Rozdział 3. Zmiany
Obudziła się zmęczona, ale tak cholernie szczęśliwa, że musiała uśmiechniętą twarz ukryć w poduszce. To było głupie, czuć się tak dobrze z powodu snu, który nigdy nie wróci. Nawet jeśli jej pierwszy raz był w śnie, było to najlepsze doświadczenie w całym życiu.
Okej, może zachowywała się jakby postradała wszystkie zmysły, ale chodziła po mieszkaniu nucąc. Jadła w pośpiechu, trochę posprzątała, zanim pobiegła w stronę salonu Nikeeli. Okej, po prostu szła żwawym tempem, dzieliły ją od Złocistych Nożyczek tylko trzy ulice, ale miała wrażenie że wręcz tam szybowała.
Pea nie pamiętała, kiedy ostatnio jej sny miały taki wymiar – pierwsze poznanie bywało skomplikowane i często kończyło się bólem głowy. Tylko że dotychczas po prostu dotykała faktur, przemierzała przestrzenie i próbowała jedzenie. Seks?
Cóż, szkoda że tak późno, ale lepiej teraz niż wcale.
Niks zauważyła ją przez szybę i pomachała radośnie. Złociste Nożyczki pachniały jaśminowymi perfumami oraz lakierem do włosów. Caleb, pomocnik Nikeeli otworzył przed nią drzwi i zawołał, że wróci za kilka minut.
– Coś ty dziś taka radosna? – Niks skinęła w stronę wolnego fotela. Na drugim drzemała starsza pani z czepkiem na głowie.
Pea zawahała się, ale posłała Nikeeli mały uśmiech.
– W końcu się wyspałam.
Dziewczyna roześmiała się i potrząsnęła głową, a dwubarwne warkoczyki zafurkotały w powietrzu. Fryzjerka była dziś promienna – jej czarna skóra lśniła zdrowym blaskiem. Raz próbowała namówić Peę na lekcje właściwych kroków skin care, ale Peanellise stchórzyła, rzucając jakąś niewyraźną wymówką. Niks, jak zawsze, nie namawiała ją do niczego.
Pea za każdym razem czuła się źle, że czegoś odmawiała dziewczynie. Charakter kobiety był... ciepły, empatyczny i nigdy, przenigdy nie narzucała się przez co sama Pea czuła, że ona by się narzucała – i tak w cholerne kółko.
Kiedy Niks ułożyła na niej fartuch ochronny tak, jak chciała, Pea wzięła głęboki oddech. Fryzjerka uniosła wzrok znad pasa z nożyczkami i uśmiechnęła się do niej zachęcająco.
– Co to zwykle? – zapytała, muskając palcami krawędzie włosów.
– Tak – wykrztusiła spięta. Pea kopnęła się w myślach i odchrząknęła. – Albo wiesz co? Ścinamy, ale dodajemy więcej pasemek.
Niks posłała jej uśmiech, kiwając głową z aprobatą.
– Mam pomysł, zaufasz mi?
Dziś nie wahała się nawet na sekundę.
– Jestem do twojej dyspozycji – przytaknęła ochoczo. Mina Niks zmieniła się, zmierzyła ją czujnym spojrzeniem.
Pea zaczęła wiercić się w fotelu niespokojnie.
– Wszystko w porządku, Penny? – kobieta zapytała zatroskana. Ułożyła dłonie na biodrach i przestąpiła z nogi na nogę. Kolczyki w jej brwiach zalśniły, miała potwornie marsową minę, jakby Pea zamiast entuzjastycznej była w stanie agonalnym.
Przygryzła wargę, opuszczając wzrok na półkę przed lustrem.
– Przepraszam, że się dziwnie zachowuje, po prostu... – urwała, gdy kobieta pacnęła ją grzebieniem w tył głowy.
– Właśnie zachowujesz się cudownie! – zawołała oburzona. – Chodzi mi o to... Nigdy nie byłaś taka radosna, ptysiu. Nigdy.
Peanellise zamrugała gwałtownie i spojrzała na odbicie Niks w lustrze.
– Chyba mam już dość smętnej miny – powiedziała ostrożnie i, cholera, to była najszczersza rzecz jaką powiedziała na głos do kogokolwiek, łącznie z samą sobą, od wielu lat.
Nikeela nagrodziła ją szerokim uśmiechem, jeden mały rubinek w jej dolnym zębie zalśnił. Z niespotykaną werwą zabrała się do pracy, mówiła niemal nieustannie – a to do staruszki obok, a to do Caleba który wrócił po kwadrancie, a to do Pei. Nie przejmowała się, gdy nie usłyszała od niej zbyt wyraźnie odpowiedzi ponieważ Peanellise w ogóle mówiła – starała się nie skrzywić na to, co czasem plotła, ale naprawdę rozmawiała z kimś dłużej niż gdzie jest mąka albo zaraz spalisz te spody do tart.
Trzy godziny później jej włosy sięgały ledwo za szczękę, zostały ułożone w małe fale i do tego były rozkoszną mieszaniną blondu, różu i burgundu. Uzależniła się od tej fryzury w sekundzie, w której Niks pozwoliła jej otworzyć oczy. Pierwszy pisk radości i niepewne dotknięcie kosmyków zmieniło się w próbę powstrzymania płaczu.
– Są takie piękne – wyszeptała, a Nikeela aż uniosła się nad ziemię z dumy. – Naprawdę, Niks, wspaniałe.
Staruszka z siedzenia obok, która chyba odwlekała wyjście z salonu tylko po to, by zobaczyć jej efekt końcowy, radośnie zaklaskała.
– Nasza mała Niksy ma talent jak mało kto! – Kobieta powachlowała się „czytanym" magazynem i cwanie spojrzała na Nikeelę oraz Peanellise. – Powinnyście uczcić tę fryzurę w barze. Mają dziś dzbanek mojito za sześć dolarów!
– Nana! – Caleb zawołał oburzony. – Przestań je swatać.
– Swatać? – Pea zdumiona zerknęła na niewinnie poprawiającą swoją trwałą kobietę.
– Mój wnuk plecie głupoty, zależy mi na waszym dobrym czasie!
Caleb wrócił z zaplecza z mopem i prychnął. Spojrzał poważnie na zdumioną Peę i podśmiechującą się Niks.
– Babcia próbuje w końcu wyswatać z kimś naszego sąsiada, pracuje za barem u Fira. – Machnął upierścienioną dłonią i skrzywił usta, chociaż chyba chciał się roześmiać. – Nawet mnie próbowała z nim spiknąć.
– Wyglądalibyście pięknie! – obruszyła się kobieta, a Pea musiała zasłonić dłonią usta.
– Bój się Boga, stara wariatko, przecież od tego chłopa wzięła się definicja słowa hetero – prychnął, przewracając oczami. – Tanner jest apetyczny, ale prosty jak...
Niks chrząknęła, a Caleb zamrugał niewinnie swoimi długimi rzęsami.
– Babcia gorsze rzecze plecie – obruszył się i zaczął udawać, że dzielnie poleruje podłogę.
Nie mogąc się już dłużej powstrzymać, Pea roześmiała się. Była w tym salonie już tyle razy... Radość szybko zmieniła się w zakłopotanie. Na jakiego gbura musiała wychodzić, skoro ledwo z nimi przy każdych wizytach rozmawiała?
– To co... Swatanie może niekoniecznie, ale to mojito? – Niks rozmarzyła się, stukając paznokciem o brodę.
Pea wzięła swoją odwagę i się zgodziła. Caleb z tego zdziwienia pośliznął się na mopie.
*
Umierał z głodu.
Czy to w ogóle fraza, jaką powinien stosować we własnym przypadku? Pewnie nie, lecz wszechogarniające fale pustki, jakie go nawiedzały od jakiegoś czasu, nie mogły zostać zignorowane.
Wyrwał się ze swojej kojącej pustki zirytowany. Ludzką miarą wyliczając minęło dopiero kilka godzin od jego rozstania z Peanellise. Fantazja kobiety urwała się chwilę po orgazmie, gdy tulił ją i całował, szepcząc do snu słowa zachęty. Wpierw ciężko było mu się od niej oderwać – energia kobiety smakowała wybornie. Szła z tym stabilna moc, która wręcz go rozleniwiała. Kiedy w końcu wyrwał się ku jawie, leżał z Peanellise w takiej samej pozycji, w jakiej zasypiali w fantazji.
Przeszyło go to dreszczem niepokoju, ale uznał, że skoro odpowiednio silna moc tego wymagała, rzeczywistość się do niej dostosowywała.
Syty uciekł w cienie i miraż, zasilając mocą podziemie. Energia musiała zostać przetworzona, by Niebo i Podziemie nie zapadły się, miażdżąc światy. Najwyraźniej był potwornie głupim demonem skoro uznał, że wezwanie ad amorum zostało zakończone na tym jednym razie. Nieczęsto powracał do kobiet raz obdarzonych fantazją. Nie było to zakazane, jednak już tak utarło się w ich codzienności, że wzywające nie kusiły powtórnie tego samego inkuba.
Co zaś tyczyło się Kotwiczenia z ludźmi... Przytrafiało się to tak rzadko, że ciężko mu było przypomnieć sobie, czy sam znał jakiegoś zakotwiczonego demona. Było zbyt niebezpieczne dla obu stron.
Pojawił się blisko książęcego pałacu. W materialnym świecie to poczucie pragnienia trochę się zmniejszyło. Chociaż mógł je zignorować, irytowały go te nawracające fale i ucisk za twarzą. Kiwał głową witającym się i kłaniającym przed nim demonom. Sitri zmierzał w jego kierunku, ale po paru krokach z westchnieniem rozłożył swoje monstrualne, kryształowe skrzydła i starł się w proch, przemierzając przestrzeń. W aktualnych ludzkich czasach mieli o wiele więcej pracy, ale była to szalenie miła odmiana po czasach posuchy ich średniowiecza.
Posuchy i wielu porażek, ale nawet demonom może podwinąć się noga. I tak nie robili równie spektakularnych wpadek co Niebo.
Spotkał się z Aiperosem, niosącym zwój pergaminu, przy portyku Pałacu. Demon zmierzył go uważnym spojrzeniem. Dzwoneczki na srebrnym łańcuchu owiniętym wokół jego wywiniętych rogów zaćwierkały niską melodię, gdy przechylił głowę. Źrenice oczu rozgorzały, zwężając się i rozszerzając się pionowo.
– Witaj, Carniveanie, jakże miło mi cię gościć w domu naszym, cóż za przyjemność widzieć twoją osobę, strapiony jesteś czymś? – Vean sarknął, zirytowany tym, że Aipe wyciągał z niego emocje bez zezwolenia.
– Och, spierdalaj, coś się z tobą dzieje – demon warknął, machając zwojem w górę i dół.
Twarz Veana rozwiała się w mgłę. Spojrzenie Aiperosa zmieniało się w lawę, jego źrenice chaotycznie zmieniały kształt. W końcu inkub odwrócił od niego twarz i zasłonił przedramieniem oczy, jakby bolał go sam widok. Carnivean zrobił krok w kierunku demona, ale nie wiedział jak mu pomóc, skoro magia demona szalała.
– Aiperosie? – zasyczał, kły zaswędziały go z niepokoju.
– Idź do naszego pana – wydyszał ciężko. – Co ty zrobiłeś?
– Ja? – Vean żachnął się. – Wcielona niewinność cnót ludzkich?
Demon zaśmiał się i jęknął na raz.
– Carniveanie, nie czujesz tego? – zapytał głosem ciężkim od oszołomienia. Opuścił już rękę, ale dalej na niego nie patrzył.
Czuł, a i owszem.
Pieprzoną zazdrość, która z głodu zamieniła się w sączące się wrażenie przypalania mięśni. Najobrzydliwsze uczucie, którym wzgardzał na wskroś. Nic tak nie zatruwało życia jak ono.
– Zgaga – Vean burknął i odwrócił się na pięcie. Że też, ze wszystkich jego kompanów, musiał natrafić na czytającego w esencji życia. Pieprzone utrapienie z tym wykrywaczem prawdy.
– Nie zwal nam Nieba na głowy! – Aiperos zawołał za nim, a Vean machnął tylko pazurami. – Idziesz w złym kierunku, gabinet...
Carnivean już nie słyszał, ponieważ przeniósł się na Ziemię. Był w piekielnie właściwym miejscu, a pan jego, czego nie widzi, tego nie może ukrzyżować.
Miasteczko pogrążone było w sztucznym blasku ulicznych lamp. Przez chwilę czekał w cieniu, obserwując roześmiane, pędzące chodnikiem człeczyny.
Zazdrość wzmagała się.
Vean zaklął pod nosem, spluwając na Niebo i ich wymysły natury świata. Przybrał postać kogoś pomiędzy typowym mieszkańcem, drwalem o silnych ramionach, a troskliwym mężem ze snów. Szedł z pewnością siebie, a ludzie zapominali o nim po chwili zachwytu.
Stanowczym gestem otworzył drzwi do Fir's Pub, ale upewnił się, że nikt nie odwróci się w jego kierunku. Wkroczył do środka cichym krokiem drapieżnika, oczy Carniveana od razu spoczęły na Peanellise. Przełknął jakby napoiła go łzami Rafeala.
Pochylała się nad nią jakaś marna ludzka wypustka. Vean syknął zirytowany, że przez takie beznadziejne coś został skuszony na Ziemię.
*
Tanner był beznadziejny. Pea czuła się zaszczuta w momentach, w których przestawał być zabawny. Okej, może przesadzała, ponieważ wielkie oczy mężczyzny patrzyły na nią z radością, ochoczo się śmiał i z wprawą zajmował się innymi klientami nim wracał do niej i do Niks.
Peanellise chyba wyczerpała na dziś swój zapas umiejętności społecznych, ponieważ miała ochotę uciec. Tanner bezwstydnie flirtował ze wszystkimi, nawet z Niks, która zagroziła mu przeprowadzeniem tracheotomii przy pomocy nalewaka do piwa.
On jednak ani trochę się nie zrażał.
Czuła się mile połechtana tą uwagą, ale... Ale dlaczego miała jakieś cholerne, bezsensowne i bezpodstawne ale? Tanner był sympatyczny, koniec kropka. Kiedy zaprosił ją jutro przed pracą na kawę, zawahała się jak zawsze.
– Ups, jaki jestem zmęczony! – ktoś zawołał wpadając na nią od tyłu.
Gdyby Pea nie przygryzała mocno wnętrza policzków, pewnie jęknęłaby. Zamknęła powieki czując nagły przypływ ciepła oraz pożądania. Miała wrażenie, że twarz jej płonie z zakłopotana i liczyła, że inni wezmą to za oznakę irytacji. Reakcja jej ciała na niezdarnego mężczyznę była niemożliwa do wytłumaczenia.
Tanner szybko ścierał szmatką jej rozlane mojito. Pea strząsnęła z dłoni nadmiar drinka, a resztę zlizała patrząc na mężczyznę. Zamarła z palcem w ustach na widok jego twarzy. Było w niej coś tak oszałamiająco znajomego, że nie mogła przestać się w niego wgapiać.
Skąd ja go znam?
– Raczej „ups, jakie ja mam krzywe nogi" – Niks parsknęła, rzucając mu kose spojrzenie. Podała Pei kilka serwetek, żeby wytarła resztkę rozlanego drinka.
– Ach, faktycznie, może mówiło się tak w siedemnastowiecznych tawernach Kapadocji – wymamrotał jakby do siebie, a Pea zachichotała. Zamrugał powiekami i skoncentrował na niej wzrok. – Jestem zabawny?
– Zaskakujące, ale trochę tak? – odpowiedziała ostrożnie, niepewna jego reakcji.
Oszałamiający uśmiech, błysk czegoś dziwnego w oczach. Taka prawdziwa iskra, jakby coś za jego oczami żyło. Dobrze, że była oparta o bar, inaczej osunęłaby się ze stołka.
– To dobrze – mrugnął do niej i skinął głową na Tannera. Pea wymieniła szybkie sprzenie z Niks. Kobieta zrobiła minę, jej brwi sugestywnie się uniosły. Odwróciła od niej twarz, żeby się nie zaśmiać. Niezdarny nieznajomy wręczył Tannerowi sto dolarów. – Te panie dziś piją na mój koszt.
– A dla ciebie? – Tanner wycedził przez zaciśnięte zęby, próbując udawać, że jest pracownikiem miesiąca.
Nieznajomy omiótł spojrzeniem półki za barem i wskazał palcem na część z brandy. Podał Tannerowi kolejną stówkę.
– Boularda, całą. I szklankę.
Gdy odwrócił się by sięgnąć po butelkę, nieznajomy wrzucił mu do słoika z napiwkami pięćdziesiątkę. Znów wymieniły się spojrzeniami z Niks. Nagle poczuła się źle, że w jej głowie jest bezimiennym – nieważne jak dziwnie podniecające to było, chciała wiedzieć jak się nazywa.
– Proszę – Tanner otworzył na jego oczach butelkę i podał mu ją razem ze szklanką. Zrobił się trochę zakłopotany, gdy zobaczył nowy dodatek w słoiku.
Mężczyzna złapał za butelkę i szklankę.
– Miłe panie, dobrego wieczoru – skłonił im się szarmancko, Niks zasalutowała mu swoim drinkiem.
Pea zsunęła się ze stołeczka i chwyciła za mankiet tartanowej koszuli.
– Poczekaj, nie podziękowałam ci za przyszłe drinki! – zawołała odrobinę zbyt zapalczywie.
– A ja średnio przeprosiłem cię za zamoczenie... twojej ręki. – Uśmiechnął się do niej przepraszająco.
– Jak masz na imię? – szybko zapytała, przez jego spojrzenie miała wrażenie, że mogłaby pociągnąć tę rozmowę aż do bladego świtu. Że dałaby radę rozmawiać z kimś takim jak on.
Mężczyzna przekrzywił głowę w bok, na czoło opadł mu kosmyk czarnych włosów. Rozpaczliwie pragnęła odsunąć go do tyłu i prześledzić atrakcyjne bruzdy na jego czole. Wyglądał na około czterdziestoletniego mężczyznę, gdzieniegdzie dostrzegała siwe włosy. Koszulę miał rozpiętą pod szyją, ciasno owijała jego silną, wyćwiczoną sylwetkę.
Ktoś zapłaciłby jej roczną pensję w tej sekundzie, a Pea miałaby problem, żeby odwrócić od niego wzrok.
– Dzisiaj? Tylko niezdarą – mrugnął do niej z małym uśmiechem i skinął na pusty stolik w kącie. Zamrugała zdziwiona, była przekonana że wcześniej nic takiego tam nie było, ale może Tanner zrobił im za solidną porcję. – Dobrej zabawy, Peanellise.
Teraz to ciężko będzie jej się skupić na czymkolwiek poza zerkaniem w kierunku samotnie siedzącego nieznajomego. Niks szturchnęła ją łokciem, kobieta poczuła że się czerwieni z zakłopotania.
– Nie dziwię się, że się gapisz – zanuciła, ton jej głosu nastawiony był na działanie na nerwy Pei. – Możesz mnie porzucić, śmiało.
Oj kusiło. Pea jednak odwróciła się plecami do mężczyzny o świetnym słuchu – w końcu jakoś w harmidrze pubu usłyszał jej imię. Zmarszczyła brwi, trochę zamroczyło jej się w głowie, ale przez chwilę była przekonana, że nie użył krótkiej wersji...
Położyła trochę lepką dłoń na nadgarstku Nikeeli.
– Nie ma mowy, dziś tylko dziewczyńskie grono!
– Hej, a ja? – Tanner nachylił się nad barem. Założył na nim łokcie, na dłoniach wsparł głowę i zamrugał niewinnie. Jakimś cudem jedna jego ręka osunęła się i prawie uderzył twarzą o miękką antypoślizgową matę.
Niks ryknęła śmiechem.
– Ty postarasz się dziś nie skrzywdzić. Co z tymi facetami? – Pokręciła rozbawiona głową. – Zrób nam dzbanek, człowieku. My... pójdziemy na partyjkę?
Kciukiem wskazała na pusty stół bilardowy. Pea zapaliła się do tego pomysłu, grała tylko raz i to ze swoim ojcem oraz starymi tirowcami, co nie było aż tak fantastycznym doświadczeniem.
Idąc z drinkami do wciąż wolnego stołu czuła na sobie jego spojrzenie. Przekonana, że to wyobraźnia, obejrzała się przez ramię. Patrzył na nią. W uniesionej dłoni trzymał szklaneczkę brandy i uśmiechał się. Odsłonił przy tym lśniące zęby, w kącikach jego oczu pojawiły się seksowne kurze łapki.
– Wygraną mam w kieszeni, jeśli nie przestaniesz się na niego gapić.
– Och, wsadź sobie ten kij... – Pea wymamrotała w szklankę ignorując perlisty śmiech Niks.
Łatwiej było zignorować ją niż nieznajomego.
***
Jak myślicie, czego będzie dotyczyła fantazja w kolejnym śnie Peanellise? 😏😏😏
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro