Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7. Pragnienia chodzą trójkami

Niech to szlag, naprawdę zrobił jej te naleśniki we śnie. Carnivean przenigdy nie wychodził poza scenę seksu, fantazjujące kobiety nigdy... cóż, nie miały siły na więcej. Zostawały wydrenowane z potrzebnej mu energii, dzięki czemu zapadały w bezpieczny, głęboki sen.

Ale nie Peanellise. Do cholery, ta irytująca ludzka kobieta musiała wpierw zlizać z jego brzucha spermę, a potem z pomrukiem wyjść z łóżka poganiając, że ciasto samo się nie zrobi. Na blacie były już jagody i śmietana.

Stał więc, z jajami na wierzchu, i osłupiały zrobił jej śniadanie, którego pewnie nawet nie zapamięta.

Było to jednak... miłe. Próbowała mu pomagać, chociaż bardziej przeszkadzała i musiał odganiać ją łopatką. W końcu przerzucił ją przez ramię i opuścił na środek materaca. Patrzył na nią przez zmrużone powieki póki nie poddała się, ze śmiechem obiecując, że będzie grzeczna.

Nie była, ale w tym cały urok.

Usiedli naprzeciwko siebie, w dość podobnych pozach do wcześniejszych. Miała na sobie tylko wielką koszulkę, w domyśle należącą do niego. Mruczała z zadowoleniem nad naleśnikami, zlizując z palców śmietanę, którą przypadkiem się ubrudziła. Opowiadała mu, że z piekarni zwolniła się kolejna osoba – popełniła rekord bo wyszła w połowie zmiany. Nie rozumiała czego ludzie oczekują, skoro pracodawcy zawsze szczerze opowiadali o zakresie obowiązków i o tym, jaka wygląda cała ich praca.

Zamarła z widelcem w połowie drogi do ust.

– Nie jesteś głodny? – zapytała zaniepokojona. – Hej... – zakrztusiła się. Przecież nie znała jego imienia. W jego dłoni pojawiła się szklanka wody i pomógł jej popić. Nic jej nie było, ale ludzki gest pomógł Peanellise przejść do normalnej części tej przedziwnej części fantazji. – Wszystko w porządku?

Usta Carniveana zadrżały. Małymi ruchami masował plecy kobiety upewniając się, że zapomniała o fantomowym krztuszeniu.

– Ukradłaś mi tekst – rzucił kwaśno. – Nasyciłem się twoim widokiem.

Przewróciła oczami, lekko dźgając go borówką w usta.

– Najgorszy tekst na podryw na świecie – zawołała i udała dreszcze. Powoli złapał między zęby owoc i językiem zgarnął go do ust. – A przecież już jestem twoja.

Carnivean zamruczał.

– Moja, to prawda – pochylił się do pocałunku. Naleśniki zniknęły, były już tylko jego ręce, jej jęki i znikająca koszulka.

I ta dziwna, nazbyt urocza fantazja.

*

Przez chwilę trudno było jej sobie przypomnieć, gdzie tak naprawdę się znajdowała. Który jest rok, dlaczego się obudziła w pustym łóżku i jak w ogóle ma na imię. Obróciła się na bok i stukała w ekran telefonu tak długo, aż udało jej się w końcu wyłączyć budzik.

Patrzyła na niego ze smutkiem.

Nie chciała rozpłakiwać się przez jeden głupi sen. Łzy jednak same zbierały się w jej oczach, grożąc wielką powodzią. Gniewnie pociągając nosem poszła do łazienki. Boże, ten facet... Chciała, żeby ją teraz przytulił. Pocałował i powiedział, że to nie była tylko ta pokrętna część umysłu, która go stworzyła.

Smak jego skóry...

Starła parę z lustra odruchowo, ale nie była na siłach, żeby na siebie spojrzeć. Darowała sobie śniadanie, ponieważ wciąż była pełna przez te naleśniki. Nawet w dzieciństwie nie jadła czegoś podobnego – w śnie czy na jawie. On nadał im czegoś niemal niebiańskiego. Gorąco się za to nienawidziła. Za to, że potrafiła to odczuwać i zapamiętać, że ten facet był wszystkim o czym mogła sobie zamarzyć.

I, cholera, nie istaniał.

Stanęła nad łóżkiem z parującą, aromatyczną kawą. Zacisnęła usta, mierząc je niezadowolonym spojrzeniem. Prędko obróciła się, żeby gniewnie postawić kubek na biurku i zaczęła prędko ściągać pościel. I tak musiała zrobić pranie, właśnie o to jej chodziło. Przebrała poszwy na ciemny komplet, perfekcyjnie pasował do nastroi Pei.

Usiadła przy biurku i sięgnęła po książkę Flamekeeps. Zamarła z ręką nad lakierowaną okładką.

Pustą, lakierowaną okładką. Równie pustym wnętrzem, rażącymi bielą kartkami.

– Co? – wydukała przerażona. Tętno w jej uszach ogłuszało. Fotel upadł z hukiem na parkiet, gdy poderwała się na równe nogi. Nerwowo zaczęła przerzucać książki, które zgromadziła na biurku. I pod nim, obok niego, na parapecie i przy łóżku. Padła na kolana i zerknęła pod ramę.

Nigdzie nie było książki Flamekeeps.

Pea położyła dłonie na kolanach. Zgięta w pół ledwo była w stanie złapać oddech. To głupie, cholernie głupie, przecież ta książka gdzieś tu była.

Oddychaj, po prostu oddychaj Peanellise. Podświadomość szeptała spokojnym, chłodnym tonem, ale ledwo była w stanie wysłuchać tego głosu. Otworzyła torebkę, szafę i mały plecak – zbyt mały żeby pomieścić książkę większego formatu. Złapała za kluczyki i w klapkach zbiegła do auta. Schowki były puste, nie było jej ani na podłodze, ani w bagażniku czy pod fotelami. Na fotelu leżał tylko thriller, o którym zapomniała.

Zachowywała się jak wariatka, ale nie możliwe żeby sobie tak po prostu wymyśliła tamtą książkę. Przecież miała tytuł, autorkę, durną treść oraz okładkę ze splecionymi dłońmi, które owijały roziskrzone nici.

Wróciła na górę, serce w jej piersi tłukło się gwałtownie. Z tego wszystkiego nawet nie zamknęła za sobą drzwi, gdy wybiegała. Na szczęście jej dzikie zachowanie nie przyciągnęło żadnego sąsiada. Weszła do swojego mieszkanka ciężkim krokiem. Podniosła z podłogi fotel i po prostu zaczęła sprzątać. Przez długi czas ręce jej się trzęsły, była ledwo uspokojona, gdy wszystkie powierzchnie w pokoju lśniły, a książki zostały odpowiednio posegregowane.

Na środku biurka ustawiła pusty... notes? Pea nie wiedziała, jak inaczej teraz określić tę niezadrukowaną książkę.

Zapaliła świeżą świecę i ustawiła ją tuż za nim. Powolnymi, metodycznymi ruchami przebierała się z dresów, spakowała do torby pościel i brudne ciuchy do prania. Postawiła ją przy wejściu koło torebki oraz kluczyków. Cofnęła się do biurka i drżącą dłonią wzięła długopis.

Dlaczego?

Zapisała tylko to jedno słowo. Wpatrywała się w nie uparcie, ale odpowiedź nie pojawiała się ani w jej myślach, ani na pustym papierze. Z ciężkim sercem zgasiła świecę, zabrała swoje rzeczy i pojechała do pralni.

Przez resztę dnia oraz swoja zmianę nie mogła się skupić na niczym innym, jak na tym pytaniu. Najważniejszą rzeczą było, czy uzyska odpowiedź. W tym momencie święcie wierzyła w zjawiska paranormalne, ponieważ nie dało się tego inaczej wyjaśnić. Dobrze pamiętała moment zamówienia i opłacania tego cholernego koszyka na Amazonie, bo miała też tam kilka innych książek. Otwierała paczki z radością, każdy tytuł oglądała i odkładała na odpowiednie stosiki.

Nie wyssałaby sobie czegoś takiego z palca. Musiało być jakieś logiczne wyjaśnienie, dlaczego praca Flamekeeps po prostu... wyparowała.

Z pracy wyszła zirytowana – nikt na nią nie nakrzyczał, ani nie popełniła najgorszych błędów, ale nastrój Pei odbijał się na wszystkich. Emily przez pół zmiany śledziła ją uważnie wzrokiem, a kobieta niemal czuła, że jest o krok od jakiegoś upomnienia. Chyba nawet czekała, aż ktoś ją złaja. Może wtedy zebrałaby się w sobie i odzyskała choć cień zdrowych zmysłów.

Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Było za wcześnie, by nagabywać Niks – właściwie to Pea nawet nie wiedziała, czy mogłaby jej się nadrzucać. Gdyby opowiedziała dziewczynie o tej sytuacji pewnie by pomyślała, że ma do czynienia z wariatką. Na pewno zabrzmiałaby jak wariatka i Nikeela zredukowałaby z nią kontakt wyłącznie do relacji fryzjerka-klientka. Sama myśl, że taka sytuacja mogłaby się wydarzyć, sprawiła ból Peanellise.

Wpierw pojechała do całodobowego. Pierwszy raz kupiła aż dwie butelki taniego wina. Rzadko miała okazję pić i starała się na alkohol nie wydawać za dużo pieniędzy. Grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczyków, które wpadły jej na samo dno, odkopała je wraz z ulotką.

Ach, zakon Grety.

Impulsywnie pojechała na miejsce wyłuszczone na dole kartki. Budynek starego pensjonatu Pod diabłem. Pea rozumiała ironię. Pensjonat zamknięto niespełna dwa miesiące temu, więc cały budynek był w pełni użyteczny. Właściciele ogłosili upadłość, spakowali się i wynieśli w przeciągu trzech dni. Nie pomogła im lokalizacja regionu turystycznego, ani bliskość do szpitala. Fasada pensjonatu była już trochę odrapana, ale samo to miejsce starali się utrzymywać w jak najlepszej formie. Widać już były małe zmiany, które wprowadziły zakonnice: zasadzono więcej kwiatów w rabatach, a po lewej znalazł się nawet mały warzywniak.

Pea nie wyłączała silnika. Oparła brodę na kierownicy i wpatrywała się w drzwi wejściowe. Na posesji panował spokój, w kilku oknach paliło się już światło. Z pensjonatu spacerowym krokiem można było przejść do kościoła Św. Jana Marii Vanney na poranną mszę, pewnie część sióstr już się szykowała do rozpoczęcia dnia.

Nie. To nie rozwiązanie.

Szybko stamtąd odjechała, zdając sobie sprawę, że obecność zakonnic mogłaby jej tylko zaszkodzić. Zwłaszcza, że kochała magię i nie mogła sobie wyobrazić, że kiedykolwiek porzuci pociechę, jaką z niej czerpała.

Urżnęła się ledwo połową wina, gdy zobaczyła, że słowo w dzienniku zostało wypalone.

*

Czuł się tak niespokojny, jak ludzka kobieta. Ciemność i nicość go drażniły, wyrwał się z niej tuż po przekierowaniu energii. Pokój Peanellise pachniał pedantyczną czystością, całe pomieszczenie było posprzątanie niemal pod linijkę. Ze zmarszczonymi brwiami spoglądał na biurko i otwarty notes.

Dlaczego?

Musnął szponami to słowo a ono, ku niezmierzonemu zaskoczeniu Carniveana, stanęło w płomieniach. Wycofał rękę z przekleństwem, niemal przekonany, że ogień mu zaszkodził. Co było niedorzeczne, w końcu wykuto go z ognia i pyłu. Westchnął ciężko, ostrożnie zaglądając do wszystkich szafek. Obejrzał skromne ilości ubrań i bielizny, po jednej sztuce sztućców oraz naczyń oraz garść kosmetyków.

Carnivean pokręcił głową niezdecydowany. Nie wiedział co o tym wszystkim sądzić, Peanellise nie szkodziła nikomu, tylko on odczuwał jej wpływ. Ostrożnie usiadł na łóżku kobiety i tłamsił potrzebę pójścia za nią do pracy. Samo to, że był teraz na Ziemi powinno pomóc.

Tak, z każdą chwilą było mu łatwiej, ale równocześnie ciekawość i pragnienie uporczywie pociągały go w kierunku piekarni. Przeklinając skupił się, żeby wezwać Aiperosa. Demonowi chwilę zajęło, nim pojawił się w pokoju. Grzbietem dłoni wytarł usta, ubranie miał w nieładzie, a niezadowolenie na jego twarzy mówiło z jak przyjemnej aktywności został oderwany.

– Cóż to za więzienie? – zdziwiony zawołał, rozglądając się wokół. Nie miał za bardzo co oglądać, ale i tak dzwoneczki na jego rogach brzęczały.

Aiperos obrócił się na pięcie, wygładzając koszulę i wsadzając ją w spodnie. Guziki same wskoczyły na miejsce, a tors nagle przyoblekła kamizelka. W szybkim tempie przywdział dość ludzkie oblicze, chociaż jego twarz wciąż zdradzała demoniczny rodowód.

– Nikogo tu nie ma, Perry – Vean weschnął głęboko gestykulując na pokój. – To mieszkanie... mojego człowieka.

– Tej, która tak ci namieszała?

Posłał mu półuśmiech, wciąż nie patrząc mu w oczy. Wolał nie sprawiać bólu przyjacielowi, a i zdradzanie większej ilości emocji nie było teraz wskazane.

– Tak – przyznał z trudem. – Czy mógłbyś pójść ze mną? Do niej. Jest w pracy, więc jej emocje będą obnażone.

Demon zastukał obcasami butów, podchodząc do biurka. Musnął wypalony ślad w notesie.

– Dziwne – wymamrotał. – Tu wcześniej coś było.

Vean poderwał się na równe nogi i stanął tuż za jego plecami. Patrzył jak demon ogląda pustą książkę pod każdym kątem.

– Co czujesz? – dopytywał nagląco. – Wszystkie notesy Peanellise ma poukładane w jednym miejscu. A to za pierwszym razem było otwarte, jakby coś chciała napisać.

Aiperos powoli pokręcił głową.

– Nie, jakby coś czytała – poprawił, ostrożnie cedząc słowa. – Książka nosi bardzo nikłe echo zaklęcia, nie dziwię się że nie możesz tego poczuć, sam ledwo wyłapuję sygnały.

Niemal żachnął się na możliwość, że Peanellise dorwała się do prawdziwej magii. Zmarszczył brwi niemal natychmiast. Co jeśli miała możliwość i dojście?

Co jeśli była prawdziwą wiedźmą?

– Kurwa, Perry – Vean warknął i złapał się na tym, że chciał przeczesać dłonią włosy, ale jego głowa rozpłynęła się w pył. – To irracjonalne, ona w ogóle nie pachnie jak magia.

– Tylko? – Zerknął na niego kątem oka, dzwoneczki lekko zabrzęczały.

– Jak pożądanie – odchrząknął. – Czyste, pierwotne pożądanie. Pod jej naturalnym ludzkim zapachem.

Aiperos głęboko odetchnął.

– To nic nadzwyczajnego przy wezwaniu ad amorum... – wymruczał.

– Nie. Ale też ad amorum nigdy nie bywa studnią bez dna, którą nie umiem zapełnić. – Przyznaje się do tego na głos było jak prawdziwa porażka, w końcu od tego był. Dla tego powodu został stworzony.

Przyjaciel odwrócił się i położył mu dłoń na barku. Spojrzenie miał odwrócone, ale uśmiechał się nieznacznie.

– Może po prostu jest wyjątkowo wygłodniała, może to wina góry Diablo. Poproś Orobasa o pomoc – zasugerował mu cicho. – W dwójkę powinniście zapieczętować linię wezwania raz a porządnie. Jeśli tak się nie stanie, przejrzymy ją wspólnie. Dobrze?

Carnivean z namysłem przytaknął, wiedział że przyjaciel ma rację.

Dlaczego jednak ta świadomość aż tak ciążyła? Sama myśl, że dziś będzie ostatni raz...

Podziękował Aiperosowi za pomoc, demon chwilę jeszcze zwlekał z odejściem, ale wkrótce rozpłynął się w towarzystwie ulotnego zapachu cydru i sosny.

Orobasowi nie musiał tłumaczyć o co chodziło dłużej, niż pół sekundy. Uśmiechnął się tak szeroko, że Vean z trudem nie przyozdobił mu twarzy tatuażami w kształcie jego kłykci. Szturchnął go mocno w pierś w ostrzeżeniu.

– Będziesz tam, ale jeśli nie zechce... – urwał, gdy Bass pstryknął mu palcami przed pustką.

– Czyś ty zgłupiał? – warknął, doszczętnie zły na Veana. – Myślisz, że w jakimkolwiek sposób bym ją skrzywdził? Daj spokój, my nie od tego.

Carnivean odetchnął głęboko i zwiesił ramiona.

– Przepraszam, wiem lepiej. Denerwuje mnie już ta cała sytuacja.

Bass pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Poza tym – rzucił się na łóżko i zaprezentował swoje długie kończyny, które prawie dotykały przeciwległej ściany. – Myślisz, że nie będzie chciała spróbować? Chociaż kawałeczka?

Vean zrobił zbolałą minę.

– Już żałuję, że tu jesteś... – burknął i opadł z westchnieniem na fotel.

Bass się roześmiał, ale grzecznie nie otworzył już ust, żeby go w żaden sposób zdenerwować. Wkrótce usłyszeli zgrzyt przekręcanego w zamku klucza i obaj wstali. Orobas grzecznie wycofał się do kąta, z zaplecionymi ramionami na piersi oparł się o ścianę.

– Jest urocza – wyszeptał, przekrzywiając głowę. – Ale potwornie zmęczona. Ta sytuacja nie odbija się tylko na tobie.

Carnivean musiał przytaknąć.

– Czujesz jej pragnienie? – zapytał niskim głosem. Nie musieli szeptać i tak ich nie słyszała.

Orobas odetchnął głęboko.

– Aż za bardzo, Vean – przyznał. – Ona jest twoja a czuję się tak, jakbym stał na granicy kręgu przyzwania.

Bass stanął tuż obok niego i obaj patrzyli na ruchy Peanellise. Rzuciła torebkę na ziemię, w dłoni wciąż trzymała wino. Zamarła pochylona nad biurkiem, zassała gwałtownie oddech na widok wypalonej dziury w notesie. Szlag, zapomniał o tym. Mógł chociaż zamaskować swoją przypadkową ingerencję.

Peanellise pokręciła głową i gniewnym gestem odkręciła taniego winiacza. Łyknęła solidnie nim poszła się przebierać do łazienki. Carniveanowi z trudem przychodziło stanie nieruchomo – tylko obecność Bassa tuż za nim sprawiła, że nie podszedł by jakoś ją dotknąć.

Dotarła ledwo do połowy butelki, zanim nie odpłynęła, owinięta w kokon z kołdry. Zza materiału wystawał tylko jej mały palec. Chwycił go, delikatnie pocierając opuszkę. Napięcie, skumulowane w jego ciele, rozpływało się wraz z mgłą, która szukała szczelin w okryciu.

– No, ludzka kobieto, będzie dobrze, obiecuję – wychrypiał, a głód w nim niemal zachichotał.

Siedzieli na narożnej kanapie w salonie czyjejś posiadłości. Kontury były rozmyte, tak jak i głosy dochodzące z innej części przepastnej sali. Musieli znajdować się na przyjęciu, ciężko jednak było Carniveanowi zawyrokować kto i co świętował. Peanellise siedziała między nimi, ubrana w satynową sukienkę do połowy uda. Materiał miał spore rozcięcie, przez to niemal widzieli krzywiznę jej biodra. Oba demony ubrane były w czarne koszule z guzikami rozpiętymi tuż poniżej obojczyków i rękawami wywiniętymi do łokci. Czarne spodnie mocno opinały się na ich wysportowanych udach.

Peanellise wtulona była w bok Carniveana, ale siedziała obrócona ku Orobasowi. Kątem oka zobaczył, że pary co jakiś czas wychodzą na zewnątrz lub kierują się na górę. Ach, więc to była tego rodzaju impreza.

Kobieta śmiała się na coś, co powiedział Bass. Demon gładko wszedł w rolę przystojnego przyjaciela, który flirtuje z przydrożnym kamieniem jeśli widzi, że ten leży jakiś taki zasmucony. Czyli w gruncie rzeczy nie różnił się zbytnio od swojego codziennego charakteru.

Najwyraźniej wyśmiewał się z Veana i czuł się z tym doskonale.

– Pan maruda? Daj spokój, kochanie, w życiu nie pójdzie z nami na skok za spadochronem. Własnoręcznie dostarczę cię na ziemię – Vean posłał mu krzywe spojrzenie. Skrzydlatym demonom tak łatwo było to mówić. – Coś taki skwaszony? Oddam ci ją. Kiedyś.

Vean przewrócił oczami.

– Jakbym w ogóle pozwolił ci się zbliżyć do Peanellise – burknął. Idealnie zazdrosny i opanowany, w ślad za fantazją.

I odrobinę za swoimi własnymi odczuciami.

Kobieta zachichotała, zanim odsunęła się odrobinę. Siedzieli tak blisko siebie, że przez ten ruch niemal usiadła na udzie Bassa.

– Tak? Jesteś aż taki samolubny? – zapytała z szelmowskim błyskiem oku.

– Tylko głupiec zachowywałby się przy tobie inaczej – zapewnił ją, całując kącik ust kobiety.

– Czyli byś się nie podzielił? – wyszeptała, oczy miała szeroko otwarte, spijała każdą reakcję, jaka malowała się na jego twarzy.

Bass zachichotał głęboko.

– On po prostu boi się skrzyżować mieczami.

Peanellise zadrżała. Jej język wysunął się, zwilżając dolną wargę.

– Czyli nigdy nie całowałeś się z mężczyzną? – zapytała z ciekawości odrobinę ochrypłym głosem.

Spojrzenie Carniveana omiotło małe rumieńce, które powoli zaczęły znaczyć policzki kobiety.

– Brałem w posiadanie większą liczbę wspaniałych mężczyzn, niż ta miernota umiałaby policzyć – odparł cichym głosem, trafiając we wszystkie właściwe punkty fantazji.

Jego spodnie robiły się ciaśniejsze przez zapach kobiety. Bass pochylił się ku nim, nagle obaj znaleźli się centymetry od jej i swoich własnych ust.

– Trzy to niezbyt liczna grupa – rzucił konspiracyjnie, dzięki czemu kobieta wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Obrazić moje doświadczenie i swoją inteligencję, tylko ty tak potrafisz – zacmokał, kręcąc z politowaniem głową. Na sekundę język człowieka zmienił się w demoniczny, gdy Orobas stracił opanowanie i niemal ryknął śmiechem.

– I niby nie chcesz udowodnić tej piękności, że umiesz doprowadzić kogoś do szaleństwa? – Carnivean opierał się przez chwilę tylko dla samej zasady i podgrzania atmosfery. – Nie bądź taki, daj dziuba – Bass drażnił się, a Peanellise się roześmiała. Vean zamknął mu usta pocałunkiem, aż demon mimowolnie jęknął. Z czystej złośliwości język Orobasa zmienił się w demoniczny, owinął się wokół ludzkiego, a szorstka faktura sprawiła, że Vean niemal zrobił mu krzywdę z przyjemności. – Widzisz? Wiedziałem, że się stęskniłeś.

Carnivean prychnął, wciąż ciężko oddychając, a Peanellise przytuliła policzek do jego ramienia.

– Jesteście przyjaciółmi? – zapytała, przesuwając dłonią po piersi Veana. Objął ją ramieniem w pasie, opuszkami palców muskając rąbek sukienki.

– Nie mieliśmy za dużego wyboru – odparł, kąciki jego ust drgnęły, gdy zerknął na rozbawioną kobietę.

Bass chwycił się za serce, jakby go uderzył.

– Ranisz mnie dogłębnie. Bez wyboru? No proszę cię!

– Wychowywanie się na jednym podwórku zrobiło swoje – odparł kwaśno, a Orobas syknął.

– Jeszcze mi powiedz, że wolisz dzwoneczki Aiperosa to koniec z nami!

– Aiperos? – Peanellise skakała spojrzeniem między nimi dwoma, wciąż się uśmiechała i była bardzo rozluźniona.

Obaj zamarli. Orobas szybkiej odzyskał rezon, próbując zbyć tę sytuację.

– Kto, skarbie? – roześmiał się lekko, rozsiadając się na kanapie. Oczy miał szeroko otwarte, a gardło poruszało się nerwowo.

– Aiperos, też z nim dorastaliście?

Imiona miały swoistego rodzaju moc. Dzięki nim przynależało się do pewnego miejsca, miało się poczucie, że byliśmy w jakimś momencie życia związani z innymi. W snach imiona występowały bardzo rzadko – fantazje musiały być silnie nacechowane emocjonalnie, żeby śniący pamiętał jak dokładnie wygląda jego rzeczywistość. Trzeba kochać swoich partnerów, żeby ze swobodą wymawiać ich imię. Wymówienie go raz to przypadek, dwa to wyjątek, a trzy to sytuacja, która prawie nigdy nie miała miejsca.

Prawie.

– Och, on? – Carnivean z namysłem upił łyk whiskey, lód zagrzechotał o szklanki. Nie odrywał spojrzenia od Bassa, który ledwo utrzymywał neutralną minę. – Nie ma co o nim opowiadać.

Peanellise szturchnęła go ramieniem z małym oburzeniem.

– No wiesz! Wszyscy twoi przyjaciele są dla mnie ważni. – Zawołała, a on przymknął powieki z bólem. – Ma piękne imię, takie nie spotykane. Trochę kojarzy się z aperolem, ale tylko troszkę! Aiperos je lubi? Ugh, teraz ja mam na to ochotę... – Bass zakrztusił się i odwrócił od nich twarz. Peanellise pochyliła się do niego i zaniepokojona złapała go za rękę. – Może przyniosę ci wody?

– Nie, kruszyno, wszystko w porządku – odpowiedział, kładąc dłoń na jej palcach. Z Carniveanem nie odwracali od siebie wzroku. – To minie.

Vean miał mętlik w głowie. Na szczęście kobieta była w pełni nieświadoma burzy, jaką u nich wywołała. Fantazja podsunęła jej Aperol, który zaczęła z namysłem sączyć. Uśmiechnęła się do kieliszka, obracając go pod różnym kątem. Patrzyła, jak przejrzysty, pomarańczowy drink łapie światło.

– Nigdy nie mogę się zdecydować, czy lubię tę gorycz – wyszeptała jakby do siebie. Carnivean bezwiednie pochylił się i pocałował jej skroń.

– Możemy sprawić, żeby smakowało słodziej – wychrypiał do jej ucha. Orobas wybudzając się ze stuporu przytaknął i kciukiem potarł brodę.

– Z nami będziesz aż prosić o nutę goryczy na przełamanie – uśmiechnął się krzywo, a Peanellise zamruczała z namysłem.

– Mało subtelnie zapraszacie mnie na pięterko. – Kątem oka zerknęła na Bassa, który pochylił się bliżej niej, aż siedziała między nimi ciasno przytulona.

– Subtelności są takie przaśne – szepnął. Wargami musnął krawędź kieliszka, patrzyli sobie wprost w oczy nad drinkiem. – Po prostu umieram, by spróbować twojego tyłka, gdy mój przyjaciel będzie wyciskał z twojej cipki całą rozkosz.

Gdyby piła zdecydowanie zakrztusiłaby się na bezpośredniość Orobasa. Na chwilę wtuliła się w ramiona Veana i mierzyła drugiego demona czujnym spojrzeniem. Przekrzywił głowę, powoli wycofując się aż rozparł się na kanapie. Pozwolił jej gapić się na całą swoją blond opaloną wersję. Zostawił kolczyki, tworząc przez to dysonans między gładkim, przystojnym trzydziestolatkiem a niezbyt bezpiecznym chłoptasiem z sąsiedztwa.

Przełknęła solidny haust drinka i odstawiła kieliszek na stolik, który pojawił się i zniknął gdy tylko kobieta odwróciła od tego wzrok. Odwróciła się do Carniveana, żeby przyłożyć do jego policzka chłodną dłoń. Pocałował miękką poduszkę i wtulił się w jej palce.

– Chciałbyś? – zapytała nieśmiało. – Nie będziesz zły?

Z trudem przyszło mu zignorowanie Orobasa, który nisko przeklął. Vean poszukiwał w oczach kobiety odpowiedzi, których pewnie nie widziała, że powinna udzielić.

– Żyję po to, by spełniać twoje... – przełknął ciężko gryząc się zanim powiedział fantazje. – Pragnienia. Wszystkie twoje marzenia należą do mnie, Peanellise.

Mina kobiety zmiękła, cień łez pojawił się w jej oczach. Zaniepokojony wyprostował się, ale prędzej pocałowała go z całą żarliwością, jaka się w niej skumulowała. Skonfundowany został szybko pozbawiony jej ciepłych ust, ponieważ odwróciła się do Bassa.

– A ty? Czy poza drażnieniem się chciałbyś...

– Padnę ci do stóp – przerwał jej prędko. Widział w oczach Orobasa, że nie był w stanie tego słuchać. Bo jak to tak, pytać demona o zgodę? – Będę twoim niewolnikiem, kruszynko.

Peanellise parsknęła i wstała, podając im obu ręce.

– Nie chciałabym, żebyście przekraczali swoją strefę komfortu bez przekonania – przyznała, gdy otoczyli ją z obu stron.

Carnivean musiał się uśmiechnąć, gdy zaczął całować jej szyję.

– Szczerzę wątpię, że Bass zna to pojęcie – zamarł w momencie, w którym zorientował się co zrobił.

Swoboda, jaką w każdej sekundzie narzucała Peanellise odbierała mu rozum. Jego język rozwiązał się szybciej niż majtki hetery w taborze wojskowym. Rzucił przepraszające spojrzenie Orobasowi, który lekko pokręcił głową.

– Daj mi słownik, a zdziwię się dlaczego jest tam tyle ciężkich słów – rzucił lekko i przekrzywił głowę.

Peanellise roześmiała się i skinęła w stronę schodów.

– Możesz chociaż pokazać, czy dotrzymujesz słowa, Chuck – powiedziała lekko, a obaj niemal odetchnęli z ulgą. – Hej, co macie takie miny? No tak, pewnie nie oglądaliście Plotkary... W sumie, jakbym zamknęła jedno oko i wypiła dwa kolejne aperole, całkiem byś przypominał tę postać, Bass.

Aperole przydałyby im się im, aczkolwiek w wielkości cysterny. Peanellise puściła rękę Orobasa i przystanęła tuż przy Carniveanie, zarzucając mu ramiona na barki. Mimo obcasów stanęła na samych palcach, przeczesała palcami jego włosy.

– Hej, jesteś pewny? – zapytała cicho, z wyraźną troską. – Ja wiem, że to swingerskie party i jestem trochę samolubna, ale możemy wrócić do domu, nie chcę żebyś czuł się niekomfortowo...

Orobas spojrzał na Peanellise z jakimś rodzajem smutku nim odwrócił od nich głowę i odszedł na kawałek. Vean był oczywiście podniecony, do granic możliwości inkuba i nie marzył o niczym innym, jak o spróbowaniu kobiety. Faktycznie był jednak wytrącony z równowagi jej zachowaniem, świadomością większą niż wymagała fantazja – świadomością rzeczy o których teraz w ogóle nie powinna myśleć.

Co by się stało, gdyby powiedział jak się nazywa?

Stłamsił tę samolubną potrzebę i rozproszył się pocałunkiem. Kobieta zamruczała w jego usta zadowolona, tuląc się do niego całą sobą.

– Jestem tylko troszkę zdenerwowany – posłał jej szelmowski uśmiech. – Nie widziałaś jeszcze go nagiego, może chciałabyś wymienić mnie na nowszy model.

Właśnie, co jeśli?

Peanellise zawtórowała chichotowi Bassa.

– Och – westchnęła przeciągle. – Wymienić ciebie? Nigdy! Zastanowię się nad tym, jeśli twój przyjaciel będzie miał magiczny język. W innym wypadku zapomnij, że pozbędziesz się mnie łatwo.

Orobas za plecami kobiety wystawił do niego gibki, lekko rozdwojony język. Bardzo ludzkim gestem Vean pokazał mu środkowy palec, a przyjaciel się roześmiał. Podszedł do nich i mruknął do ucha kobiety:

– Zobaczymy kto pierwszy doprowadzi cię na szczyt. Głosuję za moim językiem głęboko w twoim pięknym tyłku – obiecał nęcąco na co Peanellise przygryzła wargę.

– Przynajmniej wtedy przestaniesz już mówić – Vean wymamrotał pod nosem, rozbawiając kobietę.

Chociaż mieli świadomość, że zmierzają w stronę schodów, nagle znaleźli się w eleganckiej, pustej sypialni. Światło było przytłumione, ale wyobraźnia Peanellise dopilnowała, żeby było widać najważniejsze detale.

Obaj poczuli nagłe zdenerwowanie kobiety. Carnivean położył dłonie na jej barkach i zaczął je delikatnie masować. Westchnęła głęboko, powoli uchodziło z niej napięcie. Zawahał się z kciukami zatkniętymi za ramiączka sukienki, ale Peanellise przytaknęła. Miała na sobie tylko głęboko wycięte figi. Vean pochylił się i zaczął całować jej szyję oraz obojczyk.

– Pani pozwoli. – Orobas stanął tuż przed nią pochylony do pocałunku, ale nie zrobił ruchu dopóki nie skinęła na zgodę.

Demon całował się z godną pozazdroszczenia wprawą. Nawet Carnivean musiał przyznać, że sposób z jakim operował swoim językiem był skandalicznie nijaki w porównaniu do Orobasa. Złapał za twarz Peanellise z taką pewnością, jakby przez same jej usta mógł wycisnąć z niej orgazm. Spijał jej jęki dodając od siebie gardłowe pomruki.

Carnivean nie przestawał podskubywać jej skóry, dłońmi obejmując piersi. Szarpał delikatnie za sutki, co jakiś czas zwiększając siłę uścisku. Biodra Peanellise kołysały się na boki, ocierając o jego wzwód. Przypadkiem zrobił jej malinkę w zagłębieniu szyi.

Gdy w końcu Orobas oderwał się od kobiety, ta opadła w jego ramiona zaskoczona. Oddychała ciężko, usta miała lekko napuchnięte i czerwone.

– Już wiesz, co cię czeka? – Vean szepnął do jej ucha z drażniącą nutą.

– Co czeka? Jak na najbardziej. Czy przeżyję? Zaczynam w to wątpić – odetchnęła głośno i trochę śmiejąc się, obróciła się w jego ramionach. Dłońmi sięgnęła od jego koszuli i szybko zaczęła odpinać guziki. – Uratujesz mnie?

Spojrzała na niego spod rzęs. Kącik ust Carniveana zadrżał.

– Może uratuję, może doprowadzę do jeszcze większej ruiny – drażnił się, pozwalając kobiecie go rozebrać. Wzruszył ramionami by zrzucić z barków materiał. Pasek jego spodni strzelił głośno w jej rękach, nerwowo zerknęła w górę. – Chcesz, żebym skończył w twoich zdolnych rękach?

Udała, że się zastanawia. Przyciągnęła go do siebie za krawędź spodni, aż uderzył o jej klatkę piersiową. Z uśmieszkiem uniosła twarz ku górze i skubnęła jego wargi.

– Chce cię tak głęboko i długo w mojej cipce, aż sperma się wyleję i twój przyjaciel ją zliże – oboje zerknęli na Orobasa, który półleżał na łóżku wsparty na łokciach. Również był bez koszuli z rozpiętymi, ale nie rozchylonymi, spodniami.

– Będzie się tak ze mną drażnić, aż umrę z pragnienia? – jęknął obrażony.

– Nikt nie powiedział, że ty będziesz mógł dojść – wytknął, niewinnie mrugając powiekami.

– Drań – Orobas warknął przeciągnie. – To ja już nie chcę. Samolubni jesteście, okrutni wręcz. Tak dręczyć biednego...

Demona. Carnivean prawie roześmiał się, gdy ten kretyn niemal połknął swój język. Peanellise chyba niczego nie zauważyła, ponieważ przyklękła przy nim cmokając ze współczuciem.

– Biedactwo, taki zaniedbany – zamruczała. Pochyliła się do ust Orobasa, wypinając przy tym tyłek. Vean stanął tuż obok, gładząc miękkie pośladki przykryte materiałem majtek. Szarpnął, po prostu je z niej zrywając. Zerknęła na niego niezadowolona, ale niewinnie wzruszył ramionami.

– Kupię ci nowe – obiecał. Przewróciła oczami, jednak nie ukryła przed nim małego uśmiechu.

Odwróciła się ponownie do Bassa i ustami prześledziła kolczyki na jego gardle.

– Dlaczego tutaj?

Usta demona wykrzywił uśmieszek.

– Ponieważ są też gdzieś indziej.

– Och – sapnęła.

Oboje zrzucili jego spodnie i po minie Peanellise stwierdził, że wkrótce wszystkie jej sny będą zawierać także Drabinę Jakuba.

– Bolało? – zapytała napiętym głosem.

– Tylko gdy nie dotykasz – powiedział cicho, czym zaskarbił sobie jej kwaśne spojrzenie. – Bolało, ale teraz jest idealnie.

Pieprzył głupoty, ale przecież nie mógłby jej powiedzieć, że to tak naprawdę demoniczne znamiona i taki właśnie powstał. Peanellise zafascynowana przesuwała palcami pomiędzy kolczykami na kutasie Orobasa. Demon zacisnął z całej siły zęby, jego szczęka napięła się. Trzymał się mocno, chociaż pewnie marzył tylko o tym, żeby przewrócić ją na brzuch i pokazać kobiecie jak głęboko mogłaby poczuć te kolczyki.

– Możemy zrobić dziś wszystko, co zapragniesz – Carnivean zasugerował jej na ucho, gdy wciąż ostrożnymi, ciekawskimi ruchami masowała fiuta Bassa. Powoli u nasady zaczęło się formować małe zgrubienie, które w pochwie kobiety rosło tak, by zablokować ich w miejscu i wycisnąć z kochanki jak najwięcej przyjemności.

Peanellise uniosła ku Veanowi twarz i pocałowała go czule.

– Kiedy indziej, dziś chcę ciebie, tak jak ustaliliśmy – zapewniła gorąco i pociągnęła go do pocałunku.

W kilka chwil zamienili się pozycjami i to Carnivean leżał na plecach. Peanellise praktycznie nie odrywała od niego ust, jakby chciała mu wynagrodzić całą uwagę, którą wcześniej poświęcała Bassowi. Odwdzięczał się jej tyloma pieszczotami, ile był w stanie rozdać z tej pozycji,

Gdy był zanurzony w Peanellise aż po same jądra i kręcił małe koła biodrami, Orobas pochylił się nad jej pośladkami. Kobieta spojrzała wprost w oczy Veana z twarzą wyrażającą czyste oszołomienie. Otworzyła odrobinę usta, przyjemność powoli odbierała jej oddech, ale na razie wypuściła z siebie przeciągłe jęknięcie. Uśmiechnął się do niej z dumą, gładząc ją w talii.

– Dobra dziewczynka, czujesz go?

Przełknęła ciężko i przytaknęła.

– Jest... utalentowany – wykrztusiła, przymykając na chwilę powieki. – Bardzo.

Carnivean zachichotał i zerknął w dół jej ciała. Peanellise była rozkraczona, z pośladkami odpowiednio wysoko w górze. Orobas uśmiechnął się do niego krzywo, z językiem płasko rozłożonym na przestrzeni między wejściem pochwy a odbytem. Czubkiem muskał jego kutasa, zbierał wilgoć z jej cipki.

Mrugnął do niego niewinnie, język nieznacznie zmienił w swój demoniczny. Ułożył dłonie w talii Peanellise, by w razie czego utrzymać ją w odpowiedniej pozycji.

– Bass! – krzyknęła zdyszana, próbując nadziać się na nich jeszcze mocniej, jeszcze głębiej.

Oczy Orobasa uciekły mu w tył czaszki, przymknął powieki pożerając ją i czcząc z całą intensywnością, która się w nim skumowała. Carnivean nie mógł napatrzeć się na Peanellise, która łapała powietrze otwartymi ustami, co rusz wypuszczając z siebie ciche jęki. Jej biodra nie ustawały w pracy, ujeżdżała ich tak, by czuła jak największą przyjemność.

Najgorszym był fakt, że zbyt mocno pragnął, by to jego imię choć raz wykrzyczała. Zważywszy na to, że pamiętała imię Aiperosa i Bassa, lepiej dla niego, jako demona wezwanego, by nigdy się z nim nie zaznajomiła.


***

Hejo, kochani 💜

W pierwszym planie myślałam o wrzuceniu kolejnego rozdziału w niedzielę, bo ten coś mega długi wyszedł, ale spróbuję wrzucić następny w piątek pod wieczór 🥰

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro