Rozdział 17. Konfesjonał
Czekał na nią tuż po przebudzeniu.
Oboje ciężko dyszeli, Peanellise czuła że całe jej ciało pokrywał pot, a cipę ma wilgotną. Zaskoczyło ją to, że nie wypływała z niej sperma, chociaż miała wrażenie że jest nią wypełniona.
Uśmiechała się do wspomnień snu. Gdy tylko otwarła powieki, a ich oczy się spotkały, wrzasnęła. Wyskoczyła z łóżka, przy okazji kopiąc w nerki mężczyznę. Stęknął niezadowolony, i pomasował punkt, chociaż pewnie nawet tego nie poczuł.
– O kurwa, nie mogę, ty naprawdę istniejesz! – pisnęła machając rękami. – O Jezu, mam demona w łóżku!
Carnivean zamarł, patrząc jak miotała się między łóżkiem a aneksem kuchennym. Cichy, cierpliwy i cholernie rozbawiony.
– Ciężko zaprzeczyć – wymamrotał pod nosem, ostrożnie siadając.
– Nie mam halucynacji! – zawołała szczęśliwa. Zamarła i uniosła dłoń. – To brzmi źle, ale serio... – Pokręciła powoli głową i podeszła do niego. Siedział niczym wielki kocu, rozleniwiony, przyczajony do skoku. Szturchnęła do palcem w policzek, potem przesunęła rękę i pociągnęła go za ucho.
Kącik jego ust drgnął.
– Nic mi nie odpadnie, obiecuje – mrugnął do niej. – Wszystko się wzn...
Ścisnęła jego usta w kaczy dziubek.
– Mam pożałować, że jednak nie jesteś duchem mojej wyobraźni? – zapytała, a jego oczy zmrużyły się od uśmiechu. Delikatnie pokręcił głową w zaprzeczeniu i ostrożnie sięgnął dłonią w jej kierunku. Przyłożył rękę do jej policzka, a drugą wsparł o biodro kobiety. Niepomna na to, że jeszcze sekundę temu mogłaby go zatłuc poduszką, osunęła się na jego kolana, mocno obejmując go udami. – Jesteś taki ciepły...
Poluźniła palce na ustach Veana, dzięki czemu mógł zacząć je całować. Na twarzy mężczyzny–demona wciąż pozostawała wesołość, ale po kilku chwilach pojawiła się tam za duża dawka strapienia. Peanellise poczuła znużenie i opadała całym ciężarem na jego nogi. Chętnie przygarnął ją bliżej siebie.
Zobaczenie go na żywo – coś pomiędzy mężczyzną z jawy i snu, a prawdziwym demonicznym pokuszeniem – wyprawiało z głową oraz ciałem kobiety setkę sprzecznych rzeczy. Emocje w końcu zaczęły się ze sobą plątać.
Patrzenie z tak bliska na twarz Carniveana w świetle dnia było wręcz surrealistycznym doświadczeniem. Miało to sens, ktoś kto wyglądał jak najgłębsze pragnienia nie mógł być do końca... przyziemny. W jej sypialni, po usłyszeniu wszystkiego, całej prawdy, patrzyła na niego zupełnie inaczej, niż w kawiarni.
Czy Peanellise czuła panikę? Oczywiście, taką obezwładniającą, która groziła przedwczesnym zawałem. Czuła także, że w końcu coś wskoczyło na swoje miejsce w jej życiu. Carnivean był odpowiedzią na o wiele więcej, niż samą samotność, doskwierająca w jej życiu. Miała ochotę iść spać, ponieważ oczy jej się zamykały, ale w głowie kobiety rodziło się także tyle pytań, że głowa nieprzyjemnie buzowała.
Vean zmienił pozycję – wrócił z nią na środek łóżka, żeby oprzeć się o ścianę. Zsunęła się z jego bioder ponieważ, co tu dużo ukrywać, za bardzo ją kusiło.
– Jestem tutaj – zapewnił ją cichym głosem, gdy nie umiała wydobyć z siebie ani słowa. Tylko na niego patrzyła tymi bezdennymi oczyma. Intensywnym spojrzeniem omiótł jej twarz i małe zmarszczki, które powstały przez zmęczenie. – Zaśnij, moja miła, dobrze? Wypocznij, porozmawiamy później.
Przełknęła ciężko, nie chciała wyjść na zdesperowaną, ale poczuła cień strachu. Co jeśli zniknie, jakby nie istniał, jeśli teraz odejdzie?
– Obiecasz mi to? – wyszeptała z trudem. Carnivean przytaknął i zbliżył się do pocałunku. Każdy jego dotyk był równie realny i intensywny, co małe muśnięcie we śnie.
– Nie opuszczę cię. Musimy jeszcze wiele rzeczy obgadać – powiedział, zakładając splątane kosmyki za jej uszy. – Mam zbyt dużo skumulowanej energii, żeby bezpiecznie ją w sobie magazynować. Wrócę tak szybko jak tylko będę mógł i będę prosić cię o wybaczenie.
Peanellise zmarszczyła brwi.
– Wybaczenie? – Pociągnęła go mocno za mankiet koszuli. Materiał był... niebiańsko miękki, chociaż wątpiła że aniołowie szyli mu ubrania. Chociaż mogli mu zazdrościć wyglądu. I umiejętności. – Lepiej powiedz o co chodzi, a ja się zastanowię, czy w ogóle na nie zasługujesz!
Powiedziała to lekko i ze śmiechem, ale mężczyzna... demon? Miał naprawdę zafrasowaną minę. Nabrał głęboko powietrza, jakby walczył ze sobą z każdą sekundą, w której przytrzymywał powietrze w płucach. Odetchnął, krzywiąc lekko twarz.
– Inkubowie zawsze przenoszą swoją jaźń do snów kobiet – zaczął powoli wyjaśniać. – Przysiadamy na brzegu łóżka, bierzemy wasze dłonie i łączymy się z wami myślą. Wszystko, co dzieje się we śnie, dzieje się z waszą wyobraźnią, nigdy z ciałem które nie udzieliło zgody.
Urwał gwałtownie i odwrócił twarz.
– Jeśli będziesz się tak zachowywał, będę się bała – ostrzegła go. Spuścił głowę, jakby głęboko odczuwany wstyd zbyt go przytłaczał.
– Im dłużej o tym myślę, tym większe mam wyrzuty sumienia. Nie chciałem żeby tak się to skończyło, nie wiem jak... – Warknął sam na siebie i przeklął siarczyście. – Myślałaś, że to był sen, ale naprawdę uprawiałem z tobą seks. Na tym łóżku. Nie na tym materacu, bo go podpaliłem i, cóż, panikując kupiłem nowy.
Peanellise pochyliła się do przodu, próbując zrozumieć o co chodzi.
– Poczekaj – uniosła pospiesznie dłoń. Zaczynał gmatwać się w słowach podczas emocji zupełnie jak ona. – Wiedziałeś o tym, że to jawa ale i tak...
– Nie! – przerwał gwałtownie, ale szybko zmiękł i zgarbił ramiona. – Byłem przekonany, że to sen.
– Zatem miałeś moją zgodę – powiedziała. Faktycznie była to rzecz, którą musiała sobie przemyśleć, ale za każdym razem chciała z nim być. Chciała mu się oddać i zawsze pragnęła jak najwięcej.
– Nie...
– Carniveanie – złapała jego twarz w swoje dłonie. Nagle wydawała się taka mała przy nim, a może to po prostu on zmieniał się w bardziej demoniczne wcielenie, targany złością na samego siebie. – Nie zrobiłeś nic złego. Zatroszczyłeś się o mnie.
– Moja sperma z ciebie wyciekała, a ja ją starłem, żeby nie było śladów, jak przestępca. – Ciemność, najprawdziwsza ciemność zamigotała w jego oczach.
Peanellise opuściła ramiona.
– To nie o moje przebaczenie musisz walczyć, tylko o swoje własne – wytknęła łagodnie. – Czy wiedziałeś więcej o tym, co się dzieje w snach? Oczywiście. Ale nie wiedziałeś jak działają moje sny, dalej nie wiesz. Nie miałeś świadomości, że jesteśmy w realu. Był ku temu powód, prawda?
Carnivean przełknął ciężko i z ociąganiem oraz wyraźną niechęcią przytaknął.
– To było tuż po tym, jak przestałem cię odwiedzać – wyszeptał. – Ale byłem na granicy obłędu, zbyt daleko od ciebie żebym zachował rozsądek i siły. W mojej własnej słabości nie zauważyłem prawdy.
Pocałowała go czule w policzek i pogładziła szorstki zarost na brodzie.
– Czyli był powód – podkreśliła. – Żadna z fantazji nie miałaby miejsca, gdybym nie chciała, prawda? Na tym właśnie polegają, tak? Dawałam ci zgodę, żebyś pieprzył mnie bez niej. Zmieniłeś się z trytona w człowieka, bo nie czułam się komfortowo. Manipulowałeś każdym snem tak, że czułam się chciana, kochana i potrzebna. I wiesz co, Carniveanie? Ty też taki byłeś dla mnie. W każdym wcieleniu i wariancie byłeś czymś więcej niż fantazją, w porządku?
Ogniki zapłonęły w oczach mężczyzny. Przytaknął powoli i pocałował ją lekko. Uśmiechnęła się, gdy odsunął się od niej niemal na siłę.
– W porządku – zgodził się, głos miał lekko drżący.
– Następnym razem po prostu postawisz przede mną lustro, żebym podziwiała z tobą jak wycieka ze mnie twoja sperma. A potem mnie umyjesz – powiedziała stanowczym głosem, na co pochylił głowę w zgodzie. – I powiesz mi o swoich fantazjach.
Drgnął, jakby raziła go piorunem. Oblizał z wahaniem wargi, po czym przeklął pod nosem.
– Śpij, moja miła – rozkazał stanowczo. – Muszę iść, wrócę. Porozmawiamy o wszystkim.
Zniknął tak jak siedział, zabrany przez ciemność i ulotne strzępy mroku. Opadły na nią, otulając przeszywającym, rozkosznym ciepłem. Ułożyła się wygodniej na poduszkach czując, że adrenalina z niej schodzi. Miała dużo do przemyślenia, do ułożenia sobie wszystkiego w głowie w logiczną całość.
Zerknęła w kierunku telefonu i podjęła szybką decyzję. Zadzwoniła do pana Honecha biorąc kilka dni wolnego. Urlop przyda jej się jak nic innego. Chciała zrozumieć naturę nowego świata, który się przed nią otworzył. Bała się i oczekiwała tego z rozpaczliwym głodem wiedzy.
Miała wrażenie, że ocknęła się dosłownie po kilku sekundach. Jednak kiedy zerknęła w stronę okna była głęboka, niezmierzona noc. Pea z jękiem usiadła i zobaczyła, że przycupnął na krzesełku przy biurku. Wyglądał komicznie w zestawieniu z tak małym meblem. Czytał jakąś książkę z jej stosów, ale odłożył ją tak szybko, że nie dojrzała tytułu.
Vean poruszał się z gracją, gdy podchodził do niej z uśmiechem.
– Głodna? – zapytał. Przytaknęła prędko, ponieważ miała wrażenie, że żołądek przyssał się do kręgosłupa. Sięgnął dłonią w kierunku szafki przy kuchence i wziął stamtąd papierową torbę. – Kurczak po syczuańsku. I sajgonki. A na deser muffinka bananowa z polewą toffee. Może być?
Pea wyszczerzyła się do niego szeroko.
– Jakbym nie wiedziała lepiej powiedziałabym, że niebo mi cię zesłało – odparła, na co roześmiał się gromko.
– Blisko – przyznał i podał jej torbę oraz sztućce.
Po kilku namowach porwał od niej jedną sajgonkę. Przyznał, że ludzkie jedzenie nie działa na nich w najmniejszym stopniu, żywili się tylko energią jaką przekazywał ich wszechświat oraz niebiańskim nektarem. Carnivean nie posiadał układu trawiennego takiego, jak ona, jedzenie po prostu ulegało dezintegracji po tym jak się posilił i odchodził w pustkę.
Miała ochotę zapytać o wszystko, ale także ta każda najmniejsza rzecz ją przerażała. Obiecał jej szczerość, jednak zastrzegł że czasem nie odpowie dla bezpieczeństwa ich wszystkich. Gdzie zatem leżały te granice? Co było dozwolone, a co mogło go narazić na gniew z góry? Czy tam z dołu...
Pea pragnęła wiedzieć, a jednocześnie nie chciała go krzywdzić.
– Jak długo już to robisz? – zapytała, sajgonką kreśląc w okół nich zygzak. – Inkubujesz. Nie, czekaj, to chyba niewłaściwe określenie?
Carnivean roześmiał się, wspierając się na łokciu. Skulił swoje ciało tak, że za plecami miała ścianę oraz poduszki, a przed sobą tylko jego. Nie mogła sobie wymarzyć lepszego widoku. Chociaż, musiała przyznać, utrudniało to potencjalną ucieczkę – mimo że o tej wolałaby nie myśleć.
– Niosę rozkosz – posłał jej spojrzenie z ukosa. – Nie uważasz, że brzmi bardziej adekwatnie? Robię to nie tak długo, jak istnieję, lecz dłużej niż możesz sobie wyobrazić.
Zassała gwałtownie oddech, upuszczając sajgonkę do opakowania.
– Nie mów, że kusiłeś Ewę! – zawołała podekscytowana i przerażona jednocześnie. – Bo jakie ona mogła mieć fantazje? W sumie o każdym innym facecie, który niby nie istniał, poza jej mężem...
Patrzyła na niego w oczekiwaniu, ale Carnivean tylko przymknął powieki.
– Następne pytanie – wymamrotał pod nosem.
– Cholera, czyli ich nie znałeś? – burknęła niezadowolona, kończąc kolację.
Kącik ust Carniveana poruszył się niesfornie. Zmierzył ją spojrzeniem, przez które wtopiła się w poduchy. Posłusznie oddała mu puste opakowania i patrzyła, jak zaczął przygotowywać jej kawę do babeczki.
– A kto powiedział, że to było tak? – odparł lekkim tonem, przez który prawie zjechała z łóżka. Zassała gwałtownie powietrze, ale prędko pokręcił głową. – Następne pytanie.
Miała ich tak dużo, a jednocześnie wszystkie wydawały się błahe lub dziecinne. Zgarnęła zbłąkaną nitkę z pościeli i przygarbiła ramiona.
– Czy to co mówiłeś wczoraj w kawiarni było prawdzie? – zapytała niemal zaczepnie.
Wrócił do łóżka z dwoma kubkami, jego kawa była czarna jak smoła.
– Każde najmniejsze słowo – uśmiechnął się uspokajająco i łyknął z naczynia. – Dlatego wybrałem brandy tego pierwszego razu, gdy wylałem na ciebie drinka w barze.
Zapowietrzyła się, prostując niczym strzała.
– To byłeś ty!? – zawołała. Była w takim szoku, że nie wiedziała nawet czemu ją to zaskoczyło. Zmarszczyła brwi i odłożyła swój kubek na nocny stolik, a Carnivean podążył jej śladem. – Dlaczego, przecież mieliśmy już swój pierwszy raz, a mówiłeś że nie wracasz do kobiet powtórnie!
Vean wziął wpierw w uścisk jej dłonie, a potem zgarnął ją na swoje kolana. Napięcie opuściło ciało Peanellise, gdy wlało się w nią całe nieprawdopodobne ciepło promieniujące z mężczyzny.
Ile ona będzie mogła zaoszczędzić w zimie na ogrzewaniu...
– Od samego początku mnie do ciebie ciągnęło – powiedział poważnie, palcem śledził kontur jej szczęki. – Wtedy w barze poczułem też Tannera. Jego żałosne umizgi.
Peanellise ledwo powstrzymała się od uśmiechu.
– Byłeś zazdrosny – szepnęła zachwycona. – O zwykłą, prostą człeczynę.
Pocałował ją i był to nieprawdopodobnie ostry, karcący pocałunek. Uśmiechała się po nim jeszcze szerzej.
– Nie przesadzaj – burknął. – Inkuby nie dopuszczają do współpracy demony zazdrości.
Pewnie było to bardzo prostolinijne, a także potwornie ludzkie, ale myśl o Carniveanie, którego przyciągnęło do tego baru przez to, że chciała przez chwilę być podrywana przez Tannera i nic z tego nie wyszło... Cóż, musiała się skupić na czymkolwiek innym.
– Jakie jeszcze demony istnieją? Bo domyślam się, że nie mówiłeś w przenośni o tych zazdrości.
Przesunął palcami po jej żebrach, przez co skręciła się ze śmiechu, ale przestał od razu, gdy o to poprosiła. Nie droczył się, prędko składając całusa na jej zmarszczonym nosie.
– Niezliczone, a szeregi ich to legiony – powiedział bardzo ostrożnie formując to zdanie. Domyśliła się, że była to jedyna wiedza, na jaką w tej chwili mogła liczyć. – Ta sama rzecz tyczy się anielskich hierarchii.
Pokiwała w zrozumieniu głową. Gładziła go po odsłoniętym przedramieniu, które wsparł o jej udo. Nie wiedziała, czy zdawał sobie sprawę z tego, że z jego piersi wydobywało się bardzo niskie, ledwo wychwycalne mruczenie.
– Dlaczego nie jesteś teraz w swojej demonicznej formie? – zapytała nieśmiało.
Przekrzywił głowę, przyglądając się jej uważnie.
– Tęsknisz za moimi atrybutami? – zapytał przekornie, na co przewróciła oczyma. – Po prostu jestem za wielki dla tego twojego przepłaconego pudełka.
– Hej! – obruszyła się. – Nie mam do dyspozycji sakwy bez dna.
– Ależ masz – powiedział ze wzruszeniem ramion. – Powiedz tylko słowo, a znajdę dla ciebie najlepsze mieszkanie w tym mieście, jeśli chcesz tu zostać.
W ten oto sposób dotarli do pogrzebanego psa. Wierciła się w jego ramionach, aż w końcu ją puścił, by mogła usiąść naprzeciwko niego. Poważnie zmierzyła go wzrokiem, spotniałe dłonie ocierając po pościel.
– Co będzie dalej? – zapytała poważnym tonem. – Nie chcę narzucać już żadnych ram czy czegoś podobnego, bo na to, co dzieje się miedzy nami, jeszcze za wcześnie, ale jednocześnie nie mogę pozbyć się z głowy pytania co, kurwa, dalej? Jesteś demonem, Carniveanie, ja jakimś człowiekiem z odrobiną magii w głowie. Załatwisz mi mieszkanie. Będziesz mnie utrzymywał. Zmienisz cały mój świat... a co gdy znikniesz? Mogę się ci znudzić, możesz nie mieć wyjścia, co wtedy?
Wyraźnie się nastroszył i starał się z tego stanu wyrwać. Nie pomyślał o tak prozaicznej rzeczy jak śmiertelność, która ją dotyczyła.
– Najważniejszą rzeczą, jaką musisz wiedzieć o inkubach, moja miła, jest fakt naszej uległości. – Odezwał się wyważonym tonem, gdy odzyskał opanowanie. – To wy, kobiety i mężczyźni, nami rządzicie, nigdy na odwrót. Nie można się od nas uzależnić, ponieważ przychodzimy i odchodzimy jak uległe sny.
– Ale to już nie jest sen! – zawołała zdesperowana. – To rzeczywistość, w której jakoś muszę żyć – skończyła z goryczą. – Gdy byłeś tylko fantazją i zniknąłeś, byłam wytrącona z równowagi. Byłam taka samotna, Carniveanie!
Odwrócił w bok głowę, jakby zawstydzony.
– Co w takich przypadkach robią ludzie? Jak powinniśmy się zachować?
Musiała powoli uspokoić oddech, ponieważ szykował się między nimi niezły maraton. Z wahaniem sięgnęła dłonią w jego kierunku, a on spragniony dotyku szybko uścisnął jej rękę.
– Naprawdę chciałbyś mierzyć się ludzką miarą? – zapytała powątpiewająco. Wzruszył na to ramionami.
– Skoro ty nim jesteś, chciałbym spróbować kroczyć tuż obok jak tobie równy – odparł z prostotą. – Łapać dzień po dniu, tak to mówicie?
Skinęła głową, chociaż carpe diem z demonem było bardziej abstrakcją niż naturalnym pojęciem. Ukryła twarz w ramieniu i przymknęła powieki.
– Przepraszam, że tak ostro reaguję – wyszeptała. – Nigdy nie byłam w związku, ani nawet z żadnym mężczyzną, przez to że jesteś... sobą jest mi ciężej.
Carnivean przesunął się tak, by wziąć ją w swoje ramiona. Ponownie poddała się, zmęczona bezsensowną burzą w swojej głowie.
– Łaknę twoich ostrych reakcji – pocałował czule czoło tuż nad jej brwią. – Jestem spragniony krzyków przyjemności oraz frustracji. Poznawanie ciebie, Peanellise, to wymiar przyjemności którą osiągam po raz pierwszy i nie zamieniłbym to na nic innego. Nigdy nie przepraszaj za swoje wątpliwości czy obawy, pozwól mi cię wesprzeć.
Obiecał, że nie będzie kłamał...
– W gładkie słówka to ty umiesz – wymamrotała pod nosem na co prychnął. Uniosła głowę ku górze i dotknęła bicepsa, który spoczywał w zagłębieniu jej talii. – Mam do ciebie jedną prośbę.
– Śmiało – zachęcił, przekręcając głowę w bok, by lepiej patrzeć w jej oczy. Pea jednak poczuła się speszona intensywnością jego wzroku.
– Obiecałeś, że mnie nie okłamiesz i to doceniam. Proszę cię przede wszystkim: nie zostawiaj mnie w ciemnościach, okej? Muszę się dużo nauczyć o tobie i o twoim świecie, o tym co jest prawdą a co mitem, który wytworzyli sobie ludzie i tkwi w mojej głowie. Jeśli... jeśli coś się będzie działo i będziesz musiał odejść – pospiesznie starała się dokończyć, bo widziała że chce jej przerwać, ale potrzebowała to z siebie wyrzucić. – Posłuchaj, spanikowałam przed chwilą, przecież to wszystko tak nowe dla mnie! Jak mogę w to uwierzyć, mam wszystkie realne wyjaśnienia, to musi też to do mnie dotrzeć. Muszę się przyzwyczaić do myśli, że odejdziesz. Że, chociaż byśmy tego pragnęli, to nie będzie zwyczajna znajomość i wszystko może stanąć nam na drodze. Cokolwiek by się nie działo... uprzedź mnie. Proszę. Będzie mi łatwiej.
Dopiero dopowiadając ostatnie zdanie uniosła wzrok by spojrzeć w jego bezdenne, piękne oczy. Widziała, że walczył ze sobą – chcąc ją uspokoić, lub powstrzymać się od powiedzenia czegoś, czego nie powinien, nie miała pewności które dokładnie.
Ze wszystkich rzeczy, o których teraz mogła pomyśleć zanim sobie to wszystko poukładała, była świadomość nadchodzących wydarzeń. Nie chciała z góry skazywać tego związku na straty, ale człowiek gotowy na wszystko cierpi mniej.
A Peanellise tak bardzo nie chciała już cierpieć.
Carnivean w końcu się zgodził – nie żeby miał inne wyjście, poniekąd postawiła go pod ścianą. Fakt, mógł już teraz zawinąć ogon i nigdy nie odejść, ale wybrał tulenie ją w swoich ramionach i zapewnienie, że przygotuje ją w przyszłości. Jeśli coś, gdyby coś. Oby nic.
W pewnym momencie po prostu zaczęli rozmawiać. Nie wiedziała nawet jakiego dokładnie tematu się czepiali, zwyczajnie skakali od rzeczy do zjawiska. Na razie jeszcze nie próbowała wyciągać z niego prawdy o boskim i nieboskim świecie. Chciała przywyknąć do jego obecności tuż obok. Do tego ciepła, jakim promieniował i które dosłownie zmieniało cały świat.
W końcu wyciągnęła laptopa, żeby zapoznać go z Marvelem. Znał pojęcie kina i kinematografii, ale nikle kojarzył jakiegokolwiek filmy. W końcu, po kilku minutach drążenia dziury przyznał, że nie widział żadnego – tylko urywki w snach kochanek. W piekle nie mieli jak odpalić sobie Neflixa i pochillować, najwyraźniej. Z przyjemnością to zmieniła, wdrażając go we wszystko, co wiedziała o uniwersum superbohaterów. Chociaż, tak naprawdę, była w ramionach jednego z nich – może tylko o trochę bardziej erotycznym zabarwieniu.
*
Siedział na małej ławeczce, uwięziony w ramie czterech małych ścian. Pomiędzy nimi unosiła się cisza przerywana ciężkimi oddechami. Carnivean rozumiał ironię sytuacji, ale i tak obrócił się w lewo.
Miała pochyloną głowę i twarz ukrytą w dłoniach.
– Peanellise – mruknął, karcąco spoglądając na ołtarz zza przepierzenia konfesjonału. – Serio?
Roześmiała się, a potem jęknęła. Usłyszał głuche stuknięcie, chyba uderzyła o drewno pomiędzy nimi. I zrobiła to kilkukrotnie.
– Przepraszam! – wykrztusiła w końcu, na poły zakłopotana, po części dławiąc się ze śmiechu. – O czym innym ja mam myśleć po tym wszystkim, co mi opowiedziałeś?
– O mnie – wymamrotał niezadowolony.
– Właśnie myślałam! – zaperzyła się. Usłyszał małe drapanie w przysłonę, ale nie otworzył jej. – No ale jesteś demonem, i mówisz że istnieją anioły i jakoś tak...
– Mam na sobie sutannę – wymamrotał, drażniąc się z nią głównie przez to... że mógł. – Koloratka uwiera mnie w szyję.
– Zawsze możesz ją ściągnąć – zasugerowała przymilnie.
– Nie – wychrypiał. – Rozepnę tylko parę guzików, otworzę ten mały otwór. O tam gdzie trzymasz splecione dłonie. Wsadzę w niego mojego sztywnego kutasa i zagrożę ci podduszeniem różańcem, jeśli nie zaczniesz go ssać.
– Carniveanie, jesteśmy w kościele! – syknęła oburzona na co roześmiał się mrocznie, czując gwałtowny przypływ pożądania u kobiety, który wywołał swoimi słowami.
– Ciekawe przez kogo – zanucił drażniącym tonem.
– Mogłeś nie wchodzić w moje sny... – mruknęła lekko zduszonym tonem.
Obrócił głowę w bok, starając się dostrzec twarz Peanellise przez przysłonę. Widział tylko niewyraźny zarys ciała, zgarbione ramiona.
– Nie planowałem – przyznał cicho. – Po prostu zamknąłem oczy i nagle znalazłem się tu z tobą.
Prychnęła niedowierzająco.
– Czyli co, sama cię skusiłam i ściągnęłam do siebie?
– To przyszło bardziej naturalnie od rozpływania się w ciemności, a właśnie z cienia i mirażu się składam – odparł łagodnym tonem.
Zaniemówiła na chwilę.
Cisza kościoła była kojąca, ale ledwo wygładzała wzburzone kłęby jego myśli. Carnivean nie miał żadnej intencji, gdy przenosił się do fantazji Peanellise. Trzymał ją w swoich ramionach nie mogąc się nadziwić, jak przyjemne to było uczucie. Chronić ją objęciami, ogrzewać i sprawiać, że łatwiej zasnęła. Kołysałby kobietę aż do późnej nocy czy bladego świtu, ilekolwiek by zechciała spać. I nagle odnalazł się w konfesjonale, niemal w swoim demonicznym ciele, ale jakoś w ryzach ludzkiej powłoki.
Z klęczącą, oczekującą Peanellise.
W powietrzu unosiło się podniecenie, ciężkie do zignorowania.
– Carniveanie? – szepnęła. Mruknął potakująco, patrząc jak jej palce niepewnie poruszają się po krawędzi przepierzenia. – Chcę tego.
Uśmiechnął się krzywo. Z całych sił zacisnął w pięściach materiał sutanny, wbił paznokcie w uda żeby się uspokoić. Powinien być cierpliwy – a tego mu brakowało, ponieważ najchętniej przebiłby tę ściankę i po prostu rozerwał ubranie Peanellise by na niej ucztować.
– Powinnaś więc wiedzieć, droga owieczko, co do mnie powiesz, kiedy przychodzisz na klęczkach – ni to zamruczał, ni warknął ostro.
Sapnęła, usłyszał szelest materiału, gdy odrobinę poruszyła się na swoich kolanach. Drżący oddech wypełnił przestrzeń konfesjonału. Ich ciała zaczęły wydzielać naturalne ciepło, od którego kręciło mu się w głowie.
– Wybacz mi, ojcze, ponieważ zgrzeszyłam – ochrypły szept, niski ton okraszony oczekiwaniem.
– Dobrze – syknął zadowolony, obracając głowę.
– I będę grzeszyć jeszcze więcej – dopowiedziała bez tchu, a on roześmiał się mrocznie.
Szarpnął za otwór przepierzenia.
Kilkoma prędkimi ruchami wydobył swojego kutasa na wierzch, chwycił górną krawędź konfesjonału i podniósł się tak, by wsunąć wzwód w lukę. Na początku była ostrożna, niemal zawstydzona, ale jej ruchy prędko nabrały zachłanności. Odchylił głowę z jękiem, wbijając miednicę w drewno. Ograniczenie między nimi doprowadzało go do furii, ale to glory hole wywoływało w niej ekscytację.
A on o wiele bardziej uwielbiał jej radość z poznania nowego, niż jego własne błahe zachcianki.
Ślina moczyła całą jego długość, miękkie palce Peanellise starały się przedostać przez otwór, by ścisnąć mu jądra. Nie dosięgała jednak, przez co ponad odgłosem dławienia mruczała z frustracji. Oddychał coraz ciężej, gdyby nie był to sen, drzazgi pewnie znaczyłyby całe jego dłonie, tak mocno ściskał górną krawędź konfesjonału.
– Właśnie tak – syknął. – Oczyszczę cię, mała grzesznico. – Pod jego dłońmi coś kliknęło, fantazja dodała mechanizm. Wyciągnął więc prędko fiuta na co zareagowała z jękiem sprzeciwu. Szybciej, niż mogła zarejestrować, przepierzenie opadło w dół, niwelując między nimi irytującą barierę. Złapał Peanellise za kark i szczękę, wystawiając jej twarz w swoim kierunku. – Kiedy z tobą skończę będziesz lśnić od mojej spermy.
Napluł do oczekujących ust kobiety i ostro ją pocałował. Paznokcie wbiła w szczyt jego ud, ale szybko przeniosła je w kierunku penisa Carniveana. Masował tył jej szyi, nie zmniejszając siły uchwytu szczęki. Gdy się odsunął zobaczył uwielbienie w oczach Peanellise. Posłał jej tyci uśmiech, który zauważyła tylko przez to, jak intensywnie się w niego wpatrywała.
Gwałtownie rozerwał letnią sukienkę, otulającą miło jej biodra. Słoneczniki pod jego dłońmi rozdarły się w pół pokazując nagie cało pod spodem. Uderzył jedną pierś, od razu chwytając ją w równie silny uścisk. Kobieta ściągnęła do tyłu łopatki, ofiarując mu lepszy dostęp.
Usiadł na powrót na ławeczce i poklepał się po kolanie. Nie była to wielka odległość, ale przyszła na klęczkach, wsuwając się między jego szeroko rozstawione nogi. Złapał Peanellise za włosy na karku i nakierował ją na swoją erekcję.
– Rozluźnij gardło – zasugerował cicho, gdy wzięła do ust końcówkę.
Z każdą kolejną fantazją robiła się coraz lepsza w obciąganiu – albo jej usta stawały się dla niego większym afrodyzjakiem, nie miał pewności. Chwile takie jak ta, gdy czerpała przyjemność z uległości, chciała być wykorzystana, uderzały mu do głowy. Zakrztusiła się, śliną mocząc materiał sutanny.
– Nie wycofuj się – warknął gniewnie. Tylkiem mocno napierała na drzwi konfesjonału, zapach jej podniecenia przyćmiewał to, co sam czuł. Wiedziony instynktem mocniej popchnął ją na swojego fiuta i palcami ścisnął jej nos. – Rozluźnij się, powiedziałem. Nie lubimy nieposłusznych grzesznic.
Przez chwilę gardło kobiety zaciskało się na nim konwulsyjnie, ale gdy odkryła, że tak naprawdę oddycha i nic jej nie jest, stała się miękka w jego uścisku. Sama wręcz pochyliła głowę jeszcze mocniej, aż wbiła nos w krocze Carniveana. Jeśli będzie jeszcze chciała kochać się z nim na jawie będzie musiał uważać na takie akcje – tam coś takiego nie przejdzie w tak długim czasie.
– Właśnie tak, moja mała grzesznico – pochwalił ją z głębokim jęknięciem. – Przyjmij pierwsze oczyszczenie. Jeszcze trochę, użyj języka, grzesznico, doprowadź... Kurwa, moja miła, właśnie tak.
Dyszał ciężko, jego miednica mimowolnie poruszała się ku górze. Puścił nos kobiety, ale nie zostawił jej karku w spokoju. Masował go i ściskał – nie kierował nią, ale dawał znać, że jest tuż obok. Kutas w ustach to jedno, ale czuły, choć szorstki gest, zawsze pomagał.
Doszedł w kilku mocnych, gęstych strzałach. Gardło Peanellise poruszało się, gdy przełykała każdą krople. Jęknęła przeciągle, niechętnie wysuwając go z ust. Posłał jej uśmiech aprobaty i ponownie poklepał się po kolanie.
– Siadaj.
Zmarszczyła brwi i zerknęła to na niego, to na jego naprężonego kutasa.
– Ale dopiero co doszedłeś – wymamrotała zaskoczona zauważając, że ani trochę nie opadał. Brew mu drgnęła i postanowił zaprezentować jedną z niezliczonych możliwości ciał inkubów.
– A to jakiś problem? – zapytał niskim, zdyszanym tonem. Uniósł odrobinę miednicę, by kutas ustawił się w dobrej pozycji do pokazu i ze szczeliny zaczęła wypływać sperma.
– Wow – usta i oczy Peanellise były szeroko otwarte. Wyciągnęła dłoń i palcem wskazującym zebrała jedną ścieżkę, która zaraz i tak była cała zalana. Uniosła spermę do ust, żeby ją zlizać. – Smakuje tak samo!
Udało mu się nie roześmiać.
– Wolałabyś watę cukrową?
Rzuciła mu kwaśne spojrzenie, ale szybko się rozproszyła.
– Gdzie ci się to wszystko mieści? – wymamrotała.
Tym razem się roześmiał i potrząsnął głową. Ujął w dłoń jej policzek, tak pięknie się dąsała.
– Wciąż jesteśmy we śnie, moja miła – wytknął łagodnie. – Może ci się wydawać, że wyprodukuję dla ciebie basen spermy, jeśli tego zapragniesz. Tu wszystko jest możliwe.
– I nie masz ograniczeń? – zapytała, skacząc spojrzeniem między jego twarzą a ścianami konfesjonału.
– We śnie? – doprecyzował, na co przytaknęła. – Nigdy nie trafiłem na ramy, których nie umiałem, jakby to ująć, wypełnić. Ach, nie patrz tak na mnie, przecież idealnie... pasuje.
Roześmiała się gardłowo i potrząsnęła głową.
– Jesteś niemożliwy – odparła ciepłym tonem.
Podniosła się z klęczek i chciała przejść na uda Carniveana. Obrócił ją jednak prędko i usadził ją na swoim podołku. Dopilnował żeby wsparła pięty o jego kolana. Z małym westchnieniem zadowolenia oparła się mu na piersi. Trącił nosem jej ucho, aż obróciła do niego twarz. Pocałował ją, wpychając swój język do ust wciąż smakujących jego spermą.
Przeniósł dłoń na cipkę kobiety. Cała lepiła się od śluzu, była na wskroś podniecona. Wsunął w niej dwa, a potem trzy i cztery palce, posuwając ją w statecznym rytmie. Gdy zaczęła głośno jęczeć w jego usta, oderwał się od niej i skinął głową na przód kościoła. Niechętnie odwróciła się od niego, przytulając plecy do jego tortu.
– Posłuszne grzesznice dostają nagrodę – wychrypiał do jej ucha, w miejsce palców wsuwając swojego kutasa. Uniósł ją za biodra i zaczął wbijać się w nią z taką siłą, jaką pragnęła.
Wiedział, że nie patrzy na nawę główną. Wbijała paznokcie w jego przedramiona, głowę, uda. Nabijała się na niego z dziką siłą, powieki miała zamknięte.
Wiedział jednak, że to o nim myślała. Czuł to najmniejszą cząstką swojej esencji.
Wciąż i wciąż skandowała jego imię – we śnie, na jawie i w myślach.
*****
Mam nadzieję, że jesteście odpowiednio rozgrzane i gotowe na weekend! Ma być ciepło, będzie można spalić wszystkie emocje 😂❤️🔥
Na 90% zobaczymy się przy rozdziale 18 we wtorek, ale istnieje 10% środowych szans 😊
Trzymajcie się, inkubki 🥰
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro