Rozdział 42. Te ostatnie dni, nim skończy się świat
Był jakiś foch Wattpada, ale chyba udało się w końcu opublikować ten rozdział. No, mam nadzieję że nic nie cofnie 😂
Przedostatni raz zapraszam - w piątek maraton do końca🥹🥹🥹
Całuję,
Ola
*******
Na oczach wszystkich zebranych w piersi Anahery wypadła dziura. Ciemność, którą wypełniała obecność Gabriela zdawała się zaszydzić ze wszystkich. Mieli omówić zbrojenia, treningi i czas zadęcia w Trąby... Teraz jednak po raz pierwszy zobaczyli, jak bardzo potrzebna była Trójca by chronić Anaherę.
I przed nią.
– Nie możemy dopuścić, by ona cała wypełniła się Przepaścią, nim wezwiemy do walki – powiedziała twardo Adramaleh, patrząca z uporczywą natarczywością w pustą pierś Any.
– Wiesz, że nie jest to wybór Anahery – warknął szorstko Michael. Cała jego sylwetka napięła się jak postronki. Wszelkie rozmowy, jeszcze sekundę toczone w tej prowizorycznej sali narad ucichły jak makiem zasiał.
– Nie zarzucam. – Archanielica skopiowała jego pozę. – Uczulam.
– A do tego insynuujesz. – Mika'il spojrzał na nią z byka. – Nie podoba mi się w jakim kierunku zmierzasz, Adro.
– Wyobraź sobie, że mnie nie podoba się, że musimy narażać naszych. Że wezwiemy do walki i pozarzynamy się wzajemnie.
– Powinniśmy więc zarżnąć ją, to mówisz?
– Zapewne znajdzie się...
– Moja noga w waszych dupach, przestać natomiast – warknął wściekle Lucyfer. Fala jego mocy rozlała się po pomieszczeniu. Tylko kłócący się i Ana nie odsunęli się od Upadłego. Kobieta chwyciła jego dłoń, w pokrzepiającym geście splotła razem ich palce.
– Gdybym umarła zapewne rozwiązałoby się sporo problemów – przytaknęła Anahera ku zaskoczeniu Andramalech. – Albo pojawiłoby się sto kolejnych. Narodziłby się ktoś gorszy. Kto wie?
Serce Lu wypełniała miłość. Przyciągnął bliżej kobietę, widział na szczere uczucie na twarzy Michaela, spoglądającego na Anę.
– Zostawmy energię na zdrajców i Nienazwanego – odezwał się powoli Król. Pojednawczy ton oraz wycofanie mocy z sali znacznie zmniejszyło napięcie. – Musimy stworzyć zjednoczony front, nie burzmy naszego przymierza. Bo kto z nas wcześniej pomyślałby, że uda nam się porozmawiać bez większych burd i porozmawiać w całkiem przyzwoity sposób?
Samael uniósł oczy ku górze.
– Lucyferze, jesteśmy demonami, ale nie aż tak. Zostaw tę działkę ludziom.
– Hej! – Ana zaperzyła się ze śmiechem.
Na twarzy Sprawiedliwości pojawił się ciepły uśmiech.
– Średni z ciebie człowiek, królowo.
– Nie wiem, czy próbujesz ze mnie szydzić, czy posłodzić – odparła kwaśno. Nawet na twarzy Adry zagościł cień uśmieszku.
– Oba, ale z czułością – skłonił się przed nią dwornie, a Lucyfer warknął, sugerując koniec umizgów.
– Prowokujesz mnie – wymamrotał.
– Zajmijmy się najważniejszym – wtrącił Mammon, a Razjel go poparł. – Ile jakiego kruszcu mam dostarczyć i gdzie?
Wiedzieli, że pole bitwy będzie nieznane a los rzuci ich tam, gdzie sobie tego pragnął. Wiedzieli także, że tej walki nie dało się przewidzieć i zmierzyć. Mogli jednak trochę oszukiwać. Michael na oko oszacował, ile dodatkowej broni będą potrzebowali. Siche zaraportował, jak wyglądały skarbce Kuźni.
– Dobrze, ale trochę za mało – stwierdził, przesuwając palcem nad górną wargą. Wpatrywał się w zwięzły, ale szczegółowy spis, który zastępca Gabriela im dostarczył.
– Nie możemy jednak wzmocnić prac, żeby nie wzbudzić podejrzeń – odparł strapiony.
Razjel sapnął w zgodzie, spojrzenie miał odległe i mogli usłyszeć cichutki szelest kart.
– Niech Kuźnie pracują jak zawsze, ale podwójnie. Nie więcej – skwitował, przestając wertować zapiski, które trzymał w myślach. – To optymalna liczba dająca minimum przewagi i maksimum ochrony przed oczami innych.
– Otworzymy nowy projekt treningowy – zaproponował Paepar, spojrzeniem spotykając się z Michaelem. Archanioł zachęcił go do mówienia. – Jeśli zaczęlibyśmy trenować tych, którzy wcześniej od miecza czy pięści stronili: ryzykujemy. Dlatego wdrożymy system szkoleń dla chętnych, wszyscy się o tym dowiedzą, ale wasi aniołowie i demony zostaną po cichu oddelegowani obowiązkowo.
– Jeśli macie sto procent pewności, że nie będzie podejrzeń w waszych szeregach – napomniał Lucyfer. – Słuchajcie się waszych zastępców, bądźcie uważni i przede wszystkim: nie narażajcie siebie samych. Bez was nasi ludzie są jeszcze bezbronniejsi.
– Wiemy, Lucyferze – zapewnił go łagodnie Merkator. – Sam dawno nie miałem miecza w dłoni, chętnie dam przykład moim ludziom.
– Zarządzę inwentaryzację naszych opatrunków oraz maści – odezwał się cicho Rafael. – Przydadzą się, a mój legion chętnie zaszyje się w pracowniach i lecznicach.
– Dobrze, bardzo dobrze – westchnął Michael, prostując się.
Anahera spojrzała na nich wszystkich: na pochylone, zamyślone twarze, lekko zgarbione sylwetki, które aż krzyczały od napięcia.
– Proszę was też o jedno. – Zebrani z zaskoczeniem skierowali na nią wzrok. – Jeśli usłyszycie Nienazwanego, w jakikolwiek sposób będzie chciał was skusić, będziecie mieć wrażenie, że wam się wydaje... Idźcie do kogoś. Poproście o pomoc. To nie będzie tylko ulotne wrażenie, ja... – Anahera przytknęła dłoń do piersi, tuż poniżej skłębionej ciemności oczekującej na powrót Gabriela. – Oni nie wiedzą, nie spodziewają się, ale robią się coraz bardziej zdesperowani. Czasami mam wrażenie, że to moja desperacja, moje odczucia, ale to oni. Przepaść i Nienazwany mają dość.
Słowa Anahery wysłuchiwane były z uwagą oraz w ogromnym napięciu. Nikt nawet nie mrugnął za głośno, żeby jej nie przerywać.
– Czy teraz... – Samael urwał i przekręcił głowę. – Nie, czy często słyszysz to co czują?
– Nie – przyznała i zerknęła prędko na Michaela. Czyli nie od chwili, w której zniknęli i prawie... Cóż. Tego nie chciała im mówić, bo faktycznie mogło dojść do śmiertelnej bijatyki. – Od niedawna to echo stało się mocniejsze. Wcześniej Klucz była o krok, a teraz jest na dystans. Wyraźniejszy jest Nienazwany.
– Odkąd nosisz woal od Rafaela? – zapytał zaciekawiony Azazel.
Przytaknęła z zaskoczeniem, wcześniej jakoś nie dopatrywała się korelacji, ale miało to sens.
– Twoja moc jest zbyt skuteczna – powiedziała do Archanioła i wszyscy wyczuli jego rozbawienie.
– Takie zażalenia są dość miłe memu sercu – odezwał się Israfil. Jego głos szybował między jawą a ich myślami. – Daje mi to nadzieje, że jesteś tak blisko kontroli, jak nigdy.
– Zniwelowałeś w pełni moc Klucza? – Dociekał Samael, patrzył na pustą maskę Rafaela w napięciu.
– Przekierowałem, by to Anahera ją trzymała bliżej siebie – przyznał. – „Odebranie" wzroku Kluczowi okazało się najbardziej istotne. Nie umie sobie radzić na wyczucie, bo go nie posiada.
– Nie będę ściągać woalu na dłużej niż kąpiel.
– I pocałunek – wtrącił półgębkiem Lu.
Anahera zaskoczona roześmiała się pod nosem.
– Złość Nienazwanego koncentruje się głównie na mnie – powiedziała. – Im dłużej mam woal, tym lepiej słyszę siebie i echo Przepaści.
– Nas również względnie zostawili w spokoju – przyznał Lucyfer, dłonią czule gładząc plecy Any.
– A jeśli to cisza przed burzą? – podniosły się zaniepokojone głosy.
– Dobrze więc, że to my piersi ją wywołamy. – Szatan olśnił ich wszystkim niebiańskim uśmiechem.
Trzy dni – dali sobie wszystkim tylko trzy dni. Stworzenie enklawy, wstępny trening, praca w Kuźni... Pożegnanie. Tak wiele pracy było przez ten czas, że żadne z nich nie było w stanie po prostu koncentrować się tylko na sobie.
Mieli jednak tę ostatnią noc razem. Zaszyci bezpiecznie w królewskiej sypialni Lucyfera, trzymali się siebie wzajemnie z miłością oraz rozpaczą. W tych ostatnich godzinach chcieli żyć w przekonaniu, że świat nie istnieje poza nimi. Poza murami tego pokoju, poza granicą łóżka, na którym spoczęli.
W tym właśnie momencie ciężko było im ubrać w słowa to, co pragnęły ich ciała. Czy pragnęli bardziej dotyku i ostrej namiętności, a może czułego, powolnego seksu? Minuta po minucie zmieniało się – dostosowali swój rytm do fal emocji, które się przez nich przetaczały.
Anahera nie wiedziała na czym powinna się skoncentrować, czuła się tak dziwnie w konflikcie rozumu, serca oraz ciała.
– Hej, hej – zawołał ją cicho Lucyfer. Objął dłońmi twarz Anahery od razu, gdy wyczuli, że była zbyt daleko od nich. – Co się dzieje? Mój do nas.
Wspólnie odgarniali włosy z jej twarzy, Michael przytrzymał je wyżej na karku jakby obawiali się, że zaraz im zemdleje. Chłód jego dłoni przyjemnie uspokajał gorączkę trawiącą ich ciała.
– Po prostu – wykrztusiła z trudem. Przycisnęła dłoń do piersi, jakby z obawą, że odnajdzie tam pustkę. – Głupio mi.
– Dlaczego? – zaniepokoił się Gabriel. – Czy zrobiliśmy coś przeciwko tobie? Przepraszamy, powinniśmy...
– Nie, nie – roześmiała się skrępowana, rozczulona i niebiosa wiedzą co jeszcze, bo sama nie wiedziała. – Bardzo pragnę was. We mnie. Na mnie, gdziekolwiek, cholera, zechcecie. Ale mam wrażenie, że to niewłaściwe.
– Bo zaraz wywołamy koniec świata? – upewnił się Michael. – Zatem powinniśmy się kochać, jakby świat miał się skończyć. Bo w sumie się skończy.
Lucyfer posłał mu złowrogie spojrzenie, chociaż Ana się śmiała.
– Błagam, zaklinam, sprośną gadkę zostaw mnie. My nie wojsko, które musztrujesz, sreberko.
– Jakby rozstawianie po kątach cię nie rajcowało, diabliku – odgryzł się, piorunując go chłodnym spojrzeniem nad głową Anahery.
Gabriel złowił jej spojrzenie.
– Rozluźnili nastrój?
– Aż za bardzo – roześmiała się. Splotła ich dłonie razem i przyciągnęła do siebie Jibrila. Ich oddechy zmieszały się w jedno, usta wydawały rozkosznie mokry odgłos, gdy ścierały się ze sobą. Kobieta była ledwo rozebrana, jej klatka piersiowa wyłaniała się spomiędzy na wpół rozpiętej koszuli. Widzieli jak gęsia skórka wędruje po odsłoniętej skórze.
Mieli zamiar się o nią zatroszczyć – każdy skrawek Anahery, tak chętnie im oddawany. Kobieta miała ochotę położyć ich wszystkich na sobie, chociaż nie była to najłatwiejsza logistyka. Ich dłonie krzyżowały się na pokrytym potem ciele, przyciskali się do siebie mocniej, intensywniej. Każdy wykonywany przez nich ruch miał na celu maksymalny kontakt.
Nie chcieli wypuszczać siebie z dłoni.
Nie chcieli nawet na ułamek sekundy stracić siebie – nie, póki mogli coś z tym zrobić a teraz było to szczególnie ważne. Spijali z ust Any jęki, karmili się jej przyjemnością, deklaracjami miłości oraz wyzwoleniem. Anioły po raz pierwszy poczuły się jak najniegodziwsze inkuby, a diabeł jak największy święty.
Znaleźli się właśnie między grzechem a wybawieniem.
Nie spali, czasem tylko wypoczywali. Nie skupiali się tylko na seksie, a na czystej, pokrzepiającej fizyczności. W końcu Anę dopadło wyczerpanie, powoli też wkradała się do jej myśli świadomość nieuchronnego.
Michael zniknął na dosłownie kilka sekund, żeby przygotować albo ich ostatni posiłek, albo pierwszy przed nowym życiem. Dużo żelków, Dr. Peppersa, croissantów, kawy i makaronów. Anahera roześmiała się radośnie na ten widok i taka drobna rzecz stała się droższa niż wszechświat.
Leżeli zbici w ciasną grupę, Ana opierała się o wysoko podciągniętą nogę Lucyfera, stopą delikatnie szturchała Gabriela.
Oczywiście w końcu zeszli na nieunikniony temat. Trochę ostrożnie i niechętnie, ale też nie mieli innego wyjścia – zżarłoby ich to, gdyby nic nie powiedzieli.
– Boję się nawet spróbować spojrzeć w przyszłość i chyba nie chcę tego robić. Wolę przeżyć te pięć minut z wami niż pięć sekund wizji, która mogłaby odebrać mi was przedwcześnie – wykrztusił Gabriel.
Czuli poruszenie, Anahera była na skraju łez i w sumie czuła się głupio, że tak mocno próbowała je powstrzymać. To dobre łzy, to łzy niosące ukojenie, pozwalające wyrzucić z serca zbyt wiele emocji, które mogły odebrać jej dech.
Chociaż byli bardzo blisko, gdy przelały się łzy kobiety, byli jeszcze bliżej. Anahera roześmiała się na to, jak mocno ściskali ją między sobą. Czuła ich wszędzie, czuła ich w samym sercu, jakby i je trzymali w dłoniach.
– Wiem, że was kocham – powiedziała trochę radosnym, trochę złamanym głosem. – Pewnie wydaje się to tak nagłe, ale spędziliśmy razem tyle tygodni... – Pokręciła głową przyglądając się im po kolei. – Zmieniły mnie. Zapragnęłam tych zmian i chociaż tak bardzo tęsknię za rodziną, wy też nią jesteście.
– Ano, przecież... – Lucyfer westchnął przeciągle, przyciskając dłoń do piersi, jakby w miejscu serca miał rozdzielnię bólu. – My też cię kochamy.
– Pierwszy raz widzę, że brakuje mu słów – odparł z przekornym zaskoczeniem Michael. – Nie dziwię się mu jednak w żadnym stopniu. Należymy do ciebie tak jak i ty należysz do nas. Bez ciebie nie będzie niczego.
– Dosłownie chcę wywołać koniec świata – wymamrotała pod nosem.
Prychnęli po swojemu: śmiechem, sprzeciwem, brakiem siły.
– Zostawmy ten drobny szczegół – uśmiechnął się do nich Lucyfer. – Bez tych dwóch anielskich wrzodów nie byłoby dla mnie wiele światła. Bez ciebie nie ma powietrza ani gruntu, ani smaków czy...
Anahera roześmiała się perliście i rzuciła się do przodu, by zasłonić dłońmi usta Lucyfera. Michael złapał jej biodro, by nie przewróciła się od impetu swojego ruchu.
– Rozumiem, rozumiem! – Pochyliła się, żeby pocałować nos Lu, widoczny nad jej palcami. Zezował w tamten punkt, jakby nie wierzył, że to się stało. – Czuję to samo. Dziękuję, że uratowaliście mnie, gdy babcia... – Przełknęła ciężko, łzy powróciły, ale to były te złe: gorzkie, rozpaczliwe. – Po czasie myślę, że nie modliłam się o nią, tylko o ratunek dla mnie. Uratowaliście mnie.
Po tych słowach było jeszcze więcej tulenia i czułych, leciutkich pocałunków.
– Zawsze będziemy siebie ratować – zapewnił Gabriel. – Jakkolwiek życie się nie potoczy, nasza czwórka zawsze będzie razem.
Amen.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro