Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13. Różane pocałunki

Piekło jej się podobało – a raczej poczucie bezpieczeństwa i spokoju, jakie miała podczas pobytu w nim. Nie mogła uwierzyć w to, że minęły aż dwa dni od pogrzebu. Od tej prostej i zmieniającej dosłownie całe życie rozmowy w gabinecie.

Chociaż została umieszczona w przepięknej sypialni, której każdy element wręcz krzyczał, że nie pochodził z Ziemi, ekscytacja szybko zanikała. Lucyfer oprowadził ją po tym ciemnym, szmaragdowym raju i zostawił, by odpoczęła. A chyba nie chciała jednak odpoczywać. Nie chciała korzystać z łazienki, która tak naprawdę była łaźnią z najprawdziwszym basenem termalnym. Nie chciała leżeć na łóżku, które gościło króla.

Chwilę po nieznośnym poczuciu bycia zamkniętą i osaczoną, nadszedł żal.

Wypierała go z siebie tak długo, jak tylko mogła, ale w końcu poczuła cały ból. Spychała go dalej i głębiej, jednak Anahera nie była miejscem nieskończonym i w końcu znalazła się nad krawędzią. Nie ściągnęła nawet butów, gdy wdrapywała się na środek rajskiego materaca. Wciąż owinięta kocem pachnącym Michaelem zaczęła rozdzierająco łkać, ponieważ tylko to jej pozostało.

I te dwa piekielne dni spędziła właśnie w ten sposób. Pozwoliła sobie odpuścić, pozwoliła żywić się poczuciem krzywdy i zdezorientowania. Nie była jednak całkiem sama, ku wielkiemu zaskoczeniu Anahery, nie zostawili jej. Mogli przecież upchnąć zwykłego człowieczka w kąt jak brzydki, bezużyteczny bibelot. W końcu mieli ją tam, gdzie chcieli.

Oni jednak przez te dwa dni pilnowali, by była odpowiednio nakarmiona, nawodniona i cóż, żywa. Chyba nie chcieli psuć statystyk piekielnej gościnności. Ta myśl ją rozbawiła i właśnie ona wyciągnęła ją z łóżka na dłużej, niż krótki spacer do łazienki czy posiłek. Wstała, oddała się nieprzyzwoicie długiej kąpieli i chociaż wciąż bolało ją serce, Anahera była gotowa, by czcić pamięć grand-mère w czynie, nie we łzach. Daleko na siedemnasty plan odkładała fakt bycia jakimś mitycznym Kluczem. Nie kojarzyła żadnej wzmianki w biblii o tym czymś, a przynajmniej nie takiej, jaka zapada w pamięć.

Wierzyła trójce – w to, że znajdą rozwiązanie, nauczą ją, ochronią, a przede wszystkim, że jej nie zabiją.

Alternatywą było ponowne położenie się i łkanie aż do śmierci, dosłownie.

Dylemat czy wyjść z tego pokoju i kogoś poszukać rozwiał się, gdy pukaniem zaanonsował swoje przybycie Gabriel. Archanioł wszedł do pokoju i mogło jej się wydawać, ale na chwilę zaniemówił. Wciąż miała mokre włosy po kąpieli, a owinęła się miękkim, powłóczystym szlafrokiem barwy najszlachetniejszego malachitu. Cera i włosy Anahery wyglądały dzięki niemu na jeszcze głębsze a oczy na bardziej złociste.

Minus był taki, że pod spodem była naga.

Nie uważała za dobry pomysł powtórne ubieranie schodzonej bielizny. Wiedziała, że to niemożliwe, ale minę miał taką, jakby potrafił zobaczyć czego nie było pod materiałem. Zmusiła się do bezruchu, chociaż kusiło ścisnąć poły w bardzo pensjonarskim stylu.

Gabriel chrząknął, z małym trudem wchodząc do pokoju. Anahera od razu poczuła lekki zapach róż i lilii.

– Dzień dobry – miał ciężki, ochrypły ton, przez który wyprostowała plecy. – Czy mogę ci coś przynieść?

Anahera na sekundę spojrzała na jego usta. Przytaknęła, robiąc krok do przodu.

– Tak. – Dlaczego miała taki zdyszany głos? Przełknęła ciężko, uciekając wzrokiem w bok. – Nie mam nic do ubrania. Chciałabym też zejść na Ziemię. Pewnie ktoś zajrzał do domu i ksiądz Jerome raczej uspokoił zakonnice, ale wiesz, jak jest...

Poczuła gorąco na twarzy. Raczej nie wiedział, jak jest, bo przecież był samym Archaniołem i zasady ludzkiego życia były dla niego nieznane.

Gabriel jednak popatrzył na nią w łagodnym zrozumieniu.

– Oczywiście. Masz ochotę wpierw coś zjeść? – Zmarszczył brwi i obrzucił jej sylwetkę spojrzeniem. Uświadomiwszy sobie, teraz on prędko odwrócił wzrok. – Przyniosę ci coś w miarę pasującego do ubrania.

Uciekł szybciej niż mogła poprosić o zwykłą kawę. Przypomniała sobie jednak o tym, co mówił kiedyś Michael. Ciekawiła ją kwestia posiłków – jak bardzo różniło się pod tym aspektem Niebo i Piekło? Ta jedna myśl wywołała powódź kolejnych. Ana dreptała w pokoju zastanawiając się nad tym, skąd właściwie pochodziło jedzenie, które jej postawiali. Miała nadzieję, że nie było tu takich piekielnych kotłów kuchennych w których...

Chyba lepiej, żeby nie myślała o Lucyferze, który przyrządzał potrawkę z grzeszników specjalnie po to, by ją nakarmić. Zasłoniła dłońmi twarz i tak zastał ją Gabriel.

– Wszystko w porządku? – zapytał zaniepokojony. Usłyszała szelest materiału i wyprostowała się przejęta.

– Czy Lucyfer gotuje dla mnie grzeszników?

Zamarł w pół kroku, bardzo blisko niej.

– Lu robi co?

– W kotłach. Jesteśmy w Piekle. Nic nie miało posmaku siarki, ale... Czy ty się ze mnie śmiejesz? – Śmiał się. Nie, szybko poprawiła się w myślach, on po prostu rechotał. – Rewelka – wymamrotała pod nosem.

Klapnęła na łóżko w oczekiwaniu aż się uspokoi. Starał się, naprawdę starał się przywdziać na powrót stoicką minę. Śmiejący się Gabriel wyglądał jak nierealne dzieło sztuki. Miała wrażenie, że wokół niego lśnił różany blask, łagodny i ciepły jak barwa jego śmiechu. Patrzyła na niego zła, bo przecież śmiał się z niej, a także zachwycona, ponieważ widziała Archanioła w takim wydaniu, w którym mogła się założyć, niewielu miało szansę.

Założyła nogę za nogę i wesoło majtała stopą, czekając w miarę cierpliwie.

– Anahero, moja piękna kobieto – zachichotał jeszcze raz. Mogła przysiąc, że łzy rozbawienia, które widniały w kącikach jego oczu, przypominały płynne złoto. – Tutaj nie ma grzeszników.

– Jak to?

Mógłby jej powiedzieć wiele rzeczy, wmówić cokolwiek chciał... Ale Piekło bez grzeszników? Bez tych, którzy popełnili najgorsze, najokrutniejsze czyny? Przez sekundę miała wrażenie, że grunt osuwał jej się spod stóp i cieszyła się, że siedzi.

Archanioł spoważniał. Odłożył przyniesione ubrania na skrzynię u stóp łóżka, a sam przyklęknął przy nogach kobiety.

– Piekło to miejsce o wiele bardziej złożone niż ludzie przypuszczają i chcą zaakceptować – powiedział poważnie. Z wahaniem sięgnął po jej dłonie, ale pozwoliła mu na to, bo czuła, że bardzo potrzebowała tego kontaktu. – W częściach, do której dostęp mają wszystkie demony, nie znajdziesz tak zwanych grzeszników.

– Nie rozumiem. Co zatem dzieje się z całym tym wyrządzonym złem, co z duszami?

Powoli gładził grzbiety jej dłoni, zostawiając na nich różanozłoty poblask.

– Znikają, nikt nie będzie tracił cennego czasu na takie jednostki – odparł stanowczo. – Wszechświatowi zależy na równowadze, dlatego mamy Głębiny. W ich Przepaści składowana jest wszelka szkarada, która musi istnieć, ale nie jest akceptowana. – Odetchnął cicho i wyraz jego twarzy złagodniał. – Wiem, że nie jest to coś, w co wierzyłaś.

– Zadziwia mnie to, ale też w jakiś sposób koi. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Nie wiem, czy brzmi to właściwie... Może po prostu nie wyobrażam już sobie Lucyfera jako kogoś zdolnego do torturowania.

– Och, kocha się znęcać, ale w taki mniej drastyczny sposób.

Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.

– A co z tymi dobrymi ludźmi? Tymi, którzy mogą się zrehabilitować. – Oczy zmrużyły mu się od tajemniczego uśmiechu, gdy przycisnął palec do ust. – Okej, dobra. To chyba się teraz ubiorę, prawda?

Jakoś tak odruchowo odsunęła pukiel z czoła Archanioła. Jakimś sposobem rozsmarowała pył na jego czole.

– Spokojnie. – Złapał jej dłoń, gdy przepraszając próbowała go zetrzeć. – Pojawia się wszędzie, to afirmacja tego, czym jestem. Tak jak i niebo Piekieł płacze krwią, gdy Lucyfer się wścieka, tak ja zostawiam złote ślady a Michael srebrne.

– To piękne – wyszeptała, przyglądając się wpierw pyłowi, potem ustom i na końcu oczom Gabriela, które nabierały powoli głębszej, różanej barwy. – Nigdy nie widziałam tak pięknego odcienia rose gold. Uwielbiam go.

– Rose gold? – Przekrzywił głowę z zaciekawieniem, a z włosów sypnęły się drobinki złota.

– Różowy to za jaskrawe określenie na ten kolor – zapewniła go. – Jest dostojny.

Och, najwyraźniej lekko połechtała ego Archanioła tym określeniem.

– Moje dostojeństwo już stąd wychodzi – odparł niechętnie. – Powinienem dać ci się ubrać w spokoju. To... moje ubrania, nie wiem, gdzie polazł Lucyfer. Nie chciałem wywoływać zamieszania.

Podziękowała mu jeszcze raz z żalem patrząc za jego oddalającą się sylwetką. Zakłopotana rozwiązała szlafrok, który i tak mocno się rozchylił. Naciągając na siebie za duże spodnie oraz koszulę czuła niezręczność przez to, jak miło się je nosiło.

Gabriel chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jakim spojrzeniem ją omiótł. Poczuła okrutny głód, gdy jego oczy znów nabrały tej głębokiej barwy. Mogła przysiąc, że tęczówki poruszały się, jakby były oceanem złota.

Dżentelmeńsko wyciągnął ku niej dłoń, ale niezbyt delikatnie przyciągnął do piersi, gdy zza załomu przyciemnionego korytarza dobiegły ich coraz głośniejsze kroki. Anahera mrugnęła prędko, a już znaleźli się na świeżym, ziemskim powietrzu. Miejsce było ciche, ćwierkało trochę ptaków a z oddali słyszeli dźwięki kosiarki. Od razu zrozumiała, że znaleźli się na cmentarzu.

– Poczułem, że... – urwał szczerze zakłopotany. Pod wdzięcznym słońcem zdawał się lśnić, jakby cały zbudowany był ze złota. Anahera ujęła jego twarz w dłonie i z powagą spojrzała mu w oczy.

– Dziękuję – odparła po prostu z malutkim pocałunkiem tuż przy swoim kciuku, prawie na kąciku jego ust.

Bała się przyjść na cmentarz, a jednocześnie potwornie chciała odwiedzić grób babci. Wiedziała, że wcale nie będzie łatwiej patrzeć na świeżą ziemię. Stojąc jednak w ramionach Archanioła miała wrażenie, że wszelki ból, który wcześniej groził rozszarpaniem serca, zrobił się znośniejszy.

Wyczuł, że chciała przyklęknąć i ku jej zdumieniu, osunął się na trawę wraz z nią. Przyjął inną pozę niż ona – przysiadł na piętach, dłonie wsparł o uda a głowę pochylił do przodu. Bardziej wyczuła, niż zobaczyła, że jego skrzydła rozpostarły się za nimi. Nie wiedziała, jak to robił, ale chyba ukrywał je przed wzrokiem przeciętnego człowieka. Dopiero wpatrzywszy się w nie zauważyła jak ostre były jego pióra, wydawały też metaliczny szczęk przy poruszaniu się.

Odwróciła się z trudem do miejsca spoczynku grand-mère. Nie było łatwo patrzeć na zimną ziemię. Zamknęła więc powieki by zmówić jedną, trzecią i dziesiątą modlitwę, aż w końcu poczuła się lżej. Lepiej.

Dopiero kiedy się poruszyła Gabriel również otworzył oczy. Spojrzał na nią z taką dobrocią, że mogłaby się rozpłakać – miała wrażenie, że właśnie teraz patrzy na Archanioła. Wcześniej... wcześniej czuła się jakby był po prostu osobą, bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Teraz nie w pełni kontrolował siebie, przez to obdarzona została zerknięciem na oblicze prawdziwego anioła.

Był tak piękny, jak renesansowy obraz, jak uchwycony w pamięci sen, który wywołuje radość oraz łzy.

Gabriel zasłonił oczy długimi, złotawymi rzęsami i odetchnął. Owiał ją przyjemny, różany zapach. Rozumiejąc Anaherę bez słów, nim mogła poczuć cokolwiek negatywnego, nagle znaleźli się w jej sypialni.

– Subtelne – mruknęła, na co roześmiał się ze skrępowaniem.

– Pomyślałem, że zechcesz się przebrać w coś swojego – odparł. Dłoń Archanioła zatrzymała się trochę dłużej na jej żebrach, chłód poczuła dopiero gdy się odsunął. – Nie żebyś źle wyglądała w tych ubraniach – moich ubraniach, krzyczała jego postawa.

– Tylko się droczę. To... zostaniemy tu dłużej, czy będę musiała od razu wrócić?

– Zrobię ci coś do jedzenia – zaoferował. – Lubiłem... Kiedyś lubiłem to robić.

Anahera jak na rozkaz zmiękła przez jego słowa.

– Dobrze – odparła cicho. – Nie mogę się doczekać aż spróbuję archanielskiej diety.

Nie ruszył się nawet o krok, tylko zamyślony wpatrywał się w jej oczy.

– Nie jadamy posiłków – wyznał. – Sił dodaje nam niebiański nektar, a ludzka strawa nie ma dla nas za wiele walorów. Może oprócz smakowych, tak dziwnie jest próbować czegoś, co widziało się jak powstaje z niczego.

Przez krótką chwilę wyglądał na zaniepokojonego, jakby nie mógł tego powiedzieć. Anaherę to dezorientowało – przecież na tym opierała się wiara, na Bogu, który tworzył świat.

– Piękne są tajemnice wszechświata, gdy można doświadczyć ich na własnej skórze – odparła cicho. – A ty jesteś jedną z nich.

Ich spojrzenia się spotkały, a Gabriel znieruchomiał. Anahera poczuła zbyt duży wybuch ciepła w klatce piersiowej. Właśnie, poniekąd, powiedziała Archaniołowi, że mogłaby go w jakikolwiek sposób spróbować. Nigdy nie była w tak zawoalowany sposób wyuzdana, ale o dziwo nie poczuła zakłopotania. Gdyby nie przypatrywała się mu tak intensywnie, nie zauważyłaby krzywego uśmieszku, który pojawił się i zniknął z jego ust w mgnieniu oka.

Zdecydowanie bardzo przypominał wtedy Lucyfera.

Zostawił ją, cicho schodząc na dół, chociaż ciało Any tak głośno krzyczało. Chciała, by znów objął jej talię i przyciągnął do siebie... W tamtym momencie bardzo pragnęła Gabriela jako osoby, która w żadnym wypadku nie powinna ją przyciągać i pociągać. Rozśmieszyło ją to, jaką niechęć czuła do ściągania z siebie ubrań Gabriela.

Koszula wciąż pachniała Archaniołem, gdy narzuciła ją na swoją obcisłą koszulkę. Prędko spakowała do plecaka najbardziej przydatne rzeczy i trochę ubrań.

Na wszystkie kondolencje, które otrzymała smsowo odpisała mechanicznie, dodając, że musi się na kolejne dni wyciszyć. Kierując się na dół zawahała się przed drzwiami do pokoju grand-mère.

Mogła pójść na cmentarz i modlić się nad jej grobem, ale wejść do pokoju, w którym jeszcze trzy dni temu była... To było coś z goła innego i bardziej wymagającego. Przyłożyła dłoń do chłodnej, lakierowanej powierzchni drzwi poniekąd w geście pożegnania.

Spojrzała na ramki ze zdjęciami, które wisiały bliżej schodów. Przeszył ją dreszcz, niech to szlag, ona się tam odbijała.

Anahera tylko cudem powstrzymała się od rozbicia kruchego szkła w drobny mak. Spiesznie zbiegła na dół, gdzie Gabriel spojrzał na nią zaniepokojony.

– W porządku? – Sekunda wystarczyła, by wyprostował się z hardą miną. – Zobaczyłaś Klucz?

Trzymał szpatułkę w taki sposób, jakby mogła mu posłużyć za broń. Nie wiedzieć czemu ten widok rozluźnił Anaherę.

– Tak, ale to chyba nic wielkiego – westchnęła, kręcąc głową.

– Daj spokój. – Zmarszczył brwi, patrząc na nią z góry, ale jednocześnie garbiąc się trochę, jakby nie chciał aż tak nad nią górować. – To ważne, jeśli się wystraszyłaś lub cię dręczyła.

Anahera zrobiła krok w jego stronę. Praktycznie stali nos w nos, ale Gabriel nie wycofał się.

– Zawsze mnie straszy – wyznała cicho. Bo byli w jej kuchni, w świetle dnia i każdy cal ciała Archanioła krzyczał o bezpieczeństwie. – Nie ma sytuacji, w której bym chociaż trochę się nie bała.

– Czy mógłbym jakoś temu zapobiec? – zapytał i wydawało jej się, że zrobił to z rozpaczą. – Jak cię ochronić, Anahero? – Cudowne pytanie, chociaż sprawiło, że poczuła się bezradnie. – Co mogę dla ciebie zrobić?

Żar tych oczu, ciepło w oddechu, którym owiał jej twarz... I ten niesamowity, przyjemny zapach róż i lilii, jaki się wokół niego unosił. Miała ochotę zabutelkować go, żeby nosić przy sobie zawsze, gdy poczuje się gorzej. Oddech Any stał się drżący i mogła przysiąc, że on także oddychał głębiej. Nagle nie górował nad nią tak po prostu, on był bliski do rzucenia wszystkiego, żeby zgarnąć ją w swoje ramiona.

A może była już w jego objęciach? Kręciło jej się w głowie od tego uczucia. Ciało kobiety wibrowało od napięcia, a skóra wręcz krzesała iskry.

Milimetry, niewiele znaczące milimetry dzieliły ich od siebie, oddychali sobą nawzajem, ogrzewali się swoim ciepłem.

Dzielili myśli.

Zetknięcie się ust było jakby przypadkowe, dziwnie niespodziewane, chociaż wszechświat popychał ich bliżej i bliżej siebie. Jęknęła jako pierwsza, ale dziki dźwięk, który wyrwał się z piersi Archanioła nie był daleko w tyle. Właśnie tego potrzebowała, takiej reakcji, by zarzucić mu ramiona na barki.

Gabriel syknął, pochłaniając ją w tym pocałunku. Dłońmi obejmował talię Anahery, a potem pośladki, mocnym uściskiem unosząc ja ku górze. Nagle to ona była wyżej, przytrzymywana przez jego stalowe przedramiona. Ustawiała głowę Archanioła pod najlepszym kątem przesuwając językiem po jego ustach.

Jęknął skandalicznie głośno, przez co miała wrażenie, że opuściła swoje ciało. Była nieważka nie tylko przez to, że trzymał ją w powietrzu. To, co robił z nią, z jej ciałem... Cholera, nie wiedziała, że można się tak czuć. Przez kilka ulotnych chwil miała poczucie przynależenia. Takiego zrozumienia, jakiego nie czuła nawet w towarzystwie grand-mère, która była dla niej niesamowicie istotna. W tym momencie, w ramionach Archanioła czuła cały wszechświat. Smakowała blasku dnia i podziwiała ciepło metalu.

Bawiła się włoskami na jego karku, przesuwała palcami po mięśniach pod koszulą. Całowała go bezustannie, ale także nie mogła wyobrazić sobie momentu, w którym miałaby go puścić i przestać dotykać.

Zbyt szybko odsunął się z taką bezczelną łagodnością, że mogłaby go zdzielić szpatułką poniewierającą się u ich stóp.

– Nie powinienem... – kręcił głową, szepcząc ochryple w jej wargi.

– Się odsuwać – dopowiedziała równie ciężkim, spragnionym głosem. Przytaknął ochoczo, znów sprawiając, że świat stanął w miejscu, by mogli się sobą nacieszyć.

Syciła się tą czułością, tym, że smakował jak różana lemoniada, że ciało miał coraz gorętsze, aż pot zaczął zbierać się u nasady jej pleców. Szeptał imię Any jak świętość, w którą wierzył i czcił. Czuła się niegodziwie przez tę myśl, a jednocześnie przyciągała go jeszcze bliżej. Nie wiedziała czy w ogóle oddychała – może przeniosła się do Nieba i to były jej ostatnie chwile.

Anaherze ani trochę to nie przeszkadzało.

Pocałunek mógłby trwać całe wieki, nie przejęłaby się tym, co ominęłoby ją w całym życiu. Jeden pocałunek dostosował kobietę do Gabriela, jakby zawsze byli razem. Blisko siebie i nierozłączni.

Pomimo tych wrażeń dalej pozostawała człowiekiem. W końcu zaburczało jej w brzuchu, a Archanioł stanowczo odsunął ją od siebie.

Cały czas się przy tym uśmiechał. Postawił Anę na drżące, nieposłuszne nogi i trzymał w delikatnym uścisku. Przez sekundę nie chciała otwierać oczu przekonana, że piękno tego momentu zniknie.

Mogła przysiąc, że twarz Gabriela była na swój unikalny sposób zaczerwieniona. Policzki lśniły mu, obsypane różanym złotem a oczy przewiercały ją aż do środka duszy, odkrywając dla siebie najpyszniejsze grzechy.

– Jesteś taki piękny – wyszeptała, przesuwając palcami po jego twarzy. Chrząknął nagle zakłopotany, jakby nie powinien przyjmować komplementów. Uroczy. – Mam nadzieję, że żaden anioł przeze mnie nie płacze.

Roześmiał się, prawie wypuszczając ją ze swoich objęć. Prawie, bo sekundy później zacieśnił uścisk.

– Któryś na pewno za to omdlał – odparł z olśniewającym uśmiechem. – Zrobiłem ci szakszukę.

– Mmmm, jak romantycznie – rzuciła, drażniąc się lekko. Coś błysnęło w oczach Archanioła.

Coś, przez co zadrżała.

Coś zdecydowanie bardziej głodnego niż zwykłe, ludzkie potrzeby.

Wciąż jednak był przede wszystkim dobrym stworzeniem i zaprowadził ją do stolika w salonie, przy którym zawsze jadały z grand-mère. Śledził z zafascynowaniem każdy ruch, jaki wykonywała, nie wypominając kobiecie jęków przyjemności. Naprawdę jej smakowało, nic nie mogła na to poradzić. Uśmiechnął się zadowolony, gdy to wytknęła, co poprowadziło do przyziemnej rozmowy, jaką każda para mogłaby przeprowadzić.

A że normalni nie byli...

– Co powiesz Jerome?

Wzruszyła ramionami, tostem zbierając żółtko.

– Prawdę? – zamarła z dłonią przy ustach. – Bo mogę, prawda?

Ostrożnie, acz niepewnie, przytaknął.

– Skoro Konklawe ujawniło proroctwo Herafiela pewnie to nic złego.

Pospiesznie zjadła ostatnie kęsy i zabrała się do kończenia kawy.

– Czy już przeszukiwaliście jego pałac? – zapytała ostrożnie. – Waszego przyjaciela?

Drgnął nieznacznie, ale zaprzeczył. Rozumiała.

Ksiądz Jerome ucieszył się na jej widok. A gdy z zakrystii wyszła także siostra Mirella, praktycznie udusiła Anę swoim uściskiem.

– Kochanie, gdzie ty przepadłaś! – wykrzyknęła. Anahera złowiła nad jej spojrzeniem minę Jerome.

– Musiałam... wyjechać na chwilę – wyjaśniła cicho. – Nie byłam w stanie wejść do domu.

Zakonnica ze smutnym spojrzeniem przytaknęła. Gabriel cierpliwie stał za nimi, ale szybko przyciągnął uwagę.

– Czy to twój kolega? – zapytała półgłosem zaciekawiona.

– Anioł stróż. – Ana wyszczerzyła się w uśmiechu, a Mirella pokraśniała z uciechy.

– Daj Boże, takiego dobrego, młodego człowieka. – Przeżegnała się i ucałowała krzyż.

Gabriel obdarzył siostrę, cóż, anielskim uśmiechem. Lekko przy tym skłonił głowę, ale strzelił spojrzeniem w stronę Anahery. Chrząknęłam i skierowała się do Jerome po pomoc. Ksiądz był, co zrozumiałe, całkiem bladziutki.

– Tak, tak – chrząknął. – Dobrze, że nasza Ana ma w swoim otoczeniu takie... takie osoby. Napijecie się kawy?

Mirella klasnęła w dłonie i już miała zamiar ruszyć w stronę przejścia na plebanię, gdy Anahera ją zatrzymała.

– Proszę zaczekać, siostrzyczko! – zawołała, a zakonnica obejrzała się na nią zaskoczona. Zmarszczyła brwi, gdy dziewczyna wskazała na swój plecak. – Ja... wyjeżdżam, jeszcze na chwilę.

– Ano... – westchnęła Mirella. Dłoń przyłożyła do piersi i łokciem szturchnęła księdza, jakby mógł wpłynąć na zmianę zdania.

Jerome przyglądał się z powagą Gabrielowi. Z trudem oderwał wzrok od błyszczących oczu Archanioła.

– Już teraz? – zapytał ją poważnym, smutnym tonem. – Jesteś pewna?

– Nie odchodzi na zawsze – wtrącił łagodnie Gabriel. – Będziemy wracać, obiecuję.

Mirella stała skołowana i podejrzliwa.

– Czy ja cię przypadkiem nie widziałam jakiś czas temu w jej domu?

– Tak – przyznał bez skrępowania, chociaż Ana wiła się w sobie przez tę sugestię w głosie zakonnicy. Nie brzmiała oskarżycielsko, raczej jak dobra, zmartwiona ciocia. – Znamy się od jakiegoś czasu i Anahera nawet nie musiała mi mówić, jak bardzo kochała babcię. Widziałem to w każdym jej kroku.

Zachwycił i wzruszył tym zakonnicę.

– Będziesz na siebie uważała, dziecko? – zapytała. Z zakrystii rozległa się dobrze im znana melodia parafialnej linii pomocy.

Prędko podeszła do siostry by ją uściskać.

– Zawsze, obiecuję – szepnęła jej na ucho. – Będę się modlić i ciepło myśleć o grand-mère i parafii. A teraz biegnij.

Z gracją zakasała spódnicę habitu i pobiegła. Czekali, póki nie zniknie – dopiero wtedy Jerome chwycił dłonie Anahery.

– Czy stało się coś jeszcze? – zapytał przestraszonym tonem. – Zniknęłaś tak nagle, a uspokajanie tej bandy pingwinków będąc na skraju zawału... Zostawiłaś mi wymagające zajęcie.

Impulsywnie go przytuliła.

– Dziękuję, że tu jesteście – odparła prawie bez tchu. Odsunęła się od niego na wyciągnięcie ramion. – Bez was nie przeżyłabym kolejnego dnia.

– Nawet tak nie mów! – Zmarszczył brwi, ale nie w gniewie na nią. – Zło zawsze wystawia na próbę najlepszych.

Doceniała fakt, że nie powiedział nic o szatanie –w jej sytuacji byłoby dość zabawne.

– Będziemy poruszać się między sferami – wtrącił cicho Gabriel. Miał skupiony wyraz twarzy, ale nie patrzył na nich. Dreszcz przeszył ciało Anahery. – Dla bezpieczeństwa.

– Niczym się nie przejmuj. Ano, zajmiemy się domem i rachunkami. – Jerome nie przyjął ani słowa z jej sprzeciwu. – Masz być bezpieczna, dobrze? Tylko na tym nam zależy.

– Warto wdrożyć zakonnice, którym ufasz – dopowiedział Gabriel. Delikatnie chwycił łokieć Any, ale wyczuła w tym ponaglenie. – Im więcej uszu i oczu otwartych, tym lepiej.

Kilka chwil, tylko tyle mu było potrzeba, żeby z niezdecydowania przejść w gotowość do działania.

– Wszystkim się zajmę, przysięgam.

Wiedziała, że coś było nie tak. Miała wrażenie, że tamten pocałunek po prostu dostroił ją do Gabriela. Albo może sama jej intuicja była uprzejmą syreną alarmową, która podniosła włoski na całym ciele? Prędko pożegnali się z Jeromem – ksiądz nie za bardzo wiedział skąd pośpiech, ale nie zatrzymywał ich.

Gabriel ruchem niebywale szybkim otoczył ją ramionami oraz skrzydłami. Anahera sapnęła z oszołomienia, gdy w ciszy kościoła rozległ się mechaniczny szczęk. Pióra przecinały powietrze ze świstem. Wznieśli się ku sklepieniu kościoła i nagle byli na zewnątrz, szybowali w chłodnym powietrzu.

Archanioł obejmował ją ciasno ramionami. Tak dla pewności ścisnęła go za kark. Nawet nie syknął, że robiła to za mocno.

– Gdzie lecimy? – wykrztusiła, robiąc wszystko, żeby tylko nie spojrzeć na dół. – Albo raczej czemu lecimy?

– Klucz... Była tam. Lucyfer zabezpieczył mozaikę, ale czaiła się w kościele.

– Też miałeś tak złe przeczucie? – zapytała, wsuwając dłonie we włosy na jego karku. Zorientowała się, że to nierozsądny ruch tak wysoko, gdy przymknął na sekundę powieki.

– Nie przeczucie. Ja po prostu wiedziałem, że ona jest tuż obok – odparł ponuro. – Jakby stała obok mnie.

A była tam tylko Anahera.

Przytuliła się mocniej do Gabriela, ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi.

– Dlaczego tak się dzieje, do cholery? – Poczuła nagły przypływ gniewu, któremu dała upust. – To świątynia boża, sanktuarium!

– I to mnie stamtąd przegoniło. – Przyznał bez zawahania. – Oczywiście, Klucz jest częścią ciebie, ale w miejscu, z którego został wypędzony, tak jak z tego kościoła...

Jibril pokręcił głową po trosze pokonany. Ana gładziła jego ramiona, póki z wersji ratuj się kto może, nie przeniósł się w tryb wakacyjnego lotu. Zaśmiała się na tę myśl, a ramiona Archanioła na sekundę zacisnęły się mocniej wokół jej talii.

– O czym pomyślałaś? – zapytał półgłosem.

– To głupie.

– Pewnie tak – przyznał.

– Hej! – poderwała głowę, żeby zobaczyć jego uśmiech. Zrobił to specjalnie. – Zły anioł, nie wolno tak kpić z człowieka.

Pisnęła przerażona, bo przez śmiech Gabriela ich lot stał się gwałtowniejszy. Śmiał się i mruczał uspokajające frazesy, kręcąc z nią w powietrzu leniwe koła.

– Otwórz oczy, Anahero – wyszeptał czule. – Zobacz, jaki ten świat jest piękny.

Szybował na plecach tak, że mogła się na nim położyć. Bez wahania otworzyła oczy i zaczęła płakać.

Wpierw zobaczyła słońce – jego skrzydła składały się z metalu rose gold, lśniącego w słońcu niczym płynna rzeka.

To naprawdę był piękny świat, pokazywany przez najpiękniejszą istotę, w którą się wpatrywała.

Archanioł ścierał każdą jej łzę z czułością.


*****

Dziękuję za wszystkie Wasze gwiazdki i komentarze 💝🙏

Widzimy się w czwartek 🥳


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro