Rozdział 28. Złote maski
Zagrzebano ich pod gruzami całego budynku – a można by poczuć, że leżał na nich cały świat. Kilka oszałamiających sekund zajęło Trójcy zrozumienie, że nie byli w stanie niczym ruszać. Gdyby nie to, że mogli porozumieć się w myślach, uznaliby to za najprawdziwsze piekło z ludzkich wyobrażeń.
– Wyczuwacie Anaherę? – wykrztusił Gabriel.
Żaden z nich nie potrafił. Nagle poczuli tak wielką panikę, że próbowali zrobić cokolwiek: wszystko jednak działo się w ich głowach. Zostali kompletnie sparaliżowani.
– Jej tu nie ma, prawda? – wycedził Lucyfer. Dyszał w duchu, bo na jawie nie drgnął nawet mięśniem.
– Nie, i to chyba przeraża mnie jeszcze bardziej – odparł lodowato zimnym głosem Michael.
– Zejdę do nich i obedrę ich ze skóry – warknął Lucyfer. – Sprawię, że...
Lu gwałtownie urwał.
– Też to słyszę – przytaknął Gabriel.
Trójca nasłuchiwała, prężąc mięśnie i moc, ale mogli tylko słuchać.
– Jej głos – wyszeptał Michael, jakby nie chciał zaburzać tego momentu. – Nie mogę jednak rozróżnić słów.
Pozostali też nie, wsłuchiwali się więc w melodię jej głosu coraz bardziej przerażeni. W plusie tego, że żyła, był minus życia o krok od Nienazwanego. Lucyfer ledwo powstrzymywał przekleństwa, karmił się jednak wizjami tego, jak mógłby skrzywdzić Głębiny. Wiedział, że robił to tylko dla własnego samopoczucia. Odganiał tym także strach, bo ten bardzo szybko może zmienić się w obłęd. Czuł go nie tylko w sobie, ale i swoich towarzyszach, co było potworne.
Bezradność była potworna.
Zrezygnował z przymykania powiek, bo i tak nic z tego nie wyszło. Otworzył za to umysł na zdrowy rozsądek. Wszyscy musieli skoncentrować się na Anaherze, spróbować ją jakoś przyciągnąć znad Przepaści. Skupiał się na niej – na uczuciach, jakie w nim wyzwalała, na uśmiechu Gabriela na jej widok i na tym, że Michael potrafił się czerwienić tylko przez nią.
Tak mocno koncentrował się na kobiecie, że od razu usłyszał, gdy zaczęła krzyczeć. Archaniołowie pewnie poderwaliby się do lotu, gdyby mogli, ale odpowiadali w zamian, krzycząc jej imię.
Opuszki palców Lucyfera zaczęły drżeć, a potem całe dłonie i stopy i nagle
po prostu
wszystko
zniknęło.
Z dzikim wrzaskiem wbili pazury i sztylety w grunt, gdy siła uderzeniowa zmiotła ich daleko od gruzowiska.
Michaelowi jako pierwszemu udało się rozwinąć skrzydła. Dźwięki mogłyby ludziom przypominać ostrza wyciągane przed bitwą. Szron rozrósł się pod ciałem Archanioła, a Gabriel zaczął zmieniać podłogę w czyste szkło, buchało z niego tak wielkie ciepło. Skrzyżowali spojrzenia z Lucyferem, przeskoczyła między nimi iskra. Lu poczuł ulgę, gdy obojgu udało się rozwinąć skrzydła. Ochraniali się nimi, póki mogli.
Cisza dźwięczała w ich uszach, tak nagle nastała.
A potem gwałtowny, urywany oddech.
Rzucili się na oślep w tamtym kierunku. Nim odzyskali wzrok w tej ciemności, wyczuli ją. Potrzebowali tylko wiedzieć, że była cała i zdrowa. Mogli stracić w sobie wszystko, póki ona była bezpieczna.
Dotknięcie Anahery było jak zetknięcie z supernową. Jak rozmowa z Metatronem w pojedynkę. Jak łyk nektaru, który gasił wszelkie pragnienie.
Anahera była życiem.
Ich oczy powoli wracały do normy, a dłonie nieustannie dotykały kobiety. Kiedy w końcu ją zobaczyli – widzieli szok na jej twarzy. Trzymała się kurczowo ich ramion, z niedowierzaniem lgnąc do Trójcy. Dolna warga Any drżała, przez co żaden z nich nie wiedział, czy powinien ją pocałować czy przyciągnąć do miażdżącego światy uścisku.
Jeśli mogliby powiedzieć coś takiego na głos, wykrzyczeliby pod sam ciemny firmament narodziny bogini.
Światło przesuwało się po ciele Anahery. Rozświetlało punkty bielactwa, przemykało w żyłach, kryło się w dziurze na klatce piersiowej... Nie, ono wypełniało je po brzegi.
Lucyfer zasłonił dłonią usta, nie chcąc wydać z siebie dźwięku w obawie, że zburzy ten moment. Zniszczy to kruche zatrzymanie się wszechświata, który musiał teraz podziwiać tę kobietę. Nie było przecież innej opcji!
Blask, który pulsował w niej, pasował do jego skrzydeł. Tego, który żaden człowiek nie może dojrzeć, żeby nie umrzeć, a wiele innych istot ledwie jest w stanie tolerować.
Blask dany mu przez Boga.
Kobieta odchyliła głowę do tyłu, a plamy światła, czule obejmujące ciało, przemknęły przez jej oczy. Trójca zmusiła się, żeby rozejrzeć wokół i natychmiast zrozumieli oszołomienie malujące się na jej twarzy.
Wracając do tej sfery, Anahera naprawdę uderzyła jak supernowa. W zasięgu ich wzroku zmiotła to miejsce, zmieniając w coś dziwnego. Mika'il patrzył na Anę, jakby nie był w stanie robić czegokolwiek innego – wręcz jakby mógł umrzeć, uroniwszy jedną sekundę z życia tej cudownej istoty. Gabriel także na nią zerkał, ale patrzył też wokół. Spotkał się spojrzeniem z Lu i Archanioł powoli pokręcił głową.
Niezrozumienie zawisło w powietrzu. Ich dłonie przeczesywały piasek tak czarny, że nie można go było zobaczyć. Przebijały się przez niego małe przebłyski srebra, wyglądało jak odprysk mocy Michaela. Wiedzieli, że ten nie miał z tym nic wspólnego.
Anahera teren więzienia i chyba całą tę niewielką sferę zmieniła w gwieździste niebo, po którym można stąpać.
Lucyfer powoli oblizał usta, a Gabriel przytaknął zachęcająco, kładąc dłoń na barku Michaela. Ledwo drgnął pod wpływem tego dotyku. Zerknął w bok, lecz nawet na sekundę nie chciał przestać spoglądać na nią.
– Anahero – szepnął chrapliwie Lu. Niewiele więcej mogło mu przejść przez gardło. – Anahero, jak się czujesz?
Kobieta powoli pokręciła głową, w końcu opuściła podbródek. Spojrzawszy mu wprost w oczy poczuł, że otworzyła wszelkie możliwe wrota jego jestestwa. Zadomowiła się tam, zabierając lwią część jego życia dla siebie. Nagle poczuł tak wielką obsesję, że nie wiedział, jak zareagować. Wbijał dłonie w miękki piasek, przypominający fakturą atłas.
– Próbował mnie uwieść – odparła chrapliwie, a Trójca zamarła. – Przyciągał z każdym słowem. Niczego nie pamiętałam. Ani grand-mère, ani was...
Z Michaela buchnęło tak wielkie zimno, że kobieta podskoczyła. Archanioł przymknął powieki i gwałtownie odsunął się do tyłu. Piasek ślizgał się pod jego nogami, aż padł z szeroko rozłożonymi skrzydłami i agonią wymalowaną na twarzy.
Spojrzała na niego z szczerym zaskoczeniem, może nawet dezorientacją. Lu i Gabriel go rozumieli – to co poczuli, że ktoś mógłby ją uwodzić, zawłaszczyć dla siebie... Łagodnie rzecz ujmując, wkurwiało ich to mocno, jakby byli niewystarczająco zezłoszczeni.
– Czy Przepaść ci nic nie zrobiła? – zapytał spiętym, szorstkim tonem Gabriel.
Anahera wzruszyła ramionami z niepewną miną.
– Namąciła mi w głowie – przyznała. – Miałam... czułam... – urwała i ukryła twarz w dłoniach.
Michael powoli dochodził do siebie, gdy powierzchnią wstrząsnęło małe uderzenie. Archanioł poderwał się w sekundę. W klęczącej pozycji zasłaniał ich skrzydłami, obnażając miecze na przybysza. Nawet pióra miał oszronione, ale postawę już niezachwianą. Gabriel przytrzymał Anaherę w miejscu, bo chciała podnieść się wraz z Lucyferem.
– Samaelu – przywitał go ze słodkim uśmiechem. – Dziwny dzień na podróż.
– Dziwne miejsce, by doń trafić – stwierdził. Twarz miał zakrytą kościaną maską, ze skrzydeł sypał się mu żar, a kosa lśniła. Zwiastun Sądu rozglądał się wokół. – Spocznijcie, nie przychodzę w złej wierze.
– Kostur mówi co innego. – Michael wskazał na trzymany oręż, a Lucyfer stanął obok niego, tuż przed lodowatym skrzydłem.
Samael pokręcił powoli głową, patrzył wszędzie, tylko nie starał się zerkać ponad ich sylwetkami. Ciemne niebo na granicach horyzontu zlewało się w jedno z piaskiem, tworząc przerażający efekt nieskończoności. Po części jako Archanioł i Arcydemon mógłby przeżyć spotkanie z Anaherą – twarzą w twarz, bez wszelkich masek. Nie chciał jednak tego robić, nie dążył do kontaktu, co uspokajało Trójcę.
Odrobinę może podburzało paranoję.
Czarny napierśnik rozbłyskał z każdym krokiem, który wykonał. Nie zaszedł jednak daleko, powstrzymany przez miecz Michaela. Czubek lśnił złowróżbnie na wysokości grdyki.
– Nie przybyłem po nią – zapewnił łagodnym głosem. W geście dobrej woli powoli sięgnął ku twarzy i ściągnął maskę. Kościane żłobienia rozmysły się w powietrzu. Samael patrzył na nich z głęboką szczerością.
– Domyślam się, że nie ma w tobie chęci, by ją zabrać – powiedział ostrożnie Lucyfer. Zrobił krok ku niemu, nie chcąc wpędzać ich w impas. – Dlaczego jednak tu jesteś?
Nie musiał dodawać, że on i kostur to zawsze niepokojące połączenie.
Samael westchnął ciężko. Wbił oręż głęboko w piasek i przyklęknął, by przeczesać go palcami. Wziął pełną garść – powoli przesypywał się na ziemię z najcichszym z możliwych szmerów.
– Na Ziemi istnieje taki kamień, jest przepiękny. Noc Kairu. Dość tani i powszechny, bardzo mi go przypomina. – Skinął w stronę piasku. Samael przez chwilę kucał z pochyloną głową. Mięsień na jego gładkiej szczęce napiął się, gdy uniósł ku nim oczy. – To śmierć znanego. To miejsce zostało kompletnie zaorane.
Z gardła Anahery wyrwał się zduszony dźwięk.
– Przykro mi, Anahero – rzucił do niej.
– To nie jest możliwe – warknął Michael. Dzikim spojrzeniem toczył wokół, jego skrzydła zadrżały ze wzburzenia. Samael patrzył na niego ze współczuciem. – Wszyscy to poczuli? Więzienie po prostu... zniknęło? Nie przeniosło się?
Przytaknął szorstko.
– Jeśli byliście w leju wyrzutu mocy, nie odebraliście tego co my – wyznał, powoli dobierając słowa. – Teraz bardzo dużo osób będzie wiedzieć i nie utrzymacie jej w tajemnicy. Już nie.
Kobieta coś wymamrotała pod nosem. Obejrzeli się na nią przez ramię, Gabriel miał zmarszczone brwi, tulił ją do swojego boku. Też nie rozumiał, co powiedziała. Lu już otwierał usta, żeby zapytać, gdy poderwała głowę.
– Pernicies! – wykrzyknęła nagle. – Czy one się nie rozpierzchły? Nie jesteście tutaj bezpieczni!
Cały lód opadł z Michaela z cichym brzdęknięciem. Anahera spojrzała na niego zaskoczona, jakby wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że pokryty był chrzęszczącym szronem.
– Jeśli mogę – odezwał się Samael. – Przybyłem w pokłosiu tej zmiany. Pernicies już nie ma, zniszcz... zmieniłaś wszystko, co związane z tą sferą i zjawami.
Lu patrzył na nią intensywnie, kiedy to do niej docierało.
– Ale jak? – szepnęła zdławionym głosem. Patrzyła na niego z taką nadzieją, że jej to wyjaśni, ale przecież to było tak bardzo poza wszelką kontrolą ich wszystkich, że nie wiedział co począć. – Chciałam się tylko uwolnić od Nienazwanego...
Michael przytaknął w zamyśleniu, a Gabriel czule pocałował skroń kobiety.
– Negatywne emocje – odezwał się Archanioł, zerkając na Samaela. Trzymał on dłoń na kosturze, spoglądał w niebo, ale nie zaprzeczył. – Reakcja łańcuchowa na to, czego się dowiedziałaś tuż przed zapadnięciem Więzienia. Skumulowało się w tobie to wszystko, bo czułaś nie tylko zagrożenie ze strony Przepaści.
– Zrobiłaś to, żeby nas ochronić – dopowiedział Gabriel, wręcz płonąc od uczucia. – Odruchowo sięgnęłaś po rozwiązanie gwarantujące nasze wspólne bezpieczeństwo.
– To przytłaczające, wiem. – Głos Samaela był cichy, pokorny. – Panowanie nad swoją wewnętrzną siłą jest okrutnie ciężkie i takie zjawiska zachodzą bez względu na to, o czym myślisz. Podświadomość robi swoje.
– Masz pewność, że te zjawy nigdy już się nie pojawią? – zapytała go, ale patrzyła na ciepłe oczy Gabriela.
– Nauczyłem się, żeby nigdy nie być pewnym niczego. – Samael roześmiał się. – Mogłaś na teraz, tak doraźnie, pozbyć się problemu. Długofalowe efekty, cóż, są długofalowe i niezmierzalne w tym momencie.
Roześmiała się zaskoczona, a Lucyfer pokręcił głową z małym uśmiechem.
– Wydaje mi się, że to są pernicies – powiedziawszy to skinął na piasek. – Zmieniłaś materię nie tylko sfery, ale ich istnienie. To bardzo dobre rozwiązanie, każda drobinka to jakaś część zjawy, jakiś okruch zła z ziemi.
– Jest tu pięknie, na swój sposób – odszepnęła.
– Tak, to prawda. – Patrzył tylko na nią. Chrząknąwszy, zwrócił się do Samaela: – Czy musisz coś jeszcze zrobić?
Skinął głową na Kostur, wiedzieli, że zebrał już wszelką energię śmierci, jaka tutaj zaszła.
– Wszystko w porządku – zapewnił, ściskając trzonek Kosy. – Ta sfera jest tak stabilna, jak nigdy. Dobre miejsce na kontemplacje – przez usta przemknął mu uśmiech. Spoważniał jednak szybko i spojrzał na Lucyfera oraz Michaela. – Lepiej będzie, jeśli postaramy się pogrzebać głębiej za informacjami. Za wiele istot na nas polega, by rzeczywistość zbyt drastycznie się zmieniła. Dzisiejsza zmiana jest dobra, ale...
Michael warknął, a Samael uniósł dłoń.
– On ma racje – Anahera wcięła się spiesznie. – Informacji nigdy za wiele, a może coś pominęliśmy? Czytałam wiele ksiąg, ale przecież macie ich nieskończoną ilość!
Zwiastun Sądu uśmiechnął się prawie promiennie. Maska wróciła na jego twarz.
– Moje serce jest spokojne, Anahero. Nie znam cię, ale tyle, co zdążyłem usłyszeć i dojrzeć, sprawia, że jestem podniesiony na duchu. Bywaj zdrowa.
Zniknął ze swędem żaru i klekotem kości, a kobieta westchnęła.
– No i mnie zakłopotał – wymamrotała. Lucyfer roześmiał się, czując się jak szaleniec. Obrócił się na pięcie, żeby w końcu paść przed nią na kolana i przytulić ją do siebie. – O, a to miłe.
Roześmiał się w jej włosy, Gabriel prychnął, a Michael westchnął cicho. Otoczyli ją ciasnym kokonem ramion, trzymając dopóki nie rozluźniła się przy nich w pełni.
– Nic mi nie jest – westchnęła ciężko. – Wiem, że zaraz wybuchniecie. Jestem zszokowana, bo nie czuję się źle. Wkurzona i trochę zmęczona: tak. Skrzywdzona: nie.
Przez chwilę tulili ją w ciszy, a potem zaczęli się przekrzykiwać w pytaniach o jej samopoczucie, rozmowę z Nienazwanym i tyle innych spraw, aż zaczęła się śmiać. Nie zrozumiała, o co dokładnie pytali, ale nie przejmowała się ani trochę.
Wystarczyło to, co czuła.
*
Minęło kilka długich godzin w Piekle, nim w końcu adrenalina zaczęła z niej schodzić. Wrócili do Pałacu Lucyfera z pustymi rękami, ponieważ w miejscu, w którym stało więzienie nie znaleźli różańca. Nie wiedzieli jak się z tym czuć, ale tej relikwii chyba było to przeznaczone.
Anahera leżała na łożu z beznamiętną miną, gdy Gabriel trzeci raz poprawił jej poduchę, a Michael przyniósł drugi koc. Było jej za gorąco i za wygodnie.
– Dobra, sio na górę! – poderwała się, prawie nokautując głową obu. Niepewnie cofnęli się, ale jakby mieli jeden rozum, zmarszczyli brwi i przysiadali na materacu. Lucyfer zakręcił winem w pucharze, wciąż nonszalancko wsparty o ścianę. Patrzył na nich nie tyle z rozbawieniem, co z politowaniem. – Wychuchaliście mnie po najmniejszy włosek, nie ma szans, że spadnę z łóżka i rozbiję sobie głowę! Prawdopodobnie cycki mi się spocą pod taką ilością przykrycia, ale nie zaboli mnie nic do rana. Możecie. Iść. Pracować.
Rozbawienie błysnęło w ich oczach.
– Faktycznie mogliśmy odrobinę przegiąć – przytaknął Michael.
– Odrobinę? – wymamrotał pod nosem Lucyfer, demonstracyjnie łykając nektaru. W ramach wsparcia, Michael zmienił cały puchar w lód. – Złośliwiec.
– Czasem łatwo nam zapomnieć o twojej śmiertelności – przyznał pokonany Gabriel. Przesunął dłonią po czole, patrząc na Anaherę, jakby w każdej sekundzie mogła rozlecieć się w proch. – A potem dzieje się coś takiego i nie umiemy się powstrzymać.
Ana westchnęła i chwyciła ich dłonie. Ścisnęła je stanowczo, po czym przyciągnęła obu do szybkiego całusa. Czuła coraz silniejsze zmęczenie, oczy jej się kleiły.
– Wiem – ziewnęła. – I doceniam, chociaż odrobinę przesadzacie. Ale Samael miał rację. Musimy zdobyć więcej informacji.
– Ktoś może już coś mówić na górze – dodał Lucyfer. Zrezygnowany odłożył bryłę lodu na stolik z wazonem pełnistych pomarańczowo-różowych kwiatów. Uwielbiała je, bo pachniały jak żelki i zdawały się rozkwitać jeszcze mocniej, im dłużej na nie patrzyła.
– Pociesza mnie fakt, że jakby on musiał iść, też by się tak zachowywał. – Michael mruknął do Gabriela, wywołując u niego parsknięcie.
– Boję się, że Przepaść będzie chciała wziąć odwet – przyznał Gabriel, zerkając na Lucyfera.
Anahera tylko wzruszyła ramionami, a Upały ruszył, by usiąść obok kobiety.
– Jest cicho. Nie w sposób niepokojący – dodał pospiesznie. – Mam wrażenie, że Nienazwany nie był przygotowany na Anaherę. Na jej opór.
Trójca spojrzała na nią, przez co wsunęła się głębiej pod przykrycia i pomachała im ręką.
– Dobranoc.
Roześmiali się, ale podjęli decyzję o nie dręczeniu jej dłużej. Czuła, że palą ją policzki. Wstrzymywała oddech, póki drzwi nie zamknęły się za nimi z cichym trzaśnięciem. Cokolwiek Lucyfer powiedział im na korytarzu, wrócił szybko i wsunął się pod przykrycia tuż obok.
Leżąc twarzą do niej, pstryknął ją w nos, aż spojrzała na niego oburzona.
– Nigdy nie przestaniemy szaleć, gdy coś ci się będzie działo – stwierdził z prostotą. – Bo to, że się po tym złościsz, uspokaja nas.
– Dziwny sposób na radzenie sobie z emocjami – odparła kwaśno. Wtuliła się jednak w jego ramiona bardzo szybko, ponieważ koniec końców rozumiała ich podejście. Odchodziła od zmysłów na każde wspomnienie ich zranionych w jakikolwiek sposób.
Myślała, że Lucyfer w tym uścisku rozluźni się, tak jak ona. Minęło jednak kilka minut i była przekonana, że zasnęła. Tylko że ciało leżące tuż obok było cholernie sztywne. Z zaciśniętym gardłem odrzuciła koce i uniosła się pospiesznie. Twarz miał spokojną, ale nieruchomą – nie ruszała się jego klatka piersiowa, nie drgnął mięsień ani mały włosek.
– Witaj, Anahero.
Krzyknęła, zasłaniając twarz przedramieniem.
– Kim jesteś?!
– Nie bój się – głos ten był kojący, cichy. – Możesz na mnie spojrzeć. Przychodzę w dobrej wierze nas wszystkich.
Cóż, nawet jeśli nie – jedno jej spojrzenie na pewno narobi mu papkę w mózgu. Przyjrzała się zakrytej twarzy, lekkim i białym jak chmury szatom, wysokiej i pewnej postawie.
– Archanioł Rafael, prawda? – Skinął głową, jakoś tak wyczuła, że uśmiechał się pod maską. Dłoń Any drżała od ochoty przeżegnania się. – Dlaczego zaryzykowałeś przyjście we śnie?
– Och, to nie sen – odparł. – Zamroziłem w czasie cały pałac, a także Lucyfera.
Zassała gwałtownie oddech. Wiedziała, że jako Archanioł Uzdrowień był potężny, ale aż tak? Nerwowo wygładziła materiał koszuli nocnej i rozejrzała się wokół.
– Nie wiem co mam odpowiedzieć ani jak pomóc – przyznała bezradnie.
Rafael nie poruszył się, całe jego ciało trwało w bezruchu identycznym do tego Lu. Obserwowała go czujnie, nie chciała stracić momentu, w którym ten podejmie decyzje. Czekała niespokojnie – wiedziała, że nie było żadnego sensu w kłóceniu się ani nawet sięganiu po tę dziwną moc w niej. Chociaż się obawiała i starała sobie nie wmawiać, że za sekundę spotka ją śmierć, wolała sama umrzeć, niż skrzywdzić tę istotę.
Nie pomógł jej babci, ale... jak wielu innym przyniósł ukojenie? Kogo ocalił? Przełknęła ciężko na myśl, że kiedy go zabraknie, wszyscy inni będą narażeni. Co, jeśli Michael stanąłby do walki z Nienazwanym i zostałby...
Nie, myślenie o takim scenariuszu w życiu jej nie pomoże.
– Samael miał rację – głos Rafaela rozległ się tak gwałtownie, że podskoczyła w miejscu. Archanioł powoli ruszył ku niej. Pospiesznie odwróciła twarz, byleby na niego nie patrzeć. Jeśli jego maska zawiedzie, pęknie jej serce. – Wielu z nas dowie się o twoim istnieniu. Sam jestem zawiedziony, że potwierdzenie proroctwa otrzymałem rykoszetem.
Zaszurała stopami o dywan.
– Przepraszam?
O dziwo, Archanioł roześmiał się.
Dźwięk ten był jednak tak ulotny, że miała wrażenie, że słyszy go wyłącznie w swojej głowie, bo sobie to wyobraziła. Przystanął na wyciągnięcie dłoni – na tyle blisko, że czuła panikę, że może nie będzie trzeba spojrzeć mu w twarz. Poruszał się tak bezdźwięcznie, wiedziała o każdym jego kroku, bo wszystkie zmysły szalały jej przez obecność Archanioła. Żołądek zawiązywał się w supeł, a w gardle drapało od zbliżających się łez.
– Nie lękaj się – przemówił i strach ustąpił. Zachwiała się na nogach, ale jakimś cudem utrzymała równowagę. – Nie skrzywdzisz mnie, przez tę maskę nie przechodzi żaden czar ni klątwa.
Pokręciła powoli głową i niechętnie uniosła ku niemu twarz.
– Pewnie nie wypada mi się sprzeczać z Archaniołem – wykrztusiła.
– Pewnie nie – przyznał i znów była przekonana, że był rozbawiony! Nie czuła jednak w tym szyderstwa, tylko coś ciepłego. Miłego.
Wiedziała, że cały czas świdrował ją wzrokiem. Tego nie mogła ukryć żadna maska, czuła to nie tylko na sobie, ale i w sobie, jakby był w stanie prześwietlić ją do najmniejszej kosteczki. A znając archanielskie umiejętność – zapewne mógł.
Ana ledwo wytrzymywała w bezruchu. Coś podszeptywało jej cichutko, żeby dała mu chwilę, ale naprawdę się niecierpliwiła. Przez odczuwane zmęczenie zrozumiała, że naprawdę nie spała od dłuższego czasu i jeśli Rafael chciał ją tylko sobie pooglądać, w sumie chciałaby już wrócić pod przykrycia. Nie wiedziała, co powinna sądzić o tym wszystkim.
Było nieswojo, ot co.
– Tak szczera dobroć jest niespotykana – odezwał się nagle, a Anahera drgnęła. Przed chwilą myślałam o tym, że lubisz patrzeć na ludzi, więc nie sądzę, że masz mnie na myśli bąknęła do siebie w głowie. Splotła przed sobą dłonie i spod zmarszczonych brwi patrzyła na jego złotą maskę.
– Dlaczego mi to mówisz? – zapytała nieswoim głosem.
Rafael westchnął – tak pełną piersią i niebywale ludzko.
– Ponieważ myślałem, że jesteś tylko Kluczem, ale jest w tobie o wiele więcej – przyznał. Nie ukrywał też swojej intencji za tymi słowami. – Jesteś nosicielką, swoją własną ścieżką. – Pokręcił głową. Wyobraziła sobie, że zrobił to z twarzą pełną zadumy. – Drogi świata są zadziwiające. Jedni zobaczą lwią część, drudzy ułamek a ja... Obraz przede mną ciągle się rozmywa. – Czy on właśnie się przyznawał to wtopy? – Czasem zapominam, że niczego nie powinienem być pewny. A tu okazuje się, że oprócz ciebie.
Zabolała ją głowa od jeszcze mocniejszego marszczenia brwi.
– Czemu akurat mnie? Bo przewidziano dla mnie koniec?
– Ponieważ to, co przewidziano nijak się ma do tego, co jest w tobie. Ponieważ jeśli twoje serce zawiedzie to znaczy, że wszystko było kłamstwem.
Zadrżała. Zalała ja tak wielka fala sprzecznych emocji, że nie wiedziała już czy dalej stać jak słup soli, czy może rozpłakać się z autentycznego strachu. To było coś gorszego niż groźba śmierci, niż przyzwyczajenie się do myśli, że umrze.
To była czysta wiara.
Wiara pokładana w to, jaką osobą była i czego chciała w życiu. Wiara w to, kogo kochała i na ile mocno.
– Nigdy nie chciałam nikogo krzywdzić – wyznała rozpaczliwie. Ale on już to wiedział, bo przytakiwał i czuła w tym geście ojcowską troskliwość. Nie protekcjonalność, a dzielone współczucie oraz zrozumienie.
– Los nigdy nie oszczędza, nieważne o kim pomyślisz. W każdym życiu jest coś trudnego, ty zaś... Przed tobą ogromnie ważne chwile, ale też nie jesteś sama, prawda? – skinął głową w kierunku sparaliżowanego Lucyfera.
– Chwilami nie rozumiem, dlaczego – szepnęła. Jakby ktoś otworzył w niej źródełko bezradnej szczerości. – Cokolwiek by we mnie nie siedziało, wciąż jestem człowiekiem. A wy przedwiecznymi, boskimi istotami. Czym ja jestem w zestawieniu z wami?
– Czym są oni w porównaniu z tobą? – skontrował łagodnie. – Z kimś kto ma krótkie życie do posmakowania go w pełni, pokochania do końca dni i nigdy niezaspokojenia swojej wiedzy? Na wielu poziomach jesteście równi, Anahero. Ta szala nigdy nie będzie się przechylać na żadną stronę. W przeznaczonych sobie istotach nigdy nie chodziło o to, by związek owiewała dysproporcja. To jest pewne, to zapisano u zarania dziejów, chociaż odebrano nam to wszystkim. Chociaż się nie Zakotwiczyłaś, jesteś ich podporą, tak jak oni są nią dla ciebie. Jesteście sobie równi, boskie przymioty tutaj nie grają roli.
Powoli przymknęła powieki, czuła pod nimi rzeki łez, ale nagle nie wiedziała, w jaki sposób je przelać.
– Dziękuję za to, co powiedziałeś. Chociaż mam przez to mały mętlik.
– Ludzie przychodzą do mnie po uzdrowienie ciała, nie serca. Nie nabrałem wprawy – odparł. Musiała zasłonić dłonią usta, żeby nie zarechotać ze zdziwienia. – Aniołowie i demony będą chcieli od was odpowiedzi, bardzo konkretnych. Wielu nie przekonamy do tego, że jesteś pod pewnymi względami niegroźna.
– Tylko spojrzeniem paraliżuję – wymamrotała. – Reszta pod kontrolą.
W miarę.
– Postaram się powstrzymać część przed próbą ataku, ale nie powstrzymam wszystkich. – Przestroga i obietnica w jednym brzmiały dość gorzko. – Uprzedzenia panują u wszystkich istot, jeśli coś wieszczone było w katastroficzny sposób.
– Dziękuję, mimo to. Wiem, że to niełatwe. – Uśmiechnęła się do niego, gdy skłonił nieznacznie głowę. Przez złotą maskę przemknął promień światła. Zassała gwałtownie oddech na ten widok.
– Bądź błogosławiona – pozdrowił ją.
Lucyfer poderwał się z rozrywającym fasady budynku rykiem. Krzyknęła i obróciła się na pięcie, unosząc do góry dłonie, gotowe do wątłego nokautu. Rozglądał się wokół z oszalałym wyrazem twarzy, rękę przyciskał do piersi.
– Lu? – szepnęła, wdrapując się na materac.
– Niech to moi diabli – wysapał wściekle. Przyciągnął ją do siebie z całej siły, twarz ciskając w jej włosy. – Niech to wszyscy moi diabli.
Zachichotała, powoli gładząc gorące plecy Upadłego. Wdychała jego zapach, ściskając go, póki nie przestał drżeć. Kiedy zaczęła mu wyjaśniać, co się stało, przerwał tylko na drobne przekleństwo. Im więcej mówiła, tym mniej zaniepokojenia i złości odznaczało się na jego twarzy. W końcu zaczął wyglądać niemalże na osobę po dwutygodniowych wakacjach na Bahamach.
– A co oznaczał ten blask na jego masce? – zapytała na koniec. Ze wszystkich chwil z Archaniołem, ten moment najmocniej wbił się w jej pamięć.
– Miał wizję – odparł ponuro. Lucyfer przesunął dłonią po twarzy. – Rafael to skomplikowane stworzenie. Ale dał nam swoje błogosławieństwo i to podnosi mnie na duchu.
Przytaknęła, kompletnie wycieńczona. Niech będzie i błogosławieństwo.
Śniła o swoich przeznaczonych i opadających, złotych maskach.
******
Cześć, cześć!
Kochani, jako że zbliżają się targi książki w Krakowie - kolejny rozdział wpadnie w czwartek wieczorem i a potem w niedzielę wieczorem. Będę wtedy w domu i prawie żywa, więc nie zapomnę, żeby uraczyć Was łakociami ❤️
Ściskam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro