie, Lou musiał być idealny w każdym calu. Wpatrywałem się w niego przez moment, słuchając jego miarowego oddechu. Nie miałem serca go budzić, chciałem już zawsze patrzeć na jego spokojną twarz. Kiedy spał, był totalnym przeciwieństwem siebie. Wydawał się być taki wyciszony i poważny. Nie krzyczał, nie śmiał się, nie skakał. Poznawałem jakąś część jego, której nikt inny nie był w stanie zobaczyć. Czułem jak z każdym oddechem zakochuję się w nim jeszcze bardziej.
- Lou - wyszeptałem w końcu, trącając delikatnie jego ramie. On tylko mrugnął coś pod nosem i przekręcił się na drugi bok, zaciągając kołdrę na głowę. Zachichotałem cicho i stwierdziłem, że potrzebuję radykalniejszego sposobu. Teatralnie przygotowałem się do skoku, po czym zamachnąłem się i chwilę później leżałem już na chłopaku.
- Harry, idioto! - krzyknął, ale nie wyczułem w jego głosie złości.
Leżałem całym sobą na jego chudym ciele, modląc się w myślach, abym przez przypadek nie połamał żadnej jego kości. Położyłem głowę na jego ramieniu, a on zaczął się przekręcać na brzuch, przez co o mało nie spadłem z łóżka.
- Dlaczego budzisz mnie tak wcześniej? - zapytał, podkładając ręce pod głowę i patrząc na mnie z góry. Ułożyłem się na jego klatce piersiowej i uśmiechnąłem się delikatnie. Czułem jego przyspieszone bicie serca i przysięgam, że mógłbym słuchać tego dźwięku do końca życia.
- Zabieram cię na spacer - oznajmiłem dumnie i spojrzałem na jego twarz od dołu.
- O wpół do szóstej? - zapytał, patrząc na ekran swojego telefonu. - To jakaś specjalna okazja?

Czułem jak na moje policzki wkrada się delikatny odcień różu.

- Czy zawsze musi być jakaś okazja?
Mężczyzna zaśmiał się i pokręcił głową.

- Hazza, ja wiem, że ty masz głupie pomysły, ale wczorajszy koncert był naprawdę męczący - mruknął.

- Wiem, ale stwierdziłem, że dzisiaj jest odpowiednia pora - powiedziałem tajemniczo, po czym niechętnie zwlokłem się z chłopaka.

Uniósł jedną brew do góry i uśmiechnął się głupio.

- A więc daj mi minutkę, muszę do toalety - odpowiedział cicho, a jego głos przyozdabiała typowa, poranna chrypka. Doprowadzał mnie do szału.

Jego włosy tworzyły jeden wielki chaos, a koszulka leżała gdzieś pod łóżkiem, przez co mogłem obserwować jego chude ciało. Moje serce przyspieszyło, obijając moją słabą klatkę piersiową, a oddech mimowolnie stał się cięższy. Uśmiechnął się, mierząc mnie wzrokiem i chwilę później zniknął za dębowymi drzwiami łazienki. Usiadłem na łóżku i odetchnąłem głośno, starając się opanować oddech i drżenie rąk. Miałem nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli, chciałem, aby ten dzień był idealny pod każdym względem.

Louis i ja zawsze tworzyliśmy coś wyjątkowego. Wszystkie krzyki, wygłupy, żarty - to wszystko tworzyło relację, której nikt nie był w stanie złamać. Pomimo, że był jedną z najgłośniejszych osób na świecie, to potrafił mnie słuchać, wtedy kiedy nikt nie słuchał, był oparciem, kiedy słone łzy wypalały moje policzki.

I nawet nie zdawał sobie sprawy, że był inspiracją większości moich piosenek.

Po upływie kilku minut z łazienki wyszedł odświeżony Louis, nie muszę chyba wspominać, że wyglądał idealnie, jak zawsze zresztą.

- Módl się, żebym tego nie żałował

Zaśmiałem się może trochę zbyt nerwowo i kiwnąłem głową w stronę wyjścia, chwytając uprzednio przygotowany koc. Kiedy wyszliśmy z busa, cały mój dobry humor pękł niczym bańka mydlana, a skowronki odleciały daleko stąd. Niebo otulały szaro-czarne chmury, blokując dostęp do podziwiania wstającego słońca, a zimny wiatr muskał nasze policzki, szczypiąc i gryząc. Wziąłem głęboki oddech, wpuszczając zimne powietrze do płuc.
- Możemy przełożyć to na jutro? - niemalże jęknąłem, drapiąc się po karku. Szczerze mówiąc byłem bliski płaczu.

- Nie mam mowy - prychnął, spoglądając na mnie. - Nie po to wstawałem dla ciebie o tej piątej, żeby teraz to przekładać.

Wzdrygnąłem się i nie wiem czy było to spowodowane zimnem, czy też narastającym uczuciem zdenerwowania. Musiałem to w końcu zrobić, za długo zwlekałem, ale naprawdę marzyłem o idealnym momencie, a pogoda musiała oczywiście pokrzyżować moje plany. Chłopak najwyraźniej zauważył mój odruch, ponieważ zdjął swój ocieplany sweter w kolorze głębokiej czerni i zarzucił go na moje odkryte ramiona.

- Będzie ci zimno - mruknąłem, ukrywając rumieniec goszczący na mojej twarzy.

- To ty tu jesteś zmarzluchem, nie dyskutuj ze mną.

Uśmiechnąłem się delikatnie, wdychając zapach mężczyzny, który pozostawił na swoim swetrze. Od razu poczułem się lepiej. To niesamowite, prawda? Niesamowite jest to, że jedna błaha rzecz potrafi w tak dużym stopniu zmienić nasz humor.

Do górki nie było daleko, zaledwie kilkaset metrów dzieliło nas od pożądanego miejsca. Szliśmy w ciszy, ale nie była ona niezręczna, wręcz przeciwnie, była błoga, pozostawiała przestrzeń, której potrzebowałem. Cieszyłem się, że nie zebrało mu się na rozmowę. Mogłem wszystko przemyśleć jeszcze raz, przygotować się mentalnie do tego wyznania, bo pomimo tego, że na ogół byłem naprawdę śmiały, to teraz czułem, że przez stres z trudem oddycham.
Ptaki budziły się powoli, oznajmiając swoje przybycie cichym ćwierkaniem, a rześkie powietrze zabierało ze sobą resztki snu, oraz burzyło las, nakazując mu śpiew. Zerwałem gałązkę z drzewa, obok którego przechodziliśmy i zacząłem się nią bawić, wyrywając po kolei wszystkie listki tak, aby pozostał sam patyk. Lou zaśmiał się cicho, obserwując moje zmagania i schował ręce do kieszeni spodni.

- Na pewno nie jest ci zimno? - zapytałem, przerywając przyjemną ciszę. Miał na sobie tylko biało-czarną koszulkę z rękawem, który sięgał mu do łokcia i czarne rurki.
- Na pewno, Hazza. - Uśmiechał się, patrząc w jakiś punkt przed sobą.

- To tutaj - powiedziałem w końcu, pokazując na lekko zarośniętą górkę.

- To jest to magiczne miejsce, do którego wykradasz się po nocach? - zapytał, a ja przełknąłem ślinę i spojrzałem na niego głupio, odchylając głowę delikatnie w lewo. - Harry, naprawdę myślisz, że twoje wykradanie jest dyskretne, biorąc pod uwagę to, że przewracasz wszystko po drodze? - zaśmiał się, a ja wciąż patrzyłem na niego jakbym widział go po raz pierwszy w życiu. - Każdy czasami potrzebuje chwili samotności, dlatego o nic nie pytałem. - Wzruszył ramionami i zaczął wspinać się po niezbyt stromej górce. Zorientowałem się, że stoję w miejscu, więc gwałtownie podążyłem za nim, pociągając nosem.
Spojrzałem na uśpione miasto, które trzymało w tym stanie oblane szarą barwą niebo. Pojedyncze światełka świeciły się w oknach wielkich wieżowców i pomimo, że górka nie była wysoka, mogliśmy zaobserwować prawie całe miasteczko. Wydawało mi się, że była to zasługa okolicy, teren na którym się zatrzymaliśmy rzeczywiście był położony dosyć wysoko. Rozłożyłem mój ulubiony, różowo-szary koc na ziemi, po czym usiadłem na nim i klepnąłem miejsce obok siebie. Przytuliłem nogi do klatki piersiowej i spojrzałem na widok przede mną.

Objąłem wzrokiem wszystkie domki, podwórka, wieżowce, lasy i zacząłem się zastanawiać kim są ich mieszkańcy. Co teraz robią, czy wstają do pracy, do szkoły lub dalej pogrążeni są w śnie i czy śnią koszmary, a może piękne sny na jawie? Czy się realizują i są szczęśliwi, a jeśli nie, to dlaczego? Rzuciłem pamięcią do dnia, w którym poczułem, że śpiewanie to moja pasja. Kiedy zdałem sobie sprawę, że to najlepszy sposób na wyrażanie uczuć i czułem wszystkie te dźwięki całym sobą. Dokładnie to pamiętałem. Jak śpiewałem mamie, kiedy robiła śniadanie i uparłem się, że jak podrosnę, to będę sławnym śpiewakiem. Mama zawsze się śmiała i mówiła, że jeżeli zechcę, to mogę być nawet drugim Michaelem Jacksonem. Miałem może dwanaście lat, nie zdawałem sobie sprawy, że moje imię będą znali ludzie z każdego zakątka świata. Że jej słowa mają taką siłę i są wręcz prorocze. Ostrzegała mnie jedynie, żebym nigdy nie zgubił siebie w tym całym amoku przeróżnych zdarzeń, ludzi, którzy nie zawsze będą mili i takich, którzy będą aż zanadto.

Musiałem ją przeprosić, bo jednak się zgubiłem.

Zgubiłem się w amoku błękitnych oczu, które idealnie wpasują się w moją zieleń.

Chciałem cofnąć się w czasie i opowiedzieć wszystko swojej młodszej wersji, mamie, której teraz tak bardzo mi brakuje i siostrze, która zawsze wspierała mnie w każdej, nawet najgłupszej akcji. Kontakt telefoniczny to jednak nie to samo co prawdziwa rozmowa przy czarnej kawie i czekoladowy cieście, a moja mama robiła wręcz niebiańskie ciasta. Nie zdziwiłbym się gdyby sam Bóg chciał ich spróbować.

- Pięknie tutaj - Ochrypły głos przywołał mnie z powrotem na Ziemię.
- Czuję się zaszczycony, że mnie tu przyprowadziłeś, to dosyć ważne miejsce - powiedział cicho, a ja uśmiechnąłem się do siebie.

- Bywało ładniej - westchnąłem, patrząc na dosyć smutną scenerię. Szare miasto wyglądało na martwe i przybite, ale pomimo wszystko wyrażało jakiś artyzm i piękno. - Lou?

- Hmm? - mruknął, spoglądając przed siebie.

- Zastanawiałeś się kiedyś gdzie byśmy byli, gdyby nas nie połączyli? - zapytałem, kładąc głowę na kolanach, tak, abym mógł obserwować jego twarz.

- Szczerze? - odwrócił wzrok na mnie, odszukując moje oczy. - Nie, bo dla mnie inna opcja nie wchodzi w ogóle w grę. Nie wyobrażam sobie tego, że nigdy nie poznałbym tych wszystkich idiotów, nie przytuliłbym żadnej fanki, nie zaśpiewałbym, nie usłyszałby
twojego śmiechu, nie powiedzielibyśmy za dużo na wywiadach, śmiejąc się z naszej głupoty i gadatliwości.

Uśmiechnąłem się delikatnie, na co zawtórował, a ja poczułem jak wulkan w moim brzuchu wybucha, wypuszczając tysiąc motylków, które łaskotały mnie od środka. Poczułem, że to ten moment, teraz albo nigdy.

- Lou, chciałem, żeby ten poranek był idealny i bardzo zdołował mnie fakt, że chmury postanowiły to zakłócić, ale zdałem sobie z czegoś sprawę. - czułem jak serce skacze mi do gardła, doskonale się przy tym bawiąc. - Z tobą nawet w jakieś najgorszej klitce będzie idealnie. - wypuściłem resztkę oddechu i spojrzałem w jego oczy, które wyrażały zaciekawienie. - Chciałem ci powiedzieć, że cię lubię.

- Ja też cię lubię, Harreh. - uśmiechał się i zmierzwił moje włosy.

- Ale nie Lou, ja cię lubię w inny sposób. Lubię patrzeć jak się uśmiechasz i wtedy zawsze czuję napływające szczęście, lubię słuchać twojego oddechu i śpiewu, wychwytując każdy, nawet najmniejszy dźwięk, lubię twój zapach, który czasem drażni mój nos, ale nawet jakbym stracił ten zmysł, to chciałbym, żeby twoje perfumy były ostatnią rzeczą, które dane mi było wdychać, lubię to w jaki sposób wypowiadasz moje imię, i to w jaki sposób na mnie patrzysz. Kocham ich błękit, który mógłbym porównywać do nieba, ale niebo chyba nie jest tego godne, kocham, kiedy się na mnie złościsz, wtedy tak uroczo marszczysz nosek, albo to, kiedy mnie gryziesz i na mnie skaczesz, kocham twoją twarz, kiedy jest zaspana, kiedy wyraża zmęczenie, kocham to, jak krzyczysz, bo twoje ukochane postacie w serialu się pokłócą, a ty z oddaniem opowiadasz mi ich historię. I pomimo, że czasami mamy gorsze momenty, to nigdy, przenigdy nie pozwoliłbym zamienić ich na nic innego, bo to wszystko tworzy nas. Coś, co mogę nazwać domem, bo pomimo tego, że jesteśmy w ciągłej trasie i nie mamy stałego miejsca zamieszkania, to właśnie przy tobie mogę poczuć się jak w prawdziwym domu, to ty nim jesteś. Nie jakiś budynek, nie miejsce, w którym się urodziłem. Ty jesteś moim azylem i miejscem, w którym czuję się bezpiecznie. Mama zawsze powtarzała mi, żeby słuchać się głosu serca, bo to ono zna nas najlepiej, a moje serce krzyczy za każdym razem jak nasze dłonie przypadkiem się zetkną, a spojrzenia skrzyżują. Możesz mnie wyśmiać, powiedzieć, że jestem obrzydliwy i to co mówię nie jest normalne, bo się przyjaźnimy, ale nie żałuję tego, Loulou. Nie żałuję tego, co właśnie powiedziałem i nie będę przepraszać. Nie będę przepraszać za to, że się w tobie zakochałem.
Wstrzymałem oddech i zacisnąłem powieki, oczekując najgorszego. Bo szczerze mówiąc byłem prawie pewien, że mnie odrzuci.

- Wiesz, Harry - zaczął po chwili ciszy, która wydawała się być wiecznością. - Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, byłeś taki zagubiony. - kącik jego ust uniósł się delikatnie. - Zapragnąłem się tobą zaopiekować. Wydawałeś się być przerażony tym wielkim światem, nawet bardziej niż ja. Zacząłem cię poznawać, każdy dzień sprawiał, że zacząłem wyczuwać w tobie bratnią duszę. Cieszyłem się, że widzisz we mnie kogoś więcej niż tylko twarz z okładki i maskotkę do robienia show. Bo prawdą jest, że tylko z tobą potrafię robić takie show, z tobą ono jest prawdziwe. Mam wrażenie, że całe życie to trochę za krótko, aby cię poznać, ale jeśli będziemy tego potrzebować, to oddam za ciebie kolejne życia, bo tak, Harry. Ja również nie żałuję. Nie żałuję, że zakochałem się w tym małym, wrażliwym chłopcu z piekarni.

Nie wierzyłem własnym uszom. Uszczypnąłem się nieznacznie, aby sprawdzić czy nie spałem. Ale nie spałem i ta rzeczywistość była piękniejsza niż niejeden sen. Poczułem jak każda komórka w moim ciele krzyczy i unosi się nad ziemią. Zobaczyłem jak Louis się do zbliża, więc przymknąłem oczy, ale szybko je otworzyłem, bo zdałem sobie sprawę, że chciałem zapamiętać najmniejszy szczegół tej chwili. Złączył nasze usta w krótkim pocałunku, w który przelałem wszystkie słowa, które nie zostały wypowiedziane i wszystkie uczucia, które zostały wypuszczone. Położył rękę na moim policzku, wypalając tym samym moją skórę. Nie przyspieszał tempa pocałunku, poczułem jak się uśmiecha, jak delikatnie wzdryga.

Jego usta oficjalnie stały się moim ulubionym smakiem.

Zakończył ten krotki, ale pełen uczucia pocałunek i spojrzał mi w oczy, odgarniając zabłąkany kosmyk włosów z mojej twarzy.

- Nawet nie wiesz ile czekałem na ten moment - wyszeptał, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

Poczułem brutalny powiew wiatru, który pomimo starań, nie był w stanie ugasić ognia we mnie.

Zaśmiałem się cicho, splatając nasze palce razem.

I właśnie wtedy wyszło słońce, zabierając nasze sekrety ze sobą.



---------
Hejka!
Ten shot jest totalnie o niczym, ale chyba potrzebowałam napisać po prostu coś takiego . Pamiętajcie, żeby się uśmiechać, bo uśmiech jest ważnym elementem naszego dnia!
Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro