Rozdział 20. Czyste pragnienie
Trójca też to czuła – to oraz cień strachu i zdezorientowania. W ogóle nie myśleli, gdy byli z Anaherą. Na szalę rzucili wszystko, co możliwe i co niebezpieczne. Dali jej całych siebie, rozpalając ogień pod wiecznym pragnieniem.
Tyle razy, ile dopuścili się obrazoburstwa i sprzeniewierzenia... Nie wiedzieli, dlaczego wciąż żyli, żaden z nich nie powinien dotrwać do końca snu, a co dopiero obudzenia się w realnym świecie.
Nie chodziło tylko o wzywania imienia na daremne, nie chodziło tylko o to, że raczej nie powinni kochać się w czwórkę – ich pragnienia, ich uczucia, to jak przyciągali do siebie kosmos, a czego przenigdy nie powinni robić...
– Czemu mnie to nie dziwi? – zapytał ciężkim tonem Lucyfer. Przesuwał dłonią po ustach i patrzył niedowierzająco w słodko i jakże niewinnie śpiącą Anaherę.
– Wszechświat mi świadkiem, nie mam siły na zdziwienie – sapnął cicho Gabriel. – Koniec ze spaniem przy tobie, skoro to ma się tak kończyć.
– Nie jestem źródłem całego zła na świecie! – obruszył się z przekornym błyskiem w oku.
– Ale dobra jak najbardziej. – Michael wywrócił oczami. – A my mamy obowiązki.
Lucyfer dramatycznie rzucił się na poduszki.
– Też mi coś – wymamrotał. Zaczął gładzić czule plecy Anahery. – W snach takich jak ten... Można czuć się odciętym od realnego świata, ale nigdy w takim stopniu. Miałem wrażenie, że nie słyszę próśb i potrzeb moich demonów.
Archaniołowie przytaknęli zgodnie. Gabriel podniósł się, żeby opatulić stopy Anahery kocem, ponieważ zaczęły robić się zimne.
– Już wcześniej zwróciliśmy na to uwagę, ale teraz? – Zafrasowany pokręcił głową. – Obawiam się co to może znaczyć z jednego względu: co nas ominie?
– Koniec świata na pewno nie – prychnął Lucyfer. Obaj posłali mu znaczące spojrzenia. Wokół palca okręcił sobie lok włosów Anahery. – Nie mamy wpływu na te zmiany.
– Chciałbym wiedzieć, dlaczego tak często widzimy Metatrona na przechadzkach między Palatiami – mruknął ściszonym tonem Michael.
– Do tego ciężej jest się sprzeniewierzyć...
– Jeśli w ogóle – wtrącił Lu z zafrasowaną miną.
– Tak – przytaknął Gabriel. – A jeśli to jest tylko kropla w morzu zmian? Nie mówiąc już o niej.
Trójca spojrzała na Anę, której tylko miarowy oddech zdradzał, że wciąż żyła.
– Jeśli On zechce coś ogłosić: lepiej szybciej, bo z nerwów zmienię się w statuę michaelową.
– Chciałbyś – sarknął rzeczony i szturchnął Lu w ramię. Uśmiechnęli się do siebie, ale Mika'il skrzywił twarz. – Coś jest nie tak.
– Nie każ nam spisywać listy – wymamrotał pod nosem Gabriel.
Dali mu jednak wsłuchać się w siebie – wyglądał jakby sam nie do końca wiedział, co go niepokoiło. Przymknął powieki i odchylił głowę, smakując powietrze i energię, która do niego spływała.
– Echo modlitwy, ale to bardziej już szept. – Twarz zmieniła mu się w surową, skupioną maskę. – Przedziwne.
– Ostatnio czytałem fascynujący manuskrypt o inkantacji nad świecami, która pomaga wejrzeć w głąb czyjegoś umysłu – Lucyfer szepnął konspiracyjnie do Gabriela, który starał się nie parsknąć śmiechem.
Michael spojrzał na nich zdegustowany.
– Dziwię się, bo sygnał zaczął się na ziemi, a teraz pochodzi z piekła – odparł sztywno i znacząco spojrzał na Lucyfera. – Z pałacu twojego inkubowego władcy.
Brwi Lu nie mogły poszybować szybciej ku górze.
– Mój nikczemny Ashmodai dość rzadko się modli, chyba że do mnie.
– Bo to nie on, a jakiś człowiek. Ludzka kobieta. – Trójca od razu spojrzała na Anaherę. – Prośba o ratunek, ale nie dla siebie. Dla demona.
Gabriel miał wrażenie, że całkiem po człowieczemu zaraz dostanie migreny.
– Lepiej leć to sprawdzić. Cokolwiek się wydarzyło, lepiej przybyć poniewczasie – mruknął ponuru. – Bądź ostrożny i daj znać tak szybko, jak tylko możesz.
Michael z pomrukiem zgody pochylił się, by pocałować tył głowy Anahery. Zniknął z arktycznym podmuchem i odległym, metalicznym szczękiem skrzydeł. Gabriel przyciągnął kolana bliżej piersi, z dziwną bezradnością opierając na nich przedramiona.
– Ależ ambaras – mruknął, wywołując przy tym krzywy uśmiech Lucyfera. Upadły zamruczał w zgodzie i przymknął na kilka chwil powieki. Czuł, że Archanioł robił to samo. Starali się wsłuchać w sfery, skupić na swoich powinnościach i chociaż z rzeczywistością było coś nie tak, ciężko było wskazać na jeden punkt zmiany.
– W pierwszej kolejności dobro Anahery – powiedział cicho Lu. Tak cicho, że nawet wiatr nie mógłby poderwać jego słów dalej. – Później cały świat.
Chociaż wywołało to w nim wyrzuty sumienia, Gabriel nawet nie musiał się zastanowić, by poprzeć to stanowisko.
– Nigdy nie chciałem przekroczyć tej granicy – wyznał po kilku minutach kontemplacyjnej ciszy. – Jak naiwny sądziłem, że uda się mi być... profesjonalistą.
Lucyfer za bardzo mu współczuł, żeby parsknąć na to podejście. Mimo wszystko rozumiał naturę Gabriela i mocno go kochał. Ścisnął jego bark, ściągając na siebie uwagę.
– Boisz się, wiem i to rozumiem – zapewnił go ciepło. – Ale jakoś to będzie. Nie przetrwaliśmy tylu katastrof, by tak po prostu załamać ręce.
Przez sekundę walczył ze sobą, Lu od razu to zobaczył. Wyłamywał palce i w końcu zwrócił spojrzenie ku Anaherze.
– Chyba nie będzie jak, skoro będziemy mieć ręce pełne niej. – Lu uśmiechnął się do Archanioła w odpowiedzi na jego słowa. – Dobra, nie zmieniaj się w supernową, Gwiazdo Zaranna.
Lu wydał z siebie cichy dźwięk rozczulenia.
– Napawasz mnie dumą, różyczko.
Gabriel posłał mu znaczące spojrzenie. Prychnęli obaj i na raz zasłonili usta, jakby byli ledwo anielskimi podlotkami. Spojrzeli zaniepokojeni na Anaherę, ale kobieta nie poruszyła nawet małym włoskiem na brwi.
– Wykończyliśmy ją – mruknął Gabriel, nie dało się ukryć, że pełny pysznej dumy.
– Jestem ciekaw... – Lucyfer urwał, przyglądając się jej twarzy, skrytej połowicznie za kurtyną włosów. – Jak myślisz, czy będzie nam łatwiej odeprzeć pokusę Głębin?
– Dobre pytanie. – Archanioł przytaknął i podniósł się powoli z łoża. – Tobie szło najlepiej, ale może dla niej będzie teraz prościej, gdy poznała... nas.
W oczach Lu błysnęła szelmowska iskra.
– Chyba będziemy musieli zadbać o to, by nigdy nie zapomniała, jak smakujemy. – Złapał poduszkę tuż przed swoją twarzą. – Daj spokój, myślisz o tym samym.
Policzki Jibrila opalizowały złotem, więc tak, nie dało się ukryć w jakim kierunku podążyły jego myśli.
– Pilnuj jej, Lu – poprosił, chociaż wiedział, że nie musiał nawet szepnąć o tym. – Sprawdzę, czy Niebo stoi jeszcze na swoim miejscu. Spotkamy się w świetle.
– Leć bezpiecznie w ciemności – pożegnał się ciepło i w pełni skupił się na Anaherze. Na słuchaniu jej bijącego serca, na lekkim rytmie oddechu. Nim mógł się obejrzeć albo chociaż pomyśleć o tym, jak przyjąć dziś piekielnych petentów, minęły spokojne godziny i organizm kobiety zbudził się do nowego dnia.
Drgnął zaskoczony, gdy wydała z siebie niezidentyfikowany jęk. Rozciągnęła się na całą długość, wyginając swoje wspaniałe ciało z niewielkim trzaskiem.
– Wypoczęta? – uśmiechnął się czule, kiedy odgarnęła do tyłu włosy z twarzy.
– Który mamy rok? – jęknęła.
– Ziemski dalej ten sam, całego wszechświata zaś... – szturchnęła go palcem, po czym wtuliła się w jego tors. Lucyfer zamruczał z radości, przyciskając usta do czubka jej głowy. – Dzień dobry, moje światełko.
Nagła fala zadowolenia, jaką od niej odebrał, uderzyła mu wprost do głowy.
– Dzień dobry, diabliku. – Pisnęła, gdy ścisnął jej pośladek.
– Koniec tego, już nigdy nie spotkasz się z tymi metalowymi gołębiami.
Zaczęła chichotać, a Lucyfer obrócił ich tak, że teraz leżała na plecach z nim idealnie zawieszonym na górze.
– Cieszę się, że pamiętam – wyznała szeptem. – Inaczej w mojej piersi ziałaby wyrwa.
Lu drgnął i z zaniepokojeniem spojrzał na jej klatkę piersiową, na szczęście pełną pięknego, żywego ciała. Przełykając instynktowną reakcję pochylił się, żeby ją pocałować. Tak dokładnie i długo, jak tylko miała siłę.
– Jeszcze jeden? – zapytał szeptem, a dłoń przesunął z policzka, na szyję i w dół, słodkie, rozkoszne w dół.
Przytaknęła bez tchu, jęcząc cichutko jego imię. Poły koszuli nocnej, o wiele grzeczniejszej niż ta ze snu, uniosły się posłusznie. Jego chciwa dłoń zakryła ciepłą, wilgotną cipkę. Anahera syknęła, oczy miała ogromne.
– Obolała? – zapytał zaniepokojony.
– Nie powinnam! – sapnęła, jakby zła na siebie. Pocałował kącik jej ust z krzywym, pełnym samozadowolenia uśmieszkiem.
– Wyrzucałbym sobie, gdyby było inaczej. – Pocałował drugi kącik ust i przesunął czule po nim wargami. – Twoje ciało odebrało wszystko to, co mu daliśmy, Anahero. Tak, jak powinno być, gdy jesteś z samym Królem.
– Czyli jednak przepełnia cię pycha.
Wygiął leniwie brew i przygryzł dolna wargę Anahery, jednocześnie zataczając mocniejsze koło wokół jej łechtaczki.
– Warto być dumnym ze swoich przymiotów – stwierdził, prowadząc ją ruch za delikatnym, kolistym ruchem ku spełnieniu. Scałował z ust kobiety orgazm, sycąc się nim tak mocno, jak swoim własnym. – A teraz śniadanie, prawda?
– Aha. Jak najbardziej – sapnęła ciężko, chociaż po jej minie zorientował się, że nie wiedziała o co pytał.
Naprawdę starał się nie uśmiechać z zadowoleniem, gdy po dwudziestu minutach drzemki ocknęła się ponownie – głodna jak wszyscy jego diabli. Zachęcił, by szybko się ogarnęła i ku jej zaskoczeniu zabrał ją na Ziemię.
Toskania zawsze była przepiękna, a odwiedzona wraz z nią nabierała podwójnie silnego czaru.
Anahera rozglądała się wokół z równym szokiem co zafascynowaniem. Nie mogli wiecznie trzymać się Quebecku i okolic. Oczy miała szeroko rozwarte, a czysta radość kreśliła miękkie linie na jej twarzy. Patrzyła na zielone, równe pola winorośli i oddychała coraz wolniej, spokojniej.
Spojrzała na niego z taką życzliwą radością, że zamarł w miejscu.
– Dobrze ci idzie to uwodzenie – rzuciła trochę ściśniętym głosem, jednak przepełnionym przekorą, którą uwielbiał.
Lucyfer pochylił nieznacznie głowę.
– Oto chodzi – odparł ze skromnością w tonie. Szturchnęła go łokciem, przechodząc tuż obok.
Zrobił więc jedną rzecz, o której nie mógł przestać myśleć.
Złapał dłoń Anahery, splótł ich palce razem i poprowadził ze wzniesienia w dół kamienistej ścieżki. Swoimi diabelskimi przywilejami nie szastał zbyt często – manipulowanie umysłem ludzi, chociaż dla niego łatwe jak kolejny krok, nie należało do czynności ulubionej. Z ledwo wyczuwalnymi wyrzutami sumienia namówił właściciela, by zorganizował dla nich śniadanie. Oczywiście nagrodzi go... czym tam ludzie najbardziej lubili. W porządku, właściciel miał w marzeniach maserati, ale posłuchał jego żony i po prostu spłacił im jeden kredyt.
Biały obrus stołu skrzył się w słońcu, jakby wykrochmalili go w diamentach. Anahera coś mruknęła pod nosem, ale nie wychwycił jej słów. Spojrzeniem przeskakiwała pomiędzy wystawną zastawą, dwojgiem krzeseł a kelnerem, kręcącym się gdzieś na obrzeżach prywatnej altany.
Nim Lucyfer usiadł nalał Anaherze kawy i upewnił się, że miała wszystko, czego potrzebowała.
– Dziękuję – odparła zduszonym tonem. Zmarszczył brwi, ponieważ ten ton nie świadczył o wdzięczności za dawkę kofeiny. – Naprawdę, to co dla mnie robicie...
Jako że mógł, to zrobił czego pragnął.
Ana pisnęła zaskoczona, gdy w kilka sekund znalazła się na jego kolanach. Lucyfer dostosował krzesło tak, by było większe, znacznie wygodniejsze – kobieta miała przerzucone nogi przez oparcie i obejmowała go ramieniem za kark.
Idealnie.
– Moje światełko, to najmniejsza rzecz, którą mogę dla ciebie zrobić – zapewnił. Ciało kobiety tak dobrze leżało na jego niegodziwych mięśniach, że nawet nie przejmował się wzwodem, którego dostał od jej ciężaru na udach. – To piękny gest, dla mnie to nic. Wiesz, dlaczego? – Leciutko uniosła uczy ku górze, jakby namyślając się, który powód podać pierwszy. Wyprzedzając tę złośnicę dodał: – Ponieważ wszystko, co zrobię dla ciebie ja czy moi towarzysze będzie niewystarczające. Jak to ludzie mówią: spoiler alert, chcemy zrobić dla ciebie wszystko.
Westchnęła tak rozdzierająco, że mógłby się przestraszyć, że coś jej się stało. Na szczęście podążyło za tym dramatyczne wsparcie czoła o jego szyję i trzęsące się od tłumionego śmiechu ciało. Nie żeby lepiej mu było ze świadomością, że ludzka kobieta z niego kpi, ale jakoś to przełknie.
– Boże, jesteś naprawdę w tym dobry – westchnęła i chociaż drgnął odruchowo, nie poczuł niczego złego.
Spiętym głosem zachęcił ją do jedzenia. Wyczuła, że coś było nie tak, ale nie drążyła mu dziury w brzuchu. Przyjrzała się za to tak uważnie, że niemal zaczął się wiercić jak nieopierzone diablisko. Ze zmarszczonymi brwiami prędko pocałowała kącik jego ust i sięgnęła po swoją kawę.
Lucyfer złapał biodro kobiety, chociaż wiedział, że nie zsunie mu się na podłogę.
Zerkała na niego co jakiś czas, ale skupiła się na rogalikach, owocach i słodkim, lekkim winie. Już miał jej wyjaśnić, co się działo i czemu tak zareagował, ale ktoś go zawołał.
Odruchowo obrócili się oboje.
– Co tutaj robisz, Lu... – Anioł urwał, ponieważ jego spojrzenie skrzyżowało się z Anaherą. Światłoskrzydły zakrztusił się wpierw śliną, a później pianą, która zaczęła wydobywać się z jego ust.
Nieodwracalnie oszalała istota w jednej sekundzie rzuciła się w ich kierunku. W aniele zmieniło się wszystko – nagle przekształcił się w pędzącą na nich, bezładną masę wściekłości.
Lu odepchnął stolik, umieścił za sobą zamarłą z przerażenia oraz szoku Anę, a fotel kopnął w stronę biegnącego. Mebel na kilka sekund przystopował anioła, ale nim Lucyfer mógł pomyśleć, w ich kierunku wyskoczył znikąd płomień czerwonego ognia. Z przekleństwem pociągnął Anaherę na ziemię.
Nie mogła oderwać wzroku od twarzy anioła – z pięknej zmieniła się w smutnie szkaradną, wykrzywioną czymś potwornie nieczułym. Upadły wiedział, że przeniesienie kobiety do Piekła może zająć cenne sekundy, podczas których to zwykły ziemianin będzie narażony na śmierć.
– Lu, możemy mu jakoś pomóc? – zapytała drżącym głosem. Ściskała jego biceps tak rozpaczliwie, jakby dotykała jego serca.
– Nie wiem – przyznał szczerze.
Nagle pomyślał o przenikającej się mocy Trójcy. Z zaskakującą łatwością poderwał ze wszechświata barierę ochronną, którą roztoczył wokół anioła. Ten uderzał w nią raz za razem, niepomny na to, że mógł wyrządzić sobie krzywdę.
– Czy to przeze mnie? – upewniła się smutno.
– Tak.
– Kurwa – wymamrotała i odwróciła wzrok, a potem stanęła do niego plecami. – Najpierw tamten demon po prostu zniknął, teraz ten anioł został opętany...
Lu przyciągnął ku sobie anioła, a wszystkim ludziom zwabionym hałasem wmówił, że potrzebują człowieczych plotek nad filiżaneczką espresso.
– Należy do Serafinów – wyjaśnił jej. – Bardzo temperamentni, waleczni i dzielni.
– Nieodporni na małpi rozum – wymamrotała. Kątem oka Lucyfer zauważył, że mrugała pospiesznie, jakby odganiając łzy. – Grand-mère mówiła, że wywodzimy się od nich.
Coś zakuło w piersi Lu. Ten serafin zjawił się tutaj czystym przypadkiem, ale przeczuwał tok rozumowania kobiety: czuła szczęście, nie myślała o troskach czy żałobie, chociaż nie powinna tak łatwo się zapominać.
– Och, moja ty smutna istoto. – Przygarnął ją do szybkiego uścisku. – Nie masz na to wpływu, nie powinno go tu być.
– Nie obwiniaj ofiary – wymamrotała. Zerknęła ponad swoim ramieniem i równie szybko odwróciła oczy. – Tak mi przykro.
Chociaż szeptała do anioła, Lucyfer ścisnął ją jeszcze raz.
– Wiem – zapewnił ją. – On w jakiś sposób też o tym wie.
– Co z nim zrobimy?
– Zawezwiemy Gabriela – odparł. – On go zneutralizuje do czasu, aż przeniesiemy go do Rafaela. Może Arch...
Anahera poleciała z piskiem na stół, Lucyfer nie miał czasu jej przytrzymać. Wybuch bariery wokół anioła mocno go zaskoczył. Lu zaparł się nogami i złapał w pół biednego szaleńca.
Upadły miał ograniczone pole manewru.
– Cofnij się! – krzyknął do Anahery. Kobieta zebrała się na równe nogi, rzuciła dzbankiem w głowę anioła, który prawie się wyrwał i odbiegła na skraj altanki.
Czuł, że Serafin próbował przepalić sobie przez niego drogę do przodu. Wył i mruczał coś, ale to nawet nie były glosolalia ani jakkolwiek język nieba czy ziemi. Lu nie był w stanie także rozróżnić jego myśli – cokolwiek się kłębiło w esencji anioła, stał się tylko prostym celem.
Pragnieniem śmierci Anahery.
Nie było w tym żadnego podłoża emocjonalnego ani poczucia powodu. Chciał tylko ją zamordować, nikogo więcej.
Arcydemon nie mógł zastanawiać się ani sekundy dłużej. Wiedział, że dla niego zabójstwo innego anioła mogło być odrobinę niebezpieczne, ale o to akurat nie dbał. Zawezwał do nich Gabriela i nie czekał. Jeden nieostrożny ruch mógł powodować wyśliźnięcie się Serafina z jego uścisku, sekunda dekoncentracji a płomienie światłoskrzydłego mogłyby ją spopielić na miejscu.
Lucyfer z całej siły rzucił ciałem anioła o ziemię. Kolejne cenne sekundy – coś gruchnęło w kręgosłupie i oszołomiło go, dając Lu odpowiedni zapas czasu. Ruchami tak szybkimi, że łapały go tylko promienie słońca, Upadły przyzwał swój miecz i odrąbał Serafinowi głowę.
Anahera gwałtownie zassała powietrze patrząc na zdekapitowane zwłoki, które zaczęły się zmieniać w pył, proch i odległe wspomnienie na ciepłym wietrze. Ręce jej się trzęsły, gdy przyciskała je mocno do piersi.
Szykownie spóźniony Gabriel z szczękiem i przytupem opadł na ziemię. Po Serafinie został tylko bałagan wokół. Archanioł od razu całym sobą skupił na kobiecie.
– Co się stało, jak się czujesz, czy wezwać uzdrowicieli? – objął jej twarz dłońmi, z zafrasowaniem przesuwając po niej wzrokiem.
– Mnie też nic nie jest – zawołał Lucyfer zza ich pleców.
Gdyby mógł, Gabriel machnąłby na niego dłonią. Anahera wtuliła się w niego i odsunęła, żeby pociągnąć w stronę Lu.
– Czy będę musiała chodzić z opaską na oczach? – zapytała, nagle podenerwowana. – Zmieniam się w gorgonę!
Coś przeskoczyło w szczęce Gabriela, gdy spojrzał na Lucyfera.
– Miałeś ją tylko nakarmić.
– I zrobiłem to. Z gratisem.
Anahera zastanawiała się, czy Archaniołom może grozić migrena. Albo pęknięta żyłka, bo w tym momencie Gabriel wyglądał jak ktoś pomiędzy.
Dobrze, że tu byli. Dobrze, że rozpraszali jej myśli.
Na jak długo, mój Kluczu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro