Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 40. Gdy opadnie pył

Dwa tygodnie.

Nie było ich aż dwa tygodnie, a odczuli to jakby minęło kilka godzin. Żadne z nich nie było w stanie nawet w ćwierci powiedzieć, w jaki sposób dostali się aż do wnętrza Przepaści bez wyzwalania reakcji łańcuchowej. Nie mieli wiele do streszczenia i wyznali wszystko w obecności Rafaela, który ich leczył.

Rany na ich ciele były powierzchowne, ale rozległe, wszystkie świeże, co potwierdziło teorię, że do samego końca Nienazwany myślał, że miał całą kontrolę. Nawet Israfil nie mógł jednoznacznie, ani nawet w półsłówkach powiedzieć, co się wydarzyło.

Liczyło się tylko to, by nie było powtórki.

– Mieli rację, faktycznie przeszłaś rytuał, chociaż ciężko go tak nazwać – przyznał jakby sam do siebie. Brzmiał na tak zmęczonego, jak Trójca wyglądała, a do tego mówił na głos. – Jesteś nieśmiertelna, Anahero.

Kobieta przełknęła ciężko i przytaknęła, ot zwykły gest akceptacji losu. W głowie panował jej teraz zbyt wielki chaos, żeby mogła jakoś to sobie poukładać. Nieśmiertelność nie była czymś złym, choć za pewien czas odczuje znaczny niepokój. Próbowała oddychać miarowo, nie potrzebowała na dokładkę ataku paniki. Rozmasowywała nerwowy tik w dłoni, którego najwyraźniej wieczne życie nie miało zamiaru się pozbyć.

– Przepraszam – powiedziała ciężko, gdy Rafael kończył leczyć Michaela. – To wszystko moja wina.

– Tego nie wiemy – zaprzeczył Gabriel, siadając blisko niej.

– Czyżby? – zapytała kwaśnym tonem. – Dla mnie to oczywiste, nie mogę być z wami sam na sam.

– Nie brzmi to jak tragedia, ale też nie wyzwanie – odparł leniwym tonem Lucyfer. Patrzył na nią spomiędzy zmrużonych powiek. – Naprawdę, Anahero, to też nie jest przyczyna. Byliśmy wtedy w czwórkę.

– Tak, ale... Wolałabym nie ryzykować.

Przez twarz Lucyfera przemknął żal oraz smutek.

– Wiem, kochanie nasze.

– W jednym Anahera ma rację – wtrącił Rafael. Ścisnął ramię Mika'ila i ruszył, by spakować swoją torbę. Przyrządził dla nich kilka toników: to na sen, to na ból i tak dalej. Potrzebowali wypoczynku, ale nie chciał zostawiać ich bez dodatkowego wsparcia. – Teraz ot tak uzyskała nieśmiertelność. – Bo tego zapragnęłam, pomyślała cichutko. Ciszej nawet niż sama mogła się usłyszeć. – Gdyby któreś z was znów z nią tam wylądowało, co się wydarzy?

Na pytania retoryczne nie miała siły, zazgrzytała więc zębami, żeby się nie złościć. Rafael miał rację, niestety. Po tych słowach pożegnał się z nimi szybko, znikając do kolejnych palących obowiązków.

Cisza w pokoju była ciężka dla Anahery. Gwałtownie nabrała powietrza w płuca, a Gabriel pospiesznie ścisnął jej dłoń.

– Błagam tylko nie przepraszaj znowu – ostrzegł ją ciężkim głosem. – Musisz nam uwierzyć, że wręcz umieramy ze szczęścia na wasz widok. Te tygodnie bez braku kontaktu... Nie winimy cię za nic, Anahero.

– Bo powinniście winić mnie – powiedział Michael. Siedział zgarbiony, z łokciami wspartymi o uda. Spojrzenie miał opuszczone na dywan, widać było w liniach na jego twarzy, że czuł się źle. – Ja jestem najsłabszy, w jakiś sposób to we mnie zasiał ziarno Nienazwany.

Przez Lucyfera przetoczyła się fala frustracji. Ciało zadrżało, tak jak i kanapa, a w oddali rozbrzmiał grzmot.

– Nie jesteś najsłabszym ogniwem – warknął. Lu oddychał głęboko, gdy przyklękał koło Mika'ila, bo ten nie chciał na niego patrzeć. Rozpaczliwym gestem złapał za jego nadgarstki, ściskając je mocno. – Jesteś tym najsilniejszym, którego łatwo można złamać wyłącznie przez to, jakie ma serce. I ty to sobie robisz, Michaelu. – Archanioł przełknął mocno ślinę, jego grdyka poruszała się nerwowo. – Myślisz, że Nienazwany nie wiedział? Oczywiście, że obrał sobie ciebie na cel, bo pragnął cię zniszczyć jako pierwszego. Doprowadzenie do dewastacji kogoś takiego jak ty to dla nich gratka.

– Nie wiem już, czy ty mnie chwalisz, czy ganisz – burknął Michael. Ścisnął palcami nasadę nosa, mocno zaciskając powieki zamknął swoje łzy dla siebie.

– Pół na pół, sreberko – westchnął ciężko. – Nie biczuj się za to, co się wydarzyło. Ty też nie, ptysiu – zerknął znacząco na Anaherę. Uśmiechnęła się do niego niemrawo z głową wspartą o ramię Gabriela. – Ważne, że wróciliście w jednym nieśmiertelnym kawałku.

– Jak się z tym czujesz? – zapytał Michael, patrząc na nią przeszywająco.

– Nie wiem – przyznała. – Dotrze do mnie za osiemdziesiąt lat, jeśli tyle przed nami.

Uśmiechnęli się do niej na raz, każdy na swój sposób. Czuła senność, ale nie chciała kłaść się do łóżka bez wyjaśnienia wszystkiego.

– Chcę nosić woal cały czas – powiedziała, prostując się w miejscu. Przesunęła dłońmi po miękkich spodniach, chyba należały do Lucyfera. Na sobie miała koszulę Gabriela. Obaj od razu dali jej coś swojego i cieszyła się z tego. Czuła się otoczona nimi, uziemiona. – To nie podlega dyskusji, widzę wasze miny. Nie mówię, że nigdy go nie zdejmę, ale wolę... Wolę nie testować losu.

Lucyfer przytaknął powoli. Usiadł na podłodze, częściowo opierając się o nogę Michaela.

– Jasne, poproszę też Rafaela, żeby spojrzał czy nic się nie stało z mocą, jaką w niego przelał.

– Dobrze, dobrze... – Uciekła od nich spojrzeniem. – Mimo wszystko starajmy się nie być sam na sam w pomieszczeniach, lepiej żebym sama siedziała w pokoju, niż narażała was. I wiem co powiecie – podniosła ręce i prędko dodała: – ale jest w tym wszystkim trochę sensu: zakotwiczyłam się z Michaelem, przed zniknięciem spędzaliśmy dużo czasu samotnie. Mimo wszystko tak było, nie chodzi tylko o chwilę przed naszym zniknięciem. Jeśli moc Nienazwanego może być rozproszona na kilka kierunków, a co za tym idzie słabsza... wybieram tę opcję.

Nie byli jakoś sceptycznie nastawieni do tych argumentów, ale podskórnie wiedziała, że będą chcieli ją wybronić. Prawda była taka, że to ona była zapalnikiem, mostem między tymi wszystkimi wydarzeniami.

– Co tylko zechcesz, kochanie – zgodził się Gabriel, całując jej włosy.

– Wieczność przed nami, ale to... Ta sytuacja i ciągła walka nie będzie zawsze, prawda? – zapytała z nadzieją. Przyciągnęła tym bliżej Michaela i Lucyfera. Lu usiadł tuż obok, a Archanioł przyklęknął ostrożnie.

– Chyba możemy się umówić, że zrobimy wszystko, żeby to zakończyć, prawda? – Pozostali przytaknęli na jego słowa. – Przez wieczność możemy się w czwórkę kłócić, ale też nie chcę wyłącznie walczyć. Chcę was kochać bez strachu, że Przepaść was pochłonie.

– Lodowce w twoich oczach topią się od tej miłości, sreberko. – Lu mrugnął do niego, na co Michael uniósł wzrok do nieba. – O, właśnie dlatego nie będziemy sam na sam, za dużo w tobie Anahery.

Ana roześmiała się, czując, że powoli morzył ją sen.

– Co z twoim Palatium? – zapytała jeszcze, spoglądając na niewyraźnego Gabriela.

Westchnął, rozwiewając wokół siebie zapach róż.

– Kuźnia przetrwała, ale cały pałac się zawalił – odparł. – Prezent pożegnalny od Przepaści. Wielu aniołów pracowało nad ustabilizowaniem budynku, ale po ewakuowaniu wszystkich mury runęły.

– Przykro mi – szepnęła, splatając ich palce razem. Gabriel długo i czule pocałował grzbiet jej dłoni.

– Ważniejsi jesteście wy. Nikt nie ucierpiał. Budynek można postawić na nowo – skwitował pewnym głosem. Obrzucił ją spojrzeniem i zachęcił do wstania. – A teraz oboje idziecie odpoczywać, będziemy was strzec.

– Poleżycie z nami? – zapytała z nieukrywaną nadzieją w głosie.

– Zawsze – przytulili ją, obcałowując włosy, twarz i ramię.

Otulona ich wsparciem oraz ciepłem ciał zasnęła w kilka sekund.

Śpij słodko, póki jeszcze możesz.

Ty też, Nienazwany, ty też.

*

Zobaczywszy całego i zdrowego Michaela, Paepar prawdopodobnie poprzestawiał mu coś we wnętrznościach podczas niespodziewanego uścisku. Obaj byli niewylewni oraz dość poważni, ale zaginięcie w akcji dowódcy, którego znało się od zawsze – cóż, trochę czułości nie zaszkodziło.

Na ich widok Anahera czuła wiercenie w nosie. Poczucie bezradności względem potężnych niepokonanych istot sprawiało, że musieli przypomnieć sobie o tym, że tylko Bóg był nieskończony.

– Pięćdziesiąt aniołów Uziela zdecydowało się dołączyć do nas – zaraportował Pepper, uprzednio odchrząknąwszy. – Część nich była mocno zainteresowana – zerknął kątem oka na Anę. – Ludźmi. Seneszal wysłał nam Orobasa na pogawędkę.

Michael przymknął powieki.

– Ile strat po tym spotkaniu?

Paepar roześmiał się zaskoczony, w oczach lśniła mu psota.

– Zaskoczę cię: morale wzrosły. Nie znikaj jednak na długo, okej? Wolę nie wymyślać alternatywy dla złagodzenia nastrojów.

– Jak sobie chcesz – mruknął półgębkiem Michael. Ścisnął jednak dłonią bark anioła i spojrzał na niego z niekłamaną powagą. – Zawsze wiedziałem, że świetnie sobie poradzisz, gdy mnie zabraknie.

– Żebyś jednak nie znikał – potworzył Pepper, kładąc na to szczególny nacisk. – Co mam zrobić? Jak pomóc?

Michael wymienił spojrzenie z Aną, nawet woal mu nie przeszkadzał. Oczy kobiety wołały do niego niczym śpiew syreny.

– Zabrzmi to jak warta przy dzieciach, ale na razie staramy się nie spędzać czasu z Anaherą samotnie. Żaden z nas.

– Nigdy nie wiadomo, gdzie kolejny raz porwę któregoś – dopowiedziała z drżącym, ledwo widocznym uśmiechem.

– Mogę czasem z tobą posiedzieć – zadeklarował się i wzruszył ramionami na zaskoczenie Michaela. – Wiem, jakie jest zagrożenie, ale w żaden sposób nie czuję do ciebie pociągu. Jesteś... po prostu jesteś.

– Czuję zaskakującą ulgę – powiedziała kwaśno, byleby tylko się z nim podroczyć. Paepar, ku jej zaskoczeniu, roześmiał się.

– Dobrze wiedzieć, że nie zatraciłaś siebie w tamtej dziurze. Muszę spędzać z tobą więcej czasu, gdy jesteś zabawna.

– Komedia łączy się z dramatem, nie licz na spokojny serial.

– Okej, okej. – Michael podniósł dłonie pojednawczo. Uśmiechał się łagodnie do Anahery, a potem spojrzał poważnie na swojego zastępcę. – Nie będziemy chcieli dać się zwariować, ale musimy uważać.

– Jestem tego świadomy. – Skinął mu poważnie głową. – Najniższe szeregi są uczulone na znaki: powtarzające się odchylenia codzienności, przekraczające dozwoloną normę innego zachowania wśród chronionych i towarzyszy... Czuwamy wszędzie. Są znaki, że Nienazwany kusi, ale nasze zastępy wspierają wszystkie sfery. Pracy po łokcie, ale nie jest jeszcze źle.

– Siche wam pomaga?

– Tak, seneszal Aeszma również oddelegował kilkunastu inkubów do, jak to określił, penetrowania ziemi w poszukiwaniu aberracji. – Anioł pokręcił głową, jakby nie wierzył, że właśnie powtórzył te słowa.

Michael z trudem zachował powagę.

– Dzięki, Pepper. Możesz lecieć, za trzynaście sekund będzie tutaj Lu.

– Macie dozwoloną normę dziwnego zachowania? – wymamrotała pod nosem, gdy po strzeleniu obcasami Paepar znikł.

– Nowość też i dla mnie – odmruknął. Parsknęli po spojrzeniu na siebie. Michael zamarł w pół gestu, chcąc dotknąć jej twarzy skrytej pod woalem.

– Już jestem – wysapał Lucyfer, wbiegając przez drzwi tarasowe. Strząsał z głowy drobiny popiołu, barki również miał siwe. – Obściskujcie się śmiało.

– Co ci się stało? – zaniepokojona Ana złapała za rękę Mika'ila i przyciągnęła go w stronę Upadłego.

Oboje otrzepali go z pyłu, a Lu westchnął, gdy Anahera przeczesywała jego włosy. Stała na palcach wygięta w łuk, póki nie przycisnął jej do swojej piersi. Pocałował skroń kobiety i pociągnął ich trójkę na kanapę.

– Razem z Gabrielem byliśmy w Palatium Somiela, gdy ktoś podpalił archiwa snu. – Głos Lucyfera był przepełniony wściekłością. – Nie spłonęło wiele i oberwały rzeczy związane ze snami spokoju, ale i tak był to atak, by nas wkurwić.

Pokrótce opowiedział, że Głębiny opętały anioła, zostawiając go na koniec z papką zamiast umysłu.

– Sabois przybyła, by złagodzić jego ducha, gdy anioł Israfila skapitulował – dodał na koniec. Bruzda między brwiami Lucyfera zdawała się być już permanentna. – Musimy dać mu kilka dni na regenerację.

– Jeśli w ogóle się zregeneruje – mruknął ponuro Michael, na co Lu przytaknął z niechęcią.

– Gabriel będzie później – oznajmił im. Bezwiednym gestem przeczesywał włosy siedzącej między nimi Anahery. – Jadłaś coś? Chciałabyś...

– PANIE

– NASZ PANIE.

Michael już stał z obnażonym mieczem przed Lilin i Lilu, trzeszczących od błyskawic oraz napięcia. Lucyfer oraz Ana poderwali się z opóźnieniem, zbyt zaskoczeni, by zareagować.

– Psiamać, diabły! Przecież bym was poszatkował! – warknął wściekle Mika'il.

Obaj cofnęli się o trzy kroczki, ale potem instynkt zachowawczy umarł, bo zbliżyli się do Lucyfera. Serce Anahery krzyczało ze stresu – dziękowała sama sobie za decyzję nie zdejmowania woalu aż do momentu snu.

– Kłopotki, kto umarł?

– Jeszcze nikt.

– Ale może.

– Kiepsko wygląda.

– Dużo płacze i ciągle się modli.

– I wszystko...

Lilin i Lilu przekrzykiwali się jeden przez drugiego, a włosy Any puszyły się i elektryzowali od napięcia, które wywoływali. Lucyfer wymamrotał przekleństwo, ale ruszył w ich stronę. Michael wycofał się ku kobiecie i położył dłoń na jej prawym udzie, jakby zmieniając się w pas bezpieczeństwa. Z trudem przełknęła ślinę, gdy zrozumiała po co zrobił.

Lucyfer zmienił się. Cała jego postura, twarz oraz moc, która rezonowała wokół Upadłego sprawiła, że nawet powietrze zamarło w miejscu. Tak łatwo zapominała, że obcuje z niebywale potężnymi istotami, które były... po prostu jej. Nigdy nie patrzyła nich jak na władców czy dowódców.

– Dzieci, wystarczy – przez pomieszczenie przemknęła fala mocy Lucyfera, niesiona na tych gładkich, łagodnych słowach.

Te dwa pioruny prawie usiadły w miejscu jak podekscytowane, trochę przestraszone psiaki. Spojrzeli po sobie, oddychając ciężko w niemej próbie uzgodnienia, który z nich przedstawi sprawę.

Moc Lucyfera nie wycofywała się, tylko zmieniła w jednostajną falę. Widocznie uspokajała obu, a dreszcze na ciele Any powstawały już tylko przez jego postawę. Zdecydowanie zbyt seksowną. Niepokoiło ją to, bo aż za mocno zwracała na to uwagę.

– Zanim zaczniesz krzyczeć: pamiętaliśmy, że Watykan był zakazany. Ale, ale! – Lilin prędko uniósł dłonie rzucając swemu Królowi szczenięce spojrzenie. – Pewnie byśmy nie odkryli, że papież od zawsze był w posiadaniu wiadomości od Metatrona.

– Nie mogliśmy jej odczytać – dopowiedział pospiesznie Lilu. – Ani otworzyć czy przerwać na pół. Nie żebyśmy intensywnie próbowali.

Z piersi Lu wyrwało się głębokie, mocne westchnienie.

– Macie podejrzenia co jest w środku?

Od razu zerknęli na Anaherę.

– Mamy podejrzenia – wyznali chóralnie.

– Co prawda stchórzyliśmy przed...

– Nie – jęknął przeciągle Michael, zwieszając głowę.

– Wrotami Tronu – ciągnął niezrażony Lilin. – A nikt nie przyszedł też nas okrzyczeć, więc podejrzewamy że powinieneś to wiedzieć, ale papież trochę się cyka.

– Dużo płacze, pewnie przez to nie może napisać żadnej wiadomości – przytaknął rezolutnie Lilu.

– Czy wy... – wykrztusił oniemiały Michael, patrząc na nich jakby postradali nie tylko rozum, ale i głowy oraz serca. – Czy wy naprawdę próbowaliście iść do sali tronowej Najwyższego, bo potrzebowaliście konsultacji z Metatronem?!

– Tak jakby? – odmruknęli z przymilnymi uśmiechami.

– Przepadnijcie, zanim powyrywam wam uszy – odparł bezsilnym tonem Lucyfer. – Dziękuję, ale przenigdy się tak nie narażajcie. Mogliśmy was stracić.

Obaj zaszurali stopami, wyglądając na zbyt połechtanych jego zmęczoną naganą.

– Wybacz pani, za wtargnięcie – skłonili się grzecznie, prawie dotykając czołami podłogi i zniknęli w burzy piorunów.

– Są... – Michael nie miał nawet słów.

– Bezmyślni.

– Kochani. Na swój sposób – odparła z uśmiechem. Wyciągnęła dłoń w kierunku Lucyfera, a ten pochylił się, żeby ją pocałować. Roześmiała się, bo sekundę później poszedł w kierunku małego baru, który dla nich zorganizował w rogu gabinetu. – Nie o to mi chodziło. Lu, kiedy idziemy do Maurycego? W tym liście musi być coś strasznego...

– Za chwilę – obiecał, tonem przeraźliwie zmęczonym. Michael ścisnął udo Anahery, niemo przekazując, że też to słyszał. – Skoro nawet te zakręcone kłopotki chciały zaryzykować plotki dwa kroki od Boga... Napijmy się i ruszymy. Zostawię notkę Gabrielowi.

Podał Anie puszkę Dr. Peppersa, którą Michael usłużnie ochłodził. Sam napił się sowicie nektaru i przymknął powieki. Skorzystała z tych kilku chwil spokoju i wtuliła się w nich obu. Otoczyli ją ramionami, trzymając jakby świat miał się skończyć.

Mogli się domyśleć, że Gabriela nie zadowoli byle notatka. Dogonił ich na obrzeżach placu świętego Marka, patrząc na nich z byka.

– Dzięki, że poczekaliście – mruknął, całując skrytą za woalem skroń Anahery.

– Wszystko dla tych szybkich skrzydełek. – Lucyfer uśmiechał się do niego, ale bez przekonania.

Wielu ludzi przechodzących obok nich zwracało na całą czwórkę uwagę, lecz ich wzrok szybko prześlizgiwał się po sylwetkach. Lu stanowczym krokiem prowadził ich w kierunku, w którym wyczuwał Maurycego. Anahera cieszyła się z tego spaceru między swoimi aniołami. Słońce przyjemnie ogrzewało jej twarz, trochę śmierdzące powietrze o dziwo dodawało tej scenerii realności. Prawie, ale tylko prawie, czuła się jak człowiek.

Przekraczając próg sali, w której przebywał papież, normalność została zakończona.

W tej scenie można było dopatrzeć się biblijnego smutku. Diabeł szedł w stronę papieża, zostawiając za plecami aniołów. Lucyfer miał minę nieczytelną, spoglądał na pochylonego mężczyznę z pewną niepewnością. Klęczał on obrócony do nich bokiem, a twarz zasłaniał dłońmi.

– Witaj, Maurycy.

Na dźwięk głosu Lucyfera poderwał gwałtownie głowę odkrywając to, co przemilczały inkuby.

Jego Świątobliwość płakał krwią.

Łzy lśniły srebrem oraz złotem, znacząc plami jego śnieżną sutannę. Wcześniej jej nie widzieli, ale w trzęsącej się dłoni trzymał zmięty, naznaczony upływem czasu kawałek papieru. Z daleka można było zauważyć, jak bardzo nie pasował on do wypolerowanych marmurów.

– Zbyt wcześnie, zbyt wcześnie – wymamrotał złamanym, cienkim głosem. Serce Anahery ścisnęło się na ten widok jeszcze mocniej.

Gabriel objął ją w pasie czując, jak bardzo chciała podejść do starca – a może on próbował się od tego powstrzymać? Widok papieża w takim stanie był przerażający.

– Na co jest zbyt wcześnie? – zapytał łagodnie Lucyfer. Równie czułym gestem przesunął po tyle jego łysiejącej głowy. – Chodzi o to, co ukrywasz?

Wszystko w Maurycym się skurczyło.

Mimo to w jego ruchach nie było krztyny zawahania. Wyciągnął w kierunku Upadłego dłoń z kartką. Ana zobaczyła w oczach Lu niepewność, czy w ogóle powinien ją przejąć.

– To dla ciebie – wykrztusił papież. Podniósł się z klęczek, gdy Lucyfer nie chciał od niego przejąć listu. – To zawsze było przeznaczone dla ciebie, ja tylko... my wszyscy, wszystkie pontyfikaty, mieliśmy tego strzec. Póki nie nadejdzie czas. Teraz nadszedł, prawda?

– Dlaczego nie dałeś mi tego wcześniej? – zapytał Lu niebezpiecznie cicho. Nie był zły na niego, a na odebrane wszelkie możliwe momenty rychłego zwycięstwa.

Rozpacz, jaka wyryła się na twarzy Maurycego była przerażająca. W połączeniu z lśniącą od krwawych łez każdą bruzdą wyglądał na obłąkanego.

Brzmiał na obłąkanego.

– Bo jak mógłbym? Pragnąłem to odwlec, myślałem... myślałem... – Chwiał się na nogach, jego głowa lekko drżała. Lucyfer niechętnie otwarł notatkę, której papier pawie rozleciał się w jego uścisku.

– Niech zadmą w trąby i uwolnią Klucz. Oto czas sądu, jaki musi nadejść. Żadna istota nie może mieć władzy absolutnej, ale może mieć do niej Klucz. Przejście. Rozwiązanie. Ostateczna decyzja.

Anahera miała wrażenie, że zamrożono czas – usunięto przestrzeń i powietrze, a ona wisiała w tym przerażona do ostatka. Patrzyli na list w rękach Lucyfera, który powoli rozpadał się w niepamięć.

Z prochu powstałeś w proch się obrócisz.

Tak jak oni.

– Tylko jak mogę ich wszystkich na to skazać – lamentował Maurycy. Załamany swoją powinnością, wiarą oraz kompasem moralności, który zwalczał te pierwsze w okrutny sposób. – Wierzę, ufam, ale jak mogę im to zrobić? Jak mogę sprowadzić koniec świata na ich głowy?

Upadły na kolana papież modlił się przed obliczem Lucyfera roniąc łzy. Król Demonów patrzył na niego ze smutkiem. Ścisnął jego ramię pokrzepiająco, bo Maurycy był tylko posłańcem.

To oni skończą wszystko, jeśli przegrają.

Anahera czuła się pusta przez tę świadomość.

– Dlaczego? – obejrzała się na swoją Trójcę. – Dlaczego?

Aniołowie wtulili się w jej ciało.

Nie mieli odpowiedzi.


*******

Wiem, że nie mam serca, ale Was kocham 😌😌😌

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro