Rozdział 16. Senne anioły
Czołem!
Przed Wami bardzo spokojny rozdział - udało mi się wrzucić go dziś, a kolejny bliżej niedzieli (skrajnie w poniedziałek).
Trzymajcie się ciepło 💗🫂
******
Pomimo wszelkich starań – nie mieli odpowiedzi na to, co oznaczało kuszenie Anahery, jak Lucyfer postanowił to wdzięcznie nazwać. W ciele kobiety nie nastąpiły żadne zmiany, mogące sugerować że to wszystko jej wina. Słowa Gabriela. Nie mieli jednak pewności, czy to przez to, że w trójkę byli tuż obok, czy może faktycznie fantazja senna była wyłącznie magicznie współdzieloną anomalią. Słowa Anahery.
– Nie możemy tego ignorować – stwierdził twardo Michael. – W snach jesteś szczególnie bezbronna.
– Dzięki wielkie, jakbym nie była tego świadoma – odburknęła, a po chwili zrobiła przepraszającą minę. Odmawiała snu przez to, co się wydarzyło.
– Krzycz, jeśli ci to pomoże – uspokoił ją Lucyfer. Stała oparta o wykuszowe okno w salonie przylegającym do sypialni królewskiej. Zbliżył się na kilka kroków z proszącą miną. – Nie możesz jednak się wykończyć, Anahero. Nie tędy droga!
– Chętnie posłucham o drodze wyjścia, bo sama nie mam innego lekarstwa...
Michael ze splecionymi za plecami dłońmi kołysał się na piętach. Patrzył trochę na kobietę, trochę na niewyraźny krajobraz za nią. Aż za dobrze słyszeli jej modlitwy, prośbę o litość i zrozumienie. Wypiła całe wino mszalne jakie dostała, przy piersi mocno ściskała swój stary różaniec.
– Odwiedzimy Somiela – zadecydował. Archanielskie oczy nieznacznie błyskały srebrem. – Świat się zmienia, wszyscy to wyczuwamy w różnym stopniu. A jeśli coś stało się ze snami Anahery przez Głębiny, Somiel będzie tego świadomy.
– Albo dojdzie do tego, gdy ją zbada – przytaknął Gabriel.
– Czekajcie, czekajcie! Tylko że nie chcę, żeby Archanioł snów tak po prostu sobie zniknął, wiecie? – wymamrotała, szurając butem o dywan. – Trochę kłopotliwe, co nie?
– Nie zniknie – zapewnił Michael.
– Oszaleje zatem. – Pokręciła głową z wykrzywionymi ustami. Przestała gładzić paciorki różańca i wsadziła go do kieszeni luźnych spodni. – Czy cokolwiek się tam dzieje z kimś, kto nie jest wami.
– Ludzie mają piękne powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy – odparł Lucyfer cicho. Nagle w jego dłoniach znalazła się atłasowa wstęga. – Twoje oczy to niebywała toń, Anahero. Jednak, jeśli się ją zasłoni, nie powinna niczego odbijać.
Kobieta spiesznie uniosła do góry dłonie.
– Dobra, ale nie powinna to ostatnie słowa, które mnie uspokoją. – Patrzyła na piękny, zielony kolor apaszki. – Nie za cienkie?
Lucyfer uśmiechnął się szatańsko.
– Gdzieżby. Przydaje się w wielu sytuacjach, gdy trzeba kogoś pozbawić zmysłu wzroku. – Gabriel za jego plecami wydał dźwięk zdegustowania. Upadły zerknął na niego znad ramienia. – Wystarczy poprosić, złotko.
Anahera zachichotała, roziskrzonym spojrzeniem skacząc między nimi. Michael pokrzepiająco złożył dłoń na ramieniu kobiety.
– Jeśli pozwolisz, Lu zasłoni twoje oczy, a ja będę kroczył przed tobą – powiedział kojącym, chłodnym tonem. – Jeśli cokolwiek się stanie, nie otwieraj oczu, a moje skrzydła staną się twoją tarczą.
Zamrugała gwałtownie wypatrując czegoś w twarzy Michaela. Po kilku chwilach skinęła przyzwalająco.
– Niech będzie – westchnęła. – Ale każdą chryję po drodze zwalam na was.
Jibril roześmiał się pod nosem.
– Jak wy to mówicie? Biorę na siebie ten krzyż.
Anahera spojrzała na niego wstrząśnięta, a Lu ledwo powściągnął prychnięcie.
– Spokojnie, nie wszystkie wasze niebiańskie powiedzonka mają prawo mocy – uspokoił ją i jednocześnie wkurzył tym swoim rozbawionym tonem.
– Gdzie w ogóle przebywa Somiel? – Nagle nerwowo wyłamała ręce, zerkając na dłonie Lucyfera. – Nie będzie dziwne, jak nasza czwórka będzie tak paradować?
Dłoń Mika'ila przesunęła się trochę niżej, na środek pleców Anahery. Zadrżała od chłodu, ale chwilę później jego palce zaczęły się rozgrzewać i mogła tylko próbować nie wzdychać z przyjemności.
– Mamy małe przywileje – uspokoił ją Gabriel. – Przeniosę nas pod same kwatery Snu. Tylko on cię zobaczy i wyczuje.
– Obiecujesz? – zapytała z przejęciem. – Nie chcę, by ktokolwiek ucierpiał.
– Przysięgamy – zapewnił stanowczo Lucyfer. Patrząc po błysku w jego oczach nieuwierzenie mu byłoby zbrodnią. – Zawalamy na wielu polach, ale w tym wypadku proszę, zaufaj nam.
Kącik ust Any drgnął, gdy szturchnęła go w ramię. Spojrzał na ten punkt w zdumieniu, jakby myślał, że ręka mu zaraz odpadnie.
– Daj spokój, nie jesteście aż tak beznadziejni – uspokoiła go z nikczemnym błyskiem w oku. – Nie zawsze.
Prychnął.
– Prosisz się o kłopoty, skarbie. A teraz odwróć się.
– Że już? Nie powinnam się jakoś przygotować? Może... – urwała, gdy Michael łagodnie ją obrócił. Spojrzała na niego, nim Lucyfer zasłonił jej oczy. – Wystarczyło powiedzieć: nie przejmuj się.
– Żadne nie przejmuj się cię nie uspokoi – odparł z cieniem rozbawienia.
– W porządku? – zapytał Lu, wiążąc opaskę. Ogarnęła ją tak nieprzenikniona ciemność, że zadrżała z niepokoju. Niepewnie skinęła głową i poczuła tylko, że zbliżył swoje usta do jej ucha. – Mów do nas, Anahero. Jakikolwiek niepokój poczujesz, daj nam znać.
Dreszcz przeszył całe jej ciało.
– Zimno ci? – Zaniepokojony Michael złapał dłonie Any.
– Tak, zdecydowanie potrzebuje rozgrzania. – Lucyfer stęknął, gdy łokciem uderzyła w jego brzuch. – Cóż za drapieżna istota.
– Poczekaj tylko aż ci... Czy możesz mnie tak nie denerwować?
– Znudzilibyśmy się po dwóch godzinach, kochana. Zaś nuda to śmiertelne niebezpieczeństwo – zapewnił, prawie muskając ustami łuk jej ucha.
Westchnęła w wyrazie przegrania i z zaskoczeniem poczuła, że któryś wziął jej dłoń w swoją. Nie, nie któryś, to była mocna, poznaczona bliznami ręka Michaela. Wcześniej nigdy nie pomyślałaby o tym, że Archanioł może mieć coś takiego jak odciski czy niedoskonałości. Teraz jednak nie mogła ich widzieć – Lucyfer w jakiś sposób zaczarował apaszkę, ponieważ ciemność była przeraźliwie nieprzenikniona. Anahera nie czuła strachu, ale miała wrażenie, że zaraz wydrapie sobie skórę z przejęcia.
Na początku uścisk dłoni Michaela ją oszałamiał. Miała wrażenie, że już w tej sekundzie była przebodźcowana. Uczucia, jakie się w niej kotłowały sprawiły, że z opóźnieniem zorientowała się w najważniejszym fakcie.
Archanioł trzymał ją za rękę.
Taki najprawdziwszy anioł, do którego słała wcześniej modlitwy wierząc, że gdzieś był i wciąż czuwał nie tylko nad nią, ale całą ludzkością.
Archanioł, który bardzo ładnie pachniał, wow.
– Wszystko w porządku? Jesteś strasznie rozgrzana – zapytał cicho. Dobrze, że nie widziała uśmiechu, który znaczył te jego irytująco atrakcyjne usta.
– Stres – wycedziła.
Lucyfer wydał zdławiony odgłos, nim Gabriel pociągnął ich w kierunku Nieba. Skupianie się na wszystkim, tylko nie na samym wzroku było sprawą przedziwną. Dzięki Trójcy nie czuła się źle, ale nie wiedziała przez to w którym momencie wszystko zdominował zmysł węchu. Nabrała głęboki wdech i prawie westchnęła z przyjemnością. Powieki zaczęły jej się kleić w szybkim tempie.
– Jak tu pięknie pachnie – wymamrotała.
– Hej, ale nie zasypiaj – poprosił rozbawiony Lucyfer. – Nie bierz aż tak do serca Palatium Snów.
– Łatwo ci mówić – odmruknęła, jej głowa opadła na ramię Michaela. – Czuję pościel, wietrzoną w chłodny, ale słoneczny dzień. Taką wypraną w różanym płynie do płukania, ktoś skropił go...
– Drzewem sandałowym i cedrem? – zapytał nieznany głos.
Anahera spięła się i zacisnęła mocno powieki, chociaż wiedziała, że nie dało się zobaczyć jej oczu.
– Tak – przyznała nie bez zdziwienia.
– W ten sposób pachnie Trójca. Mieszanka aromatów, które łączą się w jeden, charakterystyczny znak, jaki wyczuwasz: bezpieczeństwo. – Bodaj cały wszechświat zamarł, gdy padły te słowa. – Dlaczegóż na moim progu stoi katastrofa, Mika'ilu? Co wyście uczynili?
Poczuła cień frustracji, że oskarżani są o tragedie, które się nie wydarzyły. Może nigdy by do nich nie doszło, gdyby żaden nie odpowiedział na jej modlitwy, ale to była sprawa iście pięciorzędna.
– Wpuścisz nas? – zapytał ponuro Gabriel. – Lepiej, żeby żaden z twoich aniołów nas nie zobaczył, Somielu.
Niechęć i cień obawy zawisły w powietrzu, przerażająco mocno odczuwalne. Poczuła iskrę niepokoju, bo co jeśli Trójca nie chciała pozbawić ją życia, ale ten Archanioł to zrobi? Wierzyła, że mu ufali... Ale co jeśli?
Usłyszała szelest materiału, a zaraz po nim kroki bosych stóp tak lekkie, że ledwo wychwycalne przez jej uszy.
Pociągnięta została wkrótce po tym – z własnej przezorności trzymała się za Michaelem, połowicznie skryta za jego mocnymi plecami. Wciąż czuła te otulające zapachy, które sprawiały, że jej zdenerwowanie malało.
Słyszała także takie mikro dźwięki. Graniczyły z jawą i wręcz halucynacją, tak trudne do usłyszenia były. Nie chciała się już odzywać, ponieważ przywodził na myśl szelest pościeli. A może szelest piór? Anahera nie miała bladego pojęcia, ale wsłuchiwała się w każdy odgłos z uwagą.
– Musicie opowiedzieć mi wszystko – odezwał się Somiel. Anahera usłyszała małe szurnięcie, a następnie westchnienie. Archanioł chyba wskazał zebranym miejsca do spoczęcia, ale sama ścisnęła dłoń Michaela. Zrozumiał niemy przekaz i zostali w miejscu, z nią bezpiecznie skrytą za jego plecami.
– Wszystko to szeroki obszar – odezwał się ponuro Gabriel.
– Klucz... Trafił w wasze ręce – ostrożny głos Somiela uniósł włoski na dłoniach kobiety. – I wciąż żyje.
– To skomplikowane.
– Tego akurat się domyśliłem. Przezorność opaski podpowiada, że coś już się stało.
Lucyfer wydał z siebie zduszony jęk, przypominający trochę złość, trochę frustrację.
– Dajże już spokój – warknął. Nie wiedziała, czy stali obok siebie, ale tylko mogła się domyślić, że Gabriel jakoś go szturchnął. – Somielu słyniesz z podglądactwa i któreś sny pewnie cię zaalarmowały.
– Wiele snów mnie alarmuje – odparł enigmatycznie. Odpowiedź ta nie zadowoliła nikogo i szybko dodał: – Przenigdy natomiast nie dostrzegłem w nich znamion Klucza. Nie siedziałbym tu z wytrzeszczonymi oczami, gdyby było inaczej. Rzecz to równie nieprzewidywalna co zrozpaczony Arcydemon.
Lu prychnął, tym razem z większą sympatią.
– Ty stary capie – cicho prychnął i chyba potrząsnął głową. Wiedziała, że dopowiadała sobie więcej z tej scenerii, włosy Upadłego przecież nie wydawały aż tak głośnych dźwięków.
Archanioł nie prosił więcej o wdrożenie go w sytuację. Trójca sama, pominąwszy to i owo, zwięźle przedstawiła fakty. Ana stała przy Michaelu cicha, sztywna z nerwów. Kiedy tylko Somiel wymówił jej imię, prawie podskoczyła.
– Anahero, przykro mi, że doznałaś tylu strat w życiu – powiedział z taką szczerością, że cieszyła się z opaski na oczach. Bardzo łatwo pochłonęła łzy. – Brakuje mi jednak pewności co do mojej roli w całej tej sprawie.
– Bo jedyną opcją powinno być zabicie mnie? – zapytała cała najeżona.
Pewnie, gdyby na początku tej przygody powiedziano jej, że tylko śmierć uwolni wszystkich od całej grozy, którą Klucz mogłaby sprowadzić na światy... Wtedy pewnie by przyjęła to bez zawahania. Ze strachem i próbą wyparcia, ale też ze zrozumieniem. W końcu to Bóg wyznaczył jej tę rolę, jednak teraz...
Och, dobry Boże, teraz czuła się tak zła na myśl, że to coś w niej mogłoby odebrać tyle szczęścia, jakie mimowolnie zdążyła zaczerpnąć z towarzystwa Trójcy.
Nie widziała miny Archanioła, ale coś w postawie Michaela sprawiło, że i ona wróciła powoli do zwykłej postaci, a nie wersji Anahery-rybki-nadymki.
– Z opowieści jaką teraz przedstawiliście uważam, że byłoby niepowetowaną stratą dla całego świata, gdybyś miała umrzeć. – Somiel zatrzymał się i wziął powolny wdech. – Najwyraźniej, chociaż Klucz jest integralną częścią ciebie, nie stanowicie jednakiej całości.
– Skąd wiesz?
– Bo inaczej by nas tu nie było – odparł powoli, ale z jakąś stalową pewnością w tonie. – Bo gdybyście były jednością, nie zobaczyłbym żadnych snów ani nawet aberracji, bo tych zwyczajnie by już nie było. Anahero, to szalenie istotne, że śnisz, ale obawiam się...
– Nie waż się tego mówić – wykrztusił Lucyfer.
– Że nic się nie da z tym zrobić – odrzekł przepraszająco Somiel. Ana odruchowo opuściła głowę w dół i pokiwała nią w przegranym geście. – Te sny są normalne.
– Coś zawsze... – poderwał się Gabriel. Słowa zamarły mu na ustach i kobieta usłyszała szelest i szuranie. Drugi Archanioł musiał również wstać.
– Chodźcie za mną – powiedział spokojnie. Michael delikatnie ścisnąwszy dłoń Any pociągnął ją za sobą. – Między wami a Głębiną zawsze istniał swoisty pomost, zwłaszcza w twoim przypadku, Lucyferze. Przez to, że od zarania wasze losy zostały nierozerwalnie połączone. Jesteście kompanami, którzy uzupełniają się na elementarnym poziomie. Odpryski wpływu Nienazwanego będą dotykały także Michaela i Gabriela. Wiąże się to rónież z szeroko pojętym śnieniem. A jako że Anahera jest drogą dla Klucza, tworzy się tu siatka połączenia.
– Którą przetniemy tylko jak umrę? – zapytała drżącym głosem. – Czy jest jakaś furtka?
Z piersi Somiela wydobył się głęboki pomruk namysłu.
– Odwrotnie – odparł powoli. – Wolelibyśmy tę furtkę zamknąć, bo właśnie przez nią przedostają się do was zmanipulowane fantazje. Sny mogą osłabiać, to prawda, ale dobrze wiesz, Lucyferze, jaka także kryje się w nich potęga.
Na chwilę zapadła cisza. Ramię Arcydemona otarło się o jej, przez co zadrżała. W powietrzu kumulowała się dziwna, przerażająca energia. Miała wrażenie, że przedostali się przez portal do innego świata – kilka kroków temu tego nie czuła. Zapachy były bardziej splątane, a dźwięki trochę irytujące, jakby metalowe? Sama już nie wiedziała co o nich myśleć.
Czuła się nieswojo, to nie było jej miejsce.
Lucyfer wyczuł poruszenie Anahery i prędko złapał ją za dłoń.
– Sugerujesz zatem, że powinniśmy się oddać tym fantazjom? – głos Michaela był przerażająco niski, jakby kumulował w sobie o wiele większą złość niż powinien.
Somiel wyraźnie się zawahał.
– Poniekąd – przyznał w końcu. – Spróbujcie ich podebrać, obrócić sytuację na swoją korzyść. – Anahera robiła wszystko, żeby się nie zakłopotać, bo korzyści z tego miała aż za wiele. – Furtka do was, może być także furtką do nich. Do słabego punktu, który możecie wykorzystać.
– A wydawało mi się, że woda święcona wystarczy – odmruknęła.
Archanioł roześmiał się ciepło, materiał znów delikatnie zaszemrał.
– To też sposób na odgonienie zmor sennych – odparł i mogłaby przysiąc, że się uśmiechał. – Wetrzyj kilka kropel w swoje skronie przed snem, ale tylko z wody poświęconej czystą, niezmąconą wiarą.
– Mamy taki flakonik – zapewnił Lu. – Wydaje mi się, czy jednak przeszła ci ochota na polecenie tego planu?
Znowu to nieszczęsne, długie zawahanie.
– Z całkowitą szczerością, którą ze mnie wyciągasz: obawiam się, co każde mechaniczne próby powstrzymania snów mogłyby zrobić z Anaherą.
– Co masz przez to na myśli? – zapytała zaniepokojona. – Jak coś, co ma pomóc, może zaszkodzić?
– Każde remedium może stać się trucizną, jeśli źle je uwarzysz. Nie znam natury twojej cielesności, Anahera – wyjaśnił przepraszająco. – Co, jeśli woda święcona nie odstraszy, a odbierze ci siły we śnie? Ludzi dopada paraliż senny i to uczucie nie jest czymś, co rekomendowałbym w przypadku obcowania z Kluczem oraz Głębinami.
Z westchnieniem oparła czoło o ramię Michaela.
– Mimo wszystko trochę to pocieszające – przyznała. – Dobrze, że o tym mówisz, bo nie chcę wiedzieć, co by się stało, gdybyśmy próbowali je powstrzymać na własną rękę...
Michael wyraźnie się wzdrygnął przez myśl do czego mogli dopuścić.
– Będziesz chciał wywołać sen u Anahery? – zapytał Gabriel. Woń róż nasiliła się, gdy przeszedł nieopodal nich i chyba ruszył ku Somielowi. – Wiem, że jesteśmy w Palatium Snów, ale czy to roztropne?
– Tylko Najwyższy wie – odszepnął, a Trójca mruknęła coś przedziwnie pięknym, niemożliwym do zrozumienia językiem. – Anahero, z tego co mówią jesteś jednocześnie po prostu ludzką istotą i przedziwnie złożonym bytem.
– Jak każda kobieta – wymamrotała pod nosem, na co Lucyfer prychnął.
– Nie zaprzeczę. Chodzi o to, że mogą od razu wyczuć, że nasze działania są intencjonalną pułapką – powiedział ze stukotami, szelestami i całą gamą dźwięków nie do przypisania bez wzroku. – Lucyferze, jako Król Nad Królami możesz swobodnie przemieszczać się we śnie.
– Fantazji – poprawił go Lu.
– Sennej fantazji – doprecyzował Somiel. – Na razie obserwujcie to, co się dzieje. Jeśli od razu wskoczyłbyś w sferę inkubową, przeczuwam, że odbiłoby się to rykoszetem. O, tutaj... – wymamrotał coś do siebie i nagle w powietrzu zapanował przedziwny bezruch. – Tak jak wyczuwałem, tutaj nic złego się nie dzieje. Anahero, twoje sny są iście człowiecze. Nie ma w nich znamion Klucza ni Głębiny. Cokolwiek robią, nie robią tego w znany nam sposób.
– Jaka jest szansa, że usuwają swój ślad? – zapytał niepewnie Mika'il.
– Cóż, nie wykluczałbym tego w tym przypadku – odparł Archanioł z głębokim westchnieniem. – Chociaż na większą skalę wyłapalibyśmy to, ponieważ za blisko temu do zaburzenia kreacji snu.
– Czyli jeśli już, to wizyty i wymazywanie ich, nie są częste? – upewnił się Gabriel.
– Tak, najwyraźniej mają świadomość, co się może stać, jeśli sen zostanie zaburzony – przytaknął Somiel. – Daje mi to dużą nadzieję, Trójco. Te momenty, w których zorientujecie się, że nie widzicie siebie, czy Anahery są ważne.
– Nie będziesz mnie usypiać? – dopytała niepewnie.
Nastąpiła kolejna chwila ciszy, która w jakiś sposób smakowała jak spojrzenia ostrzegawcze.
– Musiałbym zrobić z ciebie obiekt eksperymentalny, a przy tym także z samego siebie. Jak mniemam twój wzrok jest trochę szkodliwy – zakończył pokracznie, a Anahera prychnęła. – Ludzka kobieta czy nie, w twoim wypadku żadne z nas nie chce ryzykować szkodą niewinnych.
– Winnych parę by się znalazło – wymamrotał pod nosem Lucyfer. Chrząknięcie Gabriela sprawiło, że zreflektował się. – Jasne, nie będziemy eksperymentować w takiej dziedzinie. Dziękujemy, Somielu.
– Niewiele zrobiłem oprócz przeżycia tej rozmowy – odparł z cieniem rozbawienia w głosie. – Proszę, weź to – podał coś komuś, Ana nie miała pewności co się dokładnie działo. – Łapacz snów jest jeszcze bezpieczniejszy niż woda święcona. Przecedzi to, co niemiłe i okrutne. Bardzo mała to pociecha, wiem.
– Wręcz przeciwnie – głos Anahery znów się ścisnął. – To naprawdę wspaniała rzecz, dziękuję.
Chociaż go nie widziała to podskórnie wiedziała, że skłonił się przed nią.
Archanioł obiecał, że ta rozmowa pozostanie między nimi. Wiedział, że nadchodzące zmiany już wkrótce będą wyczuwalne przez wszystkich, ale nie miał zamiaru dodawać nikomu niepokoju, gdy na razie nic nie było pewne.
Jak to ujął, szala wciąż drgała.
I będzie caaała nasssza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro