Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4. Pod publikę

Patrzył. Przez całą noc nie odrywał od niej wzroku. Głód, który towarzyszył mu w nicości zniknął ku uldze i równemu niepokojowi Carniveana. Bliskość Peanellise pomagała niczym balsam. Linia wezwania wciąż była między nimi zawiązana z precyzją.

Po grze wstąpiły na szybkie jedzenie i rozdzieliły się, zmierzając do domu. Towarzyszył jej krok za krokiem, póki bezpiecznie nie znalazła się w łóżku. Zasnęła szybko, wymęczona dzisiejszymi emocjami.

Przez cały ten czas patrzył. Zrobiła coś z włosami, dzięki czemu unosiły się wokół niej jak lśniąca aureola. Wyglądała przepięknie. Urocza twarz Peanellise rozluźniała się, usta miała czerwone, gotowe do całowania. Usiadł ostrożnie na brzegu materaca chociaż wiedział, że teraz już się nie obudzi.

– Gdzie mnie dziś zabierzesz, ludzka kobieto? – tchnął w nią pyłem i dreszczem oczekiwania.

Uśmiechnął się sam do siebie przeżywając małe deja vu. Bar był zacieniony i nie tak tłoczny – znajdowała się tam połowa bywalców, która przesiadywała w nim wcześniej. Intymnie, ale wciąż na świeczniku.

Ustawił ją na stole do bilardu, twarzą skierowaną do baru.

Ach, był skurwielem tylko w małym stopniu, dlatego Tanner nigdy nie zobaczy jej w takiej pozycji. Nieważne, jak bardzo kusiła go zazdrość – demon, którego nienawidził i nigdy nie zapraszał do swojej egzystencji – fantazje Peanellise są tylko jego do podziwiania.

Peanellise chciała być trochę podpita, nie na tyle by wszystko wokół niej kręciło się do nudności, ale wystarczająco by mroczyło się przed oczami a krew wrzała. Od czasu do czasu niewyraźne głosy rozmów stawały się bliższe, ale nikt im nie przeszkadzał. Kobieta oblizała wargi i zdenerwowana chwyciła materiał bluzki.

Żeby ukryć uśmieszek, uniósł do ust butelkę tego samego brandy, którą popijał nieznajomy kilka godzin temu. Prędkim ruchem wskoczył na blat stołu i nachylił się nad kobietą. Posłusznie otworzyła usta i wypuścił z ust stróżkę alkoholu. Resztę przełknął, a wszystkie krople, które spłynęły z warg Peanellise, zaczął zlizywać. Ktoś oparł się o stół za głową kobiety. Drgnęła, a cała jej twarz pokryła się czerwienią.

– Nie ma czego się wstydzić – Vean wyszeptał, zawieszony o centymetry od ust kobiety. – Jesteś ucztą dla oczu.

Przełknęła ciężko i coś błysnęło w jej oczach.

– Może to przez twój wypięty tyłek – szepnęła, brew kobiety lekko drgnęła. Carnivean widział, że powstrzymuje śmiech. – Założę się o kolejną butelkę, że tego widoku nikt nie zapomni.

Wyszczerzył się do niej, cóż, diabelsko. Uniósł się na klęczkach, dłońmi objął dużą sprzączkę paska. Strzelił nim prędko, wyciągając go jednym, płynnym szarpnięciem.

– Myślisz? – zadumał się. – Powinienem dać im kolejny powód do zerkania na nas? Na ciebie?

Peanellise sięgnęła w stronę jego koszuli ciągnąc go w dół. Pocałował kobietę żarliwie, upajając się uczuciem palców, które wsunęła pod materiał. Jej krótkie paznokcie rozkosznie przesuwały się po jego mięśniach, niemal spychając go na krawędź obłędu. Potęga ad amorum niemal kpiła z wytrzymałości oraz opanowania Carniveana.

Odsunął się od niej odrobinę, by mogła złapać oddech – w fantazji niekończenie potrzebne, ale wystarczająco ważne, żeby nie zaburzyć przebiegu.

– Rozbierzesz się? Dla mnie? – poprosiła cicho.

Niemal spadł ze stołu, żeby wykonać ten rozkaz. Zmienił jednak plan. Ponownie uniósł się na klęczki i zmierzył kobietę przeciągłym spojrzeniem. Złapał za krawędź koszuli, rearanżując ją w coś bardziej elastycznego. Powolnym ruchem uniósł materiał do góry, by mogła obserwować odsłaniana klatkę piersiową. Tym razem chciała kogoś innego – nie mogła prześledzić linii sześciopaku, ale był mocno zbudowany. Szerszy, silniejszy.

Spodnie rozpinał powoli, z krzywym uśmieszkiem na ustach.

– Drażnisz się – poskarżyła się, wydymając wargi.

Odrzucił do tyłu głowę i wypuścił niski śmiech.

– Za chwilę będziesz błagała, żebym zwolnił – zapewnił niskim głosem. Głowę wciąż miał lekko odchyloną, patrzył na nią spod półprzymkniętych powieki. Idealny erotyczny obraz: jego skóra w przydymionym świetle odpowiednio lśniła od potu, jego brzuch napinał się pod naporem spojrzenia kobiety.

– Zaraz to ja mogę zasnąć – przewróciła oczami i wskazała kciukiem na bar. – On mógłby...

Carivean wypuścił gniewny syk, uciszając ja w miejscu. Zamarła, oczy miała szeroko otwarte – nie do końca strach, po części podniecenie. Nagła fala zaborczości zatem musiała wychodzić z fantazji.

– Jak nie chcesz, żebym zerżnął cię kijem do bilardu, zostaniesz w miejscu, Peanellise – warknął ostrzegawczo.

Źrenice miała rozszerzone przez możliwość dodatkowej fantazji, ale to jej powieki znów otwarły się na dźwięk swojego imienia. Och, biedna kobieto, póki linia wezwania nie zostanie zapełniona, usłyszysz to nieraz. Wezwanie ad amorum musiało spocząć na poważnie wybrakowanej linii energetycznej, skoro już teraz miał przeczucie i pewność, że kolejna noc Peanellise będzie należała do niego.

Wyćwiczonym ruchem podniósł się na równe nogi, zupełnie jakby często to robili. Carnivean musiał się uśmiechnąć, coś w tej fantazji sprawiało, że czuł się dziko. Byli wśród ludzi, którzy ich zauważali ale nie przykładali do tego widoku wielkiej wagi. Ktoś komentował, oczywiście, ale Peanellise nie wiedziała sama, co ludzie mogliby mówić w takich momentach. Byli niczym showmani wystawieni do oceny widzów, jednak pozostawieni za szkłem.

Rozporek jego dżinsów był już rozpięty, Vean odchylił materiał. Kobieta przełknęła ciężko, zerkając na jego krocze. Ach tak, stał nad nią na komandosa. Powoli uwolnił fiuta, dając jej najlepszy widok, nim myślą pozbył się spodni i został w samych ciężkich, roboczych buciorach. Jeszcze nie przyklękał, czując jak krew szumi w żyłach kobiety coraz szybciej. Rumieniec już na stałe rozlał się po twarzy oraz szyi.

Miał wielkiego kutasa i ciężkie jądra, grawitacja robiła swoje, ale siła pożądania próbowała się temu oprzeć. Różnił się od poprzedniej fantazji, tym razem wielkością niemal dorównywał swojej demonicznej formie. Ścisnął z całej siły nasadę, drugą dłonią obejmując jaja. Kobieta jęknęła, odrobinę wiercąc się w miejscu.

– Peanellise – wypuścił z ust małą modlitwę chcąc, by poczuła się centrum jego przyjemności. Powodem dla którego znajdował się teraz w takim stanie. – Na co masz ochotę, kobieto?

Przez sekundy usta układała w kształt słów, lecz żadne się z nich nie wydostawały. Przykląkł więc nad nią, kolanami więżąc biodra, a jedną dłoń wsparł tuż obok jej głowy. Drugą wciąż gładził się krótkimi, ostrymi ruchami. Słyszała wszystko ponad cichym gwarem rozmów. Przełknęła ciężko, spojrzenie tylko boskim cudem oderwała od jego krocza.

– Chcę cię głęboko, tak głęboko jak możesz wejść – wyszeptała. – Chce mieć wrażenie, że... – chrząknęła zakłopotana i odwróciła w bok głowę.

W porządku, nie musiała patrzeć mu w twarz.

– Chcesz, żebym wbijał cię kutasem w ten stół, żebyś poczuła końcówkę aż przy żołądku? – wydyszał wprost do jej ucha. Dyszał i jęczał, nie przestając się zadowalać, a jej podniecenie rosło. – Chcesz być dobrą dziewczynką ze zmiażdżoną cipką, gdy nie będę się odrywać od ciebie nawet na sekundę? Chcesz patrzeć w lustro nad barem i widzieć, jak moje jaja uderzają o twoje krągłe pośladki?

Peanellise złapała go za gardło, potem za kark i krótsze włoski z tyłu głowy. Odchyliła jego głowę do tyłu, aż oboje mogli mierzyć się spojrzeniem.

Carnivean zmrużył powieki niepewny – źle odczytał fantazję? To nie mogło być to, jej pragnienia krzyczały tym, co powiedział. Jednak coś w spojrzeniu kobiety sprawiało, że chciał wymazać ostatnie dwie minuty i przemodelować swoje słowa na coś łagodniejszego. Czulszego.

Sięgał po moc i fakturę wezwania, gdy odezwała się, zaskakując go.

– Chcę byś po tym wszystkim uczył mnie na nowo wymawiać moje imię – wyszeptała ochryple.

A on, jak na inkuba przystało, uśmiechnął się czarcio i zerwał z niej bluzkę.

– Co rozkażesz, kobieto – syknął w jej usta sprawiając, że przez długi czas nie była w stanie złożyć składnego zdania.

Zlizywała z ich warg krople potu, gryzła jego bark, gdy emocji było za dużo. Carniveanowi aż kręciło się w głowie od pragnienia, jakie oboje wytwarzali – głód cielesności Peanellise był niebywały. Rozcapierzoną dłoń przycisnął do miejsca na jej klatce piersiowej gdzie tłukło się serce, dociskając kobietę do zielonego płótna. Dyszała ciężko, cała spocona i czerwona z wysiłku.

– Jeszcze jeden – zachęcił ją, odsuwając z twarzy mokre kosmyki. Pocałował kobietę krótko i żarliwie.

– Już nie mogę, nie dam rady – jęknęła, zapierając się piętami o stół.

Roześmiał się, śledząc językiem kroplę potu pomiędzy jej piersiami.

– Peanellise – napomniał cicho, patrząc na nią z góry. – Głęboko zawodzą mnie twoje kłamstwa.

– Głęboko mam to w dupie – burknęła, zarzucając przedramię na oczy.

Carnivean wyszczerzył się, wciąż zakopany po same jądra w jej cipce. Ta kobieta była, najprawdopodobniej, najbardziej niepokorną afirmacją siebie w fantazji. Wiedział, że jego demoniczna moc wyzbywała się z niej zakłopotania i braku pewności siebie, ale nie sądził, że Peanellise będzie aż tak butna we śnie.

Podobało mu się to.

Wszystkie jego kochanki nastawione były tylko na fantazję: różnego rodzaju seks, w końcu osiągnięcie przyjemności i błogi sen. Taki przebieg rzeczy był znany, całkiem bezpieczny. A to? Nieprawdopodobnie odświeżające.

Cmoknął niby niezadowolony, nieznacznie cofając biodra, przez co zadrżała.

– Jak dla mnie ta dupa jest zbyt pusta... – Przesunął kciukiem w tę i z powrotem od wejścia jej pochwy do szczeliny między pośladkami. – Myślisz, że Tanner ma lubrykant za barem, czy wolisz żebym wszedł mokry od ciebie?

Opuściła rękę, brwi miała głęboko zmarszczone w namyśle.

– Tanner? – szepnęła, gwałtownie mrugając powiekami. Obróciła głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę za barem. – To Tanner?

Szlag, och kurwa. Carnivean prędko pochylił się nad nią i wraz z gorącym oddechem tchnął w nią swoją mgłą.

– Czyli nie dziś? – odwrócił jej uwagę, zasłaniając jej widok na bar. Tam powinien być ktoś łudząco podobny, dziwnie znajomy, ale nie dokładnie znany. Spieprzył, to racja, ale ona nie powinna tak łatwo się rozpraszać. – Ale kiedyś twój tyłek będzie mój, aż będziesz błagał żebym nigdy nie zostawiał cię pustej. A może będę obrażony i przyczołgasz się do mnie na kolana, żebym chociaż na ciebie spojrzał? Bachor z ciebie, dziewczynko. Na mojego kutasa zasługują tylko te dobre.

Zaczął się z niej wycofywać, ale szybko złapała go za pośladki. Znów oddychała ciężko, fantazja wróciła na swoje tory. Peanellise oblizała usta i trąciła jego nos swoim.

– Obiecałeś, że to twój wypięty tyłek będzie gwiazdą nocy – wypomniała mu niemal obrażonym tonem. Pocałował kącik jej ust i spojrzał poważnie w ciemne oczy kobiety.

– To skandal, sugerować że jestem kłamcą – wymruczał. Ustawił dłoń tak, że pomiędzy palcami miał swojego kutasa w jej pochwie, a nasadą dłoni równym tempem masował łechtaczkę. Zassała gwałtownie powietrze, w jej gardle tkwił tłumiony krzyk. – Jeszcze jeden? Dla mnie?

– Zawsze dla ciebie – zgodziła się, gryząc dolną wargę Carniveana. Uśmiechnął się, gdy wygodniej układał jej nogi.

Dał jej jeszcze jeden orgazm i kolejny dla równego rachunku.

Ocknął się przy niej, leżał wtulony w jej plecy, jego kolano było między jej nogami. Materiał spodni był cały mokry, aż uśmiechnął się pod nosem. Trysnęła też na jawie.

– Grzeczna dziewczynka – zamruczał jej do ucha.

Poruszyła się, ale nie obudziła.

Przykrył kobietę kocem, w zmyśleniu wygładził materiał na jej ramieniu. Wiedział, że musi przetworzyć zebraną tej nocy energię, a był tego cały ogrom. Strzyknął karkiem, rozluźniając napięte mięśnie barków. Rozejrzał się po pokoju, chociaż aż wstyd było nazywać to w ten sposób. Na biurku leżał pusty dziennik z lakierowaną oprawą. Wziął w dłonie małe woreczki z ziołami. Rozsupłał ich wiązania i w garść nasypał trochę rumianku, męczennicy i lawendy. Dla pewności zmełł to jeszcze pomiędzy dłońmi, wsypując pył do miski kadzielniczej. Z jego palców spłynął mały płomyczek, dopilnował by palił się przez godzinę.

Pomieszczenie szybko wypełniło się uspokajającym zapachem, dzięki któremu Peanellise będzie długo i głęboko spała, żeby się odpowiednio zregenerować.

Sam, czując już nieludzkie znużenie, zrobił krok w tył ku błogiej nicości. Zatopił się w niej z pomrukiem przyjemności. Zrzucił z siebie ludzkie wcielenie, pozwalając by mgła i pył, złożone z pragnień i potrzeby, zajęły miejsce głowy. Każdym dostępnym mu zmysłem wyczuwał Podziemie i mosty między światami oraz Niebem. Zebrana przez niego nadwyżka energii powoli opuszczała jego ciało, żeby umocnić fakturę rzeczywistości. Co zebrane musiało wrócić na prawowite miejsce.

Im więcej nagromadzonej energii z niego uciekało, tym bardziej puste stawały się jego ramiona. Carnivean niespokojnie poruszył się w nicości. Gdyby miał teraz zęby, pewnie zazgrzytałby nimi z frustracji.

Starał się, jakimś sposobem, uspokoić, ale nie przychodziło mu to z łatwością. Z uciekającą energią, która nie należała do niego, i pojawiającą się pustką, zaczął odradzać się głód. Skupił się na odpływie mocy, na nadejściu głębokiego pragnienia. Była między tym zależność, im więcej oddawał tym większy zew ad amorum odczuwał.

Oddał tyle, żeby czuć bezpieczną stabilność między światami, ale nie tyle, by głód zrobił z niego głupca. Wyłonił się do realności i musiał przytrzymać się kolumny pałacu jego władcy, by nie zwinąć się pod naporem wzmożonych emocji.

– Kurwa, kobieto – wymamrotał pod nosem, czując, że nawet Podziemie go wypycha ze swojego królestwa.

Nicość znacznie tłumiła splątane emocje, jakie rozrywały wnętrzności Carveana. Ponownie przeklął i przeniósł się na Ziemię, do pokoju Peanellise. Kobieta poruszyła się niespokojnie, zapach ziół prawie wywietrzał z pokoju. Vean walczył z ochotą położenia się obok niej, by znów wśliznąć się w jej sny. Była jednak zatracona zbyt głęboko, by mógł bezpiecznie pobudzić w niej pragnienie.

Sama obecność tak blisko niej pomagała demonowi.

Zakręcił barkami młynka, czując uchodzące z niego napięcie. Ostrożnie usiadł na krzesełku przy biurku, czujnie nasłuchując jakichkolwiek oznak, że kobieta się budziła. Przejrzał leżące na blacie papiery – głównie były to świstki rachunków, strzępki notatek, zapiski i cytaty z książek. Przy biurku miała głównie książki ludzi, którzy ani trochę nie znali się na magii, ale mieli właściwe przeczucia. Dziwny był ten pusty notes, który otwarty miała na początku. Żadne karty nie były jednak zapisane, Peanellise nie zrobiła tam nawet kleksa z atramentu.

Żadna z tych rzeczy nie podpowiadała mu, z jakiego powodu linia wezwania kobiety była taka... dziwna.

Nie miał innych słów do określenia tego stanu. Carnivean czuł się dziwnie, a dotychczas był przekonany, że świetnie zna wszystkie emocje, które zostały mu dane w chwili stworzenia. Nie śmiał jednak prosić Boga o odpowiedź – lubił swoje jestestwo a on z dobrej woli, ale niekoniecznie chcianej, mógłby go zmienić.

Zadrżał na wyobrażenie, że dołączyłby do takiego Laniesa, który zajmował się rozwojem owiec na Ziemi. Urocze, ale nie dla niego.

Bezmyślnie sięgnął po torebkę kobiety i przegrzebał zawartość. Nic nadzwyczajnego, jakieś małe perfumy, szczotka, rozwalone opakowanie gum do żucia. Otworzył portfel, przejrzał kupony, aż trafił na jej dowód osobisty.

No tak.

Schował dokument do kieszonki w piersi i starannie odłożył resztę rzeczy do środka torebki, a tę ponownie położył na pudełku przy biurku. Obejrzał się na śpiącą istotę nim przeniósł się tuż przed gabinet swego pana.

Załomotał do drzwi jasno dając znać, że nie ma czasu na cokolwiek. Nim usłyszał zaproszenie do wejścia minęło kilka sekund, lecz te starczyły, żeby dziwne wrażenie ciągnięcia w kierunku Ziemi wróciło.

– Chammaday – przywitał się z głębokim ukłonem. Władca inkubów machnął dłonią i zatrzasnął księgę.

– Ach, Carnivean, czemu zaszczycasz mnie widokiem swojej promiennej... – Vean nie chciał marnować siły na ludzkie wcielenie, był więc w pełni swojej wielkości, a jego głowa była tylko kłębem ciemności i pyłu. – Osoby?

Demon wyprostował się na całą swoją wysokość, żeby skierować wizję wprost w twarz władcy.

– Mam problem z człowiekiem.

Kąciki pełnych ust Ashmodaia drgnęły.

– Zapomniałeś jak się rucha? Nie możliwe, Vean, nie każ mi przeprowadzać ponownie tej rozmowy. – Załamał ręce, a Carnivean musiał przypomnieć sobie, że przed sobą ma swojego pana, a nie podrzędne demoniszcze, któremu przeczyściłby uszy swoim ogonem. Na wylot.

Mgła rozmyła się i skupiła, dając do zrozumienia władcy, że został ugoszczony wzgardliwym spojrzeniem.

– Jej linia wezwania opróżnia się niemal od razu, jakby nigdy nie była wypełniona – wyjaśnił suchym tonem.

– Czyli jednak zapomniałeś... – Ashmodai zaśmiał się, gdy Vean na niego warknął, a ogon trzasnął za nim niczym bicz, ukazując jego zdenerwowanie. – Dobrze już, uwielbiam cię irytować, bywasz zbyt opanowany.

Oczywiście, wiedział o tym. Tańczyli na tej granicy od eonów, wytrenowany w cierpliwości podwładny i znudzony pan, który testuje cierpliwość Piekła i Nieba.

– Zignorowałbym to gdyby nie to, że ta pustka oddziałuje na mnie – przemówił poważnie, jego głos nieznacznie przycichł. – Po zebraniu energii, nieważne jak się nasycę, nadchodzi głód.

Ashmodai zmarszczył brwi i wyprostował się powoli. Onyksowe płomienie, tworzące koronę wokół jego głowy, rozżarzyły się mocniej.

– Przebywasz jednak w...

– Tak – Carnivean przerwał mu zirytowany. – Oczywiście, że oddaję się pustce, nie zrobiłbym nic lekkomyślnego. Jednak za każdym razem, gdy pozbywam się energii, wraca do mnie nieprawdopodobne pragnienie. W pustce jakoś mogę to zignorować, ale gdy jestem tutaj, przestaje to być łatwe.

Ashmodai złożył podbródek na szponach, łokcie wsparł o drewno biurka. Zbyt piękna twarz jego pana, nawet dla demonicznych ram pojmowania, zmarszczyła się w konsternacji.

– Ta kobieta... Ma jakieś nieboskie znamiona? – dopytywał zaniepokojony.

– Nie – Carnivean sięgnął do kieszonki koszuli. Uniósł jej dowód osobisty do góry, a jego pan prychnął.

– Odkąd to kradniesz ludziom tożsamość? Już tak nisko upadają moje demony? – wyrwał mu z dłoni kawałeczek plastiku.

– Odkąd mój władca chodzi po Ziemi płodząc potomków na lewo u prawo – Vean sarknął, zakładając ramiona na potężnej piersi.

Pan spojrzał na niego nieprzychylnie.

– Aniołowie lepsi nie są – burknął. Obrócił dowód osobisty w dłoniach, jakby zadrukowane tam informacje mogły zdradzić mu więcej niż powierzchowne, jasne fakty. – Peanellise Amedeo – wymruczał w namyśle.

– Ironiczne, nazywać ich miłującymi Boga, skoro ciągną z natury do Podziemi – Vean rozsiadł się w końcu w fotelu przed biurkiem Ashmodaia.

– Och, przegrałem zakład z Gabrielem – przyznał, odrzucając w kierunku podwładnego dowód. – Tak, kobieta jest z mojej krwi, ale Amedeo, ci prawdziwi Amedeo, praktycznie już nie istnieją i ich siła, jakąkolwiek bym nie przekazał, ledwo przydaje się do wygrania nagrody w krzyżówkach.

Ogon Veana owinął mu się niespokojnie wokół nadgarstka spoczywającego na podłokietniku. Obcasem wystukiwał niespokojny rytm na posadzce.

– Zatem co? Ktoś sobie ze mną pogrywa? – Burknął i przypomniał sobie o kryształach, które znajdowały się w kadzielnicy Peanellise. Powiedział o nich panu, a ten mruknął w namyśle.

– Wezwanie, jak je poczułeś? – Ashmodai zapytał, sięgając po kartę i pióro, szybko skreślając jakieś słowa.

– Naturalnie – przyznał w zadumie. – Szybkie, to prawda i silne, ale nie było w żaden sposób abominacją.

Karta zniknęła w żarze i ogniu, by kilka tchnień później wrócić z blaskiem i tchnieniem. Ognie piekielne w oczach pana zwróciły się na niego.

– Nikaragua? – Carnivean syknął zirytowany. – Ciekawą zagadkę nam zaserwowałeś, mój demonie. Merkator mówi, że tylko tam ostatnio były kryształy piekła, więc Lilin i Lilu nie chcą zagrać ci na fujarze. Panna Amedeo jest z mojego rodu, to racja, ale nie czuję jakby była moja. Jeśli posiada jakąś moc, ingerował ktoś inny.

Gdyby teraz je miał, Vean pewnie rwałby włosy z głowy. Głód wciąż był, ssący i irytujący, gdzieś za sercem a demoniczną esencją.

– Podejrzewasz, że to Hannya?

Ashmodai drgnął, jakby go uderzył. Zmierzył Carniveana ostrożnym, czujnym spojrzeniem i odetchnął.

– Nie. Wiem, że byłoby to rozsądne wyjście, ale mają kategoryczny zakaz wstępu na tereny inkubów i sukkubów. Ich obietnicę uświęcił węzeł Michaela – westchnął ciężko, jego barki opadły. Żarzące się oczy demona stały się odległe, gdy wzrok przesunął gdzieś za sylwetkę Carniveana. – Gdyby Hannay się znudziły i postanowiły wkroczyć się pobawić, połowa z nich padłaby w niebyt. To gra niewarta świeczki, mój demonie.

Wiedział, że to logiczne wyjaśnienie, nie ułatwiało mu jednak akceptacji faktu, że działo się z nim coś dziwnego. Obecność jego pana pomagała – czuł się tak silny, jak podczas każdego okresu po nakarmieniu wezwania ad amorum. Mógł praktycznie zignorować odległe echo głodu i uznać to za fatalny posmak pozostawiony przez nieznane mu, całkowicie niepotrzebne uczucia.

Ciężko wstał, ale wcale nie miał wrażenia, że góruje nad Ashmodaiem.

– Czyli coś przeczuwasz, prawda?

Pan skinął głową.

– Mam podejrzenia, o których na razie nie wspomnę, ponieważ wszechświat słucha i mogłyby wyjść z tego kłopoty.

– Dla mnie? – Pan skinął głową i przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ciemność z ogniem. – Co zatem sugerujesz, mój władco?

– Pilnuj jej, staraj się nie obżerać tą energią, ale zaspokajaj was oboje – zalecił cichym głosem. – Dopóki możesz, przebywaj w pustce, tylko nie rób z siebie męczennika, to nie nasza domena. Uważaj na siebie i raportuj.

Carnivean nie śmiał nawet odetchnąć, tylko skłonił się na powrót przed panem.

– Chammaday – pozdrowił jego imię i zniknął.

W pustkę, lecz z jej imieniem w umyśle.


****

Mam nadzieję, że zapowiada się u Was dobry weekend! Na następną fantazję... czy tam na kolejny rozdział zaproszę Was we wtorek 💝😇


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro