Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4. Niezbyt niebiańska rozmowa

Dotyk Michaela na ramieniu Anahery był ledwo muśnięciem ptasiego piórka. Jakby wyczuwając nadchodzący kontakt podniosła się spiesznie, żeby wyjść z pokoju – wszystko tak nienaturalnie cicho, byleby nie obudzić babci.

Czterdzieści minut, tyle czasu wystarczyło od modlitwy, by zaczęli podążać za nią jak pijane ćmy za ogniem. Zeszli wspólnie do nasłonecznionej, dużej kuchni z małym stołem. Na blacie leżał obrus w bławatki, co było tak przyziemną rzeczą, że poczuli się niekomfortowo. Oczywiście, przeszło dwumetrowe boskie istoty nie musiały się przejmować takimi sprawami, ale w tej sytuacji nie było nic zwykłego.

Zapewne lepiej by było, gdyby po prostu uciekli. Udali się do swojej codzienności, nie myśląc o nadchodzących zmianach. Odeszliby niezauważeni, naradziliby się nad najlepszym planem działania a potem....

Niewola czy śmierć? Skazaliby na to tę pozornie zwykłą, ludzką kobietę?

Przez ich myśli przemykało sporo możliwości, ale wiele z nich było po prostu okrucieństwem. Lucyfer starał się dystansować od rosnącego podekscytowania Przepaści. Wiedział, że im dłużej przebywają w otoczeniu tej kobiety, Nienazwany będzie mógł i ją skusić do złego.

Dobrze wiedzieli, gdzie leżała ich powinność. Tylko że patrząc na Anę, żaden z Trójcy nie był w stanie po prostu zostawić ją, żeby myśleć jak się jej pozbyć. Wyglądała po prostu fatalnie, szarpana żałobą za życia.

– To wszystko bajania starszej, schorowanej kobiety – wychrypiała ciężko, machając ręką na słowa babci. Miała zgarbione ramiona, palce wsparła o blat przy zlewie, pochylając nisko głowę.

– Problem w tym, że jesteśmy prawdziwi – odparł równie niskim, smutnym głosem Gabriel. – I nic tego nie zmieni.

Im bliżej był Anahery, tym mocniejszy zapach róż i lilii wydzielał, przez co Lucyfera kręciło w nosie.

– Wy możecie – zauważyła wysokim głosem, przepełnionym zbierającymi się łzami.

– Tak – przyznał Lucyfer. – Lecz ona tego nie chce.

– Nie znasz jej! – syknęła wściekle. Obróciła się gwałtownie i dźgnęła palcem w pierś Gabriela, bo był najbliżej. Patrzył na ten punkt, jakby wytatuowała mu tam przekleństwo. – Zawsze była pełna życia!

Oni patrzyli na nią ze współczuciem, ona jakby chciała im wydłubać te smutne oczy widelcem. Ana pragnęła rozwiązań, ale zapętliła się w swoich działaniach i nie widziała już, że cele obu kobiet stały się odmienne.

– Znamy jednak ludzi jako całość – wtrącił ostrożnym tonem Michael. Przystanął blisko niej, owiewając ją chłodem. – Ona wie, Anahero. Zrozumiała, że życie ma swój rytm i zasięg, a kres to nie jest rzecz wyobrażona. Pogodziła się z tym, oczekuje go... To ty musisz to zaakceptować.

Tak prawdziwe i spokojne słowa, lecz wypowiedziane z potworną, żołnierską bezdusznością. Dolna warga Any zadrżała, ich spojrzenia nie opuszczały się choćby na sekundę.

Przełknęła ciężko, aż całe jej gardło poruszyło się. Widzieli, że rozumiała co do niej mówił, ale za cholerę nie chciała tego zaakceptować.

– Prędzej połamię sobie ręce i nogi – warknęła z ogromnym trudem.

– Nie kuś losu, promyczku – westchnął Lucyfer, opierając się ramieniem o ościeżnicę. Gabriel stał o krok przed nim, obok brzęczącej cicho lodówki. W czwórkę zdominowali całą kuchnię, jakby to było tyci miejsce.

– Ty jesteś od tego ekspertem – prychnęła. Potarła przedramiona pokryte gęsią skórką. Michael z zakłopotaniem przywołał swój chłód, który rozpełzł się po pomieszczeniu.

– Zbyt spokojnie znosisz tę sytuację – wytknął, przyglądając się mowie ciała kobiety. Tak, była wściekła i załamana, ale też potwornie opanowana.

– Nie znoszę – prychnęła, rzucając im kose spojrzenie. – W środku krzyczę, płaczę i się trzęsę, ale co ja mogę zrobić? Nie mogę straszyć babci odbytą wizytą w cholernym Piekle!

Cóż, z tym akurat nie mogli się kłócić.

Lucyfer nie musiał widzieć jego twarzy by wiedzieć, że coś mocno gryzło Gabriela. Archanioł przesunął się tak, że Anahera znalazła się w potrzasku z ich ciał.

– Jak długo twoja babcia jest chora? – zapytał, jego różano złote oczy lśniły.

– Choruje od kilku lat – odparła, a zmarszczka pojawiła się między jej brwiami.

– Dobrze, ale od kiedy jest naprawdę źle – drążył, a Ana praktycznie skruszyła sobie szczękę od zgrzytania zębami.

– Wkrótce zacznie się dziewiąty miesiąc – wyznała z trudem, jakby samo mówienie o tym przynosiło niewysłowiony ból. Wymienili między sobą spojrzenia, a ona od razu to podchwyciła. – Co? Co ukrywacie?

Nie chodziło o to, co ukrywali, a jaka była rzeczywistość. Trójca patrzyła na struchlałą Anaherę, która zaciskała i rozluźniała pięści, jakby nieustannie strofowała się przed myślą o uderzeniu ich w twarze.

– Dziewięć to specjalna liczba – powiedział Gabriel. – Nie tylko czas narodzin, ale zakończenia. Anahero... czy możemy ci jeszcze w czymś pomóc?

Zmiana tematu była tak prędka i niespotykana, że kobieta skołowana pokręciła głową.

– Jeśli nie uleczycie babci ani nie macie zamiaru mówić do mnie wprost o tym szambie, w którym zechciało się wam mnie podtopić. – Sugestywnie pokazała na drzwi. – Droga wolna.

Kącik ust Michaela drgnął mimowolnie, chociaż minę miał iście marsową.

– Usłyszymy, gdybyś czegoś potrzebowała. – zapewnił, niestety zabrzmiało to bardziej jak groźba. Lucyfer przesunął dłonią po twarzy z bezsilności. – Będziemy z tobą w kontakcie

– Mhm, mdleję z podekscytowania – wymruczała sucho pod nosem. Posłali jej ostatnie spojrzenie, każde tak różne aż wręcz sprzeczne. Nie była w stanie patrzeć na żadnego z nich zbyt długo.

– Nie przestawaj się modlić – poprosił cicho Michael.

I zostawili ją ciszej niż przyszli – zniknęli niczym szept porwany przez wiatr, odchodzący pomiędzy jednym mrugnięciem a drugim. Gardło Anahery zacisnęło się, a całe ciało zadrżało. Uderzyła biodrami o szafki, po których zsunęła się na podłogę.

Prędko włożyła głowę między nogi, z całej siły zasłaniając ją ramionami. Od lat tylko to pomagało na atak paniki.

Teraz miała wrażenie, że po prostu umierała – to nie był tylko strach, to było skumulowanie tak wielu sprzecznych uczuć. Koniec końców Ana nie wiedziała co powinna czuć. Może wszystkie emocje, od zgryzoty po podekscytowanie, powinny być tymi dobrymi.

Traciła babcie i nie wiedziała, jak przekonać ją, by jednak zgodziła się na pomoc. Po tych myślach nadchodziła złość na samą siebie, bo czy jednak powinna od niej wymagać czegoś takiego? Grand-mère wierzyła w życie po śmierci, oprócz ostatnich miesięcy, nigdy nie mówiła przy wnuczce, że się obawia. Te tygodnie były jednak plątaniną jej bólu, modlitwą o wyzdrowienie i mieszającymi się wspomnieniami.

Podskórnie, zdroworozsądkowo wiedziała, że nie przywiąże babci do życia aż do swojej emerytury. To było ogromne poświęcenie, żyć długo... A babcia przecież straciła wszystkich bliskich, zostały tylko we dwie.

A gdy straci ją, nie będzie już nikogo oprócz tych trzech istot. Aniołów, które powinny być tylko niematerialnym aspektem wiary. Ktoś, kto przywita ją dopiero po śmierci, kiedy nadejdzie właściwy czas. Wiedziała, że przenigdy o nich nie zapomni, teraz już starała się robić wszystko, żeby nie roztrząsać tego, co się wydarzyło.

Anahera traciła grunt pod stopami – jeszcze godzinę temu miała jeden cel, a teraz te bezczelne, boskie istoty sprawiły, że znów zapragnęła więcej. Chciała ich zawołać i wydusić z nich prawdę, chciała uwierzyć Szatanowi.

Boże drogi, krzywiła się na siebie w duchu, bo naprawdę chciała tego wszystkiego.

Grand-mère stwierdziła, że oni ją ochronią. Ale grand-mère wierzyła, że wszystko jej się w życiu poukłada, bo była jej wspaniałą wnusią. Żadna dobra wnusia nie modli się do Lucyfera, psia mać. Ana bała się zaczerpnąć nadzieję z tego, co powiedziała babci. Myśl o tym, że odbicie w lustrze nigdy jej nie skrzywdzi, że sama będzie silna na tyle, by się obronić...

Och, uderzało to do głowy, przez co bała się jeszcze mocniej.

Wiedziała, że pozwolenie sobie na kolejną minutę rozrywającego serce płaczu sprowadzi ją do kolejnych dziesięciu minut w takim stanie, potem godziny, dwóch, aż nigdy nie wstanie z tej nieszczęsnej podłogi.

Jakby sam Bóg wyczuwał jej smutek, ktoś zadzwonił do drzwi. Wiedziała, że to siostrzyczki, więc zabrała szmatkę z blatu i pospiesznie starła łzy i smarki z twarzy. Niechętnie zerknęła w lustro, wyglądała jak siedem nieszczęść przysypane tragedią.

Czyli nic nadzwyczajnego w jej sytuacji.

Odbicie mrugnęło do niej, uśmiechając się z okrucieństwem. Anahera ledwo powstrzymała się od rozbicia tafli, ale odbicie słyszało jej myśli. Odrzuciło do tyłu głowę, śmiejąc się bezdźwięcznie.

Przełykając żółć podbiegła do drzwi, żeby przekupy nie zaczęły czegoś podejrzewać.

Z wątłym uśmiechem na ustach otwarła, a szczebiocąca trójka zakonnic na progu na chwilę zamilkła. Było trochę poplątanego: och, moja droga, ojej, Ano czemu nie zadzwoniłaś? Jednak po uścisku za uściskiem, zapewnieniom o zajęciu się wszystkim, żadna z kobiet nie wyciągała karty „wszystko będzie dobrze".

Żadna z nich nie lubiła kłamać ani wciskać kitu. Rzeczywistość była, jaka była, zawierzały w Bogu i temu, co ma nadjeść. Zdawały sobie sprawę z tego, jaka jest Ana i jak wiele znaczy dla niej grand-mère.

Chociaż dom lśnił – zakonnice wesoło zabrały się do przetrzepywania poduszek w salonie, dopytywania czego brakowało w spiżarni i ogółem na przyjemnej rozmowie o kiermaszu dobroczynnym, jaki miał się odbyć w tę sobotę na terenie kościoła. Ana rozluźniała się z każdym kolejnym, dobrze znanym słowem. To była przewidywalna sytuacja, bardzo bezpieczna i kojąca. Trzask przesuwanych patelni, mamrotanie siostry Violet nad miską z ciastem na babeczki, pogwizdywanie siostry Mirelli nad starymi gazetami, które leżały gdzieś na parapecie i odległym różańcu, który w pokoju babci odmawiała siostra Liza.

W tym momencie Anahera ledwo pamiętała, że cokolwiek się dziś wydarzyło. Zero załamania nerwowego, zero diabelsko–archanielskich odwiedzin.

Zero Piekła i demonów.

Rozpadającego się w proch demona z zaskoczonymi oczami...

Ana trochę za mocno trzasnęła drzwiami lodówki. Musiała się wydostać ze spirali tych myśli, w tym momencie do niczego nie prowadziły.

Zakonnice zostały, jak zawsze z resztą, dwie i pół godziny. Cała trójka pomagała także w domu na końcu ich ulicy – starszy pan nie miał nikogo. Ana z babcią, gdy ta jeszcze mogła, często coś dla niego robiły. Na pożegnanie huragan siostrzyczek wyściskał dziewczynę, obiecał ucałować pana Yokimoro i machał jej przez całą drogę do chodnika.

Utrzymywała uśmiech na twarzy, dawała jeszcze radę.

Zabrała z blatu pachnące ciastko z miętą i czekoladą, pochłaniając je w drodze na górę. Grand-mère spała spokojnie, jej oddech był wyrównany. W łazience Ana zrzucała z siebie ciuchy praktycznie na oślep. Zmęczenie uderzyło ją niemal w jednej sekundzie. Woda ledwo ją rozbudzała, a patrzenie na siebie było ciężkie.

Opuściła wzrok na trzymaną w ręce szczoteczkę.

Odbicie w lustrze wciąż wpatrywało się w Anę.


*********

Jak Wam mija długi weekend? Oglądacie coś fajnego, czytacie? Dajcie znać, bo poluję na jakiś fajny film! 💞


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro