Rozdział 38. Zakotwiczeni
Michael nie chciał mówić o tym, co wydarzyło się po ich powrocie do Pałacu. Anahera dała mu przestrzeń, a Lucyfer z Gabrielem niechętnie się na to zgodzili. Widział po ich minach, że woleliby przewiercić mu żołądek na wylot. Czuł ulgę, że nie zrobili tego, bo nie był gotowy przeżywać znów te sny.
I tak wystarczająco ciężko było mu patrzeć na Lucyfera.
Przesunął po gojących się na przedramionach ranach. Kwas piekł jak cholera, pomimo tego, że Rafael podarował wszystkim całkiem skuteczną, znieczulającą maść.
Nie mógł pozwolić sobie na rozproszenie – nie gdy tak wiele leżało na szali, a życia ich wszystkich w każdej chwili mogły zostać ponownie narażone. Michael nawet z zapewnieniami Paepara i Siche, że panują nad wszystkim, o czym tylko by sobie nie pomyślał, nie był w stanie się wyciszyć.
Widział także po Anaherze, jak bardzo odbijały się na niej jego sny. Nie przez to, że budził się spocony, przy okazji również zaburzając jej odpoczynek – oczy kobiety mówiły wszystko. Tik nerwowy w dłoni powrócił, a napięcie w kącikach oczu uwydatniało się w zmarszczkach. Najgorszym było, że nie wiedział, jak ją uspokoić. Nie chciała go stracić, bo strata kolejnej bliskiej osoby to gwóźdź do własnej trumny.
Patrzyła w jego kierunku za każdym razem, gdy wchodził do pomieszczenia – cieszyłby się, gdyby tak intensywnie nie szukała w nim oznak choroby. Dotykała go nieustannie i sam bardzo chętnie inicjowałby kontakt dalej, gdyby non stop nie sprawdzała, czy wciąż czuła puls.
W tych momentach walczył wewnątrz siebie z poczuciem bezradności oraz wrażeniem, że był zbyt słaby by zapewnić im bezpieczeństwo. Swoje pierwsze odruchy zwalczał dzielnie, żeby nie powiedzieć rozpaczliwie, bo rozumiał, dlaczego Anahera musiała to robić. Sam nie wiedział, jak ją zapewnić, że nic mu nie było, że wciąż czuje i oddycha.
Walczył więc z pierwotnym instynktem bronienia i chronienia, gnąc się do jej woli, układając do jej stóp i pokazując brzuch. Byleby widziała, że wciąż był cały i zdrowy.
Względnie, ale zawsze.
Fukał za to na Gabriela i Lucyfera, zwłaszcza na tego drugiego, który z lubością mierzwił mu włosy wydając z siebie specyficzne cmoknięcia. Michael w tych momentach stroszył stalowe piórka, gotowe powalić go na ziemię.
Lu za każdym razem z wesołością mrużył powieki, a usta zdobił mu krzywy uśmieszek. Dawał się mu prowokować raz za uporczywym razem.
– Ciesz się, że nie muszę cię karmić łyżeczką – drwił z ciepłym uśmiechem.
Michael z jęknięciem rzucił w niego poduszką. Upadły oberwał nią prosto w twarz, bo za bardzo skupił się na mokrej Anaherze, wychodzącej z łaźni.
Uniosła brwi, patrząc na nich podejrzliwie.
– To anioły nie spijają ze swoich dziubków? – zapytała słodkim, niewinnym tonem.
Pisnęła roześmiana, kiedy Michael prędko poderwał się i ściągnął ją do siebie na łóżko. Lekko odbili się od materaca, odruchowo splatając ze sobą kończyny. Zakrył usta Any swoimi, smakując słodycz żelków. Musiała sobie przemycić paczkę nad basen. Jęknęła cicho w jego usta, rozluźniając się w kilka sekund.
Niechętnie odsunął się i spojrzał na Lucyfera.
– Hej, Lu, u ciebie tam pod mroczną kopułą okej? – zapytał niepewnie.
Michael przez całe ich życie widział chyba każdą możliwą gamę emocji na jego twarzy. Upadły dla niego i Gabriela był istotą kompletnie transparentną. Czasem nawet mieli wrażenie, że czuli to, co on.
Teraz... Michael mógłby się rozpłakać na widok jego miny. Anahera poruszyła się i podniosła na łokciu. Ten ruch wystarczył, by przyciągnąć go do nich. Wsparł się kolanem na materacu, dłoń położył za głową ich kobiety.
– Zrobi się okej, jeśli wasza dwójka będzie się zachowywać – zagroził. – Przewracają oczami w tym samym czasie, rzecz niepojęta. Czy Kotwiczenie związało wasze mózgi?
– Jeszcze trochę niemiłych słów, a będziesz spać na podłodze – fuknęła Ana, dźgając go lekko w nos. Lu zezował na ten punkt, po czym przeniósł spojrzenie w górę jej dłoni ku ustom i oczom.
Michael parsknął.
– Doigrałaś się, złociutka. – Zassała gwałtownie oddech, ale próba czmychnięcia pod ramieniem Lucyfera spełzła na niczym. Mika'il sapnął lekko, gdy odrzucił ją na jego pierś. – Jestem twardy, ale nie aż tak – zaperzył się.
W oczach Upadłego mignęła nikczemność.
– Jeszcze nie.
Lucyfer stłumił jej jęki protestu oraz śmiech swoimi ustami. Całował ją mocno, z taką zachłannością aż Michael poczuł ją w głęboko w sobie. Miał wrażenie, że rosnące podniecenie Anahery przenosiło się na niego. Pochylił się, by podskubać szyję kobiety swoimi zębami. Zostawiał za sobą nieznaczną ścieżkę śladów, podkręcając tylko swoje pragnienie.
– Cholera – sapnął Lu odsuwając się. Zgarbione ramiona unosiły mu się gwałtownie, wyglądał jakby ledwo mógł nabrać tchu. – O cholera.
– Wiem, że całuję się coraz lepiej, ale chyba nie aż tak? – wymamrotała kącikiem ust do Mika'ila.
Rozbawiła go, nie ukrywał, ale było coś w minie Lucyfera alarmującego.
– Lu, daj spokój, bo zaraz wezwiemy Rafaela do twojego zawału.
Oblizał powoli usta, między jego brwiami pojawiła się zmarszczka.
Spojrzał na Michaela.
I zaczerwienił się.
Niech go wszyscy diabli w piekle, ich król zaczął się rumienić!
– Nigdy nie całowałem istoty zakotwiczonej – przyznał chrapliwym tonem. Od tego głosu włoski uniosły się na rękach Anahery, a ciało przeszył dreszcz. – Nigdy nie byłem w łożu z zakotwiczonymi.
– Do czego zmierzasz? – Ana poruszyła się w miejscu. Dłoń wsparła o przedramię Upadłego. – Czy zakotwiczenie sprawia, że jestem, a bo ja wiem, wstrętna?
Lu patrzył na Michaela.
– Tylko mnie nie bij.
I pocałował jego zdumione usta.
– Co czujesz? – wykrztusił Lucyfer, głosem aż nienaturalnie niskim.
– Żal, że muszę zajmować się papierkową robotą – za ich plecami odezwał się Gabriel. Faktycznie trzymał w dłoni jeden zwój i kilka otwartych listów. Anioł w świetle reflektorów nad kotłem z wrzącym olejem to dobre określenie jego stanu.
– Czemu miałam wrażenie, że mrowią mnie usta? – zapytała zamiast tego.
– Co wy robicie? – drążył Gabriel, odkładając naręcze przedmiotów.
– Też bym chciał wiedzieć – wykrztusił Michael. Bo czuł Lucyfera, ale też Anaherę, jakby w jakiś sposób sięgali po nią. – Naprawdę cię uderzę jak nie zaczniesz się spowiadać.
– Wybacz mi, ojcze... – wymamrotał sobie pod nosem, ale zaraz potrząsnął gwałtownie głową. Włosy opadły na oczy Lucyfera, spojrzenie miał rozbiegane, a trybiki w myślach obracały się tak, że za sekundę tornado wyrwie mu się z uszu.
Michael stracił cierpliwość: nie miał nic przeciwko całowaniu Lu czy Gabriela, ale naprawdę chciał znać powód. Oczywiście oprócz doprawienia nastroju Anahery, bo aktualnie wyglądała jak na haju. Z westchnieniem przycisnął dłoń do policzka Lucyfera, ochładzając napalonego drania.
Krzyknął ze sprzeciwem, czując chłód w wielu newralgicznych punktach ciała. Lu odsunął spocone włosy do tyłu.
– Dziękuję – sarknął.
– Ależ proszę, diabliku.
– Nawet całując ciebie czułem Anaherę – wyjaśnił pospiesznie, nim Gabriel rozkręcił się z kolejną dawką pytań. Ana z zaciekawieniem usiadła na piętach, skacząc między Trójcą spojrzeniami. – Tak jak i całując Anę czułem ciebie.
– Niezręcznie, ale nie nieprawdopodobnie – przyznał Jibril. Założył dłonie na piersi, a naramienniki jego lekkiej zbroi zalśniły w przygaszonym świetle lamp. – Kotwiczenie łączy parę na elementarnym poziomie. Nigdy nie próbowałem testować związanej istoty i mam nadzieje, że nikt nie będzie eksperymentował. Bo nie będziesz, prawda? – Pytanie skierował szczególnie do Lucyfera.
Lu spojrzał na niego z urazą.
– Moje usta należą do was, zlituj się, ptysiu. Chodzi o to, że zawsze będziemy mogli wyczuwać Anę, co za tym idzie Michael wyczuwa Klucz jeszcze mocniej.
– To stąd te koszmary – westchnęła Ana. – Ona się podświadomie do ciebie dobiera, prawda?
Michael nie był przekonany do tej teorii, ale uniósł dłoń Anahery do swoich ust.
– Zapewne – przytaknął oględnie, złożywszy pocałunek na jej kostkach. – Od początku próbowała się dobrać do nas. Wie, jak silna jesteś, więc nawet nie próbuje się przez ciebie przebić. Lepiej ja niż ty.
– Kłóciłabym się z tym – burknęła z krzywym spojrzeniem. Westchnęła głęboko i spojrzała na nich. Dziwny, psotny błysk pojawił się w jej oku. – Czyli nie będziecie się ścierać mieczami?
– Anahero! – zawołał oburzony Lucyfer, ale był na granicy śmiechu, bo aniołki pozostawały zdezorientowanymi aniołkami. – Skąd znasz to określenie, moja ty słodka niewiasto?
– Desdemona się ze mną skontaktowała przez WhatsAppa – przyznała z niewinnym wzruszeniem ramion. – W Piekle jest słaby zasięg, ale zaczęłyśmy wymieniać się książkami z Peanellise, żeby, cóż, przeżyć jakoś to wszystko.
Lu przesunął powoli dłonią po twarzy, z trudem ścierając z niego uśmieszek.
– Mam dziwne podejrzenia – wymamrotał Gabriel, nagle spocony.
– Zabiłam potencjalny nastrój?
– Potencjalnie zbiłabyś tę dwójkę – roześmiał się wesoło Lu. Kręcąc głową podszedł do lodówki, w której trzymali dla niej napoje i przekąski. – Mieczami, też mi coś – zachichotał, wyciągając ze środka Dr. Peppersa.
– Wasza dwójka jest nieznośna – westchnął ciężko Michael. Opadł bezwładnie na poduszki, wpatrując się ciężkim, oskarżycielskim wzrokiem w sufit.
– Nie marudź, zrzędo nieboska. – Lu trącił go kolanem. Pochylił się nad Aną i cmoknął ją prędko w usta. – Mmm, anielski puszek.
Śmiejąc się gwałtownie, uchylił się przed poduszką, którą próbował go zatłuc Michael. Ana ostrożnie ściskała puszkę napoju, dłonią zasłaniając warfi. Jej roziskrzone spojrzenie spotkało się z zatroskanym, chociaż czułym wzrokiem Gabriela. Archanioł przyłożył dłoń do swojego serca i mrugnął do niej.
Nawet jeśli nie będą krzyżować mieczy, jakoś sobie poradzą.
Bąbelki połaskotały jej nos, anioł z diabłem dalej się sprzeczali, a ciepłe ciało tego rozsądnego przyszło wtulić się w nią od tyłu.
Jakoś to będzie.
Kolejny łyk Dr. Peppera zasmakował gorzko na jej języku. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, a w pomieszczeniu rozniósł się zapach lilii. Lucyfer nabrał gwałtownie wdechu i kichnął siarczyście. Usiadł na Michaelu, ale ten go zrzucił z siebie.
– Nie musicie się obaj aż tak ekscytować – wysapał Lu z przewrotnym uśmiechem. Zauważył minę Jibrila, jego rozświetlone oczy i napięcie w kącikach warg. – Wizja?
– Wrażenie – odparł ostrożnie, odrywając spojrzenie od Any. – Nieuchronnego.
– Wolałem, gdy się napalałeś – westchnął Lucyfer, przygładzając swoje włosy. Podał dłoń Michaelowi i podciągnął go na równe nogi. – Masz jednak racje, bierzemy się do pracy.
– Czyli koniec z krzyżowaniem... – pisnęła głośno, gdy Mika'il pociągnął ją na materac. Zaczęła się śmiać, gdy wcisnął twarz w jej gardło i zaczął mruczeć. – Okej, już nie będę o tym wspominać. Ani o niczym innym, co przeczytałam.
Michael podniósł się nieznacznie.
– A coś ciekawego?
– Znając Desdemonę i to, co usłyszałem o Peanellise: nie chcesz wiedzieć – zanucił Lucyfer, podchodząc do spraw przyniesionych przez Gabriela. – Ktoś dogorywa? Królestwa upadają? Ktoś chce mi oddać hołd?
– Prośby o azyl w Piekle, kilka skarg międzysferowych i och. – Gabriel podniósł do góry zwój. – Lista rekompensat wymaganych do spłaty ostatnich międzysferowych ekscesów.
– Nie mogłeś zostawić to naszym zastępcom? – mruknął niezadowolony.
– Robią za dwóch – zawołał Michael, szczęśliwie usadowiony na podołku Anahery. Kobieta siedziała wsparta o miękkie wezgłowie łoża, powoli popijała swój napój i dobierała się do książki. Zapewne z samymi bezeceństwami.
– Tak jak powinni – mruknął Lucyfer. – Zajmijmy się wpierw azylami, dobrze?
Wraz z Gabrielem odwrócili się do stolika, garbiąc plecy nad rozłożonymi papierami. Michael przymknął powieki – ich ciche głosy kołysały go do stanu pół snu, a gdy Anahera odłożyła puszkę i skupiła się czytaniu oraz głaskaniu jego włosów odpłynął.
I poczuł, że
odłącza się
od
swojego ciała.
– Michaelu? – cichy głos Any nikogo nie zaalarmował. – Mi... Mika'ilu?
Zawołała głośniej, ale nie wystarczająco, by dotarło to do jego uszu ani myśli. Zgarbione plecy obu towarzyszy napięły się, Gabriel powoli wyprostował posturę. Ana odrzuciła na bok książkę, prędko przeczołgując się na drugą stronę łóżka. Rzuciła się w kierunku Michaela krzycząc jego imię, łapiąc za rękę z uniesionym sztyletem.
Plecy Lucyfera dalej były obnażone.
Spojrzenie Mika'ila bezdennie puste.
W piersi Anahery rozrosła się dziura. Ciemność wiła się i sięgała w kierunku Archanioła, jakby mogła go pochłonąć.
Lu obrócił się bardzo powoli, a gdy jego spojrzenie spotkało się z Michaelem, obnażył on na Upadłego zęby. Całe ciało Anahery drżało, gdy błagała go, żeby się opamiętał.
Opamiętał, obudził, ocknął – tak wiele synonimów, żaden jednak nie działał na Miecz Boży, który zamarł w pół drogi do ciosu. Coś powstrzymywało go od dokończenia zamachu, ciężko jednak było stwierdzić, czy sama Anahera potrafiła go powstrzymać, czy jakaś cześć jego jestestwa wciąż pragnęła ocalić Lucyfera.
Kobietę mdliło od zapachu, jaki unosił się w pomieszczeniu. Powoli ziębła przez chłód, który wydobywał się falami z ciała Archanioła. Czuła do tego woń kwiatów Gabriela oraz coś dziwnego, wydobywającego się z...
– Michaelu – zawołała błagalnie. Stanęła przed nim, unosząc dłonie ku górze. Z piersi Lucyfera wydobył się głęboki pomruk. Zasłaniała go sobą i nie chciała ustąpić na bok. – Michaelu, słyszysz nas?
– Co go striggerowało? – szepnął Gabriel. – Myśl, czy powiedzieliśmy coś?
Dłoń Mika'ila zrobiła się cięższa, gdy sztylet zmienił się w kiścień. Najeżona kolcami kula zakołysała się złowrogo, ale Anahera nie drgnęła.
– Michaelu – powiedziała bardziej stanowczo.
Archanioł opuścił na nią oczy – nieprzyjemnie ciemne, nie ludzkie ani nawet nie anielskie. Wolną dłonią złapał ją za gardło i chociaż Lucyfer warknął przekleństwo, Ana nie ugięła się.
Wręcz przeciwnie, objęła palcami nadgarstek swojego towarzysza, nieugięcie patrząc mu w oczy. Starała się nie krztusić: chociaż utrudniony dopływ powietrza do płuc pomagał na ten przedziwny zapach, który wydobywał się z Michaela.
Zapach Przepaści i Nienazwanego.
Za jej plecami rozległa się szamotanina, krótkie przekleństwa uniosły się ponad słyszalnymi, głębokimi wdechami Michaela. Czuła się jak poskramiaczka bestii. Nie liczył się fakt, że to on ściskał gardło Anahery – miała wrażenie, że trzymała go na cienkiej, drżącej smyczy. Wszystkimi zmysłami i całym swoim sercem odbierała jak niewiele kontroli mu zostało.
Bo, cokolwiek nie myśleli pozostali, jeszcze ją miał. Tak niewiele, że ledwo zdołał wyskrobać z siebie swój własny głos. Ana pomodliła się w duchu: do niego, do Najwyższego i każdej siły losu, która chciała dla nich dobrze.
– Nie – warknął Gabriel. Ledwo ich jednak słyszała. – On jej nie skrzywdzi.
– Wiem, ale... Kurwa mać! – syknął.
Anahera też wiedziała, dlatego pozwoliła się zabrać Michaelowi daleko, daleko stąd.
Daleko od śmierci dwójki tak drogich im ludzi.
Zabić powinni Nienazwanego, nie swoich ukochanych.
Ale
tak
łatwo
o
tym
zapomnieć
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro