Rozdział 18. Troskliwe anioły
Cześć, dobry wieczór!
Kochani, zniknęłam jeszcze na chwilę ale raczej z dobrego powodu - oficjalnie zakończyłam pisanie tej książki 🥳 Na ten moment powstały 42 rozdziały + epilog!
A że wchodzę w fazę poprawek i przygotowania dla Was rozdziałów - może się zdarzyć, że będzie ich w numeracji więcej. Pewnie odkryję niejeden rozdział, który ma jakieś milion stron 😄
Na ten moment zostawiam Was z osiemnastką, na kolejnym zobaczymy się w środę 💙
Ściskam!
*****************
Spodziewali się, że pytań ze strony Archaniołów nie będzie końca. Michael i Gabriel jedynie co, to rzucili okiem na pobojowisko, na błoto pełne krwi, na ociekające posoką mury domku, wielką wyrwę i ich dwójkę...
Cóż, gdyby przekleństwa sprawiały im cień przyjemności, kurew nie byłoby końca.
– Zabieramy was do Piekła – zadecydował Michael głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Lucyfer zgodził się, oczywiście. W takim stanie całe Niebo zleciałoby się do Palatium, a nie potrzebowali uwagi. Gabriel stał z wysoko zadartą głową, odgradzał ich od światów delikatną kopułą. Odpychał wszystkie sygnały, które Czyściec mógłby wysyłać. Ktoś musiał wyczuć, że wydarzyło się coś złego, a ciężko było porzucić pokusę zbadania sytuacji. Musieli w końcu powiedzieć swoim zastępcom, co się dzieje. Dodatkowe ręce do zacierania śladów przydadzą się aż za bardzo.
Michael dotknął przelotnie ramienia Anahery. Kobieta oderwała się od Lucyfera i spojrzała wprost w oczy Archanioła oczyma czerwonymi od zmęczenia. Ledwo zachował ciszę – oczywiście, że zauważył wyrwy w jej ciele.
Prędko przenieśli się do Piekła. Lucyfer zabrał ich wprost do swojej sypialni. Nie chciał, żeby którykolwiek z demonów kręcących się przy pałacu natknął się teraz na Anaherę. Nie potrzebowała więcej stresu, a oni nieprzewidywalnych wydarzeń.
– Chodź, obmyjemy się – zachęcił ją.
Zamarła z dłonią uniesioną ku górze. Nos zmarszczyła z odrazy, gdy zauważyła, że posoka zaczęła krzepnąć i odpadała z każdym ruchem.
– Raczej wyszorujemy się pumeksem – wymamrotała. – Rany, ale my capimy.
Michael zrobił minę, ale jak grzeczny aniołek milczał. Deptał im jednak po piętach, niezdolny by zostawić tę dwójkę samą. Wystarczyło, że demon, który się sprzeniewierzył nie zniknął. Michael musiał go zabić za to, co uczynił, a w dodatku Metatron dziś przechadzało się między Palatiami wywołując niebiański rwetes.
A teraz to. Teraz oni. Lucyfer jakby poszarpany przez tuziny bułatów, Anahera z dziurą w piersi.
Archanioły nie powinny się tak czuć, nie powinny mieć w sobie takiego panicznego strachu o inne istoty. Archanioły powinny po równo martwić się i troszczyć o każdego.
Ale to, słodki wszechświecie, to co teraz czuł Mika'il...
Większość z sypialni w królewskim pałacu miała podobne kompleksy łazienne. Ostoja Lucyfera rządziła się swoimi, dziwnymi prawami – z zewnątrz budynek wyglądał jak przeciętny zamek, ale wewnątrz bywał nieskończony. Kroki Anahery zwolniły, gdy weszła do łaźni tak podobnej tej ze snu. Miejsce było zbudowane z kremowego marmuru, przetykane żyłkami złota i malachitu. Głęboki, zielony odcień kamienia szlachetnego podbijał kolor wody.
– Odwrócimy się, ale nie chcę żebyś przewróciła się ze zmęczenia – uspokoił ją Lucyfer.
Kobieta wlazła do basenu bez obejrzenia się na nich. Zdziwiona patrzyła na siebie, gdy równie zdumieni wpatrywali się w nią.
– Nie zniknęła – powiedziała skołowana, unosząc rąbek koszulki.
– Ubrania mają to do siebie – odparł z kamienną miną Michael. Lucyfer prychając, wszedł wraz z nią do wody.
– I tak wszystko trafi do spalenia. – Potrząsnął głową z małym uśmiechem. – Chodź tutaj.
Michael przykucnąwszy na krawędzi basenu, obserwował oboje z czujnością. Rzucił Lucyferowi mały sztylet, by pomógł Anaherze ściągnąć okrwawione ubrania. Swoich również pozbył się gniewnymi ruchami. Michael rzucił podane mu strzępki do paleniska, wzniecając pod mokrymi ubraniami ogień. Podsycał go swoją mocą, aż nie został z nich nawet popiół.
Posłusznie chodził z kąta łaźni w kąt, gdy tylko Lucyfer podpowiadał, czego mogli potrzebować. Anahera szybko zapomniała o nagości, skupiając się na dokładnym wyszorowaniu każdego cala siebie, jakiego mogła dosięgnąć.
Lu ruchami bardziej medycznymi niż czułymi, umył ją tam, gdzie poprosiła. Długie włosy Anahery kręciły się niczym węgorze, unoszone spokojnym rytmem wody. W pewnym momencie po prostu opuściła ramiona oraz głowę.
– Jeszcze chwila, Ano – szepnął do niej Michael. Drgnęła i spojrzała na niego spod mokrych rzęs. – Zaraz odpoczniesz.
Wyciągnął ku niej ręce, w których trzymał nieziemsko miękki ręcznik. Nie był tak dobry w ciepłym ogniu, ale starał się go dla niej rozgrzać. Pomógł kobiecie wyjść na posadzkę i otulił ją materiałem. Lucyfer posłał mu urażone spojrzenie, bo doczekał się wyłącznie oberwania ręcznikiem w twarz.
Anahera z westchnieniem oparła się o bok Mika'ila. Na jej ciele nie było nawet najmniejszego skaleczenia, dlatego od razu wskoczyła w ubrania. Lucyfer, odziany wyłącznie w powłóczyste, ciemne spodnie, poprowadził ich ponownie do sypialni. Kobieta opadła na szezlong, który znajdował się najbliżej niej.
Michael i Lucyfer wymienili się spojrzeniami, żaden nie wiedział od czego tak naprawdę zacząć. Siedziała z opuszczonymi ramionami, patrzyła na swoje dłonie. Przez rozchylony materiał koszuli widzieli, że na jej piersi został tylko jeden punkt ciemności.
Gabriel wkroczył do sypialni niedługo później. Miał zmierzwione włosy i rozszalałe spojrzenie. W dłoni trzymał ich pudło, a w drugiej solidną garść bandaży. Obrzucił wzrokiem cały pokój, na każdym z zebranych skupiając się pod innym kątem – czy Anahera oddychała, ile zostało z Lucyfera i czy Michael nie przemienił się w słup lodu.
– Nad Czyśćcem zaczęło krążyć kilka aniołów i jeden demon – poinformował rzeczowym tonem. Położył na łóżku szkatułę i z mocnym kliknięciem otworzył zapięcie. W powietrzu uniósł się silny zapach ziół oraz smarowideł. Skinieniem pokazał Lucyferowi, żeby usiadł. – Bariera ich odepchnęła, insynuując, że to naturalne zmiany. Jeden z aniołów był niechętny, ale w końcu odpuścił. Poprosiłem Siche, żeby miał obszar na oku. Oczywiście chciał odpowiedzi.
– Damy mu je... kiedyś. Wiesz który anioł ociągał się najdłużej? – Lucyfer syknął, gdy Jibril zbyt mocno przemył maścią rozcięcie na jego łopatce. Sięgało prawie biodra i Gabriel miał wrażenie, że było już gorejące. Nie miał zamiaru ryzykować.
– Nie, może skupiałem się za słabo, ale miałem wrażenie, że ono też się maskowało. – Przedramieniem odgarnął z czoła opadające loki i rzucił spieszne spojrzenie w kierunku Anahery.
– Co z chatą? – Michael powoli przesunął się w kierunku kobiety. Nie zwróciła uwagi na żaden jego krok, ani na to, że przysiadł ostrożnie tuż obok.
– Zachęciłem ziemię Czyśćca by pochłonęła to miejsce i zrodziła coś nowego – zapewnił.
To sprawiło, że Ana spojrzała na niego. Smutek zasnuł jej twarz, gdy patrzyła na szeregi postrzępionych ran na ciele Lucyfera. Siedział wsparty na łokciach, jego gardło napinało się przy każdym przesunięciu miękką szmatką z wywarem oczyszczającym, sporządzonym przez Rafaela.
– Te rany... To wszystko moja wina, prawda? – szepnęła i nie mogli rozróżnić emocji w jej głosie. – Co ja narobiłam?
Dopiero teraz jej głos się załamał, drżał jak dłonie.
– Obroniłaś was lepiej niż zastępy pod moją komendą – zapewnił ją Michael. – Postąpiłaś słusznie i z odwagą.
Poderwała głowę do góry, chyba szukała czegoś w jego spojrzeniu. Nie kłamał, był szczery – nie widział tego, co zrobiła, ale sądząc po reakcji jej oraz Lucyfera dokonała czegoś niemożliwego. Instynkt pchnął ją do przodu, a on na niego odpowiedział. Zamrugał zaskoczony, gdy pospiesznie przytuliła się mu do piersi. A jeszcze sekundy temu nie podejrzewał, że będzie pragnęła czyjegokolwiek dotyku.
– Unieś ramiona i ściśnij, ale delikatnie, żeby nie zrobić z niej butelki szampana – poinstruował Lucyfer zdławionym od śmiechu głosem.
– Wiem, jak tulić człowieka. – Wiem, jak tulić ją, krzyczało jego serce.
– Patrząc na twoją minę: szczerze wątpię – zaśmiał się i zakończył syknięciem, gdy Gabriel z trochę większą werwą przemył ranę.
Anahera natomiast rozluźniała się coraz bardziej. Ściskał kobietę czule, tak jak mu się wydawało, że zasługiwała. Nie chciał żeby miała wrażenie, że traktował ją jak szło, ale też nie pragnął przysporzyć jej więcej bólu. To ona wciskała się w niego z całą, człowieczą siłą. To ona wciskała twarz w materiał jego koszuli i oddychała chłodnym, arktycznym zapachem. Ledwo powstrzymał się, by nie ucałować czubek głowy Any.
– Opowiedzcie, jak to się potoczyło – wymruczał cicho. Jego ręka, którą najwyraźniej gładził plecy Anahery, zamarła, kiedy obaj spojrzeli na niego znacząco.
– Rany dobrze się zachowują – dopowiedział jeszcze Gabriel. – Trochę niebiańskiego wina i odpoczynku, a do ludzkiego świtu nie zostanie ślad.
Lu skinął głową z wdzięcznością. Zgarbiony usiadł na brzegu materaca, łokcie wsparł o uda. Anahera jakby niechętnie odsunęła się od Michaela i otarła suche oczy. Sama z zaskoczeniem zauważyła, że nie rozpłakała się jak oczekiwała. Spojrzała na Archanioła, jakby to była jego wina.
Lucyfer zauważył jego minę i z heroicznie powstrzymanym rozbawieniem opowiedział o ataku Nienazwanego. Trzymane przez Gabriela brudne kawałki bandaży zapłonęły.
– Jak on śmiał cię tak zaatakować! – warknął i zaczął krążyć między nimi niczym lew na uwięzi. – Wszystkiego się spodziewałem, ale Głębiny?!
– Przyszły po Anaherę – odparł i zmarszczył brwi. – Albo dla niej?
Spotkali się spojrzeniem i bezradnie pokręciła głową.
– Kiedy wyszedłeś, poszłam na chwilę do sypialni – wyjaśniła. – Miałam wrażenie, że brodzę w melasie. Wydawało mi się, że po prostu trochę gorzej się czuje. Nagle usłyszałam twój krzyk i się przestraszyłam, przecież nigdy nie krzyczysz, zawsze byłeś taki... opanowany.
Błyszczącymi oczami popatrzyła na nich wszystkich.
– Nic ci się nie działo? – uściślił. Lucyfer w zamyśleniu przesunął palcami po podbródku. – Nie byłaś kuszona ani atakowana przez cokolwiek?
– Serio, nie. Przecież wyszedłeś kilka chwil wcześniej.
Lucyfer zamarł.
– Anahero, nie było mnie co najmniej trzydzieści minut.
Niemal cały świat usłyszał, jak serce na sekundę zatrzymuje się w piersi kobiety.
– Przecież to niemożliwe! Czułabym, wiedziałabym! – Poderwała się na równe nogi, ale prędko oklapła na miejsce. Złapała się kurczowo za kolana, pochylając do przodu. – Wiedziałabym, prawda?
– Spokojnie – powiedział łagodnie Michael. Z wahaniem sięgnął ku jej ramieniu, ale w końcu położył na nim swoją wielgachną dłoń. Wzdrygnęła się odruchowo, lecz chwilę później zaczęła rozluźniać. – Oddychaj, Anahero. Spróbuj się cofnąć do tamtego momentu.
– Próbuję – zapewniła go zmęczonym tonem. Spojrzała mu prosto w twarz i dopiero teraz mógł zobaczyć krystalicznie czyste, wzburzone łzy. – Ale nie kłamię, musicie mi uwierzyć. Lucyfer wyszedł, podłożyłam pod stolik kilka rzeczy i poszłam do sypialni a potem... Krzyczałeś.
Odwróciła się ku Upadłemu, dolna warga nieznacznie jej drżała.
– Krzyczałem, to się zgadza – westchnął ciężko. Podniósł się z miejsca z ledwo zauważalnym skrzywieniem. Michael chciał ustąpić mu miejsca, ale Lu machnął ręką i ciężko przyklęknął przed kobietą. – Wierzymy ci, naprawdę.
Zacisnęła usta w wąską kreskę i skinęła głową w ramach niechętnej zgody.
– Namieszałeś mi tym – roześmiała się sztywno. Pomasowała czoło i szukała czegoś w twarzy Lucyfera. Wszystkie rany bardzo szybko się zasklepiały, dzięki czemu Arcydemon nie wyglądał już tak upiornie.
– Ta... sytuacja – powiedział, co wywołało urocze wywrócenie oczami kobiety. – Naprawdę, ona jest nowa i dla nas. Nigdy nie zostałem zaatakowany przez Nienazwanego.
– Oblazło cię całe mrowie! – zaperzyła się. – To nie był po prostu...
Machnęła ręką, wyraźnie nie wiedząc jak ma to podkreślić.
– Co widziałaś? – ponowił ich pytanie Gabriel.
Zrobiła niezdecydowaną minę i nagle Michael poczuł, że znów musi ją przytulić, zapewnić, że nic złego się nie stanie, jeśli opowie jutro. Albo za dwa dni. Trwał jednak jak lodowa rzeźba przy jej boku.
– Nie wiem, czy widzieliście kiedykolwiek film o egzorcyzmach, ale zakładam, że nie – powiedziała równocześnie z ich wymownymi minami na twarzy. – Ciężko mi to opisać, bo wyglądali jak ludzie, ale byli jak najpaskudniejsze, okropne demony, które mogą nawiedzać nas w snach.
Lucyfer zrobił zdegustowaną, wściekłą minę.
– Skurwiel przywdziewa obraz tego, czego lęka się człowiek...
Gabriel potrząsnął głową, dłonie wsparł na swoich biodrach.
– A może jest inaczej, może Nienazwany wygląda tak nie bez powodu.
– Tylko że to nie była jedna istota. – Anahera wzruszyła bezradnie ramionami. – W pewnym momencie ich było tak wielu, że nie widziałam cię pod mrowiem ciał.
– Nienazwany jest, jakby to powiedzieć, głosem Głębin i Przepaści, najgorszego zła, które zostało zamknięte. – Dłonie złożone jak do ludzkiej modlitwy przyłożył do ust. Przez chwilę patrzyli na siebie z Anaherą bez słowa. – Emanacja Nienazwanego może przybierać każdy kształt oraz oblicze, i może ich być legion. Tak naprawdę nie mamy pewności, czy posiada coś więcej niż głos oraz moc.
– Teraz jednak mamy pewność – dodał ponuro Gabriel.
– Czyli wy walczycie z tym Nienazwanym? – upewniła się cicho. – To taki naturalny wróg w waszym eee świętym ekosystemie?
Z głośnym parsknięciem Lucyfer opuścił głowę.
– Dokładnie tak jest – zgodził się Michael. Jakimś dziwnym trafem znalazł się bliżej Anahery i ich ramiona się stykały. – Cykl życia oraz śmierci jest jednaki na każdym poziomie wszechświata.
– Tylko że dla nas jest bardziej ekstremalne. – Gabriel chyba stwierdził, że będzie ją dołować.
Co cudowne, kobieta wcale się nie dołowała. Mieli wrażenie, że siedziała prościej, a ciało znacznie się rozluźniało, im dłużej i bliżej niej byli. Po ciemności w klatce piersiowej nie było już żadnego śladu. Każdy gryzł się z wyrzutami sumienia, że jej o tym nie powiedział, a Anahera też najwyraźniej nie czuła żadnej różnicy.
– Chcę wiedzieć, jak ich zabiłam – powiedziała stanowczo, chociaż na koniec głos lekko jej się załamał. Spojrzała każdemu poważnie w twarz. – I jak tego nie powtórzyć. Albo powtórzyć tylko bardziej w kontrolowany sposób?
Trójca miała bliźniacze miny na twarzach, co jej się nie podobało. Praktycznie ze zrezygnowanym jęknięciem zasłoniła twarz.
– Wybacz nam, Anahero – odparł cicho Lucyfer. – Ludzie w naturalnym habitacie nie mając czegoś takiego jak moc. Czy też magia, jak ja określasz. Przejawy anielskich czy diabelskich przymiotów są wyłącznie w linii bezpośrednich potomków. A i przez ostatnie lata nie narodził się żaden nowy nefilim czy kambion.
Odsunęła włosy do tyłu i przygryzła wargę.
– Grand-mère mówiła, że w naszej rodzinie od zawsze widziano anioły. Ogień Serafinów – odparła powoli. – Czy to znaczy...
– Ciężko stwierdzić, jeśli przeminęło więcej niż piętnaście pokoleń – odparł Michael z tycim drgnięciem ust, na którym zawiesiła spojrzenie. – Pachniesz unikalnie, a wyczulibyśmy w tobie pierwiastek anielski.
– Unikalnie w sensie: jak dziwna potrawa, której raczej nie spróbujesz, czy jak dekadenckie perfumy?
Gabriel był miłościwy i skierował rozmowy na inne tory, żeby Michael nie musiał się już więcej wić pod jej butem:
– Tak jak tworzenie Nicości jest nieprzewidywalne, tak jak i ta... potęga. – Przeniósł spojrzenie ze ściany na Anaherę. – Wychodzi na to, że przejęły nad tobą władzę właściwe mechanizmy obronne, które nie dopuściły do triumfu zła.
– Czekaj, to mogą być jakieś niewłaściwe?
Trójca zgodnie przytaknęła.
– Jeśli wyzwoliłabyś moc, która zbiłaby mnie i uwolniła Nienazwanego? – Lucyfer aż zaniemówił na sekundę. – Dziękuję, że mnie uratowałaś.
– Ale... – urwała, gdy zgodnie westchnęli. – Dobra, nie ma za co – odburknęła. – To ja będę mieć nadzieję, że po prostu wykminicie jak mnie nauczyć tego abrakadabra. Albo wymodlę rozwiązanie. – Zassała gwałtownie powietrze i podskoczyła w miejscu z radosnym uśmiechem. – Myślicie, że mogę wymodlić rozwiązanie?!
Z całą szczerością – przeraźliwie bali się, że by mogła. Nie chcieli nawet myśleć co by się stało, gdyby jej się udało i kto wówczas by przyszedł na pomoc...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro