Rozdział 9. Press play
Przespała budzik i trzy drzemki. Gniewnym gestem otarła łzy z policzków, czując jak zimne było jej łóżko. Skopała z siebie pościel, równie zirytowana robiła śniadanie i przygotowywała się do wyjścia. Tylko widok pięknej bielizny jakoś złagodził cios, jaki otrzymała we śnie.
Widzę cię.
Ta, jasne, oczywiście, że ją widział. Jaka ona była na siebie wściekła – na swoją podświadomość oraz te głupie pragnienia. Jedyne, za co była sobie wdzięczna, to że tylko głos się powtarzał. Ta piękna, mroczna intonacja w jego akcencie. Pewien zaśpiew, który się w nim krył był uzależniający, ale o wiele łatwiejszy do zignorowania, niż on. Postura, rysy twarzy, kolor oczu, za każdym razem trochę inne.
A jednak nie mogła zaprzeczyć, że ci senni kochankowie mieli tyle cech wspólnych...
– Ugh, od jutra nie zasypiam, póki się czegoś nie... – Gwałtownie nabrała powietrza, widząc wgłębienia w książce Flamekeeps. – Dowiem.
Przeznaczeniem.
Słowo nie zostało wyryte, ani napisane. Po prostu było, zobaczyła je dokładnie, gdy uniosła kartkę wprost do popołudniowego słońca. Literki wyglądały jak małe wgłębienia, chociaż, oglądnąwszy papier z drugiej strony, faktura była nietknięta. Ciężko dyszała rzucając się w stronę telefonu. Zanim zdążyła uruchomić aparat, żeby przekonać się czy nie oszalała, słowo na jej oczach zaczęło znikać. Tak jak i zapisane przez nią pytanie. Pea wprost nie mogła uwierzyć, że to się stało ot tak. Jakby ktoś kliknął przewiń i zedytował kartę do czystego arkusza.
– Ktoś sobie musi ze mnie robić jaja – wymamrotała, odkładając drżącymi dłońmi książkę na biurko. Zamknęła ją i dodatkowo przyłożyła trzema innymi woluminami. Prędko zapaliła świeczkę i złapała za wiązkę białej szałwii oraz lawendy. – Okrutne, najbrzydsze jaja.
Siadła ciężko na fotelu, uniosła w górę a potem na boki lekko tlące się zioła. Starała się głęboko oddychać, odzyskać opanowanie. Na gówno to wszystko się zdawało. Prędko zgasiła wiązkę, gdy zadzwonił telefon.
– Panie Honech, coś się stało? – odebrała zaskoczona.
– Tak, niestety jeden nasz piec miał zwarcie i poszedł z dymem razem z całą elektryką – szef westchnął zmęczony. – Nie wiemy, ile potrwa naprawianie szkód, wstępnie do niedzieli masz wolne.
– O rety, szefie, nikomu nic się nie stało? – zapytała zaniepokojona. Kilka dni wolnych było jej na rękę, ale nie chciała wyjść na buca.
– Na szczęście tylko się lekko oparzyłem, już mnie zbadali i przeżyje – roześmiał się niewesoło.
– Cieszę się, że jest pan w całości. Jeśli mogłabym jakoś pomóc...
– Spokojnie, Peo. Bądź pod telefonem, ale po prostu sobie odpocznij – zasugerował cicho, a kobieta od razu mu podziękowała.
Peanellise rzuciła telefon na łóżko, a dłonie oparła na biodrach. Mogła tylko mieć nadzieję, że jej ostatni nastrój i poniekąd pech nie wpłynął na sytuację w piekarni. Wszechświat raczy wiedzieć, że negatywne emocje mogą spieprzyć wiele.
Zerkając na książkę po Flamekeeps i pudełko z bielizną postanowiła wykorzystać sytuację. Wychodząc z domu posłała wiadomość do Niks z pytaniem, czy ma ochotę na piwo w Firze.
Umówiona z kobietą na wieczór raźnym krokiem ruszyła w stronę biblioteki. Nie wiedziała od których tytułów najlepiej będzie zacząć. Planowała spokojnie przejrzeć katalog pod wszystkimi hasłami, jakie ze śnieniem się kojarzą, a potem wypożyczy tyle pozycji ile będzie mogła. Na schodach biblioteki spotkała się z siostrą Gretą.
Zaskoczona zakonnica podskoczyła w miejscu i złapała się za serce. Pea zamaskowała uśmiech, starsza kobieta zachowywała się tak, jakby wymykała się do biblioteki w poszukiwaniu sprośnych romansów.
– Och, moja droga! Miło mi cię widzieć – szybko odzyskała rezon i wesoło się przywitała. – W poszukiwaniu nowych przygód?
– Poniekąd – przyznała z ociąganiem. Otworzyła przed kobietą drzwi, a ta uśmiechnęła się wesoło.
– Jak tajemniczo! – zakonnica mrugnęła do niej, gdy ustawiły się za dwójką ludzi do głównego biurka. Biblioteka była dwupiętrowa, lecz na górze znajdowała się głównie czytelnia i kilka półek z wolnym dostępem.
Pea posłała Grecie zakłopotany uśmiech.
– Nie wiem jak zapatrujesz się na interpretację snów – zdradziła cicho, a ta zachwycona zaplotła dłonie pod brodą i spojrzała na nią w zachwycie.
– Najwspanialsze znaki zawsze przychodzą poprzez sen! – szepnęła podekscytowana. Cóż, do Peanellise zdecydowanie coś przychodziło, ale wątpiła żeby miało jakiekolwiek biblijne konotacje. – Chętnie posłucham, może pomogę?
Na Peę padł blady strach. Nigdy w życiu, siostrzyczko.
– Och, nie chciałabym siostry obarczać. To, khm, problem który muszę rozwikłać na własną rękę – wydukała pospiesznie. Na własną rękę to z tym skończy, zdecydowanie. – Ale dziękuję, będę pamiętać.
Zakonnica poklepała ją po ramieniu.
– Jasne, moja droga, rozumiem. Gdybyś potrzebowała innych źródeł, to w kongregacji zakonnej mamy dział traktujący o sennych nawiedzeniach, mogłabym załatwić ci dostęp – powiedziała, po czym przywitała się z bibliotekarką i podała jej swoją kartę.
Pea pomyślała, że może nie był to aż tak zły pomysł – nigdy nie wiadomo co kryło się w pracach katolickich uczonych. Nawet jedna wzmianka mogłaby się przydać, naprowadzić ją na właściwy trop.
– To bardzo miłe z twojej strony, Greto – odpowiedziała cicho. – Poszukam wpierw tu i w bibliotece Oakland, a potem z czystej ciekawości was odwiedzę.
Pożegnały się i Pea ucieszyła się, że siostra nie namawiała ją do przyjścia na spotkania. Tym razem nie miałaby serca odmawiać, zwłaszcza przez zapowiedź dostępu do ksiąg kongregacji. Oczywiście zakonnica pewnie nie była złośliwa czy zawistna, ale Peanellise wolałaby wówczas nie ryzykować.
Kiedy w końcu Pea podeszła do lady, bibliotekarka ją zasmuciła. Poprowadziła ją do małego działu z ezoteryką i obiecała, że poszuka jeszcze jakiegoś tytułu, ale nie miała zamiaru robić jej wielkiej nadziei. I tak podziękowała kobiecie i wskazała na mały stolik nieopodal, przy którym planowała na razie posiedzieć. To był całkiem spokojny dzień w bibliotece, większość osób siedziała w czytelni, a i tak największy ruch będzie dopiero za godzinę. Miała więc sporo czasu, żeby zebrać jakiekolwiek materiały i poszukać kilku tytułów w katalogu elektronicznym Oakland.
Odpowiedź z ręki, Duchowe przebudzenie, Dziesięć ziół na oczyszczenie jelit... Niezbyt dobre miejsce na medycynę naturalną, ale może zerknie, zmodyfikuje i oczyści sobie głowę. Współczesny sennik brzmiał na tak oklepany oraz niepomocny, jak tylko mógł, ale darowanemu tekstowi w kartki nie splunie. Pozostałe pozycje również traktowały o magii dla początkujących, mocy kryształów i bardziej ogólnemu pojęciu współczesnych czarownic.
Zrezygnowana zasiadła przy stoliku i wyciągnęła swojego poobijanego laptopa. Czekając aż obudzi się do życia, otwarła książkę. Tak jak czuła, oprócz rozbudowanego wstępu, interpretowała ona znaczenie snów. Wariacji na temat widzianego mężczyzny było bez liku. Pomyślność, zamążpójście, nadchodzący konflikt – oczywiście nic na temat seksualnych fiksacji. Młodzi i przystojni, a przede wszystkim nadzy, mogli oznaczać wzmożony popęd seksualny.
Stukając nerwowo o grzbiet książki zaczęła się zastanawiać, czy może jednak nie chodziło o to. Wszystkie wariacje nieznajomego były subiektywnie przystojne i relatywnie młode, a nadzy stawali się w którymś momencie. Czy jej podświadomość po prostu dawała znać, żeby jednak skusić się na jednonocną przygodę?
Prychnęła i wyszukała bibliotekę Oakland. Jeśli faktycznie tylko o to chodziło, załatwi nawet pana do wynajęcia jeszcze tej nocy.
We wstępie też nie było nic nadzwyczajnego. Proste przedłużanie treści dla samego zarysowania zjawiska snu, bez faktycznego wyjaśniania czegokolwiek. Gdyby weszła na Wikipedię pewnie zobaczyłaby te same, acz sparafrazowane zdania. Ze zrezygnowanym westchnieniem odłożyła egzemplarz na koniec stołu, nie chcąc się irytować.
– Mamy dla pani coś jeszcze – chwilę później zjawiła się bibliotekarka, niosąc lśniący nowością tom, niczym ofiarę pokutną. Pea podziękowała z entuzjazmem, odbierając od niej książkę.
Mityczny oniryzm i konotacje ze współczesnym śnieniem. Brzmiało nawet bardziej niż obiecująco.
*
Nie było ani trochę obiecujące. W porządku, książka była na pewnym poziomie fascynująca, ale dała Pei jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi. Ba, jak na razie wychodziło na to, że musi sobie po prostu wymyślić własne rozwiązanie i cholernie mocno w nie uwierzyć.
Zafascynował ją za to rozdział o demonach nocy i snu. Autor długo wywodził się na temat objawień, jakich święci doznawali nocą – a ona nie pretendowała do miana przyszłej świętej, więc od razu odrzuciła taką opcję. Jednak siostra Greta miała rację i może trzymała w garści także jakiś klucz odpowiedzi. Inkuby i sukuby bywały uznawane za wysłanników szatana, poza powiązaniami z innymi mitologiami. Jeśli udało jej się jakoś zwabić do siebie inkuba, ten zdecydowanie mógł mieszać w jej głowie robiąc sobie z Peanellise pożywkę. W tej materii autor wysnuwał dwie propozycje: pomoc psychologa względem możliwego zespołu demona nocy bądź wsparcie osoby duchownej w oczyszczeniu ducha.
Wzdrygnęła się na sam pomysł egzorcyzmów. Autor nie sugerował niczego podobnego, pewnie mógł mieć na myśli chrzest, albo zwykłą modlitwę z litrem wody święconej na głowie, ale Pea nie mogła odpędzić się od myśli, że wyznanie co jej dolega obróciłoby się przeciwko niej. Myśl o odwiedzeniu psychologa nawet pomagała się uspokoić. Było to bardzo sensowne, nie spodziewała się że w książce bazującej na wierze oraz mitach znajdzie tak prozaiczne i sensowne wyjaśnienie.
Sięgnęła do laptopa i otwarła nową kartę przeglądarki tym razem szukając frazy zespołu. Im więcej o tym czytała, tym większe ukojenie w tym odnajdywała – oczywiście, myśl że mogła być chora raczej nie powinna wywoływać w niej uśmiech, ale miała już coś całkiem logicznego pod ręką. Nie omieszka oczywiście wykonać swoich rytuałów oczyszczających. Autor Mitycznego oniryzmu z zebranych materiałów źródłowych wysnuł obraz istot ciepłolubnych, którym nie przeszkadzają warstwy ubrania i przykrycia. Ciągnęło ich do naturalnych zapachów i osób pod wpływem używek. Zatem dziś postara się nie urżnąć z Niks, porządnie wywietrzyć pokój i użyć najmocniej perfumowanego żelu pod prysznic.
Przed umówieniem się do psychologa, oczywiście.
– Czy mogłabym wypożyczyć ten tytuł? – zapytała bibliotekarza przy ladzie, gdy w panice zaczęła zbierać się do wyjścia. Zdecydowanie zasiedziała się nad książką.
Chłopak zamrugał oczami i obejrzał wolumin ze wszystkich stron.
– Skąd go pani wzięła? – spojrzał na nią spod zmarszczonych, grubych brwi.
– Och, przyniosła mi ją inna bibliotekarka, była na zmianie przed tobą – Pea uśmiechnęła się do niego przestępując z nogi na nogę. Nagle poczuła ogromne napięcie tuż za oczami.
– Przede mną? – Chłopak zapytał trochę zbyt głośno i spojrzał na nią jak na, cóż, wariatkę. – Jesteśmy dziś tylko z moim kolegą.
Pea musiała chwycić się kontuaru, żeby nie upaść. Bibliotekarz wskazał na starszego pana, który przekładał książki na wózku przy schodach na piętro.
– A to dziwne – wykrztusiła zezując na książkę. – Przeglądałam półkę z ezoteryką...
Bibliotekarz uśmiechnął się miło.
– Może masz wielbicielkę, która nie wiedziała jak zagaić – zasugerował. – Pewnie w środku jest jej numer.
Cała się trzęsła, gdy odbierała od niego książkę. Nawet udało jej się uśmiechnąć, chociaż oczy niemal wychodziły Pei z orbit.
– Jestem beznadziejna we flirtowaniu – ledwo udało jej się powiedzieć, gardło miała ściśnięte. – Nigdy nie łapię znaków.
Bibliotekarz roześmiał się i podrapał po potylicy.
– Coś o tym wiem... Ale hej, przynajmniej masz książkę, która cię zainteresowała!
I przyprawiła o wylew, rozległy.
– Masz rację – przytakiwała jak zepsuty piesek stojący przy szybie tira. – To chyba będę się zwijać, jeśli nie musisz mnie spisywać.
– Nie, spokojnie. Owocnej lektury – mrugnął do niej sugestywnie i zabrał się za przeglądanie czegoś na komputerze.
Ledwo udało jej się dojść do samochodu. Książkę odłożyła na siedzenie pasażera tak ostrożnie, jakby bała się zbudzić któregokolwiek demona w środku posiadała. Nie było innej opcji, wolumin musiał być nawiedzony.
Inaczej ona faktycznie traciła zmysły.
*
Wypiła lampkę wina dla kurażu, gdy zakładała nową bieliznę i lekką, zwiewną sukienkę w kolorze indygo. Mityczny oniryzm przyciągał jej wzrok za każdym razem, gdy znalazła się za blisko biurka – a robiła to często. Ułożyła to tuż obok pustej książki Flamekeeps. Dopiero wówczas zorientowała się, że projekt okładki i typografia były piękne, ale Mityczny nigdzie nie miał nazwiska autora.
Ciężko było Pei powstrzymać się od potargania obu rzeczy na strzępy.
Do Fir's Pub nie było aż tak daleko, ubrała więc miękkie espadryle i ruszyła spacerem. W małej torebce miała schowany, razem z portfelem, gaz pieprzowy oraz scyzoryk. Walnut Creek nie było miejscem niebezpiecznym, ale Pea tkwiła we wstępnym stanie paranoi i czuła się w ten sposób bezpieczniej.
Krzyknęła, gdy ktoś złapał ją za ramiona.
– Jezu, laska, co za para w płucach! – zawołała równie przestraszona Niks.
– Ni... – Pea, złapała się za serce. – Nigdy się tak do mnie nie podkradaj!
Nikeela zaczęła się śmiać i pociągnęła ją w kierunku Firsa. Od wejścia dzieliło je tylko kilka kroków, grupka wychodzących mężczyzn uśmiechnęła się do nich, ale Pea zignorowała typów. Za bardzo chciała zamordować Niks.
– Jakbym wiedziała, że będziesz lunatykować, to przyszłabym pod samo mieszkanie, żeby cię bezpiecznie odprowadzić – zachichotała.
Pea rzuciła jej obrażone spojrzenie.
– To teraz mam się rozczulić nad twoją rycerskością czy jak? – zapytała kwaśno, gdy przedzierały się do baru.
Niks postukała palcem o podbródek udając głębokie zamyślenie.
– Pochwal mnie, to pomaga jak chce się dostać pierwszą kolejkę na czyjś koszt – zawyrokowała pogodnie. Pea musiała się roześmiać.
– Jesteś niemożliwa, ale taka, taaakaa – Pea przeciągnęła spółgłoski – pomocna. Co bym bez ciebie zrobiła, Niksie?
Prędko zajęły dwa wolne krzesełka przy barze. Nikeela odrzuciła warkoczyki na plecy i błysnęła śnieżnobiałym uśmiechem.
– Chlałabyś dziś sama – mrugnęła do niej i odwróciła się do Tannera. Co jak co, ale miała rację. Piłaby sama w mieszkaniu, a jedyną osobą, do której mogłaby się odezwać, byłyby jej sny. Cieszyła się, że Niks skupiała się na przyciągnięciu uwagi barmana, Pea miała czas żeby odzyskać wesołą minę.
– Może chcesz jeszcze racę i flagę na kiju? – Tanner rozbawiony w końcu przyszedł na ich koniec baru. – Widziałem cię z placu głównego, wariatko.
Nikeela obróciła się do Pei. Żywiołowo założyła nogę za nogę, z skraj jej spodenek podjechał jeszcze wyżej.
– Cofam wszystko, co powiedziałam, pierwszą kolejkę stawia on – oskarżycielsko szturchnęła powietrze w okolicy klatki piersiowej Tannera.
– Ja niby stawiam? Z jakiego powodu? – obruszył się, ściągając dla nich dwie szklanki z ociekacza.
– Nasłać na ciebie babcię? – Niks od niechcenia oglądała swoje zrobione na czerwono paznokcie.
– Dobry Boże, dwie kolejki, okej? – Tanner zawołał unosząc dłonie w obronnym geście. Pea roześmiała się i potrząsnęła głową, spojrzenie mężczyzny od razu na niej wylądowało.
– Łatwo cię pokonać, Tan... – zacmokała zawiedziona. Jego oczy rozbłysły, gdy pochylił się do przodu by konspiracyjnie przekazać ważną mądrość:
– Nie bagatelizuj potęgi niezadowolenia pani Lint – odparł wesoło, po czym uważnie przyjrzał się Pei. – Pięknie dziś wyglądasz.
Mówił to jednak patrząc wprost w jej oczy, spojrzeniem sunął po całej twarzy Pei, aż zatrzymał się na ustach.
– Meh, dwa punkty za starania – Niks sztuchnęła butem w kostkę Peanellise. Udało jej się utrzymać poważny wyraz twarzy, chociaż komentująca dziewczyna wiele utrudniała. – Gdyby jeszcze pochylił się niżej nad tym barem i uśmiechnął, ale tak wiesz, kącikiem, to...
Umilkła gdy na jej twarzy wylądowała ścierka do polerowania.
– Przysięgam, postaram się żeby nie wpuścili cię do żadnego baru w Walnut – warknął, na jego czarnej skórze widniały ciemniejsze plany sugerując spore rumieńce. – Słowo daję, Niks, jesteś nie do zniesienia.
Zaczęli dalsze przepychanki, a Pea zaczęła się zastanawiać jakim cudem ta dwójka nie była razem. Tanner bez mrugnięcia powieką kontrował jej przytyki i nasypywał im do miseczki pokaźną porcję orzeszków. Gołym okiem było widać, że raczej ciągnie ich do siebie. Z jakiego powodu niczego razem nie zdziałali? Przyjrzała się uważnie Niks. Kobieta była rozpromieniona i to nie tylko przez odpowiedni makijaż, ona serio lubiła kłótnie z Tannerem.
Obróciła się i przyłapała ją na gapieniu się.
– Co tam Pea, myślisz czym się dziś uraczymy na jego koszt?
Tanner sprezentował jej bieliznę, zachowywał się jakby był zainteresowany Peą. Dynamika jaką miał z Nikeelą sprawiła, że postanowiła nie robić niczego, póki nie porozmawia z kobietą. Demoniczne problemy czy nie, ostatnie czego potrzebowała to utracić kruchą, świeżą znajomość.
– Znowu marzy mi się mojito – szybko powiedziała i rzuciła przymilne spojrzenie na Tannera. – Zrobisz?
Zauważyła, że w pobliżu nie było mięty, więc istniała duża szansa na to, że będzie musiał pójść na chwilę na zaplecze. Myślenie życzeniowe zadziałało – Nikeela powiedziała, że sama chętnie się napije a gdy szedł na zaplecze, druga barmanka chyba obsztorcowała go za zbyt intensywne zabawianie ich.
– Okej, wyduś to z siebie – Nikeela powiedziała, palcem machając jej przed twarzą. – Masz taką... minę.
– Taką? – Gwałtownie nabrała powietrza i udała, że musi dokładnie poprawić spódnicę. – Jezu, nie patrz tak na mnie! Dobra, ja po prostu zastanawiałam się, dlaczego nie jesteś z Tannerem?
Nikeela zamarła z orzeszkami w pół drogi do ust.
– Czyś ty oszalała? – wychrypiała, szeroko otworzyła oczy obwiedzione lawendową kredką. – Ja i on?
– Dlaczego to takie dziwne, dobrze się dogadujecie...
– Ty to nazywasz dogadywaniem? Słowami prawie przegryzłam mu aortę! – zaperzyła się, gwałtownie wymachując ręką przy swojej szyi.
Pea musiała się roześmiać.
– Między wami jest tyle energii i napięcia, że musiałabym ubrać przeciwsłoneczne okulary i zgasić światło w barze, żeby nie zauważyć iskier między wami – powiedziała z uśmiechem. Patrzyły jak Tanner zatrzymywał się w drodze z magazynu, przyjmując i realizując zamówienia.
– Jeśli pytasz, czy możesz z nim działać, to jesteś kochana ale sklerotyczna – szturchnęła ją nogą. – Nie pamiętasz, że namawialiśmy cię z Calem na działania?
Pea wzruszyła ramionami, mamrocząc pod nosem prędko, zanim Tanner do nich wrócił.
– Jedno jest mówić, a co innego znowu zobaczyć was razem w akcji.
Niks roześmiała się pod nosem.
– Zatem nie daj mi się dziś nudzić i w zamian daj popatrzeć mnie – mrugnęła do Pei. Odrzuciła opadające warkoczyki na plecy, niemal podskakując w miejscu z ekscytacji. – Laska, mogę być twoją skrzydłową?
Pea uśmiechnęła się promiennie.
– Ale wiesz, że wtedy raczej nie będziesz mogła mu dogryzać?
Entuzjazm Niks wyraźnie oklapł.
– Do chrzanu z takim czymś – burknęła, rozgryzając orzeszki.
Zaciekawiony Tanner postawił przed nimi pierwszą kolejkę mojito. Obie uśmiechnęły się do niego niewinnie, przez co aż bał się dopytywać o co chodzi. Niks postarała się nie jeździć po ich barmanie zbyt mocno. Za każdym razem, gdy rzucała jakąś kąśliwą uwagę automatycznie zerkała na Peę przepraszająco. Ta podkopywała pewność siebie biednego faceta bo od razu się śmiała.
Tanner miał pełne ręce roboty, bar dziś pękał w szwach. Dziewczyny zachwycone zapachami zamówiły też dla siebie talerz skrzydełek na spółkę. Tan rozbawiony zerkał na nie, gdy wydawały z siebie dźwięki jakby jadły pięciogwiazdkowy posiłek.
To naprawdę był miły wieczór. Po trzech godzinach Pea była już maksymalnie rozluźniona i niemal zapomniała o wszystkich swoich aktualnych problemach. Co rusz poszturchiwały się z Nikeelą, śmiejąc z byle powodu. Żadna z nich nie była spita, tylko... czuły, że to dobry dzień.
Dobra przyjaźń.
Przy czwartym mojito Pea stwierdziła, że to jej limit. Zaczęło jej się lekko kręcić w głowie i robiła się też senna. Niks też doszła do wniosku, że to ostatni, jeśli będzie chciała wstać jutro do pracy. Przeprosiła ich i krokiem, który ciężko nazwać prostym, udała się do łazienki.
Przez chwilę patrzyli na siebie z Tannerem bez słów. Pea roześmiała się, a mężczyzna przerzucić sobie szmatkę przez ramię.
– Zdradzisz mi jakiś sekret? – zapytał tonem zdecydowanie dwuznacznym.
– Czyli jesteś tym typem barmana, co? – Stwierdziła, że może się z nim trochę podroczyć. Na tyle, na ile jej możliwości pozwalały. Mojito miało jednak magiczną właściwość rozwiązywania języka i prostowania kręgosłupa Pei.
– Ha, tym? – dopytał zaciekawiony, prawie nie odrywając wzroku od jej twarzy.
Prawie.
– No wiesz – przesunęła palcem po krawędzi szklanki. – Godnym zaufania, powiernikiem od kielicha.
Tanner roześmiał się nisko i rozejrzał się po sali.
– Mogę nim być, jeśli zechcesz – powiedział, po czym oblizał usta. – W którymś momencie serum prawdy samo działa, a moja jakże czarująca i otwarta osobowość dużo ułatwia.
Pea prychnęła pod nosem, ale uśmiechnęła się. Wargi odrobinę jej zadrżały, ponieważ pod naporem czujnego spojrzenia Tannera czuła się... dziwnie.
– Mam dziś na sobie prezent – w porywie odwagi, którą zdołała z siebie wykrzesać, powiedziała nieśmiało ale pewnie. Ich spojrzenia zetknęły się, lecz Pea nie poczuła tej mitycznej iskry. – Od ciebie.
Tanner zamarł, miał zamiar skierować się do kolejnego klienta, ale pokazał mężczyźnie, że potrzebuje jeszcze sekundki. Barman zwrócił w jej kierunku twarz, patrząc na nią ogromnymi oczyma.
– Prezent? – zapytał niskim głosem, ledwo usłyszała go ponad tłuczonym szkłem. Oboje obejrzeli się na salę, ale nie mogli zlokalizować źródła zamieszania.
Pea poczuła, że czerwieni się przez jego spojrzenie.
– Bieliznę, jest przepiękna, dziękuje – powiedziała już mniej pewnie. Miała wrażenie, że całe powietrze z niej uciekło.
Coś mignęło w oczach Tannera, gdy ponownie pochylał się nad blatem.
– Teraz zdecydowanie żałuję, że tego nie zrobiłem – przyznał z bólem. Jak to, nie zrobił? Miała wrażenie, że sobie stroił z niej żarty. – Wygląda na to, że już mam konkurenta, a nawet nie zebrałem się, żeby cię zaprosić na kawę?
Pea tylko i wyłącznie boskim cudem nie zsunęła się ze stołeczka barowego.
– Nie ty? – wykrztusiła ciężko, krew szumiała w jej uszach gwałtownie, niemal zagłuszając Tannera.
– Czekaj – zaniepokojony pochylił się nad barem i wziął jej dłoń w swoją. Pea miała wrażenie, że cała zmieniła się w sopel lodu, a jego dłonie były temperatury lawy. – Nie wiesz, kto mógłby ci to przysłać?
Okej, teraz zaczęła trochę panikować. Miała te cholerne koronki i uprzęże na sobie.
– Co przysłać? – Niks wesoło wtrąciła się wróciwszy z toalety.
– Pea dostała bieliznę, ale niestety nie ode mnie – Tanner westchnął, jakby zadano mu poważny cios. Złapał się za serce, patrząc smutno na Niks.
Nikeela niemal zachłysnęła się swoim drinkiem. Z hukiem odłożyła szklankę na podkładkę. Dobrze, że w środku został niemal sam lód, inaczej oblałaby ich wszystkich.
– Laska, i nic nie mówiłaś?! – krzyknęła podekscytowana. – Czy to twój tajemniczy numerek?
Dobrze, że Tanner wciąż trzymał ją za dłoń inaczej zsunęłaby się na podłogę.
– Och, więc jest ktoś jeszcze? – Mężczyzna lekko rozczarowany z wahaniem zaczął puszczać, ale chwyciła go rozpaczliwie. Zakłopotana poluźniła kurczowy uścisk i udała, że tylko chciała go ścisnąć pocieszycielsko przed założeniem pasma włosów za ucho.
– Nie... Znaczy może tak, jeszcze nie wiem – wybąkała, udając zakłopotanie.
Myśli Pei działały na najwyższych obrotach. Skoro nie Tan podarował jej tę bieliznę, to niby kto? Paul z piekarni? Boże drogi, nie mogłaby uwierzyć w to, że to pan Honech! Poczuła mdłości, przecież nie znała nikogo innego. Emily miała narzeczonego i raczej nie była dodatkowo zainteresowana Peą, a zakonnica również nie wydawała jej się kimś, kto uwodzi znacznie młodsze od siebie kobiety.
Kręciło jej się w głowie. Niks konspiracyjnie mrugnęła do Tannera.
– Podwijaj rękawy, jeśli nie chcesz zostać w tyle – ostrzegła go słodkim głosem.
Co jeśli lunatykowała? Może zrobiła jakąś głupotę i sama sobie zamówiła bieliznę ze specjalną notatką? Boże, tak, to mogło być to!
– Skoro mam działać, to Peo, pójdziesz ze mną na kawę to Fitza? – zapytał, ale ledwo go słyszała.
– Ja... chyba się spiłam i muszę się położyć – spojrzała na nich trochę nieprzytomnie. Zaniepokojona Nikeela zsunęła się ze stołeczka i objęła Peę w pasie. – Przepraszam, nie wiem co się stało.
Lunatykowała. Ni mniej, ni więcej jak lunatykowała. Pewnie gdy zerknie na konto zobaczy znaczny ubytek oszczędności. No przecież! Bielizna była taka miękka i piękna, Tanner nie wyglądał na sknerę ale taki prezent dla kogoś, o kim wie się mniej niż nic, to przesadny wydatek.
– Laska, daj spokój – Niks pocieszająco ścisnęła ją w pasie.
– Gdybyś tak strasznie nie zbladła mógłbym pomyśleć, że sama myśl o spotkaniu ze mną zwala cię z nóg – Tanner próbował zażartować. Pewnie by się roześmiała, żeby go nie urazić, gdyby nie była na skraju łez. – Dajcie mi chwilę, odwiozę was tylko załatwię chwilę przerwy u Carmen.
Pea pokręciła powoli głową i wskazała na pełną salę.
– Jest was dziś tylko dwoje za barem, to krótki spacer, poczuje się lepiej na zewnątrz. No i mam swoją bohaterkę – pospiesznie zapewniła go, czerpiąc pocieszenie z uścisku Niks.
– Daj spokój, kiedy indziej naprężysz muskuły. Odprowadzę naszą dziewczynę pod sam próg! – zawołała do niego. Mężczyzna przyglądał im się z surową miną. Pea ostatni raz przytaknęła i uniosła dłoń.
– Do zobaczenia, Tan – powiedziała cicho.
Dopiero pod budynkiem mieszkalnym Pei, Niks w końcu się odezwała. Przez całą trasę asekuracyjnie obejmowała ją w pasie, a Peanellise nie miała zamiaru się odsuwać. Kontakt oraz ciepło Nikeeli sprawiły, że jednak się nie rozsypała.
– Serio, Pea, co jest grane? – zatrzymała ją w miejscu i obróciła kobietę w swoją stronę.
Na początku nie wiedziała co jej odpowiedzieć. Przyznanie się do tego całego szaleństwa przed samą sobą było trudne, a co dopiero przed kimś.
– Niks... – urwała i odwróciła od niej twarz.
– Ech, dziewczyno – westchnęła głęboko. Przestąpiła z nogi na nogę i wzięła się pod biodra. – Ja wiem, że nie znamy się długo i jeszcze nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale obiecuję ci, pewnego dnia będziemy. Jeśli będziesz chciała się wygadać i przyznać, dlaczego wyglądałaś tak, jakbyś jednak miała zrzygać się na Tannera za jego propozycję...
Pea wciąż pociągając nosem roześmiała się. Gniewnym gestem otarła kąciki oczu i przytaknęła.
– Dziękuję, Niks, nawet nie wiesz jak wiele to dla mnie znaczy – odparła ściśniętym głosem. – Obiecuję, że przyjdę gdy będę gotowa.
Gdy będę mieć pewność, że oprócz tego, że zabrzmię jak wariatka, to nią nie będę...
– Doceniam nastawienie – Nikeela uśmiechnęła się pogodnie.
– I, wiesz, to działa w obie strony. Gdybyś jednak chciała pogadać o Tannerze ale nie w połączeniu ze mną... – zawiesiła głos, gdy dziewczyna uderzyła ją w ramię. – Okej, nie dręczę! Masz ochotę wstąpić na kawę?
Niks niechętnie zerknęła na zegarek.
– Szlag by to, jeśli chcę być odpowiedzialnym dorosłym, a muszę nim być, zaraz powinnam się kłaść – westchnęła cierpiętniczo. – Ale trzymam cię za zaproszenie na domowe spa!
Pea z uśmiechem potrząsnęła głową.
– Czyli najpierw kawa, potem maseczka z fusów?
– Hej, bądźmy eko! – mrugnęła do niej i obróciła się na pięcie. – Pisz do mnie jeśli będziesz potrzebować pomocy!
Tak, Pea długo myślała o pomocy. Przez cały czas, gdy rozbierała się i zmywała makijaż, rozmyślaniu o zasięgnięciu profesjonalnego wsparcia jej nie opuszczała. Przystanęła w samej bieliźnie przed lustrem i wzięła telefon do ręki.
Sprawdziła wszystkie cztery mailingi, które miała, kiedy odkryła, że z jej konta nie zniknął ani cent przeznaczony na bieliznę. Serce waliło w piersi Pei tak gwałtownie, że zaczęła myśleć o wezwaniu pogotowia. Usiadła ciężko na krawędzi łóżka, ale po chwili stoczyła się i przyczołgała do okna. Z trudem otwarła je na tyle, by owiała ją chłodniejsza bryza z zewnątrz.
To nie ona kupiła sobie ten komplet, to nie Tanner jej go ofiarował... więc kto? Cudownie, może jeszcze będzie potrzebować pomocy policji. Ale to nie zbrodnia, ofiarować komuś bieliznę.
Dyszała ciężko, potwornie zmęczona. Położyła się z policzkiem opartym na parapecie. Może po prostu traciła zmysły. Wsparcie psychologa, rozwiązałoby problemy intensywnie erotycznych snów?
A reszta? Reszta może rozwikła się przy okazji.
*
– To są chyba jakieś jaja – wymamrotała, rozglądając się wokół z fotela w gabinecie psychologa.
Dystyngowany mężczyzna w garniturze przyglądał się jej znad podkładki do pisania, którą miał opartą o udo.
– Jaja, Peanellise? – zapytał ostrożnie, odkładając podkładkę oraz długopis na bok.
Carnivean przestraszył się tą scenerią. Potrzeba bycia uwiedzioną przez lekarza, z którym ma się kontakt, nie było niczym niezwykłym. Jednak coś w zaniepokojonym głosie kobiety wzbudziło w nim wzmożoną czujność.
Zasnęła oparta o ścianę, jej ciało zwinęło się w obronną kulkę, ale twarz cały czas miała skierowaną w stronę okna. Przeniósł ją delikatnie na łóżko, jednak dłonie kobiety miały swoją świadomość i nie chciały puścić jego koszuli. Carnivean więc położył się tuż obok niej, podziwiając jak przepięknie leży na niej ta bielizna.
Sama myśl o tym, że uznała wpierw, że dostała ją od tamtego wymoczka za barem doprowadzała go do furii.
Tłumaczył sobie, że to przez wygłodniałe ad amorum.
Zanurzał się w sen Peanellise szybciej i głębiej niż w znaną mu ciemność. Oczywistym było, że niepokoił się stanem kobiety. Poderwała się z kozetki i zaczęła maszerować w tę i z powrotem, gniewnie tupiąc płaskimi butami o dywan.
– Oczywiście! Boże, dlaczego moja głowa nie może odpuścić?! – krzyknęła i złapała się za włosy. Carnivean prędko do niej doskoczył, łagodnym tonem nakłaniając ją, by puściła.
– Już, już, Peanellise – mruczał uspokajająco. Gładził ją dłonią po ramieniu i starał się nie porwać ją w ramiona żeby ją przytulić. – Jestem przy tobie, wyrzuć z siebie wszystkie myśli.
Gwałtownie obróciła w jego stronę twarz, oczy miała ogromne i wypełnione łzami. Przelały się przez rzęsy, jakoś udało mu się ich własnoręcznie nie zetrzeć. Sama gniewnie otarła je grzbietami dłoni, po czym pociągnęła go na kozetkę.
– Chryste, po prostu mnie zerżnij, po to tutaj jesteś tak? – warknęła rozzłoszczona, a lodowate przerażenie skuło kręgosłup Carniveana. – Przecież w ten sposób się zabawia ze mną mój popieprzony mózg. Coś mi się poprzestawiało, zrobiłam się napalona jak diabeł na rozgrzeszenie, a gdy tylko sobie pomyślę o uzyskaniu pomocy bam! Seksowny doktorek na ratunek!
Vean zmrużył ostrożnie oczy i przysiadł tuż obok niej na kozetce.
– Czy mogłabyś mi to wyjaśnić lepiej? Wiesz, mówienie do siebie też pomaga – posłał jej ciepły, pokrzepiający uśmiech. Mając tylko tyle wytrzymałości, ile demon wezwania może, odsunął włosy z jej policzka o pogładził go kciukiem.
Peanellise westchnęła głęboko, w oczach kobiety ponownie rozbłysły łzy.
– Boże, jesteś taki piękny, to niesprawiedliwe... – westchnęła cicho.
– Niesprawiedliwe?
– Że nie istniejesz, że sobie ciebie wyobraziłam. Że nie masz przyjaciela Bassa, ani Aiperosa, że nigdy nie przeżyliśmy tych wszystkich przygód – pokręciła głową, jej dolna warga drżała od tłumionego płaczu. Głos miała ściśnięty, a Carnivean robił wszystko, byleby w tej sekundzie nie uciec z tej fantazji. Bo to ani trochę fantazją nie było.
– Uważasz... – musiał ciężko przełknąć, żeby odzyskać głos. – Uważasz, że jesteśmy teraz w czymś w rodzaju...
– Fantazji, tak – przerwała mu gwałtownie, znów ścierając z policzków łzy. Popchnęła go na oparcie kozetki i usiadła okrakiem na jego udach. Carnivean automatycznie objął ją w pasie ramionami, a kobieta westchnęła zachwycona. – Kocham, gdy mnie dotykasz – wyszeptała gniewnie. – To chyba największy problem, wiesz? Nie można zakochać się w fantazji, a ty za każdym razem robisz coś takiego, że chcę się...
Gwałtownie zamilkła, ale jej nie poganiał. Ledwo był w stanie utrzymać ręce przy sobie, oddając całą kontrolę kobiecie.
Carnivean z trudem utrzymywał świat wokół nich i samą swoją postać. Kontury pokoju i tak już się rozmywały, wszystko waliło się w fasadach. Najważniejszym było, żeby nie stracił twarzy – dosłownie. Peanellise przyglądała mu się tak czujnie, że niemal przestraszył się, że pojawiły się na nim jakieś demoniczne znaki. Ona jednak chyba po prostu zapamiętywała jego oblicze.
– Śmieszne, teraz wyglądasz jak starsza wersja poprzedników. Taki miks – uniosła dłoń i prześledziła wszystkie zagłębienia zmarszczek, każde surowe linie oraz kąty. – Niezły byłby z ciebie tatusiek. Nienawidzę, że te sny zawsze mi to robią.
– Robią? Co robią, Peanellise? – Brzmiał jak zepsuta katarynka, ale szczerze nie wiedział co mógłby teraz powiedzieć, żeby nie zdradzić swojego prawdziwego ja.
Świadomy kontakt z ludźmi przeprowadzany był pod pewnymi warunkami, a on nie spełniał żadnego z nich. Mógłby na nich oboje sprowadzić poważne kłopoty, jeśli nie będzie uważał.
– Dają mi coś tak realnego, że za tym tęsknię – wyszeptała milimetry od jego ust. Gładziła jego zarost, wywołując szorstki odgłos. – Sprawiają, że smakuję rzeczy nowych i zakazanych. Na coś, co nie było stać moich rodziców, jak cholernie obrzydliwe kalmary czy trufle, albo osobę tak cudowną, że za każdym razem budzę się z obolałym sercem. I pochwą, ale tego akurat nie uważam za problem.
Carnivean poderwał się na równe nogi, a Peanellise pisnęła i mocno oplotła go udami w pasie. Gwałtownie złapała go za ramiona i odsunęła się przyglądając się demonowi z ogromnymi oczami.
Kurwa mać, co ona plecie?
– Gdzie się podziała twoja twarz?! – pisnęła i odchyliła się jeszcze mocniej w tył.
Złapał ją pod pośladkami, żeby mu się nie zsunęła. Podszedł z nią do biurka i opuścił na nie kobietę, było oczywiście idealnie wyprofilowane do jego bioder.
– Pewnie między twoimi nogami – odparł szorstkim głosem, a Peanellise zamrugała pospiesznie. W ciągu jednego mgnienia przywrócił oblicze wyimaginowanego doktora.
Kobieta roześmiała się i potarła powieki.
– Ta, pewnie tam się powinna znaleźć – odparła zmęczona. Nie opuszczała swoich nóg, objęła go także ramionami w pasie i uniosła ku niemu twarz. Mętlik w myślach Carniveana był ciężki do ujarzmienia.
– Chcesz jeszcze porozmawiać o... naturze swoich snów? W końcu to twoja sesja, masz jeszcze godzinę – kąciki jego ust poruszyły się, gdy Peanellise wypuściła z siebie ochrypły śmiech.
– Jakbyś mnie uleczył, doktorku? W tej fantazji?
Ciężko było mu otwarcie odnosić się do tej scenerii jako do spełnienia pragnień wzywającej, bo z nią rozmawiał. Tak jak zna Bassa czy swego pana, ona była świadoma bardziej niż którykolwiek z nich mógłby podejrzewać.
– Jak tylko zechcesz – powiedział ochryple. Co zrobiłaby w tej sytuacji istota mająca być tylko i wyłącznie cząstką pragnień? – Na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku lekarze upodobali sobie leczenie kobiecej histerii poprzez ćwiczenie miednicy. Wibratorami.
Musiał się skupić, cholerny wszechświecie musiał odzyskać maksimum skupienia inaczej oboje nigdy nie opuszczą tego wyimaginowanego gabinetu.
Przesunął więc grzbietem dłoni po jej rozpalonym z emocji policzku. Potem musnął szyję, gdzie wzrastało tętno i zahaczył palcem o guzik skromnej bluzki, jaką miała na sobie. Nie odpiął go jednak.
Zerknęła na bok, gdzie wcześniej była sama kozetka. Ta zmieniła się w słusznych rozmiarów szezlong obok którego stał stolik. Na nim umieszczono otwartą walizkę z wibratorami o całym przekroju kształtów, o których człowiek i demon mógłby tylko pomyśleć.
– Zrobiłbyś to? – wyszeptała ledwo otwierając usta. Wróciła spojrzeniem ku niemu, obejmując jego oblicze czujnymi oczyma. Upewniała się, że wciąż miał twarz. – Pomógłbyś mi.
– Żyję dla ciebie, Peanellise – wyznał. Poniekąd prawda, częściowo kłamstwo.
W stanowczo zbyt małym ułamku było to kłamstwo. Kobieta prychnęła i przymknęła sklejone od łez powieki. Zdecydowanie była spokojniejsza, ale wciąż na granicy zdenerwowania.
– Oczywiście, że tak, jesteś tylko moim snem – wyburczała niezadowolona. – Ale takim top premium, wcale ci nie uwłaczam!
Carnivean musiał się na to roześmiać. Objął dłońmi jej twarz i pocałował delikatnie. Wyciągała się ku niemu niczym kwiat w kierunku słońca, a on opadał jak kropla deszczu, pragnąca odżywić ziemię.
– Czuję się doceniony, naprawdę – wyszeptał w jej usta. Delikatnie podskubywał wargi, by pobudzić w nich krążenie. Oddech kobiety się pogłębił. – Będziesz mnie pamiętać o poranku?
Odsunęła się od niego z wyraźnym bólem odmalowanym w ciemnych oczach.
– Bardzo chciałabym nie pamiętać – wyznała. – Za każdym razem moje sny i tak robią mi na złość. Dlatego chcę znów iść do psychologa, myślałam że po dzieciństwie mam dość wciskania mi, że jestem chora... ale może ja naprawdę jestem chora?
Serce ściskało się w piersi Carniveana na rozpacz w głosie kobiety. Jej słowa były ochrypłe od wielu emocji, których jeszcze nie znał. Chciał gorąco zaprzeczyć, powiedzieć, że wszystko z nią było w porządku, tylko wszechświat, ta piękna i skomplikowana maszyna, coś poknociła i Peanellise miała zbyt dużą świadomość.
– Dlaczego ktoś powiedział ci coś takiego? – zdziwił się, kręcąc głową w zadumie.
– A co byś zrobił z dzieciakiem, który przy każdej pobudce mówi ci rzeczy, o jakich nie powinien mieć pojęcia? Trafnie opisuje smaki, chociaż wcześniej nie wiedział, że taki owoc czy danie istnieją? – zapytała retorycznie od razu prychając. – Nawet mój pierwszy raz musiałam mieć we śnie.
– Co proszę? – wydukał.
To koniec, ludzki amen w pacierzu. Nawet sam Bóg go nie odreanimuje po tych słowach.
– Ha, nawet moja wyobraźnia dziwi się temu, co może zrobić – zaśmiała się, brzmiąc z lekka histerycznie. – Spokojnie, niech twoje fantazyjne ego będzie spokojne, nigdy czegoś takiego nie przeżyłam.
Carnivean posłał jej kwaśne spojrzenie.
– Dosłownie – wymamrotał na co roześmiała się, tym razem szczerze i naturalnie.
– Chociaż poczucie humoru mam dobre!
Myśli Carniveana krzyczały głośniej i głośniej. Pieprzyć archiwa Somiela, to rozmowa z Archaniołem była mu potrzebna. Demon obawiał się jednak co się stanie, jeśli nie wypełnią dziś wezwania ad amorum. Przez bliskość Peanellise był spokojniejszy, ale nie był w stanie zignorować tego drapiącego trzewia pragnienia.
Przyglądał się Peanellise i po raz pierwszy w ciągu całego swojego istnienia po prostu nie wierzył. Nie rozumiał. Czy ktokolwiek miał świadomość, że po Ziemi chodzi taka istota jak ona? Czym ona tak właściwie była? Smakowała i pachniała jak zwykły człowiek, ale skoro jej umysł skrywał taką potęgę...
Czym ty jesteś, Peanellise?
Kobieta odetchnęła cicho i zaplotła razem ich palce. Upadłby na kolana, gdyby nie trzymała go tak mocno. Przeżyła z nim swój pierwszy raz, wtedy z łóżku. Odgrywał, do cholery, jej męża. Dzielił jej wspaniałe ciało z Orobasem...
Jeszcze chwila, a mury fantazji upadną i po prostu ją wybudzi.
– Pomożesz mi zapomnieć? – zapytała pełnym nadziei głosem, odrywając go od gonitwy spanikowanych myśli. – Zapomnieć, że jestem inna a ciebie tutaj tak naprawdę nie ma?
Carnivean czuł ściskanie w gardle, gdy przytakiwał. Zbliżyli się do szezlongu, na którym położyła się bez chwili zawahania. Przekazała mu dyktafon, którym miał nagrywać ich „sesję".
– Zawsze we wszystkim ci pomogę, Peanellise – wymruczał do jej ucha. Uniósł dyktafon i pod jej czujnym spojrzeniem wcisnął przycisk nagrywania. – Z czym dziś do mnie przychodzisz, panno Amedeo?
*****
O rety, znów kawał rozdziału wyszedł! Ale może do piątku jakoś Was zasyci 💜
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro