Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19. Przyzwany

Cześć, kochani! Strasznie Was przepraszam, za to obsunięcie, ale już zapraszam na rozdział ❣️

***

Pierwszy raz widziała go skulonego obok niej w ten sposób. Gdy kończyła sny, Carnivean był już na nogach robiąc dla niej kawę oraz śniadanie. Zobaczenie demona w taki sposób – zwiniętego i bezbronnego uderzyło prosto w jej serce. Teraz każdy mógł go zobaczyć, ponieważ obnażył się w ten sposób przy niej.

Dla niej.

Zorientowała się, jak bardzo jest źle, gdy zobaczyła, że cały był zlany zimnym potem. Oderwał twarz od poduszki, ale wcale jej nie widział. Zęby zacisnął z całych sił, aż napięły się mięśnie na jego gardle.

– Vean? – szepnęła z przejęciem. Jego powieki rozwarły się gwałtownie, oczy mężczyzny były nieprzebytą ciemnością. Spazm bólu wykrzywił jego twarz, krzyk zamarł mu w krtani. Walczył całym sobą, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Ponownie jakaś siła wykrzywiła go i tym razem nie opanował krzyku bólu. – Vean, co się dzieje?!

Nie usłyszał jej.

Próbowała go przytrzymać na materacu, ale siła człowieka nie była porównywalna z demonem. Peanellise ześlizgiwała się z jego gorejącego, spoconego ciała. Mięśnie miał napięte, twarz czerwoną z bólu. Próbował nie krzyczeć, ale agonia przebijała się na powierzchnie. Pea starała się nie płakać, ale gdy raz za razem powtarzała jego imię, a on nie reagował, nie wiedziała co zrobić.

– Boże, Boże pomóż – jęknęła przerażona, ocierając grzbietem dłoni łzy z policzków. – Bass! Orobasie! – krzyknęła w sufit z płoną nadzieją, że się uda. – Bass, Vean cię potrzebuje, błagam!

Carnivean z całej siły złapał za jej przegub. Kręcił głową, oczy niemal wychodziły mu z orbit. Oddech uwiązł jej w piersiach – to nie oczy, a dym uciekał z oczodołów inkuba. Pochyliła się nad nim i pocałowała go w usta, błagając by się trzymał, ale to chyba przyprawiło go o większą ilość bólu ponieważ krzyknął, gdy tylko dotknęła go ustami.

– Co do kurwy! – ryk dobiegł ją z biurka. Tuż przed nim stał demon, prawdziwy demon z tatuażami, skrzydłami i kłami obnażonymi w gniewnym geście. Gdyby nie piercing na szyi nigdy nie rozpoznałaby Orobasa.

– Pomóż mu! – krzyknęła gwałtownie. – Nie wiem co się dzieje, byliśmy w fantazji a potem po prostu nas wyrwało!

Bass otrząsnął się szybko, dzięki Bogu. Dopadł do łóżka i chwycił za przedramiona Veana, przyszpilając go do materaca. Inkub skierował twarz w stronę przyjaciela, z jego ust wyrwał się mały pomruk ulgi – a może bólu, ciężko było Pei to rozróżnić.

– Michaelu, litości, on na to nie zasługuje – Orobas wychrypiał z całej siły trzymając Veana w miejscu. Ciemność zaczęła pochłaniać kości jarzmowe mężczyzny, rozchodziła się na brwi i powoli na czoło. Jakąkolwiek modlitwę Bass złożył, nie przyniosła skutku. – Musisz go przyzwać.

– Co muszę? – zapytała go zdyszana. Pobiegła zmoczyć szmatkę i przyłożyła chłodny materiał do miejsca, które na twarzy jeszcze miał. Przez chwilę przestał się rzucać tak mocno, jakby chłód pomagał.

Orobas przeklął jeszcze szpetniej.

– Czyli ci nie powiedział?

Pea potrząsnęła głową, czuła że znów w jej oczach zbierają się łzy.

– Padłam zmęczona po pracy od razu, jak tylko przyszłam, a jego jeszcze nie było – wyjaśniła pospiesznie, niemal dławiąc się językiem. – Obiecał, że porozmawiamy jak się obudzę, ale po prostu w pewnym momencie coś... coś zaczęło ciągnąć i rozrywać. Takie miałam wrażenie, jakby mnie coś chciało rozerwać na strzępy. Cała fantazja wywróciła się do góry nogami.

– Co za oddany kretyn – wymamrotał pod nosem i pokręcił ze smutkiem głową. – Egzorcyzmują cię. Gdyby został w twoim śnie, cóż, ty byś zmarła, a on po prostu wrócił do Podziemia. Ale nie chciał cię narażać, dlatego słowa egzorcyzmującego w nim zobaczyły prawdziwy cel.

Peanellise z szoku przestała płakać. Spojrzała na oblicze Carniveana, które zupełnie zmieniło się w pył i ciemność.

– Dlaczego nie wrócisz z nim do Podziemia? – zapytała gorączkowo. Chwyciła bark Orobasa i ścisnęła go w rozpaczy. – Zrób to teraz, na co czekasz?!

– Nie mogę – wyjaśnił przepraszająco. – Słuchaj, Peanellise, słuchaj! Egzorcyzmy nie są tym, co widziałaś na filmach albo o czym słyszałaś z opowieści. One obnażają naturę demona, a kiedy dojdą do jego jego esencji, demon zostaje anihilowany. Peanellise, nie panikuj! – krzyknął, gdy zobaczył, że niemal osuwa się na podłogę z materaca.

– Nie panikuj?! – krzyknęła wysokim, przeszywającym głosem. Głosem bólu i przerażenia. – Każesz mi nie panikować, gdy właśnie mi powiedziałeś, że go po prostu przeze mnie unicestwią!?

Orobas ponownie zaklął szpetnie pod nosem.

– Michaelu, wstrzymaj ich błagam, Mieczu nas wszystkich – wymamrotał pod nosem, zanim ponownie skupił spojrzenie na Peanellise. Krzyki i jęki cierpienia Carniveana z wolna cichły. – Mówię tak, bo jest rozwiązanie, ale to twój wybór...

– Tak, tak, oczywiście, cokolwiek mogę zrobić, zrobię to – przerwała mu gwałtownie, ponownie wczołgując się na środek materaca.

– On mnie zatłucze, jeśli dojdzie do siebie... – westchnął, ignorując Peę, która poprawiała go na kiedy dojdzie do siebie. – Miał ci to powiedzieć, bo wiąże się to z tym, że słabniesz w jego obecności, ale nie mamy czasu. W tej chwili jego ocalenie zależy od tego, czy wykonasz krąg przyzwania.

Pea miała ochotę wyrzucić ręce ku górze w bezradnym geście streszczaj się, typie, ale coś w tonie Bassa ją powstrzymało.

– Boże, czemu tu musi być drugie dno? – jęknęła, jej dolna warga drżała, lecz Peanellise starała się dzielnie trzymać.

– Opowiedziałbym ci wszystko, ale powiem jedno: jest inne wyjście, które możecie omówić jeśli wyzdrowieje. Teraz wiedz najważniejsze: w kręgu przyzwania jesteście chronieni, a on będzie twoim niewolnikiem. Będzie mógł sugerować inaczej, ale nigdy nie odmówi twoim rozkazom. Nawet jeśli będzie to, według ciebie, sugestia, on potraktuje to jako najświętszy nakaz.

Peanellise przełknęła nerwowo ślinę. Skakała spojrzeniem od zmieniającego się Carniveana do poważnego oblicza Orobasa.

– Czyli co... odbiorę mu wolną wolę? – wyszeptała zdrętwiałymi wargami. – Ale tylko tak go ocalę?

Bass ze smutkiem skinął głową.

– To okrutne brzemię, lecz spoczęło na twoich barkach – mruknął cicho. Teraz nie musiał już trzymać z całych sił Veana, ponieważ ten przestał się miotać. Demon jednak trzymał dłonie na przedramionach przyjaciela, gładząc je uspokajająco. – Przykro mi, Peanellise, że wszechświat dał ci taki wybór.

– Mogę go potem uwolnić? – zapytała szorstko, ocierając policzki z łez. – Bez szkody dla jego zdrowia?

Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco i przytaknął.

– Opowie ci wszystko, gdy będzie po tym małym nieporozumieniu – odparł ignorując surowe spojrzenie, jakie posłała mu na to określenie. Bo małym tego koszmaru by nie nazwała. – Masz świece, kredę i nóż? Świetnie, to będzie bardzo szybkie i pierwotne, nie ma czasu na estetyczne kręgi z Pinteresta.

Pea zamarła w pół drogi do biurka.

– Oglądasz Pinteresta? – wymamrotała zdziwiona, a Bass uśmiechnął się nieśmiało.

– Jak myślisz skąd część kobiet wie, co rysować? – zapytał po czym zachichotał na widok jej miny. – Spokojnie, pokieruję cię.

Skinęła rezolutnie głową, chociaż to ostatnie co teraz czuła. Musiała jednak pokonać panikę i obawę o dobro Veana. Zrobił się tak cichy, że prawie zaczęła płakać – nie było jednak czasu na łzy. Szybko dopadła do biurka i otworzyła małą szufladę. Miała resztki kredy, jakoś postara się nimi rysować. Kątem oka zobaczyła, że Bass przesuwa łóżko z Carniveanem pod okno. To nie była wielka odległość i dodatkowo zmiażdżył część książek, ale nie miała czasu na żałowanie. Złapała za małe athame, które bardzo rzadko używała i sięgnęła po pudełko ze świecami.

– Ile ich ma być? – zapytała gorączkowo z trzema przytulonymi do piersi.

Bass uniósł stolik nocny i postawił go pod kuchenką. Podszedł do niej i szarpnął biurko przed drzwi, razem z krzesłem. Dzięki temu powstało miejsce na tyle duże, by narysowała całkiem duży – jak na standardy tego mieszkania – okrąg.

– Siedem.

– Boska liczba? – zdziwiła się, niezdarnie dobierając jeszcze dwie. Miała tu tylko pięć, więc położyła wszystko na podłodze i podeszła szybko do szafy. Na szczęście miała tam jeszcze jedną świecę aromatyczną i paczkę tealightów. – Nadadzą się?

Skrzywił się z odrazą, ale skinął głową.

– Zrobimy tak, żeby wszystko działało – odpowiedział pospiesznie, co rusz zerkał na Veana. – Najpierw krąg. Będę szedł przed tobą i palcem pokazywał co rysować, okej? Unikniemy pomyłek tłumaczenia. – Pea przytaknęła. Odsunęła pod ścianę świece i athame, w zamian wzięła zmaltretowane pudełeczko z kredą. Wyciągnęła jeden ogryzek i zaczęła niezdarny taniec z Bassem. Musiała skupić się na ruchach jego dłoni, na niczym więcej. – A co do świec: liczby i symbole mają znaczenie, gdy się w nie wierzy. Sześć świec użyłby ktoś bez czystych intencji, dla kogo przyzwanie byłoby przekaźnikiem zła i krzywd. Siódemka sprawia, że Niebo patrzy przychylnie na przyzywającego. Pokazujesz tym szacunek... zetrzyj tę linie, dziewczyno, w ten sposób, o właśnie – naprędce ponownie zakreślił symbol i ona go wykonała pieczołowicie. Oboje byli zdyszani, chociaż chodzili powoli, to temperatura w pokoju urosła i powietrze zrobiło się rzadsze. Domyślała się, że Bass pocił się bardziej ze strachu nad przyjacielem, niż z wysiłku. – Pokazujesz szacunek do sił wyższych, podkreślasz fakt, że nie chcesz sprzeniewierzać porządkowi, tylko potrzebujesz czegoś na kształt pomocy.

– Sto dwanaście w wersji demonicznej – wymamrotała pod nosem. Ocierając grzbietem dłoni pot z czoła.

Bass roześmiał się ciężko i przytaknął.

Krąg był naprawdę prosty. Ciekawiło ją, jakby wyglądał ten „pinterestowy", poprawny symbol. Jednak to, co teraz narysowała, musiało starczyć i głęboko w to wierzyła. Składał się z okręgu głównego i obręczy mniejszej, na samym środku. W obręczy mniejszej było pięć symboli, których nie rozpoznawała. Okrąg główny był podzielony wpół prostą linią. Od miejsca przecięcia szły dwie linie po każdą stroną. Wyglądało to w sumie jak kwadrat podzielony na pół. Przy górnych liniach, gdzieś po środku, Bass kazał jej maznąć dwie linie. We wszystkich tych miejscach ułożyła sześć świec, siódmą położyła na samym środku. W kręgu głównym, poza tym kwadratem, znajdowało się sześć symboli.

– Czemu aż tyle szóstek? W znakach? – zapytała, układając świecie na wskazanych miejscach. Obejrzała się za zapałkami, ale Bass po prostu pstryknął palcami zapalając je wszystkie.

– Bo, mimo wszystko, chcesz wezwać istotę „niższą" od bytów anielskich. Pomyl się, dorysuj jeden symbol więcej, a zwiążesz sobie anioła – powiedział i uniósł w ostrzeżeniu palec. – Przenigdy tego nie rób.

– Wystarczy mi rozpadający się demon – roześmiała się ściśniętym głosem. Vean zanikał coraz szybciej.

Bass wskazał na athame.

– Wejdź do środka, stań za świecą, twarzą do mnie. Jeśli poczujesz panikę, po prostu patrz na moją czarującą twarz, okej? – Prychnęła, ale przytaknęła. – Natnij kciuk i zostaw odcisk przed świecami na przecinających liniach. – Zrobiła jak kazał i wyprostowała się. – Okej, teraz natnij wnętrza dłoni i podaj mi athame. Dzielna kobieta, dobrze. Teraz strzepnij dłonie, tak by krople padły na środek kręgu i na świece. Właśnie tak, złóż je jak do modlitwy, możesz założyć jedna za drugą, lub trzymać płasko przyciśnięte, byleby na wysokości serca.

Dał jej chwilę, by odzyskała oddech. Ciężko było spokojnie nabierać powietrze w płuca, gdy Vean zupełnie przestał się już poruszać. Jego pierś ledwo się unosiła. Nie minęło nawet dziesięć minut odkąd zjawił się Orobas. Zamrugała gwałtownie, czując zbierające się gwałtownie łzy. Spojrzała na demona ze ściśniętym sercem.

– Co jak się nie uda? – wykrztusiła z trudem.

Bass powoli pokręcił głową.

– Nie ma takiej opcji, nie przyjmujemy jej. – Poczekał aż się z nim zgodzi. – Dobrze, zatem teraz powtarzaj za mną z całą wiarą, jaką posiadasz. W to, że darzysz go uczuciem, w to że potrzebujesz mieć kogoś na własność.

– Nie chcę go zniewolić – skrzywiła się. – Nie mogę ująć tego inaczej?

– Nie – kategorycznie zaprzeczył. – Uratujmy go, a potem będziemy myśleć nad konsekwencjami.

Tak naprawdę nie mogła dodać wiele więcej, ponieważ nie chciała stracić Carniveana. Ani, tym bardziej, nie była w stanie doprowadzić do jego upadku swoim zawahaniem czy wątpliwościami. Żył tak długo... dlaczego to ona miałaby być przyczyną jego upadku?

Formuła okazała się całkiem prosta.

Z potrzeby ciała i umysłu, służę krwią oraz światłem. Słowem zwiążę, a nadzieją przyciągam. Jestem w potrzebie, więc przybądź do mnie, mój związany. Pół mej duszy, za twój żywot.

Posłała srogie spojrzenie Bassowi, ale uśmiechnął się przymilnie i wzruszył ramionami. Domyślała się, że duszę jej zwrócą – jednak miała ochotę rzucić w niego świeczką za to, że o takiej części przyzwania nie wspomniał. Mogła się przecież zorientować, że kilka kropel krwi i światło płomienia to nie wszystko, czego potrzebował wszechświat do zawiązania losu demona z człowieczym.

Ten inkub z czystej przyzwoitości powinien ją ostrzec.

– Przyzywam, wiążę, władam – zakończyła tuż po Orobasie. Przeraźliwa cisza i cholerne nic zawisły w powietrzu. Zacisnęła mocno szczęki, żeby się nie rozpłakać i zerknęła na leżącego mężczyznę. – Proszę, Carniveanie – dodała od siebie, błagając z głębi serca. – Nie masz żadnego prawa, żeby mnie teraz zostawiać samą w tym świecie. Tak niewiele wiem. Proszę, Carniveanie, nie daj się im. Walcz i przybądź.

Był dwa kroki od niej, a równocześnie mógł znajdować się kilka planet dalej. Bass wydał z siebie niski pomruk łączący smutek i niezadowolenie. Postąpił o krok w jej stronę, ale nie był w stanie przekroczyć pierwszego kręgu. Uniósł dłoń, a ta zatrzymała się w powietrzu, jakby napotkał opór.

Otworzyła usta, żeby zapytać co się dzieje, ale wtedy wszystkie włoski na jej ciele uniosły się. Między jednym mrugnięciem i drugim Carnivean zniknął z łóżka w kłębie ciemności oraz cieni.

Pojawił się tuż przed nią. Klęczał skulony, byleby się zmieścić w okręgu, widziała że zmniejszał swoje ciało – nie chciał jej powalić na podłogę, zaś bariera za jego plecami nie dopuszczała do przesunięcia się. Zjawił się nagi, w pełnej demonicznych atrybutów postaci. Uniósł odrobinę barki, obserwowała jak z dymu formuje się jego głowa i tak dobrze znana twarz.

– Peanellise – tchnął ciężkim, ochrypłym głosem, jakby nie nawykł do mówienia. – Przyzwałaś.

Cóż mogła zrobić innego.

Rzuciła się w jego ramiona wiedząc, że ją złapie.

A potem po prostu rozpłakała się z ulgi.

*

Trzymanie drżącego ciała Peanellise w swoich ramionach było czymś surrealistycznym. Różnica między wezwaniem ad amorum a byciem przyzwanym okazała się kolosalna. Miał tak wielki mętlik w głowie, że nie wiedział jeszcze, czy mu się to podoba.

Wiedział jedno – na elementarnym poziomie, gdzieś pomiędzy węzłem ich dusz, częścią jej istoty, którą mu oddała, a echem ad amorum jego uczucia tak naprawdę się nie zmieniły. Pojawiły się inne impulsy, te odbierające mu wolną wolę, ale... pławił się w nich niczym w świetle słońca oraz gwiazd. Koiły go i ogrzewały jednocześnie, chociaż wiedział, że spłonie i zmieni się w lód jeśli tylko Peanellise go o to poprosi.

– Co też kobieta musi zrobić, żeby porozmawiać ze swoim demonem – powiedziała w końcu, mocno pociągając nosem. Śmiała się przez łzy i próbowała odzyskać spokój, ale wciąż była mocno roztrzęsiona.

Wziął jej twarz w swoje dłonie, rozkoszując się rozgrzaną skórą. Taką żywą, prawdziwą.

– Przypięcie mi smyczy to najlepsze, co mogłaś zrobić.

Potrząsnęła głową i odchyliła ją do tyłu, wbiła wilgotne spojrzenie w sufit.

– Nie mam pojęcia, czy powinnam cię pocałować czy udusić – sapnęła, z wolna odzyskując oddech.

– Ja zacząłbym od skopania dupska – burknął za nimi głos, ciężki od mieszanki ulgi, złości i frustracji. Vean nie wypuszczając z objęć swojej kobiety, obrócił się w stronę Bassa. Twarz przyjaciela, pół demoniczna, pół ludzka, ściągnięta była od emocji. – Świętości, jak ja bym ci teraz dokopał do tego lekkomyślnego zadka, gdybyś nie był w kręgu.

Orobas przesunął dłonią po twarzy, ścierając z niej niepokój i strach.

– Dziękuję, że pomogłeś – Carnivean powiedział, patrząc wprost w jego oczy. Coś przemknęło przez oblicze demona, ale nie rozwinął myśli. W zamian uśmiechnął się półgębkiem i skinął głową na Peanellise.

– Tak krzyczała, że całe Piekło zaraz przyszłoby na pomoc – powiedział, nie bez dumy w głosie. – Zasmarkana, ale zachowała zimną krew i nie pływasz teraz w nicości.

Peanellise prychnęła i poklepała Veana po barkach.

– Chętnie zmyłabym te smarki z twarzy i wypuściła cię z kręgu – westchnęła znużona, masując punkt między brwiami. – Co mam teraz zrobić? Co ja tak właściwie zrobiłam z tobą?

Vean pocałował kącik ust kobiety i skinął na północną część kręgu.

– Zetrzyj dłonią kredę w tamtym miejscu i podziękuj opatrzności za bezpieczeństwo – poinstruował, a ona zrobiła dokładnie to samo. Reszta kręgu po prostu zniknęła sama z siebie: świece i pył kredy stały się darem dla wszechświata. Peanellise sapnęła zachwycona, w zdumieniu patrząc na czystą podłogę.

– Nieźle, mogę tak wysprzątać całe mieszkanie?

Bass roześmiał się pod nosem i pomógł Veanowi wstać.

– Zostawiam ci tę damulkę w opałach, Peanellise – powiedział do kobiety. – A ja zejdę do Podziemia i zobaczę, czy Ashmodai jest wściekły czy może wściekły.

Vean impulsywnie przytulił demona i poklepał go po plecach.

– Jeszcze raz...

– Wiem, wiem – przerwał mu trochę zirytowany, trochę rozbawiony. – Później możesz znów paść na kolana. Opowiedz jej wszystko, bądźcie ostrożni... W sumie, Peanellise, czy wiesz kto go chciał wyegzorcyzmować? I czy wiedzą, gdzie mieszkasz?

Wymienili między sobą spojrzenia, nie dało się ukryć, że najprawdopodobniej wiedzieli o niej wszystko.

– Kupiłem mały domek letniskowy przy szklaku na górę Diablo – Vean powiedział powoli, ignorując spojrzenia tej dwójki. – Przeniesiemy się tam na razie, dla bezpieczeństwa.

Peanellise podeszła do Bassa by uściskać go gorąco. Demon poklepał ją po głowie jak zwierzaka i wycofał się do Podziemia. Kobieta, z dłońmi wspartymi o biodra, obróciła się ku Veanowi.

– Kiedy to zacząłeś wspierać infrastrukturę Walnut Creek?

Uśmiechnął się do niej przymilnie.

– Od eonów jestem fanem przechadzek na świeżym powietrzu – odparł słodkim głosem, na co przewróciła oczami. Przygryzła jednak wargę i nie odezwała się ani słowem. Vean zmarszczył brwi i podszedł bliżej niej. – Co się stało?

Zamrugała gwałtownie.

– A miało się coś stać?

– Peanellise...

– Ja po prostu... Bass powiedział mi, że moje słowo to twój rozkaz. Każde? – patrzyła na niego z nagłym przestrachem. – Jak ja mam do ciebie mówić, skoro mogę przez przypadek palnąć coś niedobrego?

Odetchnął cicho i wziął ją w ramiona.

– Nie bój się – uspokoił kobietę, gładząc miękkie włosy na jej karku. Wtulała się w niego z ufnością i tęsknotą, którą sam odczuwał głęboko w kościach. – Cokolwiek nie powiesz, ja to uhonoruję i to nie przez przymus, a własną przyjemność.

Miała surowy wyraz twarzy, kiedy powiedziała:

– Podskocz dwa razy z jedną ręką na tyłku i drugą w górze. – Nawet się nie uśmiechnęła, gdy z nieznacznie skrzywioną twarzą jego dłonie opuściły jej ciało i wykonały polecenia. Kobieta przesunęła dłonią po twarzy, żeby zetrzeć z policzków resztkę łez. – Carniveanie...

– Nie przejmuj się – powtórzył dobitnie, kręcąc głową. Zdawał sobie sprawę z tego, że musiała się przekonać. To i tak najprostsze, co mogła wymyślić. Położył dłonie na jej biodrach, ale zrobił to ostrożnie, w razie gdyby chciała się odsunąć. – Musimy ruszać. Na razie zabierz torbę na kilka dni, lepiej żeby nas tutaj teraz nie znaleźli.

Peanellise rozejrzała się w okół przestraszona. Podeszłaby do okna, gdyby nie wzmógł nacisku na jej ciało. Nie chciał myśleć co by się stało, gdyby ktoś ją zobaczył. Wątpił, że mają gdzieś człowieka z bronią palną, ale gdyby...

– Myślisz, że czekają na zewnątrz? – zapytała drżącym głosem. – Wiedzą, że egzorcyzm nie wyszedł? – Vean przygryzł wnętrze policzka, zamyślony. Ten egzorcyzm był... silny, łagodnie mówiąc. – Nie waż się tego przede mną ukrywać!

Zbladła od razu, gdy zdanie wyszło z jej ust. Uciszył przeprosiny pocałunkiem i poprowadził ja do łóżka. Usiadła, a on przyklęknął przed nią.

– Pierwsza zasada: jeszcze wiele razy powiesz rozkaz, nawet o tym nie myśląc, nie przepraszaj więc za nic, okej? – Dłonie kobiety drżały w jego uścisku, ale w końcu niezadowolona przytaknęła. – Nie chciałem nic ukrywać, sam nie wiem czego po nich oczekiwać. Na ile zdeterminowani są i ile takich egzorcyzmów odprawili? Któż wie. Mogą mieć kogoś przed mieszkaniem, kto obserwuje każdy twój ruch. Mogli stwierdzić, że zadanie wykonane i właśnie pakują manatki by przenieść się do innego miasta. Naprawdę, z głębi mojego inkubiego serca: nie wiem.

Odetchnęła głęboko i raz ścisnęła jego dłonie. Miała na swojej twarzy odmalowaną determinację oraz pewnego rodzaju rozdarcie.

– Okej, okej. Spakuję torbę, a ty... nie wiem, chcesz coś zjeść? – zapytała z niepewną miną. – Prawie otarłeś się o śmierć, musisz być wykończony.

Przytulił się na chwilę do jej kolan.

– Potrzebuję tylko ciebie i twojego bezpieczeństwa, dobrze? Pomyślimy o jedzeniu albo odpoczynku gdy się tam przeniesiemy.

Niemal poczuł jak wibruje z zainteresowania.

– Przeniesiemy? – zapytała ostrożna, próbowała nie podskakiwać w miejscu. Wyczuwał drżenie mięśni ud kobiety. – Nie wiem czy przeprowadzka...

Posłał jej szeroki uśmiech, niebezpiecznie szczerząc kły.

– Jakby to ludzie powiedzieli? Przeteleportuję nas na miejsce. Nie mam zamiaru wychodzić z tobą na otwartą przestrzeń, gdzie wszystko może ci grozić.

Prychnęła.

– To słodkie i na niemożliwie wielką skalę nadopiekuńcze, ale niech ci będzie – pokręciła głową i ruszyła w stronę szafy po małą torbę podróżną.

– Daj spokój, skręca cię z radości – rzucił drażniącym tonem w stronę jej pleców.

Dostał majtkami w głowę i posłusznie zamilkł. Ale wciąż uśmiechał się pod nosem. Uśmiech szybko zaczął zmieniać się w grymas niepokoju. Peanellise zajęła się pakowaniem, niebezpiecznie cichnąc. Chociaż obiecał jej, że każde wypowiedziane słowo będzie brał podwójnie poważnie i bez żadnej urazy, chyba mimo wszystko się powstrzymywała. Nie wiedział w jaki sposób powiedzieć czy pokazać jej, że nic złego się nie dzieje. Chyba musiał po prostu zobaczyć, jak rozwiną się emocje kobiety – pozostawało mu działanie po omacku.

Między prawdziwym życiem a fantazją zawsze była taka cienka linia, którą dotychczas manipulował bez większego trudu. Teraz w obliczu faktu, że za tym życiem stała niezwykła człeczyna... Cóż, nie było to najłatwiejsze.

Przymknął powieki i na chwilę wyzbył się ludzkiej powłoki. Cienie uniosły się w powietrze, przeniknęły przez maleńkie szpary w oknie oraz w szczelinie pod drzwiami. Na obrzeżach świadomości wyczuwał echo zagrożenia – nie miał tylko pewności, czy to po prostu jego ciało wciąż krzyczało po wyrwaniu ze szponów egzorcyzmu. To była kolejna sprawa, którą na razie musiał oddalić. Myślenie o rozorywającym ciało oraz umysł bólu, cierpienia nigdy wcześniej przez niego nie doświadczonego... w tym momencie na nic mu roztrząsanie swojej chwilowej słabości. Ponieważ między tą agonią a strachem o dobro swojej kobiety, była też nicość. Wisiała i syczała, otaczała go odłamkami stali i kwasem z trzewi anihilowanych potworów.

W nicości nie było nic poza odczuwaniem pustki. Największa kara, jaką ktokolwiek mógłby dostąpić.

Oddalił to od siebie, przynajmniej do momentu w którym Peanellise będzie bezpieczna w miejscu, o którym Zakon nic nie wie. Gdyby nie miał dość sensacji na dziś, spróbowałby przemycić ją do Podziemia. Jeden wszechświat wie, że w porównaniu z nieprzewidywalnym odłamem urszulańskim, Ashmodai byłby przeraźliwie miłym gospodarzem.

W całym bloku mieszkalnym nie wyczuwał przejawów silnej wiary – była, ale nie w dawce dla niego śmiertelnej. Co innego poza budynkiem. Po drugiej stronie ulicy ktoś czekał, ktoś nie do końca wierzący w samego Boga, ale w obiekty które były przez osobę dzierżoną. Różaniec, bylica i coś, co można poczytać za relikwię starszą, niż same Urszulanki.

Zdecydowanie był to zły czas na zaintrygowanie, ale Vean nie mógł powstrzymać ciekawości. Szedł po nitce do kłębka, a odkrywał, że sam kłębek zamknięty był w matrioszce. Drugą, znacznie rozsądniejszą reakcja, był strach. Bał się o dobro Peanellise, ale także o inne inkuby i demony stacjonujące na Ziemi. Coś w człowieku czekającym na jego kobietę głęboko niepokoiło Carniveana. Nigdy nie był dobry w rozszyfrowaniu ludzi – nie jak Sitri czy Aiperos, a skoro nawet on miał poczucie odrzucenia...

Wypuścił głęboki oddech, w wolnym rytmie nabierając ponowny wdech. Wycofał swoją ciemność powoli, spokojnie. Szczerze wątpił, że Relikwia w jakiś sposób obdarzyła mocą dzierżącego, ale lepiej dmuchać na zimne.

Peanellise rozglądała się bezradnie po pokoju, kończyła upychać kosmetyczkę w torbie. Zamknęła ją z głośnym szurnięciem i uśmiechnęła się blado do Carniveana. Podskoczył na równe nogi, by wyciągnąć w jej kierunku dłoń. Rozbieganym spojrzeniem obejmowała jego mgłę, więc dla komfortu oczu kobiety przywołał ludzką twarz.

– Oba lubię – powiedziała z małym, niepewnym uśmiechem. – Twoje oblicza.

– Niezmiernie mnie to cieszy – odparł i była to prawda.

Pocałował czubek jej głowy, zabrał z ręki Peanellise torbę i po prostu, nim mogła się rozproszyć widokiem otoczenia, przeniósł ich do jego miejsca. Odsunąwszy się od niej czekał na reakcję: nie zawiodła go. Mina kobiety była bezcenna, gdy zająknęła się i obróciła wokół własnej osi.

– Jak ty to... – tchnęła oszołomiona, wciąż intensywnie mrugając i rozglądając się dookoła, jakby nie wierzyła w to co widzi.

Carnivean zmarszczył brwi, nagle zalała go fala zmartwienia.

– Kręci ci się w głowie? Niedobrze ci? Chodź, może powinnaś usiąść, nie przemyślałem tego, że jesteś człowiekiem i... – urwał, gdy szarpnęła go w dół. Opadł na kanapę tuż obok niej, czekając.

Cieszył się, że rzuciła mu takie rozbawione spojrzenie. Tak łatwo wpadał w tryb nadopiekuńczy, jakby właśnie taka była jego natura – piórek nie miał zamiaru hodować, więc powinien jakoś wyłączyć ten tryb piekielnej matki kwoki.

– Przebywasz za dużo z Orobasem i ze mną – roześmiała się pod nosem. Odsunęła z twarzy włosy i pokręciła głową. – Daj mi chwilę, proszę. Jestem... w szoku, po prostu. Nic mnie nie boli, ani nie zemdleję, po prostu. Ot tak znalazłam się w innym miejscu!

Entuzjazm Peanellise był doprawdy zaraźliwy. Doświadczanie z nią rzeczy mu znanych, a dla niej kompletnie nowych, sprawiało wrażenie najistotniejszej w jego egzystencji. Mógł się upić samym tym uczuciem.

Szturchnął ją ramieniem, przez co od razu zwróciła na niego swoje błyszczące oczy.

– To tylko chatka po drugiej stronie miasta – mrugnął do niej i wygodnie rozparł się na miękkiej kanapie. – A mogłem wziąć cię teraz na Arubę lub nawet Florydę. – Zamilkł i zmarszczył brwi zatrwożony. – Może powinienem? – wymamrotał do siebie. – Im dalej tym bezpieczniej.

Peanellise patrzyła na niego osłupiała. Powoli uniosła rękę, ale zrezygnowała i wstała.

– Jesteś niemożliwy – westchnęła. – Na wakacje pojedziemy jak uporamy się z całym tym „wypędzam cię z tego świata" bałaganem. I krzyżyk nam na drogę – obróciła ku niemu głowę z krzywym uśmiechem. – Takie teksty aż same się proszą.

Przytaknął ochoczo, nie zwracając uwagi na mocne ciągnięcie węzła przyzwania. Same Peanellise nie przywiązała uwagi do sformułowanego zdania, więc i on nie dodawał dwóch groszy, by jej nie rozpraszać.

Przekroczyła nad jego nogami, ruszając w głąb domku. Miejsce to było tak typowe, jak można sobie wyobrazić. Dużo drewna, trochę chromowanych i szklanych elementów, kominek i dwa pokoje z łazienką. Salon, w którym się właśnie znajdowali, połączony został z kuchnią. Przestrzeń była otwarta, a jedna ściana miała ogromne okna wychodzące na zagajnik. W domku nie było czuć żadnego ducha – Vean zakupił nieruchomość i pozostawił ją nietkniętą. Pewnie był głupi jak lewy but noszony cztery razy na prawej stopie, ale wyobrażał sobie, że Peanellise robi z całą przestrzenią co zechce. Równie dobrze mogłaby jednak nie zechcieć z nim zamieszkać, ani w ogóle nie zostawać dłużej w tej mieścinie.

Tak, zdecydowanie był głupi i pochopny.

Gdy Peanellise cicho myszkowała po dwóch sypialniach i łazience, Carnivean podszedł do mahoniowego sekretarzyka. Nadzwyczajny sentyment dotknął go, gdy spojrzał na to miejsce po raz pierwszy: było prawdziwym impulsem do zakupu. Wyobraził sobie tę ludzką kobietę, wrodzoną przewrotność jego losu, siedzącą przy blacie w migotliwym świetle, skrupulatnie zapisującą swoje sny – lub fantazje. Niebywale prozaiczny oraz niezaprzeczalnie ujmujący obrazek nie opuścił jego myśli, póki nie oczarował agenta nieruchomości, by sprzedał mu cały dobytek z dwoma akrami ziemi w okół.

Na ten moment musiał przestać myśleć o zgrzanej od seksu, rozleniwionej Peanellise, leżącej przy kominku czy spoczywającej na ciemnym blacie wyspy kuchennej. Skreślał prędką wiadomość do Orobasa, a kolejną do Ashmodaia – wierzył, że przyjaciel już opowiedział władcy wszystko. Demoniczni panowie czasem odczuwali echo cierpienia swoich poddanych. A egzorcyzmy urszulańskie były potężne. Ashmodai pewnie zachodził w głowę, co się działo. Carnivean nie mógł sprowadzić Peanellise do Podziemia na dłużej niż kilka godzin, a nie śniło mu się jej opuszczać. Chyba że zgodzi się na chwilowy pobyt w Dublinie albo na Kamczatce.

Jeśli ktoś będzie ponownie chciał przeprowadzić na niej egzorcyzm, a nie będzie razem z nim śniła, odległość powinna wydłużyć czas wypędzenia.

Ale czy aby na pewno? Nie mógł niczego zakładać. Zakonnica, o której mówiła Peanellise mogła mieć ogrom możliwości, by w jakiś sposób zdobyć część jego kobiety. Wystarczyło kilka włosów zebranych z bluzki, żeby egzorcyzm miał solidną podwalinę. Nie mógł też odrzucać możliwości, że ktoś włamał się jej do domu lub samochodu – jeśli byli sprytni, a zaczynał wierzyć, że byli o wiele więcej niż trochę wnikliwszym odłamem urszulańskim, wszystko przeprowadziliby z żołnierską precyzją.

Bardziej niż słyszał, poczuł, że Peanellise podchodzi do niego od tyłu. Zdjęła buty i stąpała ku niemu lekkim krokiem. Objęła go od tyłu ramionami, brodę przytuliła do jego ucha.

– To miejsce jest piękne – szepnęła zachwycona. Pocałował jej przedramię z pomrukiem zgody. – Ale dalsza wycieczka krajoznawcza musi poczekać. Opowiedz mi wszystko, Carniveanie.

Zgodził się i poprosił by przeszła na kanapę. Usiedli twarzami do siebie, nogi przerzuciła przez jego uda, a palcami nerwowo bawiła się jego włosami. Uśmiechnął się do niej przelotnie, ale szybko spoważniał. Wzrokiem błądził po jej twarzy, chociaż miał wrażenie, że niczego nie widzi.

– Krąg przyzwania jest, wbrew pozorom, całkiem bezpieczną formą komunikacji z demonami – zaczął ostrożnie. – Ze zniewolenia podmiotu przyzwanego można czerpać wiele korzyści, nie tylko seksualnych.

Peanellise sapnęła oburzona.

– To brzmi potwornie!

– Ale takie nie jest – kąciki jego ust zadrżały. Dłonią objął jej policzek, po chwili przesunął palce na potylicę kobiety wykonując niewielki masaż. Przymknęła powieki z błogim westchnieniem. – Zdziwiłabyś się, jak wiele przyzywających ma dobre intencje.

Zacisnęła usta w niezdecydowaniu, czekał na jej reakcję.

– Nie wiem, Vean... – wymamrotała w końcu. – Samo słowo niewola jest tak negatywnie nacechowane, w ogólnym ujęciu, że ciężko mi się przekonać.

Carnivean musiał zgodzić się z tym stwierdzeniem.

– Dla nas to tylko nomenklatura, niewolnictwo jako takie towarzyszy ludzkości od zarania dziejów – przyznał. – W kwestii demonów sprawa jest oczywiście o wiele bardziej skomplikowana. Tylko że we wszechświecie nic nie dzieje się bez powodu.

– Twierdzisz że, co? Każde przyzwanie zostało policzone, i wrzucone do kalendarza adwentowego tego świata? – zapytała z mocno zmarszczonymi brwiami.

– Tak właśnie jest. – Wzruszył ramionami. – Porządek świata przyjmuje niewiadomą oraz oznaczoną, niewiadoma nigdy... – urwał i westchnął głęboko. Miał wrażenie, że zdetonowano mu kosmos w klatce piersiowej. – Za dużo, wybacz.

Peanellise poruszyła się zaniepokojona.

– Za dużo?

– Prawie powiedziałem za dużo i dostałem pstryczka – przyznał sfrustrowany. Kurwa, jak ma jej to wszystko wyjaśnić, uspokoić ją, skoro był na boskiej smyczy? Prędko wymazał z siebie te myśli oraz uczucia. Skrótem nie pójdzie, ale objazdy mogą być równie pomocne. – Wracając do zniewolenia demonów: rzadko wychodzi z tego coś złego. Często robią to osoby bardzo zagubione, jeszcze mocniej potrzebujące niż możesz sobie to wyobrazić. Komfort płynący z perspektywy posiadania własnego strażnika, perspektywa posiadania kogokolwiek w swoim życiu, Peanellise, kusi wielu. Zdarzają się także głupcy o złych pobudkach i... Możesz domyślić się sama.

Zadrżała.

– Aż przypomniał mi się film, w którym przyzwany demon rozszarp... – urwała i spojrzała na niego ogromnymi oczami.

Carnivean przyciągnął ją bliżej, podniósł także temperaturę swojego ciała, by było jej cieplej.

– Przeważnie rozszarpujemy bieliznę, reszta przychodzi z braku innego wyjścia – powiedział tak łagodnie, jak mógł. Rozumiał, że takie coś człowieka mogło przerażać i w gruncie rzeczy się nie dziwił. Ten film nie mijał się zbytnio z prawdą.

– Liczę, że każdą sztukę mi potem wymienisz – odparła słabym tonem.

Kupiłby jej całą manufakturę, jeśli zechce.

– Zawsze możesz uniknąć takich potwornych czynów przez chodzenie nago – roześmiał się, gdy uderzyła go w biceps. – Albo nie, przewieje ci palce u stóp.

– Piekło hoduje samych błaznów – wymamrotała pod nosem.

Uśmiechnął się sugestywnie.

– Mogę cię zabrać do cyrku, tam nas jeszcze nie było. Ciekawą mnie twoje kolejne fantazje, Peanellise – zamruczał cicho. – Kim się dla ciebie stanę, co razem zobaczymy?

Wzruszyła niepewnie ramieniem.

– Nie wiem – wyznała szczerze.

– Chciałabyś być moją księżniczką? Królową? Pragniesz, bym padł przed tobą na kolana jako wierny poddany, gdy będziesz siedzieć na tronie?

Uśmiechnęła się, ale był to gest całkowicie nieobecny. Chociaż się zaczerwieniła i ciężej oddychała, tak powoli pokręciła głową.

– Nieważne – szepnęła z przejęciem. – Bądź ze mną. Pojedźmy gdzieś razem, dwoje uciekinierów. Po prostu razem. Bylebyś był obok mnie.

Przez chwile mierzyli się czujnymi spojrzeniami, póki Carnivean nie przymknął powiek składając głęboki pocałunek na grzbiecie dłoni Peanellise.

– Zawsze – obiecał szorstkim głosem. Jako strzęp cieni, miraż czy wspomnienie, zawsze przy tobie.

– Okej, dobra – pociągnęła nosem i się roześmiała. – Za chwilę się rozpłaczę, o kolejny raz za dużo tego dnia, a stanowczo zbyt odbiegliśmy od tematu. Krąg przyzwania fajna sprawa, ale?

Ciężko było nie myśleć o przyjemnościach w jej towarzystwie, lecz postarał się wyciągnąć głowę z rynsztoka.

– Kręgi dają szerokie pole do popisu, jednak koniec końców nie są zbyt trwałe.

– Czekaj, to znaczy że w każdej chwili mogą znów spróbować się egzorcyzmować? – uniosła się spanikowana.

– I tak i nie – wyznał i uniósł dłoń, zanim znów mu przerwała. – Wybacz, daj mi dokończyć, pędziwiatrze. Chodzi o to, że nie będę tego czuł tak, jak bez przyzwania, lecz wciąż istnieją szanse, że jeśli będą niezmordowanie to robić, albo pomodli się ktoś żarliwiej wierzący... No cóż, moja dupa zacznie się smażyć.

Ramiona Peanellise opadły.

– Dlaczego mam wrażenie, że to się może zdarzyć szybko i w każdej chwili? – wymamrotała, opuszczając nogi na podłogę. – Muszę się czegoś napić, czy jest tutaj cokolwiek?

Pokierował ją do lodówki.

– Jestem z tobą ściśle powiązany, bardziej niż przez sny, mocniej niż możesz sobie to wyobrażać... wciąż jednak w oczach wierzących jestem stuprocentowym piekielnym odpadem – sarknął i sam łyknął chłodnej wody. Uczucie było przyjemne, chociaż nie gasiło jego głębokiej potrzeby urżnięcia się niebiańskim nektarem. Zwłaszcza przez to, co będzie musiał za kilka chwil powiedzieć.

– Niby co, jest sposób by zmniejszyć twoją demoniczność – spojrzała na niego krzywo, odstawiając szklankę na ladę. – Jesteś mistrzem w zmienianiu kształtów, nie możesz, wiesz, przemienić się w anioła?

Roześmiał się i przymknął powieki.

– Tylko w fantazji, bardzo krótkotrwałe. Krąg przyzwania nie robi tego co... – odetchnął, a kobieta zaczęła poganiać go gestem. Chyba nie podobała jej się chwila suspensu. – Istnieje także czyn Kotwiczenia.

– Super, działa lepiej? Rekomendowali by to wasi lekarze? Możemy to zrobić.

Wyglądała na gotową do wyruszenia do Wallmartu po niezbędne ingrediencje.

– Och, Peanellise... Uwielbiam łatwość, z jaką podchodzisz do tego wszystkiego – uśmiechnął się czule, a ona posłała mu skwaszone spojrzenie.

– Nie bądź protekcjonalny co do mnie – burknęła. – Wezwałam bez udziału woli inkuba, potem zawołałam z piekła innego demona, żeby pomógł mi zrobić kręg przyzwania. Chyba daje sobie radę z tymi waszymi rogatymi zadaniami.

Carnivean roześmiał się i nie było w tym ani krztyny ironii czy złośliwości. Złapał kobietę za biodra, żeby przyciągnąć ją blisko siebie.

– Radzisz sobie ze wszystkim jak mistrzyni – przyznał, omiatając jej twarz czułym spojrzeniem. – Uważam to za cholerną zaletę, ty wspaniała, unikalna...

Uciszyła go pocałunkiem. Po chwili odsunęła się z czerwoną twarzą i odchrząknęła.

– Mniej chwalenia, przez które przestaję myśleć, a więcej kotwiczenia – upomniała zduszonym tonem. Zwalczył krzywy uśmieszek, który cisnął mu się na usta.

– Kotwiczenie jest niebezpieczne i trwałe jak świat wieczny – powiedział w końcu. – Nierzadko zdarza się, że inkub umiera wraz z człowiekiem, ale to strona monety o której wierzę, że nigdy nie będziemy musieli myśleć. Dzięki temu będę bardziej... ludzki, w postrzeganiu przez naturalną kolej rzeczy.

Zmarszczyła brwi w niezrozumieniu.

– Czyli co, staniesz się człowiekiem?

– Nie, wciąż pozostanę demonem. Może trochę mniej potężnym, ale wciąż pozostanę sobą. Twoja człowiecza strona zrównoważy to, co gorliwi wyznawcy uznają za, cóż, piekielne.

Nabrała gwałtownie powietrza.

– Idealny kamuflaż – wyszeptała zachwycona. – Greta i jej Zakon muszą się kiedyś znudzić, wiec do tej pory będziesz bezpieczny!

Carnivean przez chwilę się nie odzywał, aż zaniepokojona szturchnęła go łokciem.

– Wiesz, masz zaskakującą umiejętność widzenia pozytywów i ignorowania całości – wymamrotał pod nosem. – W tym momencie ci nie słodzę.

Kobieta przewróciła oczami i odsunęła się od niego. Machnęła lekceważąco ręką, jakby był upierdliwym komarem.

– Słyszałam przecież, że to będzie... na całe moje życie. Niewiele różni się od małżeństwa, co nie? – głos miała pogodny, ale wyczuwał w tym cień napięcia.

Opuścił barki zmęczony.

– Kotwiczenie jest niezbywalne – powiedział przepraszająco. – W chwili, w której podejmiemy się rytuału nie będzie od tego odwrotu, Peanellise. „Separacja" będzie możliwa na krótki czas, ale „rozwód" jest nierealny.

Wahała się, widział to jakby położyła na dłoni wszystkie swoje zmieszane emocje. Pragnął ją uspokoić, że to nie jest aż tak potrzebne w tej sytuacji, że nie musi czuć presji. Ba, prędzej zawiązałby sobie ogon w supeł, niż zmusiłby ją do czegoś tak ważnego. W porównaniu do śnienia czy przyzwania, Kotwiczenie prawie wcale nie jest praktykowane. Tak mało demonów czy aniołów odnajdują wśród ludzi kogoś, kto zapragnie ich takim, jakimi są, a co dopiero żeby chcieć ich na wieczność...

Dałby jej czas, cały czas świata, gdyby tylko mógł. Ściągnie Orobasa i Sitriego żeby ochraniali Peanellise, a sam uda się do Michaela by porozmawiać z nim o odłamie urszulańskim.

Zrobi wszystko w dowolnej kolejności, ale stanie na głowie by wszystko dla nich działało.

Z uspokajającymi słowami na koniuszku języka zamarł w pół drogi do zamyślonej Peanellise. Kobieta gwałtownie odwróciła twarz w kierunku wejścia domku. Ktoś z całej siły w nie kopnął, zawiasy nie wytrzymały pod naporem takiej wściekłości.

Do środka wszedł człowiek mokry od wody święconej, w dłoni zaś dzierżył sznur cierni świętej Stefanii. W nozdrza Carniveana uderzył stłumiony zapach – rozpoznał w nim mężczyznę sprzed mieszkania Peanellise. Poruszyli się na raz, skoordynowani na poziomie drapieżnika oraz ofiary.

Szkoda tylko, że te role się potwornie pomieszały.


***

Jeszcze raz Was przepraszam, że tak zamilkłam!

Z cliffhangere mniej mi przykro 😂🙈 Ale zobaczymy się w środę/czwartek, szybko minie ❣️


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro