Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 - NIEradosna nowina

Gdy byli już na miejscu wyszła z samochodu i spojrzała w stronę domu z niechęcią. Wszędzie porozpalane były światła, a kuchenne okno było uchylone. Prawdopodobnie Luiza przygotowała kolację dla swego przyszłego męża. Indigo westchnęła. Ich wieczory były inne, ciche, spokojne, kameralne. Nie było świateł, nie było hałasu. Jedli zazwyczaj odgrzewane posiłki, a większość czasu spędzali na tarasie. Rozmawiali albo po prostu milczeli ciesząc się swą obecnością. Czasem oboje czytali w ciszy książki. To było zupełnie inne od tego, co się teraz działo.

— Przejdę się z Jimem po ogrodzie, a ty idź do Luizy i uprzedź ją o wizycie naszego małego przyjaciela. My sobie trochę pospacerujemy, a później wrócimy i zjemy wspólnie kolację. Okay? — zapytała i usłyszała głośnie westchnienie. Caleb nie był zadowolony, ale inne wyjście nie istniało. W sumie jej było to na rękę. Mieli z Jimem swój plan, który mogli zrealizować jedynie we dwójkę.

— Dobrze. Załatwię to szybko, a wy możecie iść sobie na taras, na huśtawkę. Jest już późno, zaraz zrobi się ciemno, więc lepiej nigdzie nie odchodźcie. — powiedział posępnie.

— Oczywiście — zapewniła. — Tylko pamiętaj, aby dokładnie i szczegółowo wytłumaczyć całą sytuację Luizie, lepiej żeby nie było niedomówień. Możesz też pomóc jej przy kolacji, Jim powinien zjeść ciepły posiłek — powiedziała, uśmiechając się uroczo, co wydało mu się nawet trochę dziwne. Zazwyczaj upierała się i buntowała, prawie nigdy nie była zgodna, jednak teraz wszystko wyglądało inaczej. Również jej zachowanie odbiegało od normy, czemu nie mógł się dziwić.

— Nie siedźcie tu za długo — powiedział i ujrzał jak dwie głowy zgodnie mu przytakują. Odszedł z westchnieniem w stronę domu.

Wyjaśnienie Luizie sytuacji nie było dość trudne, jednak problem stanowił fakt, że dziewczyna nie dopuszczała go do słowa, plotąc wciąż o domu, zmianach, perspektywach, o tym, co zamierza przemeblować, jak chce urządzić kuchnie, co dokupić. W którymś momencie miał ochotę wykrzyczeć jej prosto w twarz, że nic takiego się nie stanie i powstrzymywała go przed tym jedynie rozmowa z Indi i fakt, że byłaby na niego wściekła.

— Myślisz, że można byłoby wyburzyć tą ścianę? Uważam, że ta spiżarnia jest niepotrzebna, a powiększyłoby to kuchnię. Można by wtedy...

— Zamilcz wreszcie! — wykrzyknął, wpatrując się w dziewczynę z irytacją. — Mamy gościa. Musisz...

— To wspaniale. Czy to ktoś z miasteczka? Na szczęście przygotowałam na kolację...

— To Jim. — Ponownie jej przerwał.

— Ach, to ten chłopiec — stwierdziła bez zapału, który jeszcze przed chwilą pobrzmiewał w jej głosie. — On zna sytuację? Wie kim jestem? — dodała, spoglądając na niego z zainteresowaniem.

— Oczywiście, że wie kim jesteś. Naszym gościem — mruknął i ujrzał na twarzy dziewczyny grymas złości. Poczuł jak obejmuje go w pasie i przytula, na co nie wiedział jak zareagować. Nie chciał być nieuprzejmy, ale jedyne, na co miał teraz ochotę, to odepchnąć ją od siebie. Już sama jej obecność cholernie go drażniła, nie mówiąc o dotyku, który nagle wydał mu się wręcz obrzydliwy.

— Tęskniłam za tobą — usłyszał cichy szept i przymknął oczy. Indigo miała rację. Nie mógł tak po prostu zrobić Luizie przykrości wykładając karty na stół. Jednak nie mógł też pozwolić jej na dalsze złudzenia, ponieważ to mogło przynieść o wiele więcej szkód. Odsunął ją od siebie stanowczym ruchem.

— Zaraz wróci Indigo. Będzie lepiej, jak... — Właśnie. Co jak? Jak miał się zachowywać?

— Oczywiście. Rozumiem. Chłopiec nie zna sytuacji, nie mam zamiaru robić głupstw, po prostu brakowało mi ciebie przez ten czas — szepnęła, zerkając na niego zalotnie.

— Indigo...

— Domyślam się — usłyszał i spojrzał na nią zdezorientowany. Czyżby istotnie się domyśliła? — Ja też nie chcę sprawiać jej przykrości. Wydaje się być bardzo miłą osobą i musimy być jej wdzięczni, że zgodziła się na ten układ. Nie mam zamiaru obnosić się z naszym uczuciem w jej obecności. To mogłoby być dla każdego z nas krępujące. Poczekam aż wyjedzie, to już przecież zaledwie miesiąc. — Słysząc to, westchnął bezradnie. Podejście Luizy nie ułatwiało sprawy. Oby nie wpłynęło to na zmianę decyzji przez Indigo. A może powiedzieć prawdę? — przemknęło mu przez myśl.

— Luizo, ja... — Przerwał, usłyszawszy przytłumione odgłosy dochodzące z dworu. Były dość odległe, ale brzmiały całkiem znajomo.

— To wystrzały? — usłyszał niepewny głos Luizy i zaklął pod nosem.

— Spacer po ogrodzie — mruknął wściekle i skierował się do drzwi wyjściowych. — Jak mogłem się nie domyślić? To potakiwanie i wyjątkowa zgodność. Głupia wariatka! — krzyknął.

— Co się dzieje, Calebie? — Za plecami słyszał głos Luizy, ale nie przystanął, aby wyjaśnić jej co się dzieje, zamiast tego puścił się pędem w stronę rzeki, skąd dochodziły odgłosy wystrzałów. Dotarł tam w tempie ekspresowym.

— Co tu się do jasnej cholery dzieje?! — wrzasnął wściekle, wpatrując się zaróżowioną twarz żony i uśmiechniętego od ucha do ucha Jima.

— Nie bluźnij przy dziecku! — krzyknęła Indi, a on zacisnął ze złością zęby. — Nie można...

— Bluźnić przy dziecku? — przerwał jej i podszedł, po czym zabrał z jej dłoni sporych rozmiarów strzelbę. — Lepiej jest je zabrać nad rzekę i strzelać do kaczek? — dodał, wpatrując się w nią ze złością.

— Do aligatorów — uściślił dziecięcy głosik, a on spojrzał w dół i zabrał z rąk chłopca pistolet, co spotkało się z pomrukiem niezadowolenia.

— Zgłupiałaś do reszty? — zapytał, kręcąc z naganą głową. — Dałaś dziecku do ręki broń i pozwoliłaś strzelać. To niebezpieczne i...

— Gdy spadnie się z konia, to trzeba od razu wsiąść na niego ponownie — oświadczyła moralizatorsko, a on jęknął w duchu, i głośno westchnął.

— Mówili o tym w telewizji? — zakpił, starając się ukryć uśmiech.

— Nie. W radiu! — oświadczyła buntowniczym głosem, budząc jego rozbawienie.

— Kochanie, koń to nie aligator. A upadku z konia nie można przyrównać do...

— Do?

— Do tego, co miało miejsce niedawno — powiedział groźnie.

— Możemy zastrzelić jeszcze jednego zanim zjemy kolację? — zapytał dziecinny głosik, a oni spojrzeli na podekscytowaną buzię chłopca. Caleb westchnął z ulgą i zerknął na żonę, która w tej samej chwili spojrzała na niego.

— Nie masz pojęcia jak bardzo się wystraszyłem. Mogłaś mi przecież powiedzieć — szepnął i złapał ją za rękę.

— Masz rację — przyznała — powinnam to zrobić. W końcu byliśmy tam we trójkę — wyszeptała, a on otoczył ją ramieniem.

— Czy wszystko w porządku? — usłyszeli i obejrzawszy się za siebie, ujrzeli idącą w ich stronę Luizę. — Czy to były wystrzały? Co się stało?

— Zabiliśmy aligatora i...

— On żartuje. — Indi zakryła usta Jimowi, który próbował wyjaśnić sytuację. — Strzelaliśmy w powietrze — zakończyła.

— Bo aligatory są pod ochroną! — zapewnił chłopiec, który zrozumiał, że Luiza nie powinna być wtajemniczona w ich sprawy.

— To tu są aligatory? — wydukała blondynka, rozglądając się na wszystkie strony.

— Przecież ci o tym mówiłem — zniecierpliwił się Caleb, który nie był uszczęśliwiony widokiem byłej narzeczonej.

— Ale myślałam, że to gdzieś dalej. Przecież to zaledwie... Możemy już stąd iść? — zapytała, urywając poprzednią myśl w pół zdania i z lękiem zerkając w stronę zarośli, w których ewidentnie siedziało jakieś zwierzę i był to prawdopodobnie aligator.

W tym momencie Caleb przeładował strzelbę i wycelowawszy, strzelił w tamtą stronę.

— To była kaczka — stwierdził, puszczając do Indi oczko, sprawiając, że uśmiechnęła się szeroko, co spotkało się z głośnym chichotem chłopca.

— Całkiem spora. I chyba powinniśmy już iść, zanim jej przyjaciele przybędą na darmowy posiłek — stwierdziła Indi i przybiła piątkę z Jimem. Caleb wziął uszczęśliwionego chłopca na barana i ruszył przodem.

Indi szła powoli, wpatrzona w szerokie plecy męża, który znacząco ich wyprzedził. Westchnęła, usłyszawszy kroki Luizy, która po chwili zrównała się z nią.

— Będzie wspaniałym ojcem. Zawsze to wiedziałam — wyszeptała wzdychając.

— Jak to ojcem? — wydukała Indi, której zrobiło się nagle gorąco. Zdecydowanie nie była w ciąży, więc możliwość była jedna. ‒ Jesteś... spodziewasz się... — Słowa nie przechodziły jej przez gardło.

— Trzeci miesiąc. Na razie nic nie widać, ale już niedługo ciąża będzie widoczna. Dlatego przyjechałam wcześniej. Chcę przyzwyczaić się do tego miejsca zanim urodzę. To dla mnie zupełnie nowa sytuacja. Muszę dopilnować, aby dom był gotowy, gdy maleństwo przyjdzie na świat. Chciałabym, aby to był chłopiec, byłby wtedy podobny do ojca i... — Przerwała, odwracając się w tył i spoglądając na stojącą w miejscu, osłupiałą Indigo. — Wszystko w porządku? — zapytała.

‒ Caleb wie? ‒ wydukała Indi, przełykając głośno ślinę.

— Oczywiście, że nie. To wszystko potoczyło się szybko i było nieoczekiwane. O tym, że jestem w ciąży dowiedziałam się w dniu ślubu, do którego de facto nie doszło — powiedziała, a Indi poczuła się podle. — Po tym wszystkim nie chciałam dokładać Calebowi zmartwień. Postanowiłam przeczekać trzy miesiące i przekazać mu tą radosną wiadomość już po waszym rozwodzie. Ale strasznie za nim tęskniłam, szczególnie teraz. — Dotknęła dłonią brzucha i uśmiechnęła się błogo. — Jest mi potrzebny. Chcę, aby cieszył się tym szczęściem razem ze mną. Nie chcę też, aby miał do mnie żal i pretensje o to, że nie powiedziałam mu od razu. Wiesz, on zawsze chciał mieć ze mną dziecko. Wiele razy o tym mówiliśmy — oznajmiła, uśmiechając się łagodnie.

— Nie wiedziałam — wyszeptała Indi i poczuła skurcz w żołądku.

Ciąża w jej przypadku byłaby niepewna, bo przecież choroba wszystko komplikowała. Jakby nie patrzeć, ona sama była dla Caleba kulą u nogi i komplikowała mu życie, które, gdyby z nim została, byłoby naznaczone jej chorobą. Była ciężarem dla tego mężczyzny, to nie ulegało wątpliwości. A Luiza? Ona wydawała się być kobietą idealną dla takiego uporządkowanego i kochającego mężczyzny. Najważniejsze jednak było to, że spodziewała się ich dziecka. Indigo wiedziała jedno, nie było takiej rzeczy, która doprowadziłabym do tego, aby skrzywdziła jakiekolwiek dziecko.

— Caleb kocha codzienne życie. Zawsze umieliśmy się dogadać. Oboje cenimy spokój i zawsze chcieliśmy mieć dom z ogrodem i gromadkę dzieci — oznajmiła.

— Dzieci? — wyszeptała Indi, coraz bardziej zdezorientowana.

— Początkowo planowaliśmy dwójkę, ale wiem, że chciałby mieć więcej, choć nigdy nie mówił mi o tym wprost. Jest troskliwy, zawsze dbał o moje zdrowie, a wiesz jak jest z ciążą...

— Właściwie to nie wiem — mruknęła Indi. To wszystko by się zgadzało. Caleb istotnie dba o zdrowie swych partnerek, czego doświadczyła na sobie.

— Ciąża to cudowny stan dla kobiety. Ale jest w tym pewne niebezpieczeństwo, a on zawsze się o mnie troszczył. Czasami było to aż męczące — szepnęła z szerokim uśmiechem, spoglądając nostalgicznie w stronę idącego przed nimi mężczyznę.

— Nie dziwi mnie to. — Indi zaczerpnęła głośno powietrza.

Nagle powrót do domu stał się koszmarem. Jak mogła tam tak po prostu iść, wiedząc o ciąży Luizy i mając świadomość, jak bardzo nabałaganiła w życiu tej dwójki. Nagle wszystko posypało się jak domek z kart. Co teraz miała zrobić? Przecież nie mogła wyjechać niespodziewanie. Papiery rozwodowe muszą być podpisane, a to oznaczało, że i tak by się spotkali. Czy nie będzie to zbyt trudne? I jak powiedzieć o tym Calebowi? W jaki sposób zareaguje na wiadomość, że zostanie ojcem? Nie wiedziała czy zniosłaby radość na jego twarzy w momencie, w którym usłyszałby, że Luiza spodziewa się ich dziecka.

— To ideał mężczyzny. Jest czuły, troskliwy i doskonały we wszystkim. Seks z nim...

— Nie chcę tego słuchać — przerwała jej Indi i przyspieszyła, jednak Luiza niemal od razu ponownie zrównała się z nią krokiem.

— Przepraszam. Nie powinnam tego mówić, ale szczerze mówiąc nie miałam z kim o tym porozmawiać. Gdy dowiedziałam się o waszym ślubie chciałam zerwać wszelkie stosunki z Calebem, ale ciąża wszystko zmieniła. Przemyślałam sprawę na spokojnie i postanowiłam mu wybaczyć — stwierdziła.

— Okay, to twoja sprawa, ale nie mam zamiaru rozmawiać z tobą o seksie z Calebem. Wiem, że to, co się stało w Vegas, sprawiło ci masę problemów i jest mi z tego powodu naprawdę bardzo przykro, gdybym wiedziała, że takie będą konsekwencje, nie doszłoby prawdopodobnie do tej sytuacji. Zazwyczaj nie piję tak dużo i zawsze kontroluję sytuację. Tym razem przesadziliśmy oboje. Ucierpiałaś na tym ty, lecz nie zrobiliśmy tego umyślnie — zaręczyła. — Jednak nie możesz ze mną rozmawiać o Calebie i tych sprawach.

— Nie denerwuj się. Caleb mi o wszystkim powiedział — usłyszała i spojrzała na blondynkę zdezorientowana.

— To on pamięta? — wydukała, zaciskając dłonie w pięści.

— Spokojnie. Niczego nie pamięta, chodzi mi zupełnie o coś innego, Indigo — powiedziała i lekko się roześmiała.

— Więc o co? — Powoli ogarniała ją irytacja.

— Myślałam, że nie będzie problemów ze swobodną rozmową o seksie właśnie dlatego, że oboje niczego nie pamiętacie, a teraz nic was nie łączy. Caleb powiedział...

— Co powiedział Caleb? — wykrzyknęła. Nagle poczuła złość. Czyżby komplikacji ciąg dalszy?

— Powiedział, że nic między wami nie ma. Że gdy tu zamieszkałaś, to ani razu nie spaliście ze sobą. Bo szczerze mówiąc początkowo miałam pewne obiekcje. Uznałam, że może do tego dojść. W końcu obca osoba, która zamieszkała z moim narzeczonym, a...

— Caleb powiedział ci, że ze sobą nie spaliśmy? — wydukała Indi. Nagle wszystko oszalało. Dlaczego zaręczał jej, że chce z nią być, a Luizie opowiadał, że ze sobą nie spali? Po co rozmawiał z nią o tych sprawach?

— A spaliście? — Padło krótkie pytanie.

— Nie — oświadczyła po chwili Indi. Była teraz zbyt zdenerwowana, aby zauważyć, że udzieliła właśnie odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie, informując pytaną osobę, zamiast dowiedzieć się tego od niej.

— Mam do ciebie prośbę — usłyszała cichy głos Luizy i spojrzała na nią z uwagą. — Początkowo byłam raczej źle nastawiona w stosunku do ciebie. Nie wiedziałam, co sądzić, bo przecież znałam jedynie fakty. Trudno było mi zaakceptować to, że mój przyszły mąż poślubił w swój wieczór kawalerski striptizerkę, ale...

— Striptizerkę? Caleb powiedział, że jestem striptizerką? — wydukała z niedowierzaniem.

— A nie poznaliście się w klubie nocnym? Nie tańczyłaś dla niego? — Indigo zamarła. Wszystko się zgadzało, ale mógł przecież wytłumaczyć sytuację dokładniej. Dlaczego przedstawił ją jako striptizerkę? Była coraz bardziej podłamana tym, czego się właśnie dowiadywała.

— Nieważne. Po prostu powiedz czego chcesz — szepnęła przybita, marząc jedynie o tym, aby jak najszybciej zakończyć rozmowę.

— Chodzi o to, że chciałabym oznajmić Calebowi tą radosną nowinę osobiście. Wiem, że formalnie jesteś jeszcze jego żoną i że być może będziesz chciała...

— Niczego od niego nie chcę, a o radosnej nowinie możesz mu nawet osobiście zaśpiewać. Ja, znając już sytuację, powinnam jak najszybciej zostawić was samych. Będzie lepiej jak wyjadę od razu. Musisz tylko powiedzieć mu o wszystkim jak najszybciej, inaczej będzie chciał mnie powstrzymać. Nie ma sensu tłumaczyć dlaczego. Wezmę auto i pojadę do miasta, a tam przesiądę się na motor. Powiem, że odwożę Jima, w tym czasie powiesz mu o ciąży, a to na pewno wszystko zmieni — wypowiedziała z goryczą.

— Jest późno, nie powinnaś jechać o tej porze — usłyszała i spojrzała na blondynkę.

— Dla mnie nigdy nie jest późno i nie mam zamiaru zostawać... Cholera, Jim — jęknęła i przymknęła oczy. — Dlaczego ja tu w ogóle przyjeżdżałam? — szepnęła sama do siebie.

— Chyba...

‒ Masz rację. Nie mogę jechać o tej porze z Jimem — stwierdziła.

— To wyglądałoby podejrzanie — usłyszała Luizę i spojrzała na nią poirytowana.

— Mam w dupie jakby to wyglądało — warknęła chłodno. — Chodzi mi jedynie o dziecko. Powinien się wyspać, a nie włóczyć po nocy. Zostaniesz matką, powinnaś rozumieć takie rzeczy, a jeżeli nie rozumiesz, to czas najwyższy zacząć — dokończyła ze złością.

— Co takiego czas najwyższy zacząć? — usłyszały i obejrzawszy się ujrzały stojącego za nimi Caleba.

— Nic ważnego — powiedziała pospiesznie Luiza i uśmiechnęła się słodko, natomiast Indi stała jak skamieniała i z otwartymi ustami wpatrywała się w Caleba, nie wiedząc, co zrobić.

— Wszystko w porządku? — zapytał, marszcząc czoło, a ona miała ochotę wrzeszczeć, że nie, że nic nie jest w porządku. Ale przecież obiecała milczeć. Jak miała się teraz zachować ze świadomością, że wszystko obróciło się wniwecz? Z opresji wybawił ją dzwonek telefonu. Sięgnęła do kieszeni i ujrzała na wyświetlaczu imię Silvii. Od razu zapaliła jej się lampka kontrolna.

— Hej Silvio, o czymś zapomniałaś? — zapytała niepewnie. — Jim teraz... — Spojrzała pytająco na Caleba, który uśmiechnął się pod nosem na widok zdezorientowanej miny żony.

— Strzela do kaczek — szepnął i ujrzawszy jej wściekłe spojrzenie, dodał: — Kolacja.

— Jim teraz je — oznajmiła Indi, oddychając z ulgą.

— Właściwie to dzwonię z innego powodu — usłyszała Indi i zmarszczyła czoło. O co mogło jej chodzić? — Jim ma pojutrze urodziny i pomyślałam, że może pomogłabyś mi je zorganizować. To byłby dla niego najlepszy prezent. To znaczy ty byś była tym najlepszym prezentem. — Indi przymknęła oczy i zaklęła pod nosem. Dlaczego to się jeszcze bardziej komplikuje? — Wiesz, ja nigdy nie organizowałam mu urodzin, bo sama wiesz, jaki był jego status w grupie rówieśników. Taka uroczystość byłaby dla niego jedynie stresująca, prawdopodobnie i tak nikt by nie przyszedł, ale teraz, po tym jak został królem m&m'sów wszystko się zmieniło i...

— Nie ma problemu. Jim to najważniejszy mężczyzna w moim życiu, nie mogłabym przegapić takiej okazji jak jego urodziny. Jutro spotkamy się i uzgodnimy szczegóły. Jeżeli będzie trzeba, to mogę u was zostać do...

— Nie żartuj. Nie mam zamiaru rozdzielać cię z Calebem, nie wybaczyłby mi tego. — Silvia roześmiała się, a Indi zacisnęła mocniej szczękę. Już niedługo wszystko ulegnie zmianie. Westchnęła.

— W takim razie możemy urządzić mu urodziny u nas. Mógłby tu zostać i pomóc w przygotowaniach, byłaby to dla niego doskonała zabawa. Chyba, że chciałabyś urządzi mu przyjęcie niespodziankę.

— Największą radością dla niego będzie twoje towarzystwo, więc jeżeli Caleb nie ma nic przeciwko temu, to byłabym wdzięczna. W tym czasie załatwię kilka spraw. — Indigo odetchnęła z ulgą. Jeżeli już musiała zostać tu dłużej, to pobyt Jima będzie bardzo pomocny. Chłopiec był doskonałą wymówką we wszystkich możliwych sytuacjach.

— Więc umowa stoi. Jim zostaje tu do czasu przyjęcia, a gdybyś miała jakieś problemy, to Caleb chętnie pomoże ci wszystko załatwić — stwierdziła i spojrzała na podejrzliwą minę męża. — Nie. To żadem kłopot dla niego. On lubi robić zakupy i we wszystkim może ci doradzić. Pracował kiedyś w firmie cateringowej, więc... — Przymrużone oczy Caleba wyraźnie oznajmiły jej, że lekko przesadziła. — No w każdym razie Caleb jest do twojej dyspozycji, gdybyś potrzebowała pomocy — zakończyła i pospiesznie pożegnała się z Silvią — Jestem głodna jak wilk. Wracam do domu zanim Jim zje całą kolację — oświadczyła i ruszyła przed siebie, lecz nie odeszła zbyt daleko.

— Nie tak szybko, kochanie — usłyszała i poczuła jego dłonie w pasie. Bez problemu przerzucił ją sobie przez ramię i już po chwili waliła jak szalona w jego plecy, wrzeszcząc, żeby postawił ją na ziemi, co oczywiście zignorował.

— Co sobie pomyśli Luiza? — warknęła, gdy znaleźli się na tyłach ogrodu, a Caleb spełniwszy jej żądania postawił ją w kącie ogrodzenia, tak, aby nie mogła mu uciec.

— Mów.

— Niosłeś mnie tu jak worek kartofli — warknęła z pretensją.

— To był jedyny sposób abyś ze mną porozmawiała, a potrzebuję natychmiastowego wyjaśnienia. Dlaczego po rozmowie z Luizą zachowujesz się tak dziwnie? — zapytał stanowczo, a ona zacisnęła dłonie w pięści. Radosna nowina, radosna nowina. Nie mów mu kurwa o tej jebanej, radosnej nowinie — powtarzała w myślach.

‒ Nie wiem co widzisz w tym dziwnego. Jim ma urodziny i Silvia poprosiła o pomoc. Możesz sam ją zapytać.

— Okay, ale...

— Wiesz, że nie ma męża. Ojciec Jima zostawił ich, gdy tylko zorientował się, że jego syn jest chory. Nie uważasz, że przydałaby się jej pomoc? Możesz oczywiście zająć się Jimem, a ja w tym czasie...

— Znam cię — przerwał jej, a ona wypuściła głośno powietrze. To było okropne, ale on faktycznie czytał z niej jak z otwartej księgi. — Coś cię niepokoi, ale nie chcę cię do niczego zmuszać, więc nie będę nalegał na wyjaśnienia. Musisz wiedzieć tylko jedno — szepnął, ujmując jej twarz w dłonie i przybliżając do swojej, a ona zapragnęła nagle, aby ją zmusił, nakłonił do wyznania prawdy.

— Co takiego? — zapytała łamiącym się głosem i poczuła jego usta na swoich, co w jednej chwili spowodowało, że nogi ugięły jej się w kolanach.

— Cokolwiek tam sobie ubzdurałaś i z czymkolwiek się teraz męczysz, nieważne, co to jest, ja nigdy nie pozwolę ci odejść. Nie ma takiej rzeczy, która odebrałaby mi ciebie, ponieważ już wiem, że mnie nienawidzisz i...

— I?

— Nauczyłaś mnie kochać, Indigo. Do tej pory nie wiedziałem, czym jest miłość. Ty i twój świat do góry nogami sprawiliście, że zrozumiałem, iż do tej pory byłem niczym. Jedynie przy tobie nabieram wartości, czuję, że żyję. I właśnie dlatego nie pozwolę ci odejść, bo czuję, że będziesz próbowała, ale...

— Przestań — wydukała, kryjąc twarz w zagłębieniu jego szyi, chcąc ukryć spływające po policzkach łzy.

— Nie ma miejsca, w którym bym cię nie odnalazł, Indi — wyszeptał i odchyliwszy jej głowę, otarł drugą dłonią łzę. — Ja po prostu cię kocham.

Sprawiał, że w jednej chwili unosiła się i opadała. Przepełniało ją szczęście, aby za moment pochłaniał ją ból. Przecież to było możliwe. On naprawdę ją kochał, on naprawdę jej chciał i być może nawet dziecko nie było w stanie tego zmienić. Co wtedy? Jak miała postąpić gdyby faktycznie pomimo wszystko chciał z nią zostać? Kochała go, odwzajemniała całkowicie jego uczucie i w innym przypadku nie byłoby rzeczy, która mogłaby stanąć na ich drodze. Za jednym wyjątkiem. Nienarodzonego dziecka, które wychowywałoby się bez ojca. To była jedyna rzecz, której Indi nie mogła zlekceważyć.

— Ja... — Kłam, kłam, kłam, jedyne, co możesz teraz zrobić, to kłamać — powtarzała w myślach. — Ja też cię kocham — wypowiedziała na głos. Jakoś tak bezwiednie, mimowolnie. Tak po prostu.

Noc była koszmarem. Po kolacji zabrała Jima do swojego pokoju i położyła się z nim do łóżka. Chłopiec usnął prawie natychmiast, zasłuchany w jej opowieści. Ona sama nie mogła zasnąć. Miała wrażenie, że coś jest nie na miejscu, że czegoś brakuje. Musi gdzieś iść, coś zrobić. To uczucie towarzyszyło jej do chwili, gdy drzwi pokoju otworzyły się i do środka wszedł Caleb. Gdy tylko go zobaczyła, nagle wszystko się uspokoiło. Usnęli trzymając się za dłonie, mając między sobą małego chłopca. Jednak wystarczył im zaledwie uścisk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro