Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 - Świat bez Indigo

27 sierpień 2012

Luizjana, USA

Dwa miesiące minęły nie wiadomo kiedy. Każdego dnia zadziwiała go coraz bardziej, zaskakiwała czymś innym, z każdą chwilą dawała mu się poznać coraz bardziej. Mimowolnie, niezamierzenie, jednak była mu coraz bliższa z kolejnym mijającym dniem. Indigo ubrana w sukienkę, na spotkaniu organizowanym przez żonę pastora, gdy wciąż przekręcała i poprawiała niewygodny ciuch, a ujrzawszy go zerkającego na nią przez uchylone drzwi robiąca głupie miny i pokazująca język. Indigo w kuchni, sprawdzająca polecone jej przez Elvirę przepisy. Indigo w jego białej koszuli, podlewająca rosnące pod ogrodzeniem kwiaty. Bujająca się w hamaku z książką w ręku. Indigo plująca na odległość w towarzystwie bardzo już licznej gromady dzieciaków. Indigo demolująca podjazd i trawnik dzikimi ewolucjami na motorze. Indigo strzelająca do puszek z pistoletu, albo ze zwykłej procy. Indigo tańcząca, Indigo śmiejąca się, Indigo zamyślona, Indigo, Indigo, Indigo...

Indigo zwisająca wieczorami z huśtawki głową w dół, powracająca do swego świata wywróconego do góry nogami.

Wszędzie było jej pełno. Ożywiała każde miejsce, w którym się pojawiała, a gdy wychodziła zabierała ze sobą słońce i radość. Jaki będzie świat bez Indigo? Został już niecały miesiąc do jej odejścia. Rozwód, a potem koniec?

Wyszedł na taras wiedząc, że ją tam zastanie. Jak zawsze w tej samej pozycji.

— Mam ochotę zapalić — usłyszał i wyjął z kieszeni koszuli lizaka, którego jej podał. Zdjęła papierek i wsadziła sobie do buzi. — Będzie padało — stwierdziła, a on uśmiechnął się pod nosem.

— Nie będzie — powiedział i poczuł jak podciąga się do góry i usiadłszy normalnie, oparła głowę o jego ramię.

— Będzie — upierała się.

— Nie będzie.

— Mówię ci, że będzie padać. Zobaczysz. — Wywrócił oczyma i ciężko westchnął. Nie było sensu się z nią spierać. Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie, a ona podciągnęła nogi i sadowiąc się wygodnie, ułożyła głowę na jego piersi.

— Mamy odmienne zdanie — powiedział cicho. Jak zawsze — dodał w myślach.

— Jest problem — usłyszał i zmarszczył brwi.

— Jaki? — zapytał, zastawiając się czy wraz z ze swymi małoletnimi przyjaciółmi zdemolowała coś w domu, czy w ogrodzie. Żadnych hałasów nie słyszał. Wręcz przeciwnie, było dziś nad wyraz cicho.

— Dzwoniła moja babcia — szepnęła niewyraźnie, a on poczuł niepokój.

— Wszystko z nią w porządku?

— Tak, wszystko u niej ok. Tylko... — Westchnęła ciężko. — Tylko nie ja odebrałam telefon — powiedziała, totalnie go dezorientując.

— Kto to zrobił? — zapytał pospiesznie. W głowie miał już wiele czarnych scenariuszy. A co jeżeli Indi będzie musiała wyjechać wcześniej?

— Jim — usłyszał i poczuł złość na gówniarza. — Zanim się zorientowałam, że z nią rozmawia, minęło już trochę czasu.

— Nie każ mi się domyślać, po prostu powiedź w czym jest kłopot. I nie martw się niczym, zajmę się tym, cokolwiek to jest.

— Dzwoniła z aresztu, znaleźli u niej kilka kilogramów meta-amfetaminy i broń pochodzącą z rabunku — oświadczyła, a on zamarł. — Spokojnie, gdyby przeszukali strych znaleźliby trupa — dodała, dławiąc się śmiechem, a on sapnął ze złości.

— Bądź poważna, choć przez chwilę.

— Jim powiedział jej, że mam męża — oświadczyła.

— I?

— Ona o niczym nie wie. Chciałam rozwieźć się i o nic jej nie mówić, bo przecież o niczym nie musiała wiedzieć, prawda? To zaledwie trzy miesiące.

— Co teraz? — zapytał cicho. W sumie dla niego nie stanowiło to problemu, ale Indi wydawała się być zmartwiona.

— Ona nie miała pojęcia, że zrezygnowałam ze studiów. Więc był to dla niej podwójny szok. Oczywiście uznała informacje o ślubie za przesadzoną i teraz myśli...

— Co myśli?

— Ja po prostu źle się czuję okłamując bliskich, wiec staram się tego nie robić. Po prostu czasem pewne rzeczy przemilczam, ale przecież niektórych się nie da, prawda? — Spojrzała na niego z miną zbitego psa.

— Tak. Tylko na boga, powiedź wreszcie coś więcej, proszę.

— Powiedziałam prawdę. Że byłeś na swoim wieczorze kawalerskim, że zatańczyłam dla ciebie i że...

— Że?

— Tu pewne rzeczy mogłam nieco zmodyfikować — bąknęła i usłyszała poirytowane sapnięcie Caleba. — Powiedziałam, że zakochaliśmy się w sobie i postanowiliśmy zamieszkać razem, a ja rzuciłam medycynę tak jakby z wielkiej miłości do ciebie, oczywiście wzajemnej. Sama nie wiem, gadała ciągle i gadała, Jim skakał obok i też wciąż coś paplał. Najważniejsze wydawało mi się w tamtej chwili to, żeby powiedzieć jej, że nie ma ślubu, więc gadałam i gadałam, no i... i jakoś tak samo wyszło.

— Indi, ja nadal nie widzę w tym żadnego problemu.

— Problem jest taki, że dla niej to szok. Ponieważ ja nigdy wcześniej nikogo nie miałam.

— Nikogo nie miałaś w sensie?

— Chodzi o związki. Z nikim się nie wiążę, taką mam zasadę. Jedna noc, jasne zasady, to wszystko. Nigdy nie miałam chłopaka, o czymś jeszcze poważniejszym nie było nawet mowy. Więc gdy Gloria usłyszała, że nie tylko z kimś zamieszkałam, ale jestem tu już od dwóch miesięcy, to uparła się... ona... ona chce cię poznać — oświadczyła i zamilkła. Czekała w ciszy na reakcję Caleba.

— Zacznijmy od tego, kim jest Gloria? — zapytał.

— To moja babcia.

— Ok. Więc teraz powiedz mi wreszcie w czym jest problem — poprosił i zmarszczyła czoło.

— Cal, Gloria chce cię poznać. Czy to nie jest problemem?

— Nie — powiedział i usłyszał poirytowane sapnięcie. — Jeżeli będzie chciała przyjechać, wtedy istotnie będziemy musieli jakoś to zorganizować, ale...

— Chce żebyśmy przyjechali. Do niej.

— Ok. Jeżeli chce żebyśmy pojechali do niej, to pojedziemy do niej.

— Na święto dziękczynienia — mruknęła.

— Dobrze — przytaknął, sprawiając, że westchnęła.

— Caleb! Święto dziękczynienie. Koniec listopada! Za miesiąc podpisujemy papiery rozwodowe i ja wyjeżdżam. Chcesz spotkać się ze mną w listopadzie i jechać do mojej babci? Nie mogę tego od ciebie wymagać.

— Wcale nie chcę się z tobą spotykać. — Zmarszczyła czoło zdezorientowana. — Zostaniesz tu do listopada. To jedynie dwa miesiące dłużej. Nie musimy się rozwodzić teraz, możemy zrobić to w listopadzie.

— Ale ja nie mogę...

— Jeżeli twojej babci faktycznie zależało tak bardzo na tym, abyś skończyła medycynę, to będziesz miała doskonałe wytłumaczenie. Myślę, że byłaby rozczarowana gdyby twój związek okazał się błahostką. Zostaniesz tu do listopada, pojadę z tobą do twojej babci na święto dziękczynienia, a później zobaczymy co będzie, ale jakby nie było, możesz zwalić na mnie winę za rzucenie studiów.

— To bardzo zły pomysł, Cal.

— To bardzo dobry pomysł, Indi.

— To nie skończy się dobrze.

— To nie podlega dyskusji — oświadczył i ujął jej twarz w dłonie, a później pocałował w usta. Nie było w tym nic erotycznego, po prostu zwykły pocałunek, a ona była tak zaskoczona, że nie zdążyła nawet zareagować.

— Co to...

— Masz. — Nie pozwolił jej dokończyć i wsadził jej w rękę kolejnego lizaka. — Zapal sobie jeszcze przed snem. Ale nie siedź zbyt długo, bo wygląda na to, że miałaś rację. Zaczyna padać. — To mówiąc podniósł się i odszedł, po raz kolejny zostawiając ją oniemiałą i zdezorientowaną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro