Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34. Archanioł nieujarzmiony

W porządku, może był Królem Podziemia, wszelkiego demonicznego nasienia i ogółem czystym grzechem, ale naprawdę czasem jego pomysły stawały się lekkomyślnym działaniem. Tak, zachęcanie Desi i Bassa do uprawianie dużej ilości seksu, by Krzyż osiągnął pełnię mocy było dobrym rozwiązaniem. Nie, nawet na sekundę nie skusił się na puszczenie wodzy fantazji w kierunku: jak będzie to oddziaływać na Michaela.

Patrzenie na rozwalonego na łożu Archanioła, trawionego gorączką podniecenia, było troszkę zabawne. Oczywiście także przerażające, bo Mika'il miał uosabiać chłodne opanowanie a w tym momencie było mu do tego daleko. Anahera co prawda nie narzekała na żaden z tysiąca pocałunków, którym ją obdarowywał. Ani większości rzeczy, o które błagał, by robiła ona.

– Trochę mi głupio na niego patrzeć – wymamrotał Gabriel, gdy Michael zapadł w niespokojny półsen dzień później. – Jak myślisz, ile jeszcze?

Lucyfer ścisnął mocno kark, wykrzywiając twarz w niepewnym grymasie.

– Dwa, albo trzy dni – wyznał cicho. Obejrzał się w stronę łaźni, w której zniknęła Anahera.

– Lu... – warknął ostrzegawczo.

– Nie powiesz mi, że mimo wszystko nie eskaluje to przez jej obecność. Że w ogóle doszło do tego – skinął głową na Michaela – przez to, że jesteśmy z Aną połączeni.

– Zamęczysz ją – jęknął cicho.

– Póki jestem najedzona, będzie dobrze – odparła z rozbawieniem, usłyszawszy ich rozmowę. Wyszła zmęczonym krokiem z łaźni, wciąż mokra i rozgrzana po kąpieli. Mały uśmiech rozciągnął usta kobiety, kiedy stanęła między nimi. Przytulili ją do siebie, całując pachnące włosy. – Bardzo dobrze.

– Ledwo stoisz na nogach – strofował ją Gabriel.

– Przecież nie wychodzimy z łóżka – odparła, trzepocząc rzęsami. Nic nie robiła sobie z jego ostrego spojrzenia. – Wiem, wcale nie jest mi do śmiechu, po prostu muszę jakoś odreagować to zmartwienie. – Wyczuła na sobie spojrzenie Lucyfera i dodała kwaśno: – Inaczej niż na Michaelu.

– Niech mnie, nie powinienem być aż tak rozbawiony – wymamrotał w swoje dłonie Lu, a Gabriel prawie wbił mu sztylet w oko. – Ja powinienem być na miejscu tego gołąbka. Cholera.

Jibril minimalnie zmiękł.

– Nie ma co teraz przerzucać winy i rozgrzebywać wyrzuty sumienia. – ścisnął dłoń Anahery, którą oparła o jego klatkę piersiową. – Paepar i Siche są w gotowości na wszystko. Partnerzy tych, którzy wystąpili przeciwko Kotwicom są bezpieczni, Samael czuwa.

Michael poruszył się niespokojnie na łóżku, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Patrzyli na niego z równym zaniepokojeniem.

– Czy tylko mnie się robi gorąco na jego widok, czy faktycznie temperatura wzrosła? – zapytała ciężko Anahera. Zebrała włosy w kok, żeby odsłonić spocony kark.

Ponad jej głową Lu i Gabriel wymienili zaniepokojone spojrzenia. Jak na komendę przyłożyli dłonie do jej ciała: czoła, policzków, piersi.

– Jesteś rozgrzana, kurwa mać – warknął Lucyfer.

– Mamy w Kuźni maści chłodzące – powiedział Gabriel, patrząc uważnie w rozmyte spojrzenie Anahery. Kobieta oblizała wargi, patrząc na jego usta. – Niech mnie, czy to zaraźliwe?

Lucyfer zaprzeczył stanowczo.

– To Michael jest połączony... Szlag, ale przecież jesteśmy połączeni z nią. Nie powinno się to ci udzielać, cukiereczku.

– Za późno – jęknęła.

– Po prostu reaguje na mnie – powiedział chrapliwie Michael, poruszając się ciężko na łóżku. Wsparł się na poduszkach, jego pierś unosiła się od głębokich wdechów. Miał tak ciężki wzwód, że leżał na udzie Archanioła, a ze szczeliny już wydobywał się gęsty płyn. – Dopóki spałem, było dobrze, prawda?

Zgarnął w pięści skotłowaną pościel, ściskając ją jakby od tego zależało jego życie.

– Ja... chyba tak – przytaknęła niepewnie. Lucyfer pomógł jej upiąć włosy, by nie przylegały ściśle do twarzy. – Ciężko mi się myśli, przepraszam. Dobra, ciężko mi się myśli o czymś innym niż wy we mnie, najlepiej wszyscy na raz.

Lu kichnął siarczyście, bo Gabriel jęknął gardłowo, roztaczając wokół siebie zbyt silny zapach lilii. Ana zadrżała z wrażeniem, że przesuwał płatkami kwiatu po jej cipce. Archanioł zniknął, zostawiając ją w ramionach Upadłego.

– Radzę ci zrobić to samo – ostrzegł Michael. Usiadł powoli, ramiona miał napięte, ewidentnie walcząc ze sobą, by nie rozłożyć skrzydeł. – Jeszcze chwila a ciebie też złapie.

Anahera oparła się na nim całym ciałem. Lu każdym skrawkiem siebie czuł, jak rozgrzana była. Zaklął w duchu, a Przepaść roześmiała się gromko.

Igrasz z ogniem, którego nie umiesz ujarzmić zaszydzili. Zostaw ich nam. Będą ssspełnieni do końca wszechśśświata.

Nawet mój trup by wstał, by wsadzić wam w otchłań waszą głupotę.

Uważaj syknęli, ale Lucyfer zrobił to, co uwielbiał – rozłożył swoje skrzydła, a Nienazwany ryknął z bólu.

Anahera zadrżała w jego ramionach, ale zasłonił jej oczy.

– Spokojnie, moje światełko – mruknął do ucha kobiety. Poprowadził ją do Michaela. Dyszał ciężko, palcami prawie rozrywał materiał, który ściskał. – Zaraz coś temu zaradzimy.

Obiecał to obojgu, bo Anahera prawie rozpływała się pod jego dotykiem, a Mika'il wyglądał, jakby mógł przegryźć swoją własną aortę, żeby tylko poczuć ulgę.

Lucyfer postarał się zmniejszyć blask swoich skrzydeł tak mocno, jak tylko dał radę, ale te były niepokorne. Czuły jego splątane emocje, podsycane podnieceniem.

– Daj jej spojrzeć – rzekł chrapliwie Michael. Brzmiał zbyt dziko, zbyt niebezpiecznie. – Zaufaj mi.

W tej chwili Lucyfer nie ufał nawet sobie samemu, a co dopiero opętanemu pożądaniem i mocą Krzyża stworzeniu.

– No dalej, diabliku – kusił go, wyciągając drżące dłonie ku kobiecie. Instynktownie złapała je, prawie jęcząc, jakby to był najbardziej erotyczny dotyk w jej życiu. – Wiesz, że to nie skrzywdzi Any. Nigdy jej nie skrzywdzisz.

Kurwa, i to niby on miał wodzić ludzi na pokuszenie. Złościł się i podniecał, sama myśl o tym, że mogłaby na niego patrzeć w jego Upadłej formie bez żadnych konsekwencji... Cóż, zdecydowanie za mocno się tym podniecał.

Z każdą sekundą z nimi nakręcał się coraz mocniej. Chociaż wyobrażał sobie, jak Nienazwany śmieje się z jego braku samokontroli, nie przejmował się tym. Dałby sobie order wstrzemięźliwości, bo w każdej innej sytuacji byłby już kompletnie nagi, a Anahera ściśnięta między nimi.

Przeklinał w duchu swoje opadające dłonie. Anahera zassała gwałtownie oddech, gdy zobaczyła tak blisko siebie Michaela. Z zaskakującą czułością przyciągnął ją bliżej siebie.

Lucyfer w duchu poganiał Gabriela, a z drugiej strony potrzebował, by Ana zrzuciła z siebie ten szlafrok. Spojrzała na niego, otworzyła usta i...

Kurwa, zatracał się z taką łatwością. Michael delikatnie obcałowywał szyję oraz szczękę kobiety, jakby nie miał w oczach dzikiego szaleństwa. Lekko spiczaste końcówki uszu lśniły mu od srebrnego pyłu, zostawił trochę śladów na biodrach Any, które pieścił krągłymi ruchami.

Z piersi Mika'ila wydobył się warkot, spojrzenie mu ściemniało. Kobieta wbijała paznokcie w jego ramiona, zostawiając głębokie odciski. Jeśli porozumiewali się ze sobą, to niewerbalnie – a może przewidywali każdy swój kolejny ruch. Patrzenie na nich przypominało oglądanie sztuki na żywo. Lucyfer świadom był, że Krzyż zbliżał się do pełni swojej mocy, bo wszystko teraz było inne. Michael z każdą chwilą wyglądał jak obca istota.

Lu spiął mięśnie, gotowy oderwać od niego Anaherę. Powstrzymał go szczęk skrzydeł Gabriela.

– Dzięki wszystkiemu, co anielskie – warknął Lucyfer. Jibril od razu skierował się do splecionej dwójki. Podał słoik Lu, samemu odkręcając drugi.

– Lepiej spróbować – powiedział, chociaż na jego twarzy nie było przekonania, gdy zobaczył ich na łóżku. – Pomóż Anaherze ściągnąć szlafrok, rozsmaruj to na jej plecach i piersi. Im więcej tym lepiej.

– Co to dokładnie? – zapytał. Ana nie przerywała pocałunku z Michaelem, ale pomogła mu w zrzucaniu z siebie materiału. Cholera, ta kobieta była cała przemoczona, dosłownie. Śliska od potu oraz podniecenia, ocierała się o nogę Michaela, którą miała między swoimi udami.

– Czasem ogień Kuźni to za dużo dla moich aniołów – wyjaśnił. – Rafael opracował ją kiedyś na bazie mocy Michaela, Stambrona i Mellira.

– Arcydemona Zimy? – zdziwił się. – To musiało być w naprawdę dobrym dniu, przecież on praktycznie nie dopuszcza nikogo do swojej lodowej pieczary!

Kącik ust Gabriela drgnął, gdy nabrał solidną porcję maści na dłoń.

– Dobrze, że rzadko stamtąd wychodzi, bo by ci skopał ten demoniczny zadek za umniejszanie jego włościom.

Lucyfer pocałował kark Anahery, nim przyłożył dłonie pełne maści do jej pleców. Z Michaelem połknęli swoje jęki, gdy pospiesznie ochładzali ich ciała. Lu przeniósł dłoń do przodu, zostawiając lodowate ślady na piersiach obojga.

– Chyba działa – powiedział z ulgą Gabriel.

– Uodpornią się w końcu – odmruknął, masując napięte barki Any. – Ale nie będę próbował czarnowidztwa, najwyżej będziemy ich zatapiać wannie pełnej tej mazi.

– Chętnie – jęknęła Ana, opadając do tyłu. Przykleiła się do koszuli Lucyfera, ale się tym nie przejął, chociaż chłód powoli odmrażał mu sutki. Kobieta zabrała z piersi trochę maści i rozsmarowała ją na swojej twarzy. – O słodki panie w niebiosach jak dobrze.

Gabriel zakrztusił się śmiechem.

– Błagam, nie przy nas tak – poprosił cicho. Trzymał Michaela w uspokajającym uścisku, gdy ten powoli schodził z najwyższego szczytu oszołomienia.

– Jak tam, sreberko? – zapytał Lu, patrząc na niego z troską. Ana sięgnęła do słoiczka i wzięła jeszcze trochę maści. Czule ujęła w dłonie twarz Archanioła, aż zadrżał po części z zimna i pożądania.

– Lepiej – odparł głosem tak ciężkim, jakby przez ostatnią godzinę krzyczał bezustannie. – Dziwnie. Nie wiem, czuję się trochę jak dawniej, ale mam wrażenie, że zaraz eksploduję.

– Gorejąca strzała na to wskazuje – wymamrotał Lucyfer, zarabiając trzy skrajnie różne spojrzenia wycelowane w swoim kierunku. Uniósł dłonie z niewinną miną. – Zatroszczymy się o to później, teraz powiedz czego potrzebujesz i nie patrz na nią, wiemy, że naszą kobietę przede wszystkim.

Michael roześmiał się ze zmęczeniem. Potarł twarz i oparł się na Gabrielu jak na osobistym zagłówku.

– Nie wiem – odparł cicho, odwracając wzrok. – Miesza mi się w głowie. Potrzebuję rozerwać się od środka żebym przestał płonąć.

– Hm, trochę za skrajne rozwiązanie, spróbujemy czegoś innego – odparł Gabriel, wspierając podbródek na jego głowie.

– Jak sytuacja na froncie?

– Tylko ty możesz się martwić taką sprawą nagusieńki w łóżku z piękną kobietą – prychnął Lucyfer.

– Nie dręcz go. – Ana spojrzała na niego z uniesioną brwią.

– To z sympatii. I troski. Trochę też z niego kpię, ale wyłącznie dla zdrowotności – odpowiedział obronnym tonem, wywołując tym zmęczony śmiech u Michaela. – Wszystko w miarę pod kontrolą, obiecujemy, aniołku.

– Odpocznijcie – poprosił ich Gabriel. Nie odrywał zmartwionego spojrzenia od Anahery, gdy popychał Mika'ila na materac. – Nic mnie to nie obchodzi, że wypoczywaliście godzinę temu.

– Ależ władczy. – Ana uniosła się na kolanach, a usta zdobił jej szeroki uśmiech. Pocałowała go przelotnie, po czym odwróciła się do Lucyfera i jego też cmoknęła w wygięte wargi. – Irytujący, ale kochany.

Lu roześmiał się zaskoczony. Michael już praktycznie pochrapywał, z jedną dłonią na piersi i drugą wyciągniętą w kierunku kobiety. Położyła się tuż obok, ale praktycznie od razu obrócił się, żeby przytulić ją do swojej piersi. Owinęli się wokół siebie jak bluszcz, trzymając swoje ciała z rozpaczliwą troską.

Gabriel i Lucyfer wymienili zatroskane spojrzenia.

– Szybko odpłynęli – wymamrotał. Wytarł w szmatkę maść, która przykleiła się do niego wszędzie, gdzie mogła. – Dwa-trzy dni?

– W tym tempie? Jutro. – Pokręcił głową ze zmartwieniem. – Nigdy wcześniej nic, co nad dotyczyło, nie eskalowało z taką siłą.

Przytaknął ponuro i niechętnie wstał z łóżka.

– Zdobędę jeszcze kilka słoików – obiecał Gabriel, ale zatrzymał się zdziwiony, gdy Lu machnął ręką.

– Dwa, nie więcej. Boje się, czy tłamszenie tego im nie zaszkodzi.

Archanioł nie był przekonany, ale ścisnął bark Lucyfera w zrozumieniu.

Godzinę później oboje byli rozbudzeni i zgrzani. Całowali się nieświadomie, ściskając się coraz mocniej i mocniej, aż Ana nie jęknęła z bólu. Michael miał rozszalałe spojrzenie, odsunął się z trudem. Ścięgna na jego szyi napięły się, srebrzyste żyły pojawiły się na czole.

– Idź do...

– Nie – westchnęła ciężko, wyginając się w jego kierunku. – Lucyfer wkrótce przyjdzie. Ufam ci.

– Ja sobie nie ufam – jęknął, gryząc szyję kobiety. Krzyknęła, czując jak mały orgazm przetacza się przez jej ciało. – Chcę cię tak bardzo... tak mocno... umieram, gdy mnie nie dotykasz... To miesza mi w głowie, moja miłości.

Każda przerwa w jego chrapliwych, zdyszanych słowach wieńczona była pocałunkiem. Obcałowywał ciało Anahery wszędzie, gdzie tylko mógł w ich pozycji. Drżała cała, a przede wszystkim jej serce biło nieregularnie. Wszystko co mówił sprawiało, że jakiś rodzaj pustki, który nosiła głęboko w sobie, zmniejszał się.

Anahera nigdy nie czuła, że potrzebuje kwiecistych wyznań miłosnych, ale to... Każde zdanie wypowiedziane w ferworze namiętności, cała szczerość, jaką promieniował – miała wrażenie, że właśnie obdarzył ją skrzydłami. Tak, zdawała sobie sprawę z tego, że poniekąd kierowała nim nieznana, okrutna siła, ale znała go. Poznała Michaela w tak wielu różnych odsłonach, że nie wątpiła w jego szczerość. Ani, tak naprawdę, w prawdomówność któregokolwiek z nich.

– Jesteś moim aniołem – szepnęła w jego usta, gdy wchodził w nią tak powili, jak tylko w tym momencie potrafił. – Nie tylko z rangi ani z nadanej roli. Moim własnym, słodkim i stanowczym aniołem.

Trzymała dłonie na jego łopatkach i czuła, że drżał. Drżał w nikłej próbie opamiętania się, a wiedziała to, bo sama traciła rozsądek. Jego oczy ciemniały, aż lodowa barwa błękitu zmieniła się w głęboką akwamarynę i prawie czerń. Pochłaniał ją całą, wypełniając powoli swoim wzwodem. Wiedziała, że to trochę śmieszne, ale też i poetyckie.

Więził ją, trzymał mocno w miejscu i próbował, naprawdę próbował nie rozerwać jej na strzępy.

– Kocham cię – szepnęła do jego ucha. Powstrzymywała łzy oraz jęki, zbyt wiele sprzecznych emocji walczyło w niej o dominację. Ana miała wrażenie, że głowa zaraz jej eksploduje. Dyskomfort stał się na tyle nieprzyjemny, że krzyknęła głośno, wbijając paznokcie w łopatki Michaela.

– Och, kurwa – warknął. Dyszał ciężko, oczy miał rozszerzone a szczękę zaciśniętą do granic możliwości. Mięśnie na szyi napięły mu się jak postronki, całe jego ciało drżało. Ryknął w pościel, wybuchając okrutną falą chłodu. Ana czuła kryształki lodu na rzęsach oraz brwiach, jej oddech zmieniał się w mgiełkę.

Drzwi do sypialni wyleciały z zawiasami. Lucyfer praktycznie starł w proch całą ścieżkę. Po piętach dreptał mu Samael z kosturem uniesionym do walki i oczyma zasłoniętymi dłonią.

– Sam, odejdź – warknął Lu. – Sprawdź czy nic w Piekle nie zostało zniszczone, a na Ziemi nic nie... Cóż. Wiesz.

Arcydemon chrząknął i spiesznie zniknął w korytarzu. Lucyfer spokojniejszym spojrzeniem jeszcze raz omiótł całe pomieszczenie. Zbliżył się na kilka kroków do łóżka, idealnie zgrywając się z Gabrielem, który wylądował z chrzęstem tuż obok. Ostrza mieczy zalśniły, gdy wściekle chował je do pochew na plecach.

– Ano, wszystko w porządku? – zapytał ostrożnie, patrząc na dwa ciała leżące na łóżku. Michael wciąż ciężko dyszał, zanurzony był w kobiecie po same jądra a twarz ukrywał w pościeli. Anahera zamrugała, czuła dezorientującą euforię i, jeśli to możliwe, jeszcze mocniej Mika'ila.

– Ja... Co to było? – mruknęła słabo. Drżały jej kończyny, ale opuściła ręce i nogi na materac. Michael nawet nie drgnął, pozwalając jej na minimalny dystans między nimi. – Co to było? – szepnęła mu do ucha, lecz nie poruszył się.

Zauważyła, że pozostali towarzysze wymieniają między sobą spojrzenia.

– To nie powinno być możliwe – powiedział powoli Lucyfer, na siłę wymuszając z siebie słowa. – Nie tak. Nie... Cholera, Ano, zakotwiczyliście się.

W głowie kobiety aż zakręciło się od tej informacji.

– Przecież mówiliście, że do tego potrzeba rytuału – zauważyła ściśniętym głosem. – Nie poważam świętości tego, co robił z moim ciałem, oczywiście.

Gabriel wyglądał jakby chciał zemdleć albo się roześmiać, trudno zawyrokować, bo przez jego twarz przemknęła cała feeria emocji. Zrobił krok w ich stronę, ale z Michaela wyrwało się tak gwałtowne warknięcie, że Ana odruchowo skuliła się, uderzając go nogą.

– Sreberko? – zapytał Lucyfer, poruszając się bezszelestnie. – Jesteś tu jeszcze z nami?

Niezrozumiały pomruk.

– Pytanie: co w nim zostało – wymamrotał Gabriel. Przeniósł zatroskane spojrzenie na Anę. – Co czujesz? Nie zrobił ci krzywdy?

Pokręciła spiesznie głową.

– Bolało – wyznała od razu, ale jeszcze szybciej dodała, żeby nie oszaleli: – ale też było tak przyjemne, że chyba przestałam na chwilę myśleć? Jakby coś rozrywało mnie od środka i zapełniało na wieki.

Odruchowo pogładziła kark Michaela, wplatając palce w miękkie włoski. Zamruczał, jakby był wielkim kocurem. Poczuła wibracje tego dźwięku aż w sercu.

Przyjemnie.

Nie miała pewności, czyj to dokładnie był głos, ale zgadzała się z nim.

– Możecie tak nad nami nie wisieć? – poprosiła dwa stojące nad łóżkiem barany. Brakowało im tylko dzwonków na szyi do uzupełnienia obrazu.

– Pozwolisz nam się przysiąść? – zapytał niepewnie Lucyfer.

– Mhm.

– Nie odgryziesz nam niczego?

– Hmm.

– Nie tak powinieneś odmruknąć – odparł kwaśno. Anahera pocałowała bok głowy Michaela, który śmiał się cicho.

– Jakbyś mnie uderzyła strzałą w serce – westchnął, unosząc się na łokciach. – Na wskroś, głęboko do samego jestestwa.

– Nie wiem, czy to pochwała czy nagana – wysunęła się spod niego z jękiem. – Rety, ale jestem oszołomiona.

Przytrzymała swoją głowę w miejscu czując, że kręci się tam co najmniej siedem karuzel.

– Zobaczymy, gdy trochę przetrzeźwiejemy – obiecał jej. Michael oddychał ciężko, ale miarowo, do tego cały lepił się od potu i ich soków. Usiadł na łóżku z wyraźnym trudem, starał się nie patrzeć w oczy Anahery, bo czuł wyrzuty sumienia. Kotwiczenie powinno być za obopólną zgodą i miał wrażenie, że naruszył jej zaufanie.

Gabriel ostrożnie przysiadł tuż obok niego, uważnie łowiąc każdą reakcję.

– Czyli tak jakby wzięliśmy ślub? – zapytała niepewnie, odsuwając z twarzy włosy.

Kącik ust Michaela drgnął, a po chwili zmienił się w zmęczony uśmiech. Jego oczy wciąż były barwy akwamaryny i wyglądał z tym upiornie. Ciężko jednak przyszło jej odwrócić wzrok od tych głębin – miała wrażenie, że wciągał ją mocniej, aż prawie nie mogła się oprzeć jego grawitacji.

Lucyfer pstryknął trzy razy palcami, wyrywając oboje z tego stanu. Mika'il warknął na niego, ale poza napięciem ramion, nic więcej nie zrobił. Anahera opuściła spojrzenie na swoje dłonie, nie była w stanie patrzeć na troskę na ich twarzach. Już miała się wymówić prysznicem, którego zdecydowanie potrzebowała, gdy Gabriel powiedział:

– Tak i nie. Kotwiczenie to coś o wiele głębszego, trwałego na wieki. Dopóki żyjesz jako śmiertelniczka, lub póki nie zaakceptujesz nieśmiertelnego życia.

Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego przelotnie. Pokój lekko zadrżał, przez co Gabriel rozejrzał się wokół uważnie. Skupił czujne spojrzenie na drugim Archaniele.

– Czyli po mojej śmierci, tak jak i w ludzkim małżeństwie, byłbyś wolny? – zapytała cicho Michaela.

Coś rozbłysło w jego oczach i była to prawdziwa iskra. W napięciu obserwowała zmieniający się wyraz twarzy Mika'ila.

Akceptujący.

Przeraziło ją to, więc spojrzała na pozostałych, ale żaden z nich nie był w stanie spojrzeć jej w oczy.

– Jestem z tobą związany, na wieki – wyjaśnił powoli Michael. – Jeśli odejdziesz, odejdę i ja.

– Przecież to niemożliwe! – Uniosła się na kolanach, wołając z cieniem paniki w głosie. – Jesteś najwyższym z Archaniołów, któż jak Bóg? Nie możesz...

– Mogę i będę gotowy – uśmiechnął się do niej czule. Wyciągnął dłonie w kierunku twarzy Anahery, obejmując jej napięte policzki z delikatnością. – Wolałbym, żebyś podjęła tę decyzje ze szczerego serca i świadomości. Nie było nam to dane, lecz ja przenigdy nie chciałbym się z tego wycofać.

– Nawet jeśli nie wybiorę życia wiecznego? – Pod powiekami czuła szczypanie łez. Przez ciało Michaela przeszedł mocny dreszcz, temperatura w sypialni wzrosła zauważalnie.

W Przepaści rozległ się syk.

– Zawsze twoim śladem – zapewnił chrapliwie, a pościel pod ich ciałami zaczęła się tlić. Twarz mu się napięła, w pokoju rozniósł się przedziwny zapach.

– Okej, to naprawdę płomienne wyznanie miłości – powiedział spięty Lucyfer, powoli wstając. Wyciągnął dłonie ku Anaherze, a Gabriel ustawił się tak, by w razie wypadku ją zasłonić. – Powinniśmy teraz cię skuć, Krzyż jest prawie w szczycie swojej...

Michael jednak już nie był przy zdrowych zmysłach.

Rozłożył swoje skrzydła i odepchnął dłonie Lucyfera, rzucając go przez długość sypialni. Ogień z gniewnym sykiem wystrzelił z jego rąk, rozgrzał także srebrne pióra. Ubranie Gabriela zajęło się ogniem, ale tylko przeklął i ruszył ku Anaherze.

Opętany, szalony Mika'il wyrzucił go przez wyrwę po drzwiach. Archanioł ze stęknięciem wbił się w ścianę, aż zadrżały posady. W jego kierunku poleciała ognista kula, ale odtoczył się poza zasięg.

– Sreberko, nie! – krzyknęła Ana, rzucając się na niego z całą siłą. I pewnie to frustrujące przezwisko nadane mu przez Lucyfera wyciągnęło z Michaela iskrę rozsądku.

Lu warknął, rozkładając skrzydła. Przyczaił się nisko przy podłodze, prędko przesuwając między nimi spojrzeniem. Przez twarz kobiety przebiegł grymas tak podobny do oblicza Klucza, aż warknął pod nosem.

Nie rozumiał jednak, jak Anahera mogła być wciąż przy kontroli.

– Zaopiekuję się nim! – obiecała, nim potężne uda Michaela napięły się i ich spleciona w uścisku dwójka wyleciała w kierunku sufitu. Zniknęli w mgnieniu oka, krzesząc za sobą iskry.

Gabriel gasząc płomienie doskoczył do Lucyfera. Obaj poczuli moment, w którym Orobas zadecydował się ocalić swoją przeznaczoną.

– Leć do nich – wykrztusił Lucyfer. Złapali się mocno za przedramiona, patrząc na siebie z gorączkowej rozpaczy. – Nie stracimy dziś nikogo.

– Spróbuj ich namierzyć, poślij słowo Samaelowi! – krzyknął na odchodnym Jibril, nim odleciał w kierunku Ziemi.

Lucyfer słał słowo nie tylko Aniołowi Sądu, modlił się bardzo intensywnie do najwyższej instancji, bo ta noc miała skończyć się pomyślnie dla nich wszystkich.

Żadnej innej opcji nie przewidziano, i tyle.

*

Ciemność owijała się wokół Anahery. W tym otoczeniu nie było nic znanego ani bezpiecznego. Nie czuła się tu dobrze, miała wrażenie, że klatka piersiową ściska jej ogromny ciężar. Jednocześnie walczyła w niej odległa złość z dziwną potrzebą zwymiotowania. Wrażenie pełzających odnóży po skórze podrażniało najmniejszy nerw kobiety.

Przez zbyt długą chwilę chciała krzyczeć i miała płuca pełne odoru oraz wściekłości. Najchętniej zdarłaby mięśnie z kości, żeby przynieść sobie ulgę.

Najchętniej... najchętniej oddałaby komuś kontrolę...

NIE.

Sama ta myśl była po dwakroć wstrętniejsza niż wrażenie robaków i czucie smrodu. W sekundzie, w której pomyślała o czymś tak strasznym przypomniała sobie, dlaczego w ogóle znalazła się w ten dziwnej przestrzeni.

Dla kogo.

Zerwała okowy ze swoich myśli, które Klucz nazbyt skutecznie próbowała narzucić.

– Ani mi się waż, obrzydliwa pokrako – warknęła wściekła.

Klucz roześmiał się w jej głowie.

– Jaka niegrzeczna – zacmokała przeciągle. Głos miała nienaturalnie uwodzicielski. – Co by powiedziały twoje puchate aniołki, gdyby cię teraz usłyszały?

Anahera potrząsnęła głową – nie da się zmanipulować w poczucie winy czy zakłopotanie. To nie ona powinna się wstydzić.

– Pewnie by dopingowali, bym powiedziała coś gorszego – odparła hardo. Nigdy nie czuła się tak stanowcza.

Dopóki nie wyrwała się z tego stanu odrętwienia, tego wąskiego więzienia, nic nie widziała. Nie, to było kłamstwo – widziała ciemność podobną do tej w Głębinach. Przetykaną krwawymi gwiazdami z dziwną, metaliczną wonią wdzierającą się w jej nozdrza. Wiedziała, że przebywała tu tylko umysłem i wciąż trzymała się Michaela, jakby od tego zależało jej życie, ale w tym momencie nie czuła go.

Do momentu, w którym nie wyrwała się z uścisku Klucza i Nienazwanego. Powstrzymała krzyk, pewnie przebiłaby nim bębenki Mika'ila. Zacisnęła ramiona wokół jego barków, a nogi dyndały jej bezwładnie w dole.

Lecieli, cholera, jakieś miliony kilometrów nad ziemią!

Cóż, to było małe wyolbrzymienie, ale w chwili paniki miała przeczucie, że byli za wysoko. Skupiła się jednak na swoim Archaniele, na kimś, kto przypadkowo stał się także jej mężem.

Cholera, jej mężem, jak to nierealnie i wspaniale brzmiało.

Prędko wyczuł panikę Any i ich oczy się spotkały. Skrzydła Michaela uderzały w potężnych machnięciach, powietrze przecinał intensywny, metalowy odgłos. Przez ciało Anahery przeszedł tak mocny dreszcz, że Mika'il wbił w jej boki palce. Pierś zadrżała mu od pomruku, spojrzenie wciąż miał zbyt ciemne, jak na niego.

Moja Kotwica – syknął, nasycając te dwa słowa tak wielkim poczuciem posiadania i bycia posiadanym, że sapnęła. Ten dźwięk namieszał w głowie Anahery. Miała wrażenie, że znowu otworzył wrota dla Klucza.

Złapała twarz Michaela w swoje dłonie, ściskając ją lekko. Skupiony był na niej w pełni, ale wciąż nie widziała tych pięknych, arktycznie błękitnych oczu.

– Co muszę zrobić, byś poczuł się dobrze? – zapytała.

Zawiśli w powietrzu, Ana dla wygody oplotła go nogami w pasie. Ramiona Archanioła, mogące zniszczyć stalowy budynek, czule ją podparły, by czuła się stabilnie.

– Daj mi czynić swoją powinność – wykrztusił twardym głosem. Skinął głową na horyzont, a gdy na niego spojrzała zobaczyła pociski – świetliste, piękne i śmiercionośne anioły obleczone w blask i stal. – Wezwano nas do walki. Musimy ochronić ludzi przed zarazą, która się wśród nas zaległa.

– Brzmi przerażająco – powiedziała.

– Takie jest nasze życie – powiedział, cień obawy przemknął przez jego twarz. – Tak zapisano.

Przełknęła ciężko i przytaknęła. Wiedziała z kim obcowała, wiedziała, że ma za małą wiedzę o ich obliczu świata i wiele się będzie musiała na uczyć.

Rozumiała jednak na tyle, na ile mogła.

– Jak mogę ci pomóc? – zapytała, gdy aniołowie spadali z nieba wokół nich. Nie odrywała spojrzenia od bezdennych oczu Michaela, opromienianego blaskiem aureoli, stali skrzydeł i boskiej mocy.

– Nie pozwól mi się bardziej zatracić, nie mogę go posłuchać – poprosił, głos lekko załamał mu się na koniec.

Przycisnęła usta do jego spierzchniętych warg, czując pot, lepkość niebiańskiego nektaru i po prostu jej Michaela.

– Nie słuchaj go – szeptała czule Anahera. – Nie ma nad tobą władzy.

Gdyby miała zliczyć, jak często mówiła do niego te słowa, ile razy dokładnie całowała napięty policzek i tuliła się do szyi Archanioła, gdy unosił miecz – zabrakłoby ryz papieru, potrzebnych do wydrukowania epopei. Trzymała go mocno chociaż wiedziała, że w jej piersi wypadły dwie dziury i ciemność chciała pochłonąć ich oboje. Trzymała go ze świadomością, że nie mogą go stracić, nie może przemienić się w coś, czego nie pragnął.

Zakon, który szkodził Kotwicom, aniołom, demonom i wszystkim tym niewinnym istotom odchodził cicho.

Aniołowie Michaela i Gabriela byli skuteczni, a przeznaczona śmierć tak prędka, że nie zostawał o nich nawet proch na wietrze.

Anahera trzymała oczy zamknięte nie ze strachu czy obrzydzenia, ponieważ śmierć nie wywoływała w niej tych uczuć. Nie chciała jednak nikogo skrzywdzić – czuła Klucz pod swoją skórą, słyszała szepty w głowie swojej i Mika'ila. Aniołowie oraz kilka demonów, które im pomagały, nie powinny przez nią cierpieć.

Słyszała krzyki tych, których schwytano, żeby rozsądzić, a także by dowiedzieć się więcej. Paepar, dla jej informacji podpowiedział, że nie wszyscy winni mogli dziś trafić na dzień sądny.

– Jak wielu? – zapytał Michael. Dyszał ciężko, był prawie dawnym sobą. Stali obok siebie, Ana chowała twarz w jego zabrudzonej koszuli.

– Łącznie trzysta pięćdziesiąt istot, ludzkich i nie – zaraportował Paepar. – Dokładnie stu dwudziestu wymazano pamięć. Aniołowie Gabriela nad tym pracują, to dopiero świeży rekruci, którzy jeszcze nie przesiąknęli indoktrynacją Zakonu... ani nie złamano ich stosowanymi metodami.

– Myślicie, że jest szansa na rehabilitację?

– Duża część nawet nie wiedziała, w co dokładnie się pakowała – przytaknął anioł. – Siche będzie mieć ich rejestr, dostanie je także Somiel, żeby jego aniołowie czuwali nad snami. Teraz już nic nam nie umknie.

– Oby – mruknął ponuro Michael. – Dobrze się spisaliście.

Nie musiała go widzieć, po prostu wiedziała, że skrzywił się z niezadowoleniem. Czuła także niesłabnącą sympatię Archanioła do swojego zastępcy. To uczucie rozgrzewało Anaherę.

– Nie doszłoby do tej sytuacji, gdyby...

– Gdyby nie mieli środków, celu i przekonania – przerwał mu łagodnie Mika'il. – Pepper, bodaj jesteś aniołem surowości, nie sprawiedliwości, przysięgam.

– Fakty...

– Są ponure – przerwał mu ponownie, aż Ana się uśmiechnęła w materiał koszuli. – Rozleniwiliśmy się, zapomnieliśmy, że część z nas potrafi manipulować i naginać rzeczywistość tak, by przeszło to niezauważone. Nas trawią jeszcze większe wyrzuty sumienia, Paeparze. I będziemy je czuć na myśl o każdym zabitym, torturowanym i narażonym życiu, po tym, jak odebrano nam pamięć. I przed tym. I w każdej sekundzie pomiędzy.

Z gardła anioła wyrwało się ciche przekleństwo.

– Dobrze, że mamy nad czym pracować, by odpokutować swoje winy. – Michael westchnął, ale nie już go nie pouczał. – Będę informował na bieżąco o statusie.

Ana odsunęła się od Archanioła, który patrzył w ślad za odlatującym zastępcą.

– Jak się czujesz, mężu?

Przymknął powieki, a jego barki zadrżały. Nie wiedziała tylko, czy od śmiechu, czy łez, które sama czuła, że przeżerały sobie swoje ścieżki pod powiekami.

Po prostu rozpaczliwie się przytulili. Po tak intensywnych, splątanych godzinach, tylko takie rozwiązanie miało sens.


***************

😇😇😇😇😇😇

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro