Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19. Niecne diabły

Dobranoc 🤭🤭🤭


*********


Obaj patrzyli na nich w takim napięciu, że Gabriel przez dziwną dziurę w brzuchu chciał na oboje nakrzyczeć. Albo chociaż żeby Paepar lub Siche nawrzeszczeli na swoich dowódców – jedno z dwóch, przecież to nie tak wiele do pragnienia.

Siche szarpnął za swoje atramentowo ciemne loki. Tatuaże płomieni, rozpoczynające się od czubków palców a kończące po obu stronach karku, poruszyły się niespokojnie. W ciemnopomarańczowych oczach zaczął mu się kumulować strach, plan i wszystko to, o czym tylko ten anioł potrafił myśleć w pierwszej kolejności.

– Dlaczego tak późno nam o tym mówicie? – przemówił chrapliwym tonem. Zaplótł na piersi ramiona, jakby zarażał go chłód Michaela. – Pomoglibyśmy wam!

– W czym? – zapytał go Gabriel. Nie spodobało mu się to, jakie spojrzenia wymienili ze sobą z Paeparem. – Nie.

Warknięcie zaskoczyło całą czwórkę. Michael z westchnieniem oparł się biodrami o stół w pracowni Gabriela. Piece huczały, a większość z anielskich kowali zaszyło się w swoich pracowniach. Mieli tutaj względny spokój.

– Jibril chce powiedzieć, że śmierć Anahery nie jest opcją – wtrącił pojednawczo. – Nigdy nie była, szybko to odkryliśmy.

– Proroctwa Rafaela... uważacie, że się pomyliły? – Ostre, skoncentrowane spojrzenie Paepara skakało między nimi. Złote żyłki w białych tęczówkach pulsowały od mocy. Cokolwiek chciał powiedzieć, ledwo się powstrzymał.

Michael popatrzył na niego z namysłem.

– Podejrzewamy, że zinterpretowaliśmy je nad wyraz.

– Nie we wszystkich aspektach jednak – wtrącił pospiesznie Gabriel. Pepper przekrzywił głowę, nie odrywając od niego podejrzliwego spojrzenia. – Jej spojrzenie naprawdę niesie krzywdę.

Zastępcy mrugali w zwolnionym tempie.

– Czyli zabija innych, ale nie was? Jest to pocieszające – wymamrotał pod nosem Siche. Jibril warknął na niego, a anioł uniósł w obronnym geście dłonie. – Biorę co mi dajecie.

– Prosimy jednak... informujcie nas o tym od razu – westchnął ciężko Paepar. Odchylił do tyłu głowę, jego białe włosy zaszeleściły cicho.

– Pepper ma rację, my mamy was chronić nawet przed waszymi decyzjami... Czego oczywiście nie robimy, bo jesteście bardzo światli i sprytni. – Siche przycisnął rękę do piersi, ale na ustach igram mu ogień. – Zanim karzecie mi się spalić w piecu: żartuję tylko połowicznie.

Michael prychnął, patrząc na niego ociupinkę cieplej.

– Kiedy nie macie stu procent pewności, gdzie jesteśmy, błagam, nie chodźcie nas szukać. Jeśli ona na was spojrzy... – westchnął ciężko. Pochylił głowę, patrząc na nienaturalnie nieskazitelną podłogę Kuźni. – Wasz szkoda i żal jej sumienia.

– Przyjęliśmy – odmruknął ponuro. – Poznamy ją kiedy tylko zajdzie taka potrzeba. Do tego czasu będziemy porozumiewać się korespondencyjnie.

– Dzięki, Pepper. – Jibril ścisnął bark zastępcy Mika'ila. – Mamy jeszcze prośbę. Sprawdzicie, czy z palatium Herafiela wszystko w porządku?

Obaj byli zaskoczeni, ale pomimo mruknięcia, że powinno stać na miejscu, obiecali zająć się tą sprawą. Oczywiście po pięćdziesięciu innych obowiązkach, w które wciągnęli swoich zwierzchników.

Żaden nie mógł im teraz odmówić – chociaż najchętniej od razu wróciliby do Lu oraz Anahery. Minęły długie godziny nim zjawili się ponownie w Piekle. Upadły wysłuchał ich i na początku trochę się dziwił, że Pepper i Siche tak dobrze przyjęli całą sprawę. Z drugiej jednak strony zawsze ufali swoim Archaniołom, ale także przeczuciom, które mieli. Nie szli na ślepo, bo nie mogli.

Dawało to nadzieję.

Przez co od razu Lucyfer polał im solidnie, żeby wspólnie z Aną się odprężyli.

Co zaskakujące przyszło to szybko i tak naturalnie, jakby robili to od zawsze.

Później jednak pożałowali tego... Równocześnie przenigdy nie chcąc przestać.

Bo picie niebiańskiego wina zaprawionego ludzką brandy i trzema kroplami męczennicy okazało się zgubnym pomysłem. W którymś momencie przestali po prostu rozmawiać o lekcjach kontroli, które muszą szybko wznowić. Jakaś sekunda zwyczajnie zmieniła ich w bezładną masę kończyn na podłodze. Wspierali się jeden o drugiego, Anahera trochę siedziała, trochę na w półleżała między nimi. Przez zbyt długi moment Lucyfer wpatrywał się w gładki punkt na klatce piersiowej kobiety.

– Dlaczego tak patrzysz? – zapytała nieswojo. Zasłoniła przy tym jaśniejsze plamy na skórze.

Lucyfer, jako że był ubzdryngolony aż miło, pochylił się i pocałował strategicznie umieszczony grzbiet jej dłoni. Ana zassała gwałtownie oddech, a Michael, na którego torsie aktualnie spoczywała, zmienił się w posąg.

– Nie mogę oderwać od ciebie oczu – wymruczał Lucyfer, wciąż utrzymywał nisko pochyloną pozycję, patrzył na nią spod rzęs. – Co bym nie zrobił, tylko patrzę i patrzę...

Anahera była rozgrzana, każdy z nich to czuł – dwa ludzkie drinki, które wysączyła, rozłożyły ją na łopatki. Teraz wyczuwane w niej ciepło zmieniło się diametralnie.

Gabriel przymknął powieki i miękko przeklął.

– Przykro mi to mówić, ale na to raczej nie ma lekarstwa – odparła cichutko.

– Mogę być chory. – Ten ochrypły głos sprawiał, że Anahera mocniej zapachniała słodkimi pomarańczami. – Nie chciałbym jednak umierać z pragnienia.

Powoli oblizała swoje usta, przyciągając tym spojrzenie Upadłego. Coś zadudniło w głębi jego piersi. Anahera nie wiedziała co robić – fakt, była troszkę pijana, ale też bardzo potrzebowała... czegoś. Czegoś co wstrząśnie całym światem, który i tak był poplątany.

Pragnęła dotyku. Pragnęła dotyku, jaki potrafi odebrać nie tylko oddech, ale i cały rozum. Naprawdę, po co myśli, skoro i tak nic nie miało znaczenia. Czuła, że wiedziała coraz mniej, chociaż każdego dnia mówili więcej.

Nie chciała się też przejmować. I teraz, siedząc pomiędzy nimi, dotykając każdego w jakiś sposób, miała przeczucie, że nic innego nie miało znaczenia. Wiedziała, że samolubne z jej strony. Nie powinna oczekiwać od żadnego z nich fizycznego kontaktu, bo...

Szlag, wszystkie roztrząsane powody były strasznie trywialne.

Przełknęła ciężko, gdy ramię Michaela owinęło się wokół jej talii.

– O czym myślisz? – zapytał, jego klatka piersiowa zadrżała pod plecami Anahery. Bezwiednie wczepiła palce w jego przedramię.

– O zakazanym.

Lucyfer złożył swój policzek na wysoko podciągniętym kolanie, a Gabriel pochylił się lekko. Została otoczona łagodnym zapachem lilii i róż. Nigdy nie myślała, że taka woń może być jakkolwiek erotyczna, ale właśnie udało mu się to osiągnąć.

– A ktoś czegoś ci zakazał? – Lu zapytał droczącym tonem.

– Hm, pewnie znajdzie się taka jedna instancja – wykrztusiła, prędko unosząc oczy ku górze.

Śmiech zadudnił w piersi Lucyfera, a Gabriel go szturchnął.

– Nie wypada śmiać się w takich momentach – wtrącił, piorunując go wzorkiem. Anahera prawie jęknęła – nie miał zaczerwienionej twarzy jak zwykły człowiek, jego policzki opalizowały na złoto. – Poważnie, moje światełko, o czym myślisz? – jego głos opadł jeszcze o oktawę, przez co zadrżała.

Michael przesunął ustami po boku jej głowy i Anahera prawie straciła zmysły.

– Uznaj, że o wszystkim zapomnimy o poranku.

– Ale nie zapomnicie. Nie będę mogła na was patrzeć.

– A może nie będziesz mogła przestać, jak ja – Lucyfer mrugnął, a kobieta próbowała schować się głębiej w ramionach Mika'ila.

Kolano kobiety ocierało się non stop o Gabriela. Gdy zmienił pozycję jej noga spoczęła na wnętrzu jego uda. Łagodnie przytrzymał ją w miejscu, ponieważ drgnęła nerwowo i z przestrachem.

– Spokojnie, Anahero – szepnął, patrząc na nią. Wszędzie, gdzie jego skóra dotykała jej ciała, pozostawiał za sobą złote ślady. Przymknęła powieki, myśląc tylko o jednym. – Właśnie tak, piękna. Zostawię je wszędzie, gdzie chcesz.

– Jesteś pijany – wykrztusiła, patrząc mu wprost w oczy.

Roześmiał się, nie był to śmiech szyderczy, tylko w jakiś sposób rozkoszny.

– Mogę przestać – zapewnił przeraźliwie poważnie. Chociaż wciąż miał zaczerwienioną twarz i rozgorzałe spojrzenie wiedziała, że mówił poważnie. – Każdy z nas może w każdej chwili przestać być na rauszu, możemy uleczyć tę drobną niedogodność w swoim ciele.

– I uwierz. – Lucyfer ledwo dotknął punktu tuż powyżej jej mostka, a zadrżała z przyjemności. To było przelotnie muśnięcie, nawet nie nacisnął mocniej, tylko przesunął palcami i już miała ochotę rzucić się na niego. – Uwierz mi, moja słodka, będziemy jeszcze mocniej cię pragnąć.

Anahera nie wiedziała, jak zareagować. Jednocześnie potrzebowała być pożądaną, czuć, że ktoś ją pragnie, ale też wciąż miała wrażenie, że nie zasługiwała na taki rodzaj zainteresowania. W końcu ona żyła, a grand-mère już nie.

Nie żeby babcia była najlepszą podrywaczką w parafii.

Po prostu...

Michael znów pocałował bok jej głowy, tylko dłużej. Z jakiegoś powodu czuła, że całował inaczej.

– Nie przejmuj się tymi starymi, napalonymi dziadami. Potrafią czekać.

Zaczęła chichotać i Archanioł był z tego powodu wyjątkowo zadowolony. Lucyfer przewrócił oczami, ale przytaknął w zgodzie.

– Możemy wydawać się spragnieni – mruknął Gabriel. – Nie przejmuj się. Rzadko...

Chrząknął zakłopotany, prędko urywając myśl. Anahera przesunęła się w objęciach Michaela, czując jak bardzo spragniony był. Mruknął coś na wydechu, co prawie zabrzmiało jak bezdźwięczne przekleństwo.

– Teraz musisz dokończyć. – Anahera straciła równowagę, tak szybko uniosła się na kolanach, że opadła dłońmi na uda Gabriela. Ich twarze znalazły się milimetry od siebie, a Michael naprawdę starał się nie zerkać w dół na jej wypięte pośladki.

– Anahero – wyjęczał chrapliwie. – Naprawdę będziesz naszą zgubą i nawet mi siebie nie żal.

Przygryzła kącik ust, mrużąc powieki w namyśle. Z tej pozycji widziała bliżej jego twarz, tę różowo złotą mgłę, oprószającą mu policzki. Mogła przysiąc, że widziała tam najprawdziwsze gwiazdy.

– Mnie się też – odszepnęła. – Znów chciałabym polecieć. – Pochyliła się jeszcze niżej, aż ich usta praktycznie do siebie przywierały. – Znów chcę poczuć to, co w twoich ramionach.

Najwyraźniej tylko tyle potrzeba, by Archanioł przegrał z kretesem. Chwycił ją w talii i za kark, całując bez tchu, bez opamiętania i bez krztyny rozsądku. Nic w tej sytuacji nie było rozsądne. Pragnienia jednak nie zawsze musiały takie być, zwłaszcza kiedy nie dało się ich zignorować.

Ona podążała ku temu z przyjemnością, oni z cieniem strachu, co przyniesie przyszłość. Ona chciała zapomnieć i pamiętać, oni nie chcieli uronić ani sekundy z tego, co czuli, gdy była tuż obok.

– Masz mówić w każdym momencie, co jest nie tak – poprosił Lucyfer ciężkim głosem, unosząc włosy z jej karku. Przerzucił je przez ramię i zbliżył swoje usta do ucha kobiety. – Żyjemy, myślimy i kochamy inaczej niż ty i żaden z nas nie chce, by ta różnica cię przytłaczała.

Pięknym było patrzeć, jak starała się odsunąć od Gabriela, żeby coś powiedzieć, ale po sekundzie z dala od jego ust przysuwała go ponownie. W końcu, syta tej czułości, opadła na pięty.

– I nie przeszkadza wam wasza anielskość? – Chrząknęła, żeby pozbyć się chrypki. – Ani tej, cóż, konfiguracji?

Pierś Gabriela, na której wsparła dłonie, nieznacznie zadrżała.

– Uspokoję cię, jeśli powiemy, że to nie pierwszy raz? Niekoniecznie w tak dużej liczbie, ale jednak. – Anahera wykrzyczała swoje zaskoczenie, praktycznie unosząc się nad ziemię.

Lucyfer zaśmiał się w jej kark. Nie mógł sobie odpuścił kontaktu z jej skórą, z pięknym zapachem pomarańczy.

– Miłość, Anahero, to naprawdę piękna sprawa. – Pocałował ją w zagłębienie ucha, a następnie szczękę. – Miłość nie ma ram i słów, by ją opisać, ponieważ po prostu jest. Jak powietrze i woda i wszelki żywioł, który porywa światy. Miłość musi istnieć, żeby istniała pustka, ponieważ liczy się równowaga.

Michael dotknął jej biodra delikatnie, trochę nieśmiało, ale od razu na niego spojrzała.

– Anioły są... mniej frywolne niż demony. Nieważne jaki mają status. – Obrzucił piękną, zarumienioną twarz uważnym spojrzeniem. – Nasza cielesność nie bywa tak intensywna ani częsta, ale nie żyjemy w celibacie. Wbrew pozorom.

– Dlaczego mam wrażenie, że cokolwiek zrobimy, będzie to bardzo – sapnęła ciężko, łapiąc Lucyfera za kark, ponieważ przygryzł jej szyję. – Bardzo przyjemne. I intensywne.

Zakłopotany Michael wzruszył ramionami.

– Skromniś z niego – zapewnił rozbawiony Lucyfer. – Umie się pieprz...

– Daj już spokój – burknął Mika'il. – Błagam.

– Niech ci będzie, curriculum vitae złożysz sam.

– Nikt tak nie mówi... A, czekaj, jesteś diabłem, robisz wszystko – zachichotała sama do siebie.

– Tak, naszemu diablikowi wiele się wybacza – sarknął Gabriel. Uśmiechnął się jednak szelmowsko, gdy Lu szturchnął go ramieniem. – Oj, daj spokój. Dobrze wiemy, że się tym rozkoszujesz.

Rozbawienie błysło w oczach Lucyfera, ale spojrzenie powoli przeniósł na Anaherę. Spojrzenie, które widziała wyłącznie na wystudiowanych zdjęciach i ilustracjach, jakie ktoś skrupulatnie zaplanował. Wzrok samego diabła nie był jednak zaplanowany, czuła całą sobą, że patrzył na nią spod na wpół przymkniętych powiek z namysłem.

Głodem.

– Widzę tu też jedną słodką kobitę, którą mógłbym... – uniósł jej dłoń, żeby złożyć pocałunek na przegubie. – Wieść na pokuszenie.

– Błagam – wykrztusiła złamanym głosem. – Nastrój padnie, jeśli zacznę się modlić.

Michael zakrztusił się śmiechem.

– Pierwszy uwodziciel wszystkich sfer. Naczelny inicjator rozkoszy i pożądania. Alleluja! – śmiał się dalej, mimo że Lu pchnął go na ziemię, gdzie padł, trzymając się za brzuch. Skończyło się to ponownym chichotem Anahery.

Zamiast tylko śmiać się, przeczołgała nad niego, żeby spojrzeć mu w twarz.

– Kocham to jak zmieniacie się, gdy nie jesteście marudni – odparła zadowolona z tego faktu.

Michael skamieniał, niezdolny do tego, żeby się poruszyć choćby o milimetr. Gabrielowi i Lucyferowi także nie było wiele łatwiej. Święci czy grzeszni, po prostu przyciągnięci zostali krzywizną wypiętych bioder kobiety. Lekka, zwiewna sukienka, którą miała na sobie, wcale nie podkreślała dosadnie jej kształtów a jednak mieli wrażenie, że rzuciła na nich czar.

– Anahero – wykrztusił Lucyfer. – Raduję się tym, jak swobodnie się przy nas czujesz, ale miej litość nad nami, grzesznymi.

Z westchnieniem opadła na bok, po prostu przytulając się do Michaela.

– Nie ma z nimi zabawy – marudziła do niego.

Średnio udało mu się powstrzymać uśmiech.

– Dziady z nich.

– Dziady – zgodziła się. Kilka sekund później zaczęła już spokojnie pochrapywać.

– Wypiła ledwo dwa kieliszki ludzkiego alkoholu – zadumał się Lucyfer.

– Nie powinniśmy jej go w ogóle dawać – zatrwożył się Gabriel.

– Nam też nie wypada przy niej pić – wytknął Michael. Ułożył się tak, by leżała bardziej na nim, a nie na twardej podłodze. – Nie mam na myśli, że opuszczamy gardę i pozwalamy sobie na więcej.

– Wiem, wiem – westchnął ciężko Lu. – Opuszczamy gardę i dopuszczamy lukę potencjalnego ataku.

Zmierzwił swoje włosy i z namysłem spojrzał na Anaherę.

– Spróbujmy też odpocząć, dobrze? – zasugerował Gabriel. Nie było mu jednak śpieszno, by się gdziekolwiek ruszać. – Tobie w szczególności to się przyda.

Lu skrzywił się i jeszcze mocniej zmierzwił włosy. Najwyraźniej próbował nadrobić braki w poseksualnej fryzurze bez faktycznego seksu.

– Wiem, że tu jesteście, ale nie mogę się zmusić – wyznał ciężko. – Niech to moje diabli porwą, jestem krok od paranoi.

– A musimy gdziekolwiek iść? – zapytał zaskakująco sennym tonem Michael. – Jest tu tak miękko i spokojnie.

– Leżysz na podłodze. W Piekle.

Archanioł niemrawo wzruszył ramionami, skupiając się na tuleniu i powolnym gładzeniu pleców Anahery. Wyglądało na to, że znalazł się już w tym stanie między kontemplacją a lekkim odpoczynkiem aniołów.

Lucyfer przeniósł ich wszystkich na łóżko, które dostosowało się wielkością do wszystkich ciał. Gabriel poddał się temu z ufnością, obracając się tak, jak on – obaj na bokach, przypatrując się mruczącej coś przez sen kobiecie.

Nie był zły, że został wciągnięty w kolejną, senną marę – był po prostu niebywale zdziwiony. Gdyby miał dech w piersiach, na pewno roześmiałby się na tę sytuację.

Prawda jednak była taka, że to nie Klucz, nie Głębiny, a ich niespełnione dziś pragnienie zrobiło z nimi co chciało.

Łoże, na którym się znajdowali zapewne wciąż było w jakiś sposób w królewskich komnatach, ale było czterokrotnie większe niż to, na którym zasypiali. Lu miał wrażenie, że prześcieradła pieszczą jego skórę nierealnym, czułym dotykiem. Anahera już siedziała na środku materaca, rozglądała się wokół z cieniem zdezorientowania.

– Lucyfer? – szepnęła zdziwiona. – Ten prawdziwy.

Coś przemknęło przez jego klatkę piersiową, jakaś ognista kula szczęścia spowodowana tym, że od razu go rozpoznała. Przytaknął, a ich uwagę przykuli Gabriel i Michael, powoli budzący się do snu. Teraz dopiero zauważył, że sam wciąż był tylko w spodniach, ale Archaniołowie też cudownie stracili swoje koszule.

Anahera była praktycznie naga. Miała na sobie tylko koszulę nocną z przeźroczystego, lejącego się materiału. Strategicznie naszyte były dwie ścieżki kwiatów – w poprzek piersi, prawie zasłaniając sutki i w wzdłuż tułowia aż po jej krocze. Kwiaty stawały się jeszcze błękitniejsze w zestawieniu ze skórą kobiety. Wyglądała niebywale eterycznie i okrutnie uwodzicielsko.

– Najprawdziwszy – zapewnił, unosząc się na kolanach. Rozejrzał się wokół, nabierając pewności. – A to domena moich inkubów. Czuję bariery Ashmodaia na granicach snu.

Michael przycisnął grzbiet dłoni do oczu.

– Mam wrażenie, że brnę w melasie – wymamrotał. – Jakbym miał się przewrócić, ale jakoś się trzymam.

Gabriel przytaknął, ale Anahera chyba czuła się tutaj dobrze. Miała przytomne spojrzenie, oddech wyrównany.

– Witajcie w prawdziwym śnie – powiedział do Archaniołów, ale uśmiechał się czule do Anahery. – Miejscu spełnienia każdych pragnień.

– Dlaczego nas tu przyciągnąłeś? – jęknął Gabriel. Przewrócił się na plecy, jego pierś unosiła się nierównomiernie, pokryta opalizującą warstewką potu. – Cały, kurwa, płonę.

Lucyfer nawet nie starał się ukryć nikczemnego uśmiechu.

– Tak to już tutaj bywa i nie jest to moja wina – odparł ochryple, kierując wzrok na Anaherę. Co zrozumiałe, wpatrywała się w Gabriela. – Prawda, nasz promyczku?

Drgnęła, przyłapana.

– Niewinna – zaperzyła się. Chrząknęła w pięść, gdy Lu uniósł brew i spojrzał na nią znacząco. – Bardzo niewinna.

Pochylił się ku niej z nikczemnym błyskiem w oku.

– Taka niewinna, robiąc z Archaniołów dwie spragnione, potrzebujące istoty... – Pochylił się jeszcze niżej, gdy przygryzła wargi a dłonie zacisnęła na rąbku koszuli nocnej. Z jego oczu sypały się gwiazdy, temperatura w bańce snu rosła. – Twój sen sięgnął do nas, łącząc się z moją mocą.

– Masz potwornie słabą samokontrolę. – Odkaszlnęła cichutko.

– Lepiej go tak nie prowokuj – sapnął Michael. Z wyraźnym trudem usiadł na piętach, a głowę odchylił do tyłu. Mięśnie jego gardła napięły się jak postronki, pot perlił się na jego torsie. Skrzydła przylgnęły do jego pleców, ramion i części żeber, zmienione w lśniące srebrem tatuaże.

– Czemu czuję się podniecona, ale w granicach normy? – szepnęła do Lucyfera.

Wyruszył ramionami i sięgnął, by odgarnąć za ucho pukiel jej włosów.

– To nie jest naturalne środowisko dla nich, a ty chyba jesteś trochę odporna – przekrzywił głowę, bezwiednie gładząc policzek kobiety. – To co czujemy oni odbierają pięciokrotnie mocniej.

Podobała jej się ta myśl i to bardzo. Oczy błysnęły, kiedy omiotła ich pospiesznym spojrzeniem. Obaj spragnieni, obaj patrzący na nią z nadzieją.

– I co my z tym zrobimy? – szepnęła. – Czy chcemy coś z tym zrobić?

Lucyfer kochał to, jaki nacisk położyła na drugie zdanie. Jak pamiętała o tym, że to nie tylko sen – to też świadomość swoich pragnień. I tak, Archaniołowie może byli nakręceni o wiele bardziej, ale też mogli tego nie pragnąć.

Chociaż wszyscy dobrze wiedzieli, jak bardzo potrzebowali czuć Anaherę pod swoimi dłońmi, pod swymi ciałami.

– Chodź do mnie, to się przekonasz jak bardzo tego chcę – odezwał się Gabriel chrapliwie. Dłońmi mocno ściskał materiał miękkich spodni na wysokości bioder. Podkreślał tylko to, jak potężną miał erekcję.

Bardzo możliwe, że Anahera mimo wszystko zmówiła cichutką modlitwę, przed ruszeniem w jego stronę. Michael patrzył na tę dwójkę spod ciężkich powiek. Obserwował ich pocałunek starając się wciąż utrzymywać pozory chłodnego opanowania, chociaż wszystko krzyczało w nim, że też tego potrzebował.

Odsunęła się od Archanioła, a ich wargi lśniły jakby wysmarowali się różanym złotem.

Rose gold bardzo ci pasuje – szepnął Gabriel z krzywym uśmieszkiem.

Przesunął kciukiem po ustach kobiety, rozmazując dowód swojej mocy i pragnienia. Właśnie to zerwało wszystkie krępujące ich łańcuchy. Jibril uniósł się, do siadu, aż Anahera musiała się prędko odsunąć. Wpadła na Lucyfera, który jęknął na ten kontakt. Łopatki wbijała mu w pierś, pupą usiadła na udach i nagle też poczuł to gorączkowe pragnienie.

Tę mgłę i niewyraźne uczucie oderwania od swojego ciała, a jednocześnie pewność, że znalazł się w najwłaściwszym dla siebie miejscu.

Mika'il praktycznie przyczołgał się do nich, gdy Lu wziął w garść włosy kobiety i odchylił jej szyję na bok. Zębami oraz wargami skrupulatnie badał łuk wygiętego ciała. Smakował pot, podniecenie i pomarańcze, a Michael z głębokim jęknięciem zatroszczył się o jej usta.

Każdy sen miał swoje ograniczenia, a jednocześnie czas przestał mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie.

Ciężko było im rozebrać Anaherę – tak przepięknie wyglądała w tej koszuli nocnej. Materiał wspaniale opinał jej piersi, gdy ścisnęli poły na plecach, Sutki lekko przebijały się pomiędzy kwiatami, ale umierali z potrzeby spróbowała jej. Ich spodnie zniknęły szybko i w końcu nie było pomiędzy nimi żadnej bariery. Przestali być różnymi istotami, dotyk za dotykiem zmieniając się w jedność. Stali się sobie równi, tak bardzo zależało im na wzajemnej przyjemności.

Na przyjemności Anahery.

Mało było w tym słów, niewiele oddechu w płucach, by powiedzieć coś oprócz więcej więcej więcej.

Anahera także niewiele mówiła, zbyt zaskoczona tym, jak wyglądali. Pozornie mało różniło ich od ludzkich mężczyzn, ale nie dało się zignorować odmienności.

To jak kontrolowali swoje ciała pomimo rozgorączkowanego pragnienia. Że stawali się zimni i gorący pod wpływem jednej myśli, przez którą mogła zedrzeć sobie gardło od bezładnych jęków. To, że ich dłonie, ślina i sperma zostawiały na niej lśniące, złoto-srebrne ślady. To, że jedno spojrzenie w oczy Lucyfera sprawiało, że znajdowała się pomiędzy gwiazdami w kojącym, spokojnym kosmosie, który wypełniał ją, aż uczucie pustki stało się obcym konceptem.

Anahera tej nocy postradała wszystkie zmysły i o poranku będzie musiała się długo, długo modlić, żeby odzyskać choćby jego ćwierć.

Gdy Lucyfer, nie mogąc już wytrzymać, rozwinął swoje skrzydła, straciła poczucie połączenia ze swoim ciałem. Kłopotała się przez to, że tak łatwo myślała o tym momencie jako o czystej boskości.

Ale czy myliła się aż tak mocno?

Nie chciała przestać ich dotykać, nie chciała przestawać całować i być przez nich wypełnioną. Potrzebowała mieć Trójcę tylko dla siebie, całą wieczność, nieważne jak samolubna się przez to stanie. Patrzyła na nich wszystkich, na lśniące ciała z równie lśniącymi odciskami wszędzie, gdzie się tylko dało i wiedziała, że nie może zapomnieć o tej nocy.

Wiedziała, że była połączona z nimi nie tylko przez jakiś plan losu, ale także przez coś o wiele bardziej intymnego. To było więcej niż seks i potrzeba nasycenia siebie.

To było wszystko.

W jej sercu zamieszkał wszechświat.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro