Rozdział 15. Niewiara
Jak mogła się złościć, skoro była taka zmęczona?
Peanellise z głośnym jęknieciem rozłożyła ręce na materacu. Zerknęła na niego podejrzliwie, ponieważ nie skrzypnął tak, jak ma to w zwyczaju. Skupiła się za to na ledwo obecnym, ale wciąż wyczuwalnym zapachu spalenizny. Zaniepokojona spojrzała na biurko, lecz wszystkie świece były wygaszone.
– Poczwórne espresso i dobre lody – wymamrotała do siebie. – Inaczej nie przetrwam.
Zaskoczona zobaczyła, że spała prawie dziesięć godzin. Postękiwała niezadowolona staczając się na podłogę. Jej cipka była obolała i wciąż wilgotna od podniecenia, jakie wywołał sen. Peanellise podreptała do okna, otwarła je z małym szarpnięciem. Postanowiła wziąć szybką kąpiel i pójść na deser do kawiarni. Ubierając się podjadała ogromną kanapkę, nagle poczuła się wygłodniała. Ręce jej trochę drżały, ale zdołała podnieść sobie poziom cukru we krwi na tyle, ze nie zemdlała.
Oddech Peanellie uspokoił się dopiero po dłuższej chwili. Chłodniejszy podmuch wiatru z okna pomógł. Ten sen był bardziej wyczerpujący niż regenerujący, ale... naprawdę jej to nie przeszkadzało. I w irracjonalnym odruchu prawie się popłakała przez to, z jaką łatwością wszedł w jej łaski po takim czasie nieobecności. Umysł Pei działał przeciwko niej.
Dwukrotnie upewniła się, że zamknęła drzwi i ruszyła w stronę schodów. Piętro niżej uśmiechnęła się promiennie do starszej sąsiadki. Ta obrzuciła ją skwaszonym spojrzeniem i złapała podomkę pod szyją. Pea poczuła się nieswojo pod naporem tego nieprzyjaznego wzroku.
– Do tej pory miałam cię za taką porządną! – powiedziała niezadowolona wysokim, oburzonym głosem. – Żeby mi to był ostatni raz, bo wezwę policję!
Pea zamarła w miejscu, nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
– Przepraszam, ale nie wiem o czym pani mówi, pani Lopez...
Kobieta prychnęła i potrząsnęła głową.
– Teraz nie wie! – żachnęła się, odrzucając do tyłu wałki. Jeden chyba odpadł, bo Pea usłyszała głuche stuknięcie. – A nad ranem wyłaś jakby cię cała drużyna rugby młóciła. Nigdy więcej, młoda damo!
I trzasnęła drzwiami zostawiając osłupiałą Peę na korytarzu. Kobieta musiała co jakiś czas wyglądać na zewnątrz, albo wręcz siedziała przy drzwiach i nasłuchiwała kroków.
Pea poczuła, że czerwoni się jak syrena alarmowa. Zmusiła się do zbiegnięcia do samochodu, rześkie powietrze nie pomogło na rozpaloną twarz. Chryste, jęczałam przez sen? I to aż tak głośno? Nie wiedziała czy ma się śmiać, czy może poszukać innego mieszkania na wynajem. Z sąsiadami nie miała szalenie zażyłych kontaktów, ale teraz zdecydowanie będą patrzyć na nią inaczej. A Pea nie lubiła być pod obstrzałem oceniających spojrzeń.
To głupie, nie miała czego się wstydzić. Każdemu się mogło zdarzyć czasem być bardziej... wokalnym. Pewnie będzie się trzymać tego postanowienia dopóki jakiś inny mieszkaniec nie doczepi się do pojemności płuc Pei.
Miała dwie, spokojne godziny przed pracą. Ten fakt poprawił samopoczucie kobiety, zwłaszcza że zamówiła sobie americano na podwójnym espresso i sernik nowojorski. Wciąż z uśmiechem na ustach odwróciła się w stronę sali, żeby znaleźć jakieś miejsce i wpadła na kogoś.
Złapała za dwa silne ramiona, które przytrzymały ją w talii. Dobrze, że mężczyzna trzymał Peę w uścisku, inaczej upadłaby na podłogę po zobaczeniu tej twarzy. Nagle zaschło w jej gardle, a przed oczami pociemniało. Poruszyła bezdźwięcznie ustami, ledwo w stanie do zebrania myśli w całość.
To nie mogło dziać się naprawdę...
Oddychała gwałtownie, gdy prowadził ją do wolnego stolika. Posadził Peę na wolnej kanapie, wciąż coś mówiąc. Miał bardzo głęboki, łagodny ton głosu, zbyt dobrze znany kobiecie.
– Jeszcze jeden wdech, właśnie tak, dobrze skarbie, oddychaj dla mnie – instruował ją chyba nie wiedząc, że takie coś wręcz utrudnia odzyskanie powietrza.
Miała wrażenie, że robi z siebie idiotkę, ale nie było innego wyjścia.
Jak mogła go widzieć na żywo?
Poczuła, że szczypią ją kąciki oczu. Wzrokiem skakała od najmniejszej zmarszczki w kącikach oczu mężczyzny, do ledwo widocznych oznak siwizny na skroniach i głębokich, niemal bezdennych czarnych oczu. Widok jego twarzy przyprawiał kobietę o ból serca.
– Jakim cudem... – wychrypiała, oblizując spierzchnięte wargi.
Przez chwilę gładził ją po grzbiecie dłoni, jego silna dłoń wywoływała dreszcze na całym ciele Pei. Patrzył na nią z takim tajemniczym wyrazem twarzy, nie potrafiła go rozszyfrować. Miał być tylko piekielnie atrakcyjnym wytworem wyobraźni – dlaczego więc widziała go teraz, na jawie?
Pea uszczypnęła się w miękkie przedramię i skrzywiła się z bólu.
Mężczyzna uniósł brwi.
– Z takim sposobem na atak paniki się jeszcze nie spotkałem – wymruczał, a Pea miała ochotę wcisnąć mu serwetki głęboko do gardła, żeby się zamknął.
Ten głos ją wykończy.
– Ja nie śpię – wymamrotała zaskoczona i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
Uśmiechnął się promiennie, lekko pochyliwszy na bok głowę.
– Cóż, chyba umiesz prawić komplementy – powiedział z szelmowskim błyskiem w oku. Pea nadęła policzki i zmierzyła go spojrzeniem. Poczucie humoru nieznacznie zaczęło wypychać oszołomienie.
– Kto powiedział, że nie miałam na myśli koszmaru? – odparła, na co roześmiał się nisko.
– W takim razie będę musiał ci jakoś zadośćuczynić – położył dłoń na sercu i odsunął się odrobinę na kanapie.
– Zapłaciłam już za siebie – Pea bąknęła, zerkając w kierunku nadchodzącej kelnerki.
– Miałem na myśli kolację – odparł pogodnie, ani razu nie oderwał wzroku od twarzy Pei.
– Kolację? Ze mną? – zapytała czując, że zaczyna się czerwienić.
Kącik ust mężczyzny zadrżał.
– Jesteś stanowczo zbyt zszokowana. Oczywiście, że z tobą. Gdzie tylko zechcesz. – Podziękował kelnerce, która położyła jego espresso i moje zamówienie na stoliku. – Czy siedzę za blisko?
– Co?
– Czy naruszam twoją przestrzeń osobistą? – zapytał zmartwiony. – Mogę się przesiąść...
Pea ukryła twarz w dłoniach mając wrażenie, że w każdej chwili zacznie krzyczeć.
– Właśnie zaprosiłeś mnie na kolację, a nawet nie podałeś swojego imienia i teraz się przejmujesz, że siedzisz za blisko? – zawołała zdumiona.
– Zawsze w międzyczasie mogę jeszcze ściągnąć koszulę – powiedział wesoło i spróbował się nie roześmiać widząc jej minę. – Nie? Może masz rację, kolacji za kratami przez publiczne obnażanie się nie planowałem.
Pea parsknęła śmiechem i potrząsnęła głową.
– O Boże, ta rozmowa idzie w takim kierunku... – westchnęła pod nosem i spojrzała wprost w oczy mężczyzny.
Doprowadzał ją do szału i fascynował tak, jak jego bliźniak ze snu. Miała ochotę wdrapać się mu na kolana, żeby mocno ją przytulił i powiedział, że nie traciła zmysłów. Chciała poczuć jak bardzo jest realny.
Nawet jeśli potem ich oboje zgarną na dołek za nieobyczajne zachowanie.
– Jak możemy ją naprostować? – zapytał grzecznie, szczerze zainteresowany.
Przygryzła wargę, przesuwając nagle spotniałymi dłońmi po spodniach.
– Od początku.
– Od zaproszenia na kolację czy ciebie tracącą oddech na mój... – szturchnęła go łokciem w pierś, na co się roześmiał. Kobiecie jednak nie było do śmiechu, ponieważ poczuła elektryczny dreszcz na ten kontakt.
– Przedstaw się – burknęła. Odchrząknęła, nie chciała brzmieć aż tak szorstko. – Nazywam się Peanellise, ale...
– Peanellise – wymruczał przeciągając ostatnią spółgłoskę tak, że jej imię zabrzmiało jak ósmy grzech główny. Mężczyzna wyciągnął ku niej dłoń, ujęła ją drżącymi palcami. – Jestem Vean.
Stanowczo za długo patrzyli sobie w oczy i potrząsali w uścisku rękoma. Uśmiechał się do niej ciepło, powinna zacząć świrować przez to, jak intensywny był... Ale jak mogła uciekać na Madagaskar, skoro sprawiał tak znajome wrażenie? Pea nabierała przekonania, że któreś z nich w końcu ucieknie – albo ona przez tchórzostwo, albo on przez jej dziwne zachowanie.
W jaki sposób normalni ludzie prowadzili rozmowę z nowo poznaną osobą? Pea nie miała pojęcia, ponieważ do tego zdania powinna jeszcze dodać: którą przy okazji pieprzyło się na dwanaście różnych sposobów, a ta nie miała o tym bladego pojęcia?
Chryste, to brzmiało zbyt sprośnie.
Szarpnęła za dekolt bluzki, czując duszności. Okropne, paskudne duszności, jakie za sekundę przyprawią ją o zgon.
Co nie było aż tak złe, uratowałoby ją to od nadchodzącej wtopy.
– Vean, miło mi cię poznać – wykrztusiła w końcu. – Co tutaj robisz?
Boże, Zeusie i Buddo zabierzcie mnie z tego świata już teraz. Pięknie proszę.
Mężczyzna uniósł w górę swoja filiżankę espresso. Naczynie wydawało się mikroskopijne w jego ogromnej dłoni. Tej dłoni, która...
Jęknęła w duchu. Miała wolę skupienia nibynóżki – jeszcze chwila, a wlezie mu na kolana przez własną bezmyślność.
– Ciągnie nas do tych samych rzeczy, Peanellise – przy każdym słowie jego wargi muskały krawędź filiżanki i nie mogła oderwać od tego oczu. Przyłapana złapała za swój kubek, niemal rozbijając sobie dłoń o stół.
Jeśli w tej chwili na Walnut Creek spadnie meteoryt Pea będzie się domyślała, że musiał zboczyć z trasy skoro tak późno ukraca jej męki. Ciekawiło ją, czy da się prowadzić trochę bardziej normalną rozmowę przy jednoczesnym śpiewaniu w myślach Glory, Glory Hallelujah.
– Nie wiem czy dobrą podwaliną znajomości są wspólne uzależnienia – wymamrotała, dmuchając w piankę na powierzchni kawy.
– W porządku, to zanim trzeci raz zaproszę cię na kolację, powiedz mi coś o sobie. – Vean odsunął się jeszcze kawałeczek, a całe jej ciało krzyczało przez tę stratę. Usiadł tak, że oparł się o małe przepierzenie za swoimi plecami. Konstrukcja wyglądała na naprawdę lichą, ale nie poruszyła się pod naporem jego szerokich barków ani o milimetr.
– Chcesz wiedzieć czy nie mdleję z ekscytacji na widok mojej kolejnej ofiary? – prychnęła, rezolutnie wbijając widelczyk w sernik. Iskra rozbłysła w oczach Veana, gdy prześledził ruch dłoni kobiety aż do jej ust. Lekko zmrużył powieki, gdy jej język wysunął się, by złapać zbłąkany okruszek. Nagle jego twarz stała się bardziej surowa.
Warto celebrować małe cuda: jakoś przełknęła, nie zadławiła się i nie zaczerwieniła za mocno.
Znała tę minę, a nie powinna.
Pea z cieniem smutku opuściła wzrok na swoje kolana. Głowa na pewno płatała jej psikusa – to przez samotność, która gościła w jej sercu przypisała temu mężczyźnie wszystkie cechy ze snów. Podobieństwo było uderzające, ale nie mogła przecież traktować go jakby dobrze go znała. Nic o nim nie wiedziała.
– Chciałbym się dowiedzieć o tobie jak najwięcej, Peanellise – odparł ciężkim tonem, przez który włoski uniosły jej się na karku. Szybko zerknęła na niego, ale nie była w stanie już odwrócić wzroku. – Chciałbym powiedzieć coś o sobie, jeśli zechcesz.
Przytakiwała zanim przetworzyła w pełni jego wypowiedź. Mogła sobie przecież wmawiać, że nie była zafascynowana i spragniona realności. Tylko po co takie kłamstwa?
Może był zbokiem, ale takim większym od niej. Jeśli w ogóle się dało.
– Kocham książki i trochę magię, a sernik nie jest moim faworytem wśród ciast, lecz przebija brownie w każdym wydaniu – słowa opuszczały jej język w totalnie bezsensownych faktach, ale były w gruncie rzeczy najbezpieczniejsze.
Najprawdziwsze.
Co miała innego powiedzieć? Hej, jestem Pea, nie mam nikogo na świecie oprócz jednej znajomej, którą boję się stracić, a o tobie śnię praktycznie dzień w dzień?
Nigdy nie chciałby poznać takiej dziewczyny.
Przełknęła szybko kolejny kawałek ciasta, chociaż nagle zaczął smakować jak karton. Popiła kęs swoją kawą, czując że Vean pochylił się ponownie zmniejszając między nimi dystans. Nie powinno tak być, ale gdy był bliżej Pea robiła się rozluźniona.
– Z rozkoszą poczytam coś, co ci się podoba i obiecam że nigdy nie upiekę ci brownie, a magicznie przy mnie znikną wszystkie twoje troski – odparł tak poważnie, aż musiała się roześmiać.
To było dziwne i trochę słodkie. Tylko trochę przyprawiające o negatywną gęsią skórkę.
– Nie możesz kontrować w ten sposób! – oburzyła się z cieniem uśmiechu na ustach. – Okej, nie masz nic przeciwko książkom, potencjalnie umiesz piec, ale co więcej? – Z piersi mężczyzny wydobył się głęboki pomruk zamyślenia. – Nie odpowiadaj w sposób, który mógłby mnie zadowolić!
Parsknął, wypijając na raz szklaneczkę wody.
– Wiesz, że aż prosisz się o odpowiedź „żyję, by cię zadowalać"? – wyszczerzył się, a Pea znów poczuła się słabo. Te słowa... Zobaczywszy jej minę Vean natychmiast spoważniał. – Przepraszam, nie powinienem przekraczać granicy.
Tylko że to ona przekroczyła je wszystkie, mężczyzna tylko prześmiewczo rzucał tani tekst na podryw. Już miała machnąć na to uspokajająco ręką, gdy ktoś zassał gwałtownie powietrze, jakby zobaczył najgorszy horror z możliwych. Jak na komendę poderwali głowy i zobaczyli przed ich stolikiem zakonnicę.
– Ty! – Greta krzyknęła, blada jak duch. Ludzie w kawiarni zamarli wraz z nimi, głowy obracały się ku siostrze. – Odsuń się od niej!
Pea gwałtownie zamrugała powiekami, czuła że gardło jej się ściska z niepokoju.
– Greto, co ty...
– Peo, odejdź od niego póki masz szansę! – Pierś kobiety unosiła się od gwałtownych oddechów. – Na Boga, dziewczyno, odsuń się nim zrobi ci krzywdę!
Podniesiony głos Grety uciszył wszystkich. Vean patrzył na zakonnicę ze zmarszczonymi brwiami. Wyglądał srogo, ale jednocześnie przy tym miał zmartwiony wyraz twarzy.
– Proszę pani... – zaczął, ale gwałtownie mu przerwała. Ktoś zaczął się do nich przeciskać z drugiego końca sali.
– Zamilcz, szatanie! Sancte Michael Archangele, defende nos in proelio – ruchami tak szybkimi, że nie Pea nie była w stanie ich zarejestrować ani uwierzyć, że na to patrzy, zakonnica wyjęła z kieszeni różaniec. Z drugiej skrytki chwyciła małą sakiewkę.
– Co ona mówi? – usłyszeli głosy za nimi, szmery podnosiły się coraz gwałtowniejsze. Na zapleczu pękło szkło, nawet Pea podskoczyła.
– To egzorcyzmy – powiedział Vean, odrobinę zmęczonym tonem.
– Contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium [1] – ciągnęła niezrażona tak prędko, aż niemal słowa zlewały się w jedno. Peanellise widziała drgania jej ręki z różańcem, drugą gotowała się do rzutu.
– Co siostrę opętało?! – Pea krzyknęła, gwałtownie stając przed mężczyzną. Oberwała całą garstką pyłu z woreczka. Kichnęła kilkukrotnie, gdy bylica dostała jej się do nosa.
– Obawiam się, że myśli o mnie jako opętanym – Vean szepnął jej na ucho, kładąc dłonie na barkach dziewczyny.
– Dość tego, co pani wyprawia! – postawny mężczyzna starał się zablokować zakonnicy widok na stolik. Wyrwana z transu pogroziła mu różańcem. – Starszy posterunkowy Garret, a to jest pani ostatnie ostrzeżenie. Jeśli nie chce pani zostać zamknięta za nękanie, proszę opuścić lokal.
Kilka osób poparło policjanta. Był ubrany po cywilnemu, ale trzymał przed twarzą Grety odznakę. Pea poczuła, że zaczyna się trząść. Vean niepewnym gestem lekko ścisnął jej kruche obojczyki. Cała się taka poczuła: jakby nie miała w sobie żadnej siły i byle pchnięcie roztrzaskałoby ją na tysiące niesklejalnych kawałków.
Zakonnica zamilkła, zacisnęła usta w surową kreskę i piorunowała spojrzeniem policjanta. Jej wzrok na ułamek sekundy pomknął ponad głową funkcjonariusza na Peę i Veana. Oboje byli wyżsi od policjanta.
– Non tiembo malum [2] – powiedziała. – Bój się Boga, Peo i strzeż ciemnych duchów.
Funkcjonariusz westchnął głęboko i wsparł dłonie o biodra.
– Tego to w tym roku jeszcze nie słyszałem – wymamrotał i obejrzał się na Peę przez ramię. – W porządku panienko?
– Dyskusyjne – odparła drżącym głosem i spróbowała strzepnąć z siebie bylicę. – Ale do przeżycia. Dziękujemy panu za pomoc, nie mam pojęcia co się z nią stało...
– Czyli znasz ją, tak?
Pea przytaknęła niechętnie.
– Poznałyśmy się jakiś czas temu – powiedziała. – Jej Zakon wynajmuje stary budynek pensjonatu, ten Pod diabłem.
Policjant zachichotał.
– Najciemniej pod latarnią – westchnął i schował do kieszeni odznakę. – Wpadnij na komisariat jeśli coś takiego się powtórzy i będziesz się czuła zagrożona, okej? Skontrolujemy sytuację.
– Dziękuję panu – przytaknęła z ulgą i uśmiechnęła się do niego, gdy wracał do ich stolika. Tuż przy nich stała już kelnerka z kilkoma nawilżanymi chusteczkami. Chociaż Pea zapewniała, że nie trzeba, uparła się że przyniesie im nowe kawy i ciastko na koszt firmy.
– Ona i tak pojawiała się tu tylko wtedy, kiedy ty byłaś – dziewczyna uśmiechnęła się pokrzepiająco, jakby nie przekazała ani trochę przerażającej wieści.
Pea poczuła się przestraszona i oszołomiona. Vean ponownie pokierował ją na miejsce i czujnym spojrzeniem kontrolował, czy jeszcze nie odleciała. Uśmiechnęła się do niego niemrawo i serwetką otarła dla pewności twarz z pyłu.
– Takiego początku znajomości to chyba nie oczekiwałeś – bąknęła cienkim głosem. Vean pokręcił głową i szturchnął ją łokciem.
– Widzisz? Nawet egzorcyzmy mnie nie przepłoszyły. – Roześmiała się, chociaż potrzebowała się teraz bardzo głośno rozpłakać. Vean w jakiś sposób jej na to nie pozwolił. – Z jakiego zakonu ona była? Pierwszy raz widziałem taki habit.
Wzruszyła ramionami, próbując wyłuskać z pamięci nazwę.
– Cholera, to było takie długie, coś o sercu... – wymamrotała pod nosem, masując pulsujący punkt nad brwią. – Serca Jezusowego? Tak! Urszulanki Karmazynowego Serca Jezusowego.
Brwi Veana niemal zbiegły się w jednym punkcie. Chmurna mina szybko zniknęła zastąpiona krzywym uśmieszkiem.
– Kto wie, może ich rytuałem dla kawalerów znajomych dziewczyn jest upewnienie się, czy dobrze się prowadzą? – zapytał lekko, na co posłała mu krzywe spojrzenie.
Pea mimo to nie mogła się zmusić do tego, żeby po prostu go zostawić w tej kawiarni i uciec do głębokiej dziury. Samolubnie, a także strasznie rozpaczliwie potrzebowała jego towarzystwa. Głupota pierwszej wody, to pewne, ale każde jego słowo i gest pomagały czuć się kobiecie tak... realnie.
On był realny.
Kelnerka zjawiła się cicho i równie niezauważona uciekła. Zdanie po zdaniu Pea poznawała Veana – lubił brandy, nigdy nie widział żadnego filmu Marvela i chciałby kiedyś odwiedzić Arktykę, ponieważ ze wszystkich miejsc na Ziemi tam miał najmniejsze szanse na zjawienie się. Fakt za faktem, które też opuszczały ją, wszystkie wyrwy w skorupie Peanellise wypełniały się światłem.
– Cholera, spóźniłam się do pracy! – krzyknęła, gdy zorientowała się, że w okół nich nie było praktycznie nikogo, a obsługa powoli zaczęła sprzątać lokal.
Dochodziło wpół do dziesiątej i miała totalnie przechlapane. Pan Honech dzwonił już trzy razy, przez tryb wibracji nie zwróciła uwagi na telefon. Zrobiła przepraszającą minę, gdy poderwała się gwałtownie na nogi.
– To moja wina, ja cię tak zatrzymałem – podniósł się wraz z nią i nagle znaleźli się w impasie. Vean roześmiał się i pomasował dłonią kark. – Tak dobrze się z tobą rozmawiało, że...
– Wiem, wiem! – zawołała prędko i jeszcze szybciej pocałowała go w policzek, przecisnęła się tuż przy jego wrzącym ciele i potruchtała w stronę drzwi. – Jutro o tej samej porze!
Czuła się niczym przewrotna wersja Kopciuszka. Zostawiła za sobą tylko obietnicę i księcia, który wpatrywał się z nią z nieprawdopodobną intensywnością. W ten sposób miała pewien rodzaj kontroli – nie zrobi niczego głupiego, jeśli ponownie spotkają się publicznie.
Mogła tylko palić świece dziękczynne z modlitwą, żeby faktycznie do tego spotkania doszło, a Vean okazał się normalny.
Jako że tutaj chyba nici z przypisów, dopiszę je ręcznie 😂
[1] Święty Michale Archaniele, wspomagaj nas w walce.
A przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną. Początek egzorcyzmów, ks. Paweł Rytel-Andrianik: Polska wersja modlitwy do świętego Michała Archanioła.
[2] Zła się nie ulęknę. Fragment Psalmu Dawida, Psalm 23, 22, 4.
*****
Jak tam po długim weekendzie, wypoczęliście? Mam nadzieję, że tak! 😊
Kolejny rozdział w piątek! 💝🧁
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro