Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9 - Intruz

Gdy się obudziła, pierwszym, co ujrzała, był śpiący obok niej Caleb, na którego widok zagościł na jej twarzy uśmiech.

— Mój mąż — wyszeptała, kładąc na jego policzku dłoń.

Poczuwszy zarost na jego policzku zadrżała. Jaki tak naprawdę był ten mężczyzna? Bo przecież tak naprawdę go nie znała. Nie dopuszczała do siebie takiej możliwości. Nie chciała go poznawać, ponieważ do tej pory plan był jasny i konkretny. Trzy miesiące, a po upływie trzech miesięcy dalsza podróż donikąd. Ale czy na pewno? Ta noc w Vegas. Pierwsze spojrzenie w jego mroczne, tajemnicze oczy. Od razu stał się dla niej wyzwaniem. Wystarczyło jedno spojrzenie, pierwszy kontakt wzrokowy. Pamięta to do tej pory. Tą jedną chwilę, niczym pojedynczą klatkę filmową. Najważniejszą, decydującą o wszystkim. Zamyślony, rozkojarzony, wyglądał jakby znalazł się tam wbrew swej woli, jakby gdzieś się śpieszył. Nawet nie zauważył, gdy wychodziła na podium, ani jak zaczynała tańczyć. Na początku poczuła wątpliwości. Przemknęło jej nawet przez myśl, że był gejem i dlatego młode, zgrabne, ponętne kobiece ciała wywoływały na jego twarzy wyraz wręcz niechęci. To na pewno skomplikowałoby sprawę, a zamierzała wygrać ten zakład. To pragnienie pojawiło się nagle, nieoczekiwanie, a ona nie chciała nawet dopuścić go do siebie, bo to było takie do niej niepodobne. W myślach wciąż powtarzała: „Spójrz na mnie, spójrz..." A on jak na złość wpatrywał się w stojącą przed nim, do połowy napełnioną szklankę, przy której stała pusta butelka po wodzie mineralnej. Wyglądało na to, że był zupełnie trzeźwy. „Czy to dobrze?". „O czym myślisz? A może o kim?".

Co chwila marszczył czoło, tak jakby coś nie dawało mu spokoju. Co to mogło być? I w którymś momencie stało się. Spojrzał jakby z niecierpliwością na stojących przy nim kolegów i ujrzawszy na ich twarzach zachwyt, powiódł za nimi wzrokiem. I to była właśnie ta jedna sekunda, flesz, migawka, gdy po raz pierwszy ich spojrzenia się skrzyżowały. Widziała jedynie jak w jednej chwili jego twarz się ożywia, a mrok w przepastnym błękicie nasila się. Przymknęła oczy, chcąc zostawić w pamięci tą sekundę, pojedynczy flesz. Tyle wystarczy — pomyślała wtedy, zapominając się w tańcu. A później stało się coś dziwnego. Gdy uchyliła powieki jego wzrok dosłownie nią wstrząsnął. Był nieustępliwy, zachłanny, zdecydowany i stanowczy. Tak, ten mężczyzna był wyzwaniem, jednak w tamtej chwil odkryła, że było to zupełnie innego rodzaju wyzwanie. Trzymaj się od niego z daleka — pomyślała i zrobiła to, co zawsze w chwilach, gdy pojawiała się w niej jakakolwiek słabość. Wyłączyła to. Postawiła blokadę.

Był tak uroczo nieporadny, gdy po raz pierwszy do niego przemówiła. A ton jego głosu. Tak, to było coś, czego musiała unikać. Od razu zorientowała się, że Caleb jest jej zupełnym przeciwieństwem. Był tylko jeden problem. Jaka byłaby ona, gdyby nie jej choroba? Czy też uciekałaby w nieznane? A może miałaby jakiś cel? Tak, czy nie? Odpowiedź była oczywista. Była zupełnie inna. Życie na krawędzi, to było coś, co zawsze tkwiło w niej gdzieś głęboko ukryte. Nie umiała odnaleźć się wśród swych rówieśników. Na studiach męczyła się. Jej przyjaciółki snuły plany. Miały chłopaków, życie uczuciowe, cele, marzenia. A ona żyła chwilą. Dziś nigdy nie wiem, co będę robiła jutro... ponieważ jutro może nie nadejść.

Uwielbiała spacerować po krawędzi, podchodzić do niej coraz bliżej, ze świadomością, że jeszcze cal, a powrotu nie będzie. Adrenalina, ciśnienie, żywioł. Często szukała silnych wrażeń, wchodziła do baru i zaczepiała jakiegoś idiotę, najpierw z nim flirtowała, a później doprowadzała do wrzenia, pragnęła tylko tego, aby skończyło się to rozróbą. Jedyne, czego nie chciała, to skończyć jako bezwolne warzywo, ktoś, kogo nie słucha nawet jego ciało. Kontrola, to zawsze ona musiała decydować o wszystkim. Przekraczając granicę, łamiąc reguły, ryzykując życie, zawsze podświadomie chciała jedynie tego, aby zdecydował los, by to on uwolnił ją od konieczności odebrania sobie czegoś, co kochała — życia. I nagle na jej drodze stanął ktoś, kto, sprawił, że coś w niej słabo zaprotestowało.

Caleb... on był jak skała. Biła od niego nieprawdopodobna siła i ten wzrok, którym ją zniewalał. Był niczym skała, o którą rozbijała się niczym fala i obojętnie ile jak bardzo byłoby to niebezpieczne, coś ją do niego przyciągało. Oplatała go sobą uderzając w niego i to, co było najpiękniejsze, to fakt, że trwał w jednym miejscu. Silny, mocny, wytrwały. Ten jeden flesz, zaledwie sekunda, którą schowała głęboko w sobie, nie pozwalając dopuścić do siebie nawet najdrobniejszej słabości. Noc, której nie pamiętała. Ekscytująca myśl, że była z nim tak blisko, w tak intymnych chwilach. I ślub... Które z nich wyszło z tą propozycją? Bo przecież tylko jedno z nich mogło wpaść na ten pomysł. Tak naprawdę nie była przyzwyczajona do picia. Prawdę mówiąc alkohol i papierosy to było coś, czym zajmowała ręce, gdy szukała kolejnych ekscesów, prowokowała los. Nie lubiła się upijać. Dlaczego? Były dwa powody. Jej ojciec uległ wypadkowi, gdy był pijany, widziała też zachowanie Deana, podczas gdy przesadził z alkoholem. Potrafił wtedy zdemolować lokal, prowokował bójki, był agresywny, rzucał się do z pięściami do każdego, kto choćby krzywo na niego spojrzał. Trudno było go w takich chwilach uspokoić. Najprostszym wyjściem było zawsze pozbawienie go przytomności, co przeważnie robiła, szybkim ciosem. Drugim powód był niezmienny. Chciała mieć pełną kontrolę nad ty, co się działo. Trzeźwy umysł, to była podstawa, a potrafiła tak manipulować sytuacją, że towarzyszący jej mężczyzna był przekonany, iż to ona jest pijana. Wystarczyło wypić pierwszego drinka, a później już tylko upijać łyk, w odpowiednim momencie zamieniając drinka. Nieświadomy facet, zapatrzony w jej oczy, nawet nie orientował się, że pije podwójnie. Prawie zawsze taki sam plan. Cwaniak, który w planach miał upić dziewczynę i zabawić się z nią bez konsekwencji, i jeżeli na swe nieszczęście trafiał na nią, kończyło się to dla niego bardzo boleśnie. Oczywiście nie zawsze tak było. Często trafiała interesujących uczciwych mężczyzn, którzy poszukiwali związku. Takich traktowała poważnie. Przez noc, czasem zdarzało się, że dłużej. Ale nigdy więcej niż trzy dni. To była granica, której nigdy nie przekraczała. Góra trzy dni dobrej zabawy a potem wsiadała na motor i jechała przed siebie. Bez celu. Aż do tej nocy w Las Vegas. Następnego dnia po przebudzeniu chciała jak najszybciej wyjść, ale wszystko potoczyło się szybko. Wręcz lawinowo. Nie pamiętała niczego, co bardzo ją irytowało. I ten facet, który sprawiał, że w jednej chwili chciała od niego uciekać, jednocześnie czując, że nogi wrastają jej w ziemię. Ślub? Panika, przemieszana z ekscytację. Konieczność zniknięcia i świadomość, że jeszcze go spotka. Ale przecież nie musiała, papiery rozwodowe mogła podpisać gdziekolwiek, jego obecność nie byłą konieczna. A później wyznanie Caleba, że nie może się rozwieść. Trzy miesiące z nim w jego domu w Luizjanie? To było coś, czego chciała uniknąć, ale ten wyraz jego twarzy. Siedem dni. Dokładnie tyle się wahała. Jednak przemogła się. Przecież nic nie stało na przeszkodzie, aby gdzieś się wypuścić, zrobić mały wypad w jakiś weekend i zabawić się. Poczuć adrenalinę. Zawsze też mogła odejść. Nie była więźniem. Robiła mu przysługę. Jadąc do niego wciąż pełna była obaw. Jak to będzie wyglądało? Przywita ją i pokaże jej pokój, który zajmie, oprowadzi po domu i uda się do swoich obowiązków? Czy będzie tak samo zasadniczy jak tego ranka, gdy widzieli się ostatnio? Rzeczywistość ją zaskoczyła. Ponownie ten dziki błysk w przepełnionym tajemnicą spojrzeniu. Mrużył groźnie oczy i wściekał się jak wariat, a ona poczuła jakąś ulgę. Jakże niebywałą przyjemność sprawiało jej doprowadzanie go do wściekłości. To było takie dziwne. Przeniósł ją przez próg i w zasadzie było to nawet przyjemne. Podniósł ją z taką łatwością i tulił tak swobodnie. A później ta chwila, gdy spotkała dzieciaki, a między nimi Jima, który od pierwszego spojrzenia stał się ważnym elementem jej życia. Mówiła dzieciakom, że są tacy sami i w tamtym momencie jedynie ona wiedziała, że nie jest to kłamstwem. Oboje łączyła smutna rzeczywistość. Nieuleczalna choroba, która naznaczyła ich dalsze życie. A Caleb? Takie przyjemne było widzieć w jego oczach poirytowanie i złość, gdy robiła coś spontanicznego. Widziała tam coś jeszcze. Coś, co było głęboko ukryte i coś, co za wszelką cenę chciała wydobyć. Udowodnić sobie i jemu, że istnieje. Każdy wieczór był najprzyjemniejszą częścią dnia. Wisiała do góry nogami zapatrzona w zachodzące słońce ze świadomością, że on zaraz do niej przyjdzie, usiądzie obok i nie minie dużo czasu, zanim wtuli się w jego silne ramiona.

Ta chwila, gdy znalazł się w rzece tuż obok niej, była najstraszniejszym momentem, jaki przytrafił jej się w życiu. Nigdy wcześniej nie ogarnęła ją taka panika jak wtedy, na myśl, że może stać mu się krzywda. Wszyscy, tylko nie Caleb. To było tak dojmująco bolesne. Nagle pojawiły się słowa, których nigdy do siebie nie dopuszczała, myśli, które ignorowała i pragnienia, których się bała. Chciała odjechać, uciec, zapomnieć, ale nie potrafiła. Każdy przejechany metr coraz bardziej ją bolał. A gdy dojechała do granicy miasta, poczuła się tak strasznie, bezwolnie, jakby nagle trafiła na sieć, która nie pozwalałaby jej się ruszyć dalej. Usiadła na ziemi płakała z bezradności. Do chwili, gdy po nią przyjechał. I wtedy zrobiła coś, czego do tej pory nigdy nie odważyła się zrobić. Powiedziała mu o swej chorobie. Do tej pory nie wiedział o niej nikt. I po wczorajszej rozmowie poczuła się bezwolna. Nie dał jej nawet możliwości wyboru, ale czy chciała mieć możliwość? Czy tak naprawdę chciała odejść? Włóczyć się po świecie? Jednocześnie bolało ją to, że skazuje go na siebie i swoją chorobę. Bo przecież mógł się związać z kimkolwiek i wieść spokojne, normalne życie u boku kobiety, która pasowałaby do niego. Mógł spędzić życie z kimś, kto byłby jego ideałem, a kim była Indigo? Jego absolutnym przeciwieństwem. Gdy on mówił, że coś jest czarne, ona mówiła, że jest białe. Drażnił ją spokój, który kochał Caleb. Uwielbiała szaleństwo i spontaniczność, która irytowała jej męża. A jednocześnie on potrafił się odnaleźć w jej świecie, a ona sama... cóż, ona nawet nie widziała, w którym miejscu kończy się jej świat, a zaczyna jego. Ich świat do góry nogami.

Kiedy go pokochała? Jak na takie pytanie mógł odpowiedzieć ktoś, kto nigdy nie kochał?

— Nienawidzisz mnie jeszcze? — usłyszała i drgnęła.

Poczuła jak nakrywa swą dłonią jej rękę i przesuwa do swych ust całując jej wnętrze. Zadrżała. Jaki on tak naprawdę był? Nie pamiętała niczego z ich nocy poślubnej, a tak bardzo chciała mieć jakieś wspomnienia. Zostanie z nim, czeka ich jeszcze niejedna noc, ale jakimś cholernym cudem obawiała się tego. Jak dziewica pierwszego stosunku. I to było takie nieprawdopodobne. Zaliczała facetów, zmieniała ich jak rękawiczki, traktowała jak przedmioty. A teraz miała obok siebie kogoś, kto budził obawy.

— Tylko w rzece, w towarzystwie aligatorów — szepnęła, a on westchnął.

— Po śniadaniu pojedziemy do miasta i kupimy zapas M&M'sów, lizaki i dwie strzelby. Co ty na to? — zapytał, a ona wtuliła się w niego.

— Caleb... to takie dziwne. Wszystko już za nami. Ślub, noc poślubna, a tak naprawdę niczego o tobie nie wiem. To wszystko jest takie dziwne, niestałe. Mam wrażenie jakbym stąpała po ruchomych piaskach, jedyną pewną rzeczą jest moje uczucie do ciebie — wyznała.

— Więc nadal mnie nienawidzisz?

— Nie, Caleb. Kocham cię.

Gdy dotarli do miasteczka było już późne popołudnie. Po wyjściu z samochodu Indi od razu otoczyła gromada dzieciaków. Caleb początkowo chciał interweniować. Czy była na to gotowa? Fizycznie, pomimo rany na udzie, czuła się dobrze. Ale psychicznie była słaba. Całe to wydarzenie odcisnęło swe piętno, a wczorajsze wyznanie, było swego rodzaju otworzeniem starej rany. Teraz ją rozumiał, tą wieczną ucieczkę, chęć zostawienia wszystkiego za sobą. Taka osobowość jak Indigo nie mogła łatwo pogodzić się z utratą kontroli nad swym ciałem i umysłem. Czuł, że walka z wiatrakami dopiero przed nim, ale był w stanie walczyć nawet wiedząc, że skazany jest na porażkę. Ponieważ nie wyobrażał już sobie życia bez niej.

Ku jego zdziwieniu spotkanie z dzieciakami sprawiło, że ożywiła się. Po zrobieniu zakupów wsiedli z powrotem do auta i wrócili do domu. Liczył na spokojny wieczór w jej towarzystwie, z jej szaleństwem i pląsawicą, jednak stało się coś, czego nie przewidział. Coś, o czy w sumie zapomniał.

Gdy ujrzał stojącą pod drzwiami Luizę, oblało go gorąco i w pierwszym momencie nie wiedział jak się zachować.

— Witaj kochanie — usłyszał blondynkę, która do niego podeszła i pocałowała go w policzek. — Dzwoniłam, ale masz wyłączony telefon.

Spojrzał na stojącą obok Indigo, która gapiła się na przybyłą zdezorientowana.

— Indi, to jest Luiza — powiedział, wpatrując się z niepokojem w twarz żony.

— Ach, to jeszcze nie wyjechałaś? — usłyszeli szczebiotliwy głos dziewczyny. — Myślałam, że będziesz tu dwa miesiące.

— Jak bardzo jesteś wrażliwa na ból? — zapytała Indi, a Caleb rzucił jej karcące spojrzenie, wspominając opuchniętą twarz Betty.

— Załatwimy to spokojnie — powiedział.

— Dlaczego mam być wrażliwa na ból? — zapytała zdezorientowana blondynka.

— Ponieważ czasem myślenie boli, a ty nie myślałaś chyba zbyt długo — bąknęła Indi i uśmiechnęła się krzywo. — Jesteś zmęczona podróżą? — zapytała. — Wejdź do środka, tu jest strasznie gorąco. Napijemy się czegoś chłodnego. ‒ Ujrzała zdezorientowane spojrzenie Caleba. — Ty lepiej nic się nie odzywaj — stwierdziła ponuro. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro