Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5. Klub

Stoczyła się z łóżka na podłogę. To był miękki upadek, bo była owinięta kołdrą niczym kokonem. Boże, tak bardzo nie miała siły żeby zmienić położenie jakiejkolwiek kończyny. Żałowała, że budzik wył okrutnie, przypominając o nadchodzącej pracy.

Gdyby nie to, jak dobrze się czuła, pewnie byłaby zirytowana.

Chyba jej mięśnie myślały, że wczoraj serio uprawiała seks. Pea miała wrażenie rozciągnięcia każdej komórki swojego ciała. Kręciło jej się w głowie z głodu i pragnienia. Chciało jej się śmiać i prawie to zrobiła, gdyby nie miała tak sucho w ustach. Wczorajszy nieznajomy owinął się wokół tęsknot Pei z okrutną wprawą. Wciąż w pamięci miała te oczy, mroczne i nęcące. Usta gotowe do wyszeptania każdej obłudnie pożądliwej pochwały.

Mogłaby przysiąc, że czuła jeszcze na języku posmak brandy.

Pewne było, że jeśli kiedykolwiek ponownie zjawi się w tamtym barze, nie spojrzy na stół bilardowy z kamienną twarzą. Odpisała Niks, która dziękowała jej za wspólny wieczór. Zaproponowała, że chętnie wyskoczy kiedyś na kawę i plotki, jeśli będzie mieć ochotę. Pea zawahała się, ale tylko na sekundę, zanim odpisała, że bawiła się najlepiej od miesięcy i przyda jej się przyjazna dusza.

Skrzywiła się na myśl, że musiała brzmieć jak desperatka szukająca przyjaciółki. Mleko się jednak rozlało. Wrzuciła telefon do torebki żeby nie zapomnieć go przed wyjściem.

Wzięła szybką kąpiel, czuła się cała spocona i lepka. Im więcej czasu minęło od obudzenia się, tym bardziej pogarszał się jej humor. Postanowiła zapalić świecę przed wyjściem. Wzięła ją w obie dłonie i próbowała wskrzesić w sobie to uczucie akceptacji zaraz po obudzeniu. Przez chwilę udawała, że medytuje, ale gniewnie zgasiła świeczkę po minucie, Pea zrobiła się dziwnie rozdrażniona.

Wzięłaby tego byka za rogi, ale nie mogła wymyślić co ją tak denerwuje. Łyknęła dwa tylenole, żeby pozbyć się nadchodzącego bólu głowy. Nalała do kubka termicznego potwornie mocnej kawy. Przed nią długa noc, a jutro wypadała rocznica śmierci rodziców...

Pea przytuliła do piersi kubek. Tak, to musiało być to – zawsze robiła się wówczas przybita, ale nigdy nie znajdowała się na aż takiej krawędzi. Chyba sny z nieznajomym podziałały na jej podświadomość bardziej, niż sobie tego życzyła. Fajnie było posmakować brandy i pięknie skrojonych ust, beznadziejnie poczuć tę przeraźliwą samotność, która skuwała jej kości szronem.

Cóż, musiała być jakaś ciemna strona sposobu w jaki odczuwała sny. Może faktycznie istniał ktoś taki jak Morfeusz i świetnie bawił się jej kosztem? Może chciał przekazać coś Peanellise, a ona przez te wszystkie lata go ignorowała?

Uśmiechnęła się wbrew swojemu parszywemu samopoczuciu – jeśli podobna istota istniała powinna zacząć składać ku niej modły, żeby takie sny nigdy nie przestawały przybywać. Dotychczas nie poświęcała uwagi żadnej mitologii. Sama myśl o książkowych zakupach również pomogła. W końcu, kto nie lubi kupować nowych książek?

Z takim nastawieniem wyszła z domu. Chwyciła się małych rzeczy, które może jakoś pomogą w jej życiu.

Trasa do pracy zajmowała dokładnie sześć minut, osiem i pół jeśli trafi na światła oraz leniwych przechodniów.

Och, dziś to była trasa z piekła.

Prawie potrąciła dwie osoby, które nagle wskoczyły na jezdnię, chyba powietrze uciekało jej z koła i zepsuło się radio. Nim znalazła się na parkingu pod piekarnią Honechów była gotowa zatłuc się kubkiem... Którego uszczelka puściła i kawa wyciekała spod zatyczki, gdy piła.

Starała się nie rozryczeć, ale była tylko człowiekiem i siąkała nosem, gdy zobaczyła, że jednak złapała kapcia. Wyrzuciła kubek do kosza i prawie złamała paznokieć przy otwieraniu drzwi na zaplecze. Przebierała się w strój roboczy, ręce myła z furią. Gdy podszedł do niej Paul by poinformować ją, że chyba musi zadzwonić po lawetę, podejrzewała że zadzwoni, ale po karetkę bo kogoś zamorduje. I to pewnie będzie ona.

Podziękowała Paulowi za bystrą obserwację sytuacji, po czym spróbowała wciągnąć się z wir pracy. Ten jednak wciągnął ją i przemielił na kawałki. Pod koniec zmiany prawie krzyczała dziwiąc się, że nikt na nią nie nawrzeszczał. Została jeszcze godzina, gdy przyszedł pan Honech i poprosił ją do swojego biura. Wyjątkowo zjawił się dziś wcześniej, przeważnie mijali się w drzwiach gdy wychodziła do domu.

Poprosił by usiadła i podał jej bajgla, który został wyciągnięty z pieca pół godziny temu. Jeszcze ciepły rozgrzał dziwnie zmarznięte palce.

– Spróbuj – zasugerował oschle. Nie musiała, wystarczyło ze przełamała bajgla w pół. Ugryzła jednak kawałek i przymknęła powieki. – Sto bajgli bez soli, Pea. Co się z tobą ostatnio dzieje?

Przełknęła ciężko. Ciasto nie było aż tak złe, ale same słowa szefa związały jej gardło w ciasny supełek.

– Przepraszam – wykrztusiła z trudem. – Nie wiem jak się wytłumaczyć, nigdy mi się nie zdarzyło.

Pan Honech westchnął ciężko, opadł na oparcie fotela z siłą bardzo zmęczonego człowieka.

– Wiem, Peo. I tylko przez to nie potrącimy ci z wypłaty – powiedział. Wstrzymała oddech w oczekiwaniu. – Idź już dziś do domu, do końca zmiany zostało mało czasu. Wieczorem masz być dalej naszym pracownikiem miesiąca, zrozumiano?

Przytaknęła entuzjastycznie i poderwała się na równe nogi. Mięśnie bolały od nadrabiania wszystkich porażek, ale była gotowa wybiec stąd w te pędy. Uniosła do góry bułkę i uśmiechnęła się nieśmiało do szefa.

– Zawsze mogę odkupić je po okazyjnej cenie – zasugerowała nieśmiało, a Honech się roześmiał.

Potrząsnął głową, wąs wciąż poruszał mu się od uśmiechu gdy odpalał antyczny komputer.

– Zmykaj jeśli ci bułeczka miła.

Wytoczyła się więc z gabinetu i z opuszczoną głową, już bez wesołości na twarzy. Paul jej nie zagadywał, ale czuła jego spojrzenie na swoich plecach. Wypalało w niej dziury. Bajgla zjadła z nerwów, gdy przebierała się w pośpiechu. Truchtając na parking niemal upuściła torebkę na widok auta. No tak, powietrze całkowicie uciekło z tylnej opony.

Pomstując, że świat chyba sprzysiągł się przeciwko niej, otworzyła bagażnik. Nie zawołała nikogo po pomoc, zbyt zawstydzona dzisiejszą nocką, żeby jeszcze wyskakiwać z takim czymś. Ponad pół godziny później siadła zdyszana za kierownicą i prędko oparła o nią głowę.

Oddychała głęboko, chociaż przypominało to bardziej spazmy. Sięgnęła do torebki po chusteczkę, wyciągnęła też przy okazji telefon. Uśmiechnęła się przez łzy zmęczenia, Niks wysłała szereg emotikonek związanych z piciem i tańcem a do tego dopisek „zawsze i wszędzie".

Och, chociaż tyle że nie wyszła na desperatkę. Może jednak mogła mieć przyjaciółkę?

Pokrzepiona tą myślą otarła łzy i odpaliła silnik, żeby pojechać do kwiaciarni. Kupowała kwiaty dla siebie, co roku, chociaż myślała o rodzicach. Wielobarwny bukiet podnosił ją na duchu, sprawiał że cieplej myślała o mamci i tatku, ale też po prostu lubiła ten mały rytuał.

Panią Różę otwierano dopiero po siódmej, na śmierć zapomniała. Z solidnym, godzinnym zapasem średnio wiedziała co robić – poszła więc na spacer do parku. Otuliła się cienką kurtką i podziwiała rozpogadzające się niebo oraz wytrwałych biegaczy. Ludzie uśmiechali się do niej uprzejmie, niektórzy życzyli jej dobrego dnia. Garnęła się do tych słów z nadzieją, że zostaną spełnione i reszta poniedziałku skończy się dla niej trochę lepiej.

Dotarła do obwoźnej budy, którą starszy mężczyzna właśnie kończył ustawiać. Znajdowała się w idealnym miejscu, w otoczeniu ławek i stolików do gry w szachy. Pea kupiła dla siebie największą moccę, jaką mógł jej nalać a do tego wielkie czekoladowo–orzechowe ciastko. Zadowolona powoli wracała w stronę samochodu. Rozgrzała się, a ciastko trochę przegoniło senność.

Wyrzuciła śmieci przed kwiaciarnią i weszła do środka.

– Dzień dobry, zaraz przyjdę! – miły głos zakrzyknął z zaplecza.

– Spokojnie, rozejrzę się – Pea zapewniła ciepłym tonem.

Nie wiedziała gdzie podziać oczy. Wnętrze Pani Róży było prostym, otwartym pomieszczeniem z przepierzeniem odgradzającym wyjście na zaplecze. Wielkie biurko oddzielało ją od tylnej części kwiaciarni i półek z kwiatami doniczkowymi. Przyglądała się uważnie orchideom, passiflorom i stefanotisom, ale obawiała się, że zapomniałaby o pielęgnacji takich pięknych roślin. Od kompozycji w szklanych butlach odrzucała ją cena.

Wzrok Pei padł na kubeł z trzeba bukietami różnej wielkości. Były to trzy skrajne kompozycje, aż mnożyło się w nich od kolorów. Dzwonek wybrzmiał za jej plecami, gdy sięgała ku powiędłym płatkom margaretek.

– Mogę sprzedać wszystkie trzy bukiety za dwadzieścia dolców – z zamyślenia wyrwał ją głos ekspedientki. – Wszystkie były robione zamówienie, ale klienci się po nie nie zgłosili i szefowa o nich zapomniała.

Pea uśmiechnęła się do młodej dziewczyny. Pewnie rozbiliby je do innych kompozycji, gdyby nie utknęły na zapleczu.

– Chętnie odkupię od ciebie taki bukiecik, drogie dziecko. – Pea obejrzała się przez ramię i odsunęła odrobinę, dając lepszy widok zakonnicy, która przystanęła tuż obok. Miała na sobie niemal czarny habit, ale pod światłem lamp Pea dojrzała, że materiał był karmazynowy.

Uśmiechnęła się do niej i skinęła głową na wiaderko.

– Który się siostrze najbardziej podoba? Możemy się podzielić – zaproponowała zadowolona. Trzy bukiety to stanowczo za dużo, ale jeśli będzie chciała któryś, to Pea chętnie skorzysta. Czuła ukłucie żalu na myśl, że tak piękne kwiaty po prostu marniały w samotności.

– Och, wszystkie są wspaniałe! – Entuzjastycznie podniosła pojemnik i obejrzała bukiety pod każdym kątem, jakby była to najważniejsza czynność na świecie. Zmarszczki na twarzy kobiety pogłębiły się od radości, a czerwonawe znamię na policzku napięło i uniosło. – Masz jakąś specjalną okazję do świętowania? Żebym ci nie podebrała najwłaściwszego!

Utrzymała uśmiech na ustach, ale mimo wszystko stał on się bardziej ponury, trochę melancholijny. Szczera, otwarta twarz zakonnicy sprawiła, że z Pei wyrwała się prawda.

– Nie świętuję, a po prostu wspominam – odparła cicho, muskając palcem żółty płatek margaretki, która tak jej się na początku spodobała. – Dziś jest rocznica śmierci moich rodziców i zawsze w ten sposób ich wspominam.

Dziewczyna za ladą westchnęła smutno, a zakonnica posłała jej pełne współczucia spojrzenie.

– Niech spoczywają w pokoju, pełni dumy z tak kochanej córki – pokiwała samej sobie w zgodzie. – Piękny gest, moje dziecko.

Zakłopotana Pea, splotła ze sobą palce i wzruszyła ramionami.

– Pielęgnowanie wspomnień to wszystko, co mogę zrobić – mruknęła ściśniętym głosem. – Mamie spodobałyby się margaretki, mają tyle kolorów! Tata był strasznie... zachowawczy kolorystycznie.

Zakonnica pokiwała głową i podała kwiaciarce kubeł.

– Zatem margaretki i bukiet frezji dla tej kruszynki, ja wezmę te śliczne fiołki i róże. – Chciała podać dziewczynie pieniądze, ale Pea prędko się wcięła.

– Och nie, proszę siostry, to za dużo! Nie mogę się zgodzić na coś takiego – prędko zaoponowała. Nie twierdziła, że zakonnicę nie było stać na kwiaty, ale Pea poczuła się jakoś nieswojo przez ten miły gest. Szybko odliczyła piętnaście dolców i wręczyła je dziewczynie. – Tak będzie uczciwie.

Kwiaciarka prędko oddała resztę zakonnicy i zabrała się za opakowanie w papier obu bukietów. Starsza kobieta spojrzała na Peę ciepło i chwyciła za ciężki krzyż, który zwisał z jej szyi.

– Dobrze, dobrze. W takim razie chciałabym cię zaprosić do naszej kongregacji!

Pea speszyła się, kobieta zapaliła się do tego pomysłu bardziej niż do podziału kwiatów.

– Nie jestem specjalnie wierząca – przyznała przepraszająco, ale zakonnica tylko machnęła dłonią.

– Nonsens, zawsze w coś się wierzy – zaoponowała pogodnie. Jej jasne oczy lśniły. – Niedawno przyjechałyśmy do miasta, jesteśmy Urszulankami Karmazynowego Serca Jezusowego. Trochę długie, trzeba przyznać! Nasz odłam urszulański utworzył się całkiem niedawno, bo w latach pięćdziesiątych. Jeździmy od miasta do miasta, upewniamy się, że ludzie znajdą miejsce w którym odnajdą pociechę i wsparcie. Wielu szuka swojej ścieżki w życiu, drogie dziecko, zwłaszcza gdy kogoś utracili. Wpadnij, przekonaj się na własne oczy!

Pea przez sekundę miała zaciśnięte usta, żeby przypadkiem nie palnąć coś głupiego. Brzmiało to całkiem sympatycznie, ale też jak... jezusowe akwizytorki? Wątpiła, żeby zakonnica chciała usłyszeć o takim skojarzeniu.

– Zobaczę czy mi się uda – odparła grzecznie, odbierając od kwiaciarki swoje bukiety. Dziewczyna ledwo powstrzymywała śmiech na widok przerażenia na twarzy Pei. – Pracuję na noce i większą część dnia przesypiam.

Zakonnica udała, że przerażona łapie się za serce.

– Nie może być! Ale szalejesz czasem?

Pea roześmiała się na sztuczną trwogę w głosie kobiety.

– Obiecuję, że w imię siostry, hm, pójdę spać później – wykrztusiła ledwo nie mówiąc, że będzie grzeszyć za jej pozwoleniem.

Jak, u licha, miała niby rozmawiać z zakonnicą? Pierwszy raz widzi taką na oczy! Starsza kobieta pokręciła głową z uśmiechem. Przytuliła jedną dłonią bukiecik do piersi, a drugą pogmerała w torebce w poszukiwaniu ulotki, którą przekazała Peanellise. Skubane, są nieźle zorganizowane jak na osoby, które niedawno tu przyjechały. Siostra zakonna poprawiła swój ciemny kornet z jasną obwódką.

– Tutaj są wszystkie informacje: w którym budynku na szukać, w jakich godzinach udzielamy wsparcia. W budynku mamy też plany spotkań, możesz się przyjrzeć – podpowiedziała głosem osoby pewnej, że rozmówca się dostosuje.

Nie miała serca mówić zakonnicy, że pewnie już nigdy się nie spotkają. Przytaknęła jednak z grzeczności i upchnęła ulotkę w torebce.

– Dziękuję za zaproszenie. Miłego dnia! – pożegnała się i szybko uciekła na zewnątrz, jakby jej Szatan ogniem pięty przypalał.

– Z Bogiem, dziecko, oby z Bogiem – usłyszała jeszcze mamrotanie zakonnicy zanim zamknęły się za nią drzwi.

Szybkim krokiem skierowała się w stronę samochodu. Pewnie wyglądała jakby przed czymś uciekała, ale miała wrażenie że ktoś ją obserwował. Siadając za kierownicą zorientowała się, że jest zmarznięta i wykończona. Wszystkie emocje z nocy powoli zaczęły z niej schodzić i przez chwilę bała się, że nie dojedzie do mieszkania.

Na szczęście skończyło się tylko na krzywym zaparkowaniu.

Jedyną modlitwą, jaką dziś złoży, to ta o braku mandatu. Nie miała już siły przestawiać samochodu. Wtoczyła się po schodach na drugie piętro i szybko odpakowała kwiaty. Wzięła jedyny wazon, jaki posiadała, żeby ułożyć kwiaty z wodą na biurku. Zobaczywszy, że ma smar na przedramionach i goleniach z westchnieniem poczłapała do wanny.


*


Przebywanie dziś poza Ziemią było jakąś komiczną torturą. Carnivean starał się nie wychodzić co rusz z pustki, ale przychodziło mu to z trudem. Miał wrażenie, że nawet ciemność miała mu za złe przebywanie w jego towarzystwie zamiast z...

To było cholernie niedorzeczne.

Przez większość tego czasu miał złe przeczucia. Niepokój szarpał nim jak chciał, szydząc z jego słabowitości. A przecież ani trochę słaby nie był. Zaczął podejrzewać, że cokolwiek się działo, była to wina Peanellise. W końcu wyłonił się na świat, zdziwiony, że znajduje się na ulicy a nie w pokoju kobiety.

Rozejrzał się wokół, odchodząc pod mur, żeby przechodnie na niego nie wpadali. Linia wezwania uspokoiła się, gdy spojrzał w kierunku kwiaciarni. Peanellise szybko stamtąd wyszła i równie prędkim krokiem ruszyła ku swojemu samochodowi. Kątem oka śledził jej odjazd, ale nie odrywał spojrzenia od wejścia do Pani Róży.

Zaraz po Peanellise ze środka wyszła zamyślona zakonnica, patrzyła mniej więcej w kierunku odjazdu kobiety. W zamyśleniu gładziła trzymany w ręku papier. Choć był w cieniu, niewidoczny dla zwykłego oka, zakonnica obróciła głowę i spojrzała wprost na niego.

Carnivean uśmiechnął się uprzejmie, jego ogon strzelił na boki – jedyna oznaka demoniczności, na którą sobie pozwolił.

Zakonnica oczywiście wykonała znak krzyża i przerażona wycofała się z modlitwą stróżowską na ustach. Zmrużył powieki czując muśnięcie anielskie na obrzeżach jaźni.

Nie chcesz mnie dziś irytować, demonie.

Torrie, gdzież bym śmiał!

W jego myślach rozległ się gromki śmiech Merkatora. Zostaw wyznawców w spokoju, idź gdzieś zamoczyć.

Carnivean posłusznie przeniósł się do mieszkania Peanellise – dwa razy żaden anioł do grzeszenia nie musiał go namawiać.

Brała kąpiel, słyszał plusk wody dochodzący z łazienki. Puściła sobie jakąś muzykę, ledwo mógł rozróżnić słowa. Drzwi zostawiła lekko uchylone, blask ze środka padał miękkim łukiem na łóżko. Na biurku i przy stoliku nocnym zapalone miała dwie świece.

Musnął palcami kwiaty umierające w wazonie. Poprosił Siliel by tchnęła w nie trochę więcej życia, na co prychnęła.

Romantycznie, podobasz mi się w takim wydaniu, Vean.

Aniołowie mają być pomocni, pocieszni, zapomniałaś? Po co ta kpina...

Każdy by skorzystał z takiej możliwości, kochasiu.

Uśmiechnął się pod nosem, Siliel była bodaj jedną z niewielu Anielic, które rozmawiały z nim swobodnie. By oddać im sprawiedliwość musiał przyznać, że wcale nie ułatwiał rozmowy. Ale Carnivean kochał się drażnić i pragnął wydobyć z nich wszystkich dziką stronę. Nawet jeśli Metatronowi było to nie w smak i skarżył się potem do Aeszmy, że zaburza boski ład.

Gdyby Bóg chciał, żeby zostawił je w spokoju, odebrałby mu możliwość widzenia Anielic. A Anielice kopnęłyby go w każde czułe miejsce i zadeptały ogon, jeśliby przesadzał.

Rozsiadł się wygodnie w fotelu przy biurku – na tyle wygodnie, na ile mieścił się na tym mebelku. Czekał cierpliwie, rozluźniając barki na nucenie Peanellise dochodzące z łazienki.

Pozwolił sobie stopić z cieniami, być bardziej demonem niż człowieczą powłoką. Linia wezwania między nimi była głodna, ale jednocześnie spokojna przez to, że był w pobliżu kobiety. Patrzył na dwa bukiety, leniwie bawił się ze spadającym ze świecy woskiem.

Przekrzywił na bok głowę, nie słysząc niczego ponad muzyką. Zaniepokojony zajrzał do łazienki i była tam – śpiąca, skulona w małej wannie, jej ramię bezwładnie opadło przez krawędź na podłodze.

– Ale tak to nie robimy – wymamrotał, wypuszczając wodę. – Łóżko jest od spania. No śmiało, huzia do łózia, czy jak to mówicie.

Peanellise jednak była odcięta od świata. Głęboko zagubiona we śnie, widział że jej umysł był już czymś zajęty. Ad amorum kusiło go, żeby już teraz zaraz wkroczył i upewnił się, że on będzie osią śnienia. Carnivean był zaniepokojony stanem kobiety. Wziął ręcznik żeby osuszyć jej bezwładne ciało. Wycierał ją tak szybko i delikatnie, jak tylko potrafił. Wtuliła się w niego w sekundzie, w której wziął w ramiona zmarznięte ciało.

Odsunął na bok przykrycia.

– Ale tylko ten jeden raz, słyszysz? – wymamrotał, przykrywając ich oboje kołdrą, chociaż sam mógłby podnieść temperaturę w pokoju do stopnia ukropu.

Nawet nie zachrapała w odpowiedzi, więc zadowolił się obietnicą samemu sobie, że więcej tak nie wkroczy w jej sny. Półleżał na materacu, ona rozciągnęła się na całej długości jego ciała szukając ciepła, jakie dawał. Chłodny nos wtuliła w materiał koszuli, jedną ręką mnąc materiał.

Drugą dłoń Peanellise wziął w swoją, przez chwilę gładząc pęcherz, który pojawił jej się tuż pod palcem wskazującym. Pocałował wnętrze dłoni i splótł ich palce razem.

– Gdzie nas dziś zabierzesz, ludzka kobieto? – przekrzywił głowę, szepcząc w jej włosy.

Został wessany do słodkich snów w niemożliwie prędkim tempie.

Tym razem wszyscy ludzie uprawiali seks. Peanellise była podniecona publicznym stosunkiem, ale zmieniła to, co pasowało jej najmniej w ostatniej fantazji – chciała, żeby inni czuli to samo co ona.

Ach, jakaż szczodra istota.

Carnivean wytyczył ślad pocałunkami od skroni do pulsu na jej szyi. Tym razem miał dłuższe włosy, musiał zaczesywać je do tyłu dłońmi, by nie opadały mu na oczy. Peannelise ubrana była w skąpą, śliczną sukienkę. Cała czarna, materiał był lejący przy każdym nieostrożnym ruchu było widać krawędź pośladków. Nie miała na sobie żadnej bielizny.

Kołysała się do muzyki, która leciała z głośników. Przekrzywiła w bok głowę, żeby dać mu lepszy dostęp, jedną dłoń wplotła w jego włosy i gładziła je czule.

Zamruczał na tę pieszczotę. Przyciągnął ją bliżej siebie, obejmując zaborczo ramionami w pasie. Roześmiała się, kładąc jedną dłoń na napiętych przedramionach Carniveana. Rzucił przeciągłe spojrzenie na salę, ludzkie kształty o wciąż niezbyt wyraźnych twarzach i kształtach poruszały się równym rytmem.

– Na co masz dziś ochotę, kochanie? – zapytał niskim głosem.

Podniósł trochę temperaturę swojego ciała, żeby było jej cieplej. Peanellise zamruczała w zamyśleniu i przez chwilę mu nie odpowiadała. Mieli być parą, która uwielbiała chodzić do tych klubów. Przeważnie nie były skoncentrowane wyłącznie na BDSM, ale takie z opcją podobnych pokoi. Pieprzyli się w prawie każdym miejscu, z widzami, bez widzów – dowolny sposób wchodził w grę.

Teraz, nie wiedzieć czemu, Carnivean czuł że coś jest tak. Jakby nie powinni tutaj dziś być. Co było kompletnie irracjonalne, w końcu była to fantazja, której teraz pragnęła.

Pragnęła?

– Nie wiem – powiedziała w końcu, wzdychając ciężko. Obróciła się na palcach i zarzuciła ramiona na jego barki. Obcasy niwelowały większość różnicy ich wzrostu, nie był teraz specjalnie wysokim człowiekiem. Obrzuciła spojrzeniem jego wargi, niechlujny zarost i opadające na gęste brwi włosy. – Może ty wybierzesz? Ja jakoś...

Nie mam nastroju.

Carniveanem wstrząsnął dreszcz. Fantazja nie powinna się wydarzyć, jeśli wzywająca tego nie pragnie: jego, wytworzonego mirażu, samego seksu. To nie było pragnienie w którym Peanellise oddawała się kompletnie na łaskę i nie łaskę jego decyzji. Tutaj po prostu byli...

Parą.

Przełknął ciężko, a kobieta pocałowała jego grdykę. Nie był w stanie wycofać się z tego snu i zostawić ją tutaj. Czuł, że gdyby zniknął, ona trwała by tu sama.

– Możemy... – musiał odchrząknąć, słowa ledwo wychodziły mu z gardła. – Możemy wrócić do domu.

Powiedział to jednak szczerze i z przekonaniem, w końcu właśnie tym był – rewelacyjnie odzwierciedlał nastrój, który partner powinien w danym momencie odczuć. Kobieta uśmiechnęła się od razu, kręcąc w namyśle głową.

– Nah, nie chcę wychodzić, uwielbiam to miejsce – uśmiechnęła się szczerze i radośnie. – Jakoś... Chcę sobie na razie popatrzeć, wypić coś. Czy to w porządku?

– Z tobą, Peanellise, zawsze tak będzie – pochylił się, żeby pocałować ją czule.

Mieszała w swojej fantazji jak w otwartej kreacji, a nie w zapieczętowanym fakcie. Zdawał sobie sprawę, że powinien od razu to przekazać jego panu, ale... Kobieta pociągnęła go w głąb klubu, z dala od baru i na ten moment postanowił po prostu poddać się impulsywności tego snu.

Splotła ich palce razem, szedł za nią jak wierny piesek. Przypatrywał się kątem oka innym, ale większą uwagę miały reakcje Peanellise na to co widziała. Pozycje albo fetysze, które nie przypadły jej do gustu szybko znikały. Na fantomowych figurach innych ostrożnie badała to, co z przyjemnością później wypróbuje z nim.

Przystanęli przy parze, która znajdowała się w wykuszu. Wszystkie takie miejsca były wystarczająco prywatne, żeby można się poczuć swobodnie, ale jednak otwartość na podglądaczy pozostała. Peanellise oddychała coraz ciężej na ich widok – musiał przyznać, że wymyśleni ludzie wyglądali łudząco podobnie do nich. Kobieta leżała na boku, za nią jej partner wsuwał się w jej tyłek w stałym rytmie. Do łechtaczki dociskał i co rusz odsuwał masażer. Jęczała w usta mężczyzny, chociaż dźwięki te tłumiły wibracje i głęboki pocałunek.

Peanellise mocno oparła się na piersi Carniveana. Odchyliła głowę na jego bark, spod półprzymkniętych powiek obserwowała parę przed nimi, której ruchy robiły się dziksze.

– Powinniśmy pójść dalej – wychrypiała ciężko.

Przytaknął z uśmiechem na ustach, niemal wtulał go w jej ucho.

– Powinniśmy. A może nie. Nie chciałabyś zobaczyć, jak wyciąga tego wielkiego kutasa i zalewa spermą jej piersi? – zapytał nęcąco. Dłonie trzymał na bezpiecznej krzywiźnie jej bioder, stał nieruchomo tuż przy nieznacznie wijącym się ciele.

Jęknęła. Nagle znaleźli się w innym pomieszczeniu. Może nawet w innym klubie, zmieniło się światło i muzyka. Stali o kilka kroków przed małą sceną niczym w amfiteatrze. Ludzie na dole byli ustawieni tak, żeby wszystko było dobrze widoczne. Peanellise sapnęła gwałtownie.

– Co? – westchnęła, rozglądając się wokół. Cernivean zmarszczył brwi na jej reakcję. Zapragnęła zobaczyć bukkake, więc... – Kiedy my tu przyszliśmy?

Vean zamrugał powiekami, usta otwarły mu się wbrew woli. Przełknął ciężko, smakując na języku seks, słodką nutę nikotyny i ostry alkohol.

– Może nie powinnaś pić tego shota na odwagę – odparł z nutą rozbawienia, chociaż go nie czuł.

Pokręciła głową i pacnęła go w ramię. Objął nim kobietę w pasie i przytrzymał przy sobie pewnie.

– Wcale nie tchórzyłam, po prostu to wydaje się takie... – Uniósł brew niemo zachęcając do kontynuowania. – No wiesz. Sprośne.

Czułym gestem odgarnął kosmyk włosów kobiety za ucho.

– Peanellise, jesteśmy w seksklubie. Sprośność ma wstęp wolny – mrugnął do niej figlarnie. Rozluźnił się dopiero wtedy, gdy kobieta zaczęła czuć, że ta fantazja jest jej, że tego właściwe chciała.

Ciekawość zwyciężała nad każdą uncją zakłopotania, jakie jeszcze chwilę temu miała. Znów kołysała się w jego ramionach, tym bardziej specjalnie ocierała się tyłkiem o jego kutasa. Spojrzenia nie odrywała od sceny, patrzyła niczym zahipnotyzowana.

Fantazja wyciągała maksimum efektów, by poczuła podniecenie. Carnivean niemal nie odrywał nosa od jej szyi, gdy zaczęła się z niej ulatniać pikantna woń feromonów. Mężczyźni na scenie zachowali się bardzo wokalnie, nie szczędzili pochwał klęczącej przed nimi kobiecie, ani słów zachęty by wypięła się w ten sposób lub wystawiła język mocniej. Masturbowali się z zapamiętaniem, ich fiuty lśniły od lubrykantów i olejków. Mokry dźwięk dłoni sunących po napiętej skórze wywoływał dreszcze u Peanellise. Za pierwszym jękiem i rozbryzgiem spermy przyszedł i jęk kobiety w jego ramionach.

Trwał za nią nieruchomo niczym głaz, ręce w bezpiecznym geście wciąż spoczywały na jej talii. Wiła się koło niego, wbijając w ciało Veana. Pachniała coraz mocniej podnieceniem oraz pożądaniem.

– Proszę, proszę... – zawahała się, jakby chciała powiedzieć jego imię, ale przecież go nie znała i nie nadała mu z własnej woli żadnego. – Skarbie, nie wytrzymam.

Carnivean pocałował jej skroń, dłonie nie drgnęły mu nawet na milimetr, chociaż musiał włożyć w to maksimum wysiłku.

– Chciałabyś dojść? Mam ci pomóc? Pragniesz sama? – proponował patrząc, jak z sutków kobiety na scenie zaczynają skapywać białe krople.

– Pragnę twoich rąk... – Zachłysnęła się powietrzem, gdy uniósł ku górze rąbek skąpej sukienki.

– A gdzie byś je chciała?

Jęknęła przeciągle. Zirytowana. Niemal się roześmiał na ten dźwięk.

– Utopię cię w wiadrze z ich spermą jeśli nie przestaniesz się drażnić – warknęła, a po czasie dodała: – Proszę?

Zakrył dłonią jej cipkę, niemal załkała na kontakt jego wielkiej, szorstkiej dłoni z miękkim ciałem.

– Widzisz? Wystarczyło być grzeczną dziewczynką – pocałował czubek jej ucha. Wolną ręką chwycił za podbródek kobiety i upewnił się, że twarz ma skierowaną na scenę. – Nie odrywaj wzroku.

Do klęczącej kobiety dołączył mężczyzna z niewielkiego kręgu. Wziął jej twarz w dłonie i zaczął ją całować oraz zlizywać spermę, która padła na jej wargi, policzki, szczękę. Niemal idealnie zsynchronizowany odzwierciedlał ruch dłoni Carniveana. Gładził cipkę, zataczał kręgi na łechtaczce, co jakiś czas wsuwał palce w pochwę, jednocześnie nie odrywając grzbietu dłoni od warg sromowych. W fantazji czterej pozostali mężczyźni co jakiś czas dochodzili na dwoje klęczących.

Wezwanie w jego ramionach było coraz bliżej spełnienia. Linia ad amorum niemal pękała w dostępnych sobie granicach.

– Peanellise – wychrypiał do jej ucha. – Dojdziesz dla mnie, dobra dziewczynko?

Zassała oddech, słowa ugrzęzły w gardle kobiety – chciała wykrzyczeć jego imię, ale złapała tylko pustkę. Pozostało jej kwilić z przyjemności, niemal przygryzła swój język do krwi.

Carnivean przez krótką chwilę sam musiał to robić, by nie zdradzić jej swojego imienia. Fantazje mają imiona mężów, chłopaków, kochanków, przyjaciółek, ludzi poznanych na niedzielnym kółku różańcowych.

Nigdy demonów, które je spełniają.


*****

Zapytacie: Hej, ale jak przeszliśmy od kupowania kwiatków z zakonnicą do takiego finału?

Otóż.

Sama się dziwię😂

Zobaczymy się albo w piątek wieczorem, albo w sobotę rano 💝



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro