Rozdział 3 - Kim jest ta dziewczyna?
2012'
Luizjana, USA
W chwili, gdy ujrzał wjeżdżający na podjazd motor na przemian ogarniała go wściekłość i ulga.
— Miałaś być tu za trzy dni! — wrzasnął, zbiegając ze schodków.
— Masz piwo? — Usłyszał i ujrzał jak dziewczyna zdejmuje kask, a długie, kasztanowo rude włosy rozpadają się na jej ramiona.
— Minął tydzień! — kontynuował, wpatrując się w nią karcącym wzrokiem.
— Przestań zachowywać się jak zazdrosna baba — warknęła, zsiadając z motoru. — Muszę wymienić olej — mruknęła pod nosem, a on pokręcił z niedowierzaniem głową.
— Wejdź do środka, musimy omówić kilka spraw — stwierdził chłodno.
— Nie ma czego omawiać. Pomieszkam tu przez trzy miesiące, chociaż nie wiem czy wytrzymam tyle w tej dziurze, jako twoja żona. W oddzielnym łóżku — zaznaczyła. — Ja nie wtrącam się do ciebie, a ty nie wnikasz w moje życie. Zrozumiano?
— Dziurze? — warknął wściekle. — Ty to nazywasz dziurą? — zapytał wskazując dwupiętrowy, dobrze utrzymany dom z czasów kolonialnych.
— Spokojnie, miałam na myśli okolicę. Miejscówka jest imponująca — stwierdziła, rzucając pospieszne spojrzenie na budowlę. — Na moje oko początek osiemnastego wieku, a dom jest w wyjątkowo dobrym stanie, widzę już stąd, że ma słupową konstrukcję, co się raczej rzadko zdarza, zaczynali już wtedy robić murowane i dziwię się, że zachowała się w tak dobrym stanie. Jestem pewna, że te zdobienia na ganku są oryginalne, ale część południowa domu nieco osiada, więc prawdopodobnie ktoś coś przy tym robił. Nie ma tam przypadkiem jakiegoś dołu? — zapytała, a on wybałuszył oczy ze udziwnia. — Co się tak gapisz? — Usłyszał i zamknął usta.
— Jest dół. Nawet bardzo duży, ale zasypany — stwierdził cicho.
— No więc właśnie. Prawdopodobnie stała tam woda. Może ktoś wykopał sobie staw, albo coś takiego. W okolicach Missisipi grunt jest specyficzny, a mokradła masz praktycznie pod nosem. Osiadło. Naprawiali. Spierdolili — stwierdziła rezolutnie. — Co z tym piwem? — dodała, a on stał i gapił się na nią bezmyślnie.
Nie spędził z nią nawet doby i prawdę mówiąc z tego czasu niewiele pamiętał. Dwie, może trzy godziny, zanim nie urżnęli się w trupa. Jednak z rozmowy pamiętał, że była błyskotliwa i rzeczowa. Do tego wulgarna, chamska oraz ordynarna. Gdy powiedziała, że oblała wszystkie egzaminy, pomyślał, że nie jest zbyt mądra, ale teraz w tym momencie, trudno było mu uwierzyć w to, co słyszał. Jeden rzut okiem i odróżniła konstrukcję słupowa od murowanej? On sam miał z tym problem. Jej znajomość tematu i sposób w jaki to mówiła, wprawił go w totalne osłupienie.
— Nie ma piwa — mruknął i dłonią wskazał jej drzwi do domu. — Wchodź.
— I co? Tak po prostu? — zapytała, a on spojrzał na nią poirytowany.
— Chyba nie oczekujesz, że przeniosę cię przez próg? — bąknął i chciał odejść, ale spojrzała na niego wymownie. Zniecierpliwił się. — Przestań się wygłupiać.
— To nie wygłupy, najdroższy mężu — stwierdziła z głupią miną. — Wiesz, Calebie, jest taki zwyczaj, że pan młody przenosi pannę młodą przez...
— Ostatnią rzeczą jaką zrobię, będzie przeniesienie cię przez próg — powiedział z gniewem, a ona uniosła w górę brew i uśmiechnęła się wymownie.
— Jest tu gdzieś w okolicy jakiś tani motel? — zapytała i ujrzała jak robi się czerwony ze złości.
— Chyba nie mówisz poważnie.
— Właściwie to mówię. Bardzo poważnie. Nawet jeszcze bardziej poważnie — oznajmiła, dławiąc się ze śmiechu. — Jestem tak poważna, jak nigdy dot............ aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa — wrzasnęła, gdy nieoczekiwanie wziął ją na ręce. — Uwielbiam, gdy robisz ostatnie rzeczy, kochanie — wykrzyczała, przechylając głowę do tyłu i wybuchając perlistym śmiechem, a później objęła go za szyję. — Jesteś taki silny, tak cudownie umięśniony i tak twardy, taki... — szeptała mu do ucha i czuła jak zaciska dłonie na jej ciele. Można było zaryzykować stwierdzenie, że widzi faceta pierwszy raz na oczy i coś go w niej... pociąga? Sprawia, że przebywanie w jego obecności nie wydaje jej się mordęgą.
Jadąc tu wciąż się wahała. Trzy miesiące pod jednym dachem z facetem? I w dodatku tak irytującym jak Caleb? Powątpiewała czy wytrzyma z nim tydzień. Ale w jego obecności czuła się dziwnie. Irytował ją swym zachowaniem, i jednocześnie bawił. Typowy sztywniak z którym nie będzie się mogła zabawić. Takie wrażenie sprawiał. A tej jedynej nocy, która mogłaby jej coś o nim powiedzieć, nie pamiętała.
— Przestań to robić — wrzasnął tak głośno, że aż drgnęła. Postawił ją gwałtownie na ziemi i spojrzał wściekle. — Nie życzę sobie żebyś...
— Masz to piwo czy nie? — przerwała mu, a on zacisnął mocno szczękę, głośno wciągając powietrze. — Jak można nie mieć w domu piwa, skarbie? Przydałyby się też papierosy. Masz papie...
— Niedaleko jest sklep. I tak miałem zrobić zakupy — powiedział i złapał ją za nadgarstek, ale od razu wyrwała rękę. — Idziesz ze mną — nakazał.
— Nie chce mi...
— Idziesz ze mną! — huknął. Chciała coś powiedzieć, ale uciszył ją gestem dłoni. — Chcę ci pokazać okolicę — dodał pojednawczo.
— Przejeżdżałam tędy motorem. Pięć budynków na krzyż i jakiś market. Co tu pokazywać? Nie ma nawet baru. — Wzruszyła ramionami.
— Budynków jest o wiele więcej. Jest też ratusz, kościół i dwa sklepy. Bar też jest, ale dopóki nie omówimy szczegółów, masz się od niego trzymać z daleka — zagroził.
— Jechałam prawie dwadzieścia godzin, ostatnie na co mam ochotę, to twarde, barowe stołki, głośna muzyka i gromada myślących o tym jak mnie zerżnąć pijaczków — stwierdziła krótko, a on przewrócił oczyma.
— Czy ty musisz tyle przek...
— Idziemy? — Przerwała mu po raz kolejny i nie czekając na odpowiedź wyszła i zeskoczyła ze schodków, lądując w miękkim żwirze. Przeszła przez podjazd rozglądając się wokół z zainteresowaniem. Plac po obu stronach był dość duży i pomimo, że był zaniedbany, rosły tam różne kwiaty i kilka drzew owocowych. — Przydałaby się jakaś huśtawka albo hamak. — Usłyszał i uniósł w górę brew. W zasadzie pomyślał to samo, gdy po raz pierwszy zobaczył tę cześć ogrodu.
— Najpierw trzeba naprawić ogrodzenie — mruknął. — W prawo — dodał, zawracając ją na właściwą stronę. — Po lewej stronie są mokradła. Jest tam niebezpiecznie.
— Wiem i uważam, że są o wiele ciekawsze od...
— Wolałbym zostać rozwodnikiem, a nie wdowcem — przerwał jej. — Tam aż roi się od aligatorów i jadowitych węży — uzupełnił.
— To też wiem, skarbie — stwierdziła wesoło. — Jakieś cztery lata temu łowiłam w podobnym miejscu ryby. Między innymi.
— Nie pozwalam ci się zbliżać do mokradeł — nakazał i ujrzał jak zerka na niego z pobłażaniem. Westchnął głośno. Wyglądało na to, że będzie miał z nią więcej problemu niż bez niej. A jeszcze przed godziną z niecierpliwością wyczekiwał jej przyjazdu.
Droga do miasteczka nie była daleka. Jego dom był ostatnim, położonym najbliżej rzeki i leśnych terenów. Przez spory odcinek nie było żadnych zabudowań, a droga ciągnęła się zwyczajnym, ubitym traktem, szerokim na około dwa, dwa i pół metra. Gdy zaczęły się zabudowania nawierzchnia stała się szersza. Miasteczko było w sumie jedną długą ulicą, po której obu stronach stały jakieś mieszkalne budynki, im dalej tym więcej. Na samym końcu wybudowano całkiem okazałe rezydencje, do których wiodły długie, dobrze utrzymane podjazdy. Widział jak dziewczyna przygląda się zaciekawionym wzrokiem budowlom i westchnął. Gdy milczała była nawet interesująca. Ten zapał w oczach, zaintrygowanie, chłonność wiedzy.
— Gdzie jest ten bar? — Usłyszał i przewrócił oczyma. Tego mógł się po niej spodziewać.
— Tu jest sklep — mruknął, popychając ją w stronę wejścia do niewielkiego budynku. Gdy weszli do środka od kasy odchodziły właśnie jakieś dwie, młode kobiety, które na widok Caleba zrobiły maślane oczy.
— Ach, pan Porter. Cóż za miła niespodzianka. — Usłyszała słodkie trele i zmarszczyła czoło.
— Serio? — wydusiła z ironią i spojrzała na mężczyznę, starając się ukryć uśmiech, co sprawiło, że obrzucił ją karcącym spojrzeniem.
— Calebie, właśnie miałem do ciebie dzwonić. — Do kobiet doszedł postawnym, dość wyskoki, lekko siwiejący mężczyzna.
— Czy coś się stało? — zapytał i ujrzał jak trzy pary oczu zerkają na stojącą obok niego dziewczynę. — Proszę pozwolić, że przedstawię. Moja żona, Indigo — oznajmił, kładąc dłoń na jej ramieniu.
— Żona? — zapytała jedna z kobiet, tnąc rudowłosą nieprzychylnym spojrzeniem.
— No sé cómo un hombre así podía casarse con Caleb, como tal, no sé qué. *1 — Do uszu Indi doszedł poirytowany głos niezadowolonej dziewczyny i wybałuszyła oczy. Po chwili ledwie powstrzymała się, aby nie parsknąć śmiechem.
— No diga eso, es muy bonita. *2 — Pospiesznie powiedziała ta druga, gromiąc towarzyszkę spojrzeniem wyrażającym naganę.
— O wiele bardziej cenię sobie wiedzę od urody, cudowna niewiasto, tak więc znam biegle pięć języków, a hiszpański był zdaje się czwartym, którego się nauczyłam — oznajmiła Indi, obrzucając nieznajomą uroczym uśmiechem. — Nie bierz tego do siebie, skarbie, ale jeżeli chciałabyś coś przede mną ukryć, musiałabyś znać esperanto, ponieważ jest kolejnym, którego dopiero zamierzam się uczyć — stwierdziła, puszczając jej oczko i sprawiając, że twarz dziewczyny nabrała czerwonego odcienia.
Po krótkiej wymianie zdań, podczas której każdy starał się udawać, że nic się nie stało, okazało się, że Caleb będzie musiał po coś iść z tymi ludźmi.
— Miło było mi panią poznać. — Usłyszała tubalny głos mężczyzny. Cały czas zerkał na nią z uśmiechem. Widać było, że zaimponowała mu jej inteligentna riposta.
— Cała przyjemność po mojej stronie, burmistrzu — powiedziała, budząc ponownie zaskoczenie.
— Skąd pani wie, że jestem burmistrzem? Czyżby Caleb... — Nie pozwoliła mu dokończyć, tylko nachyliła się do niego i szepnęła mu coś na ucho. Mężczyzna roześmiał się głośno i poklepał ją po ramieniu, a później zwrócił się do Caleba: — Nie wiem czy współczuć ci tak błyskotliwej żony, czy zazdrościć — stwierdził i wyszedł z budynku, ze śmiechem kręcąc głową. Caleb przez chwilę zerkał na nią, lecz o nic nie zapytał.
— Zrób zakupy, zaraz wrócę i zapłacę — powiedział i ruszył w stronę wyjścia.
— Zakupy w sensie, że co? — bąknęła, spoglądając na bruneta, który był już po drugiej stronie ulicy.
Zerknęła na półki sklepowe i zmarszczyła czoło. Piwo, papierosy, ale co jeszcze? Podrapała się po głowie i ruszyła w stronę lady, przy której stała młoda, pyzata dziewczyna, która na jej widok spuściła oczy.
— Co podać? — Usłyszała cichy głos i uśmiechnęła się do sprzedawczyni.
— Wezmę na razie to — powiedziała, biorąc do ręki paczkę m&m'sów.
Otworzyła torebkę i wyszła przed sklep. Na dworze robiło się już szaro, jednak nadal było duszno. Położyła się na krótko przyciętej trawie rosnącej z boku sklepu i podrzucając kolorowe m&m'sy, łapała je do buzi.
— Co jobisz? — Usłyszała i zaczęła dławić się cukierkiem, który nieoczekiwanie połknęła, zaskoczona nieoczekiwaną wypowiedzią.
— Co jest kur....... — Zamilkła, ujrzawszy stojącą obok dziewczynkę, która mogła mieć góra trzy lata. — A tak sobie rzucam i łapię — stwierdziła, uśmiechając się do małej szeroko. — A ty co tu robisz? Przyszłaś z mamą? — zapytała.
— Z blatem — oświadczyła dziewczynka, a Indigo obejrzawszy się w drugą stronę, ujrzała czwórkę dzieciaków w wieku od pięciu do siedmiu, może ośmiu lat.
— Super — mruknęła pod nosem.
— Jak mas na imię? — zapytał jeden z chłopców, a Indi uniosła w górę brew.
— To ogromny sekret, ale powiem ci, gdy dasz radę zrobić tak. — To mówiąc podrzuciła w górę m&m'sa i złapała do buzi. Chłopiec rozpogodził się. Indi wyciągnęła w ich stronę torebkę i ujrzała stojącego kilka kroków za nimi jeszcze jednego chłopca, na widok którego przez jej twarz przemknął grymas smutku. — Ty ‒ powiedziała, wskazując na niego. — Ty wyglądasz na takiego, który najlepiej sobie z tym poradzi — stwierdziła i przywołała go ruchem dłoni.
— On jest głupi. — Usłyszała głosik jednego z dzieciaków, który potwierdził jej przypuszczenia, jednocześnie jeszcze bardziej ją zasmucając.
— Ja też jestem głupia — stwierdziła wesoło i przysiadając na piętach wyciągnęła dłoń do dzieciaka chorego na zespół downa. — Jak masz na imię? — zapytała wesołym głosem, spoglądając na niego z sympatią.
— Jim — wydusiło niewyraźnie dziecko. Szybko zorientowała się, że chłopiec ma problemy z mową, chociaż poruszał się sprawnie.
— Wiedziałam — oświadczyła, budząc zdziwienie dzieci. — Mam czarodziejską moc — dodała tajemniczo i ujrzała jak oczy wpatrujących się w nią dzieciaków jeszcze bardziej rozszerzają się z zaciekawienia. Zdając sobie sprawę
z tego, że za moment mogą posypać się pytania, uprzedziła je: — Gdy widzę kogoś, kto jest taki jak ja, wtedy potrafię odgadnąć jego imię.
— A jak ja mam na imię? — zapytała pyzata dziewczynka, na co Indi rozłożyła ramiona i z słabym uśmiechem wzruszyła bezradnie ramionami.
— Niestety jedynie Jim jest taki jak ja, ponieważ tylko jego imię potrafiłam magicznie odgadnąć — oświadczyła i ujrzała jak dzieci popatrzyły na siebie niepewnie, a na twarzy Jima pojawił się szeroki uśmiech. — Więc kto potrafi zrobić tak? — Ponownie podrzuciła i złapała m&m'sa. Małe dłonie sięgnęły błyskawicznie do torebki i już po chwili w górze fruwały kolorowe cukierki.
— Udało mi się! — krzyknął jeden z dzieciaków.
— Teraz uwaga! — powiedziała i omiotła ich tajemniczym spojrzeniem. — Chcecie zobaczyć sztuczkę?
— Tak!! — wydarło się kilka głosów na raz, a Indi przebiegle się uśmiechnęła.
— A więc teraz ja i Jim pokażemy wam sztuczkę! — oznajmiła, puszczając do chłopca oczko. Była szczęśliwa, widząc jak bardzo zmienił się nastrój chłopca, który na samym początku trzymał się z daleka i zachowywał jak zaszczuty szczeniak, a w tym momencie chłonął każde zdarzenie z emocjami w oczach.
— Jim? Ale on jest...
— Musicie poznać tajemnicę, która razem z Jimem początkowo chcieliśmy zachować w sekrecie — przerwała dzieciakowi. Ujrzała jak kilka par oczu rozszerza się ze zdziwienia — ale ponieważ jesteście tacy fajni... — zawiesiła na moment głos — Ja i Jim... — Ponownie zrobiła pauzę widząc ciekawość dzieciaków i chcąc uzyskać jeszcze większy efekt. — Jesteśmy od bardzo dawna dobrymi przyjaciółmi. — To krótkie stwierdzenie sprawiło, że dzieciaki spojrzały na chłopca z niedowierzaniem.
— Cy to pani jeździła dziś motolem? — wysepleniła najmłodsza dziewczynka, przerywając ciszę, a dzieciaki ponownie zerknęły na nią z przejęciem.
— Tak.
— A pokaże nam pani jak się jeździ na motorze?! — wydarło się kilka głosów na raz.
— Jeżeli spełnicie dwa warunki, to nawet was na nim przewiozę — zapewniła.
— Co takiego mamy zrobić? — wykrzyczały.
— Po pierwsze musicie nabrać sprawności — stwierdziła poważnym tonem. — Najlepszą metodą jest ćwiczenie na m&m'sach. — To mówić ponownie podrzuciła i złapała do ust cukierek.
— A dlugi walunek? — Usłyszała i objęła ramieniem małego Jima przyciągając go do siebie.
— Musicie mieć zgodę mojego przyjaciela — oświadczyła, sprawiając, że nagle zaległa cisza.
— Ale...
— Bez obawy, Jim to bardzo dobry przyjaciel, jeżeli go poprosicie na pewno się zgodzi. A jazda motorem jest bardzo fajna. — Ujrzała zmianę w reakcji dzieciaków, które spoglądały w tej chwili na chłopca ze źle ukrywanym podziwem. — A teraz pora na ćwiczenia — stwierdziła, marszcząc zabawnie czoło.
— Ale skończyły się m&m'sy. — Usłyszała i zerknęła na pustą paczkę.
— Poczekajcie tu, zaraz zaopatrzę nas w dodatkowe materiały do naszych ćwiczeń. — To powiedziawszy podniosła się i odeszła w stronę sklepu.
Gdy wracała obładowana paczkami ze słodyczami, ujrzała maluchy stojące obok Jima i z przejęciem z nim rozmawiające. Chłopiec był nieco zdezorientowanym nagłym zainteresowaniem, tym bardziej, że dzieci wyjątkowo przyjaźnie się zachowywały, co było dla niego nowością. Uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła w ich stronę. Już po chwili cała gromada ostro ćwiczyła rzuty m&m'sami.
— Dwa razy z rzędu! Brawo Cece — krzyknęła i siadając klasnęła w dłonie. — A teraz zawody!
— Zawody, zawody!! — wrzeszczały dzieciaki.
— Zaczyna Noah — oświadczyła.
Dzieciaki wyjątkowo się starały.
— Tsy lasy. Udało mu się tsy lasy! — krzyknęła najmłodsza.
— Ten kto wygra zostanie...
— Kim? Kim?
— Królem m&m'sów — palnęła, a dzieciaki zaczęły krzyczeć wniebogłosy, jakby był to co najmniej złoty medal. Z całego serca zaangażowały się w zabawę.
— Ja złapałem trzy razy! Jestem królem m&...
— Teraz kolej Jima — przerwała dzieciakowi. — Ale ponieważ Jim jest w tym bardzo dobry, musimy mi nieco utrudnić zadanie. Prawda? — zapytała, zerkając na każde z nich po kolei.
— Tak!! — Usłyszała głośny okrzyk.
— Więc zaczynamy. Żeby zostać królem, Jim musi złapać m&m'sa z zamkniętymi oczyma, a żeby było jeszcze trudniej, ja podrzucę cukierek. To jest prawie niewykonalne — mówiła z przejęciem i widziała jak usta dzieciaków otwierają się ze zdumienia. — Do tej pory udało się to jedynie pewnemu chińskiemu mistrzowi, ale złapał tak cukierka zaledwie dwa razy. Dziś Jim spróbuje pobić jego rekord! — zakończyła.
— Nie uda mu się, on jest...
— Jim, dasz radę, prawda? — zapytała i ujrzała na twarzy chłopca obawę. Przysunęła się do niego i wyszeptała mu do ucha: — Zamknij tylko oczy i otwórz buzię.
Dzieciak przytaknął i zrobił o co poprosiła. Już po chwili miał w ustach trzy m&m'sy, które z łatwością wrzuciła mu do buzi. Wokoło nich skakały przejęte i uradowane dzieciaki, które nie pomyślały nawet, że wykorzystała ich młode i naiwne umysły naginając prawdę, jednak zrobiła to dla tego chłopca, który do tej pory nie był zbyt dobrze traktowany przez kolegów.
— Jim jest królem m&m'sów! — wrzeszczały, bijąc brawo, a ona pochwyciła Jima i posadziła sobie na jednym kolanie, na drugie już po chwili wdrapała się trzylatka Cece.
— Ja też chcę umieć tak lobić jak Jim — wyszczebiotała dziewczynka.
— Niestety żeby być tak wyjątkowym, trzeba być głupim, tak jak ja i Jim — oświadczyła i przygarnęła chłopca do siebie. — Kto chce być taki głupi jak ja i mój przyjaciel Jim? — zakrzyknęła, a dzieciaki jeden przez drugiego zaczęły podskakiwać.
— Ja, ja, ja!! — Słyszała i zerknęła na ucieszonego Jima. Cmoknęła go w skroń i głośno się roześmiała widząc, że się zaczerwienił. Opadła na plecy razem z nim i po chwili zaczęła go łaskotać, sprawiając że chłopiec aż zanosił się śmiechem. Już za moment gromada dzieciaków leżała na niej dręcząc ją łaskotkami, a ona piszczała jak szalona.
— Co wy robicie tej pani? — Usłyszała damski głos i gwałtownie usiadła, dzieciaki od razu zrobiły to samo.
— Nic! — powiedzieli chórem, patrząc na stojącą obok Caleba wysoką kobietę w średnim wieku.
— Mam nadzieję, że nic pani nie zrobiły — powiedziała nieznajoma, podchodząc i z obawa na nią zerkając.
— Absolutnie nie. Był przy mnie mój przyjaciel Jim, a on zawsze mnie broni, tak więc czułam się w pełni bezpieczna. Jest bohaterem, ale to sekret, bardzo proszę o dyskrecję, w innym przypadku każdy będzie się chciał z nim przyjaźnić — stwierdziła, budząc zdezorientowanie kobiety i spojrzała na zapatrzone w nią dzieci — a wtedy nie miałby dla nas zbyt wiele czasu, prawda? — zapytała, sprawiając, że dzieci jak na komendę pokiwały posłusznie głowami. — Nieznajoma ujrzawszy przejęcie na twarzach dzieciaków błyskawicznie zrozumiała intencję Indi.
— Absolutnie nikomu nie powiem o naszym sekrecie — oświadczyła konspiracyjnie. — Jestem Silvia. I mam zaszczyt być mamą tego bohatera — dodała z wdzięcznością.
— Indigo Porter — oświadczyła, zerkając na mroczne spojrzenie swego męża. — Nie wiem jak z tego wybrnąć, ale obiecałam, że przewiozę ich na motorze. Myśli pani, że nie będzie problemu z rodzicami? Obiecuję być ostrożna — dodała.
— Proszę się nie przejmować, zajmę się tym osobiście. — powiedziała kobieta. — W weekend będą mieli wolne, postaram się do tego czasu poinformować ich rodziców o tej przyjemności. Sama chętnie popatrzę. W młodości chciałam mieć motor — dodała, puszczając jej oczko.
— Nic straconego, chętnie udzielę i tobie kilku lekcji, Silvio — powiedziała uprzejmie Indi.
Po kilku minutach spoglądała na odchodzącą kobietę, której towarzyszyły dzieci. Zerknęła w bok i ujrzała wpatrującego się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy Caleba.
— Zamknęli sklep. — Usłyszała i syknęła.
— Nie miałam pojęcia co kupić. Zazwyczaj nie robię zakupów — stwierdziła, a on zerknął na porozrzucane wokoło puste paczki po m&m'sach, na co Indi uśmiechnęła się uroczo i wzruszyła ramionami.
— Jutro pojedziemy do Nowego Orleanu. W swym plecaku masz pewnie niewystarczającą ilość rzeczy. Uzupełnisz garderobę i kupisz wszystko, co będzie ci potrzebne przez te trzy miesiące — powiedział cicho i wyjął z jej włosów trawę. — Przy okazji zrobimy jakieś większe zakupy w markecie. Teraz chodź, wracamy do domu.
— Tak jest, mężu! — stwierdziła, unosząc znacząco brew, a on westchnął.
Gdy wracając od burmistrza mijał dziewczynę pracującą w sklepie dowiedział się od niej, że zakupy jakie zrobiła Indigo składały się jedynie z kilkudziesięciu paczek m&m'sów. Na miejsce doszedł kipiąc gniewem. Jednak to co ujrzał sprawiło, że stał jak oniemiały i nie mógł oderwać oczu od tarzającej się po trawie Indi z grupką urzeczonych nią dzieciaków, które lgnęły do niej z zachwytem w oczach. I to sprytne zagranie, które sprawiło, że dzieci zupełnie zmieniły zachowanie w stosunku do chorego chłopca, którego do tej pory traktowały w uwłaczający sposób.
To były dwie różne osoby. Wulgarna, przeklinająca, momentami wręcz odpychająca Indigo i ta roześmiana, wesoła i przyjazna Indi, która w jednym momencie zjednała sobie serca dzieciaków. Była pomiędzy nimi jak duży, pełen pasji dzieciak, taki, który potrafi scalić całą grupę i sprawić, że wszyscy dobrze się bawią, kochają oraz szanują. Nawet chłopiec, który przed jej pojawieniem się był tylko głupim Jimem, przy Indi stał się królem m&m'sów. Caleb pokręcił z niedowierzaniem głową i głośno westchnął.
— Nie cierpię dzieci — stwierdziła jego młoda żona, otrzepując się z trawy i ruszyła przed siebie.
— Właśnie widziałem jak bardzo ich nie cierpisz — wyszeptał z przekąsem, starając się ukryć uśmiech.
Szli w milczeniu, każde rozmyślając o czymś innym. Gdy przechodzili obok parkingu szyba jednego z samochodów nieoczekiwanie się otworzyła. Usłyszeli muzykę i odwrócili się w tamtą stronę. Po chwili uniósł się cały dach w kabriolecie. Siedzących w aucie trzech nastolatków głodnym wzrokiem spoglądało na Indi. Gdy do jej uszu doleciała melodia „Bad — Michaela Jacksona" zaczęła strzelać placami i podrygiwać w takt piosenki. Wyminęła Caleba i odwracając się do niego przodem szła przed siebie tyłem, podskakując co chwila i naśladując taniec Jacksona.
— I'm Bad, i'm Bad... — nuciła i łapiąc się za krocze, naśladowała specyficzne kroki piosenkarza.
— Uspokój się — warknął Caleb, spoglądając ze złością raz na samochód pełen zauroczonych jego żoną młodych chłopaków, raz na skaczącą przed nim małżonkę.
— Kochanie... i'm Bad. — Usłyszał i wyciągnął rękę żeby przyciągnąć ją do siebie, ale odskoczyła w ostatniej chwili, budząc gwizdy wpatrujących się w nich chłopaków.
— Pożałujesz tego, Indigo — wysyczał.
— Chcę żałować, kochanie... i'm Bad... — wymruczała, a on głośno westchnął.
Cały czas nie przestawała tańczyć i choć moonwalk zbytnio jej nie wyszedł, to całe to skakanie było tak swobodne i w jakiś sposób wesołe, radosne, a ona sama wydawała się zupełnie inna. Bez tych przekleństw, odpychającego, prowokującego zachowania. Jak młodziutka, pozytywna, przyjacielska nastolatka, która jeszcze przed chwilą spontanicznie bawiła się z dzieciakami. Kim jest ta dziewczyna? — przemknęło mu przez myśl.
Przysunęła się do niego w momencie gdy poirytowany przystanął w miejscu i zaczęła ocierać się o jego ciało, ale nie było w tym tych samych zmysłowych emocji jakimi uwodziła go w barze ze striptizem. Teraz była to raczej zabawa, gra. Był na nią zły, wolałby, aby nie robiła tu przedstawienia. Pocieszało go jedynie to, że świadkami było zaledwie trzech gówniarzy.
— Zatańcz ze mną, kochanie... i'm Bad, i'm Bad... i'm Bad, i'm b... — Nie pozwolił jej dokończyć przyciągając ją do siebie gwałtownie i trzymając swą dłoń na jej plecach przytrzymał na zaledwie jeden moment przy sobie, patrzył na nią pociemniałymi oczami i z nutką irytacji we wzroku. Ich twarze prawie się ze sobą stykały. Ujrzał zaskoczenie na jej obliczu i kącik jego ust uniósł się w uśmiechu. Zanim zdążyła zareagować, złapał ją za dłoń i odpychając zakręcił kilkakrotnie, aby ponownie ją zatrzymać i przyciągnąć do siebie. Zrobił tak jeszcze raz, tym razem przemieszczając ją sprawnie za swymi plecami. Gdy ponownie ją przyciągnął, przechylił głęboko w tył.
— Who's Bad? — wyszeptał jej do ucha, pochylając się nad nią. Totalne zaskoczenie na twarzy Indi sprawiło mu niewymierną przyjemność. Podciągnął ją do góry i lekko odepchnął, a potem poklepał po plecach. — Idziemy, kochanie — dodał ironicznie, odchodząc. Poszła za nim bez protestu.
_______________________________
*1. hisz. Nie wiem dlaczego taki mężczyzna jak Caleb mógł poślubić takie niewiadome co?
*2. hisz. Nie mów tak, jest bardzo ładna.
[4009/s]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro