Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 - Jak dzień i noc...


Po powrocie wyszła przed dom i obeszła wokoło całkiem spory budynek. Okazało się, że z tyłu był duży taras, który w znacznej części był zadaszony. Pod dachem wisiała na łańcuchach ławka w wygodnym oparciem. Huśtawka wyściełana była miękkimi pledami, a po bokach leżały poduszki. Ulokowała się na niej nogi opierając o oparcie, a głową zwisając z siedziska. Huśtała się lekko odbijając się co jakiś czas stopą od ściany i w milczeniu patrząc na niknące za horyzontem słońce. W ciszy chłonęła piękny widok.

— Wejdź do środka, jest już zimno. — Usłyszała Caleba, ale nie ruszyła się z miejsca.

— Czasem chciałabym wszystko zmienić. Wywrócić do góry nogami...

— Świat do góry nogami?

— Moje życie... — wyszeptała cicho, a później przywołała się do porządku. — Chciałeś porozmawiać i omówić szczegóły — przypomniała.

— To może poczekać. — Usłyszała i poczuła jak siada na huśtawce. Westchnęła.

— Nie odkładaj na jutro tego, co możesz zrobić dziś, ponieważ jutro może nigdy nie nadejść — powiedziała jakimś niebywale smutnym głosem i ciężko westchnęła.

— Wszystko w porządku? — zapytał, a ona uniosła w górę głowę i zerknęła na niego.

— Jak najbardziej. Po prostu się nudzę — odparła, przywdziewając na twarz ironiczny uśmiech. Nie wiedzieć czemu pomyślał, że właśnie założyła maskę, a przed momentem widział ją prawdziwą.

— Nie wierzę, że oblałaś egzaminy — stwierdził, spoglądając przed siebie. Poczuł jak Indi siada w normalnej pozycji, opierając się plecami o oparcie.

— Zdałam je z wyróżnieniem — powiedziała, a on zerknął na nią zaintrygowany. Spoglądała na niego badawczo. — Został mi jeszcze rok nauki, ale nie wrócę na studia, więc nie musisz się obawiać, że wyjadę przed upływem trzech miesięcy — zapewniła.

— Nie obawiam się tego Indi. Zastanawiam się tylko dlaczego nie chcesz wrócić, gdy został ci jedynie rok.

— Ponieważ nie chcę być lekarzem — oświadczyła.

— Możesz przecież skończyć studia i nie musisz zostać lekarzem — powiedział, wpatrując się w zarys jej twarzy.

— Nie chcę marnować czasu, Caleb. Nie chcę stracić ani jednej sekundy. Nie chcę zatrzymywać się w miejscu, nie chcę przyzwyczajać się do ludzi. Chce być ciągle w drodze, chcę...

— Przed czym uciekasz? — zapytał nagle, a ona zamilkła.

— Jeżeli chcesz żeby tu została, nie wtrącaj się w moje sprawy, nie zadawaj mi takich pytań. Nigdy nie miałam problemów z prawem i...

— Nie o to mi chodziło — zapewnił.

— Moje życie, to moja sprawa — powiedziała chłodno. — Tamtej nocy w Vegas oboje przesadziliśmy i w efekcie znaleźliśmy się w sytuacji, która nie jest nam na rękę. Nie chce tu być, a ty nie chcesz abym ja tu była. Ale oboje nie mamy wyboru, więc zostanę z tobą przez trzy miesiące i będę udawała przy ludziach kochającą żonę, a później wyjadę i nigdy więcej się nie spotykamy. To wszystko. Na nic więcej nie licz. To miejsce i ty, to jedynie przystanek. Jeden z wielu. — Przez chwilę słychać było milczenie. Nie widziała w ciemnościach jego twarzy.

— Nie wiem jak wytrzymam z tobą przez trzy miesiące — powiedział ciężko wzdychając. Poczuła jego dłoń we włosach i oparła się o jego ramię.

— Ty ze mną? — zapytała i roześmiała się. — Nie masz nawet kablówki. Jesteś nudny i irytujący. Nie ma w tobie żadnej rzeczy, która mogłaby nas połączyć. Różnimy się od siebie jak dzień i noc.

— Jakie rzeczy lubisz? — zapytał, a ona zmarszczyła czoło.

— Nie lubię stagnacji i przebywania w jednym miejscu. Lubię wyjść i iść przed siebie. Źle się czuję podążając do celu. Nie lubię go mieć. Nienawidzę w cokolwiek się angażować.

— A czy był czas, gdy miałaś jakiś cel? — Kolejne pytanie, którego nie chciała usłyszeć.

— Nie — skłamała. Wyczuł to, lecz nic nie powiedział. Nie chciał się w to zagłębiać. Trzy miesiące, a później ona odejdzie i odejdą wszystkie zmartwienia.

— Naprawdę znasz pięć języków? — zapytał nieoczekiwanie.

— Nie. Znam sześć. Ale nie lubię szóstek. Tak więc do czasu aż nie nauczę się siódmego będę kłamała, że znam jedynie pięć — oświadczyła. — Chcesz porozmawiać o rzeczach dotyczących naszego rzekomego małżeństwa?

— Jesteś zmęczona, połóż się już spać. Porozmawiamy jutro — wyszeptał cicho. — Chodź, pokażę ci twoją sypialnię. Jutro możesz sobie wybrać dowolny pokój. Dziś...

— Jeszcze trochę — przerwała mu, układając głowę na jego piersi i podwijając kolana. — Tu jest tak przyjemnie — dodała ziewając.

— Nie jest ci zimno?

— Po prostu milcz... i słuchaj nocy — wyszeptała, a on objął ją ramieniem, zasłuchując się wraz z nią w nocne odgłosy dochodzące znad rzeki i okolicznych lasów.

Po godzinie wnosił Indi na górę po schodach. Położył ją delikatnie na łóżku, starając się, aby się nie obudziła. Ściągnął z jej nóg buty. Przez chwilę się wahał czy ściągnąć z niej ubranie. Ale przecież widział ją już nago, choć tego nie pamiętał. Zdjął z niej spodnie zostawiając jedynie w bieliźnie i podkoszulku. Nakrył ją prześcieradłem i przykucnął przy łóżku. Wyciągnął z rudych kosmyków źdźbło trawy i uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie jej radosnego śmiechu i spontanicznego zachowania w otoczeniu tych dzieciaków.

— To moja żona — szepnął, spoglądając na łagodną twarz dziewczyny. To takie dziwne — pomyślał i powstał, a potem wyszedł z sypialni.

Obudził ją szum deszczu za oknem. Przez chwilę leżała z przymkniętymi oczyma rozkoszując się przyjemnym dźwiękiem. Gdy wstała i podeszła do okna otworzyła je szeroko i wychylając się wyciągnęła przed siebie ręce. To jednak nie wystarczyło. W milczeniu zbiegła na dół i wybiegłszy przed dom z rozkoszą poddała się pieszczocie natury. Obracała się wokół swej osi z wyciągniętymi ramionami i głową uniesioną wprost ku niebu. Boso, w kałużach deszczu, nie zważając na nic, stapiała się w jedność z żywiołem. Nagle przystanęła. Tak, jakby o czymś sobie przypomniała. Objęła się ramionami i zapatrzyła przed siebie, a na jej twarzy zaigrał cień smutku.

Spoglądał na nią w milczeniu. Stojąc w progu z kubkiem kawy w dłoni. Ta nagła radość, spontaniczne szaleństwo w jednej chwili zniknęło zastąpione jakąś przerażającą melancholią. Jakie demony niszczyły piękno duszy tej dziewczyny? Schował się dosłownie w ostatniej chwili zanim weszła do domu.

— Nienawidzę deszczu — powiedziała, mijając go, a on pomyślał, że to kolejna rzecz, której nienawidzi, a która sprawia jej tak wielką przyjemność.

— Tak bardzo jak dzieci? — zapytał z przekąsem, a ona obrzuciła go poirytowanym spojrzeniem.

— To dla mnie? — zapytała i nie czekając na odpowiedź wyjęła mu z ręki kubek z aromatyczną kawą. — Mam nadzieję, że rola żony nie obejmuje gotowania, ponieważ nie mam w tym doświadczenia i nie zamierzam tego zmieniać.

— Zrobiłem naleśniki. Jeżeli nie masz nic przeciwko...

— Tak. Porozmawiajmy. — Przerwała mu i usłyszała poirytowane sapnięcie. — Z mojej strony wygląda to tak. Zostanę tu trzy miesiące. Jeżeli spotkamy kogoś na mieście, albo wpadnie tu jakiś nieoczekiwany gość, udaję twoją żonę. Umowa nie obejmuje łóżka, nie mam też ochoty na zawieranie przyjaźni, więc na to również nie licz. Masz jakąś broń? — zapytała, a on wybałuszył oczy.

— Broń? Masz zamiar trzymać ją pod poduszką na wypadek gdybym chciał zakraść się do twojej sypialni? Bez obawy, ostatnią rzeczą, na która mam ochotę, to powtórka z tej niefortunnej nocy w Las Vegas — oświadczył.

— Nie kochanie. Gdybyś spróbował mnie choćby dotknąć wbrew mej woli skończyłoby się to dla ciebie źle i nie potrzebowałabym do tego żadnej broni — stwierdziła wskakując na parapet okienny.

— W takim razie po co ci broń?

— Zawsze chciałam się nauczyć strzelać. A tu są do tego idealne warunki. Kilka puszek, butelek i rozległe puste tereny. — Usłyszał i westchnął. — Trzy miesiące to długo. Przy okazji kupię kilka książek, może jakieś płyty z filmami, ale potrzebuję czasami jakichś silniejszych emocji. Nie chcę się tu nudzić, Caleb. Więc jak? Masz broń?

Wpatrywał się w nią z rozdrażnieniem, ale jakby nie patrzeć miała rację. Była młoda, atrakcyjna, przyzwyczajona do wszelkiego rodzaju rozrywek. Utknęła na odludziu. Nie było tu ani kina ani barów, ani klubów, w sumie żadnych rozrywek, do których była przyzwyczajona.

— Mam — oświadczył nie rozwijając tematu. Gdy próbowała coś powiedzieć położył jej palec na ustach. — Zostało kilka kwestii do ustalenia.

— Ach tak... kasa. W zasadzie to...

— Oprócz domu i terenów odziedziczyłem dość dużą sumę. Przy podpisaniu papierów rozwodowych masz prawo otrzymać połowę tego majątku — oświadczył spokojnym tonem, a ona spojrzała na niego jak na wariata. Wyglądało na to, że mówił poważnie. Roześmiała się głośno budząc jego zdezorientowanie.

— Właśnie miałam powiedzieć, że nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy, ale skoro nalegasz. Powiedź mi proszę, jak bardzo bogaty jest mój mąż? — zapytała popijając kawę.

— Umówiliśmy się, że...

— Zostanę tu przez trzy miesiące, a ty jako kochający małżonek będziesz rozpieszczał swoją żonę — stwierdziła żartobliwie. — Po trzech miesiącach podpisujemy papiery, a ja odjeżdżam stąd z tym, z czym przyjechałam. Nie przystanę na inny układ. W Vegas popełniłam błąd, za który zapłacę nudząc się z tobą. Forma masochizmu — dodała, zerkając w okno. — Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć?

— Nie podoba mi się to, wolałbym... — Spasował, widząc rozdrażnienie w jej wzroku. — Wrócimy do tego jeszcze. I owszem, jest kilka rzeczy, o których powinnaś wiedzieć. Sporą cześć gotówki przeznaczyłem na miejską bibliotekę i z racji tego jestem zapraszany na różne potworne spotkania, na których niestety muszę bywać. Przynajmniej na razie. W każdy weekend żona burmistrza organizuje podwieczorek, na którym muszę być. Jako moja żona...

— Jezu. Podwieczorek? A co to jest podwieczorek?

— Zazwyczaj spotkanie w ogrodzie. Proszę, nie każ mi wyjaśniać. Nienawidzę tych spotkań — wyjęczał, a ona spojrzała na niego z zainteresowaniem.

— Spokojnie, damy radę — powiedziała z uśmiechem. — Czy te podwieczorki to wszystko?

— Za kilka tygodni organizowany jest jakiś letni bal i niestety na tym okropnym wydarzeniu również muszę być, ponieważ jednym z powodów jest przekazanie funduszy na bibliotekę. Gdybym wiedział, zrobiłbym to anonimowo — dodał, ciężko wzdychając i spojrzawszy na dziewczynę ujrzał jej uważne, zaintrygowane spojrzenie.

— Czy ty w ogóle lubisz jakieś imprezy? — zapytała, a nie usłyszawszy odpowiedzi kontynuowała: — Poznaliśmy się w klubie ze striptizem, a mając w pamięci wczorajszy wieczór mogę spokojnie stwierdzić, że potrafisz dobrze tańczyć.

— Nie interesują mnie imprezy. Powiedzmy, że w przeciwieństwie do ciebie lubię mieć cel w życiu, a jest nim znalezienie swego miejsca i pozostanie w nim na zawsze. Ty nie lubisz przyzwyczajać się do ludzi, dlatego wciąż zmieniasz otoczenie. Ja wolę samotność, ponieważ większość ludzi najzwyczajniej w świecie mnie irytuje.

— Więc jednak jest coś co nas łączy — szepnęła uśmiechając się lekko. — Oboje lubimy samotność.

— Nie, Indi. Ja ją lubię, ty w nią uciekasz.

— Nie ucie...

— Zastanawiam się, czego jeszcze nie cierpisz, oprócz deszczu i dzieci — powiedział, odgarniając z jej policzka mokre włosy.

— Czy to wszystko, co powinnam wiedzieć? — zapytała zdławionym głosem.

— Jest jeszcze pani Elvira — stwierdził wzdychając.

— Pani Elvira? Kto to taki?

— Jakby ci to wytłumaczyć. — Przez moment nad czymś się zastanawiał. — Pani Elvira jest siostra pastora...

— Jeżeli myślisz, że zamierzam chodzić do kościoła, to...

— Spokojnie. Ostatnim miejscem gdzie można by zastać panią Elvirę to kościół — mruknął marszcząc czoło. — Chodzi o to, że ta kobieta strasznie wzięła sobie do serca moje małżeństwo i bardzo chce poznać mą małżonkę.

— Spoko. Nie ma sprawy. Chcesz żebyśmy tam kiedyś poszli? Ok, nie mam nic przeciwko — zapewniła.

— Ta kobieta jest obłąkana. — Usłyszała i ujrzała udrękę na twarzy Caleba.

— W sensie, że to wariatka? Nie ma problemu, możemy jechać do zakładu dla psychicznie chorych. Miałam praktyki/staż w takiej placówce i nie...

— Mam na myśli coś innego — oświadczył. — Ona jest okropna, ciągle chce robić jakieś przyjęcia, urządzać pokoje, pomagać we wszystkim i wciąż zadaje pytania. O ciebie, nasz związek. Przebywanie z nią w jednym pomieszczeniu przyprawia mnie o dreszcze — powiedział pocierając dłonią czoło. Widok udręki na jego twarzy sprawił, że parsknęła głośnym śmiechem.

— Pytania. Pewnie jeszcze nie raz jakieś padnie. Powiedz mi co powinnam o tobie wiedzieć. I co mówiłeś o mnie.

— Unikałem tematu i czekałem na ciebie. Miałaś przyjechać za trzy dni.

— Ok. Pewnie gdybym wiedziała jak stoją sprawy, to byłabym wcześniej. Musimy zatem ustalić kilka rzeczy.

— Najpierw może wymyślimy okoliczności w jakich się poznaliśmy.

— Powiemy prawdę — stwierdziła, a widząc jego pytającą minę, dodała: — Nie ma nic złego w tym, co się miedzy nami wydarzyło. Miałeś się ożenić z inną kobietą, był twój wieczór kawalerski, zatańczyłam dla ciebie, spędziliśmy ze sobą noc i pobraliśmy się. Skłamiemy tylko w kwestii powodu ślubu. Powiemy, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, nie muszą przecież wiedzieć, że nawet się nie lubimy — oświadczyła, a on przez chwilę przypatrywał się jej w milczeniu.

— Masz rację. Im mniej kłamstw tym lepiej.

— W sumie tamtej nocy... — Zamyśliła się. — W sumie wiele ci o sobie powiedziałam, ty mi również. Myślę, że tyle wystarczy. Są rzeczy, których o sobie nie musimy wiedzieć. Chyba, że masz jeszcze jakieś pytania?

Patrzyła na nią i ze zgrozą stwierdził, że owszem, ma ich wiele, ale są to pytania, których nie umiałby nawet sformułować. Czego jeszcze nie cierpisz? — pomyślał, wspominając taniec w deszczu i śmiech w otoczeniu dzieci.

— Ile ty masz właściwie lat? — zapytał.

— Dwadzieścia cztery. Jestem o siedem lat młodsza od ciebie. — Usłyszał i zmarszczył brwi.

— Skąd wiesz?

— Mam pamięć wzrokową, data była na akcie ślubu. — Z każdą chwilą zadziwiała go coraz bardziej. — Nie wiem czy powinniśmy dziś jechać do Nowego Orleanu. Pada coraz bardziej, a to całkiem daleko.

— Bez broni, bez filmów, bez książek... Co ty będziesz robiła? — stwierdził, a ona wzruszyła ramionami. Nic nie mówiąc złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Poszli do drugiego skrzydła domu. Uprzednio myślała, że jest tam salon, jednak gdy otworzył przed nią drzwi aż otworzyła usta ze zdziwienia.

— Ja pierdolę! — powiedziała, wchodząc do przestronnego pokoju, na którego ścianach od podłogi do sufitu poustawiane były regały z półkami przepełnionymi książkami. Ten zachwyt na jej twarzy był bezcenny.

— Tak. Wiem. Kolejna rzecz, której nienawidzisz — stwierdził, popychając ją do środka.

Gdy wynosił ją śpiącą z biblioteki było już dobrze po północy. Przytulała do piersi francuskie wydanie „Króla Leara".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro