Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog. Słowo

Podziemie było wrzawą, gdy się do niego przenieśli, ale kiedy pierwszy demon zobaczył ich trójkę, zapanował chaos. Nie mieli zamiaru ukrywać się przed swoimi – nie gdy na szali leżało bezpieczeństwo ich wszystkich.

Przekrzykiwano się nad ich głowami, zadawano tuziny pełnych zdenerwowania pytań. Vean rozumiał, że robili to w dobrej wierze, ale po piętnastu sekundach miał dość. Dzięki Peanellise lepiej radził sobie ze swoimi ranami. Bark już prawie się zaleczył, tak jak i większość ran zadanych przez włócznię. To ciernie utrudniały myślenie.

W końcu przedarł się do nich Aiperos, dzwoneczki na jego rogach zaćwierkały żałobnie. Demon od razu odwrócił oczy od oblicza Carniveana, ale pogonił ich w stronę pałacu.

– Dajcie im przejść! – ryknął w stronę tłumu. – Metatron będzie przemawiało za godzinę. Ashmodai wkrótce tu będzie i się nimi zajmie, nie utrudniajcie!

Przeszywający, autorytatywny głos Aiperosa trochę utemperował tłum. Lilin i Lilu zjawili się przy ich bokach dosłownie, by powiedzieć:

– Ściągniemy Rafaela.

Zniknęli w chmurze błyskawic oraz grzmotów, przychodząc i odchodząc niczym tornada. Peanellise rozglądała się w każdą stronę oszołomiona mnogością demonów. Aiperos wraz z Bassem usadzili ich w pierwszym salonie, ryglując za nimi drzwi. Nie chcieli ciągać ich przez cały pałac. Obaj od razu zaczęli biegać z miejsca na miejsce, gdy Vean usiadł ze swoim najmilszym człowiekiem na kanapie.

Peanellise zabrała miękki koc i okryła jego biodra. Do tej pory nie zwracał uwagi na to, że był nagi. Sama kobieta siedziała w jakichś brzydkich, brudnych łachmanach wyraźnie zziębnięta. Nie miał jednak siły by wzniecić temperaturę. Bass przybiegł z jeszcze jednym kocem, świeżym ubraniem dla nich oraz z dzbanem nektaru.

– Napij się, małe łyczki – podsunął kielich w jej stronę, zerknęła do środka z ostrożnością. – Przez swoje połączenie z Veanem możesz już to pić, ale bardzo mało i powoli, okej? Pokrzepi cię.

Carnivean przytaknął i zachęcająco kiwnął w stronę napitku. Sam od razu zaczął pić z dzbana. Nektar przyjemnie przytłumił ból, rozlał się po jego brzuchu rozgrzewając go. Peanellise zlizała kropelki z górnej wargi, właściwy kolor wrócił na jej twarz. Wkrótce Aiperos przybiegł do nich z bandażami i małym słoiczkiem maści. Demonom była zbędna, ale ich władca zawsze trzymał trochę na podorędziu w razie wypadku.

Perry nie miał możliwości żeby właściwie przedstawić się Peanellise ani poprosić ją o pozwolenie na przetarcie jej ran. Ashmodai wpadł do salonu jak huragan, ale zamarł w miejscu po zobaczeniu ich zmaltretowanej dwójki.

– Dajcie mi jeden powód, dla którego mam nie wywołać apokalipsy?

Władca w długich krokach przeciął salon i uklęknął przy Carniveanie. Wziął w swoje ręce dłoń inkuba i z zaciśniętymi ustami przyjrzał się jego twarzy.

– Powodów trochę się znajdzie, ale na razie nie chce mi się wymieniać żadnego – wymruczał. Ścisnął dłoń Ashmodaia i sięgnął po rękę Peanellise. Kobieta ostrożnie przytuliła się do jego boku. Spojrzenia wszystkich w pomieszczeniu spoczęły na ich dwójce. – Powiedz pierwsza, spokojnie i po kolei od momentu, w którym się obudziłaś.

Pod koniec szybkiej opowieści Peanellise Ashmodai wyglądał jakby dopadła go ostra migrena.

– Przepraszam, że nie udało mi się zdobyć tych kart – kobieta dodała cicho, wiercąc się niespokojnie w miejscu.

– Ledwo uniknęła śmierci, a przejmuje się... – Ashmodai pokręcił głową i szorstko potarł dłońmi twarz. – Lucyfer zwołał nas by obwieścić, że Głębiny są niespokojne. Nawet do nicości dociera echo zmian, wszyscy mamy być gotowi. Jeśli... jeśli faktycznie Metatron w słowach Opatrzności zmieniło tysiąclecia naszych żyć, to nie dziwota, że świat jest wytrącony z równowagi. Zaburzono pierwotnie ustawiony naturalny porządek i nie dano niczego w zamian.

Ad amorum nie jest błahą sprawą – Carnivean przypomniał cicho. – Ale jeśli to tylko mały substytut, namiastka kotwiczenia – prychnął potrząsając głową. – W sumie zaskakujące, że dopiero teraz dostajemy po tyłku.

– Postawa Mazaziela jest nieakceptowalna – Ashmodai powiedział, podnosząc się na równe nogi. Zaczął krążyć od stolika do ściany, Orobas musiał się usunąć mu spod żołnierskiego kroku. – Zdaję sobie sprawę z tego, że Michael naobiecywał wam bezpieczeństwa, ale jeśli zmieniono naszą świadomość, Mazaziel mógł wydostać się spod archanielskiej kontroli.

– Już ja mu skontroluję te pióreczka – Bass burknął, ciężko opierając się o filar. – Jak sobie o tym pomyślę, to za łatwo na siebie trafiliśmy, gdy zacząłem was szukać.

Lilin i Lilu wpadli do salonu w kształcie kul statycznych, lśniących od piorunów. Zmienili się w swoje dwa, demoniczno–ludzkie powłoki i skłonili się przed Ashmodaiem. Nie zdążyli się odezwać, ale nie musieli. Energia w pałacu zaczęła krążyć z innym natężeniem.

Rafael przybył ze schowanymi skrzydłami, odziany w białe szaty ze złotą maską na twarzy. Prawie nikt nie widział jego oblicza, samo ono miało nigdy nie rozpraszać go od powierzonej misji uzdrawiania. W tłumie, a więcej niż jedna osoba w jego mniemaniu to już tłok, nigdy się nie wypowiadał. Podszedł do Carniveana bezdźwięcznym krokiem, nawet jego ubranie nie wydawało szelestu. Mocowania maski mocno osiadały na równie złocistych włosach.

Peanellise stężała przy jego boku. Archanioł tylko przesunął dłonią nad jej twarzą, rany na ciele kobiety nie były wyzwaniem dla jego mocy. Nad Carniveanem pochylił się odrobinę dłużej. Przyklęknął, by ściągnąć cierniowe opaski z nóg. Chłód dłoni Rafaela natychmiastowo niwelował ból. Na ich oczach ubrudzona od krwi szata ponownie robiła się biała, a jego ręce nieskalane. Pod palcami ciernie wokół nadgarstków Veana rozsypywały się w pył, rany zasklepiały szybciej, niż można mrugnąć powieką.

Nad Koroną Cierniową zamarł dłużej. Bezruch Archanioła przerażał Peanellise, ale nie pisnęła nawet słowem, chociaż Carnivean całym sobą odbierał jaki dyskomfort czuła. Gdy w końcu Rafael położył na jego głowie dłoń, inkub zagryzł zęby żeby nie jęknąć. Większość Archaniołów miała cień ludzkości w sobie, lecz dotyk Israfila był rzeczą niespotykaną. Kumulował w sobie każdą żyjącą istotę, przez co Carnivean miał wrażenie, że to setka dłoni spoczęła na jego ciele.

Ulga obmyła go nagle, całkowicie. Jeśli zamknąłby oczy, żeby nie widzieć pozostałości po dzisiejszych przejściach, nigdy by nie uwierzył że coś mu było.

– Zdrowiej – w głowie Carniveana rozległ się wysoki, melodyjny głos Rafaela. Ciężko stwierdzić czy miał kobiece czy męskie nuty, ani czy w ogóle był prawdziwy.

Inkub zamrugał na to przedziwne błogosławieństwo, ale Rafael już się od niego odsunął i odwrócił do niego plecami.

Ashmodai szorstko skinął mu głową, lecz w oczach władcy błyszczała wdzięczność. Archanioł uniósł dłoń w geście pozdrowienia i równie bezdźwięcznie opuścił pomieszczenie.

– Jakim cudem sami go sprowadziliście? – ochryple zapytał Lilin i Lilu, ale ci tylko po sobie spojrzeli. Ashmodai przymknął powieki i wymamrotał: – Ja pierdolę.

Bliźniacze tornada zwiały z pomieszczenia razem z Aiperosem, a władca oraz Bass obrócili się plecami. Carnivean szybko pomógł Peanellise zrzucić tę odstręczającą szmatę i wspólnie ubrali ją w wygodne, za duże ubrania demona. Przyjacielowi udało się ściągnąć trampki kobiety i wsunęła w nie stopy z westchnieniem.

Bass odezwał się, gdy Vean naciągał koszulę na ramiona:

– Już pora na ogłoszenie, lepiej byśmy byli na dziedzińcu – przypomniał, zaplatając ramiona na piersi.

– Wolałbym dopaść Mazaziela w pierwszej kolejności... – Vean burknął gniewnie, wyciągając dłoń w kierunku Peanellise. Ścisnęła ją z wdzięcznością.

Ashmodai obejrzał się na niego przez ramię.

– Ty już nic nie zrobisz – zaoponował szorstko. – Macie wypocząć i cieszyć się sobą, a przede wszystkim dbać o połączenie z linią energetyczną. Stabilizujecie rzeczywistość, to jest najważniejsze. Wszechświat raczy wiedzieć, że naraziliście się na zapas. Zaz, Zakon, nieświadoma góra i dół: nie wasz kłopot.

Carnivean nie miał zamiaru oponować. Peanellise posłała mu pełne niedowierzania spojrzenie, ale też siedziała cicho.

Na dziedzińcu gdzie okiem sięgnąć znajdowały się inkuby. Peanellise dzielnie szła tuż przy nim, ściskając jego dłoń najmocniej jak potrafiła. Była odrobinę przestraszona, ale także zaciekawiona mieszkańcami krainy Ashmodaia. Nikt nie przyglądał jej się z wrogością – tej w okół nich praktycznie nie wyczuwał.

– Macie tu jakieś telebimy do nadawania przesłania? – wyszeptała do niego, gdy zatrzymali się w pobliżu centralnego dziedzińca. Carnivean zachichotał i pochylił się, żeby pocałować kobietę w czoło. Wciąż pachniała dymem oraz strachem, ale pod tym wszystkim była po prostu ona.

– Metatron jest wszędzie, gdzie tylko potrzeba – wyjaśnił. – Podziemie i Niebiosa zobaczą i usłyszą te same gesty oraz słowa.

Kobieta mruknęła coś pod nosem w zgodzie, ale zdawał sobie sprawę z tego, że póki nie zobaczy, nie zrozumie tego zjawiska.

Zjawieniu się Metatrona towarzyszyło wrażenie, jakby pękały podwaliny świata. Przesuwały się pod ich stopami i wskakiwały na miejsce, niemal tworząc wszechświat na nowo. Postać Metatrona raz miała twarz człowieka, raz była gładką powierzchnią tylko pozornie przypominającą głowę. Ich ciało, strój, wzrost oraz rozpiętość czterech tuzinów kaskadowych skrzydeł zmieniało się co parę chwil. Nie można było przyzwyczaić spojrzenia do jednej postaci, bo zaraz byli czymś innym, czymś nowym i starym, nieznanym i dobrze odkrytym.

Głos rozbrzmiał zewsząd, znikąd – z głów ich wszystkich i do ich wszystkich uszu. Peanellise przestraszona skuliła się, ale Vean objął ją mocno, przekazując siłę oraz cierpliwość. Pierwsze zerknięcie na oblicze Metatrona nie było najłatwiejsze, anioły i demony najniższego szczebla również miewali problemy z przyzwyczajeniem się.

Vean nie pamiętał dokładnie kiedy ostatnio obcowali trochę dłużej z Metatronem. Mogło mieć to coś wspólnego z Wielkim Pożarem Rzymu, bo za Sodomę oberwali Władcy.

– Padło słowo, a słowo stało się zmianą. Za długo byliście sami – echo głosu Metatrona było dźwiękiem na raz niskim i wysokim. Cały pałacowy plac, jak i pewnie reszta Piekła oraz Niebios zamarła w bezruchu. – Coś odebrano za wcześnie, ale powrócono do planów, jakie świat potrzebuje. Bądźcie rozważni z tym, co wam oddano.

– Brzmi jak zagadka na wieczór planszówek – Peanellise stanęła na palcach, żeby szepnąć mu do ucha. Vean przymknął powieki, roześmianie się podczas przemowy Metatrona było ostatnią właściwą rzeczą do zrobienia.

Szmery w tłumie były ciche, lecz gdy Król Aniołów wzniósł laskę, która pojawiła się z nicości, głosy zmieniły się w jedno echo bólu. Peanellise również krzyknęła, lecz z zaskoczenia wywołanego poruszeniem. Nawet Carnivean, chociaż w ciągu ostatnich godzin przyjął więcej bólu niż kiedykolwiek wcześniej, zgiął się złapawszy za głowę.

Tak wiele mu odebrano.

Zaciskał zęby z całych sił, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Peanellise wsparła go w talii ramieniem, dłoń przycisnęła do jego serca. Zmartwiona patrzyła po nich wszystkich, jej wzrok zatrzymał się na Ashmodaiu.

– Co się dzieje? – wyszeptała cichutko.

Aeszma spojrzał na nią smutnym, pustym wzrokiem. Nawet jego korona ledwo płonęła wiecznym ogniem.

– Oddano nam wspomnienia – odparł ściśniętym głosem. – Pozwolono nam pamiętać tych, których utraciliśmy. Cała nasza wiedza, którą nam zabrano po Loudun...

Peanellise zacisnęła usta, gładziła pierś Carniveana w uspokajającym rytmie. Odzyskanie wspomnień było przedziwnym doświadczeniem. W jednej chwili po prostu znalazła się w jego głowie cała chmara imion oraz twarzy, wcześniej wymazanych z rzeczywistości.

Aż do Loudun tęsknił za swoją Kotwicą, za kimś kto będzie szedł z nim przez wieczność.

Do dziś nie wiedział, że przez eony tęsknił za Peanellise.

Vean zmusił się do utrzymania neutralnego wyrazu twarzy. Czuł, że jego cienie, uciekają z ciała, wzburzenie emanujące w inny sposób. Niektórzy nie wytrzymali tej presji. Kilkoro uciekło z dziedzińca, lecz nie było miejsca na tym świecie, do którego nie dotrze teraz głos Metatrona:

– Wybrani będą na was czekać, przemierzcie Ziemię i zaakceptujcie swój los. – Miał wrażenie, że tysiące oczu Metatrona spoczęły właśnie na nich. Nawet Ashmodai zerknął ku nim z ukosa. Peanellise zacisnęła palce na jego dłoni. – Lud człowieczy dokonał zmian, jakie były im przewidziane. I wyście, wyższe i niższe istoty, choć odpowiednio ponad człowiekiem, winni zmian dokonać.

Metatron przekrzywiło głowę, rozdwajając się a później scalając na nowo w jedną istotę. Nikt nie słyszał, czyich słów wysłuchało, ale wszyscy czekali w ciszy oraz napięciu.

– Poczujecie, co jest w was nowego – Metatron podjęło. – Niektórzy już wiedzą i się tego obawiają, ale nie lękajcie się, nic co nowe w waszym jestestwie nie powinno być przyjmowane ze wstrętem. Przez milenia obserwowaliście ewolucję ludzi, czyż nie czuliście czegoś w sobie?

Carnivaen zerknął na spiętego Ashmodaia. Władca miał surową minę, spojrzeniem trudnym do rozczytania toczył po placu. Część demonów unikała jego wzroku niczym seksualnej posuchy.

– Teraz nikt się nie przyzna – Vean szepnął do niego pod nosem. – Jeśli ktoś nie tak bliski tobie doznał podobnych nam rzeczy, nawet tylko w małym ułamku, są zbyt przerażeni i skonfundowani.

Ashmodai niechętnie udał odprężenie, ale przytaknął jego słowom.

Skrzydła Metatrona zabrzęczały niczym niezliczone roje pszczół. Peanellise wzdrygnęła się przez ten dźwięk.

– Ponieważ potrzeba spoczynku wprowadza zmiany. – Przez dziedziniec, jak i zapewne całe Piekło i Niebo przetoczyły się gwałtowne sapnięcia oraz okrzyki zdumienia. – Od teraz wszystko w waszych rękach. Pan powierza wam miłość, ale żadne miłowanie nie jest słodkie, jeśli nie zostało okupione poświęceniem. Archaniołowie, Władcy i Książę was poprowadzą.

Chociaż w nieboskłon Piekła zaczęło padać na raz mnóstwo pytań, Metatron tylko trzasnęło skrzydłami i powróciło do swojej części niebytu, która strzegła Tronu Pańskiego.

Miejsca spoczynku...

– Ale mamy przejebane – Sitri wymamrotał za ich plecami. Ashmodai wyglądał nad wyraz zielono na twarzy.

– Co to dokładnie oznacza? – Peanellise wymamrotała pod nosem. Rozglądała się po dziedzińcu pałacowym w poszukiwaniu odpowiedzi. Wszyscy zebrani wokół nich rozmawiali po cichu, ale gdy głos Metatrona kompletnie znikł w eterze zaczęła się podnosić wrzawa.

Niewielu przypadło do gustu obwieszczenie – a przynajmniej nie w pełni. Vean pokręcił powoli głową.

– Jesteś wcieleniem moich fantazji. Pragnieniem, które sam Bóg złożył w moje chciwe ręce – odparł powoli, spoglądając w dół na zmartwioną twarz Peanellise. – Przeznaczył nas sobie, tak jak i przeznaczył wielu moim piekielnym i niebiańskim towarzyszom. Niemal każdego z nich czeka to, co nas.

Kąciki ust kobiety poruszyły się w połowicznie wesołym uśmiechu.

– Nawet im nie współczuje – powiedziała, a on roześmiał się pod nosem. Przytulił ją do siebie, przyglądając się jego oszołomionym przyjaciołom.

Orobas wciąż kręcił głową, stał z dłońmi wspartymi o biodra, skrzydła miał ciasno skulone za plecami.

– Więc gotowi byliśmy sobie skoczyć do gardeł, a tak naprawdę za tym wszystkim stoi... – urwał, gwałtownie kiwając w stronę niebios.

– To zawsze jest – Carnivean odparł beznamiętnie.

Jednym są zmiany wprowadzone przez Boga, poluźnienie im cugli i otwarcie oczu niektórym ludziom, ale kompletnie inną rzeczą było, że któryś anioł, może nawet więcej niż jeden, współpracował z ludźmi przeciwko demonom. Vean nie chciał rzucać oskarżeniami, decyzja zapadła u samej góry i żadne z nich nic nie może już zmienić.

Spokój, jaki powoli zaczął go odmywać, nie podzielały inne demony. Obwieszczenie Metatrona, jak to Peanellise ujęła, niczym zagadka z wieczoru gier, wiele wyjaśniała.

Zwłaszcza kobieta w jego ramionach nabrała sensu. Bóg ich zmienił, Peanellise była naturalną częścią świata, żadnym odchyleniem od normy. Przeznaczone jej było być inną.

Jego.

Nie chciał myśleć o tym, co było w przeszłości. Uhonoruje tych, których stracił, ale nie będzie roztrząsał dokonanego. Tak długo żył bez niej, że teraz pogrzebie to z szacunkiem.

Ashmodai westchnął z niezadowoleniem. Każdy z nich myślał po cichu swoje – nikt nie miał śmiałości oskarżać o nic Boga, nawet jeśli te ścieżki zostały... mocno splątane i rozrzucone pod ostrym kątem.

– Chyba muszę przeprosić Michaela – ich władca mruknął zrezygnowany. – A nawet jeszcze się z nim nie pokłóciłem na temat Zakonu.

– Myślałam, że wasze spotkanie dotyczyło tylko Piekła. Co mu zrobiłeś? – Peanellise obejrzała się na niego, ale Vean wiedział lepiej.

– Wkurwiłem – machnął lekceważąco dłonią. Zauważywszy spojrzenie Veana, uściślił: – jeszcze bardziej niż dotychczas. Podczas waszego zniknięcia, gdy okazało się, że Metatron będzie przemawiało... Wiesz jakie to zamieszanie tworzy.

Ashmodai nie musiał nawet wskazywać na dziedziniec. Na razie u nich nie działo się za wiele złego, wielu wciąż próbowało poradzić sobie z nową–starą wiedzą. Inkuby w gruncie rzeczy były przyzwyczajone do obcowania z ludźmi na zupełnie innym poziomie. Vean wolał sobie nawet nie wyobrażać, co musiało się dziać u Samaela czy Phenexa.

Orobas roześmiał się gorzko na coś, co powiedział Aiperos. Obejrzeli się na nich z zaciekawieniem.

– Nie wiem jak to wszystko będzie wyglądało, rogaczu, ale będzie kurewsko ciężkie – pełne zmartwienia linie żłobiły się na twarzy Bassa. Vean przyglądając mu się rozumiał powód jego niezadowolenia. Wyczuwane przez niego przyciąganie do Ziemi było niczym innym jak oczekującą partnerką demona. – Wszyscy teraz będziemy się musieli ustatkować? Alleluja i Kotwica nam na drogę, radźmy sobie bez Niego? To przecież sprawi, że...

Cokolwiek miał jeszcze do powiedzenia, pomruczy sobie teraz do samego siebie. Chociaż Peanellise wzięła gwałtowny, przerażony wdech, Vean się nie obawiał.

– Musimy posłać tej kobiecie bukiet kwiatów – Ashmodai wymamrotał, gdy nastała cisza. Wzrok miał wbity w bruk, gdzie jeszcze przed chwilą stał Orobas.

Peanellise skakała po nich spojrzeniem, aż w końcu uniosła wzrok na Veana.

– Został przyzwany? – zapytała spokojniejsza pojmując, że nikt go nie anihilował. Przytaknął, mimowolnie uśmiechając się pod nosem.

– Kupię nam znaczny zapas popcornu, moja miła.

– Och, taki z karmelem – odparła rozmarzona, wtuliwszy rozczochraną głowę w jego ramię.

– Mdli mnie na ich widok – ktoś wymamrotał z tłumu, rozpychając się łokciami byleby jak najszybciej od nich odejść. Vean zacieśnił uścisk wokół Peanellise, która patrzyła w tamtym kierunku ze zmarszczonymi brwiami. Żadne z nich nie dojrzało, kto dokładnie tak marudził.

Ashmodai przysunął się bliżej nich.

– Nie wyganiam was, ale bądźcie ostrożni gdzie się w Piekle pojawiacie – powiedział półgłosem. – Nastroje już wcześniej były zmieszane, ale teraz będzie ciężko. Jesteście wzorcowym przykładem o co Opatrzności chodziło i nie wszystkim to odpowiada. Tutaj jesteście chronieni, lecz na razie odpuściłbym sobie wycieczki krajoznawcze po piekielnych krainach.

Carnivean potoczył chłodnym spojrzeniem wokół. Od czasu do czasu rzucano w ich kierunku zaciekawione spojrzenia, ale większość wyznawała zasadę co z oczu to z serca.

– Myślisz, że doprowadzi to do wojny? – zapytał swego pana bardzo cicho.

Ashmodai westchnął.

– Obawiam się, że zaczną się niepewne czasy – przyznał. – Bóg rozluźnił rzeczywistość, Archaniołowie będą mieć pełne ręce roboty z wierzącymi. Ten Zakon... w jakiś sposób znaleźli furtki, by obejść obostrzenia wcześniej niż zezwolono. Teraz więc mogą dojść do jeszcze większej władzy. Wespół z demonami krzywdy i niezadowolonymi aniołami, którym zbytnio podoba się średniowieczna chrześcijańska kolej rzeczy... następne tysiąclecia do jakiejkolwiek zmiany decyzji będą rozrywkowe.

Vean prychnął pod nosem.

– Ładnie ująłeś – odparł. – Ale mamy teraz księgę Anonima, oddano nam naszą wiedzę i wspomnienia. Jeśli można czerpać z tego pocieszenie, będę to robił.

Ashmodaj uścisnął jego ramię i spojrzał łagodnie na Peanellise.

– Należy wam się cholernie długi odpoczynek – powtórzył twardym tonem. – Przetrwaliście boskie zmiany jako pierwsi i to w jednym kawałku. Postaram się podczas rozmowy z Michaelem nie zdenerwować go mocniej i wniosę o zatrzymanie twojej dyspensy od niekrzywdzenia ludzi.

– Myślisz, że wciąż grozi nam niebezpieczeństwo, że będą nas ścigać? – głos Peanellise był stłumiony. Vean przesunął dłonią po jej barkach, ale było to marne pocieszenie.

– Niestety tak – Ashmodai przyznał bez cienia zawahania. – Będziemy walczyć, żeby było inaczej, ale teraz wszyscy musimy być czujni. Sam będę przypatrywał się moim demonom, widziałem niektórych... – Odetchnął i pokręcił głową. – Myślę, że więcej z was powinno otrzymać margines krzywdy, jakie możecie wyrządzić ludziom w ramach obrony koniecznej. Znamy tylko ułamek możliwości Zakonu, nie znamy liczebności ani arsenału. Jeśli mają pełne wsparcie Watykanu... cóż Trójca nigdy nie odkopie się z tego bagna.

Carnivean zamruczał w zgodzie i ostatni raz rozejrzał się po dziedzińcu.

– Myślisz, że coś wydostanie się z nicości? – zapytał, chociaż wolał o tym nie myśleć. – Skoro On odpoczywa?

Mina Ashmodaia była jednoznaczna.

– Jeśli będzie to tylko jedno nowe stworzenie, będę, łap mój sarkazm, wniebowzięty – odparł kwaśno, a Peanellise się roześmiała. Prędko zasłoniła dłonią usta i spojrzała na niego przepraszająco.

– Dopóki ktoś inny będzie miał ręce pełne roboty, chętnie na to popatrzę – powiedziała, a do jej głosu wdarła się stalowa nuta. – My zasługujemy na miesiąc miodowy taki trwający kilka lat.

Ashmodai zgodził się z nią, nie miał tak naprawdę innego wyjścia.

– Jestem z ciebie dumny – powiedział, patrząc wprost w oczy Carniveana. Speszony przestąpił z nogi na nogę i pokłonił przed nim głowę. – Skryjcie się na razie w pałacu, umyjcie się i odpocznijcie. Moją ostatnią prośbą, zanim dostaniecie wyprawkę, będzie wasza rozmowa z Trójcą. A potem? Wieczność jest wasza.

Peanellise była równocześnie przerażona i podekscytowana. Do samego pokoju dopytywała jacy są Lucyfer oraz Gabriel. Gdy usłyszała, że pod wyprawką najprawdopodobniej kryła się broń padła na łóżko z uśmiechem.

– Chcę nauczyć się strzelać z kuszy.

Ciekawe czy w zestawie będą tabletki na uspokojenie?

*

Uwolnienie się spod obstrzału pytań Trójcy było chyba trudniejsze od wydostania się z Zakonu. Peanellise w oszołomieniu patrzyła na Lucyfera, który obdarzał ją wyrozumiałym uśmiechem.

Michael krążył po gabinecie Ashmodaia wściekły do granic możliwości. Gabriel był cichy i, o dziwo, zapatrzony w ekran telefonu, co zdumiewało Peanellise jeszcze mocniej.

Carnivean nie miał zamiaru dłużej pozwalać im maglować kobiety, była już zmęczona i głodna. Wierzył, że Orobas zajął się mieszkaniem Peanellise, ale nie chciał na razie wracać do Walnut Creek. Miał lepsze plany.

Przeniósł ich prosto do szklanego domku przypominającego igloo. Peanellise rozejrzała się zachwycona po pomieszczeniu. Gdy zobaczyła, że za oknem rozciąga się ośnieżona panorama aż zachłysnęła się powietrzem. Powoli zmierzchało i dolina z wolna rozświetlała się blaskiem świateł. Carnivean planował trzymać kobietę w ich domku, póki nad ich głowami nie pojawi się zorza polarna.

Pocałował bok jej głowy i mruknął:

– Witaj w Laponii, Peanellise.

– Niemożliwe – wyszeptała. Obróciła się przodem do niego, jej oczy błyszczały od emocji. – Po prostu niemożliwe.

– Wszystko jest możliwe, Peanellise. Jesteś moim darem od Boga – powiedział z czułością, po czym uśmiechnął się nikczemnie. – Już nigdy się ode mnie nie uwolnisz, moja miła.

– Jak to szło? – zanuciła pod nosem, zarzucając ręce na jego barki. Złapał ją pod uda i podrzucił do góry, by oplotła go nogami w pasie. – To inkuby są niewolnikami kobiet?

– Wszystkie eony, jakie będą dane temu światu, spędzę przed tobą na kolanach, moja miła.



**********

Możliwe, że troszkę płaczę.

A nawet więcej niż tylko troszkę. Rety, co to była za przygoda! Nie spodziewałam się, że aż tak wkręcę się w ten świat, ale oto jestem, trochę zasmarkana ale uśmiechnięta.

Chciałam serdecznie podziękować Wam wszystkim - za komentarze, gwiazdki i za pokazanie mi, jak zaangażowani jesteście w tę książkę. Wiele to dla mnie znaczy. "IAWJS" jest najdłuższą książką jaką napisałam, przebiła "Nasze ciała" o kilka tyś znaków! 😄

Pewnie chcecie wiedzieć co dalej?

Ja też!

Żartuję, coś tutaj powiem: będą jeszcze dwa tomy Incubi Amore! Nie zabiorę się za pisanie w tym momencie, ponieważ bardzo chcę zacząć inny projekt, który zaraz ogłoszę ❤️‍🔥 Możecie jednak być pewni, że "Na jej wezwanie" pojawi się jeszcze w tym roku 🤩

To co... dziękuję, naprawdę dziękuję Wam za wszystko i do rychłego poczytania!


((możecie mnie śledzić na Insta, Twitterze, Tiktoku lub Fejsie, jeśli macie chęć!))


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro