Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31. Wyjście z pompą

Czeeeeść!

Zobaczymy się w piątek na kolejnym ❤️

******

Z taką myślą prędko wkroczył do swojego gabinetu. Lilin i Lilu prawie strzelili obcasami, prostując się jakby przyłapał ich z ręką w kufrze ze złotem.

– Spocznijcie, dziękuję, że po mnie przyszliście, ale następnym razem, bądźcie roztropniejsi. Nie możemy was stracić.

Obaj pokraśniali, a błyskawice przemknęli przez ich włosy.

– Czy z tą kobietą wszystko dobrze?

– Z Kluczem? – uściślił Lilu.

– Czy mamy coś dla niej zrobić?

– Przynieść?

– Pocieszyć?

– Nie zbliżajcie się do Klucza, na miłość słodkiego grzechu – warknął przerażony Ashmodai. Patrzył na swoje dwa, kompletnie niereformowalne inkuby, jakby rozum postradali.

– W porządku – westchnął Lu, przystając obok Samaela. Anioł Sądu ubrany był już w ciemny strój bojowy, mocno opinający jego sztywną sylwetkę. – Dziękuję za wasze oddanie, ale jeśli się pojawicie przy niej, będzie przerażona, że coś wam zrobi.

Rafael chyba wyczuł, że dwójka piorunów za sekundę zaczęłaby przekrzywiać się w zapewnieniach tego, jak bardzo by jej pomogli i w życiu nie przeszkadzali.

Musimy działać szybko z Berithem i Hannya – przemówił do ich myśli. Bliźniaki zamarły z półotwartymi ustami. Spojrzeli na sobie i zniknęli w statycznej chmurze trzasków.

– Poszli na przeszpiegi – zapewnił Aeszma zezując w bok. – A raczej taką mam nadzieję...

– Na Ziemi jest już kilka posągów – dopowiedział ponuro Rafael. – Ludzie w środku wciąż żyją.

– Moje oddziały są w gotowości – powiedział Samael. Skóra oblekająca jego nogi zaskrzypiała lekko. – Lucyferze, jedno twoje słowo a utemperujemy ich.

– Już zaatakowali księstwo inkubowe, co będzie dalej? – zapytał ponuro Ashmodai. Pochylił się nad krzesłem, za którym stał i w napięciu chwycił zagłówek. – Jeśli przejdą jak zaraza przez Ziemię, Watykan da nam popalić.

– Papież nie będzie za to zły – zaoponował Lucyfer, lecz szybko się skrzywił. – Chociaż ten cały Zakon... Wiemy, że mamy gdzieś zdrajcę, ponieważ lwia ich część pozostała pod protekcją któregoś z Archaniołów, może nawet Arcydemonów.

– Berith jest na to za głupi, na szczęście. – Samael pokręcił głową z ponurą miną. – Jego interesuje tylko sztywny rozrys granic, który ma pod nosem. Ktokolwiek zbratał się z ludźmi myśli w szerokiej perspektywie.

Zgadzam się – szepnął Rafael. – Mam wrażenie, że ludzie żyją swoim życiem, nic z emocji, które mają, nie wzbudza w nas niepokoju.

– Podejrzewacie kogokolwiek? – wymienili między sobą spojrzenia, a Lucyfer na nich warknął: – Nie pójdę im porywać od razu łbów. Zrobię to trochę później.

– Z całkowitą szczerością: wszyscy mogą być teraz w kręgu podejrzanych – wyjaśnił skrzywiony Aeszma. – Moje inkuby bywają zdezorientowane i czasem wzburzone, ale większość bardzo cieszy się na to, co dała im ta zmiana.

Nie ma drugich demonów, które tak kochają ludzi – przytaknął tym słowom Rafael. – Kosiarze Samaela mają z nimi specyficzny układ, ale też im ufam. Bez ludzi kopalnie Mammona byłyby po dwakroć pustsze.

Lucyfer przytaknął w zgodzie.

– Dlatego właśnie po was posłałem. Nie ma innych, którym tak bym ufał z życiem ludzkim – przytaknął, patrząc na nich wszystkich tak poważnie, że każdy znieruchomiał. Tylko Ashmodai był niżej rangą od pozostałych, ale Samael i Rafael wsłuchiwali się w jego słowa z równą powagą. – Wierzę w wasze demony i anioły, wierzę, że Orobas i Desdemona są tak silni, jak ich poznałem. Mamy wiele Zakotwiczonych, którzy wesprą nas w dniu próby...

Król zgarbił ramiona wpatrując się na spiętrzone na biurku dokumenty.

– Będę trochę bezczelny, ale jestem zmuszony – odezwał się Samael, przestępując z nogi na nogę. – Potrzebujemy teraz szybko działać i to nie będą miłe działania. Poleje się krew i liczę, że oddziałów Beritha, a przy okazji Hannya.

Przez twarz Lucyfera przemknął skurcz.

– Wiem, masz moje błogosławieństwo ale także... – Szarpnął szufladę mebla i wyciągnął jeden ze złotych glejtów, przygotowany dla niego przez Gabriela. Przesunął nad kręgiem dłonią, wypalając swój znak. Spadającą gwiazdę. – Dyspensę. Berith i Hannya na ten moment mają być albo pojmani, albo zgładzeni. Za bezmyślne działanie przeciwko ludzkości nie może być innej kary. Narażają nas wszystkich.

Samael odebrał krążek i skinął szorstko głową.

– Uczulę moich, Ashmodai mi pomoże. – Władca Inkubów mruknął na zgodę.

Pójdziemy na Ziemię i zajmiemy się statuami – obiecał Rafael. Przekręcił głowę na bok, wsłuchując się w pałac. – Co z kobietą?

– Bezpieczna w kościele na Ziemi.

– Sama?

– Nie ma innego wyjścia. – Lucyfer czuł przerażającą bezradność mówiąc tego. Wrażenie obnażenia siebie i swojej niemocy sprawiło, że był zły. Nie na tych, którzy to oglądali, ale na Otchłań. – Ma tam grono kochających osób, które mocno wierzą.

Rafael skinął głową bez dalszego dopytywania. Lu domyślał się, że Archanioł coś ukrywał, ale nie chciał tego mówić przy innych.

Porozmawiaj z Mammonem – zasugerował. – Jedyny ma kontakt praktycznie z każdym z nas, bez wyjątku. Jeśli coś widział, wie, ale nie ma pojęcia, gdzie leży problem.

I z tymi słowami zniknął, zostawiając za sobą na podłodze kilka kwiatów.

Samael i Ashmodai patrzyli na Upadłego, póki nie przytaknął.

– Mamy plan, działamy – zadecydował, odpychając się dłońmi od biurka. – Rafael ma racje, nie ma sensu dzielić skóry na demonie, szukając zdrajców. Uważajcie na siebie.

Obaj przytaknęli i zniknęli równie prędko, co Lucyfer przeniósł się do królestwa bogactwa i przepychu. Dał sobie tylko dwie krótkie chwile: by sprawdzić co z Anaherą i poinformować o sytuacji Michaela oraz Gabriela. Kobieta była na dobrej drodze do upicia się ze swoimi zakonnicami, a salę przykościelną wypełniał ich śmiech. Archaniołowie natomiast zmienili skrzydła na kolce, gdy pokrótce opowiedział im wszystko. Obiecali zaglądać do Any i też ruszyć w teren. Mieli zamiar sprawdzać echo Orobasa i Desdemony, chociaż amulety ochronne, wręczone im przez Lucyfera, działały z pełną mocą.

Całe życie demonów Mammona kręciło się wokół Kopalni i właśnie to miejsce było centralnym punktem księstwa. Szyb wznosił się dumny i potężny, prawie muskając nieboskłon. Dworek Arcydemona był największą budowlą mieszkalną w całym rejonie. Jednak nie wybudowano go po to, by zgubić się w pięćdziesięciu sypialniach i czterdziestu innych pomieszczeniach. Wszystko tutaj oscylowało wokół magazynowania kruszców. Te i tak walały się dosłownie wszędzie – grudy złota, srebra i szlachetnych kamieni znajdowały się praktycznie na każdym kroku. Część z nich wykorzystano do wybudowania domków, chociaż duża część z tych budynków po prostu składała się z kruszców.

Lucyfer zatrzymał najbliższego demona, który skłonił się trzykrotnie, nim był wstanie odpowiedzieć na proste pytanie, gdzie jego pan.

– W Kopalni głównej – wskazał dłonią na najwyższy szyb. Pomniejsze wyrobiska były tylko jazda kolejką kilka metrów pod ziemią, ale Lucyfer rozumiał jego zakręcenie. Poklepał demona po piersi i oddalił się we wskazanym kierunku.

Demony Mammona były ogromne, silne – wszyscy karmili się pracą swoją oraz ludzką, a także poczuciem chciwości, jakie następuje przy widoku czystych sztabek. Uwielbiali mieszać się między ludźmi w bankach, wśród poławiaczy złota oraz jubilerów. Wspomagali ich pracę, sycąc się ich energią.

Teraz Lucyfer w całym księstwie wyczuwał po prostu nerwowość. Z oddali usłyszał gromki głos Mammona. Arcydemon kompletnie zmieniał się, gdy znajdował się na swoim terenie.

– Chyba przychodzę w porę! – Lu zawołał do jego sztywnych pleców.

Arcydemon obrócił się na pięcie, przez twarz przemknął mu strach, niepewność i, co dziwne, ulga.

– Chodźmy do gabinetu – poprosił prędko, kiwając w stronę zabudowanego szkłem ptasiego gniazda.

Z ulicy wchodziło się do ogromnej, nisko osadzonej hali, otoczonej kładką. Sala wejściowa zaczynała się pięć metrów pod ziemią i kończyła dziesięć ponad. Ptasie gniazdo, jak czule je określano, znajdowało się mniej więcej w połowie łącznej wysokości pomieszczenia.

Mammon ubrany był w ciemne spodnie i obcisłą koszulę, wokół bioder miał pas z narzędziami, a ciężkimi buciorami uderzał o kładkę. Warkocz jego złotych włosów obijał się nisko na biodrach, bo tempo Arcydemona nie zwalniało. Odważył się odetchnąć dopiero gdy drzwi zamknęły się za Lucyferem.

– Money, co jest?

– Kilka moich demonów po prostu zrzuciło się z szybu. Szukamy ich – westchnął ciężko. Szarpnął za nasadę włosów, obracając się ku tarasowi widokowemu. Patrzył na każdego demona uwijającego się z nadludzką prędkością z bólem. – Zniknęła też część krwawych diamentów. Nie została ukradziona, po prostu wyparowała.

– Nienazwany? – zadumał się Lucyfer. – Do czego jednak im to się niby przyda?

– Fatalistyczna wizja?

– Jeśli musisz...

– Broń. Groty strzał i włóczni. – Mammon wzruszył ramionami, gdy Upadły przeklął siarczyście. – Wybacz, mój Królu, ale nie widzę innej opcji.

– Czy da się zetrzeć w proch te diamenty?

Szmaragdy w oczach Arcydemona zalśniły wewnętrznym, zielonym ogniem. Minę miał niestety ostrożną.

– Nie jest to rzecz awykonalna, ale obawiam się, że mogłoby się skończyć kolejnym atakiem Głębin.

– Czy twoi ludzie pracowali wtedy przy diamentach?

– Tak – splunął tym słowem jak przekleństwem. – Chcieli je zabezpieczyć i wywieźć poza obrzeża księstwa, ale nagle po prostu poszli do windy, która była na górze.

– Kurwa. Wiecie, gdzie dokładnie leżą? Miną wieki nim się zregenerują. Są lotnikami? – Lucyfer ostrożnie położył dłoń na barku Mammona. Arcydemon wpierw się wzdrygnął, ale wkrótce odprężył tak, jakby był o krok od załamania.

– Nie, ci nie.

– Polecę tam. – Prędko uniósł dłoń przerywając jego zaskoczony sprzeciw. – Money, daj spokój, oczywiście, że to zrobię. I nie mówię tego, bo przyszedłem po informacje.

Mammon roześmiał się zaskoczony, a złote nici w jego włosach wydały brzęczący odgłos.

– Zawsze, co tylko chcesz. Bez pomocy, ale tę przyjmiemy z chęcią. Krwawe diamenty przestały się obradzać, trafiamy na coraz więcej zwykłego kruszcu.

– To dobra wieść – przytaknął. Lucyfer odetchnął ciężko i wsparł się o kokpit z wajchami. – Nie wiem, czy docierają do ciebie informacje z Ziemi o pewnym Zakonie.

Money wzruszył ramionami z niepewną miną.

– Dopóki nie dotyczy to pieniądza, na niewiele się zdam – odparł przepraszającym tonem. Założył ramiona na szerokiej piersi i uważnie zapatrzył się w swojego władcę.

– Ktoś pomaga pewnemu ludzkiemu ugrupowaniu kościelnemu. – Mammon jęknął. – Wiem, wiem. Ale ktoś dopuścił ich do wiedzy o replikach relikwii kościelnych. Wspomaga ich informacjami, o jakich wiemy wyłącznie my i papież.

– To nie brzmi dobrze.

– Money, bo nie jest. – Szmaragdowe spojrzenie Arcydemona sprawiło, że musiał odwrócić od niego twarz. – U ciebie pojawiają się kompletnie wszyscy, czy była sytuacja, o której jak sobie teraz pomyślisz, to stwierdzisz, że coś było nie tak?

Mammon uniósł dłoń, żeby potrzeć swoją brodę.

– Wszystko mi się teraz wydaje podejrzane – przyznał. – Nie wiem czy wpadam w paranoję, czy nie. Nisroch był dziwny ostatnio, natomiast Uriel złożył spore zamówienie na srebro i miedź. Naprawdę spore zamówienie, jedno z większych.

– Jak większych?

– Połowę z tego, co przeważnie bierze Gabriel – rzucił Upadłemu ponure spojrzenie. – Przez krwawe diamenty nie skupiłem się na tym zbytnio i kruszec został wydany. Źle zrobiłem, prawda?

– Teraz nie ma sensu się biczować – uspokoił go, samemu czując strach. – Oprócz zachowania Nisrocha, Uriel byli jak zawsze?

Money prychnął z niechęcią.

– Przysięgam, wypucowałby wszystko, co by tylko mógł i udzielał porad, których nikt nie chciał. – Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy, prędko otwierając pobrzękującą szufladę. Lucyfer wiedziony zaciekawieniem zerknął mu nad ramieniem i aż syknął. – Uważam, że powinieneś je mieć.

Wyciągnął ze środka trzy diamentowe ostrza, były tak duże jak jego dłoń i tak krwawe, jak wściekłość Upadłego. Wyciągnął w ich kierunku rękę, a gdy poczuł na gołej skórze ich dotyk...

To nie zabawka, aniołku. I co ty z tym zrobisz?

Mammon patrzył na niego wyczekująco. Sam sobie skinął głową, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że była to bardzo dobra decyzja.

– Chodźmy wydostać twoje demony – powiedział ochryple Lu. Money nie czekał nawet sekundy, tylko wskoczył na schody prowadzące do szybu. – Jeśli tylko zauważysz, że...

– Poinformuję cię o wszystkim – obiecał, spoglądając na niego znad ramienia. – Zawsze jesteśmy zajęci swoimi księstwami, ale wiem, że teraz jedność jest ważniejsza niż wszystko inne.

Królu, mój królu. Powitania goniły ich przez całą drogę do szybu. Winda była zahaczona na samiutkiej górze, wyżej nawet niż ptasie gniazdo. Lucyfer zerknął w dół ciemności, przetykanej wyłącznie małymi lampkami prowadzącymi do korytarzy wydobywczych.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś stronniczy – powiedział do Arcydemona, spoglądając na niego mimochodem. Wyglądał jakby sam był o krok rzucenia się na dół, a przecież nie miał skrzydeł. – Dziękuję więc za to, co robisz.

– Z czasem stronniczość zmienia się w coś okrutnie niewłaściwego – mruknął cicho. – Stronniczość w końcu gryzie w półdupek zostawiając ziejącą ranę. Pomimo stania na uboczu wolę stać po twojej stronie. Każda inna sprawia, że moi ludzie są bezbronni na chciwość, która...

Money urwał, a twarz miał wykrzywioną setką splątanych przez eony emocji. Lucyfer rozumiał go – Mammon bojaźliwie podchodził do komitywy z innymi, ponieważ zawsze kończyło się to źle. Nawet w świecie takim jak ich, gdzie podziały oraz hierarchie to rzecz w teorii umowna, chciwość i żądza siły może sprowadzić wielu na manowce.

Ten demon dobrze wiedział ilu ludzi przez to stracił.

– Spotkamy się w świetle.

– Leć bezpiecznie w ciemności. – Money skinął mu głową, z napięciem patrząc jak Król bez rozwijania skrzydeł rzuca się w przepaść.

Kochał ten moment spadania. Budziła się w nim dzika, pierwotna euforia, naprawdę głęboka potrzeba więcej, mocniej jakby żaden świat nie był w stanie zaspokoić jego potrzeby. Lucyfer opadał, mijając kolejne korytarze i błyski światła. W końcu nawet one zgasły i otuliła go niezmierzona ciemność. Nawet w Głębinach coś błyskało, tutaj było kompletnie inaczej.

Tutaj było tylko nieznane.

Pamiętał jednak, że nie znalazł się w szybie dla swojej własnej frajdy. Z jego pleców wystrzeliły wiązki zarannego światła, formując się w potężne, silne skrzydła. Pióra składające się wyłącznie z blasku jutrzenki prawie zamruczały od tego pędu. Lucyfer wiedział, jak wiele bólu potrafiły spowodować postronnym i rzadko kiedy je uwalniał w takiej postaci.

Te kilka pierwszych chwil upadku oddał tylko uczuciu – uzyskanemu przypadkiem samolubnemu wrażeniu kompletnej beztroski oraz wolności.

Rozwinięcie skrzydeł przypomniało mu o tak wielu sprawach. Od razu odetchnął i sprawdził, co z Anaherą – ekipa siostrzyczek naprawdę starała się upić je wszystkie. Rozbawiony i dziwnie podniesiony na duchu sięgnął ku Michaelowi oraz Gabrielowi.

Na kilka chwil zatrzymał się w pustej przestrzeni. Podleciał do ściany szybu, żeby przytknąć dłoń do chropowatej powierzchni. Tuż pod nią wyczuwał żyły złota.

Słyszał echo młota Gabriela, niemal czuł swąd kształtowanego metalu.

– Skąd pośpiech? – zapytał, a Archanioł zaklął szpetnie, aż wszystkie anioły przepływające przez Kuźnie zamarły. Gabriel ryknął, żeby wracali do roboty i oddał najbliższemu swoje narzędzia. Wymknął się szybko, czując, że Michael też krążył na obrzeżach jego myśli.

– Berith naprawdę ześwirował przez Hannya – wdrożył ich szybko. – Samael potrzebuje wsparcia, robimy coś na kształt sieci świętego Jakuba. Zarzucą na nich, nim ci zamienią demony Sama w złoto.

– Ilu straconych? – zapytał ponurym tonem Michael.

– Zesztabkowanych – poprawił Gabriel, nalewając sobie solidnie Nektaru. – Samael mówił, że ich moc jest chwiejna.

– Jeśli będziecie mogli, sprawdźcie Uriela, albo którykolwiek ich wariant jest teraz na powierzchni – wtrącił z napięciem Lucyfer. Powoli schodził coraz niżej i niżej, dreszcz przeszywał jego ciało. Czuł, że było coś nie tak. – Jestem w Kopalni, Money powiedział, że złożył zamówienie na nietypową ilość kruszcu.

– Wykurzył mnie na ostatnim puczu – przyznał ponuro Michael. – Nie umiał zająć jednego stanowiska. To, że są jak Happy Meal, nie znaczy, że mają tak myśleć.

– Happy Meal? – wykrztusił Gabriel, kaszląc przez źle przełknięte wino.

– No wiecie, to co lubi Anahera. Kilka składników w jednej torbie?

Lucyfer zasłonił dłonią usta łapiąc się na tym, że głośno śmieje się w otchłań.

– Ciemność karcąco gapi się na mnie przez was.

– Gdzie jesteś!? – zapytali unisono, aż skrzywił się na ich gromkie głosy w swojej głowie.

– W szybie Kopalni. Dwójka bezskrzydłych demonów Mammona spadła na sam dół.

– I dla ciebie to świetny pomysł, żeby zejść po nich? Wśród krwawych diamentów? Samodzielnie? – powątpiewał Gabriel. Lu rozumiał ten ton, Archanioł po prostu się martwił.

– Nic mi nie będzie – odparł od razu wiedząc, że zapeszył.

– Coraz słabiej cię słychać – mruknął Michael.

– Nasze połączenie to nie sieć telefoniczna, możesz mówić głośniej jak się boisz.

– Bardzo zabawne – burknął. – Mów do nas cały czas.

– To naprawdę...

Urwał, patrząc na blask pod jego stopami. Najprawdziwszy blask wśród ciemności, która nie miała mieć żadnego końca.

– Lu?!

Usłyszał tylko krzyk Gabriela, gdy coś rzuciło go o ścianę.

– Och, kurwa – sapnął, czując metaliczny smak swojej krwi w ustach.

Przełknął ją obawiając się, kto mógłby na niej chętnie żerować. Lucyfer skupił się na swoich skrzydłach rozświetlając je tak, jak Bóg stworzył – siły blasku niemożliwej do obejrzenia przez przeciętną istotę bez zmienienia oczu w proch.

Znalazł bezskrzydłe demony. Oba tak nieruchome i martwe, jak powalone przez piorun drzewo. Lucyfer wstrzymał oddech przyglądając się z uwagą zwłokom. Żaden z nich nie zaczął się rozkładać, kończyny wydawały się nienaruszone.

Demony zostały nadziane na stalagmity krwawych diamentów. Ich korpusy przeszywały ostre, lśniące wewnętrznym blaskiem ostrza, wyginające się ku powierzchni jakby były kwiatami. Krew bezskrzydłych wsiąkła do wnętrza. ani kropla nie spłynęła w dół.

Diamenty zaabsorbowały wszystko, mumifikując ciała na miejscu.

Lucyfer jednak nie wiedział co go dorzuciło. Rozejrzał się uważnie wokół, ale ciemność nie była niczym innym, jak czymś stałym i dobrze znanym. Przypomniał sobie o ostrzach, które podarował mu Mammon i zacisnął na jednym palce. Jego własna krew szumiała mu w uszach głośniej niż trąby jerychońskie były w stanie zadąć.

Wiedział, że atak nastąpi, musiał tylko spróbować go przewidzieć.

W tym miejscu jedynym źródłem dźwięku był on. Jedynym światłem – jego skrzydła oraz pulsowanie diamentów. Musiał je zniszczyć, nie było innego wyjścia. To było coś więcej, jak krwawe diamenty, zwiastuny niegodziwego. Skupisko, na które właśnie patrzył, chyba miało własną jaźń.

I było bardzo, bardzo żarłoczne.

Lucyfer nie łudził się, że ta dwójka była pierwsza, a na pewno miała nie być ostatnią.

Kiedy usłyszał to: cichuteńki świst zwiastujący uderzenie, poderwał się o kilka metrów w górę. O ścianę szybu coś łupnęło i Lucyfer uśmiechnął się pod nosem. To nie był Nienazwany, ale jakaś część Głębin – ta, która zainfekowała skupiska metali oraz kamieni szlachetnych.

Zacisnął palce na ostrzu tak mocno, że prawie się skaleczył. A potem zrobił to z premedytacją oraz intensywną myślą – to jego diament, to jego oręż i jego zwycięstwo. Jeśli przez eony nauczył się czegokolwiek o afirmacji: wiedział, że siła woli może zdziałać cuda, a tego naprawdę teraz potrzebował.

Zaatakowali siebie jednocześnie – odprysk Głębin chciał go wbić w ścianę, by nabił się na kolejne diamenty, a Lucyfer wykonał pierwszy zamach. Chociaż napastnik był ledwo zauważalny, materia stawiła opór przed ostrzem. Lu oberwał czymś w głowę i przez chwilę mroczyło mu się przed oczami, ale zdołał odlecieć.

Nie czekał ani sekundy, zebrał wszystko co w sobie miał i zapikował w dół z ręką gotową do zamachu. Zebrał wszystko co mógł od Gabriela, wkładając w cios tak wiele jego nieujarzmionego ognia, aż przeszył całe ciało Lucyfera.

Eksplozja była przepotężna.

Ostrze wbijało się w jeden z najwyższych stalagmitów, rozpoławiając go w pół, a ogień poszybował w głąb tej narośli. Grunt zadrżał i Lu czuł, że tylko sekundy dzieliły go od pochłonięcia przez ten mały Armagedon. Odbił się od zwłok demona i wystrzelił ku górze.

Uśmiechnął się szaleńczo pod nosem, lecąc coraz wyżej i wyżej.

Nie wiedział co dokładnie było najważniejszym czynnikiem... ale był w stanie skrzywdzić Głębiny. Lądując w wylocie szybu schował pozostałe dwa ostrza z myślą, że bardzo się przydadzą.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro