Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36. Sądy i plany

Czegokolwiek nie próbowała – Anahera nie była w stanie przekonać Lucyfera i Gabriela, że czuła się dobrze. Musieli jak najszybciej zająć się przesłuchaniami, ale uparte opierzone osły nie chciały słuchać. Michael popatrzył na nich ponuro i burknął:

– Zostaw, jeśli chcą chrapać w trakcie procesu samaleowego, trudno. Będzie to rozrywkowy punkt obrad.

Dopiero wtedy udali się na spoczynek, a Michael mrugnął do niej porozumiewawczo.

Po tym, jak umyli się, Ana objadła pod korek a Mika'il opił niebiańskim nektarem, wcale nie czuli skutków ubocznych tej nocy. Kobieta przytaknęła na niezadane przez niego pytanie.

– Pamiętam urywki – szepnęła, żeby przypadkiem nie przywołać odpoczywających. – Wiem, że byliśmy razem i Nienazwany z nas kpił, ale to wszystko jest rozmazane.

Michael przytaknął w namyśle. Opierał się o wezgłowie królewskiego łoża, a kobieta praktycznie na nim leżała.

– Czuję to samo – mruknął w jej włosy. Całował je i gładził, karmiąc się swoim własnym oszołomieniem, jak inaczej teraz odbierał Anaherę. Jakby jej osoba miała miejsce w zakamarkach jego esencji.

Bardziej czuł ją niż wszystkie istoty, które się do niego modliły, niż wszystkich tych, którzy w jakiś sposób mogli wystąpić przeciwko Bogu. Od tygodni echo sprzeniewierzenia słabło, a teraz było nikłe... Jeśli w ogóle je jeszcze odbierał. Ze wstydem przyznawał się, że przynosiło mu to ulgę. Perspektywa tego, że nigdy więcej nie dozna wściekłości lub agonii sprzeniewierzających się, była zbyt kusząca.

Jeśli wśród szerokiego Plenum i części istot poruszenie wywoływała obecność Anahery – siedzieli na tyle cicho, że żaden głos sprzeciwu nie doleciał do Trójcy. Ubrana była w naprawiony przez Rafaela woal, siedziała pomiędzy Gabrielem a Lucyferem. Ich trony były na najwyższym podeście, a kilka kroków niżej miejsca zajmował Samael, jego zastępca Hedot, Chamuel i Qafsiel. Jako Archaniołowie współdzielili koncept czasu.

Aniołowie Sądu stali wokół placu Koloseum, ciasnym kordonem odgradzając sądzonych od oskarżycieli. W powietrzu wsiała atmosfera oczekiwania, ponieważ wszyscy pragnęli zrozumieć dlaczego.

Felicjan oraz Uziel już czekali na swoich podestach, gdy Hedot kończył splatać cierniowe korony. Te nie raniły noszącego, ale nie pozwalały mu uciec, póki przesłuchanie nie zostanie skończone. Archaniołowie nie byli cierpliwi – trzymały ich w ryzach wyłącznie okowy Gabriela, które z ledwością spajały się z podestami. Chociaż wyglądało to tak, jakby w ogóle się nie poruszali, Archaniołowie nieustannie uderzali w okowy swoją mocą.

Wiedzieli co ich czekało

– Sam mówił wcześniej, że cele, w których obu zamknięto, są dosłownie przeryte na wskroś – szepnął cicho Gabriel. Lucyfer wydał z siebie głęboki dźwięk niechęci. – Nie wiemy dokładnie dlaczego, po prostu w pewny momencie w nocy...

– Oszaleli – westchnęła ze smutkiem Anahera, pochylając głowę. – Jakby patrzyli w moje oczy, prawda?

– Skąd takie przypuszczenia?

– Jest coś w ich twarzach, coś co przypomina mi tych, których zniszczyłam. – Głos ugrzązł kobiecie w gardle, odkaszlnęła z trudem. Chociaż widzieli tylko kontur twarzy kobiety wiedzieli, że ściągała ją z przejęciem. – Nie pytajcie skąd wiem.

Przyciskała pięść do mostka, jakby mogła sobie stamtąd wyrwać to złe uczucie.

– Wierzę ci, moja słodka – powiedziawszy to, Lucyfer sięgnął i wziął delikatnie w swoje dłonie jej rękę. Poniżej Hedot skończył obie korony, a Samael tchnął w nie moc. Jeden z ich aniołów podleciał, by umieścić je na głowach skazanych. W powietrzu rozległ się mocny zapach róż i lilii, gdy Gabriel i Siche skupili się na kajdanach. W powietrzu rozległ się jeden trzask, ale na szczęście nie puściły. Felicjan opadł na kolana prawie bez siły.

– Pepper – szepnął Michael. Oczy miał roziskrzone jasnością, gdy pochylony kontaktował się ze swoim zastępcą. – Zewrzyjcie szyki, zachowajcie czujność.

Lucyfer zerknął na niego kątem oka i towarzysz skinął im głową.

Słowa Anahery również nie dawały mu spokoju. Nie uważał też, że można tę sprawę bagatelizować. Wcale nie chodziło o wolę życia skazanych. Ciężko było zrzucić odpowiedzialność za wszystkie działania na Nienazwanego, ale jeśli tak jak poniósł porażkę z Yorrą i Kallixem, z tą dwójką mogło się powieżć.

Kiedy Samuel wstał za jego plecami od razu pojawił się Kostur. Wywołał tym niemałe poruszenie wszędzie. Uziel ryknął wściekle, ponownie zaczął szamotać się w miejscu, a korona zaczęła ściskać mu czaszkę. Dopiero wtedy zaprzestał rozpaczliwych ruchów.

– Co to znaczy? – szepnęła Ana, gdy Samuel przedstawiał początek sprawy.

– Że są winni – odparł cicho Gabriel. Miał strapioną minę, przez co mocniej ścisnęła rękę Lucyfera. – Wszechświat wie, jak winni są i manifestuje to swoim najważniejszym orężem.

Ana przyjrzała się dumnie wyprostowanym plecom Samaela, krzywiźnie Kosy przytroczonej do specjalnej uprzęży.

– Wiedział o tym, prawda? – Skinęła na paski przytrzymujące broń.

– Przeczuwał, ale nie mógł mieć pewności. Kosa zawsze wraca na swoje miejsce przed Sądami.

Ana przygryzła wargę.

– Będzie bardzo brutalnie?

– Spokojnie, nie wypuścimy na nich lwów. – Lucyfer zobaczył jej minę i pochylił się, by ucałować grzbiet dłoni. – Wybacz, z nerwów plotę głupstwa.

Poczuła, że cała mięknie przez to wyznanie. Ich rozmowa kompletnie nie przystawała do sytuacji, ale nie mogła tego zbyć:

– Ty? Zdenerwowany?

Przytaknął, patrząc na nią z dziwnym zamyśleniem.

– To wszystko jest dla nas nowe i pokazuje też, jak bardzo omylni możemy być.

– I jak fałszywi nawet w swoich szeregach – dorzucił ponurym głosem Michael. Nie wyglądał jak dostojny, chłodny Archanioł, tylko jak istota kompletnie wytrącona z równowagi.

– Byliśmy zaślepieni boskim przykazaniem – głos Gabriela brzmiał oschle. – Wierzyliśmy, że skoro sami wiernie dbamy o nasze obowiązki, inni wcale nie poczują cienia pokusy, by zboczyć ze ścieżki... Więc tak. Denerwujemy się. I ubolewamy nad tymi, którzy stracą przywódców, tymi którzy poszli za tą dwójką i pozostałymi, bo im ufali. Nigdy nie powinni zostać na to narażeni.

Anahera wyciągnęła w jego kierunku dłoń, ściskając ją lekko a w myślach... Michael zassał gwałtownie oddech, gdy wyobraziła sobie, że tuli się do niego. Zauważyła, że przykładał dłoń do piersi – nie wiedziała, jak to zrobić, ale nie mając trzeciej kończyny do ściskania, to wydawało się świetną alternatywą. Sama też prawie to czuła. Cieszyła się, że między całym Koloseum a nimi znajdowała się bańka ochronna Gabriela, bo Samael właśnie zawołał:

– Niech rozsądzi Bóg!

Ana miała wrażanie, że spadała. Chwyciła się mocno obu swoich towarzyszy z przeczuciem, że wpadła w czeluść. Gabriel spiesznie przyklęknął koło niej, wciąż trzymając w ręce dłoń kobiety. Hedot obejrzał się na nich ze zmarszczonymi brwiami – nie był jednak zły a zmartwiony.

Zaskoczona zobaczyła, że wciąż pod stopami ma kamienny podest, a Jibril nie lewitował w nicości.

– Przepraszam – chrypnęła ciężko. – Wydawało mi się, że ziemia osunęła nam się spod stóp.

Archanioł kiwał powoli głową, chociaż nie odrywał różanych oczu od jej zawoalowanej twarzy. Wolną dłonią sięgnął pod materiał i objął policzek Any z taką czułością, że to serce prawie pękło jej w pół z miłości.

Nie mogła oderwać od niego wzroku. Czuła, że Lucyfer co rusz na nich spoglądał, wsłuchując się w przesłuchanie Felicjana i Uziela. Milczeli jak zaklęci – a może właśnie tacy byli. Każdy przejaw braku szacunku sprawiał, że anielskie korony zaciskały się coraz mocniej na ich głowach.

Samael westchnął przeciągle, na tyle głośno, by słychać go było ponad gwarem poruszonego tłumu. Osądzani mówili jednako z nienawiścią lub niezrozumieniem potrzeby istnienia Kotwic.

A ona wiernie patrzyła w oczy Gabriela, coraz jaśniejsze, jeszcze mocniej świecące pięknym, różanym blaskiem. Zaczęli oddychać jednym rytmem, głęboko i równomiernie.

– Wpuść mnie.

Poprosił tak grzecznie...

Samael wyciągnął zza pleców swą kosę, wzlatując w połowę odległości od oskarżanych. Wykonał niewielki ruch przecinania.

I obaj, spokojnie sekunda za sekundą, zaczęli rozlatywać się w pył, gdyż Bóg nie uważał, że potrafili się nawrócić ku dobru.

– KRYĆ SIĘ! – ryknął Gabriel głosem potężniejszym od dzwonu. Zebrani, jak jeden organizm padli na ziemię. Kilkoro aniołów i skrzydlatych demonów poderwało się do lotu i przez to zginęło.

Arena Koloseum pękła w pół, praktycznie na raz. Z ogłuszającym świstem w powietrze poszybowały ostre, ogromne odłamki. Kilkoro z lecących zostało przepołowionych, inni zostali zgnieceni. Samael poruszał swą kosą na wszystkie strony, ze zgrzytem niszcząc odłamki.

– Przewidziałaś to – z trwogą szepnął Michael, gdy wraz z Gabrielem unieśli skrzydła. Pył i małe odłamki spadały dalej, ale z otchłani powstałej na arenie zaczęło wyłaniać się coś przepotwornego.

– Zawrzeć szyki! – krzyknął Gabriel. Lucyfer niemo pchnął go w kierunku areny. – Siche, Paepar!

Koloseum krzyczało.

Anahera nigdy nie słyszała na raz tylu mocnych, gwałtownych głosów. Słowa były zmieszane, sprzeczne, nic nie rozumiała. Z przerażeniem patrzyła na uciekających. Potwór z dziury właśnie przepołowił jednego swoim ogonem.

A miał ich sześć.

– Musimy im pomóc w ewakuacji – powiedziała prędko. Ściągnęła uwagę Gabriela i Michaela, ale spojrzała wprost w oczy Lucyfera. Niechętnie, ale przytaknął. – Macie się o nas nie martwić. Zwłaszcza o mnie. Walczcie z tym, a my z Lu pomożemy w ewakuacji.

Pocałowali ją przez woal, każdy szorstko i gwałtownie, ale z rozpaczliwie mocną miłością.

– Nasza dzielna... – Gabriel urwał z drżącym oddechem i odleciał z potężnym trzaskiem skrzydłami.

– Ukochana. – Michael jeszcze raz pocałował ją, ale w czoło. – Tego słowa bał się z siebie wypuścić. Uważajcie na siebie.

Poleciał w ślad za ich towarzyszem, krzycząc rozkazy i dobywając mieczy.

– Nie przemyślałam tego, kieruj.

Z dość rozpaczliwym śmiechem jako ostatni pocałował ją przez woal i splótł ich palce razem.

– Trzymaj mocno i przenigdy nie puszczaj.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale Anahera nie przejmowała się tym teraz. Oboje poderwali się do biegu, dopadając wpierw Hedota. Ana wręcz strząsnęła z siebie dłoń Lu, krzycząc by działał. Anioł walczył zaciekle, ale robił to ogon istoty z dziury. Kolczasty, kapał kwasem, który z sykiem topił miejsce, które zainfekował. Kawał podestu śmierdział obrzydliwie – nie tylko ledwo trawionym jedzeniem, alkoholem i czymś po prostu obrzydliwym, ale roztapianym kamieniem. Ten pachniał tak dziwnie, że mieszanka doprowadziła ją do mdłości.

Nie była jedyna – Hedot i Lu krzywili się z odrazą.

– Uchyl się! – krzyknął Lu, rozkładając swoje skrzydła.

Hedot zapikował w dół, kuląc się za osłoną swoich skórzanych skrzydeł. Te, jak i jego ciało, trochę za mocno dymiły od kwasu, który próbował przeżreć się przez niego na wylot. Anioł Sądu porwał w objęcia najbliższą demonicę i skulili się za przewróconą w popłochu ławką.

Macki tego potwora zdawały się mieć swoją jaźń. Ana miała wrażenie, że wyobraziła sobie, jak te śmiały się na widok boskiego blasku skrzydeł Lu. Upadły złapał kobietę w pół i rozłożył nad nimi swoje skrzydła.

Krzyknął w jej włosy, gdy z ogona wystrzeliły setki kropel kwasu. Odpowiedziały mu krzyki pozostałych istot w Koloseum, które oberwały. Niewiele osób uciekło, a może nikomu się nie udało przeżyć próby ucieczki. Żaden z zebranych nie mógł po prostu przenieść się między sferami, jak dotychczas. Dziura zatrzymała ich w miejscu.

Ana z przerażeniem patrzyła na te wszystkie istoty – na walecznych i przerażonych, na spetryfikowanych przez strach oraz lekkomyślnych przez poczucie waleczności.

Nie widziała całej areny i każdego punktu Koloseum, ale jeszcze nie było wielu poległych. Ci, którzy byli w stanie, walczyli z pozostałymi pięcioma mackami. Widziała z zacięciem siekących mieczami Michaela i Gabriela, lecz macki odrastały. Widziała Mammona, próbującego zamienić jedną w złoto, ale ta chyba nabrała przez to siły... Nieważne, na kogo patrzyła, czyjej mocy nie doświadczała po raz pierwszy – to wszystko było na nic.

– Musimy ich stąd wydostać.

Lucyfer trzymał dłoń w dole pleców Anahery, nieustannie przeczesywał spojrzeniem ich otoczenie. Obrócił głowę, żeby zobaczyć tylną część Koloseum, ale pozostawało puste. Ana widziała, że trybiki obracają się w jego głowie.

– Lu...

– Sprowadzimy ich do podziemnego systemu pomieszczeń – odezwał się, jakby jej nie słuchał. – Potwór skupia się na przestrzeni, czyli przestrzeń przecięta została wyłącznie w nawierzchnim punkcie areny...

– Lu! – syknęła głośniej, chociaż w jej uszach krew buzowała ogłuszająco. Potrząsnęła ramieniem Upadłego, który przyjrzał się jej zaskoczony. Bolało ją serce na jego widok: wypalone dziury w skrzydłach, leczące się już, ale bardzo widoczne, nadpalone, brudne ubranie i strwożona twarz.

– Wszystko będzie...

– Dobrze, wiem – przerwała mu gwałtownie. – Nie ma czasu na twój przeciw. Ty i ktokolwiek da rade ściągnięcie pod Koloseum bezbronnych, a ja biegnę do środka dziury. – Przycisnęła mu dłoń do ust w sekundę. Oczy zaczęły mu się jarzyć mrocznym blaskiem, tak bardzo w środku wrzał ze złości. – Czuję, że to właściwe.

– A jeśli nie – syknął, odciągając dłoń Any od ust. – Co, jeśli...

– Za dużo jeśli, za mało czasu! – zawołała rozpaczliwie. – Spójrz tylko co się dzieje... Nikt stąd nie wyjdzie żywy, oboje to wiemy.

– Moja wspaniała...

– Tak, tak – przerwała mu i uniosła woal, by odnaleźć jego usta. Czuła się silna, skoncentrowana na czymś, co głęboko w sobie czuła jako naturalną kolej rzeczy. – Cokolwiek się wydarzy, spotkamy się. Modlę się o to.

– A Bóg z nami silny – odszepnął na to. Jakiś rodzaj żalu przemknął przez twarz Lucyfera, zupełnie jakby nie sądził w powodzenie tego planu. I tak, gdyby był czas na zatrzymanie się i pomyślenie o strategii czy każdej innej opcji, pewnie sama zaczęłaby podejrzewać Nienazwanego o fortel, o próbę przyciągnięcia Anahery oraz Klucza w swoje, dosłowne, macki...

Czasu jednak nie było.

Dobrze, że nie było go ani trochę, bo zdecydowanie byłaby przerażona tym, co mogła sobie połamać w trakcie intensywnego biegu. Nie wspominając o tym, że przenigdy nie biegła ani tak długo, ani tym bardziej daleko.

Brak czasu zabrał jednak wątpliwości i niepewność. Brak czasu dodał jej fantomowych skrzydeł, na których wnosiła się krok za krokiem bliżej macek i wyrwy. Usłyszała gwałtowny krzyk Hedota – niezrozumiałe słowa, wyrażające ostrzeżenie lub przerażenie na jej widok. Ana nie pozwoliła, by to ją zatrzymało. Dłonią przytrzymywała woal, żeby nie zwiało go z twarzy. Koncentrowała się na nierównościach zdewastowanej areny, żeby faktycznie zawczasu nie zrobić sobie krzywdy.

W środku była dość spokojna – odstręczały ją zapachy i dźwięki, ale starała się głęboko oddychać. Gabriel i Michael będą później wściekli, niech będzie, teraz jednak nie mogła ściągnąć na siebie uwagi. Musieli utrzymać się w powietrzu tak długo, jak tylko będą w stanie.

Poganiała się w duchu, nie zostało jej wiele do przebiegnięcia, by dotrzeć do centrum potwora. Przypadła do gruntu, zaciskając dłoń na ustach, trzymając krzyk na uwięzi. Macka ze złota przeleciała o centymetry nad nią, prawie pozbawiając Anę głowy.

– Kurwa mać – jęknęła, żeby poprawić sobie samopoczucie. Macka uderzyła z ogłuszającym hukiem w siedziska Koloseum, na chwilę zatrzymując w miejscu wszystkich.

Potwór nie ryczał, ale wydawał z siebie dziwne odgłosy, mogące przypominać porykiwanie z wściekłości. Macka zaklinowała się – nie, przytrzymywana była siłą przez kilkoro aniołów Mammona. Ana prędko odwróciła wzrok, by skoncentrować się na potworze, inaczej blask ich mocy pozbawiłby ją oczu.

Anahera spojrzała w dziurę i mogła przysiąc, że coś na nią patrzyło. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy poderwała się do biegu. Nawet jeśli będzie musiała wskoczyć do środka, żeby odnaleźć te oczy – zrobi to. Cholera, była gotowa jak wszyscy diabli Lucyfera, bo nie miała zamiaru dać skrzywdzić którąkolwiek z tych osób. Cóż, bardziej niż do tego momentu.

Noga Any ześliznęła się z odgiętego pod nienormalnym kątem kamienia. Złapała ostre krawędzie sycząc, gdy przecięła sobie jedną z dłoni. Zostawiła krwawe ślady, na których widok ją mdliło, ale podciągnęła się tak wysoko, jak tylko mogła. Rozkaszlała się – bliżej dziury było o wiele więcej pyłu z rozpadliny oraz tego dziwnego smrodu. Skuliła się nad krawędzią, trzymając odłamek z rozpaczliwą zawziętością. Spadnie albo się porzyga, aktualnie miała tylko dwie opcje.

Każda opcja kończyła się ściągnięciem uwagi potwora, zawsze to jakiś plus.

Dławiąc się i krztusząc, drżącą ręką odrzuciła woal do tyłu. Próbowała brać płytkie wdechy, po policzkach już spływały jej ciężkie łzy. Mrugała zawzięcie, nie mogła przetrzeć powiek, zbytnio się usyfiła w drodze.

Licząc, że potwór i tak ją zobaczy, zagwizdała przeciągle, pełnymi śmierdzących gazów i pyłu płucami.

– Patrz na mnie! – krzyknęła kilkakrotnie, przeplatając to z gwizdaniem. Czuła wiele spojrzeń na plecach, kilkoro próbowało do niej podlecieć, ale w trakcie powstrzymywano ich. Nie odwracała się, nie mogła, bo jeszcze zobaczyłaby twarze swoich Archaniołów i źle by się to skończyło.

Jedna z macek – ta najeżona milionami kolców o różnej długości i zagięciu – zbliżyła się do niej. Nie był to ruch agresywny czy śmiercionośny, a wręcz... ciekawski. Anahera cudem nie posikała się ze strachu, bo akurat teraz jej mózg zapragnął uświadomić sobie, w jakie gówno się wpakowała. Nie mogła także oddychać głęboko, bo się zakrztusi ani wykonywać medytacyjnych ruchów, bo spadnie w przepaść.

– Patrzysz?

Z potwora wydobył się wibrujący dźwięk, powodujący drgania całego Koloseum pod jej ciałem i prawie, ale tylko prawie, poczuła żal.

Umieraj.

Potwór nie rozumiał, bo nie był do tego zdolny

ale

zaczął

rozpadać się

kawałek

po

kawałku...


*********

Całuski! Do niedzieli!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro