Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22. Kotwica

Nikt mnie nie nauczył zegarka  i piętnasta zawsze dla mnie jest piątą...

No dobra, zagapiłam się, nie ukrywajmy 🙈 Ale zapraszam na rozdział 22, do końca został jeszcze jeden + epilog ❤️


******

Carnivean nie chciał się kłócić, ale ochota na przełożenie tej lekkomyślnej kobiety przez kolano minęła mu dopiero po długich godzinach. Nie wiedział jakim cudem powstrzymał się od zamknięcia w bunkrze Peanellise. Dla jej, czy dla własnego dobra było mało istotne. Po prostu żeby ta szalona istota nie pchała się do paszczy lwa „bo miała przeczucie".

Przeczucie, kurwa!

Starała się ukryć rozbawienie na to, jaki podburzony tym był. Nie dość, że odkryła informacje, o których nikt nie powinien mieć pojęcia, to teoretycznie zrobiła misję na terenie wroga.

Zdawał sobie sprawę z tego, że złoszczenie się z troski na Peanellise mija się z celem, a prawdziwą złość, taką gorącą furię wzbudził w nim Metatron. Carnivean balansował na cienkiej granicy akceptacji. Musiał wmówić sobie, że istniał jakiś powód. Tylko jaki to musiał być powód, żeby ukryć prawdziwą naturę demonów i aniołów?

Czy Archaniołowie wiedzieli? Któryś musiał, ponieważ jeśli było to ukryte przez Razielem lub Gabrielem... Vean ścisnął nasadę nosa. Siedział na podłodze oparty o materac, Peanellise zasnęła z dłonią blisko jego głowy. Miała bardzo płytki sen, co chwila się wybudzała i nie wciągała go do fantazji. Za dużo negatywnych emocji. Obrócił głowę, by przytulić policzek do jej palców i uniósł wolumin by kontynuować lekturę.

Księga była prawdziwa, każde słowo w niej zawarte to świadectwo wiary i historia prawdy. W porównaniu do ksiąg religijnych, pisanych przez osoby negatywnie nastawione do istot piekielnych, ta była inna. Anonim pisał ze współczuciem, wręcz empatią dla piekła. Palce Carniveana mrowiły przez zetknięcie z papierem, był to przyjemny rodzaj ciepła.

Argumenty Anonima były jasne: jak najwięcej niebian i piekielników powinno odnaleźć osoby, z którą się zakotwiczą. Tylko w ten sposób świat nie będzie się borykał z niebezpieczeństwami wynikającymi z zagrożeń.

Carnivean gryzł się nad tym najdłużej. Jak w pewien sposób mógł zaakceptować fakt, że Kotwice nigdy nie były czymś złym, to o co chodziło z zagrożeniami? Lucyfer pilnował Głębin, wszyscy mieli świadomość, że z nicości zawsze może narodzić się byt.

A nowe byty nie powstałe przez ręce Boga to zagrożenie, nad jakimi nie debatowali od początków dziejów.

Minęły eony od narodzenia myśli i światła, świata który znali wszyscy. Liczyli na umiejętności Archanioła Upadłego, na czujność Lucyfera.

Carnivean przełknął ciężko. Ale jeśli Lucyfer, Michael i Gabriel byli rozproszeni człowiekiem mogło to wróżyć źle. Nie, żeby ludzie zawadzali, Peanellise była fantastycznym przykładem tego, że jedna osoba burzy mury uprzedzeń i kłamstw.

Czy człowiek trójcy zawali im kosmos na głowy?

Zamknął wolumin z westchnieniem. Czytał już powtórnie część akapitów, katując się świadomością, że Metatron ich skrzywdziło. Do cholery, wszystkie zakotwiczenia kończące się tragedią nie mają sensu. Według księgi każda nieziemska istota zasługuje na Kotwicę, te wspierają ich na poziomie, o którym współbracia i siostry nie myślą. Kotwice, elementarny filar stworzenia świata, jeśli były sabotowane specjalnie...

Carnivean odłożył wolumin. Ciężko mu było przypomnieć sobie okres Loudun. Nawet gdy Ashmodai wyciągnął na powierzchnię część tamtych wydarzeń, wciąż było coś nie tak. Nie zastanawiał się nad tym zbytnio, ale Ashmodai sam z siebie nie powiedział więcej... Gdy teraz Carnivean to roztrząsał, zorientował się, że wszystkie nawiązania do kotwiczenia pojawiały się w jego myślach po tamtym okresie. Z Piekła przetrwał dotychczas tylko Ifaaz ze swoją kobietą, a zakotwiczeni ze swoimi ludźmi z Niebios byli Jalalia i Shireniel. Reszta...

Czy reszta mogła zostać sabotowana?

Carnivean uniósł spojrzenie na Peanellise. Księga nie zdradziła mu niczego nowego dotyczącego samego rytuału, chodziło w niej o to kim są kotwice. Historia Zivera i jego urszulanki była równie dobijająca. Kościół spalił ją z Seraphiną, a Archaniołowie zgładzili Zivera który oszalał.

Imiona Archaniołów zostały wymazane, ale czy oni sami dalej istnieją?

Orobas zjawił się w mieszkaniu jakiś czas później, gdy Peanellise budziła się i zasypiała do świtu jeszcze dwa razy. Teraz zasnęła mocno wycieńczona przewracaniem się z boku na bok i przybycie demona ją nie poruszyło.

Bass szturchnął go butem.

– Nie wyglądasz zbyt promiennie w dzień ceremonii – mruknął na poły rozbawiony. Przywdział ludzkie oblicze, minę miał nieco znużoną. Potoczył wzrokiem po pokoju i uniósł wysoko brew. – W sumie sam nie miałbym lepszego nastroju w tym miejscu.

Carnivaean uśmiechnął się krzywo i z westchnieniem podniósł się na równe nogi.

– Nastrój pogorszy ci to – odparł i przekazał mu księgę. Bass obejrzał ją pod każdym kątem, czując moc jaka z niej płynęła.

– Skąd to masz? – zapytał zaciekawiony, ale Vean wzruszył ramionami. Demon otwarł księgę na historii Zivera. Prędko obrzucił tekst spojrzeniem, a wesołość szybko spełzła z jego twarzy. Palcami prześledził miedzioryt przedstawiający płonącą kobietę i mężczyznę wykrzywionego w agonii tuż przed stosem. – To nie może być prawda, Vean. Pamiętałbym to! – syknął gniewnie, źrenice miał maksymalnie rozszerzone.

– Ktokolwiek z nas by to pamiętał, jeśli nie zostałoby to wymazane – odmruknął. – Peanellise ukradła to urszulankom. Cała księga...

Urwał gwałtownie, gdy Bass uniósł wolumin pod światło późnego ranka.

– Tu były jakieś karty – zawołał nagląco. – Spójrz, tutaj są linie cięcia, ktoś musiał ostrożnie je usunąć.

Carnivean zmarszczył brwi, odbierając od niego księgę. Nie pomylił się, faktycznie faktura w tamtym miejscu była odrobinę inna. Zaryzykował pęknięcia na grzbiecie, ale maksymalnie ją otworzył. Oboje od razu dojrzeli minimalne resztki dwóch kart.

– Miałem wrażenie, że coś z tej historii brakuje – wymruczał. – Ktoś się pozbył refleksji Anonima, albo podsumowania.

Wzrok jego i Bassa spotkał się ponad księgą.

– Powiedziałeś o tym Ashmodaiowi? – zapytał, ale ton głosu był jednoznaczny: obyś tego nie zrobił.

– Jesteś pierwszą osobą, której to pokazuje – przyznał. Nim Orobas mógł poprosić o wyjaśnienia sam go we wszystko wprowadził. Demon zaczął krążyć po mieszkaniu niczym gniewny kocur. Rysy jego twarzy się wyostrzyły, zaczęły przybierać ciemniejszy ton. – Chcę najpierw przeprowadzić ceremonię – zakończył. – Wierzę, że Anonim przekazuje prawdę i zakotwiczenie się z Peanellise jest konieczne. Nie skuszę losu wcześniej.

Przyjaciel ciężko oddychał, nim zatrzymał się o krok od Carniveana. Powoli pokręcił głową z niedowierzaniem i prychnął z goryczą.

– Ja pierdole, Vean. O czym jeszcze nie wiemy? – syknął. – Tajemnice wszechświata miały być nieznane dla ludzi a tu wychodzi, że oni wiedzieli o istotnej części nas samych.

Patrzył na niego ze zrozumieniem, ponieważ Vean dosłownie podzielał każde z tych uczuć oraz wątpliwości. Obejrzał się na Peanellise, która obróciła się w ich stronę, ale jeszcze się nie dobudziła.

– Ciężko mi nie cofać się we wspomnieniach, żeby analizować je w poszukiwaniu luki – zniżył głos. – Boję się, że tylko przez to oszaleję, bo szukać wyrw w działaniu Metatrona...

– Wiem, wiem – Bass westchnął ciężko, jego ramiona opadły pokonane. Zacisnął mocno szczęki i rysy twarzy demona wróciły do bardziej ludzkich. – Miałem zapytać czy jesteś gotowy na ceremonię i który człowiek będzie towarzyszyć Peanellise. Na prawdy objawione się nie pisałem, głąbie.

Posłałby mu przepraszający uśmiech, gdyby było za co przepraszać.

– Nikeela mieszka przy Miramonte, niski, jasny dom z czerwonym dachem. Jeśli nie będzie jej tam, zastaniecie ją w Złocistych Nożyczkach w centrum – powiedział i uściskał jego bark z wdzięcznością. – Poproś Sitriego, żeby otworzył umysł dziewczyny. I niech wymaże jej wspomnienie o kradzeniu księgi.

– Wolałabym, żeby tego nie robił. To byłoby dla niej za wiele – rozespany głos Peanellise przerwał Veanowi. – Cześć, Bass.

Siadła powoli, dłonią zakrywając rozdzierające duszę ziewanie.

– Hej, rozrabiako – mrugnął do niej. – Niestety, Vean ma rację, twoja przyjaciółka będzie bezpieczniejsza bez tej wiedzy.

Peanellise spojrzała na nich ze zmarszczoną twarzą.

– Michael obiecał, że Greta nie będzie już problemem, dlaczego mamy martwić się innymi urszulankami? – zapytała ciężkim tonem.

Orobas posłał mu zdziwione spojrzenie.

– Potem wyjaśnię – mruknął półgębkiem. – Moja miła, łatwiej jest zabrać ten mały ułamek, zmienić go na tylko i wyłącznie odwiedziny w bibliotece, a nie kradzież. Coś takiego prowadzi do wątpliwości w twoje działanie, pytania co do ważności księgi.

Kobieta wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się niemrawo. Odsunęła skołtunione włosy z twarzy, ale te szybko ponownie opadły na jej policzki.

– Myślała, że pracujesz na czarnym rynku. – Skrzywiła się, gdy zrobił jednoznaczną minę. – Okej, może masz rację, ale i tak będzie mi to ciążyć.

Orobas przysiadł na krawędzi łóżka i poklepał kobietę po wypukłości kolana pod przykryciem.

– I tak musimy sprawić, by lekką ręką przyjęła ceremonię – wytknął łagodnie. – Chociaż w tym momencie na myśl o manipulowaniu wspomnieniami mnie mdli, to w przypadku człowieka bezpieczna opcja.

Peanellise wciąż nie do końca była przekonana, ale przytaknęła głową.

– Dobrze, dobrze – westchnęła i pomasowała czoło. – Zróbcie to łagodnie, Niks ma przyjść tutaj koło czwartej.

– Wyrobisz się na ósmą? – Bass szturchnął ją łokciem, aż syknęła zirytowana. I tylko trochę rozśmieszona.

– Jak to, ceremonia demonów nie odbywa się o trzeciej nad ranem? Łamiesz mi serce! – Złapała się za pierś i padła na materac.

Orobas prychnął urażony.

– Ciężko będzie się z tobą przyjaźnić całą wieczność, prawda, rozrabiako? – przekora w jego głosie pasowała do szelmowskiego błysku w oku.

– Tydzień bez nas i zaczniesz tęsknić – Vean wymamrotał za jego plecami, na co Peanellise się roześmiała.

– Tydzień bez was to kolejny tydzień bez zawalającego się świata na moją głowę – odchrząknął niezadowolony, ale wstał z westchnieniem. – Pójdę do Sitriego, a wy się jeszcze pomigdalcie.

Vean spojrzał na niego kwaśno.

– Dzięki – odparł mimo to. Skinął głową na księgę i dodał: – Po kotwiczeniu będziemy się musieli gdzieś przenieść, ale na czas naszej części przyjdź tu i poczytaj. Przed samą ceremonią posiedzę na chwilę w nicości...

Orobas uniósł uspokajająco dłonie.

– Tak, będę się gdzieś tu kręcił, spokojnie.

Nim Vean mógł mu jeszcze raz podziękować, Bass zniknął z szelestem piór. Peanellise z westchnieniem położyła się na boku.

– Nie uważasz, że to zbytnia troska?

Tym razem ona zarobiła niezadowolone spojrzenie.

– Przezorny, Peanellise, unika części kłopotów – powiedział obronnie. – Śniadanie?

Z jęknięciem przytaknęła i przewróciła się na plecy.

– Największe, o jakim pomyślisz. – Leżała przez jakiś czas zadowolona, ale wkrótce Vean usłyszał ciche westchnienie. Bez przerywania pracy nad naleśnikami spojrzał na nią znad ramienia. – Chyba powinnam zacząć się pakować... Nie ma tego wiele, ale nie chciałabym zostawiać książek.

Vean zamruczał w zamyśleniu i podszedł do niej z kubkiem mocnej kawy. Jęknęła z przyjemności, gdy wzięła pierwszy łyk. Z uśmiechem wrócił do patelni, wdychając zapach bekonu.

– Bass ma całkiem uczynny nastrój, może się zająć mieszkaniem gdy my będziemy kończyć ceremonię – zaproponował. – Przechowa wszystko z bezpiecznym miejscu.

Uśmiechnęła się do niego i widział, że odetchnęła też z ulgą. Umościła się wygodnie na łóżku, siadając po turecku. Przyjęła od niego talerz i zaczęła pochłaniać wszystko z apetytem. Na wpół położył się na łóżku, odwrócony w jej kierunku. Dłonią sięgnął ku kolanu kobiety, kciukiem muskał mały rozstęp z boku nogi. Pochylił się, żeby go pocałować, a potem tam został, z zadowoleniem opierając głowę na ciepłym ciele Peanellise.

– Co jeszcze mi powiesz o ceremonii? – zapytała pomiędzy kęsami.

Uśmiechnął się pod nosem i obrócił głowę, by spojrzeć na kobietę.

– A pokażesz mi teraz sukienkę? – Z niezadowoleniem zajęła się chrupaniem bekonu i łypaniem na niego z byka. Roześmiał się pod nosem, przez co zarobił jeszcze jadowitsze spojrzenie. – Niech to będzie dla ciebie przygoda. To głównie inkantacja, intencja i... coś przyjemnego, obiecuję.

Uderzyła go poduszką, ale już więcej nie próbowała dopytywać. A przynajmniej mocno się powstrzymywała, co potwornie śmieszyło Carniveana. Zaczął się bać, że w końcu się zapowietrzy.

Do przyjścia Nikeeli zostało jeszcze trochę czasu i Peanellise nie mogła usiedzieć w spokoju. Po śniadaniu rozpierała ją energia, więc zaczęła przeglądać rzeczy z mieszkania. Pomimo dość radykalnego „spadaj stąd" postanowiła zostawić kuchnie dla kolejnego lokatora. Próbowała też racjonalnie podejść do książek, bo może oddałaby część do biblioteki, ale Carnivean tylko patrzył na nią z uprzejmym uśmiechem. Oboje wiedzieli, że gdziekolwiek pojadą, wszystkie książki ruszą wraz z nimi.

Vean ukrył się w cieniach, gdy do drzwi zastukała Nikeela. Peanellise wpierw była przejęta stanem kobiety, co rusz zerkała w stronę katą, gdzie stał. Obserwował czujnie je obie, ale Nikeela dość szybko dochodziła do siebie – jej umysł musiał być całkiem wrażliwy na nieziemskie wpływy i Sitri trochę przeholował. Peanellise chyba domyślała się, skąd bierze się zamroczenie przyjaciółki. Carnivean kupił im alkohol, ale jego kobieta wpierw nakarmiła Nikeelę, zanim ręce którejkolwiek spoczęły na winie.

Ledwo udawało mu się powstrzymać od wzięcia zaniepokojonej Peanellise w swoje ramiona. Widząc ukrywany smutek w jej oczach łykał gorzką pigułkę czegoś, czego wcześniej nie znał – świadomości ludzkiej straty. W tym momencie, z przyjaciółką o zmienionych wspomnieniach, do Peanellise musiało dojść, że to ulotny moment. Te przygotowania i wspólny śmiech będą tylko małą częścią przyszłości. Carnivean nie mógł zmienić jej uczuć, mógł mieć za to nadzieję, że będą przynosić cierpienia, a pocieszenie. Ponieważ strata jest nieodłączna na tym świecie, a znanie kogoś chociaż przez ułamek dnia powinno być tego warte.

Kobiety najedzone makaronem z krewetkami zajęły się małym spa. Nie obserwował je długo, musiał zebrać całą siłę w cieniach i mirażu, oddać siebie na chwilę nicości. Przebywanie w ciszy nabrało gorzkiego wyrazu – mógłby się czuć jak hipokryta, ale było coś w jego przedwiecznym rytuale nagle zepsutego. Pustka zawsze niosła pocieszenie, a z nową wiedzą jawiła się mu jako kajdany. Nie chciał podchodzić do ceremonii z takim nastawieniem.

Najwyraźniej nie tylko Peanellise czekało uczenie się nowej rzeczywistości.

Gdy wrócił na ziemię została niespełna godzina do ceremonii. Wpierw przeniósł się do kręgu na górze Diablo. Orobas już uwinął się ze wszystkim, nie pozostało mu nic do pracy. Krąg z niskich kamieni miał już wyrysowane znaki pomyślności i wiązania, całkiem podobne do tych używanych przy przyzwaniu. Intencja była jednak z goła inna.

Słońce dopiero miało zamiar zachodzić, zbocze góry było pięknie oświetlone ciemniejącymi promieniami. Trawa pod stopami Carniveana uginała się w grubych źdźbłach. Bass wybrał idealne miejsce, podłoże było wystarczająco miękkie, by nie przyprawić Peanellise dyskomfortu. Świecie nabite na pazurzaste podstawki rozmieścił na wysokich nóżkach tuż za kręgiem. Każda symbolizowała cztery strony świata, dwie kolejne oznaczające Niebo oraz Piekło już czekały na środku.

– Zdenerwowany? – Orobas posłał mu krzywy uśmiech, zaskakująco mało złośliwy. Demon ubrał się w luźny garnitur, pozostał przy ludzkim obliczu.

– Może trochę – przyznał roztargniony. Rozglądał się wokół, szukając czegoś, ale mała polana oraz otaczająca ich ściana drzew nie odbiegały od normy. Linia energetyczna, kumulująca się pod górą Diablo przyjemnie szumiała pod jego stopami.

– Hej, Vean – Bass podszedł i ścisnął go za ramię. – Widzę, że coś cię dręczy. Wszystko jest dopracowane, Sitri spokojnie przeprowadził Nikeelę przez wszystko, będzie czekał na nią w jej domu, by stłumić wspomnienia. Peanellise raczej w nic się nie wpakuje.

Carnivean prychnął i posłał mu kose spojrzenie. Jego kobieta mogła zrobić tuzin nieprzewidywalnych rzeczy, zanim zjawi się na tej górze. Nadchodził jednak czas, by wrócić do mieszkania po Peanellise i jej sacer testis. Uzgodnili, że lepiej będzie je przenieść bezpośrednio na górę.

Trochę też koiło tę jego niecierpliwość.

Wiedział, że Peanellise będzie wyglądać nieziemsko, ale niezadowolona kobieta, ściągająca sobie z twarzy jedno z piór Orobasa, przekroczyła jego najśmielsze oczekiwania. Gładkie, spływające do ramion włosy miał ochotę wzburzyć, by nie wyglądały tak perfekcyjnie. Ciemna czerwień ust w jego myślach już robiła się rozmazana, nie tylko przez jego usta.

Chyba był beznadziejnym panem młodym.

Uśmiechnął się czule do Peanellise, która spojrzała na niego z pewną dozą bezbronności. Sam siebie zamknął w klatce i kazał się zachowywać. Podeszli do siebie w tym samym momencie. Kobieta w tej sukni wyglądała powabnie – niewinnie wręcz, jakby sama była z niebios. Jego oczy rozbłysły na widok głębokich wycięć w spódnicy.

– Inkub do samego końca – szepnęła rozbawiona.

Pokręcił głową w zadumie.

– Już masz mnie na kolanach, ale ta sukienka... – tchnął do jej ucha, przymykając powieki. Oddzielił się od otoczenia i skupił tylko na zapachu kobiety, na jej ciepłym ciele nachylającym się w jego kierunku. – Peanellise, jesteś jak klejnot koronny, aż wstyd mi, że jestem podrzędnym demonem, a nie władcą.

– Miałam nie płakać przed – wymamrotała do siebie, przez co przyciągnął ją do uścisku. Starał się po prostu trzymać ją przy sobie, a nie zmierzwić ją na dziesięć różnych, jakże kuszących sposobów. Wyraźnie spokojniejsza odsunęła się od niego, na koniuszkach rzęs prawego oka wisiała łza. Zebrał ją łagodnie, by nie stresowała się niczym. – Jesteś ważniejszy, niż jakikolwiek król. Inaczej by mnie tu nie było.

Uśmiechnął się krzywo i dotknął jej czoła swoim. Zanim mógł zapewnić ją, że będzie czcił ziemię, po której stąpa, ostentacyjnie donośne odchrząknięcie Orobasa przerwało jego planowaną laurkę. Carnivean spojrzał na niego krzywo, ale demon uśmiechnął się promiennie i wskazał na krąg.

– Nie żebym był strasznie zajętym d... człowiekiem, ale warto dziś zacząć, prawda? – Mała wpadka językowa i tak przeszłaby niezauważona przez Nikeelę, kobieta z ogromnymi oczami oraz półotwartymi oczami chodziła w okół kręgu i przyglądała się rozstawionym świecom.

Vean zauważył niepewną minę Peanelllise.

– Wszystko poszło dobrze? – zapytał półgłosem. Zrobiła taką minę, że zrozumiał: ciężko powiedzieć. Nie powstrzymywał się przed ostatnim, przelotnym pocałunkiem. Przesunął swoimi ustami po jej wydatnej górnej wardze w geście obietnicy. Złapał wzrokiem Orobasa, który czujnie przyglądał się przechadzającej się kobiecie.

– Skoro wszyscy są gotowi, Nikeelo weź proszę ten sztylet i natnij dłoń swoją oraz Peanellise – poinstruował ją, a kobieta bez mrugnięcia powieką wzięła od niego athame. Niechętnie odsunął się od Peanellise i podszedł do Bassa, by zrobić to samo, co musiały one. Obaj jednak mocno skupiali się na kobietach – Orobas nie przestał, dopóki nie stanęły ze splecionymi dłońmi naprzeciwko nich. To musiał być dla niego jakiś sygnał, ponieważ zadowolony uniósł swoją zakrwawioną dłoń i złapał jego rękę. – Oddaję cię kręgowi, byś został uziemiony.

Za ich plecami Nikeela powtórzyła te słowa, oboje zaprowadzili ich do kamieni kręgu. Bass ścisnął jego rękę przed przestąpieniem linii. Peanellise obejrzała się na Nikeelę, ale szybko wróciła wzrokiem do Veana. Instynktownie wyciągnęła dłoń w kierunku Carniveana.

Inkub uniósł ją raną do góry i ucałował, krwią kobiety naznaczając swoje usta. Pierwsza linia kotwicy zawiązana. Ogień na knotach świec, umieszczonych na granicy kręgu, zapłonął mocno. Peanellise z ciekawością przyglądała się wszystkiemu w okół, ale Vean nie był w stanie odwrócić spojrzenia od niej.

Obok ich stóp leżały dwie świece, które Bass nakazał im unieść. Ich nacięte dłonie wciąż były złączone, a trzymane w lewej zamykały ich węzeł.

– Sześć dla demonów, siedem dla boskiego ładu, osiem dla nieskończoności – Orobas przeczytał, wskazując kolejno na cztery strony świata, dwójkę w kręgu i dwoje sacer testis. Jego dłonie kreśliły ulotne znaki, jakich ludzkie oko nie mogło wychwycić, on widział skrzące się linie szybko niknące w powietrzu.

– Światy nie znaczą tyle, ile wasze kotwiczenie – łagodny głos Nikeeli uniósł się pomiędzy nimi w kojącym rytmie. Ona i Bass unieśli trzymane papirusy i symbolicznie podpalili je z ognia świec. Papier zajął się natychmiastowo. Upuścili je na raz, a na ziemię szybko opadły same popioły.

– Nikeelo, odstąp na kilka kroków na znak odłączenia ludzkiego świata od Peanellise – Orobas powiedział, a potem powtórzy jeszcze raz, ale po angielsku, gdy Nikeela nie reagowała. Obie wersje kobieta w jego ramionach zrozumiała i teraz patrzyła na niego zorientowana.

– Po jakiemu on mówi? – wymamrotała pod nosem.

– Nasz język – szepnął. – Aniołów, demonów, istot pozaziemskich, moja miła. Rozumiesz go od początku, zabawne że teraz to wychodzi.

Peanellise powoli pokręciła głową, krzywy uśmiech wykwitł na jej ustach.

– Nic nowego, nie? – prychnęła cichutko, a on musiał się zgodzić.

Demon za ich plecami również wycofał się poza światło świec, a Vean poczuł szarpnięcie drugiego węzła kotwiczenia. Oficjalnie świat człowieczy i boski ustępowały miejsca dla ich połączenia. Peanellise przestąpiła z nogi na nogę, widział w jej oczach to, co sam czuł: mocne przyciąganie, jakby cały wszechświat naginał się do kształtu ich ciał.

Pragnienie, jakie się w nim zaczęło rodzić było dzikie i gwałtowne. Wiedział, że niczego nie wolno mu przyśpieszać, ale usta miał już pełne śliny. Potrzebował pochłonąć Peanellise samym sobą. Posmakować czegoś więcej, niż echo metalicznego posmaku jej krwi na ustach.

– Możecie powiedzieć parę słów – zasugerował cicho Orobas. – Wstępne kotwiczenie jeszcze się nie zakończyło.

– A jakie jest finałowe? – zapytała z napięciem, zerkając pospiesznie w stronę demona poza kręgiem.

Odpowiedział jej Vean:

– Dziki, gorący seks – niski, ochrypły ton głosu sprawił, że Peanellise się zarumieniła. Również była sfrustrowana i musiał przygryźć wnętrze policzka, żeby się nieustannie nie uśmiechać się jak szaleniec.

– Nie żartuj sobie tak ze mnie – wymamrotała spięta, ale jej oczy otworzyły się szeroko, gdy z łagodnym uśmiechem przekrzywił na bok głowę. Obserwował czujnie wszystkie najmniejsze zmiany na jej twarzy.

– Moja miła, ślub z inkubem musi zostać poświęcony w najprzyjemniejszy sposób – wyszeptał wprost w jej usta.

– Jak nie przestaniesz tak robić, to z panny młodej zrobi się młoda kałuża – wykrztusiła, a Bass odkaszlnął ukrywając śmiech.

– Sprośna gadka też się nada – dodał.

– Ja tam nie wiem czy to zniosę – Niks wymamrotała za nimi.

Twarz Peanellise świeciła już taką czerwienią, że nie potrzebowali świec czy ogniska, ona rozświetlała otoczenie. Carnivean czuł, że potrzebują dosłownie kilku chwil, żeby przejść do drugiej części ceremonii. Tej bez świadków, tylko miedzy nimi.

– Peanellise – szepnął więc, nie tylko by zapełnić czas, ale szczerze się wyspowiadać. – Żyję tak długo i nigdy nie spodziewałem się, że dojdzie do takiego momentu. Zmieniłaś wszystko, możesz się tylko domyślać jak wiele, ale część z tego zawsze pozostanie moim słodkim sekretem. Gdy będę na ciebie patrzył, zrobię to ze świadomością, że jesteś moim obiecanym niebem i grzechem, który popełnię z uśmiechem na ustach. Poruszę gwiazdy na nieboskłonie, zbiorę płomienie piekielne, uczynię wszystko, żeby twój dzień zawsze kończył się uśmiechem. Potrzebuję do życia tylko twojego szczęścia.

Chociaż oczy Peanellise wilgotniały z każdym słowem, jakie opuszczało jego usta, nie mógł przestać szeptać. Otworzenie serca na kotwiczenie było trochę zawstydzające, ale z drugiej strony czuł lekkość.

Obserwowanie z jaką mocą uderzała w kobietę jego prawda – zapamięta to na długo.

– Chyba zawsze będziesz mnie rozkładał na łopatki, co? – pociągnęła głośno nosem, a on prychnął.

– W każdym możliwym znaczeniu, moja miła.

Peanellise powoli przytaknęła, wilgotnymi oczyma omiatając jego twarz, ocienioną blaskiem świec.

– Bałam się, że to nie będzie trwałe – powiedziała, a on ledwo mógł usłyszeć jej głos. – Gdzieś w środku wstrzymywałam się przed zanurzeniem się w tobie całą sobą. Zmieniło się to tak szybko, wiesz? I chociaż w mgnieniu oka przeszłam z obawy o porzuceniu do świadomości, że mamy wieczność na wyciągnięcie rąk, nie żałuję tego. Nie znam cię jeszcze całego, może nigdy nie poznamy się w pełni, ale uczenie się siebie każdego dnia, póki nie zgaśnie słońce... Wiem, że nawet w ciemności będę czuła naszą miłość. Chociaż to słowo wydaje się teraz tak małe w porównaniu z tym, co wypełnia moje serce.

Na obrzeżach świadomości Carnivean wyczuwał echo lekkich kroków Orobasa oraz Nikeeli. Demon zabrał kobietę, by w spokoju mogli dokończyć rytuał kotwiczenia. Vean był wdzięczny za wyczucie przyjaciela. Z każdym kolejnym, zduszonym słowem Peanellise czuł się bardziej obnażony – czuł jak wychodzi na powierzchnię ta cząstka ludzkości, jaką Bóg w nim zamknął przy stworzeniu.

– Po kres dni i na kolejną wieczność – Carnivean wymruczał w usta kobiety i przyciągnął ją do pierwszego, pieczętującego pocałunku.

Jęknął w jej usta bezwstydnie głośno. Ogień obmył go całego, nie tylko przez wzgląd na pożądanie, ale Carnivean niemal wyczuł piętno w kształcie Peanellise, jakie się na nim odbiło. Kobieta wpierw była oszołomiona, ale gdy ustami zjechał na jej szyję, żeby lekko ugryźć miękką szyję, wyrwała się z tego stanu i sapnęła. W garści trzymała jego włosy, wbijała paznokcie w skórę głowy i kark.

– Co się dzieje? – wydyszała, oczy miała ogromne, mógł się domyślać, że jej źrenice się rozszerzyły. – Czuję... wszystko.

Była blada pod rumieńcami, usta miała krwiste, szminka jak na złość nie ruszyła się ani o milimetr. Będzie musiał nad nią intensywnie popracować.

– Tak jak powinnaś – zachrypiał.

Potrząsnęła głową, przymykając na chwilę powieki.

– Mam wrażenie, że moja skóra jest dla mnie za ciasna – jęknęła, sięgając dłonią do gardła. Wbiła w nie paznokcie, a Vean zaczął mruczeć uspokajająco.

– Już prawie – szepnął w jej usta. Delikatnie gładził szyję, piersi i biodro kobiety. – Jeszcze chwila a będziesz moja na zawsze.

Nie przejmował się tym, jak obsesyjnie to brzmi. Upajał się tym uczuciem i smakiem Peannellise na języku. Powieki kobiety powoli unosiły się, spojrzała na niego w taki sposób, że od razu upadł na kolana. Uniósł rąbek sukienki, podnosząc materiał aż to jej bioder.

– Przytrzymaj – warknął nisko.

Wygłodniałym wzrokiem śledził pończochy, kończące się wysoko na udach. Żal byłoby je zniszczyć, dlatego przesunął po nich pazurami bardzo ostrożnie. Co do bielizny, choć była fantazyjnym skrawkiem koronki, nie miał już takich ograniczeń. Zerwawszy przeszkadzający materiał, przytulił usta do wzgórka Peanellise. Pachniała podnieceniem i odległą nutą róż. Jęknął w jej miękkie fałdki, aż kobieta zakołysała się na obcasach. Przytrzymał ją ramieniem w pasie, wysuwając język.

Smakowała jak obietnica wybawienia, Anonim miał rację.

– Vean – jęknęła ciężko. – Nie mogę...

Nie dokończyła, ale kurczowy uścisk na ramionach podpowiedział mu wszystko.

– Jak bardzo mogę ubrudzić tę piękna suknię? – zapytał ciężkim tonem. Swoich ubrań po prostu pozbył się w mgnienie chwili.

Peanellise oblizała powoli usta.

– Zrujnuj ją.

Takich rozkazów nie mógł nie posłuchać – nawet jeśli moc przyzwania nie miała już miejsca, sama Peanellise i tak dzierżyła władzę. Kobieta roześmiała się, gdy porwał ją w ramiona i położył delikatnie na miękkiej trawie. Tak ułożona, z nogami po obu stronach jego bioder i świecami lewitującymi metr nad ziemią obok nich, była widokiem wartym ostatniej sztabki złota, jaką Niebo i Piekło posiadały.

Wrócił do pożerania jej cipki szybko, jego oczy co rusz unosiły się do twarzy kobiety. Paznokciami drapała ziemię, wokół nich uniósł się głęboki zapach. Nie był nieprzyjemny, ale chyba dla niego teraz wszystko było wspaniałe. Uczucia okazywały się lepsze niż po kilku baryłkach nektaru. Żaden człowiek nie miał nigdy takiego haju, jak teraz Carnivean.

Peanellise jęczała ciche błagania, nonsensowne słówka sprawiały, że z kutasa ciekła mu sperma. Jego dłoń, z której wciąż lekko sączyła się demoniczna krew, zostawiała ciemne ślady na jasnej sukni. W tym kręgu była tak materialna, jak kobieta pod nim.

Gdy Peanellise doszła na jego języku po raz drugi, zdyszany Carnivean przywołał do siebie athame. Naciął bok swojej szyi i odrzucił ostrze za krąg. Zawisł na pięściach nad Peanellise i obrzucił jej zarumienione spojrzenie wzrokiem pełnym uczucia.

– Czy przyjmiesz mnie do siebie, moja miła, na znak wszystkiego co nas łączy i co nas spaja? – zapytał ciężkim tonem.

Kobieta zerknęła na całą jego sylwetkę oraz na ranę, z której krew powoli płynęła zamiast niknąć w cieniach.

– Zawsze – odparła.

Wsunął się w jej ciepłą, mokrą pochwę a swoją szyję ustawił nad ustami Peanellise. Przyssała się do niego z o wiele większą zapalczywością, niż się spodziewał. Wystarczyła tylko kropla – on spił jedną z niej, ona z niego. Jednak język Peanellise na jego ciele sprawił, że oczy niemal wywróciły mu się w głąb czaszki. Znów jęknął głęboko, coraz gwałtowniej poruszając biodrami.

Szybko zmienił ich pozycję. Usiadł, a ona objęła go nogami w pasie. Poruszała się na nim w intensywnym rytmie. Chwycił kobietę mocno za nasadę włosów i odsunął jej usta od swojej szyi. Musiał ją pocałować i zrobił to z taką siłą, o której wcześniej na jawie mógł tylko pomarzyć.

Peanellise była już jego Kotwicą. Tak silną w niektórych aspektach, jak on. Cienie wysuwały się z ciała Carniveana, obejmowały jej sylwetkę i dociskały ją mocniej na jego kutasa. Jeśli tylko miała powietrze, kobieta jęczała wprost w usta Veana.

Ta noc mogłaby się nie kończyć.

*

Przygotowania z Niks były trochę niezręczne. Pea wiedziała, że to po prostu jej odczucia i wszystko było okej – cokolwiek Orobas zrobił, dziewczyna nie miała do niej pretensji, ani nawet nie wspominała o tym złodziejskim epizodzie.

Chociaż dzień jej się dłużył, to sama ceremonia mignęła tak szybko, że ledwo wierzyła że to już. Odsunęła na bok wyrzuty sumienia związane z Nikeelą i skupiła się na Carniveanie.

Polana, na której odbywała się ceremonia, była mała i urokliwa. Sam fakt, co się na niej działo dodawał jej mnóstwo czaru.

Ciężko jej było powiedzieć, ile czasu minęło odkąd Orobas i Niks sobie poszli, a Vean zaczął bezwzględnie wyciskać z niej przyjemność. Nim przejrzało jej w głowie od nadmiaru podniecenia oraz ognia, który palił ją w serce, było już ciemno. Ledwo widziała gwiazdy, chyba że te wywołane przez zadowolonego z siebie inkuba tuż obok.

Jego duże ciało dawało tyle ciepła, że nawet nie czuła promieniującego z ziemi chłodu. Carnviean oświetlony był blaskiem świec, tajemniczy a jednak dobrze znany.

– Mógłbyś się już tak cwaniacko nie uśmiechać – wymamrotała, nie miała siły na nic innego.

– Przeprosiłbym, gdyby nie cieszyło mnie jak dobrze jest cię czuć taką koło siebie – odparł i pochylił się do pocałunku.

Miała siłę tylko na lekkie cmoknięcie. Chciała zasnąć na kilka kolejnych dni, a potem zjeść kilogram bajgli z łososiem. I do tego kawa, tak.

– Czy czujesz się inaczej? – zapytała cicho, przyciskając dłoń do jego serca.

– Oczywiście – jego oczy od razu złagodniały. – Nie sądziłem, że kotwiczenie będzie aż tak różnić się od ad amorum czy przyzwania. Jednak różnica jest ogromna.

Peanellise uśmiechnęła się pod nosem i przytaknęła.

– Mam wrażenie, że jesteś tuż obok – powiedziała, stukając palcem w swoją pierś. – Jakbym miała cię tutaj.

Zgodził się i pocałował kobietę w brodę.

– Poniekąd tak jest – przyznał. – To połączenie między nami. Jeśli będziemy czuć bardzo intensywne emocje, będziemy je odbierać. Po czasie łatwo przyjdzie nam je rozróżnić. Więź musi trochę odpocząć.

Uśmiechnęła się szeroko.

– Jak jak ja, spanie i jedzenie to teraz moje motto.

Carnivean roześmiał się i leniwie przeciągnął.

– Widzisz? Już na początku jesteśmy zgodni – przyznał, wstając na równe nogi. Obejrzał się za krąg i podszedł w miejsce w które odrzucił jej sukienkę. Udało mu się zachować ją w jednym kawałku. – Jestem słabszy, niż wcześniej, ale też po krótkiej drzemce wrócę do formy.

– Mam nadzieję, że nie mówisz o seksie, bo nie będę mieć siły co najmniej przez tydzień – jęknęła przeciągle i prychnęła, gdy rzucił jej w twarz sukienką. Nie miała nawet siły, żeby ją z siebie zsunąć...

Gwałtownie poderwała się do siadu, gdy usłyszała zduszony dźwięk pochodzący z Veana. Zerwała z głowy materiał i krzyknęła jego imię.

– Nie wychodź z kręgu! – ryknął w jej kierunek, mocując się z dwójką mężczyzn.

Carnivean był okrutnie obnażony w zestawieniu z nimi. Obaj mieli na sobie mundury, kominiarki i chyba kamizelki. A także broń. Pea nabrała powietrza w usta, ale ktoś zasłonił jej pół twarzy swoją ręką. Szamotała się w uścisku napastnika, jednak trzymał ją stalowymi ramionami. Rozległ się ogłuszający trzask, jeden z atakujących leżał z głową wykrzywioną pod złym kątem.

Na jego miejsce pojawiło się trzech nowych mężczyzn. Vean padł na ziemię, gdy od tyłu zarzucono na niego sieć.

Jej inkub ledwo mógł unieść głowę, stłumione jęki bólu wywoływały łzy w oczach Peanellise. Próbowała uderzyć łokciem w typa za nią, ale wciąż odbijała się od mocnej kamizelki. Nie mogła też ugryźć go, ponieważ miał na rękach solidną rękawiczkę i tak trzymał jej usta, że nie była w stanie rozewrzeć szczęki za szeroko.

Przerażona patrzyła na małe ciernie, wbijające się w ciało Carniveana. Krew zalewała całe jego bezwładne ciało. Peanellise nie mogła wydobyć z siebie dźwięku, ale modliła się w duchu do wszystkich, którzy gotowi ją byli usłyszeć.

Nikt jednak nie przybywał.

– Mogłaś myśleć o kamerach, suko – mężczyzna syknął jej do ucha, wciskając w jej szyję igłę. Wierzgnęła bezskutecznie przez iskrę bólu, jaką wywołało ukłucie. Przerażona Peanellise rozmywającym się wzrokiem patrzyła, jak wleką gdzieś nieruchomego Veana pokrytego siatką z druta kolczastego i setki małych cierni.

Ciemniało jej przed oczami, narkotyk wkrótce odciął ją od świata i upadła na ściółkę.


*****

uściski, całuski i takie tam 😇😇😇



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro