Rozdział 2. Pierwszy raz
Dla demonów najistotniejsze były dwie rzeczy: krąg przyzwania i linia wezwania.
Carnivean dawno nie został przyzwany – poprawka, od niepamiętnych dla ludzi czasów nie pozwalał sobie na przyzwanie. Za dużo z tym kłopotów, a przeważnie te stworzenia nie miały jakichś górnolotnych życzeń do spełnienia, by tworzyć krąg. Bycie inkubem, incubi amore, podążającym za pragnieniami ku chwale Podziemi, sprawdzało się wystarczająco, żeby światy się nie zapadły i Niebo nie kwękało im nad głowami, że obijają się w swoich rolach.
A gdy chodziło o seks, Carnivean nigdy nie zawodził.
Będąc gdzieś miedzy tu a nigdy, ponad wszystkim oraz w niczym, poczuł wezwanie tak silne, że wytrąciło go z odpoczynku. Przebudził się z cienia i mirażu, węsząc w okół siebie żeby złapać trop. Vean był cholernie zdumiony, ciężko mu było przypisać to uczucie do czegokolwiek znanego na całym wszechświecie. Zawahał się nad swoją niewiedzą i rodzącą się ciekawością.
Ludzka kobieta, to z pewnością. Te zawsze wzywały z najsłodszą tęsknotą, jaką tylko demon mógł sobie wymarzyć. Tylko że nie było to do końca wezwanie ad amorum, nie do końca. Carnivean obnażył ostro zakończone zęby i wyłonił się ku światu. Obcasy jego eleganckich pantofli uderzyły o bruk Podziemia. Obejrzał się na pałac jego pana, ale zrezygnował.
Był w końcu demonem, a ciekawość demona prowadzi ku zagładzie.
Uśmiechał się, gdy jego twarz rozmywała się w czarną mgłę. Przemieścił się na Ziemię idąc za linią wezwania. Pragnienia? Tylko jakie pragnienie i czyja wola mogłaby krzyczeć tak głośno, jakby zrobił to krąg przyzwania ze złożoną ofiarą?
Gdyby jego twarz była twarzą pewnie by się skrzywił na widok klatki, w której leżała kobieta. Jeśli znalazłby się tu w pełni demonicznej formy, a nie tej połowicznie dostosowanej do ludzkiej potrzeby, w suficie zrobiłby wgłębienie, zaś rozłożonymi ramionami rozwaliłby ściany tego pudełka.
Kobieta na łóżku krzyczała pieśnią, czystym powabem. Tym co kochał najmocniej: samotnością i niepewnością. Każdą podwaliną do wykucia królowej tego bezsensownego łez padołu. Upajał się jej pierwotnym zapachem, niepewnościami, które wkrótce przegoni w niebyt. Leżała zwinięta w kłębek na środku łóżka, całkiem naga. Jego palce zamigotały od żaru, podnosząc temperaturę w klitce. Omiótł spojrzeniem cały dobytek kobiety.
Zamarł zaskoczony, zobaczywszy biurko.
– A to ci dopiero – wymruczał, robiąc krok w kierunku miseczki kadzielniczej. W smukłe, długie palce wziął jeden kryształ. Wciąż ciepły od akceptacji Piekła. – A to ci dopiero człeczyna.
Starł kryształ w proch – ponownie ku zaskoczeniu Carniveana, nie przyszło to z łatwością. Pył wkrótce został wchłonięty przez skórę, od razu poczuł silniejsze pobudzenie. Skąd ona to wzięła? Postanowił zostawić w kadzielnicy pozostałe kryształki i ostrożnie przysiadł na skraju łóżka.
Kobieta miała miękką skórę, kilka rozstępów na szerokich biodrach i drobny nos, który poruszał się przez sen co parę chwil. Nie widział dokładnie jej twarzy, ponieważ włosy zasłaniały prawie całą. W jej oddechu wyczuł gorzkie piwo i słodycz wiśniowych landrynek. Jedną rękę miała podłożoną pod policzek, przez co nie widział jej piersi i serca.
Nie wyczuwał jednak żadnego nieboskiego znamienia.
Druga ręka leżała bezwładnie na materacu, palce drgnęły jakby wyczuwała jego obecność. Zamknął swoją dłoń w okół niej, wyczuwał szorstkość odcisków. Pogłaskał jeden z nich i dmuchnął pyłem w jej nos.
– Gdzie mnie dziś zabierzesz, ludzka kobieto? – tchnął nęcącym, niskim głosem. Wibracje z jego krtani przeszły do jej ręki i cipki. Mgła jego oblicza zakradała się do jej ust.
Carnivean odpłynął, niemal upadając na ciało kobiety i nie mógł zrobić nic, by to powstrzymać.
*
Z fantazjami bywa tak, że czasem zaskakują ludzi swoją prostotą. Z pierwszymi fantazjami i potrzebami często przychodziło mu się zmierzyć w najbardziej prozaiczny, łamiące serce sposób: musiał po prostu je kochać.
Szedł więc zacienionym korytarzem, ubrany w elegancki garnitur trzyczęściowy. Upuścił marynarkę na podłogę, świadomy że ta mu się nie przyda dla żadnego efektu. Zaczął podwijać rękawy koszuli, odsłaniając silne, opalone przedramiona. Na obu miał rozmazane ślady tatuaży – fantazja ogólna, lecz niedoprecyzowana. Jego kroki były ciche, dywan częściowo tłumił stukanie obcasami.
– Kochanie, już jestem – zawołał łagodnym głosem.
Peanellise. Imię kobiety pojawiło się w jego myślach, gdy ujrzał jej twarz. Wszystkie ludzkie twarze były dla niego w pewien sposób atrakcyjne, więc i jego dzisiejsza uczta malowała się wybornie. Miała lekko rozczochrane, dość krótkie włosy, takie jak na jawie. Oczy czarne, ledwo zauważał w nich cętki brązowego odcienia. Tworzyły oszałamiający kontrast z jasnymi słowami. Brwi miała mocne i grube, lekko teraz zmarszczone. Usta ułożyła w zmęczony uśmiech, górną wargę miała wywiniętą i znacznie pełniejszą. Gdyby nie uśmiech, pewnie wyglądałaby na obrażoną.
Całym sobą – rozsądkiem demona i wezwaniem inkuba – wyczuwał, że z jawy do snu przechodziło na Peanellisę uczucie zmęczenia. Pragnął zrobić wszystko, żeby tylko się odprężyła.
– Hej, jesteś dziś wcześnie – mruknęła. Patrzyła w jego twarz przez kilka sekund oszołomiona, ale szybko przyzwyczaiła się do tej fantazji. Do tego, jak wyglądała jej miłość.
– Miałem przeczucie, że będziesz mnie potrzebować – pochylił się nad nią, ręce wsparł po obu stronach jej głowy.
Spojrzeniem natychmiast objęła jego rękawy i przedramiona. Silne i napięte, gotowe żeby ją złapać. Instynktownie wciągnęła palce, by przesunąć nimi po obnażonej skórze. W śnie miała miękkie dłonie, chciała zapomnieć o swojej pracy. Opuścił głowę, żeby pocałować czoło kobiety.
– Peanellise – szepnął, schodząc ustami na policzek i napiętą szczękę.
– Pea – poprawiła, a Vean zamrugał gwałtownie. Odsunął się, żeby spojrzeć w oczy kobiety. Czy ona właśnie zaburzyła fantazję? Oparł kolano o materac, żeby lepiej ułożyć nad nią swoje ciało. – Och, przecież... ojej, co się dzieje?
Carnivean usiadł bardzo powoli i jeszcze wolniejszym tempem włożył ramiona za jej plecy, by pomóc kobiecie usiąść.
– Kochanie, może jeszcze śpisz? – powiedział rozbawiony, chociaż kręgosłup miał usztywniony z napięcia. Nigdy nie zdarzyło się, by musiał ruszać strunę zrozumienia snu i jawy. Wszystkie jego kochania akceptowały przebieg fantazji.
Krawędzie pokoju rozmyły się, pokój praktycznie przestał istnieć, była tylko ciemność poza granicami miękkiego światła dochodzącego spod dwóch abażurów lamp, ustawionych po obu stronach królewskiego łóżka. Carnivean przekrzywił głowę i gładził plecy kobiety.
– Chyba tak – roześmiała się ochryple. Spodobał mu się ten dźwięk, każda nuta głosu kobiety była mu miła. – To głupie, przez chwilę dziwiłam się, że umiesz wymawiać moje imię!
Nie miał do czynienia w łóżku z ludzkim mężczyzną od kilku stuleci i najwyraźniej niewiele zmieniło się w kwestii ich edukacji, skoro aż tak wytrąciło ją to z równowagi. Pea było uroczym zdrobnieniem, ale pełne imię niosło ze sobą szyk. I będzie chrypiał je do jej ucha, aż dojdzie na samą intonację.
– Raczej odebrałabyś mi nagrodę męża roku, gdybym nie wiedział – uśmiechnął się pełnym szeregiem zębów. Zostawił kilka z nich z odrobinę spiczastymi końcówkami, dzięki czemu zadrżała w oczekiwaniu.
– Szybko mógłbyś odrobić – zmierzyła go spojrzeniem spod półprzymkniętych powiek.
Tak, tak, tak.
Incubi amore rozpierało skrzydła na myśl o uczcie.
– Mógłbym? – drażnił się, udając zadumę. – A nie wiem, jesteś pewna?
Prychnęła i uniosła się na kolanach. Carnivean przesunął dłonie z pleców na biodra i uda kobiety. Zadrżała, ale bez chwili zwłoki ściągnęła przez głowę krótką koszulkę nocną, jaką miała na sobie. Gdy odrzuciła ją w nicość nie pamiętał już nawet, jaki kolor miał materiał.
– Nigdy w ciebie nie zwątpię – wyszeptała w jego usta.
Vean mimowolnie zadrżał na te słowa. Taka siła i potęga w jednym zdaniu powiedzianym do ułudy. Potrzymał ją więc, by kobieta cieszyła się, póki chwila trwała.
Złapał ją za uda i posadził na swoich kolanach, póki nie usiadła odpowiednio rozkraczona. Patrzył wprost w oczy Peanellise kciukami wędrując coraz wyżej po wewnętrznej stronie ud. Zaplotła palce za jego karkiem i bawiła się przydługimi kosmykami. Po chwili opuściła powieki, skupiła wzrok gdzieś między grdyką a szczytem krawata.
– Widzisz coś, na co masz ochotę, skarbie? – zapytał pogodnie, dzięki czemu się roześmiała.
– Zależy.
Zmarszczył powieki, jego kciuki zamarły milimetry od wargi sromowych kobiety. Była mocno przystrzyżona, miękkie włoski ledwo go dosięgały.
– Od czego?
– Czy miałbyś ochotę się rozebrać i...
Przerwał jej pocałunkiem, potrzebował chwili z dala od czujnego spojrzenia i słów, które nigdy nie powinny paść z jej ust. Carnivean musiał odzyskać rezon oraz panowanie nad całą sytuacją. Inkuby zawsze brały na równi z dawaniem, ale nigdy, przenigdy, nie były proszone. Istniały dla idei przyjemności, a także mocy, jaka się za tym kryła. Vean był przez milenia przyzwyczajony był do tego typu rzeczy.
Cóż, raz na czas musiało wydarzyć się załamanie w regule.
Język Peanellise dorównywał gorącu jego ust. Kobieta zaczęła słodko jęczeć gdy zaczął nad nią dominować wyciągając z niej maksimum pożądania. W końcu zaczęła rękami szarpać guziki koszuli. Myślą rearanżował swój strój, by krawat zniknął, a wszystkie zapięcia zrobiły się luźniejsze i łatwiejsze do rozpięcia. W końcu rozbieranie kochanka bywało równie przyjemne, dopóki nic się nie zacinało i nie trzeba było rozrywać guzików.
Kobieta nie odrywała się od niego na zbyt długo, ani na znaczną odległość. Carnivean pragnął patrzeć na jej twarz, w te hipnotyzujące oczy, ale nie mógł odmówić narzucanej bliskości. W tej fantazji był mężem, miłością życia którą chciała trzymać tuż przy sercu.
– Moja kochana – całował każdy skrawek szyi kobiety, drażniąc ją swoimi zębami. Zwalczył pokusę ugryzienia Peanellise, to jeszcze nie był ten moment.
Pogładziła jego sztywnego kutasa zdecydowanymi ruchami, aż syknął do jej ucha. Wspólnie naprowadzili go na wejście i gładkim ruchem zanurzył się w niej cały. Kobieta zachłannie obniżyła biodra, w śnie olewając limity możliwości i pojęcie bólu. W tej chwili ból był przyjemnością, nigdy nie wiązał się z faktycznym cierpieniem. Gorąca i śliska owijała się wokół niego, Vean aż musiał złapać za kark kobiety. Pasma jej włosów zaplątały się w jego palce. Chciała ukryć twarz w zagłębieniu jego szyi.
– Peanellise – tchnął w jej ucho używając głosu inkuba, kochanka, męża. – Bądź grzeczną dziewczynką, spójrz na mnie.
Zadrapała jego barki, nie wiedział czy z oporu czy przyjemności. Złapał drugą ręka biodro kobiety i unieruchomił ją w miejscu. Pocałował małe zagłębienie za uchem, delikatnie ugryzł w szyję. Rozproszona odrobinę się rozluźniła, dzięki czemu mógł łatwością przerzucić ją na plecy. Roześmiała się, włosy opadły jej na twarz. Czułym gestem odgarnął je na boki, żeby nie przeszkadzały mu w śledzeniu zmian i reakcji. Spojrzała na Carniveana z czystym szczęściem, dzięki któremu poczuł stabilny przypływ mocy.
Wspaniała.
– Dobra dziewczynka – pochwalił ją, obsypując zarumienioną twarz pocałunkami. – Grzecznie na mnie czekałaś. Śniłaś o mnie, Peanellise?
Wymsknęło mu się. To było silniejsze niż rozsądek, ale przez utrzymywane równo tępo pchnięć, nie zwróciła uwagi na znaczenie jego słów.
– Całe życie – jęknęła mu do ucha.
Całe życie.
*****
Cześć i czołem przy nowym projekcie! Jak tam Wasze samopoczucie? Jesteście gotowi na inkubią przygodę? 😁🥰
Na początku rozdziały będą trochę rzadziej - niestety czas w lutym tak mi się poukładał, że nie zdążyłam jeszcze zakończyć pisania. Nie jestem fanką publikowania czegoś przed zakończeniem i co najmniej raz przejrzeniem, więc kolejny rozdział (sztuk 1, wybaczcie!) wpadnie w środę. A gdy już dotruchtam do końca tekstu rozdziałów w tygodniu będzie więcej 💞
To jak, Carnivean zgarnie u Was jakieś punkty? 😏
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro