Rozdział 11. Pożegnania
Strzeżonego pan Bóg strzeże miało w przypadku Anahery podwójnie ważne znaczenie. Trójca może i powierzchownie wiedziała, jaki znaków Klucza wypatrywać, tak całe otoczeni dziewczyny umiało sobie radzić z najgorszym wrogiem.
To jaka wiarą rezonowała bańka kobiety... Michael nie mógł nadziwić się temu, co odczuwał. Nie chodziło tylko o to, że sama Anahera wierzyła i miała niebywałe szczęście zamieszkać w pozytywnie bogobojnym otoczeniu. Liczył się sposób w jaki ci ludzie postrzegali wiarę. Nawet Lucyfer bezwzględnie miękł przez nich wszystkich – ta szczera dobroć oraz ciepło otulało Anę. Utworzyli wokół niej silny kokon bezpieczeństwa.
Gdyby nie te wszystkie ludzkie istoty tego świata mogłoby już nie być. Byli jej pierwszą tarczą i uzbroili w nią Trójcę.
Dzień pogrzebu był szybki – jeśli można powiedzieć tak o spokojnej, pełnej smutku ceremonii. Było też jednak trochę szczęścia, bo Bertie według swojej wiary znalazła się tam, gdzie powinna. Ludzie powtarzali szeptem, że dłużej nie cierpiała, nie umartwiała się.
Jest lepiej.
Jeśli Anahera miała cokolwiek innego do powiedzenia, nie dała tego po sobie poznać.
Trójca krążyła niczym sępy wokół żałobników. Niezadowolony Lucyfer przyłapał się na tym, że mieszał się z cieniami i wtapiał w niewidzialne tak blisko Any, jak tylko mógł. Zakonnice poruszały się niespokojne, a ksiądz Jerome czasem tracił wątek. Michael i Gabriel nie byli lepsi, opadając niczym srebrno-różany pył w blasku słońca. Anahera tylko raz napotkała spojrzeniem strzęp ich mocy. Zadrżała wówczas, a siedząca obok kobieta uściskała ją. Dopiero wtedy wycofali się na tyły kościoła, a potem za ostatni szereg ludzi na cmentarzu.
Wiara zebranych broniła ją, a oni zachowywali się jakby czekał na nią nieboski zamachowiec. Chociaż ich dłonie chciały ku niej sięgnąć, żeby zabrać cień cierpienia, który wbijał się kolcami w serce Anahery, trwali nieruchomo.
Ból, poczucie straty i wrażenie, że była za coś karana – dystansowali się od tych uczuć, nie mogąc przejąć to na siebie, a jednocześnie nie mogli przestać odbierać tego, co kłębiło się w Anie. Ona sama trzymała wyprostowane plecy, chociaż od czasu do czasu drżały. Miała głowę nieustannie uniesioną w kierunku trumny, ale widać było, jak bardzo potrzebowała schować się od tego widoku.
Anahera Naina była dzielną, smutną kobietą, która pozornie straciła wszystko w swoim życiu.
A potem ta czy tamta zakonnica obejmowały ją w pasie, kładły dłoń między łopatkami, czy gładziły jej ramię i Ana patrzyła na nie po kolei. Naprawdę patrzyła na nie i w powietrze unosiło się uczucie wdzięczności.
Anaherę Nainę opuściła już cała rodzina, ale ktoś był koło jej boku. Ktoś, dzięki komu miała dalej siłę trzymać wyprostowane plecy i uniesioną głowę, bo poniekąd te osoby ją podtrzymywały. Czy były obce? Tak. Czy były nieważne? Przenigdy. I to także podnosiło na duchu Trójcę. Wieszczono, że Klucz objawia się na świecie, gdy osoba straci zupełnie wszystko... Luka, która wypadła w tej części proroctwa niosła nadzieję – na niepokój o zmienności wizji Rafaela nie było teraz miejsca.
Kiedy pochówek się zakończył, lwia część żałobników rozeszła się w swoje strony. W powietrzu unosił się zapach świeżo rozgrzebanej ziemi, smutku i plotek. Uwielbiano Bertie, ale ku złości Trójcy zaczęto dywagować nad dziewczyną, jakby miała zrobić ze swojego domu striptizerski klub. Dwie zakonnice też to usłyszały i Michael szturchnął Lucyfera by się nie śmiał, gdy jedna przytrzymała towarzyszkę, która chciała intensywnie wyjaśnić, co myśli o takich słowach.
Gabriel natomiast nie odrywał spojrzenia od Anahery. Nie wiedział, jak powinien pocieszyć ludzką istotę, która tak cierpiała po stracie kogoś bliskiego. Oni wszyscy przywykli do tego, że tacy są ludzie – do ich cyklu straty i odrodzenia. Wcale nie cierpieli mniej z tego powodu, gdy któryś z aniołów lub demonów się sprzeniewierzał.
Sprzeniewierzenie zawsze niosło ze sobą strach. Czy powinni się złościć na tych, którzy wystąpili przeciwko Bogu? Lękać się, że mimo wszystko będą następni?
Gabriel poczuł pieczenie na języku, coś ścisnęło jego płuca jakby potrzebował powietrza i nie mógł złapać tchu. Michael z Lucyferem od razu na niego spojrzeli.
– Podejdźmy do niej – powiedział Jibril zamiast wyjaśnień.
Trzy zakonnice, które stały najbliżej dziewczyny wpadły w popłoch, każda ściskała różaniec, jedna wykonała znak krzyża. Anahera wyczuwając ich poruszenie wyrwała się ze stuporu.
– Och, to wy – mruknęła, mierząc Trójcę nieczytelnym spojrzeniem. Twarz miała zaczerwienioną, tak jak i oczy. Podeszła do najbliższej z kobiet i położyła dłoń na jej ramieniu. – Możecie już iść, siostrzyczki. Wiem, że dziś...
– Na litość, Anahero, obowiązki poczekają – zaoponowała jedna pospiesznie.
Dziewczyna skusiła się na krzywy uśmiech.
– Mam towarzyszy, którzy mnie przypilnują – zabrzmiało to jak przytyk i suche stwierdzenie faktu. Nie podobało się to zakonnicom, ale nie wdały się w sprzeczkę. Wszystkie kolejno, bardzo długo, wyściskały ją nim odeszły z gniewnym łopotem habitów.
– Czyli wszyscy w parafii wiedzą, kim jesteśmy? – zapytał leniwym tonem Lu.
Anahera, co cudowne, przewróciła oczami.
– Nie jesteś gwiazdą rocka, Lucyferze – powiedziawszy to zamrugała gwałtownie i spojrzała na niego dziwnie. – A może jesteś? Trudno stwierdzić z waszym, hm, boskim rankingiem.
Lucyfer zasłonił dłonią usta, żeby się nie roześmiać. Gwiazdy i mrok rozbawione tańczyły w jego spojrzeniu.
– Lepszym pytaniem będzie: czy one cię wesprą? – ponury ton Michaela nie był oskarżeniem ani atakiem. Gabriel pospiesznie wtrącił, by nie zrozumiała opatrznie:
– To naprawdę ciężka sytuacja, Anahero.
– Nie musisz traktować mnie protekcjonalnie – odburknęła. Och, więc to on skiepścił. – Jedną spotkałeś w naszym domu, Lucyferze. Mogę je nazwać przyjaciółkami, naprawdę. Razem z księdzem Jeromem pomagali nam, odkąd pamiętam i nie ma lepszych osób, żeby się zwierzyć. Poza tym przeczuwały, że coś jest nie tak. I czasem... czasem widywały ją.
Klucz. Te zakonnice potrafiły wyczuć cholerny Klucz.
To znacząco zmieniało postać rzeczy, zwłaszcza w przypadku ochrony.
– Dobrze będzie, jeśli nie przestaną się o ciebie modlić – podjął Gabriel. – Ich wiara uskrzydla.
Zasłużył sobie tym na uśmiech Anahery.
– Prawda? – Spojrzenie stało się odległe, spojrzała gdzieś ponad ich ramionami a dłoń przyłożyła do serca. – Czasem mam wrażenie, że czuję, gdy to robią.
W oczach Michaela odznaczyły się błękitne iskierki.
– Jesteś wrażliwa na dobroć, to bardzo dobrze – chrząknął, nagle zakłopotany. – Przykro nam, Anahero, naprawdę.
– Wierzę, że jesteście szczerzy... chociaż chyba rzadko to mówicie, co nie? – Zerknęła na nich, a potem rozejrzała się po cmentarzu. – Dla was to nic, ułamek chwili i naturalna kolej rzeczy.
Nie śmieli zaprzeczać, że wyciągnęła te słowa z ich myśli. Wcale nie ignorowali istotności ludzkiego życia, tylko że w całym wszechświecie działo się tak wiele, a nad czym sprawowali pieczę, że istnienie człowieka było stałą zmienną.
Anahera znów zapatrzyła się na miejsce pochówku babci. Wokół niego już uwijali się grabarze, którzy nie zwracali na nich najmniejszej uwagi. Gabriel poruszył się, mimowolnie rozsiewając zapach róż i lilii, gdy pochylił się ku niej. Zignorował stłumione kichnięcie Lu.
– Jesteś gotowa?
Nie była, dobrze o tym wiedzieli, lecz nie mogli stać w jednym miejscu aż do zarania dziejów.
– Pojedziecie ze mną najpierw do domu? – Zakłopotana przesunęła dłonią po sukience, którą miała na sobie. – Nawet nie wiem czyje to ubranie, ja...
Jeszcze więcej zakłopotania oraz poczucia winy. Lu jako jedyny miał w sobie na tyle bezceremonialności, że chwycił między palce lekką koronkę, przykrywającą jej ramiona.
– Twarzowe, nie ukrywam – odparł, jak gdyby nigdy nic. – Pozwól jednak, że tylko Michael z tobą pojedzie. Nie wiem czy twoja puszka nas pomieści.
Spojrzała na niego święcie oburzona, a Gabriel musiał ukryć uśmiech.
– Wielkie mi panisko – burknęła, po czym zamknęła powieki. – Czemu ty tak łatwo mnie wytrącasz z równowagi? Powinnam cię przecież szanować. – Małe zmarszczenie brwi. – Chyba.
Mamrotała bardziej do siebie niż do któregokolwiek z nich. Lu roześmiał się bezdźwięcznie, oczu nie odrywał od owalu jej twarzy.
– Dzięki mnie czujesz, że żyjesz – odparł z prostotą i była to prawda. W takich momentach ludzie za mocno wzbraniali się przed emocjami, które uważali za niewłaściwe. Bo oni żyli, a pochowali kogoś innego. Bo oni wciąż byli w stanie czuć, gdy ziemia studziła czyjeś ciało.
– Niech będzie – wymamrotała. Otworzywszy oczy spojrzała wprost na Michaela, który z jakiegoś powodu wyprostował się jeszcze mocniej. – Chodźmy.
Rozkazała mu, jakby był zwykłym pachołkiem i jak zwykły pachołek ze spojrzeniem wbitym w tył jej głowy, podążył bez sprzeciwu.
Przez chwilę w zdezorientowaniu przyglądali się ich odejściu, a potem na raz Lu i Gabriel spojrzeli na sobie.
– Czemu tak łatwo robimy co chce? – Słowa Gabriela były nieznacznie zlęknione.
– Ten miecz ma dwa ostrza, Jibrilu – wymamrotał, patrząc na materiał sukienki, który unosił wiatr. – Jest tak podatna na nas, jak my na nią.
Żaden nie wiedział, czy było to dobre, ale jeśli taka była Wola...
Michael czuł właśnie tę Wolę, która kierowała nim jak marionetką. Szedł wpierw za Anaherą, a potem już przy niej i nawet nie zastanawiał się, czy powinien się sprzeciwić. Instynktownie znalazł się tam, gdzie tego zapragnęła.
Faktycznie, wpakowanie go do małego samochodu kobiety było uwłaczająco komiczne. Lu wiedział co robił, wkopując go w tę sytuację. Anahera patrzyła na niego z widocznym zakłopotaniem, ledwo powstrzymując śmiech na tej swojej zaczerwienionej twarzy. Odruchowo sięgnęła między jego nogi, do dźwigni regulującej przednie siedzenie. Znieruchomiała z twarzą jeszcze gorętszą – czuł to przez materiał swojego ubrania.
Było mu bardzo, bardzo niewygodnie.
Przełknęła i szybko szarpnęła za wajchę, robiąc przestrzeń dla długich nóg Archanioła. Nie odskoczyła jak oparzona, a wycofywała się powoli, przedramieniem przesuwając po wewnętrznej stronie jego łydki. Przymknął powieki przekonany, że Bóg w jakiś sposób go testuje.
Anahera całą drogę do swojego domu przejechała spięta, spocona i zakłopotana. Doskonale pasowała do Michaela. Ciepło, które wypełniało mikrą przestrzeń, zapach kobiety... Niech wszechświat ma go w swojej opiece, ale w tym właśnie momencie był tak daleko od bycia ostoją świętości.
– Michaelu... – wykrztusiła ciężko.
– Wiem – odszepnął. – A niech mnie, wiem.
Ściskała kierownicę tak mocno, jak on zaciskał dłonie w pięści.
To było głupie, niedorzeczne wręcz, czuć podniecenie, bo ludzka istota po prostu znalazła się tak blisko niego, ledwo co muskając jego nogę. Nogę! Żałosne, doprawdy żałosne. Najbardziej zdziwiło go jednak, że Lu i Gabriel niczego nie powiedzieli, ani nie zaczęli rezonować dezaprobatą, jak powinni.
Nie, w ich oczach było coś o wiele gorszego.
Równie mocny głód.
Spojrzenia nie odrywali od postaci Anahery, powoli wysiadającej z samochodu. Nagle nie byli już tak po prostu na podjeździe jej domu. Przestrzeń między nimi zmieniła się, przyciągając ich bliżej i bliżej, aż prawienie nie było nic innego, tylko oni.
Wzrok kobiety nie było odległy – był bezdenną pustką. Pierścienie tęczówek znikały, a czarne źrenice po prostu pochłaniały całe oczy. Lucyfer przekrzywił na bok głowę, a Anahera odzwierciedliła ten gest, tak jak i mały uśmieszek, który uniósł mu kącik ust. Michael stał tuż za nią, Gabriel przy jej boku – Trójca wciąż w jakiś sposób dotykała kobiety, chociaż żaden nie wszedł z nią w kontakt.
Grzbiety dłoni Jibrila mrowiły, ponieważ spódnica łaskotała jego kostki. Nie wiedział, dlaczego jeszcze jej nie uniósł, by ująć materiał między palce i poczuć, jak miękki był.
Czy dorównywałby jej skórze?
Zadrżał, co sprawiło, że Michael przestał przyglądać się splotom jej czarnych włosów a ręka Lucyfera zamarła o cale od twarzy Anahery. Ciężko oddychał, obserwował jak oblizywała powolutku usta.
– Och, kurwa – tak szpetne przekleństwo w ustach Mika'ila powodowało dyskomfort, ale i tak sobie na nie pozwolił. Ku ich zaskoczeniu wcale nie skupiał się już na Anaherze.
Rozglądał się wokół.
Gabriel i Lucyfer gwałtownie poderwali głowy, a widok, których przywitał był więcej niż zaskakujący. Nie mogli się przygotować na to, że nagle znajdą się w nieznanej przestrzeni o niezmierzonym czasie. Trójca wymieniła między sobą spojrzenia. Anahera odchyliła do tyłu głowę i sapnęła. To nie była Nicość, przestrzeń, dzięki której mogli uspokoić swoją esencję, oddać siebie wszechświatowi by zachować równowagę mocy.
To było coś więcej i mniej, to było nieznane i nie nazwane, a jednocześnie tak bardzo... ich.
Wiedzieli, że to miejsce było jak najbardziej namacalne – mieli świadomość temperatury i poczucie stabilnego gruntu pod stopami... Ale jakim prawem ono istniało? Czy czekało na nich i na nią?
Czy czekało na Anaherę?
– Gdzie my jesteśmy? – wyszeptała zduszonym, pełnym fascynacji głosem.
Lucyfer powoli opuścił głowę, by spojrzeć w jej oczy – odzwierciedlenie własnego spojrzenia.
– Nie skłamię, jeśli powiem, że chciałbym wiedzieć.
**********
Pani babciu, obiecuję, że Twoja wnuczka jest w dobrych rękach.
A nawet sześciu!
Do zobaczenia w piątek 💝🙏
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro