Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24. Piekielny briefing

Wsuwał się pod przykrycia z nowo rozbudzonym stanem oszołomienia. Anahera wiedziona wewnętrzną potrzebą obróciła się na drugi bok, żeby wtulić się w pierś Gabriela. Mruknęła coś sobie cichutko pod nosem. Nie powstrzymał automatycznych odruchów swojego ciała. Ramiona zacisnął wokół niej mocno, ustami przytulając się do miękkiego, splątanego już gniazda włosów na głowie. Pachniała tak uspokajająco: pomarańczowymi żelkami, których Lucyfer wcześniej zrobił słuszny zapas, olejkami do kąpieli, namiętnie nadużywanych przez wzmiankowanego Upadłego i czymś, co było tylko jej...

Ich.

Ich więzią.

Ostatnio wspominała, że stęskniła się za Ziemią i swoimi zakonnicami. Obiecał sobie w duchu, że zabierze ją tam, gdy tylko pojawi się wolna chwila.

Mruknęła coś pod nosem jeszcze raz, kopnęła go piętą przy przekręcaniu się na drugi bok i musiał zrobić wszystko, żeby nie roześmiać się, gdy jej długie włosy magicznym sposobem znalazły się w jego ustach. Niechętnie wypuścił ją z mocnego uścisku i podłożył ramiona pod głowę. Przymknąwszy powieki skupił się na spokojnym oddechu Any oraz na ciszy swojego umysłu.

Wiedział, że tak wiele mieli do zrobienia – teraz Lucyfer i Michael podwajali swoje wysiłki w, jak to pięknie ujęła, wysługiwaniu się swoimi minionkami. Anioły i demony nie przywykły do zmian tak drastycznych. Kiedy wspomnienia zostały odebrane oczywiście nie zdawali sobie sprawy z tego, że coś było nie tak. Dla nich nowa codzienność miała być stałą od eonów. Żadnych bezpiecznych romansów z ludźmi, nikła ilość Kotwic i wymazane z powierzchni istnienia te, które przepadły.

Gabriel przesunął dłonią po twarzy, czując nagłe pieczenie pod powiekami. Trudno mu było podjąć decyzję: oddać się teraz czasowej żałobie, czy zamknąć ją w sercu na dzień, w którym będzie mieć poczucie, że może po prostu dopuścić do siebie smutek. Przekręcił głowę, by spojrzeć na splatane włosy Anahery. Wszystko, czym był, cierpiało dla straty, jaką doświadczyła, a teraz jeszcze doszedł jego własny ból...

Poruszyła się nieświadomie, znowu kopiąc go w nogę.

I tak po prostu uśmiechnął się. To było głupie, czuć szczęście, bo trenowała na nim sztuki walki, ale też... Od razu oderwała jego myśli od najgorszego.

Nie dało się ukryć, że ludzie byli im przeznaczeni tak samo mocno, jak oni im. Ich symbioza musiała trwać. Gabriel naprawdę nie chciał wyrzucać żadnej sile we wszechświecie, że na tak wiele stuleci zabrano im poczucie bezpieczeństwa, jakie płynęło ze świadomości, że jakaś istota mogła połączyć się z nimi na wieki.

Lub pomóc odejść w ukojenie wieczności.

Nie wmawiał sobie, że będzie im łatwiej – wręcz przeciwnie. Uważał, że teraz będą potrójnie bać się i rwać włosy z głowy, bo wiedzieli, jak wiele mieli do stracenia. Zapewne Archaniołowie oraz Arcydemony będą wielkim wsparciem, ale Gabriel niepokoił się zdrajcami. Jeśli tak wiele z nich kolaborowało przeciwko świętości Kotwic i związków między nimi a ludźmi, będzie bardzo ciężko. Purystyczny, wydumany porządek świata, który sobie urojono, nie był rzeczą naturalną. Wszechświat wścieknie się, jeśli przeznaczeni zaczną być zabijani na szeroką skalę.

Musiał prędko odgonić wszystkie te negatywne myśli. Zbyt blisko siebie słyszał gromki, okrutny śmiech Głębin.

Sprawdził, co działo się w jego Palatium. Siche uspokajał, że kowale pracowali bez wpadek, wyżywając całą swoja frustrację na kruszcach. Piece płonęły niezmordowanie, a ogień wciąż napędzał się naturalną mocą. Przez kilka chwil Gabriel obawiał się, że Nienazwany mógł przedostać się do Wiecznego Ognia, ale najwyraźniej przez połączenie z Lucyferem odbierał silniejsze odpryski złości Głębin.

Nie wiedział, ile dokładnie czasu minęło, ale Lu chyba został zwiedziony tymi myślami. Jibril podniósł się na łokciach i patrzył na sfrustrowaną twarz Upadłego.

– Mankiet ci się pali – skinął w kierunku koszuli, która i tak sfajczona była w kilku miejscach.

– Niech to szlag – burknął Lucyfer, poklepując płomienie, które ze złośliwości nie chciały gasnąć. – Prędzej piekło zamarznie niż cholerny Baal uspokoi wzburzone dupsko.

Materac zadrżał się od tłumionego śmiechu Gabriela i Lu, który bezsilnie na nie klapnął. Przestraszona Anahera przebudziła się z kopnięciem w jego udo.

– Jezu! – pisnęła.

– Wybacz słonko, nie ten adres – odparł, uśmiechając się zbyt szatańsko. Jęknęła niezadowolona, ale westchnęła, kiedy zaczął masować stopę o dziwnie agresywnych odruchach.

– Czuje się, jakbym przespała apokalipsę – wymamrotała, a potem ziewnęła przeciągle. – A potem jeszcze kilka godzin.

Wtuliła się w bok siedzącego Gabriela, jakby w tych pozycjach spędzali całą wieczność. Od razu przyciągnął ją bliżej, jego ciało działało samo.

– Nie chciałem cię obudzić. – Lu zrobił przepraszającą minę. – Myślałem, że śpisz głęboko.

– Bo spałam – zgodziła się i zmarszczyła brwi zdziwiona. – A potem poczułam, że coś mnie przyciąga. Tak dosłownie, jakbyś złapał mnie za rękę i wyciągnął na powierzchnię.

– Tylko nie mów, że to twój diabelski magnetyzm – mruknął niechętnie Gabriel. – Nie przejdzie.

Anahera zachichotała, ale zasłoniła dłonią usta, gdy Lu spojrzał na nich złowrogo.

– Niech będzie, powiem coś lepszego: ekipa zbiera się, żeby porozmawiać.

– Niepokoi mnie twój dobór słownictwa – wymamrotała przez palce Anahera. – Chyba nawet bardziej niż dziwnie uwodzicielskie teksty.

Lucyfer dosłownie rzucił jej powłóczyste spojrzenie.

– Czyli, mimo wszystko, działa coś więcej niż moja aparycja?

Gabriel zerknął w dół na kobietę i zobaczył, że chyba rozbolała ją głowa od intensywnego przewrócenia oczami.

– Czasem nie wiem, jak możesz być panem wszystkich demonów – przyznała.

– Uwierz, też się nad tym zastanawiam.

Wzruszył ramionami z małym uśmiechem, ale roześmiał się, gdy sięgnęła do przodu, by przyciągnąć go bliżej siebie. Z dość bezczelnym pomrukiem rozkoszy ułożył się między jej udami i złożył głowę na piersiach. Przymknął powieki a Gabriel zauważył, że cała jego twarz wygładziła się, jakby położono na nią leczniczy balsam.

– Wezwałeś ich, czy sami się zjawili? – zapytał go cicho.

Lu westchnął w miękki materiał koszuli Anahery. Dłonią bezwiednym gestem głodził biodro kobiety, praktycznie odwzorowując ruchy jej palców w swoich włosach.

– Obie te rzeczy po trochu – przyznał. Przesunął głowę by z powagą spojrzeć w twarz Gabriela. – Już pora. Teraz, gdy wiemy, co zostało odebrane im wszystkim... Już pora z nimi porozmawiać, Gabrielu.

Przymknął powieki odcinając się na kilka sekund od szczerego zmartwienia, malującego się w ciemnej otchłani oczu Lucyfera. Zgadzał się z nim w całej rozciągłości i wiedział, że trzymanie Anahery pod kloszem – zwłaszcza teraz – może być katastrofalne w skutkach. Somiel wiedział o jej istnieniu, Paepar oraz Siche ich wspierali, ale Aeszma i Samael po prostu muszą zostać wtajemniczeni. Pomoc Raguela i Uziela również nie zaszkodzi.

– Michael już wie? – zapytał, a Lu przytaknął.

Anahera od razu wyprostowała się, zmuszając Lucyfera, do zmiany pozycji. Patrzył na nią zahipnotyzowany, gdy ramię wychynęło z mocno wyciętego dekoltu koszuli.

– Chciałabym przy tym być. Tylko tak bez szkody dla waszych przyjaciół.

Lucyfer zamyślił się.

– Ale chciałabyś siedzieć tuż przy nich, czy masz coś innego na myśli? – upewnił się, przesuwając zamyślonym spojrzeniem po twarzy kobiety.

– Mocno zareagują na mój widok, prawda? – Zgodnie przytaknęli, przez co sapnęła sfrustrowana, nerwowo wygładzając poły koszuli. – Może ukryje się za zasłonami?

Gabriel roześmiał się zaskoczony, ale prędko przestał, gdy spojrzała na niego znacząco.

– Och, ty nie żartujesz – wymamrotał. Chrząknął w pięść, z zakłopotaniem odwracając wzrok. – No tak, to trochę innowacyjne podejście, ale rozumiem je.

– Zamkniemy szmaragdowy salon – zadecydował Lucyfer, kładąc się w poprzek łóżka. – Wystarczająco duża przestrzeń, by nie przytłaczać ich energią Anahery i odpowiednio wiele zakamarków, by mogła się w nich ukryć.

Twarz Gabriela rozpromieniła się w uśmiechu.

– Och, jest tam grota, prawda? – zapytał, a blask złota przemknął przez jego oczy. Kiedy skierował wzrok na kobietę, lekko zapadła się w poduszki. Archanioł nie zorientował się jednak, że to radość na jego twarzy tak na nią podziałała. – Spodoba ci się tam, Anahero. Będziesz czuła się jak w zielonym śnie. Szmaragdy po prostu otoczyły jedną z ławek.

– Nie zdradzaj wszystkich sekretów tamtego miejsca – roześmiał się Lucyfer, z sympatią szturchając go w nogę. – Ale zgadzam się, pokochasz to, co można tam robić.

– Podsłuchiwać? – zapytała, unosząc do góry brew.

Mrugnął do niej w figlarny, chłopięcy sposób, ale nie odezwał się już słowem. Jibril wykorzystał tę ciszę, by przeciągnąć się i stoczyć się na podłogę. Kobieta spojrzała na niego przeciągle, aż poczuł pulsowanie w każdym możliwym miejscu swojego ciała.

– Zjesz coś? Przynieść ci żelki?

Posłała mu słodki, radosny uśmiech i przyciągnęła go do krótkiego pocałunku nim poprosiła o hamburgera. Kimże by był, jeśliby nie skoczył do jej ulubionej burgerowni na Ziemi.

Nie wiedzieli, co cieszyło ich bardziej – szczęście wywołane u niej przez jedzenie czy oszołomienie na widok szmaragdowego salonu. Lucyfer miał rację, by nie opisywać już nic więcej. Wiele z miejsc w Palatiach i Pałacach miało swoistą magię, jakby to ujęła. Moc wszechświata naturalnie przepływała przez te punkty, robiąc z nimi to, co Najwyższemu się podobało. Tak tworzyły się żywe biblioteki, spokojne winiarnie i takie małe ostoje.

Salon na pierwszy rzut oka mógł przypominać dekadenckie pomieszczenie z poprzednich stuleci na Ziemi. W eleganckiej ciemności drewna i wybornej zieleni szmaragdów było coś szlachetnego. Kamienie pokrywały lwią część powierzchni. Stół wyrastał z mahoniowej podłogi i zbudowany był z czystego, zielonego jaspisu, kotary pobrzękiwały krystalicznie czystymi malachitami, chociaż na pierwszy rzut oka wyglądały jak mięsisty materiał.

Była też szmaragdowa alkowa.

– To jest ławka? – wymamrotała pod nosem, pokazując na coś większego niż szezlong, ale mniejszego niż przeciętne łóżko. Anahera z oszołomieniem przyłożyła dłoń do pozornie ostrych krawędzi ciemnozielonych kryształów. Te nigdy nie zrobiłyby krzywdy... Chyba, że zachodziła taka potrzeba.

Alkowa była doprawdy urokliwa. Światło załamywało się i tworzyło kalejdoskop złota i zieleni, kładący się na miękkich kocach, wyściełających posłanie.

– Podoba ci się? – zapytanie Michaela było trochę niepewne. Spojrzeli na niego i Lucyfer szybko pojął, że popełnił gafę. Archanioł uwielbiał tu przebywać, to była jego mała ostoja i często przesiadywali tutaj wspólnie. Uśmiechnął się jednak do niego uspokajająco, nie mając mu za złe wybrania tego salonu.

– Jest... – Z piersi Anahery wyrwał się dziwny dźwięk łączący westchnienie raz jęk. – Jak ze snu. Wymarzone. Kocham je.

Spojrzała na nich z błyszczącymi oczami i od razu zapragnęli odwołać dzisiejsze spotkanie, żeby pokazać Anaherze, jak wiele można tutaj robić.

Lucyfer niestety poczuł, gdy na progu Pałacu zjawił się Somiel. Postarał się nie krzywić z niezadowolenia, tylko skinął zachęcająco w stronę leżanki.

– Rozgość się. Nie zasłonimy ci oczu, bo ufamy dzisiejszemu zebraniu – zapewnił, a kobieta ścisnęła jego dłoń.

– Będziesz widzieć tylko kształty – dopowiedział Michael. – Ja jednak będę cały czas stał o tam, widzisz ten filar? Dobrze, nie ruszę się stamtąd, będzie ci łatwiej się odnaleźć.

Uniosła się na palcach i pocałowała jego napięty policzek. Przez szczyty kości jarzmowych przemknął mu lekki rumieniec. Zniknął jednak, gdy oboje się wyprostowali, a ich oczy spotkały.

– Powodzenia.

Och tak, ten Archanioł będzie potrzebował teraz sporo powodzenia w opanowaniu się.

Lucyfer przystanął jeszcze w wylocie alkowy.

– Nie wahaj się nawet na sekundę, by spojrzeć w oczy temu, kto tu wejdzie – powiedział śmiertelnie poważnym tonem. – Ktokolwiek nie uszanuje tej granicy, nie jest naszym sprzymierzeńcem.

– Nie bój się rzucić jabłkiem, jeśli ktoś ci zagrozi, diable. – W oczach błysnęła jej przekora.

Uśmiechnął się do niej czarcio, a z głębi salonu dobiegł ich zdławiony odgłos śmiechu. Lucyfer poczekał, aż kobieta wygodnie umości się na miejscu. Poszedł dopiero, gdy wygoniła go iście królewskim gestem.

– Gdzie Uriel lub Uziel? – zapytał Aeszma przeciągłym, leniwym tonem, gdy wkrótce później Lucyfer zaprosił wszystkich do salonu.

Raguel rozparł się z westchnieniem na kanapie, którą zajął wraz z Samaelem. Twarz Archanioła skrzywiła się ze współczucia.

– W ich Palatium wybuchły zamieszki – przyznał. – Kilkoro aniołów było blisko postradania zmysłów przez obwieszczenie. Szok zaczyna schodzić ze wszystkich i zaczynają sobie uświadamiać, co się dzieje.

Zebrani skrzywili się ze współczuciem. Zadumana, ostra twarz Samaela pochyliła się do przodu.

– Nie ukrywam, Kraina Śmierci jest wzburzona – odparł i zerknął w kierunku Raga. – Pewnie nie aż tak, jak u was. Znamy za dużo przemijania, by czuć aż taką wściekłość.

– To nie wściekłość – zaoponował pospiesznie, jakby w obawie, że oskarżą go o coś. – To po prostu...

– Rozpacz – wyręczył go Somiel, patrząc na niego spod mocno zmarszczonych brwi. Oczy na jego ciele przesuwały się po całym pomieszczeniu i dalej, niż oni byli w stanie sięgnąć. – Jest garść aniołów i demonów, które wybrały dłuższy pobyt w Nicości. Ból jest za silny, Rafael to potwierdza. Tak wiele osób... nie wie, co robić.

– Co się dzieje w samych snach? – zapytał Michael, niemalże przyrośnięty do filaru, o którym mówił Anaherze.

Somiel podjął niespokojną podróż od filaru Michaela do kanapy przy Samaelu i z powrotem. Łatwo było wyczuć w nim nie tyle podenerwowanie, co także niepewność. Archanioł zerknął w kierunku alkowy, w której siedziała Anahera. Nie można jej było zauważyć, ale on wiedział. Pozostali także coś wyczuwali, ale Gabriel dobrze zabezpieczył tamto miejsce. Na ten moment nie potrzebowali ich rozpraszać.

– Jest dziwnie – przyznał. – Ta ludzka kobieta, Peanellie – zerknął w kierunku Ashmodaia, który przytaknął. – Cóż, sama w sobie jest unikalną aberracją, jakiej Pałac Snów ani żaden ze Śniących nie uchwycił. W tym momencie nie mogę potwierdzić, czy jest odosobnionym przypadkiem, bo nawet jeśli wiemy już czego szukać to... zmiany... utrudniają pracę. Sny ludzi zaczęły smakować inaczej, niekiedy wyłapujemy zmieszanie ze znakiem anioła lub demona.

– Czekaj. – Aeszma powoli wyprostował się w okupowanym przez siebie fotelu. Wcześniej stłumiony blask ogników wokół jego głowy nagle przybrał na mocy. – Twierdzisz, że możemy znaleźć przeznaczonych naszym podwładnym?

Twarz Somiela nagle wygładziła się i z cieniem uśmiechu spojrzał na nich wszystkich.

– Tak, to właśnie się dzieje – przyznał. Uniósł pospiesznie dłonie, nim padło więcej oszołomionych lub szczęśliwych pytań. – Sny są wyraźniejsze, jakbyśmy się znaleźli jeszcze bliżej ludzi.

– Metatron rzekło, że oddają nam wszystko – przypomniał niespokojny Raguel. Oczy przypominające kwiat męczennicy roniły płatki, które rozpłynęły się w proch, nim upadły na jego kolana. – Wspomnienia, związki. Musiała być między nami jakaś bariera.

– To by miało sens – przytaknął z namysłem Gabriel. Stanął po drugiej stronie filaru Michaela i porozumieli się wzrokiem. – Nie odbieramy już świata w ten sam sposób, jest to mocniejsze niż wcześniej.

– Pragnienia i żądze podwoiły się – zgodził się Lucyfer. – Wcześniej nie czułem tak mocno pustki, jaka rezonowała z kilku miejsc na Ziemi. Teraz ma to sens, to ten pożal się piekło, Zakon. Prawda?

Wsparł kostkę o kolano, przyglądając się Aeszmie. Arcydemon skinął, a na jego przepięknej twarzy pojawiła się odraza.

– Oni także nie śnią – wtrącił Somiel, a łapacz snów na jego piersi zamarł na sekundę, jakby sam ten pomysł był mu wstrętny. – Jeśli już, jest to pustka, jakby pochłonęła ich otchłań.

I jeszcze jedno zerknięcie w stronę alkowy Anahery.

– O czymś nam nie mówicie – zauważył Ashmodai. Nie pytanie, ale też nie żądanie. Patrzył wprost na swojego Króla i nie próbował nawet wybadać mocą pomieszczenia.

Raguel spojrzał na niego z niezadowoleniem.

– Wiemy, że czegoś nie mówicie – powiedział pojednawczo, strzelając spojrzeniem między Trójcą. Zatrzymał tym w miejscu nawet Somiela. – Stało się coś jeszcze, prawda? Dlatego jesteśmy tutaj tylko my.

Aeszma świdrował Archanioła Pojednania intensywnym wzrokiem, ale po chwili przeniósł go na Lucyfera. Pochylił głowę pokornie, lecz usta wciąż miał zaciśnięte w grymasie.

– Zapewne wszyscy pamiętacie proroctwo Rafaela, które zmył czas i przysypał piach? – Spokojny, pewny głos Gabriela sprawił, że zebrani zamarli w miejscu. –Wizję, która stała się legendą.

Nie od razu spojrzeli w jego kierunku, ale gdy to zrobili, każdy na swój sposób był blady. Samael dosłownie niczym śmierć.

– Jibrilu, nie możesz mówić poważnie – parsknął Raguel, ale w tym śmiechu był cień histerii. Pod jego dłońmi, zaciśniętymi kurczowo na krawędzi siedziska, zakwitły czarne hortensje i męczennice.

– Świat się skończy, gdy nasz Archanioł zmieni się w żartownisia – wymamrotał Aeszma. Pochylił się i w jego ciemnym spojrzeniu błysnął strach. – Czy świat się kończy, Zwiastowanie?

Spojrzenie Gabriela lśniło ciemnością, srebrem i różanym złotem – lśniło od powagi, którą musiał zachować i opanowania, które spłynęło na niego, gdy Lu z Michaelem przesłali mu tyle wsparcia, ile byli w stanie.

Raguel był najbardziej roztrzęsiony ze wszystkich zebranych. Rozumieli to, w jaki sposób odbierał tę sytuację – jego całe jestestwo sprowadzało się do równowagi w świecie. Do tego, że między aniołami i demonami będzie harmonia, a znaczna część ludzi będzie mieć pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa.

To wszystko zaczęło właśnie walić się przed ich oczyma.

Kwiaty na jego ramionach rosły i umierały, a Samael zerkał ku niemu z kamienną miną. Tylko raz przez jego obliczę przemknęła maska śmierci, ale więcej wzburzenia nie okazał. Somiel nie dał po sobie poznać, jak wiele wiedział, ale też wszystkie karty, które odsłonili, wcale go nie pocieszały.

Aeszma roześmiał się nisko, a potem przeklął szpetnie.

– Dlaczego nie powiedzieliście? – Pokręcił głową trochę rozczarowany, że mu nie zaufali, ale też znacznie wzburzony. – Siche i Paepar wiedzą, prawda?

Z wyrzutami sumienia w sercu i nadzieją, że mu wybaczy Lucyfer skinął głową. Jako władca inkubów Ashmodai kochał naprawdę głęboko i wiernie, a każdy, kto zaskarbił sobie jego miłość, był istotą szczęśliwą po sam kres. Lu rozumiał, że mówiąc o tym tak późno nadwyrężył jego dobre, demonie serce.

– Gdy przybyłeś późno na wezwanie Peanellise – powiedział z namysłem Aeszma, oglądając się przez ramię na Michaela – to przez waszą kobietę, prawda?

Mika'il przytaknął, a spojrzenia wszystkich skierowały się ku alkowie.

– Klucz tu jest? – szepnął ochrypłym głosem Raguel, drżąc. Oczy otwarte miał nienaturalnie szeroko. Samael wykonał gest dłonią, jakby chciał go przyszpilić do kanapy, ale Archanioł sam na niego opadł bezwładnie.

– Niewiedza zabija – odparł pojednawczo Lucyfera. – I za to was przepraszamy. Musieliśmy jednak zadbać o jej bezpieczeństwo.

Ashmodai rozparł się w fotelu z westchnieniem.

– Czystą przyjemnością jest poznać cię, pani ich serc – zawołał w stronę alkowy. Lu spiorunował go spojrzeniem, gdy Anahera ledwo stłumiła chichot. – Mówię za siebie, ale rozumiem i wesprę was. Jeśli aż tak różni się od wieszczenia...

Somiel wypuścił z siebie długi dźwięk wątpliwości oraz namysłu.

– Anahera jako ludzka kobieta będzie się różnić – odparł. Zatrzymał się gdzieś pośrodku ich zbiegowiska i zakołysał na piętach. – Klucz jednak nim pozostaje. To wciąż droga do zagłady znanego, tej sprawy nie zmienimy. Ty pani natomiast jesteś naszą nadzieją.

– Czy macie jakieś plany, jak się tym wszystkim zająć? – Pytanie Raguela brzmiało niewinnie, ale wiedzieli o co mu chodziło. Chłód skuł salon w kilka krótkich sekund, a Rag zamarł w miejscu. Pochylił głowę a jego ramiona zadrżały, ledwo wstrzymując skrzydła od wyrwania się na świat. – Proszę o wybaczenie, nie zabrzmiałem taktownie. Chciałem zapytać czy ogółem macie plan działania na... wszystko.

Co zabrzmiało równie źle, jeśli nie gorzej. Gabriel położył ciepłą dłoń na ramieniu Michaela, chociaż nie odrywał spojrzenia od poszarzałej twarzy Raguela.

– Trzymamy rękę na pulsie – zapewnił go leniwym tonem Lucyfer.

– Monitorujcie jej sny – poprosił Somiel. Z dziwnie bolesnym wyrazem twarzy masował swoją pierś, jakby tatuaż sprawiał mu ból. – Przez sny może przemknąć się zbyt wiele sił nieczystych. I tyczy się to was wszystkich, zwłaszcza Anahery. Nie bójcie się w nie wstępować.

– Jeśli zechcecie w tym pomoc...

– Nie – przerwały mu trzy kategoryczne okrzyki. Ashmodai uniósł pojednawczo dłonie, chociaż przez jego usta przemknął cień uśmiechu.

– Przysięgam, nie chciałem sugerować, że sam się tam znajdę. Wszystko co święte i nikczemne mi świadkiem, że nie chcę eksperymentować z jej spojrzeniem nawet we śnie. Wybacz, złotko! – Anahera znów się roześmiała, tym razem trochę głośniej i znacznie swobodniej. – Aczkolwiek jeśli będziecie potrzebowali przewodnika, który wybrukuje wam ścieżkę, będę gotów.

Spojrzenie Michaela od dłuższego czasu nie opuszczało twarzy Raguela. Lepiej znał nieobecną Uriel, ale Rag był transparentną ściana emocji. Te uczucia jednak nie wzbudzały w Michaelu ani krztyny spokoju.

– Co sądzisz, Porządku? – zapytał go, spojrzeniem praktycznie docierając do samej esencji Archanioła. Michaelu, niczym rzeźba, nie ruszył się nawet o milimetr.

W pierwszym odruchu Raguel zamarł, ale zmitygował się w duchu i splótł dłonie na piersi. Powietrze wręcz cuchnęło zdenerwowaniem. Archanioł jednak postawił na szczerość.

– Te zmiany są... wielkie i niepokojące.

Wiedzieli, że Rag był charakterem najsłabszy z nich i nie był to przytyk, tylko natura rzeczy. Teraz jednak to w nim było coś niepokojącego i Trójca podzielała te uczucia. A także podzielała swoją własną paranoję spowodowaną rosnącą potrzebą zapewnienia bezpieczeństwa Anaherze.

Archanioł miał prawo się bać, tak jak i pozostali. Lucyfer zauważył to w minie władcy inkubów, która łączyła nie tyle przekorę dla samej poprawy morali, co także zafrasowanie. Aeszma był inteligentny i rozsądny, ale też wnikliwy – zbyt wiele przestrzeni zajmowało mu rozumienie natury uczuć oraz snów, by ignorować wpływ jawy.

– Aniołku, jeśli potrzebujesz rozluźnienia... – mrugnął do Raguela, nonszalancko zahaczając kostką o kolano. – Żartuję tylko, Rag. Na szczęście w Trójcy moc, prawda?

Pytanie było o wiele poważniejsze i gdy ich spojrzenia się spotkały, Lucyfer pojął, że ten poczuł jak wzrosła moc Trzech.

– Razem damy sobie radę – zapewnił go, a także pozostałych.

– W szczególności z kosą – wtrącił zbyt cichy Samael.

Gabriel aż syknął, prostując się na całą swoją wysokość.

– Od jak dawna? – zapytał oschłym, zimnym tonem.

Archanioł miał otwartą minę, nie ugiął się przed ostrym wzrokiem Gabriela.

– Tuż po obwieszczeniu – przyznał. – Nie czuję, by Kostur... Nie zjawił się, żeby zakończyć nić twojego życia Anahero.

Kobieta wymamrotała coś, co mogło brzmieć jak pocieszające.

– Kosa nie pojawia się tak po prostu – drążył Gabriel. Teraz on zaczął nerwowo chodzić i wyglądał jak lew zagoniony do klatki. – Tak, dzieją się ogromne zmiany, ale zawsze kończyłeś nią życie istot... – Zassał gwałtownie oddech i zatrzymał się w miejscu. Wzrok wbił w oczekującego Samaela. – Astaroth, Lewiatan, Szah. Tylko trzykrotnie, a były to byty tak potężne, że prawie zawaliła się Przepaść, gdy trafiła tam ich esencja.

Prawdą było, że zapomnieli imiona istot – zabrano im to wraz z prawdą o przeznaczonych partnerach i wielu śmierciach, które wydarzyły się przez eony.

– Wydaje mi się – powiedział powoli, dobierając słowa tak ostrożnie, jakby każde mogło sprowadzić na niego śmierć. – Wiele wskazuje na to, że Kostur przetnie nić starego świata. I jest to nieuniknione. Nie wiem tylko w jaki sposób ten świat zostanie ukształtowany.

– I ty, Sammie, nie bój się do mnie skierować – wtrącił łagodnie Aeszma. Podniósł się na równe nogi, tworząc z tego niemy sygnał do odwrotu, póki jeszcze można. – Do Somiela także, że pozwolę sobie tak wyjść z sugestią. Sny to nie tylko główka szpilki, w którą można wcisnąć zło, ale też i kraina odpowiedzi.

Samael włożył dłonie w kieszenie ciemnych spodni. Jego twarz na chwilę zasnuła maska czaszki, ale prędko wróciła do normalności. Błysk neonowej czerwieni pozostał mu w oczach.

– Jeśli już, odbędę tę podróż z Rafaelem – zerknął pospiesznie na Gabriela. Archanioł miał mocno zaciśniętą szczękę, ale skinął głową w zgodzie.

– Israfil będzie mieć teraz ciężko – ostrzegł go. – Wizje będą się w nim namnażać i trzeba będzie brać spory margines błędu na to, co wydarzy się z waszego połączenia.

– Warto jednak próbować, prawda? – zapytał Ashmodai, oglądając się przez ramię na alkowę. – Dla dobra nas wszystkich.

Nie zaprzeczyli, bo taka właśnie była prawda. Powoli rozeszli się do swoich małych, płonących światów, zostawiając Trójcy Anaherę płonącą od pytań.

Siedziała w bezruchu w alkowie, a spojrzenie wbiła w dłonie złożone na podołku. Przez chwilę ciemność widniała w jej piersi oraz oczach, ale gdy tylko Michael delikatnie złapał jej dłoń, uniosła głowę by się do niego uśmiechnąć.

Przekonana, że będzie dobrze.

Wierzyli jej.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro