Rozdział 21. Niebo uratuje
Upewniali się co do dobrego samopoczucia i zdrowia Anahery około siedmiu do siedemnastu razy. Dla świętego spokoju przyznała, że miała obolałe żebra od uderzenia w stół i szybko tego pożałowała.
– Poojojajcie, podmuchajcie i chodźmy stąd – wymamrotała w końcu bez entuzjazmu. – Chyba że potrzebujecie do tego striptizu.
Rozdarci byli pomiędzy kłóceniem się o to, że przecież mogła nie być teraz obolała, a tym do którego lekarza ją zabrać. Nigdzie nie chciała iść – wystarczyło trochę maści, koc i dziesięć godzin drzemki.
– Nie będziesz spać w bólu – zaperzył się Lucyfer. Coś błysnęło w jego oczach. – A bynajmniej nie takim.
Zarobił szturchnięcie od Gabriela, ale Archanioł też westchnął, składając broń.
– Dobrze, zabierzemy cię stąd. Okład z Michaela pomoże.
Domyślała się, że chodziło o jego wspaniale zimne dłonie, ale obaj już skupili się na otoczeniu. Anahera chciała się trzymać blisko nich – głównie ze zdrowego rozsądku, bo nie miała ochoty na powtórkę tej sytuacji.
Tylko że nagle zobaczyła poruszenie między winoroślami, a nogi poniosły ją same.
– Tam ktoś jest! – krzyknęła przez ramię, a Lucyfer klnąc tak wymyślnie, że niebo drżało, rzucił się w ślad za nią. – Ktoś tam...
Nie istnieje.
Tu nie było nic.
Dyszała ciężko w zupełnej pustce.
Stała w ciemności tak złej, tak przeszywająco zimnej, że palce jej stóp dzwoniły o siebie. Zrobiła jeszcze kilka kroków i miała wrażenie rozdwojenia swojego ciała. Czuła, że po prostu rozerwano ją w pół i coś z niej wypełzło.
Nie, nic nie mogło wypełznąć.
Ona tu nie istniała.
Chciała płakać i chciała się złościć – chciała... Czegoś chciała, prawda? Nie mogła już sobie przypomnieć. Nie wiedziała, jak się unosi rękę do głowy ani jak robi krok w tył.
Coś tu jednak na nią patrzyło.
Zmusiła się, żeby otworzyć powieki i wgapić się w tę ciemność, mimo że mogła wydrapać jej oczy. To coś nie chciało Klucza ani krzywdy ludzkości, były to emocje zbyt wielkie dla kompletnej pustki.
Kompletna pustka nie chciała NI-CZE-GO.
Anahera zapłakałaby, gdyby mogła, ale wszystko w jej ciele było skute tym, co na jakimś poziomie odbierała od tej nieistoty. Zrozumiała czym tak naprawdę są Przepaść i Nienazwany.
Płakałaby, gdyby mogła, ponieważ w tym momencie zrozumiała, że jeśli Przepaść zwycięży, nic nie pozostanie. Nawet ćwierć świadomości.
Kiedy otoczyło ją światło zdziwiła się. Nie pamiętała już, co oznaczało – jak reagowała jej skóra na miękki dotyk promieni, jak ciało odżywało przez ciepło. A potem pojawiły się ramiona, które chyba świeciły jak supernowa, lecz mogło to być tylko jej uczucie.
Tej dziewczyny, pozostawionej w ciemności przez milenia.
Na koniec zwieńczono to szeptem. Głosem tak dziwnie ukochanym, że od razu przypomniał sercu jak to było bić. I wołał jej imię, tylko jej.
Anahera została wyciągnięta na powierzchnię brutalnie, jakby odradzała się na nowo. Drżała skostniała, a skrzydła Lucyfera, których nie potrafiła opisać, otaczały ich jak całun. Tulił ją mocno i pewnie, zlęknionym głosem prosząc, by do nich wróciła.
Była gdzieś? Gdzie dokładnie?
Uniosła rękę ku głowie, właśnie to chciała zrobić przez cały czas. Skrzydła niczym materialne światło spoczywały na jej chłodnych nogach. Lucyfer całował ją po twarzy, usta miał niemal parząco ciepłe, a Gabriel rozcierał palce wolnej dłoni kobiety.
– Wszytko poszondku? – zapytała skołowana.
Lucyfer parsknął, był to dość mokry, stłumiony dźwięk. Ukrył swoją twarz w jej szyi, jakby mogła go ochronić przed niemiłym wzrokiem.
– Nikt nie został wciągnięty tak daleko w Nicość – głos Gabriela drżał z przerażenia. Oczy miał szeroko otwarte, piękny blask rose gold pochłonął je całe. Zerkał w punk na jej piersi, jakby w obawie, że serce jej zaraz stamtąd wyskoczy. –Nikt.
– Niewielu powróciło, by móc spisać chociaż słowo.
– Nabisać jachieś owalenie? Oświadlenie? – Język jej się plątał, zmarszczyła brwi nie mogąc sobie przypomnieć jak się mówi. – Testament?
– Testament to my napiszemy – wymamrotał ciężkim tonem Lucyfer. – Nawet Rafael mi nie uwierzy jaką mam przez ciebie traumę.
– Wszystko wina kobiety – sapnęła odchylając głowę do tyłu.
Tak naprawdę nie było jej do śmiechu, tak jak i im. Rozgrzali ją na tyle, na ile mogli i Gabriel zadecydował, że pójdą do Elizjum.
– Nie lękaj się – uspokoił ją od razu, gdy na niego spojrzała. – Człowiek żywy może wstąpić do Nieba pod kilkoma warunkami.
– Przecież zawsze staram się przestrzegać ich wszystkich – obiecała cicho.
– Nie będziesz mieć wyjścia – wymamrotał Lucyfer. – Inaczej zagwarantujemy ci przyjemny sen wieczny.
– Nieśmieszne – szepnął Gabriel.
– Odreagowuje – bąknął.
Powiedzieli, że pójdą na razie do Palatium Gabriela – będzie to miejsce bezpieczne na tyle, żeby zaabsorbować potęgę Najwyższego i chwilowo uchronić się od poruszenia.
Jibril od razu posłał wieść Siche, żeby przygotował Pałac. Biedny anioł ze stresu prawie rzucił się do pieca, ale obiecał ograniczyć liczbę pracowników w Kuźni. W tak ograniczonym czasie nie mógł zrobić wiele więcej. Zdecydowanie później otrzyma gorące podziękowania... I z tydzień wolnego.
Palatium zawsze wypełniało odległe echo uderzania młotów o kowadła, syczenia i huku ognia. Dźwięki te działały na niego kojąco i teraz mimowolnie spiął się, ledwo je słysząc. Siche musiał przegonić wszystkich dalej od głównej Kuźni.
Ana natomiast kompletnie nie wiedziała, czego oczekiwać od jego siedziby. Widok otwartych przestrzeni oraz rosnących bezładnie złóż różowego złota przyjęła w nabożnej ciszy. Kręciła głową, pragnąc pochłonąć tę przestrzeń całą sobą. Gabriel przeniósł ich do salonowego atrium. Łączyło korytarz do pracowni, schody o sypialni i niewielką strefę odpoczynku. W powietrzu unosił się trochę silniejszy aromat róż i lilii.
Lucyfer kichnął kilka razy, prawie upuszczając Anaherę na ziemię.
– Masz alergię? – zdziwiła się, spiesznie zaplatając ramiona za jego karkiem.
– Opierzeni tak na mnie – kichnięcie – działają.
Posłał zranione spojrzenie Gabrielowi, jakby to była wyłącznie jego wina.
– Jesteście pewni, że wpadnie tutaj do ciebie w odwiedziny żaden anioł? – zapytała zaniepokojona. Wyłamywała palce, podchodząc do klombu najbielszych róż, jakie widziała.
– Siche będzie tego pilnował. A do tego przejdziemy do prywatnego skrzydła. Mamy bardzo dużo szans na to, że nikt nie przekroczy tej niewidzialnej linii szacunku przez kilka ludzkich tygodni – uspokoił ja Gabriel.
Ponownie spojrzał na dekolt jej bluzki i zasłonił go dłonią, niby ochraniając serce. Drgnęła i cieszył się, że zasłaniał go całą dłonią, inaczej zobaczyłaby tę ciemność, z którą wróciła z Przepaści.
Powiedzą jej, muszą. Grali na czas jeszcze przez kilka chwil.
– Michael będzie tu za chwilę – odezwał się spiesznie Lucyfer. – Poprosiłem, żeby zajął się tamtym miejscem na ziemi.
Przytaknęli w zrozumieniu. Gabriel wciąż wyczuwał, że było kobiecie chłodno. Prędko rozgrzał powietrze wokół nich, palcami delikatnie masując punkty obojczyka, a Anahera sapnęła z zachwytem.
– Jak cudownie – westchnęła błogo. Niemal rozpłynęła się z zadowolenia w uścisku Lu. – Z tobą każde źródełko może być ciepłe, prawda?
– Co ci chodzi po głowie? – zapytał z zaskakująco rozbrajającym uśmiechem. – Opowiedz mi.
Nie tylko chciał to usłyszeć, ale potrzebował oderwać jej myśli od niepokoju. I ręce od ciągłej próby dotknięcia ciemności w piersi. Nagle twarz Any stała się czerwona i zasygnalizowała, że chce stanąć o własnych siłach. Upewnili się, że nie chybotała się, praktycznie służąc jej za asekuracyjne drążki.
– Tak sobie teraz pomyślałam... – wymamrotała zbyt speszona, jak na gust Lucyfera. Wraz z Gabrielem złapali za dłonie kobiety. Zatrzepotała rzęsami, gdy obaj masowali je i naprzemiennie całowali. – Teraz to już nie myślę.
– Wręcz przeciwnie! – Lu uśmiechnął się pod nosem. – Z tego miejsca słyszę, jak dużo się w tej urzekającej główce dzieje.
Szturchnęła go stopą.
– Po prostu nie miałam za dużo możliwości, by odwiedzać świat – przyznała. – Ta dzisiejsza krótka, ale intensywna wizyta w Toskanii... To jak spełnienie marzenia.
– Damy ci każde spełnienie – powiedział z prostotą Gabriel i nie było w tych słowach żadnego podtekstu. – Cokolwiek sobie wymyślisz.
– Cokolwiek dla człowieka może być bardzo grząskim frazesem.
Archanioł wzruszył ramionami.
– Tak dobrze, żem nie człowiek i nie biedak. – Przewróciła na to oczami.
– Po prostu bardzo lubię kąpiele – wyznała speszona. – Pewnie dlatego pierwsze, o czym Głębiny kazały mi śnić było...
Chrząknięcie i skierowanie wzroku na Michaela, który przybył, wcale nie odebrało niepodzielnej uwagi, jaką mieli przez jej słowa.
– Było czym, Anaherą? – Lucyfer nie wiedział, czy powinien tak naciskać, ale postawił na pierwszym miejscu samolubną cząstkę siebie, która tego potrzebowała.
– Było trochę aktywności z wami. W wodzie.
Lu roześmiałby się serdecznie, gdyby samo to wyobrażenie nie pozbawiło go tchu.
– Więc gorące źródła, tak? W najzimniejszym miejscu, w którym woda powinna zamarznąć a krajobraz oślepia swoim pięknem? – Gabriel uściślił.
Wzruszyła zakłopotana ramionami. Ciemność z jej piersi zniknęła, gdy Michael stanął tuż za plecami pozostałych.
– Aż tak ekstremalnie to nie, ale coś takiego byłoby cudowne – odszepnęła, ściskając ich dłonie.
Złożyli przed nią niewielki ukłon, a ich usta przycisnęły się do grzbietów jej rąk.
– Czarusie – wymamrotał pod nosem Michael.
– Uznaj to za plan na przyszłość. Bliższą niż możesz pomyśleć – obiecał Gabriel, ignorując Archanioła.
Zrobiła dziwny gest dłońmi, na co spojrzeli z zaskoczeniem. Zorientowała się, że dziwnie się gapią i też tam zerknęła.
– Ach! Trzymam kciuki – chrząknęła, po czym przyjrzała się im ze zmarszczonymi brwiami. – Wiecie: będę żyć w nadziei, że to się wydarzy.
Lucyfer pociągnął za jeden jej lok, aż spojrzała na niego sfrustrowana.
– Nadzieja niepotrzebna, gdy obiecuje coś Archanioł.
– No zobaczymy – wymamrotała pod nosem, a Michael chrząknął w pięść.
Przenieśli się do salonu przylegającego do sypialni Gabriela. Pomieszczenie było dość stonowane – oczywiście pominąwszy ścianę ze złota, które rosło jak kryształy oraz dziwną roślinę, zbyt podobną do metalowej rzeźby.
Pominąwszy rozbawienie, następnie gryzący niepokój Mika'ila, kiedy opowiedzieli co się wydarzyło, Anahera opadła z sił. Dotknęła z wahaniem swojej klatki piersiowej, marszczyła przy tym w namyśle twarz.
Trójca wymieniła między sobą ciążące spojrzenia. Wyrzuty sumienia nie pozwalały im zatajać tego dłużej. Gdyby to była jednorazowa sprawa, zwaliliby to na karb stresu. Teraz jednak robiła się z tego reguła.
– Trochę zbyt dosłownie wypada w tobie dziurka na klucz. Nie wiemy, dlaczego – przyznał od razu Gabriel. – Poczułabyś, gdyby to bolało, prawda?
Wzruszyła ramionami, co trochę ich zaniepokoiło.
– Dzieje się to tylko w ekstremalnej sytuacji. – Lucyfer w namyśle kręcił niespokojne ósemki, chodząc w tę i na zad przed okupowaną przez nią kanapą. – Zwłaszcza gdy nie ma nas wszystkich przy tobie. Potem zapełnia się to samoistnie.
– Fajnie, ale nie możecie być przecież przy mnie non stop! – Trójca spojrzała po sobie, na co prychnęła sfrustrowana. – Ej, mówię poważnie! Jesteście szychami w boskim świecie.
Każdy uśmiechnął się na swój sposób, a ona uniosła oczy ku górze. Wymamrotała coś o pompowaniu ego nieznośnych facetów. Cóż, nie mieli po co zaprzeczać.
– Zrobimy wszystko, żebyś nie poczuła się bardziej zagrożona niż już jesteś – powiedział Michael i z cieniem zakłopotania podrapał się po potylicy. – Brzmi to ponuro, ale będziemy to często powtarzać, bo naprawdę chcemy zrobić dla ciebie wszystko.
Wszystko.
Kobieta odetchnęła powoli i wsparła dłonie o swoje uda. Dopiero po chwili namysłu wstała, ze zdecydowaniem patrząc kolejno w twarz Trójcy.
– Potrzebuję spotkać się z wami na wspólnym gruncie, okej? – poprosiła. – Żadnych ekstremalnych ustępstw żadnej ze stron.
Praktycznie na nich fuknęła, kiedy jak jeden mąż zrobili niezdecydowaną minę.
– Czasem nie będzie wyjścia – wyjaśnił jej cicho Lucyfer.
– Oczywiście! W żadnym... ludzko–anielsko–szatańskim przymierzu wszystko nie może pójść gładko – zapewniła, na sekundę uciekając od nich wzrokiem. – Nie chcę jednak być pod kloszem. – Uniosła prędko dłonie i zamilkli jak na komendę. – Słuchajcie, co mi to da? – zapytała z całą rozpaczliwą bezradnością, którą czuła. – Tylko szybciej postradam zmysły. Gdzie dokładnie mnie umieścicie, żeby ten potwór – uderzyła się w pierś, dla podkreślenia słów – nikogo nie skrzywdził?
Znaleźli się blisko niej w mgnieniu oka. Każdy pragnął zapewnić, że to nie ona była potworem, jeśli w ogóle można zestawiać to słowo z Anaherą... Tylko że kobieta na integralnym poziomie była związana z Kluczem i czuła za nią odpowiedzialność.
– Odnajdziemy takie miejsce, które da ci ukojenie i bezpieczeństwo na każdej płaszczyźnie – Michael gotów był jej to obiecać, ale nie wyglądał też na przekonanego.
– Słuchajcie, ja się naprawdę boję – przyznała drżącym głosem. – Od tak dawna staram się trzymać w ryzach, żeby nic mi się nie wymsknęło przy innych, ale wam to powiem: po prostu się boję. Żaden pocieszycielski frazes tego nie naprawi. Wszystko wywróciło mi się do góry nogami i tylko sama wiara – przycisnęła dłoń do piersi, tam, gdzie wcześniej pokutnie uderzała – tylko ona pozwala mi trwać. I wy.
Chociaż wszyscy otaczali ją ciasnym szykiem, to Gabriel ujął jej twarz w swoje dłonie. Serce Anahery zadrżało na widok jego oczu – mogłaby przysiąc, że dojrzała tam odpryski gwiazd, tak często widziane w spojrzeniu Lucyfera.
– Jesteśmy tutaj, Anahero – zapewnił miękkim, szczerym głosem. A także bardzo delikatnym i zdradzającym niepewność. – Pozwól nam przejąć choć część twojego niepokoju.
Mina kobiety powoli zmieniała się, otwierała. Pokiwała głową, a wówczas z niewielkim uśmiechem zadowolenia ucałował czoło i przytulił kobietę do piersi.
Dłoń Lucyfera w wolnym rytmie gładziła włosy i ramę Any.
– Co działo się w pałacu Ashmodaia? – minęła cała wieczność nim Lu się odezwał.
Z piersi Michaela wyrwało się zmęczone przekleństwo, przez co wszyscy na niego spojrzeli.
– Czy potrzebujemy jeszcze wina? – zapytała Anahera ze zmartwieniem.
– Obawiam się, że musimy się na razie wstrzymać z takimi nocami, nieważne jak bardzo mi się podobają. – Od razu uśmiechnęli się do siebie.
Gabriel jeszcze raz ucałował czoło kobiety i pociągnął ich w stronę kanap i leżanek. Rozsiadali się wygodnie na miękkich poduchach, a Michael z zafrasowaniem opowiedział o pewnej niezwykłej dziewczynie oraz snach, które nie powinny mieć miejsca.
– To strasznie romantyczne – głos Anahery był wzruszony, mruganiem odganiała łzy. Czubek jej nosa był mocno zaczerwieniony. Zdezorientowany Gabriel podsunął kobiecie lnianą chustkę.
– Romantyzm to jedno, kłopoty drugie – westchnął Michael, aż dało się usłyszeć odległe echo metalu uderzanego o metal.
– Co zrobisz z tym zakonem? – zapytał ponuro Lucyfer. Siedział rozwalony, jak na króla przystało, i w zamyśleniu przesuwał palcem po górnej wardze. – I jakim cudem taki fanatyzm ci umknął?
Trójca zerknęła na Anaherę, która spiorunowała ich niezadowolonym spojrzeniem.
– Jakiś cud się znajdzie – chrząknął niepewnie Mika'il. – Udało mi się oddelegować rozwiązanie Urielowi. Zajmie się siostrami i współbraćmi pozostałych.
Lucyfer kręcił głową – nie tyle rozsierdzony, co kompletnie zdumiony.
– Nie wiem, czego oczekiwałem po tym wezwaniu – przyznał. – Ale ta sprawa po prostu jest...
– Dlaczego było w nich aż tyle nienawiści? – zapytała Anahera. Bawiła się chusteczką i skakała wzrokiem między Trójcą. – Wiem, że istnieje wiele ekstremistycznych, radykalnych odłamów wiary, ale to... – Zadrżała na całym ciele i posmutniała. – Cieszę się, że dorastałam w cieple akceptacji. Nie wyobrażam sobie nienawidzić kogokolwiek aż tak głęboko.
– Ludzie od zawsze mieli podążać milionami ścieżek wytyczonymi przez los – ostrożnie wyznał Gabriel. – Każda w pewien sposób indywidualna, ale w poglądzie całości zazębiająca się. Nie wiem, jak wyglądałby świat, gdyby nie było potrzeby powstania takiego odłamu.
– Ale ta potrzeba to czyste okrucieństwo! – Gniewnie potrząsnęła głową, patrząc na niego, jakby mógł to własnoręcznie w tej sekundzie zmienić. Gabriel chciałby zmienić dla niej wszystko, lecz na tak niewiele mu pozwolono. Anahera gwałtownie przymknęła oczy i przeżegnała się. – Wiem, że nawet tak nie powinnam myśleć, ale czasem to poczucie krzywdy i niesprawiedliwości jest nie do uciszenia.
– Wiara już tak ma – zapewnił ją spokojnie Michael. – Wiara przychodzi i odchodzi, jest i nigdy nie będzie istnieć. Szanujemy każdą jej wersję, nawet jeśli się z nią nie zgadzamy, ale nie naszą rolą jest osądzać.
– Mam nadzieję, że wszystko się ułoży tamtej dwójce – westchnęła, krzyżując nogi. – To najfajniejsza historia miłosna, jaką kiedykolwiek usłyszałam.
– Poczekaj, aż rozwinie się nasza. – Lucyfer uśmiechnął się promiennie do kobiety, której barwa twarzy mogła równać się z szatą biskupa.
– Zaprzestań, bo zaraz rozpalimy nią Kuźnię – wymamrotał pod nosem Gabriel.
Anahera i tak go usłyszała, rzucając w niego poduszką.
– Potworni jesteście – jęknęła. – Słowa grand-mère to było przekomarzanie, nie wizja przyszłości.
– Skoro tak ci jest łatwiej – rzucił drażniącym tonem Lu i roześmiał się, gdy zaczęła szukać czegoś innego do zmiecenia go z Nieba. – Już dobrze, moje światełko, już nie będę. Powiedz lepiej, jak się czujesz?
To pytanie wyraźnie pozbawiło ją werwy.
– Oszołomiona, to chyba najlepszy stan. – Wzruszyła ramionami, nagle uciekając od nich wzrokiem. – Może jutro będzie lepiej?
Nie mogli ani o tym zapewnić, ani zaprzeczyć by jeszcze trochę skopać morale. W dość wymownym, choć pozostawiającym złudną nadzieje milczeniu, skupili na niej wzrok. Kobieta i tak odpłynęła ku swoim myślom i żaden nie chciał przeszkadzać w tej cichej kontemplacji.
Patrzyli na nią, każdy z równą dozą rodzącego się uczucia oraz zafrasowania. Widzieli niewielkie cienie, jakie kreśliły się pod oczami. Tik w dłoni powrócił, rozmasowywała go bezwiednie.
Jednocześnie podskoczyli zaskoczeni, że dali się tak podejść, gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi, oddzielających prywatne skrzydło z korytarzem.
– To tylko ja, nie wchodzę! – zawołał Paepar. – Jesteśmy z Siche.
– Co się dzieje? – zapytał zaalarmowany Mika'il. Spojrzenie Any przeskoczyło z Archanioła na drzwi i po prostu zasłoniła sobie oczy. Michael ścisnął lekko ramię kobietę nim podniósł się, żeby stanąć tuż przed nią.
– Wejdźcie – zaproponował Lu. Przyzwał czarny, jedwabny szal oraz okulary przeciwsłoneczne. Wzruszył ramionami na minę Gabriela.
Przez kilka chwil, gdy Lucyfer szeptał uspokajająco do Anahery, by pozwoliła inaczej zakryć sobie oczy, za drzwiami również panowało maleńkie poruszenie. Aniołowie naradzali się po cichu, rozdarci między sugestią wyższego rangą oraz zdrowym rozsądkiem.
W końcu, gdy Lu zawiązał kokardę z szarfy i Ana poprosiła o wsuwki, którymi dodatkowo przytrzyma się je w miejscu, drzwi nieśmiało się otworzyły. Gabriel wraz z Aną przypinali materiał, a Lucyfer wsunął okulary.
– I jak?
– Nic nie widzę, a do tego pewnie głupio wyglądam. Czyli idealnie. – Posłała im uśmiech równie drżący co jej głos. – Boję się jednak testować to na nich.
– Oni też, ale i tak tu wchodzą, prawda? – Gabriel uspokajająco ucałował szczyt barku Anahery.
Michael z cieniem bólu oraz współczucia patrzył na nią ponad ramieniem. Siedziała ze sztywno wyprostowanymi plecami, głowę miała uniesioną i praktycznie pół twarzy zasłonięte przez jedwab oraz okulary. Zrobił krok w bok, mierząc się wzrokiem z podchodzącymi aniołami.
Mimo wszystko nie zawahali się na nią spojrzeć.
– Nasze uszanowania, pani – przemówił Paepar. Mówił spokojnym, wręcz kojącym głosem, chociaż Mika'il zauważył, jak mocno drżały mu dłonie. Świadomy tego splótł je za plecami.
– Nazywam się Siche – dopowiedział swoim dźwięcznym barytonem drugi anioł. Ich głosy nie mogły bardziej się różnić, więc Ana będzie w stanie ich rozróżnić. – A to Paepar.
– Możesz mi mówić Pepper. – Blade oczy przerażały ludzi, teraz mimowolnie ciepło i więcej złota zalały jego tęczówki. Cokolwiek wyczuwał w Anie, nawet nie mogąc go zobaczyć nie chciał, by się bała.
– Hm, cześć – rzuciła, machając dłonią w zaskakująco dobrym kierunku. – Czy u was wszystko dobrze?
Zastępcy wymienili między sobą spojrzenia, ale Michael zachęcił ich gestem.
– Chodzi o posiadłość Herafiela – wyjaśnił Paepar. – Podczas dzisiejszego patrolu wyczułem tam coś dziwnego... Ładunki wybuchowe.
– W Niebie? – Zaskoczony Lucyfer wyprostował się w miejscu, całe jego ciało wyraźnie się napięło. – Ludzkie, zmodyfikowane?
– Tak. – Mina Siche była wręcz nieprzyjemnie ponura. – Nie wiemy, kto je podłożył, robota była bardzo staranna i nie pozostał nawet ślad zapachu żyjącej istoty. Szybko rozbroiliśmy wszystkie. W Palatium nie znaleźliśmy nic podejrzanego.
– Jak to w ogóle możliwe? – strapiła się Ana. – Bomby w Niebie brzmi jak powieść sci–fi!
Gabriel wspierająco ścisnął dłoń kobiety.
– Wbrew pozorom Niebo jest taką samą przestrzenią jak Piekło czy Ziemia. Tak, rządzi się innymi prawami... ale to wciąż przestrzeń, którą można naruszyć i zniszczyć.
Dosłownie poczuli na własnej skórze dreszcz, jaki wstrząsnął ciałem kobiety. Lucyfer objął ją ramieniem w pasie, przyglądając się ustom, które zacisnęła w wąską kreskę. Musiała jednak potrzebować to sobie przetrawić, bo nie zapytała o nic więcej.
– Żeby nie dopuścić do powtórki i powstrzymać, albo przegonić ktokolwiek to próbował zrobić teraz na straży stoi siedmioro naszych aniołów – dodał spiesznie Pepper.
– Macie złe przeczucia. – Lucyfer czujnym spojrzeniem zlustrował obu.
– Dlatego przybyliśmy – przytaknął Siche. Nabrał głęboko powietrza i powiedział: – Palatium nie było obserwowane przez nikogo, ale mogło sprawiać tylko takie wrażenie. Sprawdziliśmy herafielowe anioły, wciąż są rozpierzchnięci po innych legionach lub wędrują po Ziemi.
– Nikogo na siłę nie mogliśmy o nic oskarżyć – dodał Pepper. – Ładunki odkryliśmy niedługo przed waszym przybyciem tutaj.
W oczach Lucyfera rozbłysnął namysł, a Ana obróciła ku niemu głowę, jakby to zauważyła.
– Myślisz, że dzisiejsze wydarzenia spowodowały podłożenie tych ładunków?
– Albo była to zmyłka – warknął gniewnie Gabriel. Ana położyła mu dłoń na kolanie. Odprężył się tylko połowicznie. – Mogli was wykorzystać, narazili na niebezpieczeństwo, żeby pozbyć się czegoś, co Herafiel ukrył.
Napięcie trzeszczało w pomieszczeniu, Michael zmienił się w statuę lodową, tak zły był na te rewelacje. Dawno pogodził się ze stratą przyjaciela, ale teraz uderzało to w niego z podwójną mocą: Najwyższy naprawdę coś mu przekazał. Powierzył wiedzę, jaką może później miał przekazać Mika'ilowi. Archanioł nie wątpił, że jakikolwiek powód miał Herafiel, sprzeniewierzył się celowo... Dlaczego jednak pokładał w nim aż taką wiarę, że poradzi sobie bez jego porady?
– Idziemy tam – stanowczy głos Any zaskoczył wszystkich. Poderwała się na równe nogi, a za nią Lu i Jibril, upewniający się, że się nie zatoczy. – Wiem, co zaraz powiecie, ale mam rację: nie wiadomo kto czai się na posiadłość waszego przyjaciela, potrzebne są wszystkie ręce na pokładzie, nie można mieć pewności czy ktoś po mnie tutaj nie przyjdzie, bo ktoś coś musi wiedzieć. Zatem idziemy wszyscy.
– Konkretna jest – szepnął Siche z maleńkim uśmieszkiem.
– Poczekamy w holu – zapewnił Pepper, z werwą łapiąc go za łokieć.
Zniknęli w kilka sekund, a w pomieszczeniu wisiało już tylko echo stukania ich butów. Anahera westchnęła, jakby przygotowała się na batalię.
– Wiecie przecież, że mam rację...
– Tak – zgodził się Lucyfer i roześmiał się cicho, na jej zaskoczone tak?! – To podejrzana sprawa i wolę mieć cię blisko, ale też i osłaniać nasze metalowe gołąbki.
Cała postawa Anahery wyraźnie zmiękła.
– To dobrze – obróciła głowę w stronę Lu, który cmoknął ją z radością w oczach. – Chcę coś do dźgania. Obiecuję dźgać nieprzyjaciół.
Nie oponowali, co wydało jej się podejrzane.
Zrozumiała, gdy chcieli na nią wepchnąć ochraniacze, zbroję, przytroczyć do ramienia tarczę, strategicznie rozmieścić siedem pochew na noże i granat ze święconą wodą. Lucyfer opisał to wszystko z cieniem wstydu w głosie, kiedy nie spodobała jej się ilość szczęków, mamrotania i próby logistycznego ułożenia kolejności.
– Jeden nóż i granat – warknęła, dumna ze swojego opanowania. Na chwilę zamarli, więc westchnąwszy dodała: – pięknie proszę. Jeśli wsadzicie na mnie to wszystko to się nie uniosę. Ani nie ucieknę w przypadku niebezpieczeństwa.
Świętując w duchu zwycięstwo, pozwoliła im przytroczyć do bioder pas z pochwą na nóż i skrytką na granat. Podczas drogi na dół obiecała siedem razy, że nie będzie próbowała poznać znaczenia słowa heroizm i zawsze będzie trzymała któregoś za rękę. Palce Lucyfera mocno splecione były z dłonią Any – kompletnie nie wyczuwała cienia szansy na zerwanie uścisku.
Paepar i Siche od razu skinęli im głowami i przenieśli się pod Palatium Herafiela.
Praktycznie deptali po piętach swoich zastępców. Nad głowami Archaniołów pojawiły się opalizujące obręcze, potęgując ich zmysły.
– Chłopcy? – leniwy ton głosu Lu sprawił, że Ana próbowała na niego spojrzeć.
Archaniołowie też to czuli – napięcie aniołów i dziwną atmosferę.
– Nie ma czujki – powiedział cicho Pepper. Oczy świeciły mu bielą, gdy wzrokiem skanował otoczenie. – Chociaż jeden powinien być blisko.
– Jest, ale nie w takim stanie, jaki byście chcieli – usłyszeli ponury głos Mika'ila kilka kroków od nich. Gabriel podejrzewał, że samo patrzenie na czarną fasadę Palatium będzie bolesne, ale przyjaciel po prostu od razu złapał trop. Kucał przy rosnących dziko passiflorach, wielkich jak sam archanioł.
Stanęli za nimi, gdy rozgarniał na bok wijące się pędy i dźwięczące cichutko kwiaty.
– Ktoś próbował je nią nakarmić – warknął zły. Męczennice niebiańskie to skomplikowane rośliny, które pochłaniały na swojej drodze wszystko, jeśli dało się im taki impuls. Herafiel świetnie porozumiewał się z tymi kwiatami, to właśnie on odkrył, że można w Archaniołach i Arcydemonach wywoływać stan upojenia przy ich pomocy.
Teraz żywiły się zwłokami anielicy jakby była nawozem.
– Kurwa, to Masilia – zły głos Paepara poniósł się po dolinie. – Odrąbali jej głowę! Wybacz pani...
Ana machnęła dłonią – póki nie widziała i nie mogła zapamiętać, było okej. Bardziej przejmowała się ich stratą.
– Gdzie pozostali? – zapytał Lu, wyciągając z pochwy miecz.
Siche dzierżył w dłoniach płonący łuk, strzałę miał już gotową do lotu. Skradał się w stronę wejścia do Palatium. Jibril pokazał gestem, by Lu trzymał się dalej, gdy razem z Michaelem ruszyli w ślad za aniołem.
Rozglądali się uważnie, nasłuchiwali czegokolwiek podejrzanego, ale okolica była równie martwa, co anielica w krzakach. Lucyfer ponuro pokręcił głową, gdy Mika'il na niego zerknął.
– Obawiam się, że pozostali też są martwi... albo uciekli pod przymusem. – Twarz Upadłego skrzywiła się ponuro. – W promieniu wielu kilometrów nie ma niczego żywego.
– Czuję więcej metalu – przyznał Paepar. – Rozlana krew?
Aureola nad głową Jibrila rozświetliła się jeszcze mocniej, gdy myślami badał Palatium. Czuł, że Siche łączy się z jego mocą, pokrywając dokładniej cały obszar ziemi Herafiela.
– Może. W domu nic nie ma – powiedział Gabriel i był zdezorientowany.
Maleńkie tyknięcie.
Tik, tyk, tik.
Tak, w domu nic nie było.
Jakimś cudem dostali się pod powierzchnię Nieba, rozmieszczając tam piekielny ogień, zmodyfikowane ładunki wybuchowe i miliony ostrych odłamków broni.
Tylko Bóg ich obronił, zsyłając Gabrielowi wizję na sekundy przed eksplozją, która zmiotła z powierzchni Elizjum posiadłość Herafiela, zabierając ze sobą wszelkie wspomnienie o tym, że sprzeniewierzony Archanioł żył niegdyś w tym miejscu.
*****
Chyba Was trochę przeładowałam akcją. Cóż... nie będzie spokojniej.
Ups 😂❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro