Rozdział 14
Przepraszam, że nie było tak długo rozdziału, ale (przyznam się) nie miałam chęci... Dzisiaj w zamian o wiele dłuższy i dużo rzeczy się dzieje ;).
Rysunku nie będzie bo dziewczyna wypięła na mnie dupę (czasami nienawidzę ludzi) i mi smutno. Bo byłam taka podekscytowana!
Pod rozdziałem są moje wyżalenia, które możecie (ale nie musicie) przeczytać i jedna ważna informacja.
Miłego czytania!
Od: Tatuś
Gdzie jesteś, skarbie? Jestem pod twoim domem, ale nie otwierasz... ;(
Poczułem wibracje w mojej tylnej kieszeni i wyciągnąłem telefon. Patrząc przepraszająco na blondynkę przede mną odczytałem treść wiadomości. Skrzywiłem się i odpisałem szybko.
Do: Tatuś
Jestem w kawiarni z koleżanką. Daj mi godzinę, a nie pożałujesz, tatku 😏
Schowałem z powrotem telefon do kieszeni i starałem się nie przejmować co chwilę przychodzącymi nowymi wiadomości.
- To chyba poważne skoro ktoś próbuje zamienić twój telefon w wibrator- Anne przerwała swoją wypowiedź i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Jeżeli chęć wsadzenia swojego penisa w moją dupę dla Stylesa jest poważną sprawą to musi poczekać.
- O-okey... Mmm. Wracając do tematu...
Ignorując dalszy ciąg jej wypowiedzi obserwowałem uważnie zmianę jej nastroju na wspomnienie Harry' ego. Jej brwi były teraz zmarszczone, a usta ściśnięte. Zastanawiałem się jak sprawia, że z nich teraz wypływają słowa. Jedną pięść miała zaciśniętą na kubku, a drugą dłonią bawiła się zwisającym ze stołu kawałkiem obrusu.
- Halo! Słuchasz mnie w ogóle? Czy patrzysz mi się na cycki? Bo tak to wygląda... Chociaż nie możesz mi się patrzeć na cycki bo jesteś gejem.
- Trafna hipoteza.
- W takim razie gdzie odpłynąłeś Tomlinson?
- Całkiem niedaleko, jednak zbyt daleko by ci powiedzieć- mrugnąłem do niej.
- Miałeś brudne myśli o swoim tatusiu?- zapytała pusto.
- Twoja bezpośredniość mnie zabije, ale nie trafiłaś.
- Chcesz mi powiedzieć, że wszystkie sezony "Sherlock'a" poszły na marne?- wygięła usta w podkówkę.
Spojrzałem na nią i roześmiałem się.
- Co jest w tym śmiesznego?
- Nic... Po prostu... Jesteś taka urocza!
- Mówisz?- zrobiła zeza i wysunęła język.
- O m-mój Boże!- zgiąłem się w pół i chwyciłem za brzuch.
- Może jeszcze tak?
Zrobiła "kaczkę" ze swoich pulchnych ust i przyłożyła do swojego oka rękę ze znakiem victorii (?).
- Skąd ty to wszystko znasz?- uśmiechałem się szeroko.
- Nie wiem.. Może ma to we krwi?
Zapatrzony w nią przekręciłem w bok głowę. Ta dziewczyna była niesamowita. Urocza, wesoła, rozmowna i inteligentna. Oczy są odzwierciedleniem duszy, a jej oczy jarzyły się niesamowitym blaskiem, ale gdy się spojrzało głębiej można było zobaczyć smutek, najbardziej czysty i szary smutek. Co ta dziewczyna musiała przejść? Dobrze, że ma teraz Zayna i pewnie z jej osobowością mnóstwo przyjaciół.
Moje roztargnienie przerwała kolejna wiadomość. Wyciągnąłem telefon po raz kolejny i ze zgrozą patrzyłem na wszystkie wiadomości.
Od: Tatuś
Jaką koleżanką? Gdzie?
Od: Tatuś
Nagle wolisz cipki?!
Od: Tatuś
Jak ona ma na imię?!
Od: Tatuś
W tej chwili masz do mnie przyjechać!
Od: Tatuś
Szykuj dupę, Tomlinson! Tak cię spiorę, że nie będziesz mógł się wysrać!
-Co tak zbladłeś?
- J-ja muszę na prawdę iść- jak szalony wstałem gwałtownie z krzesła i chwyciłem z wieszaka mój płaszcz.
- Co się dzieje, Louis?
- Jeżeli nie znajdę się w domu w przeciągu kilku minut będę martwy.
- Coś się stało? Komuś podpadłeś?
- Można tak powiedzieć- drżącymi dłońmi założyłem płaszcz.
- Okey, odprowadzę cię do auta- sama zaczęła się zbierać.
Tupiąc nogą w geście zniecierpliwienia czekałem aż założy swoją kurtkę i wyjdzie zaraz przede mną z kawiarni. Na zewnątrz zabrała Maxa ze specjalnego kojca i w ciszy zaczęliśmy się kierować do wieżowca. Czułem się jakbym za chwilę miał wybuchnąć. Mój puls był niebezpiecznie szybki, a oddech płytki. Prawdopodobnie nigdy nie byłem tak przestraszony w życiu. Niby Styles nie mógł zrobić mi krzywdy, bo do tego zobowiązywała go umowa, ale treść ostatniej wiadomości jaką do mnie wysłał wcale mnie nie podnosiła na duchu. Nie zauważyłem kiedy byliśmy już przy zjeździe na podziemny parking, który znajdował się po tylnej stronie budynku.
- To... Tutaj będziemy musieli się pożegnać- Anne złączyła ręce za sobą i zaczęła kołysać się na piętach.
- Tak, na to wygląda- odchrząknąłem.
- Więc, do zobaczenia- zanim się zorientowałem zgarnęła mnie w swoje drobne ramiona.
Lekko zszokowany objąłem ją w talii i oddałem uścisk. Pachniała jak... wata cukrowa? Po chwili odkleiliśmy się od siebie.
- Do zobaczenia, mam nadzieję, że niedługo- posłałem jej mój uśmiech.
Powoli obróciłem się i zacząłem schodzić pochyłą, betonową drogą.
- Louis!- już dzisiaj po raz drugi dogoniła mnie i podała mi małą karteczkę.- Może ci się przydać- mrugnęła i z powrotem odeszła.
Zaciekawiony rozwinąłem papierek i zobaczyłem krzywo zapisany numer telefonu. Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się pod nosem. Oczywiście, że mi się przyda. Idąc dalej wyciągnąłem telefon z kieszeni i zapisałem ją w kontaktach jako "Anne ❤👯". Po chwili namysłu wysłałem jej krótkiego SMS, by ona także miała mój numer.
Po krótkiej chwili już byłem w swoim aucie i odpalałem silnik. Zręcznie manewrując między autami tą samą drogą, którą tu przyszedłem wyjechałem na ruchliwą ulicę. Kiedy po przejechaniu zakorkowanych londyńskich ulic wyjechałem na te puste wreszcie mogłem się rozluźnić. Wtedy moje myśli przestało zajmować spotkanie z blondynką tylko powód, dla którego je przerwałem. Moje dłonie zacisnęły się na kierownicy, a mięśnie spięły się. Żołądek miałem związany w supeł i trudno było mi przełknąć ślinę.
Będąc pogrążony w wyobrażeniach co może mi zrobić starszy, nie zauważyłem małej dziewczynki wychodzącej na pasy. Kiedy właśnie uświadomiłem sobie, że Harry może okazać się sadystą w sprawach łóżkowych poczułem jak moje auto podskakuje przejeżdżając coś.
Od razu zatrzymując auto rozejrzałem się przerażony dookoła. Nigdzie nie widziałem dziewczynki, która mignęła mi wcześniej przed oczami. Moje serca w jednej chwili zaczęło pompować więcej krwi, a całe ciał trząść. Mój Boże... Przejechałem dziecko! Jestem mordercą! A co jeżeli teraz jej mama czeka na nią z ciepłym obiadem i lodami? A co jeżeli właśnie biegła do domu by pobawić się swoją ulubioną lalką? Na pewno była śliczna. W przyszłości wyrosłaby na piękną kobietę i znalazłaby męża, którego by zazdrościłyby jej wszystkie koleżanki. Potem mieliby gromadkę pięknych, malutkich bobasków. Co ja zrobiłem?!
Z moich oczów zaczęły sączyć się ciężkie, słone łzy. Pójdę do więzienia, będę wytykany palcami na ulicy. Jej rodzina będzie na mnie wściekła do końca, za to że zabiłem ich córkę. Chwila... A może jeszcze nie wszystko stracone? Jak opętany dziko prawie, że rozerwałem pasy bezpieczeństwa i kopnąłem drzwi, prawie że wyrywając je z zawiasów. Na drżących nogach, prawie że upadając stanąłem na asfalcie. Biorąc głęboki wdech, nie wiedząc co zobaczę pod kołami schyliłem się przysiadając na piętach.
Gdy wreszcie zobaczyłem to co miałem zobaczyć moje oczy zaczęły produkować zdwojoną liczbę łez... ulgi. Nigdy w całym życiu nie byłem tak szczęśliwy jak w tamtym momencie. Z pod czarnej opony wystawały uszy pluszowego królika, a w niektórych miejscach po ziemi powiewały kawałki pluszu. Jestem jebanym szczęściarzem... Ale w takim razie gdzie jest dziewczynka?
Do moich uszu dotarł cichy płacz. Wyprostowałem się i przeszedłem na przód auta. Tam stała mała dziewczyneczka z brązowymi, prostymi włoskami spiętymi różowymi spineczkami. Na pleckach miała plecak w kształcie myszki Mickey. Twarzyczkę miała schowaną w malutkich rączkach. Na jej drobne ciałko założona była pudrowo różowa bluzeczka z kołnierzykiem, a na nóżki krótkie, luźne białe spodenki. Na stópki nałożone miała pastelowo żółte skarpetki, które wystawały z butów z myszką Minnie.
Ostrożnie przykucnąłem obok niej i położyłem dłoń na ramieniu.
- Nastraszyłem cię, prawda?- wyszeptałem miękko.
Dziewczynka powoli wyprostowała się i spojrzała na mnie szklistymi oczkami. Ich kolor był... nie do opisania. Były idealną mieszanką błękitu i zieleni.
- P-pana autko p-przejechało M-malchew-wka!- rozpłakała się ponownie.
- To twój pluszak?- zerknąłem na rozjechaną zabawkę.
- T-tak, t-to mój jedyny psyjac-ciel!
- Tak mi przykro, kochanie... Jak masz na imię?
- N-nie wolno m-mówić imienia nieznajomym- uspokoiła się odrobinkę.
- Hmm... W takim razie zrobimy tak. Jestem Louis Tomlinson, a ty księżniczko?- uśmiechnąłem się.
- Nadal jesteś nieznajomym.
- Nie prawda! Znasz moje imię. Teraz twoja kolej- zachęciłem ją.
- J-jestem Chloé- podała mi nieśmiało rączkę.
- Śliczne imię. Mieszkasz gdzieś tu niedaleko?- rozejrzałem się jakby nad którymś z domów miała pojawić się ogromna strzałka.
- J-ja mieszkam ulicę dalej.
- Może w takim razie odprowadzę cię, twoja mama pewnie się martwi.
- Nie mam mamusi. Mam Abigail- uśmiechnęła się dumnie.
- Co to znaczy, że nie masz mamusi?
- Mieszkam z innymi dziećmi w takim duuużym domku- pomachała rączkami próbując pokazać jego rozmiar.
- Oh, rozumiem... Tam też mogę cię odprowadzić.
- Dobrze, Louis. Abi nie byłaby zadowolona, że znowu nie wróciłam na czas.
Wstałem z klęczek i wystawiłem dłoń w jej kierunku. Chloé niepewnie po nią sięgnęła i razem przeszliśmy na chodnik. Przeszliśmy parę kroków, kiedy dziewczynka zatrzymała się gwałtownie.
- A co z Malchewkiem?! Przejechałeś go!- jej warga zaczęła drzeć, a oczy znowu błyszczeć.
- Oh, nie płacz kochanie! Za chwilę coś wymyślimy...- przygryzłem w zdenerwowaniu wargę.- Kupię ci nową maskotkę! Co ty na to?- spojrzałem jej w oczka.
- Mhm- pokiwała główką- Na końcu ulicy jest mały sklepik z zabawkami. Jak jestem grzeczna Abigail mnie tam zabiera!
- Cudownie!- odetchnąłem z ulgą.- Chodźmy...
Obejrzałem się za siebie, ale patrząc na małą dziewczynkę koło mnie, stojące auto na środku drogi i rozwścieczony tatuś nie wydawał się problemem.
***
- Chcę tego jednorożca!- tupnęła, już po raz kolejny nóżką mała.
- Ale Chloé... Nie wolisz tego misia?- potrząsnąłem wspomnianą zabawką w dłoniach.
- Nie, Louis! Chcę tego tęczowego! Lubię tęczę!
Z bólem spojrzałem na cenę pluszowego jednorożca. Jak można wydawać tyle pieniędzy na zabawki? Z powrotem wróciłem spojrzeniem na małą istotkę koło moich stóp. Jej oczka wręcz świeciły gdy patrzyła na zabawkę na najwyższym regale. Ehh...
- Dobrze, może-
- Yeeeey!- po całym sklepie rozniósł się pisk.- Wiedziałam, że się w końcu poddasz!
Spojrzałem na nią zszokowany. Mała, przebiegła.
- Teraz go ściągnij!- podskakiwała z podekscytowania.
- Według rozkazów, Pani- ukłoniłem się i udając chód rycerza podszedłem bliżej regałów.
Z pewną siebie miną wyciągnąłem rękę jak najwyżej potrafiłem. Już miałem go w dłoni gdy nagle okazało się, że jest... pół metra wyżej. Stanąłem na palcach, ale to nic nie dało. Próbowałem podskoczyć, ale to też nie przyniosło skutków. Rozejrzałem się dookoła i niedaleko zobaczyłem duży samochód dla malców. Schylając się podjechałem nim bliżej i stanąłem na nim chwiejąc się lekko.
Ucieszyłem się kiedy dostrzegłem, że teraz bez problemu mogłem sięgnąć po jednorożca. Znów przybierając postawę dzielnego męża chwyciłem go w dłoń i już miałem zejść na ziemię, gdy autka ujechało spod moich nóg i z łoskotem wylądowałem na tyłku.
- Ała!
- Haha, Lou! T-to było takie ś-śmieszne!- Chloé śmiała się uroczo nabierając powoli rumieńców.
Spojrzałem na nią z pod byka, ale sam po chwili wybuchłem cichym śmiechem.
- Louuu, a ty masz takie śmieszne zmarszczki! O tu!- podbiegła do mnie i położyła rączki na mojej twarzy.
- Mówisz, że są śmieszne?- przekrzywiłem głowę.
- Mhm- pokiwała głową.
- A ty za to masz dziury w policzkach!- wetknąłem palec w jeden z jej dołeczków.
- Jesteś takim małym bubu, Lou.
- Ej, jestem duży!
- A ja nie jestem księżniczką wróżek i jednorożców!- dziewczynka szybko wyrwała mi jednorożca z rąk i dobiegła do kasy.
- Księżniczka wróżek i jednorożców, mówisz?- powiedziałem do siebie.
Pokręciłem głową i sam poszedłem tą samą drogą co dziewczynka. Po drodze wiele nie myśląc wziąłem ze stojaka srebrną koronę z różowymi i niebieskimi kryształkami. Kiedy mała stojąca przy kasie ją zobaczyła rzuciła się na mnie i prawdopodobnie wyprzytulała mnie jak nikt inny od... kilku miesięcy?
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję, Lou!
- Nie ma za co, księżniczko- zachichotałem, co zdziwiło nawet mnie.- Teraz chodźmy zapłacić i odprowadzimy cię do domu.
- Okey.
Chloé posłusznie położyła zabawkę na ladzie, a ja obok niej koronę. Kasjerka dziwnie się do mnie uśmiechając i mrugając skasowała zakupy i przesłodzonym tonem podała cenę. Jak do rozjuszonego psa ostrożnie podałem jej pieniądze i po chwili wreszcie mogliśmy wyjść ze sklepu.
Dziewczynka dzielnie szła koło mnie z koroną na głowie i z jednorożcem, który był jej samej wielkości.
- Jak go nazwiemy, Lou?- potrząsnęła dużą zabawką.
- Nie wiem, masz jakiś pomysł?
- Hmm... Może nazwę go jak któregoś twojego przyjaciela? Jak ma na imię twój przyjaciel?
- Harry- powiedziałem bez namysłu.
-Super! Harry- tęczowy jednorożec... To imię nawet kojarzy mi się z tęczą, wiesz? Ale zaraz jak wrócę do domku będę musiała go wsadzić do szafy, żeby inne dzieci nie zabrały mi go.
- Jasne-parsknąłem śmiechem na to ile podtekstów było w tym jednym zdaniu wypowiedzianym przez 5-letnią dziewczynkę.
- Z czego się śmiejesz, Lou?
- Oh, z niczego, kochanie. Chodźmy, bo Abigail się zdenerwuje.
Po kilku minutach doszliśmy do dużej, miło wyglądającej kamienicy. Miała białe okna i drzwi, a z niektórych parapetów zwisały kwiaty.
- Bardzo ładny ten twój dom- pokiwałem z uznaniem głową.
- Co nie?- zachichotała.- Odwiedzisz mnie kiedyś, Lou?
- Ja...- nie wiedziałem co odpowiedzieć.- Oczywiście. Musisz mnie oprowadzić po swoim królestwie wróżek i jednorożców.
Z zachwytem patrzyłem jak oczy dziewczynki zaczynają się świecić, a na buźce zaczynał wykwitać najpiękniejszy uśmiech.
- Bardzo cię lubię, Lou- powiedziała z czerwonymi policzkami.
- Ja ciebie też, a teraz leć- przybiłem z nią piątkę, po czym odwróciła się i wbiegła po schodkach na ganek, z którego sekundę później zniknęła wchodząc do środka.
Z lekkim roztargnieniem zacząłem wracać do auta. Niepojęte ile może zmienić jeden dzień w życiu człowieka. Miałem okazję spędzić trochę czasu z tak niesamowitą osobą jak Anna, potem przeżyłem dwa zawały serca, a na końcu poznałem małe słoneczko o imieniu Chloé.
Ten dzień przysporzył mi wiele emocji, a za chwilę jeszcze więcej- pomyślałem przerażony, gdy parkowałem pod swoim domem.
Cały kolejny rozdział będzie smutem (!) więc nie zmuszam do czytania. Cały, mam na myśli CAŁY. Ponad tysiąc słów smutu *
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro