Rozdział 2. Anioły i Diabły
bawcie się dobrze 😇
xoxoxo
Ola
*******
Grawitacja ściągnęła ją w bok i klapnęła pupą na podłogę. Wpatrywał się w nią rozbawiony, a ona prawdopodobnie przechodziła w zbyt młodym wieku zawał typu trzeciego. Oblizała spierzchnięte wargi, odbijając na stałe sobie koraliki różańca we wnętrzu dłoni.
Opuścił oczy w dół, prędko śledząc wzrokiem ruch języka kobiety. Ana ponownie poczuła to samolubne pragnienie posiadania. Stał z dłońmi nonszalancko włożonymi w kieszenie eleganckich spodni, jakby miał cały czas świata, by ją podziwiać.
Cóż, chyba tak właśnie było.
Ana na sekundę przymknęła powieki. Nie wiedziała czego oczekiwała po ich otwarciu – przebudzenia z tego cudacznego snu? Musiała przecież zasnąć przy boku babci. Diabeł nie odpowiadał na modlitwy, on...
– Nie sprzedam ci duszy! – wyrzuciła z siebie gwałtownie, spoglądając wprost w przepiękne oblicze Lucyfera.
Samego, na litość boską, Szatana!
– To dlaczego tak słodko mnie wołałaś, kochanie? – przekrzywił głowę, wpatrując się w nią uważnie. Wcześniej miękkie, powabne rysy twarzy stały się ostrzejsze, skoncentrowane na swojej ofierze. Na niej. – Przecież mogę dać ci tak wiele.
– Ale ja się modliłam! – zaperzyła się, unosząc się na klęczkach, a ten niewychowany diabeł znów zmierzył ją wzrokiem. – Do Michaela, wciąż to jego wzywam!
I przybył. Och, dobry Boże, przybył.
Lucyfer z jakiegoś powodu rozłożył skrzydła i ustawił się tak, żeby zasłonić Anę przed odłamkami szkła, drewna oraz tynku. Kobieta nie wiedziała, co dokładnie miała przed oczami. Archanioł po prostu rozbił okno i część ściany, ich kawałki wirowały w powietrzu, siekąc je niczym pociski.
Wszystko się zatrzymało – oddech Any, jej serce a także czas i ostre odłamki. Patrzyła, jak przebijają skrzydła Lucyfera, jakby były nierzeczywistą materią, a potem w sekundzie wracają na swoje miejsce. Ściana stała nietknięta, tak jak i diabeł – chociaż w porównaniu do niewzruszonych murów był wyraźnie poirytowany.
Stojąc obok siebie wyglądali jak dwie połówki monety – choć takie same, to jednak wykute z innym zamysłem. Lucyfer nieustannie manipulował twarzą, wykorzystując swoje piękno tak, jak było mu w danym momencie dogodnie. Teraz wyglądał na wystudiowanie znudzonego. W porównaniu do Michaela, który patrzył na niego z mocno zmrużonymi oczami, zły tak, że prawie para buchała mu z uszu.
A może mogła buchać?
– Ty! – prychnął.
Lucyfer przyłożył dłoń do piersi.
– Żadnego dzień dobry? Od razu taki oskarżający ton? – zacmokał niezadowolony. – Wzorze cnót archanielskich, cóż za rozczarowanie!
Michael nagle wygładził twarz i wyprostował się. Spapugował postawę Lucyfera, przez co Anie zaczęło mieszać się w oczach. To, w jaki sposób padało na nich światło, tworząc niemal lustrzane oblicze... Tylko oczy ich rozróżniały, arktyczny chłód spojrzenia Michaela nie dało się pomylić z płomiennym wyzwaniem w ciemnych oczach Szatana.
– Dawno nie widziałem Arcydemona, który tak po prostu chodzi dręczyć ludzi – wytknął łagodnie.
– A czy ja ją dręczę? – obruszył się. – Szokuję, owszem, ale do dręczenia, sreberko, potrzebujemy o wiele mniej ubrań.
Sreberko? Fakt, miał srebrne, jakby złożone z ostrzy skrzydła, ale... Ach, w sumie przezwisko mało sens. Rzeczony Michael przełknął ciężko ślinę, a mięsień drgnął mu pod okiem.
– Nie wydaje mi się, żeby człowiek myślał o tobie w kontekście seksualnym – burknął.
– Dawno nie odwiedzałeś sekcji romansów w ludzkich księgarniach, prawda? – zapytał Lucyfer, opromieniając Archanioła uśmiechem. Ana miała wrażenie, że nie tylko słońce zjawiło się w pokoju, ale wszystkie gwiazdy i wszelki dobrobyt. – Uwierz, mój światłoskrzydły, w niebiańskich bibliotekach na pewno znajdziesz niejeden gorący porn...
– Niczego nie znajdę – warknął spiesznie i zmrużył powieki, patrząc na niego ze zirytowaniem. – A ty przestań się już odzywać i spełźnij do Piekła.
Przekonanie Any o tym, że śniła, tylko się pogłębiało. Odczuwała zdumione zafascynowanie tym spektaklem, ale także wielki, wielki niepokój. Wierzyła, że ten, który przybył pierwszy był samym Szatanem – jednak drugi również mógł być diabłem. Diabły kłamią, mamią i robią wszystko, by im zaufać. Obaj wyglądali zbyt pięknie, by zaufać tym obliczom.
Nie wierzyła w to, że chciał ją chronić. To musiał być ich sprytny plan – uśpić czujność, a potem zabrać duszę, opętać i pozwolić, żeby umierała w męczarniach. Na takie coś, Ana nie mogła sobie pozwolić, miała babcię pod opieką, do cholery!
– Gdzie twoje maniery? Przecież to nie twój dom, nie możesz mnie z niego wygonić – powiedziawszy to, jednocześnie zerknęli w jej kierunku.
– Jest za młoda, żeby umrzeć a przez ciebie się boi. – Michael zrobił krok w kierunku Szatana, a ten od razu się zirytował.
– To ty wparowałeś tutaj, jakby jutra miało nie być! – zawołał oburzony. – Wielki Archanioł, chodzi od domu do domu, od kiedy niby? Masz swoje pacholęcia...
– Anioły. – Ich głowy pochyliły się ku sobie. – Mam zastępy anielskie, które w moim imieniu służą, tak jak i ty legiony demonów do szerzenia niższej posługi. Zatem...
Ile ten koszmar może jeszcze potrwać?
– Święty Archaniele Gabrielu – wyszeptała pod nosem, skacząc spojrzeniem od jednego do drugiego. Chwilę im zajęło, nim przestali piorunować się wzrokiem, albo zaprzestali prób niepocałowania się, nie miała pewności. Gdy przenieśli zaskoczone spojrzenia na nią, ledwo zwróciła na to uwagę. Słowa modlitwy narastały w niej coraz silniejsze, a różaniec wręcz palił dłonie. – Twej opiece powierzam wszystkich, których kocham. Spraw, aby zawsze ufali Panu, szczególnie w godzinie próby, gdy zawodzi wszelka ludzka pomoc.
Tuż przed ostatnimi słowami Lucyfer kichnął pełną piersią. Ana wiedziała, dlaczego – cały pokój wypełnił przepiękny zapach róż oraz lilii. Ciężkich, dojrzałych kwiatów, które jednak nie sprawiały, że kręciło jej się w głowie. Może trochę, ale kobieta nie rozumiała tego uczucia, bo nie dotyczyło samej woni.
– Jestem tuż obok, dziecino – miękki głos powiedział wprost do jej ucha, a serce nieomal wyskoczyło z piersi kobiety. – Na każdą twoją modlitwę.
Anahera gwałtownie zassała oddech, odprężając się i prawie poddając podszeptowi, który sugerował, by oparła się o właściciela głosu plecami. Była święcie przekonana, że jedno objęcie tymi ramionami, a najmniejsze problemy przestaną istnieć.
Obróciła głowę w jego kierunku – cierpliwość była cnotą, lecz tego zdecydowanie kobiecie teraz brakowało. Potrzebowała tej istoty, kimkolwiek by nie była, pragnęła dobrej nowiny o pomyślnym jutrze i długim życiu babci.
O, dobry Boże, to ich jest trójka?!
Na własne oczy nie wierzyła – widziała, że każdy z nich diametralnie się różnił, ale jednocześnie byli do siebie podobni. Patrzyły na nią różane oczy. Oczy, które z tak długimi, złotymi rzęsami, mogłoby ją w sobie rozkochać. Możliwe, że światło płatało jej figle, ale widziała w tęczówkach drobne płatki róż. Krótkie włosy miał elegancko zaczesane, też pięknej barwy rose gold jak rzęsy.
Ana otwarła usta, żeby cokolwiek powiedzieć, ale nie była w stanie, ponieważ zerknął w kierunku jej warg.
– W jaki sposób mogę ci pomóc, ludzka dziecino? – zapytał tym miękkim głosem. – Przed kim obronić?
Zamrugała pospiesznie, przypominając sobie o trzymanym w dłoni różańcu. O paciorkach, które kolorem pasowały do jego oczu. Uniosła dłonie i zaskoczona spojrzała na pięćdziesiąt dziewięć koralików oraz krzyż. Istota podążyła wzrokiem w dół i zassała gwałtownie powietrze. Ich dłonie spotkały się, gdy dotknął najbliższego drucika.
Ana zacisnęła zęby, czując przeskakujący między nimi elektryczny dreszcz. Ciemne włoski uniosły się na jej przedramionach, gęsia skórka pokryła całe ciało.
– Modliłam się dla babci – wyszeptała w końcu. – O pomyślność i uzdrowienie, ponieważ już nic na tej Ziemi nie jest w stanę pomóc. Ale ja także potrzebuję pomocy.
– Jakiej? – zapytał, zahipnotyzowany wciąż wpatrywał się w ich dłonie oraz różaniec. Anaherze ciężko było oprzeć się przed spleceniem palców wokół jego silnej ręki. Światło wyciągało z jego skóry niesamowity blask.
– Ochrona przed szatanami. Przybyli i...
Chrząknięcie sprawiło, że poderwała głowę. Ci dwaj patrzyli na nich w bezbrzeżnej grozie.
– Szatany? – istota zdziwiła się i przeniosła wzrok z ich dłoni, na twarz Any i w bok. – O nie.
– Wyjątkowo nie cieszę się na twój widok, Gabrielu – wymamrotał pod nosem Lucyfer. – Moje drogie aniołki, chyba Klucz nas odnalazła...
Ana to co najwyżej odnalazła w sobie siłę, żeby wstać z klęczek i odsunąć się w cholerę od całej trójki. W jej sypialni nie było wiele miejsca na ucieczkę, zaś Gabriel stał dokładnie przed drzwiami.
Oczywiście, to było logiczne, że Archanioł znał Diabła, ale dlaczego odnosili się do siebie tak zażyle?
– Co tu się dzieje? – zapytała spiętym, niskim głosem. Wysunęła przed siebie dłoń z różańcem, jakby mógł posłużyć za tarczę.
Na widok paciorków coś błysnęło w oczach Lucyfera i udawanego Michaela.
– Niebiańska stal – wyszeptał oszołomiony oszust. – Skąd ją masz?
– Nie, żadnego zadawania pytań! Chcę żebyście zniknęli, przepadli z mojego domu! – Spojrzała na Gabriela, który patrzył na nią całkowicie inaczej. Tak chłodno, aż Anahera znieruchomiała od nieprzyjemnego uczucia, które skumulowało jej się gdzieś na wysokości serca.
– Lu, nie możemy mieć żadnej pewności, że to Klucz – odezwał się głosem tak zimnym, jak jego spojrzenie.
– Czy jej modlitwa nie brzmiała jak słodka pieśń? – zapytał go cicho, robiąc krok w kierunku Any. – Jak łyk miodu, który obmywa gorycz z języka?
Twarz Gabriela na sekundę ścisnęła się w wyrazie podobnym do tęsknoty, lecz chyba zbyt mocno próbował darzyć Anaherę antypatią, żeby pozwolił sobie na dłuższe odczuwanie.
– Ja bym tylko grzecznie prosiła, żebyście stąd już wyszli – odezwała się spiętym głosem. Lucyfer zrobił kolejny krok w jej stronę, a oszust patrzył na nią arktycznym wzrokiem, lecz jednocześnie lodowce w jego oczach topniały. Robiły cię miękkie, smutne. Aż chciała go błagać, by tak na nią nie patrzył.
Parafrazując, stała w jasnym pokoju i zła starała się nie ulęknąć, ale sytuacja rozwijała się przedziwnie i nie mogła ręczyć za swoje opanowanie.
Lub jego brak.
– Nie możemy wyjść – odezwał się Gabriel. – Jeśli Lucyfer ma rację, twoje życie ulegnie zmianie.
– Moja babcia umiera! – krzyknęła, czując ból w całym, calutkim ciele. Oczy miała jednak suche, bo ostatnio wylała za dużo łez. Zamiast smutku czuła większą złość, bo modliła się o pomoc, a nie kłopoty! – To jest kompletna, tragiczna zmiana, do cholery!
Coś przemknęło przez jego piękną twarz, nagle wyglądał na bardziej zmęczonego niż zagniewanego. Spomiędzy warg anioła uciekło miękkie westchnienie, od razu poczuła smak róż na języku.
– Ludzka dziecino...
– Dzieciną jestem dla babci – przerwała mu gwałtownie, robiąc krok w jego stronę. – Gdybym nie widziała na własne oczy, że zjawiliście się z niczego, byłabym przekonana, że po prostu chcecie nas okraść!
Wyglądał na trochę skruszonego, trochę oburzonego.
– Kobieto musisz zrozumieć, że bycie Kluczem... – Oszust urwał, gdy spojrzała mu w twarz. Miała wrażenie, że skuwa ją lód, a jednocześnie jego oczy były tak współczujące, że mdliło ją od tego. Brakowało mu słów, żeby określić pojęcie, które ukryli pod słowem klucz.
Anaherze przewracało się już w żołądku od współczucia. Ponieważ współczuli jej wszyscy – bezradnie rozkładający ręce lekarze, starzy znajomi, którzy po prostu ruszyli dalej ze swoim z życiem, wszyscy sąsiedzi, prewencyjnie zaglądający do nich co drugi dzień.
Współczucie wcześniej ją napędzało, dawało siłę, żeby nie poddawać się i walczyć. Teraz współczucie ją tak denerwowało!
– Chciałabym być kluczem do wyzdrowienia grand-mère, nic innego mnie nie interesuje. – Ana odparła tak spokojnie, jak tylko mogła. Ściągnęła łopatki i wyprostowała się, a koraliki różańca obiły się o jej udo.
Wzrok Michaela przesunął się po twarzy, klatce piersiowej oraz biodrach kobiety, aż do uda. Chociaż zdawała sobie sprawę, że chodziło o różaniec, mimo wszystko poczuła elektryczny dreszcz.
– Sądzę, że nie ma rzeczy, która by ją przekonała – powiedział cichym, spiętym głosem Lucyfer. – Przecież czujecie to samo, co ja. Krok za krokiem wzmaga się...
Oddech ugrzązł mu w piersi, znalazł się tak blisko Any, która zaskoczona poderwała do góry głowę. Rozumiała, dlaczego tak łatwo było oddać duszę diabłu – mając cały świat w oczach, jak można mu nie zaufać? Nie była pewna, czy w ogóle była jakaś różnica między źrenicą a tęczówką, ale na pewno, bez żadnych wątpliwości widziała tam gwiazdy.
Najprawdziwsze, migotliwe gwiazdy, które rozpalały się jaśniej, im dłużej w nie patrzyła.
Pragnęła wskoczyć w tę ciemność, rozgrzać się ich blaskiem.
– Przecież to widać – wyszeptał praktycznie w jej usta. Owiał ją tak gorącym oddechem, jakby jego serce składało się z czystej magmy. – Jedno spojrzenie w te oczy.
– Wolałabym, żebyś sprawdził, czy masz czyste paznokcie. Zero przeglądu moich rzęs – wymamrotała pod nosem, ale nie była w stanie się wycofać.
Jego usta wykrzywił ledwo zauważalny uśmieszek, ale do tego cholernie uwodzicielski. Cała twarz zmieniła się od niego, znów wyglądał jak anioł, za którego go wzięła.
– Wyjaśnimy ci wszystko, ludzka kobieto – któryś z pozostałych się odezwał, ale Ana nie mogła oderwać wzroku od diabła przed nią.
– Lu, daj jej odetchnąć. – Dłoń wylądowała na barku Lucyfera, lecz ten nawet nie drgnął. – Najpierw my musimy porozmawiać, nie możemy ryzykować. Uśpimy ją i przedyskutujemy tę sytuację.
Ana zmarszczyła brwi i gwałtownie zamrugała. Te słowa otrzeźwiły kobietę, zbyt mocno zahipnotyzowaną szatanem. Czuła na sobie gorący wzrok całej trójki.
– Spróbuj tylko mi zrobić krzywdę, a skończysz na egzorcyzmach! – warknęła do Gabriela. – Znam niejednego księdza!
– Winszuję – mruknął niezainteresowany Lucyfer. Obejrzał się przez ramię na swoich towarzyszy. – Nie zaryzykuję waszym życiem. Nie, jeśli jedno błędne słowo skończy się sprzeniewierzeniem.
Uniosła stopę zastanawiając się, kiedy miał wpaść ojciec Pietro. Miała gorącą nadzieję, że to nie był czas odwiedzin siostrzyczek – chociaż te kochały wpadać niezapowiedziane, nie chciała ryzykować zdrowia zakonnic. Pietro, były kickboxer, miał większe szanse niż którakolwiek z nich, razem czy osobno.
Chyba.
– Miłościwy świecie, nie sprzeniewierzymy się, skoro ona jest Kluczem – Michael powiedział gniewnym głosem, a Gabriel od razu zaczął kręcić głową.
– Mika'ilu – szepnął ponaglająco i brzmiało to niemal jak modlitwa, łagodna prośba o zrozumienie. – Diablik ma rację. Jesteśmy zbyt wstrząśnięci, żeby działać pochopnie.
– A czy ja wiem... – Lucyfer mruknął jakby do siebie, ale wzroku nie odrywał od Anahery. Podczas gdy tamci diabelscy oszuści piorunowali się niezdecydowanym spojrzeniem, Szatan złapał za przedramię kobiety.
Zdążyła krzyknąć ze sprzeciwem i ściągnąć uwagę dwójki fałszywych aniołów, gdy cały świat po prostu zniknął.
Wyrwała mu się i zaczęła cofać, póki nie trafiła plecami na coś twardego. Pewne było jedno – to nie był jej pokój, ponieważ zajęło jej to więcej niż trzy drobne kroki., Rozglądała się wokół, oddychając ciężko starała się przezwyciężyć napad paniki.
Lucyfer przyglądał się kobiecie zafascynowany.
– Nie jestem zwierzątkiem w zoo! – syknęła, widząc jego minę. Miał na tyle przyzwoitości, żeby się zakłopotać, albo chociaż udać odczuwanie tej emocji. – Gdzie mnie zabrałeś, diable?!
To sprawiło, że drgnął mu kącik ust.
– Chyba polubię te określenia z twoich ust. Diable, szatanie, zgubo ludzkości? Możesz mi tak mówić...
I on też coś mówił, bez chwili przerwy i zawahania, a Anahera z przestrachem rozglądała się wokół. Nie była już w swoim domu, ani nawet na Ziemi. Pierwsze, co poczuła, to zapach – nie było tu ani woni spalin, rozkładających się śmieci, czy nawet rześkości ogrodu na przedmieściach. Wrażenie nierealności ze snu kompletnie zniknęło, podskórnie dobrze wiedziała, że jej modlitwy zostały wysłuchane w najdziwniejszy sposób.
Poczuła mrowienie w dłoni i spojrzała w dół. Uniosła rękę, a różaniec na jej oczach zmieniał się w migotliwe drobiny. Wiatr, którego nie czuła na skórze, uniósł je w powietrze, aż po dewocjonalium nie został nawet ślad.
Coś było nie tak z tym niebem.
– Tam nic nie ma, prawda? – szepnęła zatrwożona. Miała wrażenie, że nieboskłon goreje w momencie przed zmierzchem. Różane i krwiste barwy mieszały się w jedno, stykały się z tak głębokim granatem, aż sprawiał wrażenie nieskończonej pustki.
Był jednocześnie tak piękny i przerażający, że serce nie mogło wytrzymać tego widoku. Aną targały sprzeczne uczucia, gdzie rozsądek podpowiadał, że powinna zostać rozszarpana na strzępy, a ciało zapewniało o poczuciu bezpieczeństwa, jakby znajdowała się w domu.
– Coś jest, zawsze coś patrzy, ale niekoniecznie to, o czym myślisz. – Lucyfer zbliżył się do niej ostrożnie. – Tam jest tyle, ile ludzki umysł może nie pojąć i tak mało, jak my wszyscy rozumiemy.
– Dlaczego odpowiadasz zagadkami? – zapytała rozgoryczona. Nie, żeby oczekiwała od niego stu procentowej transparentności, w końcu nie dość, że był obcy, to był także diabłem.
Przez twarz Lucyfera przemknął zamyślony, ostrożny wyraz.
– Zawsze musimy uważać na słowa, gdy rozmawiamy z ludzką istotą. Balansujemy na cienkiej granicy tego, co wolno nam mówić.
– Ale kto ci zabroni? – Kompletnie nie rozumiała. – Jesteś diabłem, szatanem, kusicielem, kwintesencją sprzeciwu!
Ach, znów wyglądał jak ta wpierająca, kochająca istota, którą zobaczyła za pierwszym razem. Miała ochotę wyciągnąć w jego kierunku ramiona, żeby się przytulić.
Co było potwornie złą myślą. To, że jeszcze nie widziała rogów oraz ogona nie oznaczało, że ich nie ukrywał.
– Szanuję mojego Boga, tak jak i ty Go miłujesz – odparł łagodnie. Przekrzywił głowę wpatrując się w Anę z nieprzeniknioną miną. – Wy ludzie tak wiele wiecie, ale czas zmącił wasz osąd. Przenigdy nie zrobię niczego, co Mu nie w smak lub... – zawahał się, jakby coś sprawdzał, nasłuchiwał. Gdyby tak intensywnie się w niego nie wpatrywała pewnie by tego nie zauważyła.
– Jeśli jesteś szatanem...
Zachichotał, przerywając jej.
– Uznajmy, że jestem.
Posłała mu sugestywne spojrzenie spod znaku: daj mi dokończyć.
– Dlaczego mam zaufać w jakiekolwiek słowo z siebie wyplujesz? – wytknęła może trochę zbyt ostro, ale mijały minuty, ona była w tym obcym miejscu, daleko od babci i zapewnienia, że będzie z nią dobrze. – Ty i tamci oszuści mówicie takie dziwne rzeczy!
Lucyfer wyprostował się, patrząc na nią z góry.
– Odejdźmy od pałacowych murów, pójdziemy w jakieś spokojniejsze miejsce – zasugerował.
Ana przypomniała sobie o czymś więcej niż nieboskłonie oraz zapachu – o otoczeniu wokół niej. Ogrody wywoływały piorunujące wrażenie. Nic, na co popatrzyła, nie było do końca ziemskie. Mimo feerii barw, mnożących się przed oczami kształtów i niespotykanych roślin, nie umknęły jej jego słowa.
– Pałacowe? – wymamrotała, odchylając głowę. Kamień za plecami Anahery był ciepły, nagrzany od słońca, którego nigdzie nie widziała.
– Jako Król Demonów mam swój pałac – usłyszała uśmiech w słowach Lucyfera. – Na Ziemi mam kilka posiadłości, ale musiałem sprowadzić cię do Piekła.
– Gdzie?! – Wyrwało się to z piersi Any niczym szepczący pisk, aż diabeł spojrzał na nią przedziwnie.
– A gdzie spodziewałaś się, że cię zabiorę? To nie Ontario.
– O Boże, o–mój–Boże, zabiłeś mnie, cholercia! Przecież miałam się tylko pomodlić za zdrowie i ku zdrowiu babci, nie po swoją śmierć, przecież sprawy pogrzebowe... Cholera, jak mogłeś! – krzyknęła, wyrzucając dłonie ku górze.
– Ja... – zająknął się. Miał czelność się zająknąć! Chyba też zorientował się, jaki dźwięk z niego uciekł, bo zamrugał prędko i potrząsnął głową. – Słuchaj mnie, ty rozkrzyczana, nieusłuchana wiewióreczko...
– Ja nawet ruda nie jestem! Wiesz, gdzie powinieneś sobie wsadzić ten palec? – Z fuknięciem odepchnęła jego dłoń na bok. – Albo nic nie mów, po prostu zabierz mnie do domu!
– Nie mogę! – ryknął. – Nie, póki nie dowiem się całej prawdy o tobie!
– Przecież nie jesteśmy na randce! – odkrzyknęła.
– Niebiosa miłe niech bronią mnie przed randką z taką niewychowaną furiatką! – prychnął, a coś dziwnego błysnęło w jego oczach. Usta ułożył w grymas przepełniony sarkazmem, odrobinę za mocno odsłaniając zęby z lekko spiczastymi kłami.
– Dostajesz tyle, na ile zasługujesz – burknęła. – Woda święcona, krzyż i kilka krzyków od kobiety, która jest przerażona pobytem w Piekle!
Dlaczego więc tak ciężko było oderwać spojrzenie od jego oczu? Spojrzenia, które z taką intensywnością wbijał w jej twarz... w usta Any. Ciężko oddychała, ale widziała, że on też nie pozostawał niewzruszony. Ich ciała podczas tej wymiany zdań działały samoistnie, zbliżając krok za krokiem, aż Lucyfer nagle górował nad nią, a czubki jej piersi lekko ocierały się o jego klatkę piersiową.
– Jak się nazywasz?
– Nie wiesz czyje imię przeklinać? – mruknęła, a on roześmiał się pod nosem.
Starała się nie lubić tego dźwięku, wręcz znienawidzić go pełną piersią, ale nie była w stanie. To była szczera emocja, wywołana przez zaskoczenie – przez co zmieniła się też jego piękna twarz. Anahera nienawidziła tego, że była nim zachwycona. Powinna dalej być tą niewychowaną furiatką, dla własnego dobra. Zachwycona furiatka to gorszy znak.
– Chyba zaczęliśmy ze złej strony – wyjaśnił.
– Wtargnąłeś mi do domu, w tej sytuacji nie ma dobrej strony.
– Modliłaś się do mnie!
– Modliłam się do Archanioła Michaela! – sprostowała buńczucznie. – A dostałam parę oszukańców.
Kąciki ust Lucyfera drgnęły gwałtownie i spojrzenie Any od razu tam umknęło.
– To pewnie będzie dla ciebie cios, chociaż niewychowane dziewczynki nie powinny się tym przejmować, ale tamte dwa puchate chłoptasie to Archaniołowie. Najwyżsi rangą światłoskrzydli, dwie części Trójcy. Ja, oczywiście, stoję na jej czele.
– Oczywiście – powtórzyła lekko oszołomiona.
– Słuchaj, naprawdę źle zaczęliśmy, ale... wzięłaś nas z zaskoczenia – wyjaśnił oględnie i wyglądał też tak, jakby w porę ugryzł się w język. – Gabriel miał rację, musimy porozmawiać, ale nie wykluczę cię z tej rozmowy.
– Dlatego właśnie porwałeś mnie daleko od nich?
Lucyfer, dosłownie, przewrócił oczami.
– Czasem działam impulsywnie, przywary z natury.
Znów po prostu patrzyli sobie w oczy, najwyraźniej hipnotyzowanie kobiet także zamykało się w wachlarzu jego charakteru. Im dłużej patrzyła, tym mocniej upewniała się w tym, że przenigdy nie będzie w stanie policzyć gwiazd w jego oczach, ponieważ były niezliczone i ciągle zmieniały swoje położenie.
– Anahera – przedstawiła się w końcu.
Lucyfer uśmiechnął się tak, jak go określano – niczym gwiazda zaranna, gotowa odebrać wzrok i pozostawić w szaleństwie przez piękno, jakie przedstawiała.
– Trzeci aniołek do drużyny – wymruczał i nagle jego dłoń znalazła się przy twarzy kobiety. Odgarnął z jej policzka falowane pasmo włosów, czubkami palców ledwo wyczuwalnie muskając skórę Any.
Gwiazdy w oczach Lucyfera rozbłysły mocniej.
Nigdy nie uważała swoje imię za znak – po maorysku dosłownie oznaczało anioła, lecz to po prostu było słowo, które wypowiedział ojciec, gdy ją zobaczył po porodzie.
Nazwana aniołem stała przed prawdziwym. No, może tylko trochę upadłym.
– Wiem, że wiesz – podjął cichym głosem, oddychając tym samym powietrzem co ona. – Czuję całym sobą, gdy patrzę w twoje oczy, a uwierz mi, potrafię rozpoznać nawet niewypowiedziane kłamstwo. Wiesz, że nie jesteśmy snem, oni są Archaniołami.
Anahera gwałtownie pokręciła głową, a krótsze kosmyki musnęły szczękę Lucyfera. Ostatnie dwadzieścia minut, chociaż wydawały się kawałkiem wieczności, musiały być omamami. Unosiła się na oparach wytrzymałości, żyła czystym stresem...
– Potrzebuję tylko, żeby moja babcia była zdrowa – wyszeptała zdrętwiałymi wargami. – Wy i wasze pomysły mnie nie interesujecie.
– Prawda i kłamstwo – pociągnął ją za kosmyk włosów, ale nie otwarła oczu. Nie mogła patrzeć na niego, nie potrafiła. – Teraz czy za dziesięć lat, nasze spotkanie było wieszczone. Jesteś ciekawska, chcesz odkrywać świat, prawda?
– Jestem... – Uniosła powieki, żeby dojrzeć jego wzrok. Świdrował ją nim aż do samiutkiej duszy, obnażając ze wszystkich tajemnic. Zirytowana Ana praktycznie urosła o stopę. Mógłby przecież porozmawiać z nią jak człowiek...
Ach, a może nie mógł.
– Mój Królu, dlaczego okupujesz pałacowy mur? – dobiegł ich pełen zaciekawienia, wysoki głos. Lucyfer znieruchomiał na sekundę, ale obejrzał się, kiedy tylko Ana wyjrzała zza jego ramienia. – Och, dzień dobry człowieczku!
To były ostatnie słowa, jakie wypowiedział ten demon. Było to nieuniknione, spojrzenia młodego diabła i Anahery spotkały się szybciej, niż Upadły mógł jakkolwiek zareagować. Z gardła Lucyfera wyrwał się niski, bolesny jęk.
Przez ciało kobiety przeszedł silny, niepowstrzymany dreszcz. Miała wrażenie, że płonie, skuwa ją lód i osuwa się w nicość. Nie było sensu w tych uczuciach, ale one po prostu były. Większe niż strach na widok trójki nieznajomych, czy obawa o babcię. Wciągał ją niemożliwy do powstrzymania wir.
Demon zamienił się w kamień.
Demon, który wewnątrz tej skorupy wciąż krzyczał, nim obrócił się w pył.
– Och. Och, kurwa, niedobrze. – Lucyfer przytrzymywał ją w miejscu, ale Ana nie czuła niczego oprócz życia demona, które z jakiegoś niezrozumiałego powodu zakończyła.
Ona, ponieważ czuła jak jego esencja po prostu umiera w jej dłoniach. Nie pamiętała twarzy ani spojrzenia, jakichkolwiek cech wyglądu – znała smak uczucia, gdy po prostu go niszczyła.
Lucyfer porwał ją w objęcia, gdy zaczęła krzyczeć i odpowiedziały na to pierwsze, zaniepokojone głosy z pałacowych ogrodów Piekła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro