Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23. Dla ciebie spłonę, cz. I

Smród odbierał jej dech w piersi.

To była pierwsza rzecz, jaką zarejestrowała po przebudzeniu się. To chyba dosłownie ją ocuciło. O dziwo wszystkie kończyny miała wolne – co było minimalnie rozczarowujące, bo najwyraźniej nie wydzieli w niej zagrożenie. Oczywiście najważniejszy był fakt, że uda jej się uciec.

Otworzywszy oczy od razu pożałowała, bo z tą ucieczką to chyba tak szybko nie wyjdzie.

Zamknięto ją w prostym pokoju. Leżała na potwornie brudnym i śmierdzącym materacu. Nogi miała bose, ale ktoś ubrał ją w bezkształtną, burą suknię, która drapała przy najmniejszym oddechu. Kojarzyła się ona z workiem pokutnym i Peanellise obawiała się, że niewiele się pomyliła. Oprócz tego na ścianach była setka krzyży, co najmniej. Od ciemnej posadzki bił chłód, a niegdyś jasne ściany miały za dużo plam niejasnego pochodzenia.

Przy ciężkich drzwiach, chyba z żelaza, stało dwóch rosłych typków. Nie wyglądali jak prostolinijne karki – nie, w ich oczach była wytrenowana czujność. Widzieli w niej ofiarę, ale nie poruszyli się póki sama Pea nie zrobiła ruchu. Na ścianie za nią nie było żadnego krzyża, a długość pokoju wynosiła może pięć–sześć kroków. Korciło ją żeby spróbować dobiec i złapać jeden z krucyfiksów, ale wyperswadowała to sobie. Nie wiedziała jak słaba jest, ani w jaki sposób krzyże zostały przytwierdzone do ściany. Za jej plecami nie było ani jednego, w pomieszczeniu nie znajdowało się także okno, przez co nie mogła zawyrokować, która dokładnie godzina.

Ostrożnie uniosła się na łokciu – od razu zakręciło jej się w głowie i ledwo nie zwymiotowała na podłogę.

Jeden z karków załomotał trzy razy o drzwi. Otworzyło się maleńkie okienko do którego powiedział, że nierządnica się obudziła. Milusie powitanie. Peanellise powoli siadała na materacu, chociaż chciała przeczołgać się z niego na podłogę. Im klarowniejsze miała myśli, tym więcej smrodu docierało do jej nosa.

Obawiała się, że niejedna osoba doznała tu okropieństw w których śmierć była wybawieniem.

Jakiś kwadrans później, gdy przestało jej się kręcić w głowie od zmiany pozycji, usłyszeli szczęk zamka i przesuwanie zasuwy. Strażnicy, odsunęli się jak na komendę, stając na środku pomieszczenia twarzą do siebie. Pea zorientowała się, że tworzą korytarz – bezpieczne przejście dla nowej osoby, którą mogą zasłonić sobą, gdyby chciała się na niego rzucić. Tak, ochota na takie działanie urosła w kilka sekund.

Szczęka Pei niemal odpadła przez dwójkę wchodzących ludzi. Widok obcego mężczyzny, kipiącego autorytetem, nie zrobił w jej żołądku tego, co twarz Grety.

– Co do kurwy? – Peanellise splunęła. Nogi miała podwinięte pod siebie, spróbowała zatem wstać. Uda jej drżały, a łydki napinały się z wysiłku.

Greta pokręciła z rozczarowaniem głową. Ona była rozczarowana, co za tupet!

– Tak łatwo cię zniszczyli – powiedziała łamiącym się głosem. – Generale, dobrze, że ją złapałeś.

Mężczyzna uśmiechnął się, ale nie był to gest przepełniony dumą. Pea widziała w tym wyższość oraz wzgardę. Twarz Generała może była w jakiś sposób przystojna, ale ta odraza i brutalność, która rezonowała z całej jego postawy, robiła z niego kogoś odpychającego. Musiał mieć jakieś czterdzieści lat, zaczęły mu się już pogłębiać zakola, chociaż włosy miał jasne i grube. Zmarszczki tworzyły surowe linie niezadowolenia, a chłodne oczy wypalały piętno na ciele Pei. Miała ochotę zakryć się rękoma – nie rozbierał jej wzrokiem, nie w sposób w który ludzie myśleli.

On dzielił ją na części niczym zwierzynę.

– Zostałam porwana a nie złapana – Pea z trudem wychrypiała. Gardło miała ściśnięte i suche. – Greto, jeszcze jest czas żeby odzyskać rozum.

Niefortunne słowa, ale mleko się rozlało.

Prosty habit, który Greta miała na sobie zaszeleścił. Nie był jednak w poprzednich barwach, był czarny ze złotą oblamówką przy rąbku. Twarz zakonnicy pociemniała, uniosła do góry różaniec i pogroziła Peanellise. Na niej nie zrobiło to żadnego wrażenia, chociaż w głębi siebie czuła wstręt – rozumiała, że należał do Carniveana i cokolwiek przeżywał, najmilsze nie było.

Generał uniósł dłoń, powstrzymując Gretę. Nie odejmował od Peanellise spojrzenia, czujnie łowiąc każdą zmianę na jej twarzy.

– Wiele mi o tobie opowiedziano, Peanellise Amedeo. A może nierządnico demonów? Miłującą Boga bym cię nie nazwał – sarknął. Wyprostował rękę w kierunku kobiety i palcami przyzwał ją do siebie. Pea twardo stała w miejscu ponownie rozważając rzucenie się po krzyż, żeby komuś przygrzmocić. – Witaj w Zakonie, pozwól że przejdziemy do mojego gabinetu. Ogrzejesz się, tutaj niestety, nie stać już nas było na grzejniki.

Jasne, bo przypalacie rozżarzonym pogrzebaczem.

Nie odezwała się jednak słowem, patrzyła na niego przez zmrużone powieki. Próbował skusić ją marchewką, żeby potem ją ukarać, wiedziała o tym. Niemo stała w miejscu, tylko trochę kiwała się na boki. Mimo osłabienia ciała jej umysł działał na najwyższych obrotach – o jakim Zakonie on mówił? Obecność Grety mogła trochę mieszać, ale Pea wątpiła, że ten mężczyzna jakkolwiek związany był z Urszulankami. Było w nim coś mroczniejszego, nawet jeśli zakonnice miały swoje krwiożercze zapędy.

Greta prychnęła.

– Dla swojego dobra nie lekceważ Generała.

Mężczyzna zacmokał niezadowolony.

– Nie wprowadzajmy złej atmosfery, dziewczyna przecież wie, że chcę zadać tylko kilka pytań.

– Złą atmosferę wprowadza klitka z Egzorcyzmów Emily Rose – Pea wymamrotała pod nosem, a mężczyzna odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się gardłowo, ukazując rząd lekko krzywych, bielutkich zębów.

– Dowcipnisia, podoba mi się – jego oczy błyszczały z fascynacji, gdy spojrzał na nią. – Jeszcze cię nie stłamsili do końca, prawda?

– Widok strażników po przebudzeniu może trochę przerazić, fakt.

Generał uśmiechnął się zimno, jego dłoń nie opadła nawet na milimetr. Znów skinął na Peanellise dwoma palcami.

– Butnych demony łamać nie muszą, sami zapraszają je do swej duszy – powiedział, jakby cytował demonologiczny przewodnik. – Powiedz, Peanellise, sama ich do siebie zaprosiłaś, czy nie dali ci wyjścia, hm?

Peanellise przełknęła ciężko, czując że włoski na jej przedramionach unoszą się gwałtownie.

– Brak wyjścia to ja widzę w tej sytuacji – odparła ostrożnie.

Generał przekrzywił głowę.

– Ależ, ależ – zaoponował zwodniczo łagodnie. – Zadamy ci kilka pytań, sprawdzimy jedną rzecz... Po prostu porozmawiamy, panno Amedeo. Potem droga wolna.

Marchewka, która miała ją skusić, zanurzona była w Nutelli, ale nafaszerowana arszenikiem. Przyjazna perspektywa.

Peanellise musiała jednak zrobić coś, żeby zyskać na czasie. Spróbuje się wydostać sama, albo przeciągnie, oby bezboleśnie, to wszystko póki Carnivean nie przybędzie.

Wiedziała, że on musi przyjść, nie było innej opcji.

Nie chciała też myśleć o tym, że jej wołanie wracało ponownie do jej myśli – jakby była w studni i echo drwiło z żałosnych prób wezwania Ashmodaia czy Michaela. Pei wyłącznie pozostawało grać na czas.

– W porządku – odparła ochryple, kiwając ostrożnie głową. – Kilka pytań, jeśli sama będę mogła jakieś zadać.

Greta się zapowietrzyła, ale Generał uśmiechnął się drapieżnie.

– Z przyjemnością – powiedział odsuwając się na bok. Jeden ze strażników już czekał na zewnątrz. – Możemy?

Nie możemy, nie mamy wyjścia. Pea przemknęła pomiędzy nimi w stronę milczącego zbira. Co zaskakujące, nie szli wcale daleko. Korytarz był ponury i niemal zbyt ciemny. Minęli jeszcze dwie cele, ale Peanellise nie mogła dojrzeć, czy ktokolwiek znajdował się w środku. Zapach wilgoci i uryny utrudniał oddychanie, możliwe że cele znajdowały się głęboko pod ziemią.

Gdy przyszło im się wspiąć na dość strome schody miała swoje potwierdzenie. Trzydzieści trzy, policzyła wszystkie, stopnie później musiała mrużyć oczy przed ostrym światłem. Ciężko stwierdzić, czy był już późny ranek czy może popołudnie – o tym, czy to w ogóle dzień po ceremonii nawet nie myślała. Nie dane jej było się rozejrzeć, gdy tylko przekręciła głowę została pchnięta i dupek za nią syknął, by patrzyła pod nogi.

Widziała tylko zadbane wnętrze, które mogło być salonem w domu jak i poczekalnią zakrystii. Dojrzała kątem oka wielką rzeźbę, była biała.

Z jej nóg spływała krew.

Peanellise przełknęła ciężko ślinę. Pewnie jej się wydawało, rzeźby nie krwawią.

Chyba że są ludźmi, zanurzonymi w...

Kolejne trzy kroki nie oddychała, odzyskanie rezolutnej miny było niemożliwe. Co to za miejsce, do cholery?

Wprowadzili ją do pomieszczenia, gabinetu z solidnym biurkiem zawalonym teczkami oraz książkami. Ściana za nim zastawiona była rzędami ksiąg w skórzanej oprawie. Półki przytwierdzono bezpośrednio do ascetycznie szarej cegły.

Peanellie zamarła w miejscu, patrząc na dyby z klęcznikiem. Zamiast prostej deski albo miękkiej poduszeczki, z metalu wystawały niezliczone, maleńkie i cholernie ostre igły. Tuż obok znajdował się kominek, w którym płonął ogień. Dyby były tak blisko niego, że podczas klęczenia ciepło musiało stawać się nie do zniesienia.

– Nasi akolici wiedzą, że Pokuta Franciszka czeka ich za najmniejsze przewinienie – pełen zadumy głos Generała dobiegł zza prawego ramienia kobiety. – Zostawcie nas.

Dwa zakapiory zrobiły to niechętnie, mierząc ją spojrzeniami przed wyjściem. Jakbym w tym worku mogła zrobić krzywdę komuś innemu niż Coco Chanel. Kwaśne, ironiczne myśli pomagały się jakoś trzymać Pei. Starała się już więcej nie patrzeć na dyby, ale reszta pokoju jakoś nie napawała optymizmem. Dwie rzeźby, tym razem bez wątpienia z marmuru przetykanego złotymi żyłkami, przedstawiały ludzi w agonii. Oboje odziani byli w poszarpane łachmany przepasane sznurami przypominającymi bicz.

– Ach tak, nasi święci męczennicy – Generał ruszył w stronę rzeźb, kiwając głową w zrozumieniu. – Walczyli dwanaście dni i dwanaście nocy z demonami, póki ich z siebie nie wyegzorcyzmowali. Francesco Valetti i Giancome Rosante, założyciele Zakonu.

Peanellise strzeliła spojrzeniem do modlącej się pod drzwiami Grety.

– Czym jest twój Zakon? – Pea zapytała ochryple.

Mężczyzna zachichotał i wskazał miejsce przed biurkiem, samemu zasiadając w królewskim fotelu. Krzesło okazało się tak niewygodne, jak wyglądało, ale mogła chociaż dać wytchnienie zmarzniętym stopom, ponieważ pod biurkiem leżał dywan. Jak przytulnie.

– Cieszę się, że jesteś ciekawa – zaczął porządkować papiery jak gdyby nigdy nic. – Zakon to za mała nazwa dla tego, co robimy dla ludzkości. Jednak, po co szukać poklasku, gdy liczy się dobro innych?

Pea mruknęła niewyraźnie:

– Nasza definicja dobra trochę się rozmija.

Uniósł na nią wzrok, przeszywając ją nim na wskroś.

– W końcu, w pewnym momencie, stanie się zbieżna – odparł twardym, pewnym siebie głosem. – Opętani przez demony zawsze mówią jednym tonem. Ich krzyki w końcu zmieniają się w prośby o rozgrzeszenie. Czy ty na nie zasługujesz?

Zasługiwała na to, żeby wyjść z tego pierdolnika w jednym kawałku.

– Czy nie każdy człowiek na nie zasługuje? – powiedziała ostrożnie. – Nie taką powinniście mieć misję?

Generał prychnął, znów rozbawiony z jakiegoś powodu.

– Sam Bóg wie, że dostąpienie wiecznej chwały przysługuje nielicznym. Piekło inaczej nie byłoby pełne plugawych kusicieli, zwabiających niewiernych. Czasem zdarza się, że nasi bracia schodzą ze ścieżki światła, ale my zawsze im pomagamy.

– A co z siostrami? – wymamrotała pod nosem, obejmując się ramionami.

– Przeważnie nie ma dla was ratunku – mruknął w zadumie, odsuwając się na oparcie fotela. Mogła się domyślić, że gościu nie będzie pałał miłością do kobiet. – Urszulanki jednak pokazały, że wśród robaczywych jabłek są i te jędrne.

Pei przewracało się w żołądku od tych analogii. Mężczyzna z wigorem wstał od biurka i skierował się do jednej z półek. Znajdowała się zbyt blisko dybów, by kobieta mogła śledzić jego ruchy bez odruchu wymiotnego. Generał nie kazał jej długo czekać. Wrócił z trzema, lekko postrzępionymi na brzegu kartami. Wręczył je kobiecie z zachęcającym mruknięciem.

– Co to? – Pea zapytała nienawidząc tego, jak drżący miała głos.

– Sama mi powiedz – odparł zadowolony.

Ciekawość zwyciężyła. Wzięła kartki do ręki jakby były jadowitym wężem i obejrzała je uważnie.

– To karty z księgi Anonima – wymamrotała zaskoczona. Patrzyła na dwa staloryty, jeden z tuzinem klęczących zakonnic, bijących pokłony z różańcami w rękach. Drugi zaś przedstawiał niewyraźną figurę anioła w niebiosa, który objawiał się tym samym zakonnicom. Pea podskórnie wiedziała, że to Metatron. Pospiesznie przejrzała ostatnie dwa akapity. Pokutowały trzydzieści dni, nim niebiosa je usłyszały. Błagały i prosiły, mówiły że tak dłużej być nie może. Słyszały wieści z wszelkich zakątków świata, że demony i anioły łożyły z ludźmi, że część zaczęła ich czcić a reszta wciąż nie dawała wiary. Zakonnice nie chciały takiego świata, realiów w których każda z nich będzie zagrożona przez innych, ponieważ mogły zostać oskarżone o wszystko. Metatron przekazało, że Bóg zrozumiał iż ludzie nie są gotowi, a wojna na Ziemi dotknęłaby wszystkich ras, jakie stworzył i to w bezgranicznym stopniu. Gdy nadejdzie czas Metatron przekazało. Zakonnice świętowały przekonane, że te czasy nie nadejdą, a teraz one same już nie zobaczą swoich sióstr na stosach. Pea głęboko westchnęła, tyle nadziei i naiwności. Nawet Anonim, chociaż opisał to po objawieniu Metatrona, przeczuwał że dokonano większej krzywdy niż pożytku. – I tak to na niewiele pomogło, palenie kobiet skończyło się dużo później.

– Hmmm, niezwykłe, prawda? Ale powiedz mi jedno, jak podrzędna piekareczka bez wykształcenia odczytała niebiański dialekt, jakby był to jej pierwszy język? – Generał chwycił Peanellise pod brodą, gdy ta zamarła przerażona. Na śmierć, oby nie dosłownie, zapomniała że ten tekst nie był po angielsku. Mężczyzna trzymał ją jak w imadle, z jego oczu pałała nienawiść.

– Dlaczego twierdzisz, że opętał mnie demon a nie błogosławił mi anioł? – wycedziła powoli, czując nadchodzące siniaki na szczęce.

Generał pchnął ją do tyłu z taką siłą, że wywróciła się wraz z krzesłem. Złapał Peę za włosy i musiała się nieźle nagimnastykować, żeby nie wyrwał jej całej garści. Nie przypiął ją do dybów, ale rzucił tuż obok nich. Patrzyła na przyrząd z przerażeniem, zauważyła zakrzepłą krew, która mocno wgryzła się w drewno i warstwami osadziła się na dnie kolców.

– Przytrzymaj ją – mężczyzna warknął do Grety. Ta chwyciła za ramiona Pei, ale kobieta zaczęła się szamotać. Zakonnica była silna, lecz dopiero po ciosie w głowę od Generała Pea zwiotczała. Zamroczona osunęła się na chłodną podłogę, a Greta niemal uklęknęła na jej plecach. – Żaden anioł nie zerknąłby w twoim kierunku, szatańska szmato.

Nie widziała co robił, ale poczuła. Złapał za jej wyciągnięte ramie i przyłożył do nagiej skóry rozpalony do czerwoności okrąg. Krzyczała niemal do zdarcia gardła, a Generał trzymał ten pręt może kilka sekund. Gdy go odjął przez łzy zobaczyła, że blaszka nie miała żadnych symboli, została napiętnowana nawet okręgiem.

Na skórze Peanellise zaczął ujawniać się nierówny znak, który można wziąć za przekreślony, odwrócony krzyż.

– Jak? – wyjąkała oszołomiona, wciąż z echem bólu jaki przyniósł rozżarzony okrąg. Szybko zaczęła czuć pulsowanie, ale nie przypominało pierwszego cierpienia, ono już w ogóle zniknęło. Teraz czuła się wręcz... uspokojona. Ten symbol coś oznaczał, ale był dobry, nieważne co sądzili ci psychopaci. W przedziwny sposób zyskała namacalny znak, że Carnivean wciąż, w jakimś stopniu, był z nią.

– Lucyfer zawsze zostawia swój znak – Generał syknął, a Pea miała ochotę jęknąć, że jego to nawet jeszcze nie poznała. – Nie możemy zwlekać. Greto idź przygotuj stos.

Pea chciała poderwać się na równe nogi, gdy kolana zakonnicy zniknęły z jej pleców. Mężczyzna był szybszy i złapał ją za kark. Kobieta przyłożyła do symbolu swoją dłoń w ochronnym geście. Generał na twarzy miał wymalowaną euforię.

– Napawa mnie dumą fakt, że się do was nie mylę – syknął wprost w twarz Pei. – Założyciele prawili, żeby nigdy nie przepuszczać niewinnym twarzom, bo te skrywają najwięcej niegodziwości. A ty, Amedeo – sarknął jej nazwisko niczym przekleństwo. – Jesteś kwintesencją niegodziwości. Głupia Greta myślała, że można cię nawrócić, ale takie jak ty tego nie robią, prawda? Nasz Zakon od zawsze o tym wiedział.

Peanellise przełknęła ślinę, mruganiem odganiając łzy. Mężczyzna potrząsał nią za kark niczym niesfornym kundlem.

– Ciągle mówisz jaki to twój Zakon jest wspaniały, rycerze w lśniącej zbroi – wyszeptała. – Ale co wy właściwie robicie? Dręczysz akolitów i palisz niewinnych?

– Myślisz, że tylko tym jesteśmy? – warknął. – Bajeczką z filmów?

– Anioły i demony tez powinny takie być – mruknęła.

– Jesteśmy zbroją Pana, jego mieczem, słowem i osądem. Zakonem ponad zakonami, przewodnikami ludu – powiedział to tak spokojnie, że przerażało to Peę o wiele bardziej niż wszystkie inne krzyki. – Od pięciuset lat walczymy z demonami i dzięki Watykanowi będziemy to robić pięć kolejnych mileniów. Nie masz w sobie pokory i rozumu, durna, ale nasza wiara daje nam objawienia. Aniołowie, którzy nas odwiedzają, prowadzą nas i uczą naszych akolitów jak z wami walczyć. Dziwki na stos, demony do nicości – Generał przybliżył się o krok, ich klatki piersiowe zderzyły się ze sobą ale nie pozwolił się odsunąć kobiecie. – Wiemy wszystko. Zakonnica jest głupia i ślepo prze do przodu, ale ty wiesz. Nie udawaj, że sama jesteś taka jak ona.

Zasznurowała usta nie wiedząc co więcej powiedzieć.

Czy naprawdę aniołowie do nich przychodzili, czy po prostu ci goście byli odklejeni? Bała się o tym myśleć, ale chyba widział w jej oczach wszystko, ponieważ samozadowolenie odbijające się na jego twarzy było obrzydliwe. Puścił ją i Pea bezwiednie opadła na ziemię. Stukanie butów Generała brzmiało niczym armatnie huki. Zadowolony nalał sobie wina z karafki i uniósł w jej kierunku kieliszek w ramach salutu.

– Oj nie wyglądaj na aż tak wstrząśniętą, Kotwico – zachichotał gdy się wzdrygnęła. – Francesco i Giancome, gdy uwolnili się od swoich demonów, uwierz było to całkiem trudne, zabić swoich zakotwiczonych partnerów, zajęli się też Lorento z Sorbony, tym twoim Anonimem.

Peanellise przeniosła ciężar ciała tak, by usiąść na podłodze. Miała wrażenie, że serce podjechało jej do gardła, utrudniając mówienie.

– Jak mogli zabić swoich... – ochronnie ścisnęła znak na przedramieniu. Czuła, że teraz to jedyny sygnał, że Carnivean wciąż żył.

– Fascynujące, nieprawdaż? – Generał zaśmiał się, łykając do końca wina. – Jakimże trzeba być wytrwałym wojownikiem Boga, by po jego decyzji odciąć się od wpływu Piekła i służyć już zawsze Niebiosom? Wiedzieli, że Lorento będzie chciał głosić ukrytą prawdę. Na szczęście głupiec zrobił tylko jedną kopię księgi. Płyty ze stalorytami są bezpiecznie ukryte, Lorento dawno gryzie piach, a nasz Zakon od początku unicestwia Zakotwiczonych. Cóż wspanialszego, niż podążać głosem Pana?

Podążyć na terapię. Pea pomyślała oszołomiona. Nie stawiała oporu, gdy poderwali ją na równe nogi i wyciągnęli z gabinetu. Mężczyźni byli za silni, a ona zbyt przerażona.

Dopiero gdy wyprowadzili ją na dziedziniec, na którym faktycznie czekał na nią stos, zaczęła się dziko szarpać i krzyczeć imię Carniveana oraz każdej nieziemskiej istoty co sił w płucach.




******

Jako że jutro jadę na targi do Warszawy i nie będzie mnie aż do późnych godzin w niedzielę, to chciałam Wam zostawić pół rozdziału ❤️ W poniedziałek wleci kolejna część i epilog 😊

Ściskam! ❤️‍🔥❤️‍🔥❤️‍🔥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro